Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 28 marca 2024

AUGUSTUS JAKO CZŁOWIEK - Cz.I

 JAKI BYŁ PRYWATNIE PIERWSZY RZYMSKI CESARZ?





 Dziś temat z kategorii tych, które można by było określić jako miłe, lekkie i przyjemne, a mianowicie chciałbym zaprezentować osobę Oktawiana Augusta, czy też raczej Gajusza Oktawiusza zwanego później Gajuszem Juliuszem Cezarem Oktawianem, z tym że nie zamierzam przedstawiać tej postaci z punktu widzenia polityki i władzy, a jedynie jako osobę prywatną, jako człowieka, męża i ojca. Wiele na ten temat można bowiem wyczytać między wierszami z dzieł autorów antycznych Swetoniusza, Kwintyliana i Pliniusza. Tak więc nie dotykając kwestii polityki (lub dotykając jedynie w niewielkim stopniu) spójrzmy na Oktawiana Augusta jako na człowieka, który tak naprawdę niewiele różnił się od nas, współczesnych.



"Z TEGO WYNIKA JASNO, JAK CZĘSTO SKŁADACIE NA NIM OFIARY"

Żartobliwe powiedzenie Oktawiana Augusta skierowane do delegacji jednego z miast hiszpańskich, która przybyła do Rzymu, aby pochwalić się, że na ołtarzu Boskiego Augusta (Divi Augusti) wyrosła palma






PRZESĄDY AUGUSTA


 Oktawian August bardzo bał się burzy, szczególnie zaś grzmotów i błyskawic. Nie wzięło się to oczywiście z niczego. Pewnego bowiem razu podczas pobytu w Hiszpanii (przebywał tam w latach 27-24 p.n.e.), w czasie nocnego marszu niosący przed nim pochodnię został trafiony piorunem i zabity na miejscu (1 września 22 r. p.n.e. August dedykował na Kapitolu nową świątynię Jowiszowi Piorunującemu, właśnie w podzięce za ocalenie życia w wyprawie hiszpańskiej). Tak więc gdy tylko zaczynała się burza, August chował się w jakimś budynku. Dodatkowo nosił przy sobie zawsze foczą skórę jako talizman. 

 Oktawian August wierzył również proroczą moc snów (zarówno swoich jak i cudzych), dzięki bowiem ostrzeżeniu otrzymanemu we śnie, uniknął śmierci w obozie pod Filippi w 42 r. p.n.e. 

 Nie rozpoczynał żadnej ważnej decyzji, ani też nie odbywał podróży w dzień nonów (w rzymskim kalendarzu 5 dzień każdego miesiąca, prócz marca, maja, lipca i października gdy wypadał 7 dnia miesiąca), gdyż uważał ten dzień za pechowy. Jedyny wyjątek robił tylko wówczas, gdy rankiem ujrzał obfitą rosę na pielęgnowanych przez siebie roślinach w ogrodzie, gdyż rosa oznaczać miała pomyślność.

 Jeśli przez przypadek założył buty na niewłaściwą stopę, miała to być zapowiedź nieszczęścia i tego dnia również nigdzie nie wychodził i nie podejmował żadnych decyzji.






DOLEGLIWOŚCI ZDROWOTNE NA KTÓRE CIERPIAŁ OKTAWIAN AUGUST


 August utykał na lewą nogę (szczególnie w jego starszym wieku była to dość uciążliwa dolegliwość).

 Wraz z wiekiem miał też spory problem ze wskazującym palcem prawej ręki, którego to niedowład często uniemożliwiał mu pisanie.

 Gajusz Juliusz Cezar Oktawian cierpiał też na dolegliwości żołądkowe (szczególnie na niestrawność), które to zdarzały się zawsze z początkiem wiosny.

 Miał również słabą zdolność tolerowania słońca, a jego skóra wystawiona na działanie promieni słonecznych szybko się opalała, czego wyjątkowo nie lubił (zresztą ja mam to samo. Jakoś dziwnie nigdy nie potrafię opalić się na brązowo i zawsze spalam się na czerwono, bez względu na to czy używam jakichś środków ochronnych, czy też nie. A potem zawsze w krótkim odstępie kilku dni po opaleniu schodzi mi skóra. Dlatego też dla mnie najbardziej optymalną pogodą podczas której uwielbiam korzystać z morskich kąpieli podczas wakacji, to jest najczęściej czas gdy niebo jest zachmurzone i słońce nie przebija się zza chmur albo nawet gdy pada lekki deszczyk wtedy uwielbiam korzystać z morskich atrakcji).






HUMOR AUGUSTA


 Gdy trybun ludowy Sekstus Pakuwiusz Taurus przedstawił w Senacie projekt zmieniający nazwę miesiąca Sextilis (lipiec) na Augustus na pamiątkę zakończenia wojen domowych, pokonania Marka antoniusza i Kleopatry oraz zajęcia Egiptu w 30 r. p.n.e. (miało to miejsce w 8 roku p.n.e.) i tą propozycją chwalił się przed Oktawianem, licząc na nagrodę i opowiadając, że po Rzymie chodzi już plotka o tym, iż otrzymał od cezara chojny podarek pieniężny z tego powodu, August odparł: "Nie wierz we wszystko co głoszą plotki".

 Podczas pewnego przyjęcia pijany senator Rufus wyraził kilka niepochlebnych, a nawet obraźliwych słów na temat Augusta. Następnego dnia zawstydzony poprosił cezara o przebaczenie, a je uzyskawszy stwierdził, że nikt mu nie uwierzy iż je uzyskał, jeśli nie dostanie od Augusta jakiegoś podarku. Oktawian dał mi więc jakiś podarek, dodając: "Dla własnego dobra postaram się nigdy więcej nie złościć na ciebie".

 Pewnego razu Oktawian zwolnił w niełasce z wojska młodego oficera, który zaczął rozpaczać, że teraz nie może pokazać się w swoim domu, i pytał: "Co mam powiedzieć swemu ojcu", na co August odparł: "Powiedz mu po prostu, że mnie nie lubisz".

 Pewnego razu August zobaczył w teatrze że młodzieniec z rodu ekwitów (czyli taka rzymska klasa średnia) pije podczas sztuki. Wysłał do niego natychmiast posłańca, który zakomunikował mu słowa cezara, które brzmiały "Jak chcę zjeść, to idę do domu". Młodzieniec wysłał mu natychmiast odpowiedź: Tak, ale za to nie musisz się martwić o swoje miejsce".

 Niekiedy żarty Augusta bywały obraźliwe (przynajmniej niektórzy jak choćby Horacy mogli się tak poczuć, czemu potem dawali wyraz w swej twórczości), innym zaś razem można było domniemywać, że jest w owych żartach nich ukryta groźba, chodź akurat w tym przypadku który zaprezentuję poniżej, tak nie było. A mianowicie gdy Oktawian dowiedział się że Wergiliusz pisze "Eneidę" (dzieło które stało się rzymską epopeją narodową), wysłał do niego list z taką oto treścią: "Żądam abyś natychmiast wysłał mi choćby i szkic Eneidy". Wergiliusz przestraszył się tonu tego listu i rzeczywiście wysłał cezarowi szkic swego dzieła, ale ton listu nie miał przestraszyć twórcę, tylko był celowo ułożony w takiej formie dla żartu. A przynajmniej Oktawian tak właśnie to interpretował i myślał że inni też tak na to patrzą (miało to miejsce w 29 r. p.n.e. gdyż wówczas właśnie Wergiliusz rozpoczął pracę nad "Eneidą").

Pierwszy rzymski cesarz miał też swoje ulubione powiedzonka, zresztą dewiza jego rządów (a co za tym idzie, sposób postępowania cesarza) brzmiała: "Festina lente" ("Spiesz się powoli"). August nie lubił bowiem nic robić w pośpiechu i często powtarzał - jak komuś zbytnio zależało na czasie - że chce coś uczynić "szybciej niż gotują się szparagi". Zaś o ludziach którzy nie spłacali swych zobowiązań, mawiał: "Zapłacą w greckie kaledy" (oczywiście greckie kalędy nie istniały).

 Oktawian August dosyć trudno zawiązywał też przyjaźnie, natomiast te, które udało mu się pozyskać, pielęgnował jak tylko mógł, nawet wówczas, gdy przyjaciele okazywali się niegodni owej przyjaźni (jak choćby Gajusz Korneliusz Gallus - pierwszy prefekt Egiptu w latach 30-26 p.n.e., który dopuścił się w swej prowincji licznych nadużyć. August co prawda usunął go ze stanowiska, ale jednocześnie darował mu życie, ponieważ obaj byli bliskimi przyjaciółmi. Ale Gallus - świadomy hańby jaka na nim ciążyła - popełnił samobójstwo). Silna więź łączyła też Oktawiana z Markiem Wipsaniuszem Agryppą, jego rówieśnikiem a potem mężem jego córki Julii, oraz ojcem wnuków Augusta, które tenże usynowił i w których widział swych następców.


W SERIALU "ROME" POKAZANY ZOSTAŁ ZWIĄZEK MARKA AGRYPPY Z OKTAWIĄ, SIOSTRĄ AUGUSTA KTÓRY W RZECZYWISTOŚCI NIE ISTNIAŁ 
(a przynajmniej nic na ten temat nie wiadomo)



 Gdy inny jego przyjaciel Noniusz Aspenatus został oskarżony o morderstwo, August pytał się Senatu co powinien w takiej sytuacji uczynić: "Jestem w trudnej sytuacji" - powtarzał - "Boję się, że jeśli przyjdę do sądu, uznają że chronię przyjaciela przed prawem, a jeśli nie przyjdę, uznają że skazałem go na potępienie". Tak więc przyszedł do sądu, ale przez cały czas pozostał milczący. Potem powtarzał: "Mnie samemu nie wolno się złościć na przyjaciół w takim stopniu, w jakim bym tego pragnął".

 Innym razem August pojednał ze sobą skłóconych historyka Timagenesa z mówcą i patronem Wergiliusza - Asiniuszem Pollio. Gdy zaś Timagenes następnie oczernił Augusta i jego rodzinę i uzyskał schronienie w domu Asiniusza Pollio (gdyż jego własna żona zamknęła przed nim dom, obawiając się że owe nieprzemyślane słowa mogą przynieść nieszczęście wszystkim innym domownikom, w tym dzieciom), wywiązała się następnie taka oto rozmowa pomiędzy Oktawianem Augustem a Asiniuszem: "Trzymasz u siebie dziką bestię. Ciesz się tym Pollio, ciesz się tym", a co tamten odparł: "Jeśli rozkażesz cezarze, odmówię mu domu", na co August zareagował słowami: "Czy naprawdę uważasz, że tego bym pragnął, wkładając wcześniej tyle wysiłku aby was ze sobą pojednać?"

 Oktawian August często spisywał swoje myśli, aby potem móc je odczytać. I czynił tak nie tylko podczas oficjalnych uroczystości, ale również podczas tak trywialnych spraw, jak choćby rozmowa z żoną Liwią. Zachował się opis jednej z takich rozmów, jakie przeprowadził z Liwią na temat Klaudiusza, przyszłego cesarza który cierpiał na niekontrolowany ślinotok i tiki twarzy (co było efektem choroby przebytej w dzieciństwie), a co za tym idzie uważany był za głupca i nie wiązano z nim żadnych nadziei na przyszłość. Otóż August pytał żony: "Na twoją prośbę, droga Liwio, rozmawiałem z Tyberiuszem o tym, co powinniśmy zrobić z twoim wnukiem Tyberiuszem na Igrzyskach Marsjańskich. I obaj zgodziliśmy się, że trzeba raz na zawsze ustalić, jaką postawę wobec niego przyjąć. Jeśli jest że tak powiem pełnoprawną osobą i wszystko jest u niego na swoim miejscu, to dlaczego nie pójdzie krok po kroku tą samą drogą, którą poszedł jego brat? Jeśli zaś czujemy że jest uszkodzony zarówno na ciele, jak i na duszy, nie powinniśmy dawać powodów do kpin z niego i z nas ludziom, którzy są przyzwyczajeni do chichotu i naśmiewania się z tego rodzaju rzeczy. Będziemy musieli się długo męczyć, jeśli zastanowimy się nad każdym krokiem z osobna i nie podejmiemy z góry decyzji, czy pozwolić mu objąć urząd, czy nie. W tym przypadku - odpowiadając na Twoje pytanie - nie mam nic przeciwko temu, aby na Igrzyskach Marsjańskich dawał poczęstunek kapłanom, pod warunkiem, że zgodzi się być posłuszny synowi Silwana, jego krewnemu, aby nie wzbudzić uwagi i śmieszności. Ale nie ma potrzeby oglądać wyścigów cyrkowych ze świętej loży - siedząc na oczach wszystkich, zwróci tylko na siebie uwagę. Nie ma potrzeby, aby jechał na Górę Albańską i w ogóle zatrzymywał się w Rzymie na Igrzyska Latyńskie: skoro może towarzyszyć bratu w górach, to dlaczego nie miałby zostać prefektem Rzymu? Oto moje zdanie, droga Liwio: "musimy podjąć decyzję w tej sprawie raz na zawsze, aby nie chwiać się wiecznie między nadzieją a strachem. Jeżeli chcesz, możesz tę część listu przekazać do przeczytania naszej Antoni" (matce Klaudiusza i córce Marka Antoniusza oraz Oktawii - siostry Augusta). W innym zaś liście do Liwii, również na temat Klaudiusza - stwierdzał: "Zaiste, sam Jestem zdumiony, droga Liwio, że spodobała mi się recytacja Twojego wnuka Tyberiusza. Nie rozumiem, jak mógł podczas recytacji powiedzieć wszystko, co miał do powiedzenia i tak spójnie, gdy zwykle mówi tak niespójnie".





