Pierwszy wielki historyczny romans który opisuję (obecnie już dość zapomniany), dotyczy miłosnego związku pomiędzy królem Rzeczpospolitej Obojga Narodów - Władysławem IV Wazą (panował w latach 1632 - 1648), a lwowską mieszczką - Jadwigą Łuszkowską.
Kurz, tumany kurzu, posuwamy się naprzód w
gęstym pyle który wlatuje wszędzie zapychając usta, nos i oczy. Od
miesięcy już nie spadła tu nawet kropla deszczu. Do tego potworny skwar
lejący się z nieba, a to już przecież wrzesień, pora jesiennych
deszczów, lecz ponoć na tych terenach właśnie we wrześniu upał
najbardziej daje ludziom we znaki. Mimo to nastrój w królewskim orszaku
jest bardzo dobry, sam Najjaśniejszy Pan minę ma radosna i wygląda na
szczęśliwego.
I trudno się też temu dziwić, wszak jeszcze kilka miesięcy temu rozbito carskie pułki Michaiła Szeina pod Smoleńskiem, a sam moskiewski wódz musiał ukorzyć się przed Najjaśniejszym Panem, oddając mu swój miecz i prosząc o litość. Zdobyliśmy wspaniałe sztandary Moskwicynów, w tym sztandar św. Jerzego, patrona Rusi wprost z moskiewskiego Kremla. Dzięki temu zwycięstwu, utrwaliliśmy nasze władztwo na wschodzie i umocniliśmy znaczenie i prestiż Rzeczpospolitej, mocno nadszarpnięty w latach poprzednich. Jakże Pan nasz ma nie być zadowolony, gdy na południu Hetman Wielki Koronny - Stanisław Koniecpolski, wprost wygniótł 25-tysięczną armię tatarską Mehmeda Abazego w bitwie pod Sasowym Rogiem, które to czambuły, spustoszywszy wpierw Podole i wziąwszy w jasyr ludność tej dzielnicy, spokojnie posuwały się ku granicom Chanatu Krymskiego. Koniecpolski uwolnił też wszystkich jeńców i odzyskał łupy skradzione przez Tatarzynów, jednocześnie dobrze przysłużył się królewskim planom wojny z Osmanami, do której Pan nasz już od jakiegoś czasu stara się doprowadzić. Dalibóg, nie ma chyba w Rzeczpospolitej, człowieka bardziej do tej myśli "zapalonego", niźli Najjaśniejszy Pan. Jednak panowie koronni nie godzą się na konflikt zbrojny z sułtanem i starczy im to co już zostało dokonane. Król nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, już bowiem posłani zostali gońcy z rozkazami dla atamana Iwana Sulimy, by: "trzymał w pogotowiu kozackie zagony, gdyż dzień gdy pohulają sobie one na Krymie jest już bliski". Szpiedzy donoszą że sułtan Murad IV w Adrianopolu szykuje wielką armię inwazyjną, Najjaśniejszy Pan nakazał to rozgłosić po całej Rzeczpospolitej.
Teraz czekając odpowiedzi Sulimy i zbierając armię, która nie czekając osmańskiego najazdu, dokonała by ataku wyprzedzającego - zajechaliśmy z królewskim orszakiem nareszcie do Lwowa. Jego Królewska Mość marzy o zajęciu nie tylko Mołdawii, Siedmiogrodu i Wołoszczyzny, planuje także wyzwolić Bułgarów i Serbów, oraz Greków, by wraz z nimi ruszyć na Konstantynopol i zdobyć go po prawie 200 latach tureckiej okupacji. Możni panowie krakowscy, mazowieccy, poznańscy i pomorscy, uważają że nie należy wplątywać Rzeczpospolitej w taką "awanturę" - no cóż z Gdańska czy Poznania ponoć dalej jest do Chocimia czy Siczy Zaporoskiej, niż do francuskich, angielskich i hiszpańskich portów morskich. Jednak nie to zaprząta teraz głową Najjaśniejszego Pana, okazuje się bowiem że najnowsze raporty, składane przez szpiegów hetmana Koniecpolskiego, zdają się podzielać królewskie obawy. Do wojny może nie dojść nie tylko przez niechęć do niej wielkich polskich panów, lecz głównie przez rejteradę samego sułtana. Okazuje się bowiem że gdy tylko Murad otrzymał wiadomość o koncentracji oddziałów w obozie pod Kamieńcem, zrezygnował z planów wojny z Rzeczpospolitą. Nie są to jeszcze potwierdzone informacje, lecz jeśli tak się stanie, wówczas niechybnie Mehmed Pasza otrzyma od sułtana jedwabny stryczek, za narażenie "Przywódcy Prawowiernych", na niepewną wojnę, podczas wciąż nie zakończonej wojny z Persją. Co ciekawe te plotki, które początkowo były mówione szeptem, teraz są coraz odważniej i głośniej powtarzane. Mówi się wręcz że los baszy Widynia, został już właściwie przesądzony i że sułtan pała do niego wielkim gniewem. Najjaśniejszy Pan nadal jednak odsuwa od siebie tę myśl.
Gdy zbliżaliśmy się do lwowskiego grodu i nim jeszcze na horyzoncie ukazały się wieże lwowskich kościołów, cerkwi i meczetów, Najjaśniejszy Pan zwrócił się do nas słowami:
- "Pamiętam mój ostatni wjazd do tego miasta, trzynaście lat temu. Wracałem wówczas zwycięski spod Chocimia, choć złożyła mnie choroba i niesiony byłem w lektyce, to pamiętam że wojsko które mnie wówczas towarzyszyło, w niczym nie przypominało dzisiejszych oddziałów, a przedstawiało obraz nędzy i rozpaczy. To był raczej pochód żywych tropów - widm, niźli prawdziwego wojska. Pomyślałem wtedy że to śmierć kroczy przed nami w triumfalnym pochodzie".
- "Tak Wasza Królewska Mość, pamiętam ten dzień - rzekł jadący w najbliższym orszaku Hetman Polny Koronny - Marcin Kazanowski. - W samym szpitalu św. Łazarza zmarło wówczas ponad dwa tysiące ludzi. Pamiętam jak radość z odniesionego zwycięstwa chocimskiego, mieszała się w parze z lamentami chorych i umierających. Lecz pamiętam także Panie że wówczas, by cię choć pocieszyć zorganizowano w tym mieście przedstawienie teatralne - Scypion Emilianus Triumfator".
- "Niech więc wspomnienie tych dobrych chwil, towarzyszy nam i teraz mości panowie" - odrzekł król.
Był 26 września 1634r. Na tronie Rzeczpospolitej Obojga Narodów, połączonych nierozerwalna, bratnią unią serdecznych narodów w roku 1569 - zasiadał już od dwóch lat Władysław IV, syn poprzedniego króla Zygmunta III Wazy i po kądzieli potomek sławetnej dynastii Jagiellonów. Od początku wstąpienia na tron, Władysław opracowywał ambitne plany działań wojennych, a to przeciw Moskwie, a to przeciw Turkom i Tatarom, a to wreszcie przeciw Szwecji, o odzyskanie ojcowizny. Snuł wielkie plany podbojów militarnych i reformy wewnętrznej coraz bardziej skostniałego aparatu państwowego, który z pięknej idei demokracji szlacheckiej, coraz bardziej zaczął się przeobrażać w dominację możnowładczych rodów, które to kupowały sobie głosy uboższych szlachciców, uzyskując dzięki temu wielki wpływ na politykę kraju i przeforsowując korzystne dla swej familii rozwiązania polityczne. Oczywiście wciąż byli to ludzie, którzy dla Ojczyzny gotowi byli poświęcić nawet dobro własnego rodu, lecz jakby ta idea zaczęła stopniowo lecz nieuchronnie gasnąć. Dziś młode pokolenie bardziej zapatrzone jest w rozwój swej własnej kariery i wpływów rodzinnych, niźli dobra ojczystego kraju złożonego z kilku narodów. Król jednak zdawał się z nadzieją patrzeć w przyszłość i sądził że zdoła pokonać nie tylko zewnętrznych wrogów Rzeczpospolitej, lecz przede wszystkim wewnętrznych warchołów politycznych, którzy na sejmach głównych i sejmikach ziemskich czynili wszystko by król nie obłożył ich nowymi podatkami na "durną" awanturę z sułtanem osmańskim.
Władysław IV wjeżdżał więc do Lwowa pełen nadziei o zdobycie przyszłych laurów wojennych, jednak los splótł jego przeznaczenie z zupełnie inną drogą, na którą król wstępował nieświadomie. Drogą wielkiej miłości która miała pojawić się właśnie w tym mieście, a w którą Władysław nigdy nie wierzył. I choć w otoczeniu Najjaśniejszego Pana, zawsze było pełno wszelkiej urody niewiast, a król słynął ze swego miłosnego temperamentu, gdy przez jego alkowę przetaczały się przeróżne dziewki - od zwykłych praczek, po córy możnych magnackich i książęcych rodów. Słudzy królewscy prawie co noc, czekając pod jego drzwiami, słuchali jęków cielesnych rozkoszy. Zawsze jednak królowi (a wcześniej jeszcze księciu), chodziło tylko o zaspokojenie potrzeb fizycznych, bez zbytniego przywiązywania się do niewiast z którymi sypiał. Wszystko miało odmienić się we Lwowie.
I trudno się też temu dziwić, wszak jeszcze kilka miesięcy temu rozbito carskie pułki Michaiła Szeina pod Smoleńskiem, a sam moskiewski wódz musiał ukorzyć się przed Najjaśniejszym Panem, oddając mu swój miecz i prosząc o litość. Zdobyliśmy wspaniałe sztandary Moskwicynów, w tym sztandar św. Jerzego, patrona Rusi wprost z moskiewskiego Kremla. Dzięki temu zwycięstwu, utrwaliliśmy nasze władztwo na wschodzie i umocniliśmy znaczenie i prestiż Rzeczpospolitej, mocno nadszarpnięty w latach poprzednich. Jakże Pan nasz ma nie być zadowolony, gdy na południu Hetman Wielki Koronny - Stanisław Koniecpolski, wprost wygniótł 25-tysięczną armię tatarską Mehmeda Abazego w bitwie pod Sasowym Rogiem, które to czambuły, spustoszywszy wpierw Podole i wziąwszy w jasyr ludność tej dzielnicy, spokojnie posuwały się ku granicom Chanatu Krymskiego. Koniecpolski uwolnił też wszystkich jeńców i odzyskał łupy skradzione przez Tatarzynów, jednocześnie dobrze przysłużył się królewskim planom wojny z Osmanami, do której Pan nasz już od jakiegoś czasu stara się doprowadzić. Dalibóg, nie ma chyba w Rzeczpospolitej, człowieka bardziej do tej myśli "zapalonego", niźli Najjaśniejszy Pan. Jednak panowie koronni nie godzą się na konflikt zbrojny z sułtanem i starczy im to co już zostało dokonane. Król nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, już bowiem posłani zostali gońcy z rozkazami dla atamana Iwana Sulimy, by: "trzymał w pogotowiu kozackie zagony, gdyż dzień gdy pohulają sobie one na Krymie jest już bliski". Szpiedzy donoszą że sułtan Murad IV w Adrianopolu szykuje wielką armię inwazyjną, Najjaśniejszy Pan nakazał to rozgłosić po całej Rzeczpospolitej.