AUGUST I JULIA


Oktawian August bardzo kochał swoją jedyną córkę Julię, ale jednocześnie starał się wpoić w nią skromność i dobre wychowanie. Dziewczyna całą swoją młodość przebywała pod okiem Liwii i tkała oraz przędła wełnę, gdyż August lubił sprawiać wrażenie że kobiety w jego domu nawiązują do starych dobrych czasów Rzeczpospolitej, której cnotą kobiety było trwać przy swym mężu i (ewentualnie) ojcu i być mu całkowicie posłuszną. Tak więc gdy dom Augusta na Palatynie odwiedzali jego przyjaciele lub klienci, to właśnie taki obraz od razu rzucał im się w oczy: dwie przędzące nić kobiety, co pięknie nawiązywało do dawnych czasów.

 August powtarzał czasem: "Mam dwie córki: Julię i Rzeczpospolitą, a z nimi tyle samo kłopotów".

Gdy Julia zaczęła przedwcześnie siwieć i August pewnego razu - przez przypadek - ujrzał, jak niewolnice wyrywają jej siwe włosy z głowy, nie od razu ale po pewnym czasie zapytał córki: "Kim wolałabyś być za kilka lat: siwą czy łysą?", "Wolę ojcze mieć siwe włosy" - odpowiedziała Julia, "To dlaczego tak intensywnie dążysz do tego, aby wyłysieć" - ponownie spytał August.

Gdy pewnego dnia podczas igrzysk gladiatorskich August ujrzał, że jego małżonce Liwii towarzyszy szereg szanowanych i dostojnych osób, a jego córce Julii grupa młodzieniaszków, wysłał do niej posłańca z taką wiadomością: "Spójrz, jaka jest różnica pomiędzy dwiema kobietami z rodu Cezara", na co Julia odpowiedziała ojcu: "Tak ojcze, ale oni również się ze mną zestarzeją".

Gdy zaś w 2 roku p.n.e. wyszła na jaw (zapewne przez intrygi Liwii) wiadomość o niemoralnym prowadzeniu się Julii (która miała wielu kochanków i często korzystała z życia w taki oto frywolny sposób, jednocześnie przed ojcem udając cnotliwą rzymską matronę) August był załamany. Zamknął się swym pokoju i nie chciał nikogo widzieć. Gdy do tego doniesiono mu, że niewolnica Julii (która pomagała swojej pani w organizowaniu schadzek), Febe (Phoebe) popełniła samobójstwo, Oktawian August rzekł: "Byłoby lepiej gdybym był ojcem febe". Julia została wygnana na wyspę Pandaterię (gdzie też zmarła 15 lat później - najprawdopodobnie zagłodzona na śmierć, gdy po śmierci Augusta władzę przejął Tyberiusz, jej małżonek, który po prostu jej nienawidził i uważał za winną tego, że musiał przez nią porzucić swoją wielką miłość i pierwszą żonę Wipsanię Agryppinę). Natomiast również biorący udział w owych schadzkach i kryjący Julię Juliusz Antoniusz (syn Marka Antoniusza) poniósł śmierć jeszcze w 2 r. p.n.e.





CDN.

poniedziałek, 25 marca 2024

REWOLUCJA BEZ ŻADNYCH REWOLUCYJNYCH KONSEKWENCJI - Cz. III

CZYLI MIĘDZYNARODOWE REAKCJE NA ZAMACH STANU JÓZEFA PIŁSUDSKIEGO W POLSCE z 12 MAJA 1926 i PÓŹNIEJSZE RZĄDY OBOZU SANACYJNEGO





REAKCJA NIEMIEC NA ZAMACH MAJOWY W POLSCE


ULRICH RAUSCHER
NIEMIECKI POSEŁ W POLSCE



 To, co wydarzyło się w Polsce w owych dniach majowych 1926 r. napawało niemieckich polityków ogromną nadzieją na powstanie w Polsce takiego stanu chaosu politycznego, dzięki któremu byłaby możliwa korekta granic zarówno na Pomorzu jak i na Śląsku, a być może również i w Wielkopolsce. Jeszcze w kwietniu 1926 r. niemiecki minister spraw zagranicznych Gustav Stresemann (główny autor tak korzystnych dla Niemiec układów lokarneńskich, podpisanych 1 grudnia 1925 r. w Londynie i gwarantujących nienaruszalność granicy niemiecko-francuskiej i niemiecko belgijskiej, natomiast pozostawiający Niemcom wolną rękę w kwestii rewizji warunków Traktatu Wersalskiego co do granicy niemiecko-polskiej i niemiecko czechosłowackiej). Otóż Stresemann stwierdził wówczas, że problem niemieckiej granicy wschodniej uda się rozwiązać pod warunkiem "osiągnięcia przez Polskę skrajnego upadku gospodarczego i finansowego, który ściągnie na całe państwo polskie stan niemocy". Natomiast tuż po zakończeniu samych walk w stolicy, 15 maja 1926 r. niemiecki poseł w Warszawie - Ulrich Rauscher raportował do centrali w Berlinie o Piłsudskim i ewentualnych Jego przyszłych zamiarach politycznych: "Wszystko jest destrukcyjne, nic nie jest konstruktywne (...) ten nerwowy, chwiejny, niepewny i pozbawiony programu człowiek jest najmniej odpowiedzialnym sternikiem państwowym". Rauscher dodawał też, że Piłsudski kieruje się polską racją stanu i (pomimo tego że przypisywana jest mu łatka germanofila) Jego rządy zapewne nie będą korzystne dla Niemiec. Jednocześnie Rauscher twierdził, że co prawda Piłsudski może i jest dobrym dowódcą, ale jego charakter, a przede wszystkim skłonność do zazdrości czynią go niezwykle słabym przywódcą zarówno wojska jak i narodu. Jednocześnie niemiecki poseł podkreślał niezwykłą odwagę i dzielność żołnierza polskiego który walczył po obu stronach konfliktu, a jednocześnie krytykował dowódców, wytykając wiele błędów które oni poczynili. Twierdził też że pucz ten mógł zostać zakończony przez Piłsudskiego jeszcze tego samego dnia, gdyby tylko Marszałek wykazał się większą konsekwencją (tylko to nie Piłsudski dowodził owym buntem. Piłsudski w ogóle praktycznie nie uczestniczył w walkach, a dowództwo przejęli jego najbardziej zaufani oficerowie).

Niemiecka prasa zareagowała na ów majowy zamach w Polsce dość różnie, choć przeważały raczej reakcje negatywne. Szczególnie była tutaj aktywna niemiecka prasa prawicowa i prasa wschodnio-pruska, gdzie wręcz pojawiły się ponownie hasła takie jak: "Polska jako przeszkoda na drodze europejskiej odbudowy", albo: "Polska zakłóca europejski transport", lub "Polska zagraża Prusom Wschodnim". Prasa wschodnio-pruska przepowiadała wręcz katastroficzne wizje dla tego regionu i dla Niemiec, związane z zdobyciem władzy w Polsce przez Piłsudskiego. Satyryczne pismo "Kladderadatsch" z 6 czerwca 1926 r umieściło rysunek pokazujący dwóch okładających się kijami wąsatych mężczyzn w rogatywkach (i oczywiście z łatami na spodniach), którzy niemiłosiernie biją się w domu, w którym wszystkie sprzęty zostały już zniszczone. Przygląda się temu przez okno inny mężczyzna w rogatywce, a podpis pod rysunkiem brzmi: "Tęsknota (Polska gospodarka)", oraz: "Teraz wszystko trafia szlag - wracają stare dobre czasy. Czy to nie jest w porządku!" Ogólny niemiecki przekaz prasowy był następujący: "Polska anarchia powraca!", a co za tym idzie - Polska, jako "państwo sezonowe" wkrótce upadnie, czy to pod wpływem interwencji sowieckiej, czy też ze względu na własną wewnętrzną słabość. W innym niemieckim piśmie satyrycznym "Simplicissimus" z 7 czerwca 1926 r. pokazany jest polski ułan (z czapką z czasów napoleońskich), na tle płonącej wioski i podpis pod rysunkiem: "Zwyciężyliśmy Rosję, Austrię i Niemcy. Teraz jeszcze musimy zwyciężyć samych siebie". Jednak dość krótkotrwałe walki ograniczające się tylko do samej Warszawy spowodowały, iż Niemcy straciły nadzieję na kontynuację wojny domowej w Polsce, a co za tym idzie na ewentualną interwencję z zewnątrz. Głównie zamyślano oczywiście o interwencji sowieckiej, ponieważ zdawano sobie doskonale sprawę, że realnie Niemcy nie mogą uderzyć na Polskę (chociaż wielu polityków niemieckich z pewnością by sobie tego życzyło). Nie może tak się stać z dwóch z powodów. Po pierwsze: armia niemiecka (Reichswehra) w tamtym czasie była bardzo słaba, nie posiadała ani broni pancernej ani lotnictwa (których to rodzajów wojsk zakazywał Niemcom Traktat Wersalski). Po drugie zaś: taka nawet nieśmiała interwencja zapewne spotkałaby się z reakcją mocarstw zachodnich, głównie zaś Francji, dlatego też Stresemann wykluczał jakąkolwiek akcję zbrojną... chyba że doszłoby do sowieckiej inwazji i Sowieci zajęliby większość Polski. Wtedy oczywiście Reichswehra mogłaby wkroczyć na Górny Śląsk, Pomorze i do Wielkopolski oficjalnie ratując te ziemie przed komunizmem. Taki scenariusz był jednak dosyć odległy i raczej mało prawdopodobny.


GUSTAW STRESEMANN



Szef Auswärtiges Amt miał zupełnie inny pomysł na ponowne opanowanie wyżej wymienionych prowincji. Wszystko to oczywiście było związane zarówno z przedłużającą się wojną domową w Polsce, jak również z katastrofą gospodarczą, która niechybnie miała nastąpić - nawet gdyby wojna domowa zakończyła się szybko. Niemieccy politycy bowiem zakładali że w Polsce wkrótce nastąpi kryzys gospodarczy (tym bardziej że analizy roku 1925 i początku 1926 mogły ich w tym utwierdzać). 10 stycznia 1925 r. utraciły bowiem moc te artykuły Traktatu Wersalskiego, które przyznawały państwom sprzymierzonym i stowarzyszonym jednostronne klauzule najwyższego uprzywilejowania oraz jednostronne prawo tranzytu. Co prawda już 13 stycznia podpisano polsko-niemieckie porozumienie handlowe, przewidujące utrzymanie dotychczasowego stanu (głównie odnośnie ceł i reglamentacji handlu), ale tylko do kwietnia 1925 r. Z chwilą jego wygaśnięcia realnie rozpoczęła się polsko-niemiecka wojna handlowa, która wkrótce potem została jeszcze spotęgowana, gdy 15 czerwca 1925 r. wygasł przewidziany konwencją górnośląską z 15 maja 1922 r. obowiązek Niemiec dopuszczania na swój rynek towarów polskich bez cła (w tym m.in. 500 tys. ton węgla miesięcznie). Co prawda trwały rozmowy aby tę konwencję przedłużyć i Warszawa zgadzała się na przyznanie sobie klauzuli wzajemnego uprzywilejowania, ale pod warunkiem zniesienia ograniczeń ilościowych w imporcie niemieckim, na co nie zgadzał się Berlin. Z końcem roku 1925 realnie rozmowy zostały przerwane, gdyż w niemieckich kręgach politycznych pojawiła się myśl, że wojna handlowa i załamanie gospodarcze Polski jest jak najbardziej Niemcom na rękę. Tak więc problemy gospodarcze Polski z eksportem węgla, jak również pucz Marszałka Piłsudskiego z maja 1926 r. wszystko to razem wzięte dawało nadzieję niemieckim politykom na doprowadzenie Polski do finansowej i politycznej katastrofy, a co za tym idzie, wyzyskanie tego w celu ponownego przejęcia Górnego Śląska, Pomorza i Wielkopolski (w "Kladderadatsch" z 12 lipca 1925 r ukazał się rysunek, w którym po jednej stronie granicy stoi niemiecki Michael (w charakterystycznej czapce na głowie, przypominającej czapki które używano do łóżka), po drugiej zaś stronie jakiś... polski brudas w rogatywce - bo tak właśnie należy to nazwać - którzy wymachują workami z napisem: "Handel-Produkty". Worek Michaela oczywiście jest znacznie większy niż worek Polaka, i Michael mówi: "Teraz zobaczysz, czyje na wierzchu!". Inny zaś rysunek w tym samym piśmie z 19 lipca 1925 r. Pokazywał dwie taplające się w błocie świnie w rogatywkach i przyglądający się im Michael, podpis brzmiał: "Tego brata z naprzeciwka to my tutaj nie wpuścimy. On absolutnie nie umie docenić naszej polskiej gospodarki". Jeszcze inny rysunek z tego samego pisma z 26 lipca 1925 r. ukazywał wąsatego Polaka z młotem w ręku i w rogatywce jadącego na świni i przeskakującego niemiecką granicę. Podpis brzmiał: "Polska żądza inwazji", na młocie zaś, który trzymał Polak znajdował się napis: "Węgiel"). 

Natomiast niemiecka gospodarka po okresie załamania w latach powojennych (z apogeum hiperinflacji w roku 1923 o czym już też pisałem) wsparta amerykańskimi i brytyjskimi kredytami, ponownie odżywała. 15 listopada 1923 r wprowadzono nową walutę - markę rentową (Rentenmark), w relacji 1 marka rentowa - 1 bilion dawnej reichsmarki. Oprócz kredytów przyznawanych przez banki USA i Wielkiej Brytanii, należało również ustabilizować budżet państwa, gdyż w przeciwnym wypadku nowa waluta szybko podzieliłaby los starej. Wprowadzono zatem cały system nowych podatków, połączonych z radykalną redukcją budżetówki, i taka polityka fiskalna szybko przyniosła efekty. W 1924 r. dług wewnętrzny Niemiec wynosił zaledwie 2 miliardy marek (w porównaniu ze 170 miliardami w roku 1919) i był mniejszy niż zadłużenie Wielkiej Brytanii (7,5 miliarda funtów), oraz Francji (6 miliardów funtów). Jednocześnie szerokim strumieniem do Niemiec płynęły pożyczki w ramach planu Dawesa (łącznie w latach 1924-1931 Niemcy otrzymały 25 miliardów nowych marek pożyczek, z czego w ramach odszkodowań zwycięskim mocarstwom zapłaciły jednie 11 miliardów marek reparacji). Rozwój gospodarczy Niemiec postępował więc bardzo szybko w latach 20-tych (1928 r. dochód narodowy stanowił 150% dochodu z 1913 r.). W 1928 r Niemcy zajęły drugie miejsce w Świecie pod względem eksportu maszyn, pierwsze miejsce osiągnął przemysł chemiczny, drugie miejsce przemysł samochodowy. Pojawiały się nowe spółki takie jak: linie żeglugowe Hapag czy Norddeutscher Lloyd, oraz powietrzna Lufthansa. Oczywiście wszystko to budowano głównie na kredytach które kiedyś trzeba było spłacić, ale mimo wszystko ożywienie gospodarcze jakie wówczas nastąpiło, dawało nadzieję na bezpieczną przyszłość po latach wojen i gospodarczych kryzysów. Dlatego też biorąc pod uwagę owe sukcesy gospodarcze,  minister Stresemann zakładał, że wojna domowa w Polsce i związana z nią katastrofa gospodarcza doprowadzi do takiej sytuacji, że Niemcy będą mogły wesprzeć Polskę finansowo, udzielając pożyczek, ale... pod zastaw Górnego Śląska, Pomorza i Wielkopolski. Był to plan brany pod uwagę i uważany za najbardziej prawdopodobny.




Natomiast Polska po 150 latach zaborów (licząc od 1772 do 1922 r.) i 123 latach niewoli (od 1795 od 1918) była krajem gospodarczo zrujnowanym przez wojny i  okupacje (często zmieniające się fronty, których żołnierze wycofując się palili za sobą wszystko), której gospodarka tak naprawdę musiała być budowana od nowa. 11 marca 1919 r ujednolicono walutę, wprowadzając markę polską, jako obowiązującą na wszystkich ziemiach odradzającej się Rzeczpospolitej (wcześniej bowiem używano różnych walut w zależności od różnych prowincji, na zachodzie używano niemieckiej reichsmarki, na wschodzie ruskich rubli lub czerwońców, na terenach byłej Ukraińskiej Republiki Ludowej grzywien i karbowańców, na Wileńszczyźnie ostrubliz a w Galicji austriackie korony. W centrum kraju zaś używano również marki polskiej, powstałej wraz z proklamowaniem przez zaborców niemiecko-austro-węgierskich Królestwa Polskiego 5 listopada 1916 r.). Najdłużej używano podwójnych walut w Galicji dopiero i 15 stycznia 1920 r wprowadzono płatność jedynie marką polską. Po zjednoczeniu kraju w 1922 r. problemy zarówno gospodarcze jak i wszelkie inne (w tym komunikacyjne, bo przecież sieć kolejowa była zupełnie inna w zaborze rosyjskim, jak i w zaborach pruskim czy austriackim i to wszystko należało ujednolicić), czy zróżnicowanie przemysłowe kraju. To wszystko razem wzięte powodowało, że w pierwszych latach Niepodległości trudności ekonomiczne odbijały się wyraźnie na sile nabywczej zarówno waluty jak i całej gospodarki. W 1923 r. inflacja w Polsce (podobnie zresztą jak w Niemczech) przybrała "postać" galopującą. Marka polska straciła swe podstawowe znaczenie jako miernik wartości. Bazując na niej nie można było planować ani inwestycji, ani nawet jakichkolwiek wydatków. W wielu regionach kraju zaczęła zamierać wymiana towarowo pieniężna, natomiast pojawiła się wymiana naturalna - towar za towar, lub też zaczęto używać walut obcych (głównie dolarów amerykańskich). Wynagrodzenie lawinowo traciło na wartości. Najbardziej odczuli to robotnicy, urzędnicy, emeryci i renciści, a co za tym idzie zaczęły się niepokoje społeczne. Dnia 19 grudnia 1923 r nowym premierem został Władysław Grabski, który jednocześnie przejął Ministerstwo Skarbu. Rząd ten miał już do pewnego stopnia ułatwioną drogę, gdyż od wiosny 1923 r. w Sejmie uchwalano najróżniejsze ustawy (głównie podnoszące podatek). Przeprowadzenie jednak reformy walutowej, wymagało specjalnych pełnomocnictw i o nie właśnie musiał toczyć przed Sejmem swoiste boje premier Grabski. Ostatecznie ustawa o pełnomocnictwach przeszła 11 stycznia 1924 r. (miała obowiązywać do 30 czerwca tego roku). Na mocy tych pełnomocnictw prezydent otrzymał prawo do dekretowania w następujących kwestiach: podnoszenia podatków bezpośrednich, przyspieszenia płatności podatku od kapitałów i rent, wprowadzania zmian ceł stosownie do koniunktury, wprowadzania oszczędności w budżecie, przekazywania niektórych zadań państwa samorządom po zabezpieczeniu odpowiednich środków finansowych, zaciągania pożyczek zagranicznych (do 500 milionów franków w złocie), zatwierdzania zmian w statutach kredytu długoterminowego i przedsiębiorstw państwowych celem wprowadzenia oszczędności oraz wprowadzenia nowej waluty. 

Rząd Grabskiego od lutego 1924 r. wprowadzał działania mające uskutecznić ściągalność podatków (wprowadzając sumy dłużne za każdy dzień zwłoki w opłacie). Zniesiono dopłaty do kolei, przeprowadzono waloryzację taryf przewozowych, podniesiono ceny biletów dla pasażerów. Poza tym dodatkowe środki uzyskano ze sprzedaży rosyjskich kosztowności, przekazanych Polsce po zakończeniu Wojny z bolszewikami i podpisaniu traktatu ryskiego z marca 1921 r. Działania te pozwoliły ustabilizować wartość marki polskiej, ale mimo to rząd Grabskiego zdecydował się wprowadzić nową walutę (było to potrzebne ze względów psychologicznych, nie gospodarczych. Po prostu dawna waluta kojarzyła się z Niemcami, więc była ostatnim bastionem zaborów. Należało więc odciąć ten wrzód i w odrodzonym państwie wprowadzić nowy pieniądz). 28 kwietnia 1924 r. rozpoczął działalność Bank Polski, mający wyłączne prawo emisji banknotów, tego też dnia pojawiła się nowa waluta - złoty polski, równa frankowi szwajcarskiemu (relacja wymiany wyglądała następująco: 1 zł za 1 800 000 marek polskich). 1 lipca 1924 r. marka polska została oficjalnie wycofana z obiegu, a jedynym środkiem płatniczym stał się złoty, zaś 31 maja 1925 r. zawieszono wymianę bankową marek na złotówki. Specyfika polskiej reformy polegała jednak na tym, że o ile trudności ekonomiczne i towarzysząca im inflacja dotykały praktycznie wszystkie kraje w tamtym czasie (szczególnie zaś Niemcy i Polskę) to jednak wszędzie przełamywano je dzięki pomocy z zewnątrz, czyli dzięki kredytom zagranicznym. Polska była pod tym względem wyjątkiem. Premier Grabski bowiem nieustannie podkreślał, że kraj jest wystarczająco silny i zasobny, aby pokonać trudności własnymi siłami, bez uciekania się do pożyczek. Tym bardziej że kredyty zagraniczne obwarowane były chęcią poddania gospodarki polskiej zewnętrznej kontroli, a co za tym idzie często takie rozmowy kończyły się fiaskiem. Co oczywiście nie oznacza że nie było żadnych kredytów, owszem, zdarzały się, jednak nie były one determinujące i najważniejsze. Gospodarka polska też powoli odżywała i właśnie wówczas, 15 czerwca 1925 r. Niemcy wstrzymały przyjmowanie polskiego węgla z Górnego Śląska, tym samym rozpoczynając wojnę celną z Polską. Oczywiście polski rząd odpowiedział zakazem wwozu niektórych niemieckich towarów, Niemcy oczywiście zareagowali podobnie, tylko że bilans ten wypadał bezwzględnie korzystnie dla strony niemieckiej i stąd właśnie rodziły się nadzieje niemieckich polityków na przyszłą (lub nawet wcale nie tak odległą) rewizję granic z Polską.




Nadzieje Niemiec w tym temacie okazały się jednak mrzonką. Co prawda budżet pierwszego półrocza 1926 r. zamknięto deficytem w wysokości 71 mln. zł., ale paradoksalnie po zamachu majowym Polska weszła w okres prosperity gospodarczej i już w drugiej połowie 1926 r. odnotowano nadwyżkę (przy całkowitej likwidacji deficytu) w wysokości 153,6 mln. zł. W następnym roku nadwyżka budżetowa wyniosła już 214 mln. zł. W maju 1926 r. za jednego dolara płacono 11 zł, pod koniec 1926 r. - 9 zł. Oszczędności obywateli uległy podwojeniu, a wartość eksportowanego węgla wzrosła niemal trzykrotnie (ze 160 mln. zł. w 1925 r. do 447 mln. zł. w 1926 r.). Te sukcesy gospodarcze osiągnięto przy ostrej wojnie celnej z Niemcami i przy niemal całkowicie zamarłej wymianie handlowej ze Związkiem Sowieckim. Nakłady uzyskane w ten sposób pozwoliły na rozbudowę portu w Gdyni, która już wtedy stawała się "polskim oknem na świat". Niemiecka prasa co prawda grzmiała, iż "Gdańsk - ofiara Polski", ale rozwój Gdyni przebiegał w sposób konsekwentny i planowy (amerykański reportażysta Hubert Renfro Knickerbocker, w wydanej w 1935 r w książce "Europa w mundurze", opisywał swoje relacje z podróży do Gdyni, i stwierdzał: "Dopiero wizyta w tym najbardziej zadziwiającym mieście Europy uświadomiła mi, że państwo polskie nie wyrzeknie się nigdy "korytarza", a Niemcy, chcąc odzyskać te terytoria, mają tylko dwie możliwości: wycofać się ze swych pretensji lub podbić całą Polskę"). Nie było więc możliwe odzyskanie terytoriów (które zakładali niemieccy politycy) na drodze do prowadzenia Polski do gospodarczej ruiny, ponieważ ruina ta nie następowała, a wręcz przeciwnie. Polska finansowo kwitła (podobnie zresztą jak ówczesne Niemcy), i nic nie wskazywało na to że może się to zmienić. W sierpniu 1926 r. niemiecka prasa pisała o nowych polskich zbrojeniach (w "Kladderadatsch" z 15 sierpnia 1926 r. czyli w szóstą rocznicę rozbicia bolszewików pod Warszawą), pojawił się rysunek, w którym Polacy przybijają do budynku napis: "Polska prowadzi nieustannie prawdziwie pokojową politykę", przygląda się temu cała Europa, a Piłsudski - wychylając się z okna mówi: "Kolego Zaleski (minister spraw zagranicznych August Zaleski) przybijajcie mocno, aby nikt nie słyszał za bardzo naszej roboty", a w tle widać odlewane nowe armaty).


MIASTO Z MORZA
BUDOWA GDYNI
(Której port w 1938 r. był najnowocześniejszym portem morskim na Bałtyku)



Warto jeszcze nadmienić że niecała prasa niemiecka była negatywnie nastawiona do wydarzeń majowych 1926 r. i rządów Marszałka. Zdarzały się bowiem i takie głosy, które twierdziły że rządy pomajowe będą korzystne dla Niemiec, gdyż Piłsudski nie jest wrogiem Niemiec i można się z Nim porozumieć. Była to głównie prasa centrowa i (częściowo) socjaldemokratyczna, jednak przeważający ton artykułów w prasie niemieckiej i wśród niemieckich polityków był bardzo negatywny lub też wyczekujące. Relacje różniły się w zależności od barw politycznych, ale tak naprawdę dominowała niechęć do Polski, jako kraju po pierwsze agresywnego (który dąży do zajęcia Prus Wschodnich), po drugie, kraju który zdecydowanie konkuruje z Niemcami na wielu polach (i chociaż wyśmiewano "polską gospodarkę" jako przykład zacofania i nędzy, to jednak bezsprzecznie wojna celna pokazała że jest się czego bać i że Polska nawet słaba, jest w stanie konkurować z Niemcami jak równy z równym), a także nie chce się im podporządkować (bo przecież taka miała być koncepcja Królestwa Polskiego powołanego przez Niemców w listopadzie 1916 r. jako państwo buforowe, całkowicie podporządkowane Berlinowi). Realnie jednak nie doszło do zbliżenia polsko-niemieckiego aż do czasu gdy Adolf Hitler nie doszedł do władzy, czyli do stycznia 1934 r. Przez ten cały czas Polska i Polacy byli w prasie niemieckiej głównie przedstawiani jako brudasy, pijacy, lub też jako szczury, insekty i ewentualnie świnie. Niemcy w żaden sposób nie uznawali nas za równego sobie i wychodząc z niezwykle rasistowskiego (lub też szowinistycznego) przeświadczenia, uważali się za "rasę panów" na długo, zanim Hitler doszedł do władzy.


PS: W części IV (i zapewne ostatniej) opiszę reakcje Moskwy na przewrót majowy i rządy sanacji w Polsce.