Teraz czekając odpowiedzi Sulimy i zbierając armię, która nie czekając osmańskiego najazdu, dokonała by ataku wyprzedzającego - zajechaliśmy z królewskim orszakiem nareszcie do Lwowa. Jego Królewska Mość marzy o zajęciu nie tylko Mołdawii, Siedmiogrodu i Wołoszczyzny, planuje także wyzwolić Bułgarów i Serbów, oraz Greków, by wraz z nimi ruszyć na Konstantynopol i zdobyć go po prawie 200 latach tureckiej okupacji. Możni panowie krakowscy, mazowieccy, poznańscy i pomorscy, uważają że nie należy wplątywać Rzeczpospolitej w taką "awanturę" - no cóż z Gdańska czy Poznania ponoć dalej jest do Chocimia czy Siczy Zaporoskiej, niż do francuskich, angielskich i hiszpańskich portów morskich. Jednak nie to zaprząta teraz głową Najjaśniejszego Pana, okazuje się bowiem że najnowsze raporty, składane przez szpiegów hetmana Koniecpolskiego, zdają się podzielać królewskie obawy. Do wojny może nie dojść nie tylko przez niechęć do niej wielkich polskich panów, lecz głównie przez rejteradę samego sułtana. Okazuje się bowiem że gdy tylko Murad otrzymał wiadomość o koncentracji oddziałów w obozie pod Kamieńcem, zrezygnował z planów wojny z Rzeczpospolitą. Nie są to jeszcze potwierdzone informacje, lecz jeśli tak się stanie, wówczas niechybnie Mehmed Pasza otrzyma od sułtana jedwabny stryczek, za narażenie "Przywódcy Prawowiernych", na niepewną wojnę, podczas wciąż nie zakończonej wojny z Persją. Co ciekawe te plotki, które początkowo były mówione szeptem, teraz są coraz odważniej i głośniej powtarzane. Mówi się wręcz że los baszy Widynia, został już właściwie przesądzony i że sułtan pała do niego wielkim gniewem. Najjaśniejszy Pan nadal jednak odsuwa od siebie tę myśl.
Gdy zbliżaliśmy się do lwowskiego grodu i nim jeszcze na horyzoncie ukazały się wieże lwowskich kościołów, cerkwi i meczetów, Najjaśniejszy Pan zwrócił się do nas słowami:
- "Pamiętam mój ostatni wjazd do tego miasta, trzynaście lat temu. Wracałem wówczas zwycięski spod Chocimia, choć złożyła mnie choroba i niesiony byłem w lektyce, to pamiętam że wojsko które mnie wówczas towarzyszyło, w niczym nie przypominało dzisiejszych oddziałów, a przedstawiało obraz nędzy i rozpaczy. To był raczej pochód żywych tropów - widm, niźli prawdziwego wojska. Pomyślałem wtedy że to śmierć kroczy przed nami w triumfalnym pochodzie".
- "Tak Wasza Królewska Mość, pamiętam ten dzień - rzekł jadący w najbliższym orszaku Hetman Polny Koronny - Marcin Kazanowski. - W samym szpitalu św. Łazarza zmarło wówczas ponad dwa tysiące ludzi. Pamiętam jak radość z odniesionego zwycięstwa chocimskiego, mieszała się w parze z lamentami chorych i umierających. Lecz pamiętam także Panie że wówczas, by cię choć pocieszyć zorganizowano w tym mieście przedstawienie teatralne - Scypion Emilianus Triumfator".
- "Niech więc wspomnienie tych dobrych chwil, towarzyszy nam i teraz mości panowie" - odrzekł król.
Był 26 września 1634r. Na tronie Rzeczpospolitej Obojga Narodów, połączonych nierozerwalna, bratnią unią serdecznych narodów w roku 1569 - zasiadał już od dwóch lat Władysław IV, syn poprzedniego króla Zygmunta III Wazy i po kądzieli potomek sławetnej dynastii Jagiellonów. Od początku wstąpienia na tron, Władysław opracowywał ambitne plany działań wojennych, a to przeciw Moskwie, a to przeciw Turkom i Tatarom, a to wreszcie przeciw Szwecji, o odzyskanie ojcowizny. Snuł wielkie plany podbojów militarnych i reformy wewnętrznej coraz bardziej skostniałego aparatu państwowego, który z pięknej idei demokracji szlacheckiej, coraz bardziej zaczął się przeobrażać w dominację możnowładczych rodów, które to kupowały sobie głosy uboższych szlachciców, uzyskując dzięki temu wielki wpływ na politykę kraju i przeforsowując korzystne dla swej familii rozwiązania polityczne. Oczywiście wciąż byli to ludzie, którzy dla Ojczyzny gotowi byli poświęcić nawet dobro własnego rodu, lecz jakby ta idea zaczęła stopniowo lecz nieuchronnie gasnąć. Dziś młode pokolenie bardziej zapatrzone jest w rozwój swej własnej kariery i wpływów rodzinnych, niźli dobra ojczystego kraju złożonego z kilku narodów. Król jednak zdawał się z nadzieją patrzeć w przyszłość i sądził że zdoła pokonać nie tylko zewnętrznych wrogów Rzeczpospolitej, lecz przede wszystkim wewnętrznych warchołów politycznych, którzy na sejmach głównych i sejmikach ziemskich czynili wszystko by król nie obłożył ich nowymi podatkami na "durną" awanturę z sułtanem osmańskim.
Władysław IV wjeżdżał więc do Lwowa pełen nadziei o zdobycie przyszłych laurów wojennych, jednak los splótł jego przeznaczenie z zupełnie inną drogą, na którą król wstępował nieświadomie. Drogą wielkiej miłości która miała pojawić się właśnie w tym mieście, a w którą Władysław nigdy nie wierzył. I choć w otoczeniu Najjaśniejszego Pana, zawsze było pełno wszelkiej urody niewiast, a król słynął ze swego miłosnego temperamentu, gdy przez jego alkowę przetaczały się przeróżne dziewki - od zwykłych praczek, po córy możnych magnackich i książęcych rodów. Słudzy królewscy prawie co noc, czekając pod jego drzwiami, słuchali jęków cielesnych rozkoszy. Zawsze jednak królowi (a wcześniej jeszcze księciu), chodziło tylko o zaspokojenie potrzeb fizycznych, bez zbytniego przywiązywania się do niewiast z którymi sypiał. Wszystko miało odmienić się we Lwowie.
Gdy tylko zbliżyliśmy się do bramy Halickiej, "wysypał się" z niej
uroczysty orszak złożony z przedstawicieli rady miejskiej, kupców
poszczególnych cechów (i narodowości), a także powitały nas nawet
stacjonujące w mieście chorągwie kozackie. Czekali już na nas, bowiem
nasz przyjazd został zapowiedziany odpowiednio wcześniej i wszyscy tu
oczekiwali przyjazdu Najjaśniejszego Pana. Pewien urzędnik królewski,
nazwiskiem zdaje się Bogatko, miał za zadanie przygotowanie kwater dla
króla i gości z jego orszaku. Okazało się to nie lada problemem. Przede
wszystkim Niski Zamek, przedstawiał widok bardziej żałosny niż dostojny,
od lat nie remontowany, popadał w coraz większą ruinę, do tego wyziewy z
pobliskiej Pełtwi, też nie należały do najprzyjemniejszych, jako że do
rzeki tej (a konkretnie właśnie w pobliżu Zamku), Lwowianie
systematycznie wylewali swe nieczystości. Nie można było też ulokować
gości w Pałacu Arcybiskupim, ponieważ niedawno został on rozebrany.
Jedyny wybór padał na centrum miasta wokół Rynku Głównego. Bogatko
postanowił ulokować dostojnych gości w bogatych kamienicach Korniaków,
Szembeków i Bernatowiczów, a ponieważ budynki te miały nie tylko piękny
lecz także dostojny kształt, całość wyglądała niezwykle majestatycznie.
Pierwsze piętra, bogato urządzone, przeznaczono na komnaty dla samego monarchy i jego braci - książąt Jana Kazimierza i Aleksandra Wazów. Miasto zaś przybrało świąteczny wystrój na powitanie Najjaśniejszego Pana. Jak się dowiedziałem przy okazji królewskiej wizyty, wreszcie usunięto słomę walającą się już od dłuższego czasu po Rynku Głównym, wcześniej bowiem rajcy nie mogli się uradzić by posprzątać ów plac. Odmalowano kamiennego lwa, strzegącego wejścia do miejskiego ratusza. To co jednak było prawdziwą dumą miasta, to wzniesiona na okazję królewskiej wizyty brama triumfalna, przez którą miał przejechać król w asyście swych dworzan. Aby jednak wkomponować ją w miejski krajobraz, wybito pokaźną dziurę w murze fortecznym pobliskiego arsenału. Brama Triumfalna była dziełem mistrza Anzelma Świątkowicza, który na jej cokole umieścił sceny z zakończonej niedawno "wojny smoleńskiej" z Moskwą. Po bokach zaś wykuł (odpowiednio pozłacane i posrebrzane), herby wszystkich województw w kraju, ze szczególnym uwzględnieniem rodowego herbu Wazów i Białego Orła Rzeczypospolitej. Na fasadzie ratusza miejskiego zawieszono portret króla.
Pierwsze piętra, bogato urządzone, przeznaczono na komnaty dla samego monarchy i jego braci - książąt Jana Kazimierza i Aleksandra Wazów. Miasto zaś przybrało świąteczny wystrój na powitanie Najjaśniejszego Pana. Jak się dowiedziałem przy okazji królewskiej wizyty, wreszcie usunięto słomę walającą się już od dłuższego czasu po Rynku Głównym, wcześniej bowiem rajcy nie mogli się uradzić by posprzątać ów plac. Odmalowano kamiennego lwa, strzegącego wejścia do miejskiego ratusza. To co jednak było prawdziwą dumą miasta, to wzniesiona na okazję królewskiej wizyty brama triumfalna, przez którą miał przejechać król w asyście swych dworzan. Aby jednak wkomponować ją w miejski krajobraz, wybito pokaźną dziurę w murze fortecznym pobliskiego arsenału. Brama Triumfalna była dziełem mistrza Anzelma Świątkowicza, który na jej cokole umieścił sceny z zakończonej niedawno "wojny smoleńskiej" z Moskwą. Po bokach zaś wykuł (odpowiednio pozłacane i posrebrzane), herby wszystkich województw w kraju, ze szczególnym uwzględnieniem rodowego herbu Wazów i Białego Orła Rzeczypospolitej. Na fasadzie ratusza miejskiego zawieszono portret króla.