CDN.

niedziela, 24 marca 2024

PIERWSZE" ODKRYCIE AMERYKI - Cz. VII

CZYLI JAK WŁADCY MUCHOMORZA DOTARLI DO NOWEGO ŚWIATA





HALFDAN JASNOWŁOSY
Cz. VI





 Po śmierci pierwszego kalifa z rodu Abbasydów - Abu al-Abbasa al-Saffaha (sprawującego władzę w latach 750-754), syna Muhammada ibn Alego "Imama" (będącego prawnukiem Abbasa ibn Abd al-Muttaliba - wuja Mahometa), władzę nad kalifatem przejął jego starszy brat - Abu Dżafar al-Mansur. Nie był to jednak spokojny czas dla nowej dynastii, gdyż co chwila wybuchały najróżniejsze bunty, mające swe oparcie w religii - czy to w islamie, czy też w... zoroastryzmie. Przywódcą pierwszego takiego buntu religijnego był założyciel sekty łączącej w sobie zarówno islam jak i zoroastryzm Bihafarid - syn Mahwarwardina, który zaczął budować swój ruch religijny jeszcze w latach 40-tych VIII wieku (czyli podczas trwania antyomajadzkiej rebelii). Twierdził że siedem lat swego życia spędził w Chinach, że tam zginął i ponownie wrócił do życia z Zaświatów (ciekawe czy doświadczył czegoś, co można by dziś sklasyfikować jako śmierć kliniczna, czy też po prostu to sobie wszystko wymyślił?). Na dowód tego że nie kłamie, pokazywał ciemnym chłopom perskim zwitek jedwabnego materiału, który ponoć miał dostać w Zaświatach (czyli najprawdopodobniej był to zwykły hochsztapler, który chciał połączyć kwestie religijne z przywództwem politycznym, a przynajmniej tak mi się wydaje). Głosił równość społeczną wszystkich ludzi i twierdził, że ci, którzy mają więcej, powinni oddawać 1/7 swych dochodów na utrzymanie ludzi biednych i upośledzonych umysłowo. Swoje tezy ponoć zawarł w spisanej przez siebie księdze, która się nie zachowała. Swoich zwolenników zebrał w okolicach Niszapuru (dzisiejszy Iran) i tam też działał. W młodym wieku przyjął islam, ale potem porzucił go i wrócił znów do religii przodków, czyli zoroastryzmu (w końcu był Persem, a należy pamiętać że perska świadomość narodowa w tamtym czasie już mocno zakiełkowała. W Europie ten proces zacznie się dopiero od X wieku, a szczególnie w wieku XI, XII i XIII). Praktykował więc tradycyjną perską modlitwę szeptaną (zamzam) i kult ognia. Wyznawał też z pewnością wiarę i oddawał cześć Ahura Maździe, ale potrafił to w jakiś dziwny sposób łączyć z islamem. Jego zwolennicy modlili się siedem razy dziennie z twarzą zwróconą w kierunku słońca, nosili długie włosy i rezygnowali z krwawych ofiar (chyba że bydło ofiarne było już stare i zniedołężniałe, to zabijano je tylko po to, aby je zjeść). Jednak według tego co twierdził arabski historyk i filozof al-Biruni, zwolennicy Bihafarida dopuszczali się zbrodni i atakowali okolicznych pobożnych Arabów i Persów. Nie wiadomo na ile jest to prawdą, a na ile maiało być potwierdzeniem tego, iż ruch ten należało zlikwidować, czyli trzeba było go przedstawić w jak najgorszym świetle. W każdym razie ową sektę (bo tak należy ją nazwać) zlikwidował gubernator Chorasanu - Abu Muslim (Bihafarid został stracony w Niszapurze) zanim jeszcze sam został zabity z rozkazu kalifa al-Mansura (755). Spora część zwolenników Bihafarida zbiegła w góry i tam stworzyła nową społeczność zoroastryjską (w wydanej w 982 r. arabskiej księdze geograficznej "Hudud al-alam", wymieniona została miejscowość Barakdiz leżąca nad rzeką Marw, nad którą górowała silna twierdza. Opis sugerował "Zorastryjczycy, nazywani Bih-Afridi żyją tutaj").

Drugą sektą religijną jaka wytworzyła się w tamtym czasie w kalifacie, to byli abumuslimijczycy, czyli wyznawcy Abu Muslima. Jak już pisałem w poprzedniej części, Abu Muslim był głównym autorem zwycięstwa rewolucji Abbasydów i upadku rodu Omajadów. Ponieważ jednak urósł zbytnio w siłę, kolejni kalifowie (al-Saffah i jego brat al-Mansur) obawiali się że ogromne poparcie jakim cieszył się zarówno wśród żołnierzy jak i ludu, może przerodzić się w coś poważniejszego i Abu Muslim sam może sięgnąć po tytuł kalifa. Dlatego też został zgładzony (uduszony) w rodowej rezydencji Abbassydów w al-Haszymiji (755). Ale poparcie jakim się cieszył nie osłabło, a wręcz przeciwnie, jeszcze się spotęgowało, przeradzając się w prawdziwy kult zamordowanego. Od razu też pojawiły się dwie grupy jego wyznawców. Jedna twierdziła że Abu Muslim tak naprawdę nie został zabity, lecz w jego zastępstwie zginął sam szatan, który przybrał postać Muslima (ten zaś żywcem wstąpił do Nieba). Druga grupa godziła się z jego śmiercią, ale również uważała go za wybranego przez Boga imama, który ponieważ nie pozostawił po sobie synów a jedynie córkę, to właśnie ją - Fatimę widzieli jako kolejnego imama i następcę wybranego przez Boga Abu Muslima. Jeszcze w 755 r. do Fatimy jako kolejnego imama (przynajmniej dla niektórych, bo nie wszyscy ją uznawali) przybył perski szlachcic o imieniu Sindbad (Sunbad). Pragnął on podnieść sztandar buntu przeciwko nikczemnym Abbasydom, którzy nie potrafili uszanować tego, co Abu Muslim uczynił dla ich rodu. Nie wiadomo czy prosił o błogosławieństwo? Nie wiadomo też, czy w ogóle wyznawał islam, gdyż pociągnął za sobą ogromne masy perskiego chłopstwa (w większości wyznające zarówno zorastryzm jak i jego zreformowane kierunki - manicheizm i mazdakizm). Powodem buntu było zadośćuczynienie i ukaranie sprawców, którzy przelali krew Abu Muslima (czyli automatycznie bunt godził we władzę kalifa). W krótkim czasie Sindbad opanował cały Chorastan i Taberastan, a w Reju w jego ręce wpadł pokaźny skarbiec namiestnika Chorasanu. Kalif al-Mansur natychmiast wysłał tam swoje wojsko pod dowództwem Dżauhara i doszło do starcia pomiędzy Hamadanem a Rejem, które to zakończyło się całkowitą klęską wojsk Sindbada, jego ucieczką z pola bitwy i wybiciem jego w większości chłopskich, a co za tym idzie nie wyćwiczonych i nieprzygotowanych do otwartej walki w polu żołnierzy. Bunt Sindbada trwał 70 dni. On sam zdołał uciec, ale wkrótce potem został rozpoznany przez jednego z Persów i przez niego zabity (odciętą głowę Sindbada jego morderca przywiózł osobiście na dwór kalifa do al-Haszymiji w pobliżu Kufy).




Wydawało się teraz że bunt ów został ostatecznie stłumiony, ale nie do końca, ponieważ zwycięski Dżauhar wszedł teraz w posiadanie licznego skarbu namiestników Chorosanu i postanowił przywłaszczyć go sobie, a co za tym idzie - stanąć na czele nowego buntu przeciwko kalifowi. Zaczął więc gromadzić wokół siebie nie tylko Arabów i muzułmanów perskich, ale również zoroastryczyków z dawnej armii Sindbada. Wiele mu z tego nie przyszło, ponieważ wkrótce potem został zamordowany a zgromadzeni przez niego buntownicy zbiegli gdzie tylko mogli. Było oczywiste teraz, że kalif będzie mieścił się na wszystkich, którzy wsparli bunt Sindbada i Dżauhara. Abumuslimijczycy musieli więc dobrze się ukryć. Przeniesiono się teraz w rejony górzyste, tak aby dobrze się zakonspirować. Fatima, która przez część zwolenników Abu Muslima uważana była za kolejnego imama, również została dobrze ukryta, a jej los odtąd pozostał nieznany. Ale stłumienie buntów zwolenników Bihafarida i Abu Muslima nie zakończyło tego niespokojnego okresu dla kalifatu. Już bowiem w 756 r. biały sztandar buntu (w odróżnieniu do czarnego, używanego przez Abbasydów) podniósł w prowincji Mawarannahr (inaczej Międzyrzecze, czyli Mezopotamia - dzisiejszy Irak) niejaki Ishaqa, podający się za syna zajdyckiego imama Jahji bin Zajda - zabitego jeszcze za Omajadów w 743 r. Ci ubrani na biało (co miało być symbolem ich czystości i jedności z Bogiem) rewolucjoniści Ishaqa, łączyli w sobie zarówno elementy islamu, jak mazdakickiego programu reform społecznych. Ishaq głosił też równość wszystkich ludzi i to nie tylko w oczach Boga, ale również tu, na Ziemi, a co za tym idzie twierdził, że wszyscy powinni posiadać tyle samo - stworzył więc społeczeństwo proto-komunistyczne. Ishaq działał nieco jak taki Robin Hood, atakował wszystkich, którzy mogli zagrozić jego społeczności i zgromadzone w ten sposób dobra rozdawał pomiędzy członków swojego zgromadzenia. Sam przybrał tytuł "Turk" (Turek), nawiązując tym samym do innych niż arabskie ludów (ponoć oprócz Allaha oddawał cześć również Ahura Maździe, co miało jednoczyć zarówno muzułmanów jak i zorastryjczyków z jego wspólnoty). Oczywiście działalność Ishaqa długo nie trwała. Został zabity jeszcze w tym samym 756 r. a jego zwolennicy rozpędzeni, ale... nie zniszczeni. Już w roku następnym zwolennicy Ishaqa zamordowali wysłanego przez kalifa nowego gubernatora Chorasanu - Abu Dawuda, dając tym samym do zrozumienia że przetrwali i gotowi są do dalszych buntów.

Równie niebezpiecznym - choć w tamtym czasie jeszcze nie aż tak bardzo jak wyżej wymienione bunty - był ruch niejakiego Haszima bin Hakima, zwanego Muqanna ("Zawoalowanym"). Brał on wcześniej udział w rewolucji Abu Muslima przeciwko Omajadom i dosłużył się w tej "Czarnej Armii" rangi niższego dowódcy. Jednak z chwilą gdy do władzy doszli Abbasydzi, Haszim porzucił służbę i zaczął działać na własną rękę. Z żołnierza przerodził się teraz w proroka i swoistego reformatora religijnego. Swoim zwolennikom również nakazywał ubierać się na biało. Propagował równość społeczną i podział majątków pomiędzy wszystkich, tak aby każdy miał po równo. Przyciągało to do niego oczywiście najbiedniejszych, zaś oddalało tych, którzy posiadali większy majątek. Działał on w okolicach swojego rodzinnego Marwu i z czasem zaczął się coraz bardziej radykalizować. Wreszcie odpalił ostateczną bombę (przebijając tym samym wszystkich jemu podobnych i wymienionych przeze mnie wcześniej) głosząc, iż jest... samym Bogiem 👍. Twierdził też że był biblijnym Adamem, Noem, Abrahamem, Mojżeszem, Jezusem, Mahometem i Abu Muslimem. Kalifat oczywiście nie mógł tolerować temu podobnych bluźnierstw, dlatego też władze pochwyciły i uwięziły Mugannę. Było oczywiste że czeka go śmierć, bo nic innego nie przysługiwało za bluźnierstwo wobec samego Boga. Udało mu się jednak uciec z więzienia (prawdopodobnie dzięki swoim zwolennikom, którzy albo opłacili straże, albo też w inny sposób doprowadzili do uwolnienia go z lochu). W każdym razie zbiegł i przez kilka lat następnych lat zaszył się gdzieś, nie dając znaku życia. Powróci do Marwu dopiero ok. 770 r. ponownie głosząc swoje teorie, a w 776 r. stanie na czele buntu przeciwko Abbasydom. Do jego osoby jeszcze wrócimy, teraz zaś zajmijmy się innymi przedstawicielami ówczesnych zgromadzeń religijnych w kalifacie Abbasydów. W latach 758-759 w Sistanie wybuchło wielkie powstanie pod wodzą Husajna bin ar-Ruqady, przywódcę charadżytów (odłączonych). W tamtym czasie charydżyci byli już jedną z wielu sekt, a ich początki sięgają konfliktu pomiędzy Alim, a gubernatorem Syrii Muawiją (założycielem rodu Omajadów) w latach 656-661. Początkowo należeli oni do zwolenników Alego, którego uważali za wybranego przez Allaha do przewodzenia ummie (czyli muzułmańskiej społeczności). Jednak gdy w 657 r. Ali zdał się na arbitraż w sporze z Muawiją, uznali iż jednak nie posiada on Bożego namaszczenia i jeden z charydżytów w 661 r. zamordował Alego. Od tej pory Charydżyci wierzyli, że każdy muzułmanin któremu pod względem moralnym i religijnym nie można niczego zarzucić, może zostać klifem, gdyż wszyscy wyznawcy Allaha są sobie równi. Nie uznając i nie godząc się na kolejnych kalifów z rodu Omajadów (ale i wcześniejszych następców Mahometa) charydżyci realnie izolowali się od całej reszty muzułmanów i zamykali w swoistej sekcie fanatycznych Beduinów. Po wielkiej klęsce i pogromię charydżytów w bitwie z szyitami (zwolennikami Alego) w 658 r. pod Nahrawanem, opuścili oni Irak i przenieśli się do Iranu (do Chorasanu, a potem do Sistanu). W 697 r. Qatari bin al-Fudża odrodził charydżytyzm w Sistanie, tworząc tam bardzo prężną i silną społeczność, która stamtąd właśnie sprzeciwiała się Omajadom a potem Abbasydom. W latach 758-759 właśnie w sistanie wybuchło powstanie charydżytów ar-Ruqadyego, które co prawda zostało krwawo słumione, ale nie zniszczone. A wręcz przeciwnie. Charydżyci nauczyli się żyć w ukryciu, rozbudowując swoje siatki wpływów i struktury organizacyjne, tak, że choć oficjalnie nie istnieli, realnie każda kolejna władza zależała od ich poparcia.