Z okolicznych kamienic wyglądali ludzie oczekujący przyjazdu
królewskiego orszaku, z jednego z takich domów wyglądała wraz z matką
Anną, młodziutka Jadwiga Łuszkowska. Szczególnie Anna miała nadzieję nie
tylko ujrzenia samego monarchy, lecz starała się także o uzyskanie
audiencji u króla, po to by prosić go o wzięcie w opiekę jej rodziny,
bowiem po śmierci jej męża (a ojca Jadwigi), Jana Łuszkowskiego obie
kobiety popadły w poważne kłopoty finansowe. Mąż Anny dorabiał na
jarmarkach sprzedając sukna, wcześniej sprowadzane drogą morską do portu
w Gdańsku. Sam też pracował jako flisak wiślany, z tej przyczyny często
opuszczał Lwów, podróżując właśnie do Gdańska po odbiór sukna. Dzięki
swej ciężkiej pracy udało mu się nawet odłożyć pokaźną kwotę pieniężną,
co jednocześnie umożliwiło mu ubieganie się o krzesło rajcowskie w
miejskim ratuszu, i udało mu się wejść nawet do lwowskiego "kolegium
czterdziestu mężów". Za odłożone pieniądze kupił część kamienicy
Jakubuszowej w której mieszkał wraz z żoną i córką. Wówczas to
przydarzyło się wielkie nieszczęście, podczas podróży z towarem w
Jarosławiu doszło do wypadku który pokrzyżował dalszą karierę dobrze się
zapowiadającego lwowskiego przedsiębiorcy. W Jarosławiu wybuchł pożar,
który szybko strawił całe sukno zgromadzone przez Łuszkowskiego na rynku
miejskim. To jednak nie był koniec kłopotów Łuszkowskiego.
Nie on sam zapłacił za towar, lecz do spółki z niejakim Brynnikiem, kupcem lwowskim. Gdy zaś dowiedział się on o utracie towaru, oskarżył Łuszkowskiego o kradzież i zażądał odszkodowania za poniesione szkody, gdy zaś jej nie otrzymał (Łuszkowski był bowiem bez grosza), wytoczył mu proces sądowy o kradzież materiałów. Jednocześnie wystawił mu bardzo złą opinię wśród kupców gdańskich. To nie był koniec kłopotów niedawnego lwowskiego rajcy, utracił także swoje galary, którymi podróżował Wisłą do Gdańska, spłonęły bowiem wszystkie w ciągu jednej nocy. Łuszkowski wraz z rodziną znaleźli się na skraju bankructwa i nędzy. Wówczas nadeszła pomoc (choć jedynie symboliczna), od samego króla Zygmunta III Wazy, który w 1627r., wydał edykt nakazujący wszystkim wierzycielom roczną "ciszę" i wytrzymanie się przez rok z egzekucją długów. To pozwoliło jakoś przetrwać Łuszkowskim ciężki okres, lecz mimo wszystko odbiło się na zdrowiu Jana Łuszkowskiego, który zmarł ze zgryzoty.
Śmierć jedynego żywiciela rodziny, spowodowała że obie kobiety - matka i córka, popadły w jeszcze większe finansowe tarapaty. Znaleźli się też ludzie którzy starali się jeszcze bardziej pognębić wdowę. Dwaj ławnicy miejscy (prawdopodobnie na usługach Anny Szwarcowej, właścicielki drugiej połowy wspólnej kamienicy, która zamierzała przejąć całość), Stanisław Wilczek i Szymon Guga, wymusili od zrozpaczonej wdowy zeznanie jakoby swej sąsiadce była winna ogromną sumę 1110 złotych, jeszcze za długi swego męża, jak również 200 złotych za pokrycie kosztów pogrzebu (za które zapłaciła Szwarcowa). Jak wielkie były to sumy można się przekonać porównując ówczesne ceny - np.: koń z rzędem kosztował ok. 10 -15 złotych, zaś "przeciętna średnia pensja" nie przekraczała 5 - 10 złotych.
Nie był to jednak koniec kłopotów Anny i Jadwigi, najgorszy z nich wszystkich okazał się jednak ksiądz Krzysztof Janecki, który ze złości że Jan Łuszkowski umarł nim zdążył oddać mu dług w wysokości bagatela - 1000 złotych, zażądał natychmiastowej spłaty długu od wdowy, gdy zaś ta nie miała z czego oddać, nakazał umieścić ją w 1631r. w więzieniu i tak też się stało.
Nie on sam zapłacił za towar, lecz do spółki z niejakim Brynnikiem, kupcem lwowskim. Gdy zaś dowiedział się on o utracie towaru, oskarżył Łuszkowskiego o kradzież i zażądał odszkodowania za poniesione szkody, gdy zaś jej nie otrzymał (Łuszkowski był bowiem bez grosza), wytoczył mu proces sądowy o kradzież materiałów. Jednocześnie wystawił mu bardzo złą opinię wśród kupców gdańskich. To nie był koniec kłopotów niedawnego lwowskiego rajcy, utracił także swoje galary, którymi podróżował Wisłą do Gdańska, spłonęły bowiem wszystkie w ciągu jednej nocy. Łuszkowski wraz z rodziną znaleźli się na skraju bankructwa i nędzy. Wówczas nadeszła pomoc (choć jedynie symboliczna), od samego króla Zygmunta III Wazy, który w 1627r., wydał edykt nakazujący wszystkim wierzycielom roczną "ciszę" i wytrzymanie się przez rok z egzekucją długów. To pozwoliło jakoś przetrwać Łuszkowskim ciężki okres, lecz mimo wszystko odbiło się na zdrowiu Jana Łuszkowskiego, który zmarł ze zgryzoty.
Śmierć jedynego żywiciela rodziny, spowodowała że obie kobiety - matka i córka, popadły w jeszcze większe finansowe tarapaty. Znaleźli się też ludzie którzy starali się jeszcze bardziej pognębić wdowę. Dwaj ławnicy miejscy (prawdopodobnie na usługach Anny Szwarcowej, właścicielki drugiej połowy wspólnej kamienicy, która zamierzała przejąć całość), Stanisław Wilczek i Szymon Guga, wymusili od zrozpaczonej wdowy zeznanie jakoby swej sąsiadce była winna ogromną sumę 1110 złotych, jeszcze za długi swego męża, jak również 200 złotych za pokrycie kosztów pogrzebu (za które zapłaciła Szwarcowa). Jak wielkie były to sumy można się przekonać porównując ówczesne ceny - np.: koń z rzędem kosztował ok. 10 -15 złotych, zaś "przeciętna średnia pensja" nie przekraczała 5 - 10 złotych.
Nie był to jednak koniec kłopotów Anny i Jadwigi, najgorszy z nich wszystkich okazał się jednak ksiądz Krzysztof Janecki, który ze złości że Jan Łuszkowski umarł nim zdążył oddać mu dług w wysokości bagatela - 1000 złotych, zażądał natychmiastowej spłaty długu od wdowy, gdy zaś ta nie miała z czego oddać, nakazał umieścić ją w 1631r. w więzieniu i tak też się stało.
"DUMKA
NA DWA SERCA" po ukraińsku. Rzeczpospolita Obojga Narodów tak naprawdę
składała się z co najmniej z trojga narodów - Polaków, Litwinów i
Rusinów, nie licząc oczywiście i innych mniej licznych nacji Ją
zamieszkujących - Żydów, Niemców, Ormian, Węgrów, Tatarów a nawet
Francuzów, Włochów, Holendrów i Anglików.
Gdy Anna Łuszkowska została uwięziona, opiekę nad małoletnią Jadwigą,
objął dawny przyjaciel jej ojca, lwowski prawnik dr. Paweł Dominik
Hepner, który rozpoczął też natychmiastowe starania o uwolnienie z
aresztu Anny i uporządkowanie jej spraw finansowych. On to osobiście
spotkał się z księdzem Janeckim i zapewne (choć nie wiadomo do końca
jakimi argumentami), udało mu się przekonać go by wycofał swe oskarżenie
wobec Anny, bowiem wkrótce kobieta opuściła więzienie. Nim jednak do
tego doszło, Anna musiała przysiąc w obecności trzech kanoników - Jana
Baranowskiego, Wojciecha Pełczyńskiego i Mateusza Kozłowskiego, że nie
wyjedzie ze Lwowa, póki nie zwróci 1000 złotych długu, winnego księdzu
Janeckiemu. Hepnerowi udało się też przekonać księdza, by zezwolił
ubogiej wdowie oddać ów dług w ratach. Zapewne gdyby Annie i Jadwidze
nie przyszedł z pomocą Paweł Hepner, kobiety te skończyłyby bardzo źle.
Teraz, owego dnia gdyśmy wraz z królem Jegomością, wjeżdżali przez bramę główną lwowskiego grodu, ów Hepner był w orszaku witających nas mieszczan. Do bram miasta przybyliśmy już długo po południu, było zapewne około godziny czwartej. Gdy tylko przejechaliśmy bramę główną, zaraz też Najjaśniejszy Pan, wysiadł z karocy którą podróżował i podszedł do burmistrza miasta Macieja Hajdera, który trzymał w dłoniach chleb i sól - symbole powitania. Miłościwy Pan wysłuchał długiego powitania, które wygłosił ów Hajder i przyjął ofiarowane mu na poduszce ze szkarłatnego adamaszku, powiązane ze sobą jedwabnymi sznurami pozłacane klucze od miasta. Następnie król skierował się pod pięknie ozdobiony wizerunkami Orła Białego i herbu Wazów - ogromny baldachim i rozpoczęła się artyleryjska kanonada powitalna ze wszystkich dział umieszczonych na wałach, oraz zabiły dzwony we wszystkich lwowskich świątyniach, bez względu na wyznanie czy obrządek.
Jednocześnie zagrała orkiestra powitalna grając, skomponowaną specjalnie z okazji królewskiej wizyty, przez niejakiego Orła - kantatę pod tytułem "Echo correspondens". Gdy orkiestra wreszcie zamilkła i wystrzały armatnie także ustały, głos zabrał Bartłomiej Zimorowicz, który napisał wiersz powitalny z okazji wizyty Najjaśniejszego Pana we lwowskim grodzie, zatytułowany "Vox Leonis". Następnie król skierował swe kroki do katedry lwowskiej w której odśpiewano uroczyste "Te Deum", potem król wraz ze swym orszakiem i w otoczeniu miejskich nobilów, wziął udział w mszy świętej. Następnie na Rynku Głównym głos zabrał Kanclerz Wielki Koronny - Jakub Zadzik, jeden z najlepszych oratorów ówczesnej Rzeczpospolitej, który podziękował władzom i mieszkańcom miasta za tak "gorące" powitanie Najjaśniejszego Pana. Jednak mimo wykwintnej przemowy Zadzika, wzrok prawie wszystkich Lwowian skierowany był nie na niego lecz na samą "Dostojną Osobę", owego "Obrońcę Ojczyzny", Jego Królewską Wysokość - króla Władysława IV. Najjaśniejszy Pan był bowiem powszechnie umiłowanym władcą i kochali go wszyscy niezależnie od stanu czy posiadanego majątku, szczególnie zaś biedacy, którzy nie mając pieniędzy na opłacenie prawników, musieli bronić się sami w sądach, a tam rzadko znajdowali sprawiedliwość. Król zaś był ostatnią instancją to której mogli się odwołać, a do tego był szczególnie przychylny właśnie ubogim i pokrzywdzonym przez los nieszczęśnikom. Powszechnie był znany nie tylko jako odważny, śmiały władca, lecz także jako sprawiedliwy, życzliwy i współczujący Pan.