Szyici również przetrwali rządy Omajadów i wraz z Abbasydami wystąpili przeciwko nim. Ale już za al- Mansura stali się coraz bardziej prześladowani przez kalifat. Ich początki oczywiście wywodzą się od Alego ibn Abi Taliba (kuzyna i zięcia Mahometa, którego ten prawdopodobnie wyznaczył na swego następcę, a przynajmniej tak właśnie uważali szyici). Ali został zamordowany przez jednego z charydżytów w 661 r. a jego następcą został 36-letni syn Hasan (zrodzony ze związku z Fatimą, córką Mahometa). Ten jednak obawiając się potęgi gubernatora Syrii - Muawiji, zrzekł się swych praw jako kalif na jego rzecz, w zamian zaś uzyskał gwarancję bezpieczeństwa i swobodnego życia w Medynie. Hasan zmarł w roku 670 (szyici twierdzili że został otruty przez swoją żonę na polecenie kalifa Muawiji). Dziesięć lat później zmarł Muawija i zwolennicy Alego przekonali brata Hasana - Husajna, aby teraz to on przejął władzę nad kalifatem. Wyruszył on więc po władzę, ale 10 października 680 r. został wraz ze swoimi zwolennikami (w tymi kobietami i dziećmi) otoczony w obozie pod Karbalą i poniósł k śmierć na miejscu, trzymając na rękach swego małego synka, który również został zabity (Omajadzi oszczędzili jedynie kobiety i dziewczynki). Teraz kolejnym imamem szyickim (i uznawanym przez nich kalifem) został 22-letni Ali, syn Husajna, który nie uczestniczył w bitwie pod Karbalą i pozostał w Medynie. Omajadzi pozwolili mu żyć, gdyż nie występował on bezpośrednio przeciwko ich rządom (i to pomimo tego, iż był z synem Szahrbanu - córki ostatniego sasanidzkiego szacha Persji i jednocześnie żony Husajna). Zmarł w 712 r. w wieku 54 lat. Kolejnym, piątym już szyickim imamem został syn Alego - Muhammad, który również nie podważał władzy Omajadów. Mimo to został otruty na rozkaz kalifa al-Malika w Medynie w roku 732 w wieku 55 lat. Po śmierci Muhammada pojawiły się konflikt wśród samych szyitów na temat tego, czy warto dalej utrzymywać imamat oderwany od kalifatu, oraz kogo ewentualnie wybrać na następcę. Jedni twierdzili że nowym imamem powinien zostać Hasanida an-Nafs az-Zakija ("Czysta Dusza"). Inni twierdzili że Muhammad po swej śmierci objawił się jako Mahdi ("Zbawiciel" - pierwotnym bowiem w islamie nie istniał ktoś taki jak Mahdi, natomiast pojawił się on wówczas, gdy islam wszedł w bliższe kontakty z chrześcijaństwem) i cykl imamów szyickich dobiegł już końca. Jeszcze inni zaś jako nowego imama uznawali syna Muhammada - Dżafara as-Sadiqa ("Prawdomównego"). Istniało co prawda jeszcze jedno stronnictwo - najmniejszej i najsłabsze, uznające za nowego imama przyrodniego brata Muhammada - Zajda bin Alego. Konflikt trwał długo, a poszczególne strony nie mogły dojść do porozumienia, okopując się na swoich stanowiskach. Wreszcie marginalizowany Zajd bin Ali postanowił przejąć inicjatywę i w roku 740 wywołał w Kufie anty-omajadzkie powstanie. Nie miał jednak większych szans i wojska kalifatu szybko rozprawiły się z tym buntem, a Zajda spotkał taki sam los, jak wcześniej jego przodka Husajna pod Karbalą. Dżafar as-Sadiq od razu odciął się od tego buntu i zapowiedział że nie wystąpi przeciwko Omajadom, co też ocaliło mu życie. Jednocześnie jego konkurent do imamatu został usunięty. Mimo to ruch Zajdytów przetrwał w osobie syna bin Alego - Jahji, który wkrótce potem wywołał kolejne powstanie w Chorasanie (740-743) i w 743 r. poległ w bitwie w okolicach Dżurdżanu. Jednak Zajdyci byli pierwszymi szyitami którzy przenieśli ten odłam islamu do Chorasanu, co spowodowało że kilka lat po stłumieniu tego buntu, nadal wszystkim chłopcom w tej prowincji nadawano imię albo Jahja albo Zajd. Natomiast rezydujący w Medynie Dżafar as-Sadiq nie wykazywał ambicji politycznych i to zarówno podczas rządów Omajadów jak i później. Co prawda poparł bunt Abbasydów i po jego zwycięstwie wydawało się nawet, że to właśnie Dżafar stanie na czele nowego kalifatu. Ostatecznie jednak sytuacja potoczyła się inaczej, a mający wsparcie wojska Abbasydzi szybko przyjęli pełnię władzy, bez większego sprzeciwu ze strony Dżafara. Wyglądało na to, że - przynajmniej na razie - w kalifacie zapanuje spokój z szyitami.




Kalifat al-Mansura był okresem w którym kulturę arabską zdominowały całkowicie (lub prawie całkowicie) wpływy irańskie. Nic to zresztą dziwnego, skoro punkt ciężkości kalifatu został przeniesiony z Syrii (która wciąż była uważana za ośrodek wpływów Omajadów) do Persji. Nową stolicą z chwilą zwycięstwa Abbasynów w roku 750 została Kufa, a skompromitowany Damaszek (w którym zresztą przelano krew ostatnich Omajadów) stał się teraz miastem prowincjonalnym. Jednak pierwszy kalif nowej dynastii al-Saffah, rezydował w mieście Anbar nad Eufratem. Jego brat al-Mansur przeniósł w 754 r. swą siedzibę do al-Haszymiji, rodowego miasta Abbasydów. Jednak bliskość dawnych perskich miast - Seleukii i Ktezyfontu, oraz silne oddziaływanie kultury perskiej na Arabów, spowodowało, że już za drugiego kalifa abbasydzkiego, całkowicie zmienił się sposób bycia dworskiej elity kalifatu. Pojawiają się wezyrowie, dywany (czyli ministerstwa), wyłania się osobista ochrona kalifa, a także wpływy zyskuje nadworny kat. Wszystko to razem wzięte wywodzi się z dawnej tradycji politycznej Persów. Było jednak coś, co Arabowie nie zawdzięczali Persom, natomiast co się upowszechniło również w Europie i przetrwało do naszych czasów. Tym czymś są arabskie cyfry, których dzisiaj używamy znacznie częściej (a w zasadzie jedynie) niż np. cyfr rzymskich. Jest to więc ogromny wkład Arabów do kultury i cywilizacji Świata. Problem tylko polega na tym, czy rzeczywiście cyfry których używamy są arabskie. Oficjalnie tak, ponieważ to właśnie Arabowie rozpowszechnili ten system liczenia, który wydaje się najprostszy. Ale... i tutaj wchodzę już w tematy nieco oderwane od tego, co opisuję, a mianowicie - najprawdopodobniej cyfry których używamy i które powszechnie przyjęły się na Ziemi... nie są ziemskiego pochodzenia. Jak to możliwe? Przypomniał mi się pewien szczegół, z książki Michela Desmarqueta pt.: "Misja", opowiadającej o jego podróży w roku 1987 na planetę TJehooba. Był tam taki fragment który zapadł mi w pamięć, a mianowicie Desmarquet miał się zdziwiony spytać - widząc że TJehooba używają ziemskich cyfr - 1 2 3 4 5 6 7 8 9, czy też używają arabskich cyfr, na co uzyskał odpowiedź że to nie są cyfry arabskie. Zdumiony tym, usłyszał kolejną odpowiedź "Jak myślisz, kto przekazał im (czyli Arabom) ten system liczenia?" Oczywiście pragnę przypomnieć - co już wcześniej też pisałem w temacie"Historii Życia, Wszechświata Wszelkiej Cywilizacji", że TJehooba jest rodzinną planetą Jezusa Chrystusa, a Ziemia znajduje się pod ich (między innymi ich) swoistą opieką ("swoistą" ponieważ głównym ich celem nie jest ingerencja - nawet w negatywne tendencje, a jedynie naprowadzanie na właściwą drogę, wskazywanie właściwego kierunku i temu też miała służyć misja "Syna Człowieczego"), podobnie zresztą jak planeta remu o której też już kiedyś pisałem, a która została zniszczona w wyniku wojny nuklearnej i cywilizacja tam cofnęła się do epoki pierwotnej. TJehooba wspiera mieszkańców planety Aremo chociażby zsyłając im mannę z nieba, lub też niszcząc kolonie ogromnych mrówek i karaluchów które w wyniku promieniowania znacznie zwiększyły swoje rozmiary. Aremonianie uważają te wszystkie działania za interwencję wielkich bogów, całkowicie zapomniawszy swoją przeszłość (gdy stali się twórcami jednej z ziemskich cywilizacji - Cywilizacji MU, na nieistniejącym dziś kontynencie Lamar)




Wracając jednak do tematu, szybko okazało się że zarówno Kufa jak i al-Haszymija jest za mała, a raczej niegodna nowej dynastii. Teraz kalif al-Mansur postanowił założyć nową stolicę i to nieopodal miejsca, gdzie już znajdował się arabski obóz-miasto al-Madain. Tam bowiem powstać teraz miało "Miasto stworzone przez Boga" - czyli Bagdad.


CDN.

sobota, 23 marca 2024

REWOLUCJA BEZ ŻADNYCH REWOLUCYJNYCH KONSEKWENCJI - Cz. II

CZYLI MIĘDZYNARODOWE REAKCJE NA ZAMACH STANU JÓZEFA PIŁSUDSKIEGO W POLSCE z 12 MAJA 1926 i PÓŹNIEJSZE RZĄDY OBOZU SANACYJNEGO




 Nim przyjdę dalej, chciałbym na początku wyjaśnić dlaczego uważam ten majowy zamach roku 1926 za konieczny i dlaczego w poprzedniej części użyłem określenia: "zbawienny gwałt". Otóż o ile po zakończeniu Wojny z bolszewikami i przyjęciu konstytucji marcowej roku 1921 jeszcze można było mówić o w miarę stabilnej sytuacji politycznej w kraju, to jednak w ciągu kolejnych lat mocno się to zmieniło. Już rok 1924 a z pewnością rok 1925 to już czyste sejmowładztwo, nie mające wiele wspólnego z parlamentaryzmem. Wystarczy wspomnieć perypetie rządu Władysława Grabskiego (tego który wprowadził reformę walutową w roku 1924 usuwając polską markę a wprowadzając w jej miejsce złoty polski), któremu Sejm udzielał poparcia jedynie czasowo, i z każdą tak zwaną duperelą musiał się Grabski zwracać do Sejmu, prosząc o jej zatwierdzenie. Jeszcze gorzej wyglądało to przy następnym rządzie Aleksandra Skrzyńskiego, który już w ogóle musiał się wręcz prosić o akceptację najdrobniejszych swoich decyzji. Nieco lepiej zaczęło to wyglądać w czasie rządu Witosa, który tworząc koalicję partii prawicowych, miał w miarę stabilną możliwość działania. Ale i jemu nie odpowiadała sytuacja, w której o wszystko musiał prosić się Sejmu. To bardzo bowiem paraliżowało działania rządu i co za tym idzie stawiała skuteczność państwa polskiego pod znakiem zapytania. Zresztą sam Roman Dmowski w tym samym czasie (lata 1925-1926) zamyślał o zorganizowaniu zamachu stanu na kształt włoskich faszystów. W grudniu od 1925 r. w wywiadzie dla "Gazety Warszawskiej" stwierdził: "Gdybyśmy byli podobni do dzisiejszych Włoch, gdybyśmy mieli taką organizację jak faszyzm, gdybyśmy wreszcie mieli Mussoliniego, największego niewątpliwie człowieka w dzisiejszej Europie, niczego więcej nie byłoby nam potrzeba". Zresztą obawy o prawdopodobny prawicowy pucz w Polsce były deklarowane również przez dyplomatów takich państw jak Francja, Wielka Brytania czy nawet USA.




Natomiast sytuacja pomajowa, nie była taka zła, a wręcz przeciwnie sytuacja gwałtownie się polepszyła i to zarówno w polityce jak i w gospodarce (odnotowano szybki wzrost gospodarczy do października roku 1929, czyli do krachu na Wall Street). Marszałek w swoim rozkazie z 22 maja 1926 r. zatytułowanym: "Do wojska", nikogo nie krytykował, nikogo nie obwiniał, nikogo też nie gloryfikował i nie zamierzał stawiać żadnych pomników wydarzeń majowych (choć byli tacy którzy go do tego namawiali). Jak sam bowiem stwierdzał: "Nie stawia się pomników wojen wewnętrznych". W owym zaś rozkazie z 22 maja pisał: "W jedną ziemię wsiąkła krew nasza, ziemię jednym i drugim jednakowo drogą, przez obie strony jednakowo umiłowaną. (...) Niech Bóg nad grzechami litościwy nam odpuści i rękę karzącą odwróci, a my staniemy do naszej pracy, która ziemię naszą wzmacnia i odradza". Piłsudski stwierdzał że nie chce zmieniać systemu politycznego, ani też przeprowadzać jakiś daleko idących zmian politycznych. Odcinał się od poszczególnych partii, szczególnie od PPS które przecież wsparł w zamachu majowym (zresztą Piłsudski nigdy nie był socjalistą. Stał się nim tylko po to, aby wywalczyć Niepodległość, bo tam było najwięcej wówczas polskości. Tylko jednego pragnął - Niepodległej Polski, wszystko inne było wtórne). Piłsudski twierdził też że nie zamierza rządzić batem, i ma ogromną nadzieję że tak rządzić nie będzie musiał, dał zaś posłom wybranym przez Naród szansę na odnowę moralną. Oczywiście mógłby ktoś powiedzieć że to są zwykłe frazesy i tzw. "mowa trawa", ale niekoniecznie. Jak stwierdził bowiem jeden z polityków Platformy Obywatelskiej (chyba Radosław Sikorski) że obietnice wyborcze dotyczą tylko tych, którzy w nie wierzą, to tak też było z Piłsudskim. Bo to co mówił, wychodziło z głębi Jego serca, i On w to naprawdę wierzył, bez względu na to jak to dziwnie brzmiało (jeden z posłów podsumował te wypowiedzi stwierdzeniem: "Gotowanie jajka na kotle okrętowym" - no, być może dla niektórych tak to właśnie wyglądało, dla innych, takich jak chociażby Walery Sławek, czy Aleksander Prystor, czy nawet Kazimierz Bartel to były zapewnienia jak najbardziej autentyczne i szczere). Oczywiście system stworzony przez Piłsudskiego był systemem tymczasowym i na dłuższą metę musiałby i tak zostać zreformowany - to nie ulegało żadnej wątpliwości. Nie da się bowiem rządzić w taki sposób, żeby jedynie dzielić władzę pomiędzy ludźmi jednego obozu, tak się nie da nigdy i nigdzie, ale nie o to też chodziło. Chodziło o stworzenie nowej jakości politycznej, która w przyszłości mogłaby przerodzić się w coś, co można by było podsumować słowami "Pokolenie JP1". A trwałość ten struktury że tak ją nawę), byłaby ponadpokoleniowa I choć oczywiście każde kolejne pokolenie ma swoje problemy i cele które pragnie osiągnąć nie oglądając się na poprzedników, to jednak warto zawsze pamiętać o korzeniach. A sam fakt, że po tylu klęskach II Wojny Światowej i potem komunistycznego zniewolenia ten mit Piłsudskiego przetrwał, jest ważny, bo co by było, gdyby nie doszło do tamtych wydarzeń? Ilu by wówczas znalazło się dziś takich jak ja, zdeklarowanych piłsudczyków?