Na Rynku Głównym i w okolicznych oknach gromadziły się setki mieszkańców miasta, mając nadzieję choć zbliżyć się w pobliże Najjaśniejszego Pana, by móc jedynie ucałować jego dłoń. Dostać się tam jednak nie było łatwo, król był skrzętnie otoczony szpalerem żołnierskim i grupką dostojników miejskich, wśród których wchodził również dr. Paweł Dominik Hepner, stojący przy samym monarsze zaraz za nim pod baldachimem. Ludzie powiewali zewsząd flagami, głównie miejskimi i wojewódzkimi, zaś największą flagę przygotował cieśla niejaki - Matys, który z balkonu usytuowanego przy rynku, powiewał ogromną chorągwią z wizerunkiem Orła Białego. Z balkonu wyglądała wówczas również młodziutka Jadwiga Łuszkowska, która miała nadzieję że jej matce uda się uzyskać audiencję (dzięki ponownemu wsparciu samego Hepnera), u człowieka który mógł odmienić ich los jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zapewne wówczas Jadwiga miała nadzieję że król przyjmie jej matkę na audiencji, choć nawet w najśmielszych snach nie przypuszczała że po spotkaniu z królem jej życie odmieni się tak bardzo.
Jego Królewska Mość na rynku we Lwowie prezentował się wspaniale, wciąż był bowiem niezwykle przystojnym mężczyzną, zawdzięczając to intensywnym ćwiczeniom fizycznym i grom sportowym, które uwielbiał już od dzieciństwa. Miał wówczas 39 lat i nadal na jego ciele nie było żadnych oznak nadwagi, król miał bowiem jak pisali jego współcześni: "piękny układ ciała", co oznaczać mogło sylwetkę przypominającą greckich bogów i herosów. Jednocześnie od Najjaśniejszego Pana biła wprost dostojność, jak mawiano "iście hiszpańska", miał też w sobie coś z Hiszpana, ową "grandezzę", czyli hiszpański urok i majestatyczną postawę.
Teraz, owego dnia gdyśmy wraz z królem Jegomością, wjeżdżali przez bramę główną lwowskiego grodu, ów Hepner był w orszaku witających nas mieszczan. Do bram miasta przybyliśmy już długo po południu, było zapewne około godziny czwartej. Gdy tylko przejechaliśmy bramę główną, zaraz też Najjaśniejszy Pan, wysiadł z karocy którą podróżował i podszedł do burmistrza miasta Macieja Hajdera, który trzymał w dłoniach chleb i sól - symbole powitania. Miłościwy Pan wysłuchał długiego powitania, które wygłosił ów Hajder i przyjął ofiarowane mu na poduszce ze szkarłatnego adamaszku, powiązane ze sobą jedwabnymi sznurami pozłacane klucze od miasta. Następnie król skierował się pod pięknie ozdobiony wizerunkami Orła Białego i herbu Wazów - ogromny baldachim i rozpoczęła się artyleryjska kanonada powitalna ze wszystkich dział umieszczonych na wałach, oraz zabiły dzwony we wszystkich lwowskich świątyniach, bez względu na wyznanie czy obrządek.
Jednocześnie zagrała orkiestra powitalna grając, skomponowaną specjalnie z okazji królewskiej wizyty, przez niejakiego Orła - kantatę pod tytułem "Echo correspondens". Gdy orkiestra wreszcie zamilkła i wystrzały armatnie także ustały, głos zabrał Bartłomiej Zimorowicz, który napisał wiersz powitalny z okazji wizyty Najjaśniejszego Pana we lwowskim grodzie, zatytułowany "Vox Leonis". Następnie król skierował swe kroki do katedry lwowskiej w której odśpiewano uroczyste "Te Deum", potem król wraz ze swym orszakiem i w otoczeniu miejskich nobilów, wziął udział w mszy świętej. Następnie na Rynku Głównym głos zabrał Kanclerz Wielki Koronny - Jakub Zadzik, jeden z najlepszych oratorów ówczesnej Rzeczpospolitej, który podziękował władzom i mieszkańcom miasta za tak "gorące" powitanie Najjaśniejszego Pana. Jednak mimo wykwintnej przemowy Zadzika, wzrok prawie wszystkich Lwowian skierowany był nie na niego lecz na samą "Dostojną Osobę", owego "Obrońcę Ojczyzny", Jego Królewską Wysokość - króla Władysława IV. Najjaśniejszy Pan był bowiem powszechnie umiłowanym władcą i kochali go wszyscy niezależnie od stanu czy posiadanego majątku, szczególnie zaś biedacy, którzy nie mając pieniędzy na opłacenie prawników, musieli bronić się sami w sądach, a tam rzadko znajdowali sprawiedliwość. Król zaś był ostatnią instancją to której mogli się odwołać, a do tego był szczególnie przychylny właśnie ubogim i pokrzywdzonym przez los nieszczęśnikom. Powszechnie był znany nie tylko jako odważny, śmiały władca, lecz także jako sprawiedliwy, życzliwy i współczujący Pan.
Na Rynku Głównym i w okolicznych oknach gromadziły się setki mieszkańców miasta, mając nadzieję choć zbliżyć się w pobliże Najjaśniejszego Pana, by móc jedynie ucałować jego dłoń. Dostać się tam jednak nie było łatwo, król był skrzętnie otoczony szpalerem żołnierskim i grupką dostojników miejskich, wśród których wchodził również dr. Paweł Dominik Hepner, stojący przy samym monarsze zaraz za nim pod baldachimem. Ludzie powiewali zewsząd flagami, głównie miejskimi i wojewódzkimi, zaś największą flagę przygotował cieśla niejaki - Matys, który z balkonu usytuowanego przy rynku, powiewał ogromną chorągwią z wizerunkiem Orła Białego. Z balkonu wyglądała wówczas również młodziutka Jadwiga Łuszkowska, która miała nadzieję że jej matce uda się uzyskać audiencję (dzięki ponownemu wsparciu samego Hepnera), u człowieka który mógł odmienić ich los jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zapewne wówczas Jadwiga miała nadzieję że król przyjmie jej matkę na audiencji, choć nawet w najśmielszych snach nie przypuszczała że po spotkaniu z królem jej życie odmieni się tak bardzo.
Jego Królewska Mość na rynku we Lwowie prezentował się wspaniale, wciąż był bowiem niezwykle przystojnym mężczyzną, zawdzięczając to intensywnym ćwiczeniom fizycznym i grom sportowym, które uwielbiał już od dzieciństwa. Miał wówczas 39 lat i nadal na jego ciele nie było żadnych oznak nadwagi, król miał bowiem jak pisali jego współcześni: "piękny układ ciała", co oznaczać mogło sylwetkę przypominającą greckich bogów i herosów. Jednocześnie od Najjaśniejszego Pana biła wprost dostojność, jak mawiano "iście hiszpańska", miał też w sobie coś z Hiszpana, ową "grandezzę", czyli hiszpański urok i majestatyczną postawę.
Dopiero około godziny 19-tej, wreszcie mógł król udać się na spoczynek do wcześniej przygotowanych komnat, co ciekawe dla wygody Najjaśniejszego Pana, trzy stojące obok siebie kamienice przy Rynku Głównym, należące do rodzin Korniaków, Szembeków i Bernatowiczów, przebito i połączono w jedną wielką rezydencję. Następnego dnia - 27 września 1634r., w pokojach królewskich, w oczekiwaniu na audiencję, zjawili się przedstawiciele władz miasta, niosąc dla króla odpowiednie podarki i to niezwykle cenne podarki. Otrzymał bowiem Władysław IV dwa złote dzbany o wartości 1212 złotych, zaś jego bracia Jan Kazimierz i Aleksander, otrzymali złote puchary o wartości 426 i 366 złotych. Dary otrzymali również dostojnicy królestwa,będący w najbliższym orszaku Najjaśniejszego Pana.
Następnie król zaprosił wszystkich przybyłych na ucztę, za którą również zapłaciło miasto, a odbyła się ona w kamienicy Marcina Groswajera. Aby odpowiednio ugościć "Dostojną Osobę", sprowadzono ogromne ilości wina, ryb, rodzynek, owoców (wśród których nie brakowało sprowadzanych z Nowego Świata ananasów, grejpfrutów, a nawet afrykańskich bananów), ogromne ilości warzyw wszelakich oraz mięs. Nie zapomniano także o słodyczach, wśród których dominowały wielkie baby i pierniki, oraz mniejsze ciasteczka niektóre nawet nadziewane likierami, przygotowywane przez najlepszych lwowskich cukierników i kucharzy.
Również podczas owego przyjęcia dało się zauważyć nazbyt swobodne obcowanie króla z lwowskim patrycjatem i bogatym mieszczaństwem, co szczególnie nie spodobało się wielkim panom polskim będącym w królewskim orszaku. Uważali oni że król nie powinien tak bardzo spoufalać się z niższymi stanami. Co wywołało wśród nich jeszcze większe oburzenie to fakt iż po zakończeniu oficjalnego powitania na Rynku Głównym, Najjaśniejszy Pan osobiście odwiedził nie tylko domy przedstawicieli lwowskiego patriarchatu, lecz wstępował także do mniejszych i uboższych chat położonych z dala od centrum miasta by zobaczyć jak żyją wszyscy jego poddani. Pokątnie więc szeptano nad nieprzyzwoitością takiego zachowania i postanowiono poprosić monarchę by więcej już tego nie uczynił, lecz gdy podczas przyjęcia zwrócono mu uwagę na tę jakże bolesną sprawę dla możnych panów, Najjaśniejszy Pan oburzył się wielce i zrugał tego który przyszedł doń z tą wiadomością. Królewskie współczucie i ochrona jaką otaczał plebs i całą biedotę, były wręcz legendarne. Ponoć kiedyś przejeżdżając przez Mohylew, ujrzał nędzę tamtejszego plebsu i zakazał władzom miasta ściągać podatków od najbiedniejszych mieszkańców i podupadłych rzemieślników, pod groźbą katowskiego topora. Wyzwolił chłopów we wsi Ususzek i wziął ich pod swą opiekę, widząc ich ciężką niedolę. Podobnie postąpił z chłopami i plebsem w Borejkach, Upicie, Szawlach, Sieradzu, Witebsku i innych wsiach i miastach Korony i Wielkiego Księstwa Litewskiego, przez które kiedykolwiek przejeżdżał. Zaś podczas podróży do Italii, którą odbył jeszcze jako następca tronu w 1625r., wykupił z niewoli ośmiu chłopów Rusinów (byli przykuci do galer), którzy wcześniej zostali sprzedani przez swego pana, włoskiemu armatorowi podróżującemu po Rzeczpospolitej, i wziął ich pod swoją opiekę.
Dworzanie widząc że niewiele wskórają wobec wyperswadowania królowi tego nieprzyzwoitego zachowania w stosunku do "podlejszych stanów", upijali swe żale w winie, które podczas przyjęcia lało się strumieniami, następnie zaś niektórzy z nich tak się rozochocili że zaczęli urządzać "polowania" na służebne dziewki, przygotowujące i przynoszące potrawy, czym wywołali zgorszenie wśród samych Lwowian, nikt jednak z dostojników miejskich nie śmiał im zwrócić uwagi. Lecz na tym się nie skończyło, wielu z możnych panów, wielce podpitych, opuściło wcześniej przyjęcie i udali się na poszukiwanie "rozrywek" na miasto. Pukano po nocy do lwowskich domów, a gdy mieszkańcy nie otwierali, straszono "królewskim gniewem" i podkreślano swą pozycję. Gdy wreszcie drzwi się otwierały, ci podpici "wielcy panowie", dokładnie oglądali sobie przebywające w domu niewiasty i kazali im pokazać również to co mają pod nocnymi koszulami. Gdy dziewczyny się wzdrygały straszono nieprzyjemnymi konsekwencjami, włącznie z pozbawieniem dobytku, a nawet egzekucją. Czy dochodziło do gwałtów, trudno jednoznacznie odpowiedzieć, źródła bowiem tego nie precyzują, jednak mówią że stosowano nie tylko groźby lecz także siłę fizyczną, gdy kobiety i dziewczyny opierały się zalotnikom. Wywołało to powszechne oburzenie w całym mieście.
O ile bowiem dworzanie z najbliższego otoczenia Najjaśniejszego Pana, spili się w sztok, o tyle sam król, który niejednokrotnie nie stronił od mocnych trunków i niekiedy wypijał ze swymi "kompanami" całe beczki wina i rzadziej piwa - teraz zachował zadziwiającą trzeźwość. I właśnie podczas tej wieczerzy we Lwowie, zapewne w którymś momencie Paweł Hepner, poprosił monarchę o przyjęcie na audiencji Anny Łuszkowskiej wraz z jej córką Jadwigą. Przedstawił również walory kobiet, szczególnie Jadwigi i opisał ją jako "powabną i gładką dziewkę". Króla nie trzeba było zbytnio przekonywać, kampania wojenna i długie przebywanie poza warszawskim dworem, sprawiły że monarcha nabył "apetytu" na kobiece wdzięki. Do oficjalnego spotkania króla z obiema kobietami doszło dnia następnego 28 września 1634r.
PIEŚŃ BOHUNA - (Oj czyj to kin stoit)
Oj czyj to kin stoit,
Szczo siwa griwonka?
Spodobalas meni, spodobalas meni,
Taja diwczynonka.
Oj nie tak diwczyna,
Jak biłe łyczenko,
Podajże diwczyno, podajże garnaja,
Na konia ruczeńku.
Diwczyna pidiszla,
Ruczeńku padała,
Oj łuszczeb ja buła, oj łuszczeb ja buła,
Kochania nie znała.
Kochania, kochania,
S wieczera do rania,
Jak soneczko zijde, jak soneczko zijde
Kochania widijde.
Spodobalas meni, spodobalas meni,
Taja diwczynonka.
Oj nie tak diwczyna,
Jak biłe łyczenko,
Podajże diwczyno, podajże garnaja,
Na konia ruczeńku.
Diwczyna pidiszla,
Ruczeńku padała,
Oj łuszczeb ja buła, oj łuszczeb ja buła,
Kochania nie znała.
Kochania, kochania,
S wieczera do rania,
Jak soneczko zijde, jak soneczko zijde
Kochania widijde.
Zamiłowanie króla Władysława IV do płci niewieściej było powszechnie
znane nie tylko na warszawskim dworze, lecz i na innych dworach
europejskich. Nuncjusz papieski w Polsce - Honoriusz Visconti, w swym
liście do papieża przedstawił taką oto, ciekawą charakterystykę
polskiego monarchy. A oto jego relacja: "Lubiąc nade
wszystko swobodne życie, nie cierpiąc w niczym przymusu, ściągnął na
siebie podejrzenie zbytecznego może zamiłowania do tych przyjemności,
które zmysłowymi zowią, a dla których Jowisz zstępował z wysokości
Olimpu na padół ziemski pod postaciami mniej godnymi ojca bogów i ludzi".
Zamiłowanie do cielesnych przyjemności nie było wszak jedynym które
cechowało władcę Rzeczypospolitej Obojga Narodów, bowiem cnót
Najjaśniejszemu Panu wcale nie brakowało.
Władysława cechowało ogromne poczucie obowiązku i potrzeba dokończenia raz rozpoczętych zadań. Ów nuncjusz, porównał króla pod tym względem z "owym wielkim Demetriuszem, synem Antygona, który o ile był zwolennikiem rozkoszy, o tyle umiał nad nimi panować, gdy był zajęty sprawami wojny lub pokoju". Swoją drogą tak na marginesie, postać owego Demetriusza, należy do moich ulubionych postaci następców Aleksandra Wielkiego - czyli diadochów. Demetriusz był bardzo silnie związany więzami rodzinnymi ze swym ojcem Antygonem, podczas bitwy pod Ipsos w 301r. p.n.e., otoczony przez wrogów - Lizymacha, Seleukosa i Kassandra, Antygon, wciąż powtarzał: "Mój syn wkrótce nadejdzie, mój syn przyjdzie mi z odsieczą", niestety Demetriusz został odcięty i nie mógł przebić się do ojca, co spowodowało klęskę Antygonidów i śmierć Antygona, Demetriusz musiał ratować się ucieczką z pola bitwy. Była to bardzo silna więź pomiędzy synem a ojcem. Gdy pewnego razu Demetriusz zachorował i nie przyszedł na naradę wojenną, ojciec osobiście udał się do jego komnaty by sprawdzić jak się czuje syn. W rzeczywistości Demetriusz oddawał się wówczas przyjemnościom cielesnym z jedną z nałożnic, owa nałożnica opuściła komnatę Demetriusza mijając się po drodze z Antygonem. Gdy ojciec wszedł, by sprawdzić jak się miewa syn i zobaczył że Demetriusz jest w pełnym zdrowiu, zapytał: "a gdzież się podziała twoja choroba", na to Demetriusz odpowiedział: "choroba przeszła i czuję się już lepiej", a Antygon na to: "Tak, choroba ustąpiła i właśnie mijałem ją idąc do ciebie". Demetriusz w kilka lat po bitwie pod Ipsos, w 294r. p.n.e., pomścił śmierć ojca - pokonał i przepędził synów Kassandra - Aleksandra IV i Antypatra II i koronował się na króla Macedonii.
28 września 1634r., Anna Łuszkowska wraz ze swą córką Jadwigą, uzyskały wreszcie posłuchanie u Najjaśniejszego Pana. Dlaczego Anna zabrała na audiencję do króla swą córkę, zapewne skuszona namową do tego Pawła Dominika Hepnera, który opowiedział jej zapewne o wielkim zainteresowaniu monarchy "nową, uroczą dziewką". Anna liczyła też może na to, że poprzez łóżko, uda się Jadwidze odmienić nieszczęśliwy los rodziny. Nie pomyliła się też wcale. Jadwiga, będąc młodą i "gładką niewiastą", jak określali ją współcześni jej kronikarze, od razu wpadła królowi w oko i to do tego stopnia, że prawie nie spuszczał z niej wzroku. Najjaśniejszego Pana nie trzeba wiec było dłużej przekonywać o niesprawiedliwości, jak stała się świadkiem tej rodziny, od razu też wydał pierwsze polecenia w tej sprawie.
Pierwszym królewskim życzeniem było by nadobna panna Łuszkowska czym prędzej opuściła swą rodzinną kamienicę i przeniosła się do królewskich apartamentów. Od tej chwili miano też tytułować Jadwigę słowami: "nobilis feminae" - szlachetna pani, lub "nobilis generosa" - szlachetnie urodzona, zaś zakazano zwracać się do niej słowami dziewka lub "pudnica", którymi to określano młode panny gotowe do zamążpójścia. Anna Łuszkowska zaś od tej pory regularnie już spłacała swe zobowiązania finansowe względem wierzycieli jej męża, przynosząc coraz to większe sumy pieniężne. Gy zaś zapłaciła jednorazową, gigantyczną kwotę 200 000 złotych Annie Szwarcowej (wraz z odsetkami), towarzyszył jej przy tym cały miejski patrycjat, z burmistrzem Maciejem Hajderem i Pawłem Boimem, jednym z najwybitniejszych i otaczanych powszechnym szacunkiem Lwowian.
To było niesamowite wyróżnienie, w ciągu praktycznie jednego dnia z ubogich, pokrzywdzonych przez los kobiet, których losem nikt się zbytnio nie interesował, nagle Anna i Jadwiga stały się "szlachetnymi i majętnymi paniami", o których względy zabiegali najwięksi dygnitarze miejscy i cały patrycjat. Na tym nie koniec, obie kobiety przejęły na własność całość kamienicy w której mieszkały, płacąc za nią wyłożoną jednorazowo kwotą 3000 złotych. Przejęły więc na własność kamienicę o którą tak walczył ich mąż i ojciec - Jan Łuszkowski, i która kosztowała go zdrowie i życie. Cały Lwów huczał tymi sensacjami i każdy kolejny dzień przynosił nową wiadomość o "dostojnych Łuszkowskich białogłowach". Nawet nocne wybryki pijanej szlachty, nie były w tym mieście tak komentowane, jak właśnie ten niespodziewany przez nikogo, wzrost pozycji obu kobiet.
Wielu Lwowian zastanawiało się co też takiego Najjaśniejszy Pan ujrzał w Jadwidze, że w tak niezwykły sposób odmienił los jej samej i jej rodziny. Wiele kobiet zapewne zazdrościło Jadwidze jej nowej pozycji, nowych majętności, a przede wszystkim mężczyzny, wpatrzonego w nią jak w lustro i gotowego spełnić każdy jej kaprys. Okazało się też że nie jest to przelotna królewska miłostka, lecz coś więcej, prawdziwy romans który szybko się nie skończy a być może nawet zaważy na królewskich planach matrymonialnych, choć taki krok był nie do pomyślenia dla szlachty. Początkowo Jadwiga nawet spodobała się wielkim panom, myśleli sobie bowiem: "niech owa kokietka, odciąga króla od wojny z Osmanami, od polityki, od nowych podatków i kolejnych zbrojnych wyrzeczeń", tym bardziej że "nie pierwszy to już raz Najjaśniejszy Pan rozgląda się za piękną buzią", lecz z czasem, gdy okazało się że romansu tego król nie ma zamiaru kończyć, coraz bardziej potęgowała się wrogość możnych panów do pięknej Jadwisi Łuszkowskiej.