MIĘDZYNARODOWE REAKCJE NA ZAMACH STANU W POLSCE




 Politycy i dyplomaci państw zachodnich (bo o nich głównie będzie tutaj mowa) mieli ogromny problem ze zdefiniowaniem zarówno politycznej sytuacji pomajowej w Polsce, jak również w jasnym określeniu systemu politycznego jaki zapanował po maju 1926 r. Ambasador francuski w Polsce Jules Laroche (człowiek niezwykle wyważony i powściągliwy w swych poglądach), podczas swej rozmowy z Marszałkiem dnia 6 maja 1926 r. w zasadzie nie potrafił powiedzieć o co Piłsudskiemu dokładnie chodzi. W swym raporcie jeszcze z 11 kwietnia dla Quai d'Orsay pisał: "To, o czym marzy, to w żadnym razie nie rządy w rodzaju faszyzmu, a dyktatura lewicy, a poza tym ma on przekonania bliższe Garibaldiemu niż Mussoliniemu". Po czym dodawał: "Możliwe że jest germanofilem jak się mówi, ale największego wroga upatruje w Rosji, jak w ogóle Polacy" (należy tutaj od razu dodać, że ambasada francuska mieszcząca się w Alejach Ujazdowskich, w owych dniach 12-14 maja 1926, znalazła się bezpośrednio w centrum wydarzeń i została odcięta od centrali w Paryżu, stąd też nie wiadomo jakie były raporty Laroche z tych dni). Warto teraz przytoczyć opinie dyplomatów i publicystów włoskich, gdyż wydaje mi się, że to właśnie oni byli najbliżej w odgadnięciu zarówno celów politycznych Marszałka Piłsudskiego, jak i charakteru rządów pomajowych w Polsce. Jeszcze w roku 1926 ukazała się w Rzymie broszura Francesco Tommasniego (byłego posła włoskiego w Warszawie w latach 1919-1923) pt.: " Marsz na Warszawę" (przetłumaczona na język polski w roku 1929), w którym pisał m.in. tak: "Jest wykluczone by można było uważać marsz na Warszawę jako krok nieprzemyślany. Marszałek jest człowiekiem zuchwałym, lecz nie impulsywnym. Przeciwnie, zwykł on rozmyślać długo nad swymi planami i wprowadzać je następnie w czyn z zaciętością połączoną z przebiegłością". Tommasini twierdził jednak, że ów zamach doprowadzi do spadku reputacji Polski za granicą i pogorszenia Jej sytuacji gospodarczej, poza tym dość dokładnie opisywał dzieje walki Piłsudskiego z Narodową Demokracją, nazywając ten konflikt począwszy od powstania państwa polskiego w listopadzie 1918 r. "nieustającą wojną", przerywaną tylko krótkimi okresami zawieszenia broni. Podsumowując Tommasini stwierdził, że Piłsudski nie ogłosił się dyktatorem, chociaż po zdobyciu władzy mógłby to uczynić, jak również "pozostawił dotychczasowy ustrój" zmodyfikowany jedynie korekturą konstytucji z 2 sierpnia 1926 r. wzmacniającą władzę wykonawczą. Kreślił też pewne porównania Piłsudskiego z Mussolinim, choć od razu zaznaczał że są one z góry "niebezpieczne". W każdym razie stwierdzał, że po przejęciu władzy w październiku 1922 r. Mussolini też pozostawił dotychczasowy ustrój Włoch bez większych zmian. Jednak to porównanie z Mussolinim od razu zostaje podważone, gdyż Tommasini pisze, że Mussolini był socjalistą i teoretycznie Piłsudski też był socjalistą, ale według niego nie jest to do końca prawdą. Włoski dyplomata stwierdza bowiem, że Piłsudski tak naprawdę socjalistą nigdy nie był. Był zaś wywrotowcem (rewolucjonistą) i do końca pozostał polskim romantykiem.

 


Inny włoski polityk Carlo Sforza, nazywał wręcz Piłsudskiego "dyktatorem anachronicznym" i stwierdził że jest to człowiek XIX stulecia zupełnie nie pasujący do XX wieku. Dla Sforzy Piłsudski to polityk wychowany w klimacie polskiego romantyzmu, kultu powstań i szlacheckiego etosu rycerskiego. Sforza pisał: "Piłsudski nie jest niczym innym, jak polskim szlachcicem pochodzenia drobnoszlacheckiego, który dzięki powodzeniu w wojnie zdobył wawrzyny". Pisał dalej: "Dyktatura Piłsudskiego jest najdziwniejszą dyktaturą, która istnieje w Europie. Wszystkie bowiem dyktatury zbudowane były na interesie pewnej klasy, albo kasty, bądź też, jak miało to miejsce u Napoleona, na szalonej ambicji jednostki. Dyktatura Piłsudskiego wypływa jedynie z uczuciowego uwielbienia dla bohatera. Nie lubi też gdy porównuje się go z innymi, dziś modnymi dyktatorami (...) Piłsudski pomimo swej indywidualności, jest jedynie uosobieniem dawnej, romantycznej, donkiszockiej, antymaterialistycznej Polski". I tutaj przyznam się szczerze muszę się zgodzić z autorem, gdyż uważam bardzo podobnie. Natomiast wspomniany wcześniej francuski ambasador Laroche podsumowując rządy Marszałka stwierdził iż jest to: "Reżim na pewno dyktatorski, lecz który nie mieści się w żadnej z przyjętych definicji, gdyż był przede wszystkim dostosowany do swej centralnej osobowości". Laroche był przeciwny samemu zamachowi jak również rządom pomajowym, gdyż uważał iż doprowadzi to do osłabienia francuskich wpływów nad Wisłą. Natomiast francuski ambasador w Moskwie - Jean Herbette otwarcie radził w swym raporcie ministrowi Briandowi (biorąc pod uwagę sam zamach majowy w Polsce), iż: "Bezpieczeństwo Francji nie może zależeć od układów zawartych z państwami takimi jak Polska. Nie ujmując nic z zasług Polakom i ich tradycyjnych sympatii do Francji, dojść trzeba do wniosku, że cel zasadniczy polityki francuskiej jest następujący: uregulować stosunki z Rosją w takiej mierze, żeby nasze bezpieczeństwo nie zależało od zmian, jakie zachodzą w Europie Wschodniej". Innymi słowy Herbette zalecał Paryżowi sojusz z sowiecką Rosją, gdyż uważał że Polska nie spełni pokładanych w niej nadziei, jako francuskiego alianta na wypadek konfliktu z Niemcami. W ogóle opinie Francuzów na temat zamachu Piłsudskiego i rządów sanacyjnych były wybitnie negatywne. Powątpiewano też w sens sojuszu militarnego z Polską, w sytuacji gdy Polsce przyjdzie toczyć wojnę na dwa fronty z Niemcami i Związkiem Sowieckim. Ambasador Laroche stwierdzał że taki sojusz będzie całkowicie nieskuteczny, gdyż Polska zagrożona z dwóch stron nie będzie zdolna realnie przyjść Francji z pomocą.




Praktycznie wszyscy francuscy politycy i publicyści byli zdania, że rządy pomajowe w Polsce nie są dla Francji zbyt korzystne. Głosów przeciwnych praktycznie nie było, ja znalazłem tylko dwa takie przykłady. Pierwszym był francuski dyplomata Jean-Baptiste Barbier (notabene zafascynowany Polską), który bez ogródek pisał że Piłsudski poznał się na kunktatorskiej polityce Paryża względem Polski i wyciągnął z tego wnioski. Drugim zaś francuski historyk prof. Alphonse Aulard (notabene gorliwy napoleonista), który stwierdził (nieco na przykładzie samego Napoleona) iż Piłsudski to "mąż opatrznościowy" Polski, który podjął się dzieła wzmocnienia i "uzdrowienia Polski". Jednak takie głosy we Francji należały do rzadkości. Negatywnie o Piłsudskim również wypowiadał się włoski pisarz polityczny Curzio Malaparty, który w swej wydanej w 1931 r. książce pt: "Technika zamachu stanu" (francuskie wydanie ukazało się w tym samym roku, a niemieckie w roku następnym) porównywał Marszałka do hiszpańskiego dyktatora Primo de Rivery (który sprawował swą władzę w latach 1923-1931) i to porównanie wypadło wybitnie niekorzystnie dla Piłsudskiego. De Rivera był bowiem tam przedstawiony jako mąż stanu, Piłsudski zaś jako oportunista i wichrzyciel (spotkało się to nawet z oficjalnym protestem Ministerstwa Spraw Zagranicznych, a podsekretarz stanu Zdzisław Lechicki w instrukcji dla ambasadora Rajmunda Przeździeckiego żądał interwencji w sprawie tej książki w Palazzo Chigi, jako szkalującej nie tylko samego Marszałka, ale również w sposób tendencyjny przedstawiającej Polskę). Wielu polityków i dyplomatów w pierwszej chwili starało się powiązać Piłsudskiego z Mussolinim i uznało że ustrój panujący w Polsce będzie zbliżony, lub nawet taki sam jak włoski faszyzm. Choć Piłsudski wielokrotnie podkreślał iż: "Nie chcę być Mussolinim i nie chcę iść (z) batem". Jednak potem trudno było wielu ustrój Polski pomajowej poprawnie zdefiniować, choć niektórym udało się właściwie przewidzieć intencje Piłsudskiego - jak ukazałem to wyżej.

Również Londyn początkowo negatywnie odnosił się do samego zamachu. "Financial Times" z 18 maja 1926 r pisał: "Polska podobnie jak republiki Ameryki Łacińskiej ma wirus rewolucyjny w sobie (...) wyłonił się nowy Mussolini, tylko brutalniejszy". Potem jednak zaczęło się to zmieniać, częściowo pod wpływem raportów posła brytyjskiego w Warszawie Maxa-Mullera (który pisał że sytuacja się znormalizowała i w zasadzie wróciła do stanu sprzed zamachu), a częściowo dlatego, iż władze Wielkiej Brytanii uznały, że z "nową Polską" łatwiej będzie im się porozumieć, gdyż będzie mniej po-francuska niż była dotychczas. Zamach został negatywnie przyjęty w Czechach. Tamtejsi politycy z prezydentem Tomasem Masarykiem na czele, widzieli w owym "buncie Piłsudskiego" początek upadku Polski, co akurat nie było przez nich uznane za coś negatywnego. Związana z czeskim MSZ-em "Národni Politika" pisała 18 maja 1926 r. i: "Polska anarchia (...) powraca w nowym wydaniu (...) miłość ojczyzny i uczucia patriotyczne nic nie znaczą (...) potrzebne są jeszcze zdrowe nawyki i tradycje państwowe". Notabene ciekawie jest słyszeć takie słowa z ust Czechów, którzy swą niepodległość utracili w 1526 r. a od 1620 i klęsce w bitwie pod Białą Górą nieopodal Pragi, kraj ten był poddawany intensywnej germanizacji i dopiero czeska świadomość narodowa odrodziła się w drugiej połowie wieku XIX. Nie wszyscy jednak byli zdania że upadek Polski byłby pozytywnym rozwiązaniem (co prawda czescy politycy oficjalnie też tego nie twierdzili, ale jak to się mówi pepicka czechoza dała o sobie wielokrotnie znać i to zarówno w 1920 jak i 1938 roku, a niechęć czeskich polityków - szczególnie Benesza - do Polski była wręcz legendarna). Politycy fińscy uznali, że bunt Piłsudskiego może doprowadzić do osłabienia Polski, a to bardzo źle wróży dla wszystkich krajów, które odrodziły się po Wielkiej Wojnie w latach 1917-1918. Jak odnotował francuski poseł w Helsinkach, fińscy politycy i opinia publiczna uważali, iż Polska, jako największy i najsilniejszy spośród limitrofów w żadnym razie nie powinien ulec osłabieniu z powodu wojny domowej, gdyż... bez Polski jako czynnika militarnego, nie byłoby możliwe obronić niepodległości innych państw regionu, począwszy od Finlandii a skończywszy na Czechosłowacji, Rumunii i Bułgarii.