Coraz częściej tytułowano ją "szlachetną panią", przez zaciśnięte zęby, poszukując sposobu by wyrwać króla ze szponów owej "przebiegłej dziewki". Jadwiga była więc powszechnie znieważana i opluwana jednak tylko wówczas gdy owi panowie przystawali we własnym gronie. Jeden z nich niejaki Rafał Jączyński, opublikował dzieło (zniszczone w czasie II wojny światowej), po tytułem "Collectanea", w którym to piętnował wybryki seksualne polskich książąt z dynastii Wazów, oczywiście zawsze winiąc za książęcą chuć - nałożnice z którymi owi królewicze sypiali. Najgorzej wszak obszedł się właśnie z Jadwigą Łuszkowską. Nazwał ją w swym dziele "córką rzeźnika", dodatkowo stwierdzając że choć: "femina formosa sed vitiata" (piękna to pani to jednak zepsuta). To jeszcze nie było nawet najgorsze z określeń jakie użył wobec Jadwigi, dalej w swym tekście nazwał ją nawet "ladacznicą" (podobnych określeń na opisanie Anny Boleyn używał np. ambasador cesarski Eustachy Chapuys, przed stoma laty).
Władysława cechowało ogromne poczucie obowiązku i potrzeba dokończenia raz rozpoczętych zadań. Ów nuncjusz, porównał króla pod tym względem z "owym wielkim Demetriuszem, synem Antygona, który o ile był zwolennikiem rozkoszy, o tyle umiał nad nimi panować, gdy był zajęty sprawami wojny lub pokoju". Swoją drogą tak na marginesie, postać owego Demetriusza, należy do moich ulubionych postaci następców Aleksandra Wielkiego - czyli diadochów. Demetriusz był bardzo silnie związany więzami rodzinnymi ze swym ojcem Antygonem, podczas bitwy pod Ipsos w 301r. p.n.e., otoczony przez wrogów - Lizymacha, Seleukosa i Kassandra, Antygon, wciąż powtarzał: "Mój syn wkrótce nadejdzie, mój syn przyjdzie mi z odsieczą", niestety Demetriusz został odcięty i nie mógł przebić się do ojca, co spowodowało klęskę Antygonidów i śmierć Antygona, Demetriusz musiał ratować się ucieczką z pola bitwy. Była to bardzo silna więź pomiędzy synem a ojcem. Gdy pewnego razu Demetriusz zachorował i nie przyszedł na naradę wojenną, ojciec osobiście udał się do jego komnaty by sprawdzić jak się czuje syn. W rzeczywistości Demetriusz oddawał się wówczas przyjemnościom cielesnym z jedną z nałożnic, owa nałożnica opuściła komnatę Demetriusza mijając się po drodze z Antygonem. Gdy ojciec wszedł, by sprawdzić jak się miewa syn i zobaczył że Demetriusz jest w pełnym zdrowiu, zapytał: "a gdzież się podziała twoja choroba", na to Demetriusz odpowiedział: "choroba przeszła i czuję się już lepiej", a Antygon na to: "Tak, choroba ustąpiła i właśnie mijałem ją idąc do ciebie". Demetriusz w kilka lat po bitwie pod Ipsos, w 294r. p.n.e., pomścił śmierć ojca - pokonał i przepędził synów Kassandra - Aleksandra IV i Antypatra II i koronował się na króla Macedonii.
28 września 1634r., Anna Łuszkowska wraz ze swą córką Jadwigą, uzyskały wreszcie posłuchanie u Najjaśniejszego Pana. Dlaczego Anna zabrała na audiencję do króla swą córkę, zapewne skuszona namową do tego Pawła Dominika Hepnera, który opowiedział jej zapewne o wielkim zainteresowaniu monarchy "nową, uroczą dziewką". Anna liczyła też może na to, że poprzez łóżko, uda się Jadwidze odmienić nieszczęśliwy los rodziny. Nie pomyliła się też wcale. Jadwiga, będąc młodą i "gładką niewiastą", jak określali ją współcześni jej kronikarze, od razu wpadła królowi w oko i to do tego stopnia, że prawie nie spuszczał z niej wzroku. Najjaśniejszego Pana nie trzeba wiec było dłużej przekonywać o niesprawiedliwości, jak stała się świadkiem tej rodziny, od razu też wydał pierwsze polecenia w tej sprawie.
Pierwszym królewskim życzeniem było by nadobna panna Łuszkowska czym prędzej opuściła swą rodzinną kamienicę i przeniosła się do królewskich apartamentów. Od tej chwili miano też tytułować Jadwigę słowami: "nobilis feminae" - szlachetna pani, lub "nobilis generosa" - szlachetnie urodzona, zaś zakazano zwracać się do niej słowami dziewka lub "pudnica", którymi to określano młode panny gotowe do zamążpójścia. Anna Łuszkowska zaś od tej pory regularnie już spłacała swe zobowiązania finansowe względem wierzycieli jej męża, przynosząc coraz to większe sumy pieniężne. Gy zaś zapłaciła jednorazową, gigantyczną kwotę 200 000 złotych Annie Szwarcowej (wraz z odsetkami), towarzyszył jej przy tym cały miejski patrycjat, z burmistrzem Maciejem Hajderem i Pawłem Boimem, jednym z najwybitniejszych i otaczanych powszechnym szacunkiem Lwowian.
To było niesamowite wyróżnienie, w ciągu praktycznie jednego dnia z ubogich, pokrzywdzonych przez los kobiet, których losem nikt się zbytnio nie interesował, nagle Anna i Jadwiga stały się "szlachetnymi i majętnymi paniami", o których względy zabiegali najwięksi dygnitarze miejscy i cały patrycjat. Na tym nie koniec, obie kobiety przejęły na własność całość kamienicy w której mieszkały, płacąc za nią wyłożoną jednorazowo kwotą 3000 złotych. Przejęły więc na własność kamienicę o którą tak walczył ich mąż i ojciec - Jan Łuszkowski, i która kosztowała go zdrowie i życie. Cały Lwów huczał tymi sensacjami i każdy kolejny dzień przynosił nową wiadomość o "dostojnych Łuszkowskich białogłowach". Nawet nocne wybryki pijanej szlachty, nie były w tym mieście tak komentowane, jak właśnie ten niespodziewany przez nikogo, wzrost pozycji obu kobiet.
Wielu Lwowian zastanawiało się co też takiego Najjaśniejszy Pan ujrzał w Jadwidze, że w tak niezwykły sposób odmienił los jej samej i jej rodziny. Wiele kobiet zapewne zazdrościło Jadwidze jej nowej pozycji, nowych majętności, a przede wszystkim mężczyzny, wpatrzonego w nią jak w lustro i gotowego spełnić każdy jej kaprys. Okazało się też że nie jest to przelotna królewska miłostka, lecz coś więcej, prawdziwy romans który szybko się nie skończy a być może nawet zaważy na królewskich planach matrymonialnych, choć taki krok był nie do pomyślenia dla szlachty. Początkowo Jadwiga nawet spodobała się wielkim panom, myśleli sobie bowiem: "niech owa kokietka, odciąga króla od wojny z Osmanami, od polityki, od nowych podatków i kolejnych zbrojnych wyrzeczeń", tym bardziej że "nie pierwszy to już raz Najjaśniejszy Pan rozgląda się za piękną buzią", lecz z czasem, gdy okazało się że romansu tego król nie ma zamiaru kończyć, coraz bardziej potęgowała się wrogość możnych panów do pięknej Jadwisi Łuszkowskiej.
Coraz częściej tytułowano ją "szlachetną panią", przez zaciśnięte zęby, poszukując sposobu by wyrwać króla ze szponów owej "przebiegłej dziewki". Jadwiga była więc powszechnie znieważana i opluwana jednak tylko wówczas gdy owi panowie przystawali we własnym gronie. Jeden z nich niejaki Rafał Jączyński, opublikował dzieło (zniszczone w czasie II wojny światowej), po tytułem "Collectanea", w którym to piętnował wybryki seksualne polskich książąt z dynastii Wazów, oczywiście zawsze winiąc za książęcą chuć - nałożnice z którymi owi królewicze sypiali. Najgorzej wszak obszedł się właśnie z Jadwigą Łuszkowską. Nazwał ją w swym dziele "córką rzeźnika", dodatkowo stwierdzając że choć: "femina formosa sed vitiata" (piękna to pani to jednak zepsuta). To jeszcze nie było nawet najgorsze z określeń jakie użył wobec Jadwigi, dalej w swym tekście nazwał ją nawet "ladacznicą" (podobnych określeń na opisanie Anny Boleyn używał np. ambasador cesarski Eustachy Chapuys, przed stoma laty).
Niektórzy, jak Kanclerz Wielki Litewski Albrecht Stanisław Radziwiłl, który dzień po dniu dokumentował królewski pobyt we Lwowie, o Jadwidze Łuszkowskiej milczy zupełnie, tak jakby jej w ogóle nie było w otoczeniu monarchy, tak jakby chciał ją usunąć ze świadomości potomnych. W kilka lat później jednak, ów Radziwiłl nazwie Jadwigę: "kobietą słynną z niewstydu i niesławy". Owe żale przelewane na papier, czy wypowiadane cichaczem w "odpowiednim towarzystwie", nie oznaczały że wielcy panowie magnaci pogodzili się z "królewską nałożnicą" i zamierzają już teraz rozpijać się w sztok i oczekiwać końca owego romansu. Nic bardziej mylnego, postanowiono bowiem działać, lecz tak by nie zwrócić przeciw sobie królewskiego gniewu. Zatem publicznie wciąż chwalono urodę i dostojność faworyty, lecz jednocześnie szykowano już jej konkurencję. "Skoro król tak pragnie pięknych dziewcząt, to dajmy mu taką którą to my będziemy kierować" - myśleli sobie wówczas królewscy dostojnicy i szykowano już młodą i równie piękną jak Jadwiga - Katarzynę, córkę hetmana polnego litewskiego - Krzysztofa Radziwiłla.
I prawie im sie ta próba udała, król bowiem zauroczony pięknem Katarzyny, przez jakiś czas zakazał przychodzić do swych komnat Jadwidze, czas ten spędzając z Katarzyną, którą ponoć nagą ścigał po swej komnacie niczym łanię na polowaniu. Doszło nawet do tego że Krzysztof Radziwiłl już rozgłaszał że jego córka zostanie nową królową, okazało się jednak że owe nadzieje były przedwczesne, bowiem po kilku dniach seksualnych igraszek, król po prostu oddalił Katarzynę i powrócił do Jadwigi. Jadwiga przez cały ten czas który król spędzał w ramionach Katarzyny, przebywała w królewskich komnatach jej przeznaczonych i nie wychylała się poza nie, będąc posłuszna królewskiemu zakazowi. Znała też swoje miejsce i wiedziała że nie będzie w stanie konkurować ze szlachetnymi pannami, które król w każdej chwili może uczynić nałożnicami a nawet poślubić, ona bowiem była tylko ubogą mieszczką, wywyższona dzięki królewskiemu "zauroczeniu" jej osobą. Wiedziała też że nawet gdyby się poskarżyła, nic by tym nie zyskała a tylko zraziłaby monarchę do siebie i dała powód do radości wszelkiej maści zawistnikom i osobistym wrogom jej i jej rodziny. Znała też królewski "gorący temperament" i liczyła że wcześniej czy później Najjaśniejszy Pan ponownie sobie o niej przypomni. I nie pomyliła się wcale.