Zamach stanu Marszałka Piłsudskiego negatywnie również został odebrany w Stanach Zjednoczonych. Tam również początkowo uznano że jest to eksport faszyzmu włoskiego i amerykańska opinia publiczna była bardzo negatywnie nastawiona do tych wydarzeń. Zaczęło się to jednak zmieniać z chwilą, gdy uznano że zmiany zaistniałe w Polsce są, po pierwsze nieodwracalne, a po drugie sytuacja ustabilizowała się a kryzys został przezwyciężony. Nadal pozostawał jednak problem ze sklasyfikowaniem nazwy ustroju Polski pomajowej. Hiszpański profesor Francisco Cambo pisał w 1927 r. iż "Oblicze "nowej Polski" (...) jeszcze się nie ukształtowało i nie jest w żaden sposób przesądzone". Trudność w określeniu nazwy ustroju potęgowała się, gdyż dotychczasowe definicje były tutaj całkowicie bezradne. Czym była Polska pomajowa? Z pewnością nie był to faszyzm, gdyż brakowało masowego poparcia dla władzy. Niektórzy sądzili że była to dyktatura wojskowa, ale znów i tutaj nie do końca, gdyż ogromny wpływ na władzę mieli cywile, politycy niezwiązani z wojskiem, a sam Piłsudski był określany jako "polityk w mundurze", a nie typowy wojskowy. Próbowano się ratować określeniem dyktatura cezarystyczna, chociaż francuski historyk Charles Seingobos stwierdził, że w Europie Wschodniej powstało wiele takich dyktatur, niemających oparcia ani w doktrynie politycznej ani w ideologii, natomiast opartych na mglistej potrzebie dobra wspólnego oraz spokoju wewnętrznego. W każdym razie trudność z poprawnym zdefiniowaniem systemu pomajowych rządów w Polsce pozostała. Teraz zaś - w części trzeciej - chciałbym zaprezentować opinie, jakie na temat przewrotu majowego 1926 r. i wydarzeń w Polsce pojawiły się w Niemczech i Związku Sowieckim, gdyż te państwa szczególnie powinny nas interesować z wiadomego powodu. Także przejdźmy do tego co można określić jednym słowem - prawdziwy hardcore.


CDN.

piątek, 22 marca 2024

REWOLUCJA BEZ ŻADNYCH REWOLUCYJNYCH KONSEKWENCJI! - Cz. I

CZYLI MIĘDZYNARODOWE REAKCJE NA ZAMACH STANU JÓZEFA PIŁSUDSKIEGO W POLSCE z 12 MAJA 1926 i PÓŹNIEJSZE RZĄDY OBOZU SANACYJNEGO




 Na pomysł tego tematu wpadłem nieco przypadkowo, gdyż analizując kwestie ostatnich wyborów parlamentarnych w Polsce i przejęcia władzy przez "koalicję 13 grudnia", złożoną z Platformy Obywatelskiej i jej przystawek, oraz Trzeciej Drogi z PSL-em i Lewicy, doszedłem do dość ciekawego wniosku (przynajmniej ciekawego dla mnie). Otóż wydaje mi się teraz, że to, iż Prawo i Sprawiedliwość straciło władzę, to nie jest wcale takie głupie i nie jest też wcale takie złe jakby się można było na pierwszy rzut oka spodziewać. Owszem, dla Polski nie jest to czas zbyt pomyślny i to trzeba od razu przyznać, ponieważ mamy realnie władzę, które nie reprezentuje polskiego interesu narodowego, natomiast jest zapatrzona na tak zwany "projekt unijny", oraz na swoich "kolegów" (takich ich nazwijmy) z Berlina. Jednak to że Prawo i Sprawiedliwość przegrał wybory (przepraszam, PiS wyborów nie przegrał. Wybory wygrał po raz trzeci z rzędu, a nie rządzi tylko dlatego że nie zdobył wystarczająco dużo głosów, umożliwiających mu samodzielne rządy), ma również swoje plusy, bo tak mówiąc całkowicie szczerze gdyby PiS zdobył władzę po raz trzeci z rzędu, to poziom pychy i zapatrzenia się polityków tej partii we własną nieomylność, byłby kolosalny, natomiast antyspołeczne (i niekiedy antypolskie) projekty, które wychodziły również od tej partii (przykładem chociażby czasy pomoru i cowidowej tresury społecznej, czy też "5 dla zwierząt") zapewne byłyby również realizowane w tej trzeciej kadencji. Dlatego też ten czas który mamy teraz, jest swoistym czasem zarówno katharsis jak i okresem, w którym wykuwamy nową jakość, i to niekoniecznie musi być jakość pod sztandarem Prawa i Sprawiedliwości - chociaż bez wątpienia jest to najsilniejsza partia z tzw. stronnictw prawicowych (jeśli można to tak nazwać). Władza bowiem bardzo szybko się degeneruje, szczególnie wtedy kiedy dojdzie do wniosku że nie jest w stanie nikt jej usunąć. Tak było przez całe lata 90-te i pierwszą dekadę XXI wieku ze wszystkimi stronnictwami w mniejszy lub większy sposób wspieranymi przez środowisko tzw. michnikowszczyzny i Gazety Wyborczej. 

Pamiętam przecież te ich stwierdzenia "wygrajcie sobie wybory, to będziecie rządzić", albo ta ich pewność, ta buta, że to właśnie oni są powołani do przewodzenia Naszemu Państwu i Narodowi, bo przecież to oni są tymi oświeconymi, tą grupą ludzi, która posiadła swoisty kamień filozoficzny. Oni byli tak pewni że będą (w takiej czy innej formie) wygrywać zawsze, być może do końca świata i jeden dzień dłużej, że to stawało się wręcz niezdrowe i niestrawne. Ale taka była tam mentalność. Oni uważali też, że to, co się stało w latach 2005-2007 to był zaledwie wypadek przy pracy który już więcej się nie powtórzy i teraz opcja liberalno-lewicowa (choć z liberalizmem mają oni tyle wspólnego, coś świnia z gwiazdami) będzie już rządzić non stop. Dlatego też Adam Michnik twierdził w programie Tomasza Lisa, że pompowany przez wszelkie sondażownie Bronisław Komorowski jest tak dobrym prezydentem, że on po prostu musi wygrać i musiałoby się stać coś nieprawdopodobnego żeby przegrał. Musiałby - jak stwierdził Michnik -  dosłownie "przyjechać zakonnicę w ciąży na pasach". Taka w tym obozie była pewność we własną nieomylność. I co się stało w 2015 r.? Nikomu bliżej nieznany wcześniej Andrzej Duda, pokonał tego pompowanego sztucznie Bronka z Budy Ruskiej. I nagle zarówno Michnik jak i całe to jego środowisko uznali, że coś się wydarzyło, że już nie mają takiego wpływu na społeczeństwo, jakie mieli jeszcze w latach 90-tych, czy na początku XXI wieku. Pamiętam że Michnik potem w ogóle zarzekał się żeby nie wspominać o tej przysłowiowej "zakonnicy w ciąży", o której wcześniej z taką pewnością i lubością opowiadał, ale mimo to, po tym co się stało w obecnych wyborach tamta strona znowu doszła do przekonania, że spokojnie mogą wrócić do sytuacji sprzed 2015 roku (pamiętam kilka miesięcy temu oburzenie Lisa na jego kanale YouTube-wym, w którym pytał się co też takiego złego było przed owym 2015 r.). To ja im tylko gratuluję i mogę powiedzieć róbta tak dalej chłopaki. Natomiast co do PiS-u to tutaj bez wątpienia muszą zostać wyciągnięte konsekwencje. Co prawda Kaczyński (choć ja osobiście uważam że powinien już przejść na emeryturę to) wydaje się że jeszcze przez rok powinien zostać jako prezes tej partii, bo jak on odejdzie, to tam się zaczną prywatne wojenki podjazdowe na kształt Konwentu Świętej Katarzyny z lat 90-tych, i znów będzie jednoczenie prawicy przez podział. W każdym razie bezwzględnie jest to czas do tego, żeby budować nową siłę, czy to pod sztandarami PiS-u, czy też zupełnie innych sił niezwiązanych ani z Porozumieniem Centrum (sławny "zakon PC" zgromadzony wokół prezesa) ani z tym wszystkim, co wyrosło do tej pory wokół Prawa i Sprawiedliwości.

Dlatego kierując się tym oto przesłaniem postanowiłem wrócić do okresu międzywojennego i czasu, gdy Marszałek Józef Piłsudski przejął władzę w kraju w wyniku zamachu stanu, a raczej opisać jak na ów zamach i rządy Sanacji reagowały państwa ościenne (głównie politycy, dziennikarze i korespondenci zagraniczni). Nim jednak przyjdę do tego tematu, muszę zrobić krótki research na temat tego dlaczego doszło do zamachu i jak się on odbywał.



ZBAWIENNY GWAŁT
(12-14 maja 1926)




Józef Piłsudski bez wątpienia był człowiekiem który najmocniej przysłużył się sprawie odzyskania przez Polskę Niepodległości zarówno w latach I Wojny Światowej, jak i przed jej rozpoczęciem, i jako ten, który stał się symbolem owej Niepodległości, był też uznawany za najbardziej godnego najwyższych stanowisk w państwie, w tym stanowiska prezydenta. Jednak ponieważ konstytucja uchwalona w marcu 1921 r. przyznawała przyszłemu prezydentowi bardzo słabe prerogatywy, (przeciwnicy Piłsudskiego zadbali bowiem o to, żeby nie miał on zbyt dużej władzy, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że to On zapewne zostanie wybrany pierwszym prezydentem odrodzonego Państwa), Marszałek odmówił kandydowania i jako swojego kandydata wyznaczył (czy też raczej poparł) dotychczasowego ministra Spraw Zagranicznych - Gabriela Narutowicza. Ten wygrał wybory - 9 grudnia 1922 r. (wówczas prezydenta wybierały połączone izby Sejmu i Senatu), i od 11 grudnia pełnił funkcję pierwszego prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Niestety, ponieważ wsparły go głównie stronnictwa lewicowe i mniejszości narodowe, Chrześcijańska Demokracja, a szczególnie Narodowa Demokracja Romana Dmowskiego i gen Józefa Hallera (von Hallenburga, pod którego dowództwem notabene służył mój pradziadek, również Niemiec z pochodzenia) stworzyły wokół jego osoby taką atmosferę niechęci i nienawiści, że człowiek, który miał lekko zaburzone pojęcie psychicznej sprawczości, a do tego był zdeklarowanym nacjonalistą - Eligiusz Niewiadomski zamordował Gabriela Narutowicza już 16 grudnia 1922 w gmachu warszawskiej Zachęty, podczas oglądania obrazów.






Narutowicz był pierwszym prezydentem odrodzonej Polski, a jednocześnie jego zabójstwo było pierwszym i jedynym takim przypadkiem w całej historii Polski, w której głowa państwa - czy to prezydent, naczelnik państwa, czy też król zostałaby usunięta za pomocą morderstwa. Nigdy wcześniej to się nie zdarzyło, żaden król Polski nigdy nie został zabity. Wszędzie w Europie czy to we Francji, w Anglii, również w Hiszpanii, we Włoszech, w Portugalii czy w innych krajach notorycznie wręcz mordowano panujących, w Polsce nigdy to się nie zdarzyło. Co prawda doszło do dwóch nieudanych prób zamachu na monarchów (jeden w 1523 a drugi w 1620), ale to były doprawdy wyjątki potwierdzające regułę. Dlatego też śmierć Narutowicza była tak tragicznym, a jednocześnie tak wyjątkowym wydarzeniem w dziejach naszego Narodu. Niewiadomski twierdził oczywiście potem że dokonał zamachu na Narutowicza nie dlatego że nie lubił Narutowicza jako człowieka, tylko dlatego, że stał się on symbolem tego, co Niewiadomski uznał za niezwykle szkodliwe dla Polski (wcześniej planował również zamach na Piłsudskiego, gdyby ten przyjął stanowisko prezydenta). Nowym prezydentem wybrany został 20 grudnia 1922 r. Stanisław Wojciechowski, były socjalista i towarzysz Piłsudskiego z PPS, a potem związany częściowo z obozem narodowym i z ludowcami. Marszałek Piłsudski zaś 3 lipca 1923 r. (podczas przyjęcia w Sali Malinowej Hotelu Bristol w Warszawie), zapowiedział swoje odejście z polityki i powrót do zacisza domowego, do Sulejówka, gdzie miał mały dworek o nazwie "Milusin", ofiarowany mu wcześniej ze składek społeczeństwa. Jednak żegnając się ze swymi współpracownikami ze Sztabu Generalnego zakończył swoje słowa mówią: "Do widzenia, panowie". A już parę tygodni później jego zwolennicy zaczęli porównywać wyjazd Marszałka do podwarszawskiej miejscowości, z zesłaniem Napoleona na wyspę Elbę. Już w październiku 1923 r. niejaki Władysław Baranowski (który odwiedził Marszałka w Sulejówku), napomknął mu o planie stworzenia tajnej organizacji antyrządowej z udziałem wojskowych, mającej na celu przywrócić Piłsudskiego do władzy w państwie. Piłsudski był tym pomysłem bardzo wzburzony i stwierdził: "Tego ja absolutnie nie pochwalam, nie aprobuję i nawet na to nie pozwalam - jeśli zapytujecie o moje zdanie i z nim się liczycie. Jako politycy, jako zwykli obywatele robić możecie tak, jak wam nakazuje przekonanie, to sprawa waszego sumienia. Do wojska jednak z tego rodzaju propozycjami zwracać się nie wolno" - jest to również ukazane w poniższym fragmencie.