Na czas "oczekiwania na króla", Jadwiga zajęła się więc innymi sprawami, między innymi stroiła się w nowe suknie i klejnoty, którymi obdarowywał ją król i starała się zachowywać dostojnie, niczym dama. Nie było to ponoć wcale trudne, jak bowiem piszą nawet nieprzychylni jej autorzy: "Miała iście królewską prezencję (...) Górowała nad innymi niewiastami nie tylko urodą lecz także wrodzoną inteligencją i przebiegłością". Jednak i ona zdawała sobie sprawę że dni królewskiego zainteresowania mogą skończyć się równie szybko jak się zaczęły (krótki romans króla z Katarzyną, dał jej zapewne sporo do myślenia), nawet nie mogła marzyć o koronie, chciała jednak możliwie najlepiej zabezpieczyć swą przyszłość i przyszłość rodziny, nim król zupełnie o niej zapomni.
Teraz jednak romans króla z piękną hetmańską córką dobiegł końca i Najjaśniejszy Pan osobiście odwiedził komnatę Jadwigi. Zapewnił ją o swej miłości i powiedział że odtąd już na zawsze pozostaną razem. Dziewczyna zapewne także zaczęła w to wierzyć, tym bardziej że z końcem października 1634r., Najjaśniejszy Pan postanowił wreszcie powrócić do Warszawy i zamierzał zabrać ze sobą właśnie Jadwigę Łuszkowską. Oczekiwał jednak najpierw pomyślnych wieści z Turcji. Aby udowodnić swą miłość do Jadwigi, zwolnił jej matkę Annę "dożywotnio ze wszelkich podatków i darowizn", oraz obdarzył stałą pokaźna "pensją". Poza tym kamienica w której mieszkały Anna i Jadwiga, a która teraz stała się ich własnością, była jedną z najokazalszych budynków Lwowa, należy to dodać że przed wybuchem II wojny światowej w jej murach mieściła się słynna firma Baczewskiego, słynąca w Europie, z doskonałych lwowskich likierów. Zaś dom w którym gościł król, został sprzedany przez wszystkie trzy rodziny które tu wcześniej mieszkały - Korniaków, Szembeków i Bernatowiczów, a zakupił go ojciec późniejszego króla Rzeczypospolitej - Jana III Sobieskiego, Jakub, zaś przyszły król w latach swej młodości wychowywał się właśnie w owym domu, być może nawet tam także zaczął się jego romans z Marią Kazimierą d'Arguien, zwaną pieszczotliwie "Marysieńką", zakończony później małżeństwem.
Najjaśniejszy Pan postanowił jednak wcześniej opuścić Lwów niż to początkowo zakładał, nie czekając na wieści z Turcji. Powodem przyśpieszenia wyjazdu była bowiem choroba królewskich braci - Jana Kazimierza i Aleksandra. W drodze do stolicy w jednej karecie z królem jechała Jadwiga Łuszkowska, którą ponoć władca co chwila obcałowywał. Po przyjeździe do Warszawy, Jadwidze zostały przydzielone apartamenty polskich królowych, mieszczące się na drugim piętrze Pałacu Królewskiego. A trzeba pamiętać że ówczesna Warszawa, jako stolica była centrum kulturalnym, gospodarczym i militarnym kraju, a jej sława wykraczała daleko poza granice potężnej wówczas Rzeczpospolitej (żeby to sobie uświadomić trzeba pamiętać że Lwów w którym gościł monarcha położony był setki kilometrów na zachód od ówczesnej wschodniej granicy państwa, zaś obszar od Lwowa do wschodniej granicy równał się mniej więcej granicom Królestwa Francji od portu w Breście nad Oceanem Atlantyckim, po południowo-wschodnią granicę z Sabaudią. A była to tylko część ówczesnej Rzeczpospolitej).
Dwór Władysława IV słynął w całej Europie z wielu artystycznych i kulturalnych osiągnięć wielkiej miary. Król traktował Jadwigę jak swą oficjalną małżonkę, jadał tylko z nią, polował w jej obecności, sypiał też tylko z nią i co budziło największe oburzenie na dworze, zezwolił jej by siedziała obok niego gdy przyjmował oficjalne delegacje rodzimych możnowładców i szlachty, jak i zagranicznych posłów. To było wielkie wywyższenie dla młodej kobiety, która jeszcze do niedawna była tak uboga że nie stać ją było nawet na zakup jedzenia, zaś jej matka trafiła do aresztu. Teraz była "szlachetną panią", przed którą miały zginać karki możni całego potężnego państwa, którym ona ani swym majątkiem, ani urodzeniem nie dorównywała.
Jadwiga przebywając na królewskim dworze miała możliwość poznać
osobiście wielu artystów utrzymywanych przez króla, ze słynną śpiewaczką
operową Cataneą włącznie. Władysław IV sprowadzał na swój dwór
najsławniejszych europejskich aktorów, muzyków, malarzy i naukowców.
Zresztą Najjaśniejszy Pan uwielbiał teatr i operę, na Zamku Królewskim
stworzył salę teatralną ze specjalnymi urządzeniami, które umożliwiały
szybką zmianę scenerii. Co ciekawe, był to prawdziwy unikat na skalę
europejską, jako że tak nowoczesnej sali teatralnej nie posiadał żaden z
europejskich dworów. Można było wywołać na owej scenie sztuczne
błyskawice i gromy, pokazywać okręty pływające po morzu, a także
powodować morskie nawałnice. Można było latać w powietrzu (podczepionym
na specjalnych linach), a nawet zapadać się pod ziemię. Stanisław
Albrecht Radziwiłl był wielce zaskoczony, gdy podczas spektaklu, jedna z
bohaterek nagle "zniknęła w drzewie", które równie niespodziewanie
pojawiło się na scenie.
Autorem i opiekunem owej "machiny teatralnej" był Włoch - Augustyn Locci, który był także jednym z twórców Kolumny Zygmunta III Wazy, stojącej na Placu Zamkowym. Król był niesamowicie dumny ze swojego "cacuszka", każdego z zagranicznych posłów i ambasadorów zapraszał w pierwszej kolejności do teatru, by pokazać mu owe cuda i wzbudzić zazdrość. Francuski dyplomata - Jean de Laboureur stwierdził iż opera Władysława IV, jest bez wątpienia pierwszą tak wielką operą w Europie.
Królewski romans kwitł zaś w najlepsze i nie było widać jego końca. Jadwiga wraz z królem była częstym gościem zamkowego teatru, i podziwiała wystawiane tam sztuki np.: "Judytę", oraz operę "Dafne". Co ciekawe zresztą, ów Augustyn Locci pisał niekiedy sztuki właśnie pod osobę Jadwigi, pragnąc się jej przypodobać. Owa "Dafne", wystawiona na Zamku Królewskim w początkach grudnia 1635r., należała do takich właśnie dzieł, bowiem osoba nimfy Dafne, w której zakochał się gwałtowną miłością sam bóg Apollo, była bez wątpienia odniesieniem do Jadwigi Łuszkowskiej. Locci ni był jednak jedynym twórcą sztuk teatralnych, swe sztuki pisali i prezentowali na Zamku Królewskim i inni autorzy, m.in.: Samuel ze Skrzypny Twardowski - ze swym słynnym poematem "Dafnis drzewem bobkowym".
Rok 1635 zaczął się od pomyślnych wieści - Jadwiga była bowiem przy nadziei i król oczekiwał narodzin męskiego potomka który, mimo sprzeciwu szlachty i magnaterii, mógłby kiedyś zasiąść na tronie. Do szczęśliwego rozwiązania doszło zapewne w okolicach czerwca lub lipca tego roku. Jadwiga miała w chwili narodzin syna, bo właśnie chłopiec przyszedł wtedy na świat - zaledwie 19 lat, król był od niej dwa razy starszy. Najjaśniejszy Pan po narodzinach "pękał z dumy", nadał synowi imiona Władysław Konstanty i obnosił swego syna pokazując go każdemu z dworskich możnych, a nawet oficjalnym posłom obcych dworów. Chłopiec przeszedł jednak do historii jako Władysław Konstanty hrabia de Wassenau i wieść będzie bogate i szczęśliwe życie, zaś umrze w wieku 63 lat, jako ostatni z Wazów.
Wracając zaś do Jadwigi Łuszkowskiej, młoda dziewczyna spędzała kolejne miesiące u boku zakochanego w niej mężczyzny, który jednocześnie spełniał wszelkie jej kaprysy. Żyła w prawdziwym bajkowym świecie. Zdobyła sobie także duże uznanie na dworze a opisywano ją jako: "wielką damę, pełną smaku, elegancji i wytworności". Umilała zapewne czas swemu władcy nie tylko pięknem ciała, lecz także walorami umysłu. Król otoczył ją najwspanialszymi dobrami, wciąż kupował jej nowe suknie, biżuterię, otoczył ją ogromną służbą, spełniającą jedynie jej zachcianki, mało tego - król znając dobrze nastroje wśród szlachty i obawiając się o jej życie, otoczył ja strażą, która nie miała dopuścić do jego ukochanej nikogo z zewnątrz, bez osobistego przyzwolenia Najjaśniejszego Pana.
Pragnąc chronić swą kochankę, coraz częściej unikał oficjalnego jej pokazywania, choć zawsze gdy wybierał się w jakąś podróż, Jadwiga towarzyszyła królewskiemu majestatowi i była niczym jego cień. Tak też było podczas królewskiej wyprawy do Gdańska, która miała miejsce zaraz po narodzinach królewskiego syna. Władysław IV wyruszał do Gdańska by przypilnować nowego rozejmu ze Szwecją, który miał zostać podpisany w Sztumskiej Wsi. Król przykładał do owych rokowań wielką wagę, przede wszystkim bowiem zależało mu na wyparciu Szwedów z Pomorza (Szwedzi opanowali część portów morskich po wojnie 1626-1629 i wybitnie niekorzystnym dla Rzeczpospolitej rozejmie w Altmarku z 1629r.). Nie był to jednak jedyny cel Najjaśniejszego Pana. Przede wszystkim bowiem Władysław IV zamierzał odnowić próby swego ojca, zmierzające do odzyskania szwedzkiego tronu.