Realnie marszałek zaczął rozważać opcję siłową choć niekoniecznie zamach, dopiero w roku 1925, szczególnie gdy październiku tego roku w locarno trwały rozmowy pomiędzy przedstawicielami Francji, Niemiec, Belgii, Wielkiej Brytanii i Włoch na temat powojennego ostatecznego uregulowania wzajemnych granic. Problem tylko polegał na tym, że w podpisanym 1 grudnia 1925 r. w Londynie dokumencie, wschodnie granice Niemiec z Czechosłowacją i Polską pozostawały nadal nie potwierdzone i nieuregulowane, co pozostawiało Niemcom w przyszłości możliwość rewizji owych granic. Licząc się z tym faktem 15 listopada 1925 r., czyli w pierwszą niedzielę po siódmej rocznicy powrotu Marszałka z twierdzy magdeburskiej, do Sulejówka manifestacyjnie zjechało specjalnym pociągiem kilkuset oficerów i 12 generałów służby czynnej, którzy demonstracyjnie wzywali Piłsudskiego do przyjęcia władzy. Marszałek jednak nie zareagował i oficerowie musieli wrócić do swoich jednostek (co dla niektórych zakończyło się zesłaniem do odległych garnizonów, gdyż władze nie mogły już udawać że nic się nie stało). Jednak myśl o demonstracji wojskowej w celu wywarcia wpływu na rząd, potęgowała się w Józefie Piłsudskim z każdym kolejnym miesiącem i gdy 8 maja 1926 r. minister spraw wojskowych gen. Lucjan Żeligowski (ten który w październiku 1920 r. zajął Wilno, które postanowieniami zwycięskich mocarstw miało zostać włączone do Litwy - oficjalnie twierdząc że dowodzone wówczas przez niego oddziały zbuntowały się) mianował Piłsudskiego zwierzchnikiem manewrów kilku pułków garnizonu warszawskiego na poligonie w Rembertowie, Marszałek uznał, że jest to dobra okazja do zademonstrowania swoich wpływów w wojsku (które politycy opcji narodowo-ludowej próbowali podważyć). Co prawda już 10 maja nowy minister obrony odwołał ćwiczenia, ale oddziały nie powróciły już do koszar.


gen. JÓZEF HALLER 
(von HALLENBURG)



12 maja o godzinie 7:00 rano marszałek wyjechał z Sulejówka (prosząc żonę aby przygotowała mu obiad na 14:30 - jak zwykł jadać obiady). Chciał bowiem spotkać się z prezydentem Wojciechowskim i z tego powodu udał się do Belwederu. Tam jednak okazało się że prezydenta nie ma i że wyjechał do Spały. Jednocześnie na warszawskich ulicach gazeciarze zaczęli reklamować wydanie "Przeglądu wieczornego", z symbolicznym tytułem: "Zamach na Marszałka Piłsudskiego". Gazeta pisała bowiem, że w nocy posiadłość Marszałka w Sulejówku została zaatakowana przez grupy "jakichś podejrzanych indywiduów", które miały ostrzelać zabudowania z karabinów i rewolwerów. Potem okazało się to nieprawdą, ale taka właśnie informacja poszła do społeczeństwa. Kierując się tymi właśnie informacjami, oficerowie skupieni wokół Marszałka stwierdzili że muszą stanąć w obronie zaatakowanego i zwrócili się do swych dowódców o wydanie zarządzeń dla ochrony bezpieczeństwa Piłsudskiego i jego rodziny oraz domu. Gen. Prich dowódca Centrum Wyszkolenia, stwierdził że rozkazy  jakie otrzymał do tej pory, sugerują raczej że powinien skierować się przeciwko Marszałkowi, co spowodowało niezadowolenie i samorzutne pogotowie żołnierzy i oficerów w całym garnizonie warszawskim i w kilku innych. Wreszcie w stronę Warszawy wyruszyły oddziały z garnizonów w Siedlcach i w Mińsku Mazowieckim. Marszałek o godzinie 16:00 dotarłszy na Pragę, nakazał zatrzymanie marszu tych jednostek. Premier Wincenty Witos był gotów ustąpić, bo takie było żądanie Piłsudskiego - dymisja rządu, ale jednocześnie był zapewniany przez niektórych generałów (w tym Tadeusza Tarnawę-Malczewskiego) że łatwo sobie poradzą z buntem Piłsudskiego i że nie należy ustępować. Należy tutaj dodać, że sam prezydent Wojciechowski nie był zwolennikiem rządu Witosa i też chciał jego ustąpienia, także z pewnością dogadałby się z Piłsudskim (tym bardziej że dobrze się znali jeszcze z czasów PPS-u), ale prezydenta mocno oburzyło to, że Piłsudski był w stanie przeprowadzić ową demonstrację wojskową (jak sam mówił, a jak uważał Wojciechowski zamach stanu), tym bardziej że wcześniej, podczas rozmowy z Marszałkiem uzyskał od niego zapewnienie że do niczego takiego nie dojdzie. Gdy więc obaj panowie spotkali się 12 maja na moście Poniatowskiego, Wojciechowski występował tutaj jako oburzony całą tą sytuacją i od razu zakomunikował Piłsudskiemu: "Stoję na straży honoru Wojska Polskiego, reprezentuję tutaj Polskę". Ostatecznie z tej rozmowy nic nie wyszło (a Piłsudski nawet w pewnym momencie złapał Wojciechowskiego za poły fraka) i obaj panowie się nie dogadali.

Obawiając się najgorszego (bowiem Piłsudski nie chciał robić żadnego zamachu i to trzeba sobie jeszcze raz uzmysłowić, a jedyne czego chciał, to zademonstrować swoją siłę i swój wpływ na wojsko, który to był notorycznie podważany przez niechętnych mu polityków), postanowił Marszałek porozmawiać z dowodzącym oddziałami zabezpieczającymi drugą stronę mostu. Podszedł do młodego porucznika stojącego po tamtej stronie. Ten na widok Marszałka stanął na baczność i zasalutował, po czym Piłsudski zapytał: "Drogie dziecko, będziesz do mnie strzelał?", na co ten odpowiedział: "Taki otrzymałem rozkaz, panie Marszałku?". Po owej rozmowie z młodym oficerem na moście Poniatowskiego, Piłsudski już kompletnie się załamał. Jego najbliżsi współpracownicy nigdy nie widzieli go w takim stanie, a przecież były znacznie poważniejsze momenty w czasie I Wojny Światowej i podczas Wojny z bolszewikami. Piłsudski zamiast myśleć o podjęciu walki (lub przynajmniej załagodzeniu w jakiś sposób tej sytuacji - chociaż wówczas nie było już możliwości rozejścia się do koszar bez żadnych konsekwencji dla sprawców tego "buntu") to zaczął opowiadać swoim współpracownikom o czasach, gdy był komendantem Pierwszej Brygady Legionów, i wcześniej jeszcze przytaczał różne opowieści z czasów walki z caratem. Było oczywiste że nie nadaje się do wydania jakichkolwiek rozkazów i dokończenia tego, co już się działo. A przecież nawet jeśli Piłsudski był pogodzony ze śmiercią (zresztą ten pajac Malczewski groził, że skończy jak buntownik, nawet nie rozstrzelany a powieszony), to na taki los na pewno nie byli gotowi jego współpracownicy i to właśnie oni kontynuowali, a raczej rozpoczęli właściwy bunt. Dowództwo nad zbuntowanymi oddziałami przejął teraz gen. Gustaw Orlicz-Dreszer i podpułkownik Józef Beck i to oni doprowadzili tę operację do końca.


gen. GUSTAW ORLICZ-DRESZER



O godzinie 19:00 12 maja padły pierwsze strzały najpierw na moście Kierbedzia, a następnie - po wyparciu stamtąd oddziałów rządowych - siły Piłsudskiego dotarły do Placu Zamkowego i do Śródmieście (konkretnie do Dworca Głównego). Rząd ogłosił stan wojenny, jednak już następnego dnia na rozkaz marszałka walki wstrzymano Szczecinek gdyż podjęto się prób mediacji (z takimi zamiarami wystąpił marszałek Sejmu Maciej Rataj i arcybiskup kardynał Aleksander Kakowski). Witos ponownie zapowiedział iż gotów jest ustąpić, ale znów nie zgodziło się na to jego otoczenie. Po południu 13 maja siły rządowe przeszły do kontrataku, lecz po kilku początkowych sukcesach ich natarcie się załamało i teraz oddziały Piłsudskiego przeszły do ataku, zajmując Cytadelę na Żoliborzu, Stare Miasto, Muranów i Wolę. Siły rządowe stacjonowały na południu Warszawy, na Mokotowie, Ochocie i w Wilanowie. 14 maja na stronę wojsk  wiernych Piłsudskiemu przyszły kolejne oddziały garnizonu warszawskiego, co spowodowało że siły te dotarły pod Belweder - siedzibę prezydenta Rzeczpospolitej (a wówczas również i rządu). Natychmiast prezydent i członkowie rządu zostali ewakuowani do Wilanowa, z tym że drogę tę musieli przyjść pieszo. Wielu oficerów wiernych rządowi było zdeterminowanych walczyć dalej, ale członkowie gabinetu z samym Witosem nie chcieli już tego, podobnie zresztą prezydent. Piłsudski zaś bardzo obawiał się interwencji sowieckiej i niemieckiej, dlatego też kategorycznie zakazał ściągnięcia oddziałów ze wschodnich i zachodnich regionów kraju. Twierdził też, że gdyby doszło do takiej wspólnej interwencji przeciwko Polsce, nie bylibyśmy w stanie powstrzymać wojsk sowieckich i niemieckich i doszłoby do kolejnej utraty państwowości, Piłsudski dodał że tego już by nie przeżył. Podobnie myślał prezydent Wojciechowski, który stwierdził: "Wolę, by Piłsudski objął władzę choćby i na dziesięć lat, niż żeby na sto lat Polskę zagarnęły Sowiety". Rząd złożył dymisję 14 maja i również prezydent tego dnia zrezygnował z urzędu. Łącznie podczas owych trzech dni majowych w Warszawie walczyło ok. 18 000 żołnierzy, z czego 6 000 po stronie rządu. A zginęło 379 osób w tym 164 cywilów (były też takie przypadki, że ludzie ginęli w głupi sposób, jak choćby pewna rodzina, która wyszła na balkon żeby popatrzeć na toczące się walki. Wszyscy zginęli, gdy w balkon trafił pocisk-rykoszet). 920 osób zostało rannych. Zamachowi temu przysłużyły się również stronnictwa polityczne, jak choćby Polska Partia Socjalistyczna, która zorganizowała strajk powszechny, dzięki czemu zablokowano węzły kolejowe w Kutnie, co wstrzymało jadące na odsiecz rządowi pułki z Wielkopolski i Pomorza (notabene w tamtym czasie - licząc na własne korzyści - Piłsudskiego poparła Komunistyczna Partia Polski, o czym jeszcze będę pisał w innym temacie). Teraz nastąpiła "Nowa Polska". Nowa, czyli jaka?

Celem Piłsudskiego od początku była walka ze złodziejami, politykierstwem sejmowym (sejmokradztwem) i z rozkładem moralnym jak i zapanował w pierwszych latach po odzyskaniu Niepodległości. Twierdził że potrzebna jest "sanacja moralna kraju" (stąd potem wzięła się nazwa rządów pomajowych, zwanych zbiorczo "Sanacją"). Celem Piłsudskiego było również wzmocnienie państwa zarówno wewnętrznie jak i zewnętrznie, ale ta rewolucja której dokonał owym zamachem, była -  jak to określił sam Piłsudski: "Rewolucją bez żadnych rewolucyjnych konsekwencji". I rzeczywiście, nie zostały rozwiązane żadne niechętne Piłsudskiemu (i zwalczające go często w sposób ubliżający ludzkiej godności) partie czy stronnictwa polityczne. Nie zostały rozwiązane żadne opozycyjne wobec Piłsudskiego gazety -  wszystko było praktycznie tak samo jak wcześniej. Opozycja normalnie funkcjonowała, wybory nadal przeprowadzano (po uchwaleniu nowej konstytucji w kwietniu 1935 r. partie polityczne już nie startowały w wyborach do Sejmu i Senatu, a głosowano na poszczególne osoby, najczęściej reprezentujące jakieś środowiska lub stronnictwa społeczne czy grupy zawodowe), z tym tylko (i to była jedyna różnica jaką wprowadzono po maju 1926 r.) że co prawda opozycja mogła sobie istnieć, mogła krytykować rząd w dalszym ciągu tak jak dotąd, ale... nie miała już praktycznej możliwości przejęcia władzy. Piłsudski-  choć spodziewano się że teraz wybrany zostanie prezydentem, ponownie odrzucił to stanowisko i poparł Ignacego Mościckiego, który został wybrany przez połączone izby Sejmu i Senatu 4 czerwca 1926 r. Był więc już trzecim prezydentem odrodzonej Polski od grudnia 1922 r. ale zarazem ostatnim, Bowiem kadencja prezydenta Rzeczpospolitej trwała 7 lat i Mościcki - wybrany ponownie W 1933 r. (Przy braku kontrkandydatów), swoją funkcję sprawował aż do inwazji Niemiec i Związku Sowieckiego na Polskę we wrześniu 1939 r. Marszałek Piłsudski zaś zadowolił się stanowiskiem Głównego Inspektora Sił Zbrojnych i pozostał nim do swej śmierci w maju 1935 r. Natomiast ustrój panujący w Polsce po maju 1926 r. sprawiał ogromną trudność zagranicznym politykom dziennikarzom i korespondentom politycznym, którzy pisali o naszym kraju i o nich właśnie chciałbym teraz powiedzieć, gdyż polski ustrój wymykał się wszelkim klasycznym definicjom i był całkowitym novum w ówczesnej polityce.


PS: I jeszcze jedno. Warto tutaj wspomnieć o tym że, że Józef Piłsudski bardzo postarzał się w ciągu tych trzech dni majowych roku 1926. Jak już wspomniałem, wychodząc z domu rano 12 maja poprosił żonę aby przygotowała mu obiad na godzinę 14:30. Lecz gdy ujrzała go ponownie 14 maja w godzinach wieczornych, nie mogła go poznać. Bardzo się zmienił, postarzał na twarzy i posiwiał. To też pokazuje jak wielkie piętno wywarły na Nim te trzy majowe dni które mogły przecież doprowadzić do upadku państwa polskiego, gdyby walki przedłużyły się choćby o kilka tygodni. Sowieci, a również i Niemcy tylko czekali żeby móc interweniować w wewnętrzne sprawy Polski i tym samym wyzyskać dla siebie z tego korzyść.




CDN.