Obecność w Sztumskiej Wsi Jadwigi Łuszkowskiej, nie została jednak niedostrzeżona, świadczy o tym choćby diariusz spisany przez francuskiego posła Karola Ogiera, który zachwycał się w nim, nad urodą, obyciem i "przystałą niewieście skromnością" królewskiej kochanki. Po podpisaniu nowego rozejmu w Sztumskiej Wsi 12 września 1635r. (w wyniku którego Szwedzi wreszcie opuścili porty Pomorza i Prus Książęcych), Najjaśniejszy Pan, przybył także do Królewca, gdzie pozostał aż do stycznia roku następnego. Wszędzie z nim podróżowała Jadwiga Łuszkowska. Na królewieckim zamku Władysław i Jadwiga znów zagubili się w "rozkoszach ciała", król prawie nie opuszczał wówczas swej kochanki.
Autorem i opiekunem owej "machiny teatralnej" był Włoch - Augustyn Locci, który był także jednym z twórców Kolumny Zygmunta III Wazy, stojącej na Placu Zamkowym. Król był niesamowicie dumny ze swojego "cacuszka", każdego z zagranicznych posłów i ambasadorów zapraszał w pierwszej kolejności do teatru, by pokazać mu owe cuda i wzbudzić zazdrość. Francuski dyplomata - Jean de Laboureur stwierdził iż opera Władysława IV, jest bez wątpienia pierwszą tak wielką operą w Europie.
Królewski romans kwitł zaś w najlepsze i nie było widać jego końca. Jadwiga wraz z królem była częstym gościem zamkowego teatru, i podziwiała wystawiane tam sztuki np.: "Judytę", oraz operę "Dafne". Co ciekawe zresztą, ów Augustyn Locci pisał niekiedy sztuki właśnie pod osobę Jadwigi, pragnąc się jej przypodobać. Owa "Dafne", wystawiona na Zamku Królewskim w początkach grudnia 1635r., należała do takich właśnie dzieł, bowiem osoba nimfy Dafne, w której zakochał się gwałtowną miłością sam bóg Apollo, była bez wątpienia odniesieniem do Jadwigi Łuszkowskiej. Locci ni był jednak jedynym twórcą sztuk teatralnych, swe sztuki pisali i prezentowali na Zamku Królewskim i inni autorzy, m.in.: Samuel ze Skrzypny Twardowski - ze swym słynnym poematem "Dafnis drzewem bobkowym".
Rok 1635 zaczął się od pomyślnych wieści - Jadwiga była bowiem przy nadziei i król oczekiwał narodzin męskiego potomka który, mimo sprzeciwu szlachty i magnaterii, mógłby kiedyś zasiąść na tronie. Do szczęśliwego rozwiązania doszło zapewne w okolicach czerwca lub lipca tego roku. Jadwiga miała w chwili narodzin syna, bo właśnie chłopiec przyszedł wtedy na świat - zaledwie 19 lat, król był od niej dwa razy starszy. Najjaśniejszy Pan po narodzinach "pękał z dumy", nadał synowi imiona Władysław Konstanty i obnosił swego syna pokazując go każdemu z dworskich możnych, a nawet oficjalnym posłom obcych dworów. Chłopiec przeszedł jednak do historii jako Władysław Konstanty hrabia de Wassenau i wieść będzie bogate i szczęśliwe życie, zaś umrze w wieku 63 lat, jako ostatni z Wazów.
Wracając zaś do Jadwigi Łuszkowskiej, młoda dziewczyna spędzała kolejne miesiące u boku zakochanego w niej mężczyzny, który jednocześnie spełniał wszelkie jej kaprysy. Żyła w prawdziwym bajkowym świecie. Zdobyła sobie także duże uznanie na dworze a opisywano ją jako: "wielką damę, pełną smaku, elegancji i wytworności". Umilała zapewne czas swemu władcy nie tylko pięknem ciała, lecz także walorami umysłu. Król otoczył ją najwspanialszymi dobrami, wciąż kupował jej nowe suknie, biżuterię, otoczył ją ogromną służbą, spełniającą jedynie jej zachcianki, mało tego - król znając dobrze nastroje wśród szlachty i obawiając się o jej życie, otoczył ja strażą, która nie miała dopuścić do jego ukochanej nikogo z zewnątrz, bez osobistego przyzwolenia Najjaśniejszego Pana.
Pragnąc chronić swą kochankę, coraz częściej unikał oficjalnego jej pokazywania, choć zawsze gdy wybierał się w jakąś podróż, Jadwiga towarzyszyła królewskiemu majestatowi i była niczym jego cień. Tak też było podczas królewskiej wyprawy do Gdańska, która miała miejsce zaraz po narodzinach królewskiego syna. Władysław IV wyruszał do Gdańska by przypilnować nowego rozejmu ze Szwecją, który miał zostać podpisany w Sztumskiej Wsi. Król przykładał do owych rokowań wielką wagę, przede wszystkim bowiem zależało mu na wyparciu Szwedów z Pomorza (Szwedzi opanowali część portów morskich po wojnie 1626-1629 i wybitnie niekorzystnym dla Rzeczpospolitej rozejmie w Altmarku z 1629r.). Nie był to jednak jedyny cel Najjaśniejszego Pana. Przede wszystkim bowiem Władysław IV zamierzał odnowić próby swego ojca, zmierzające do odzyskania szwedzkiego tronu.
Obecność w Sztumskiej Wsi Jadwigi Łuszkowskiej, nie została jednak niedostrzeżona, świadczy o tym choćby diariusz spisany przez francuskiego posła Karola Ogiera, który zachwycał się w nim, nad urodą, obyciem i "przystałą niewieście skromnością" królewskiej kochanki. Po podpisaniu nowego rozejmu w Sztumskiej Wsi 12 września 1635r. (w wyniku którego Szwedzi wreszcie opuścili porty Pomorza i Prus Książęcych), Najjaśniejszy Pan, przybył także do Królewca, gdzie pozostał aż do stycznia roku następnego. Wszędzie z nim podróżowała Jadwiga Łuszkowska. Na królewieckim zamku Władysław i Jadwiga znów zagubili się w "rozkoszach ciała", król prawie nie opuszczał wówczas swej kochanki.
28 listopada 1627r., rozegrała się najsłynniejsza bitwa morska I Rzeczpospolitej - pod Oliwą. W bitwie tej polska flota dowodzona przez admirała Arenda Dickmanna, pokonała szwedzką flotę pod wodzą Nilsa Goranssona Stiernskolda. Król Władysław IV łożył wielkie sumy na rozwój i utrzymanie floty wojennej, dążąc do stworzenia potężnej morskiej siły Rzeczypospolitej. Czołówka starego, lecz ulubionego przeze mnie programu Morze, na którego kiedyś oczekiwałem z wielką niecierpliwością, z piracką piosenką the Pirates i Mike'a Bradiego - "Victory".
Sam Karol Ogier, także zauroczony urodą Jadwigi, dążył usilnie do możliwości jej ujrzenia, udało mu się to dopiero 10 lutego 1636r. W swym diariuszu pod tą datą zapisał: "Po śniadaniu wygodnie mogłem obejrzeć odjeżdżającą miłośnicę króla, którą okrutnie chciałem zobaczyć. I bardzo piękna ona, i wielkiego również pełna uroku, o ciemnych oczach i włosach, i gładkiej ogromnie i świeżej cerze. Ale nie ma ona pełnej swobody, bo ciągle koło niej straż mężczyzn i niewiast". Nie tylko Ogier był pod wrażeniem "królewskiej nałożnicy", także wywarła ona wielkie wrażenie na innych gościach, chociażby na Martinie Opitzie, niemieckim poecie, należącym do dworu Władysława IV. Opitz podziwiał i wychwalał mądrość i przenikliwość polskiego monarchy, teraz wszak i Jadwiga zrobiła na nim "piorunujące" wrażenie. Podobnie było z Ivanem Gunduliciem z Dubrownika, który napisał dzieło pochwalne Władysława IV, zatytułowane - "Osman", będące wielkim panegirykiem na zwycięską bitwę Chocimską z 1621r.
Martin Optiz w tych dniach zapewne napisał wiersz pochwalny na cześć Władysława IV i jego faworyty, zatytułowany - "Wiersz pochwalny na cześć królewskiego majestatu Polski i Szwecji". Najjaśniejszy Pan często także wykorzystywał Optiza do zadań dyplomatycznych, i zyskiwał na tym bowiem Optiz był wyjątkowo zręcznym mówcą i jak sam wielokrotnie się chełpił: "Nie musiałem częstokroć wyciągać z pochwy miecza, dla przechylenia sprawy na stronę Polski, wystarczyło jeno moje imię". Nie tylko poeci, artyści i naukowcy dążyli do uzyskania służby na dworze Władysława IV, podobnie czynili nawet władcy sąsiednich państw, jak choćby książę brzeski Jan Chrystian z rodu Piastów śląskich. Władysław korespondował także z samym Galileuszem, który to poświęcił polskiemu monarsze jedną ze swych prac. Dlatego też Jadwiga musiała posiadać jakieś większe cechy, niż tylko "ładną buzię i zgrabną nózię", musiała odznaczać się bystrością i inteligencją, inaczej trudno wytłumaczyć w jaki sposób tak długo utrzymywała królewskie uczucie względem siebie.
To coraz bardziej nie podobało się wielkim panom, którzy zaczęli szukać sposobu obalenia "ladacznicy". Zaczęto podburzać szlachtę, która w coraz bardziej bezceremonialny sposób przy kielichu w karczmie i mając już mocno "w czubie", zaczęła wykrzykiwać o rozpuście która szerzy się na zamku i o marnotrawieniu publicznych pieniędzy na "nierządnicę". Posuwano się nie tylko do atakowania samej Jadwigi, lecz niekiedy uderzano w sam "Dostojny Majestat", jak uczynił to chociażby Rafał Jączyński, który w swym dziele "Collectanea" - nazwie króla "publicus concubinarius" - publicznym rozpustnikiem i doda: "wszystkim wstyd mieć takiego króla". Zaś nuncjusz papieski - Honoriusz Visconti, stwierdzi wręcz że król "uległ czarom owej młodej dziewki, która umiejętnie potrafi skrywać swe przebiegłe oblicze". Dodał także że Jadwiga zapewne nauczyła się rzucać czary właśnie na Rusi, gdyż jak twierdził Visconti: "tamtejsi mieszkańcy bardzo są biegli w preparowaniu rożnych tajemnych mikstur". Innymi słowy nuncjusz stwierdzał jednoznacznie że Jadwiga jest czarownicą, zaś karą za czary jest śmierć na stosie.
Wydaje się że zarzut o czary mógł być obalony jedynie ironicznym uśmieszkiem, okazuje się jednak że nie, bowiem tezę Viscontiego poparł zdecydowanie sam Prymas Polski - Jan Wężyk, który zorganizował nawet egzorcyzmy, mające na celu wygnanie "złego ducha" z ciała Jadwigi Łuszkowskiej. Na tym się jednak nie skończyło bowiem działania prymasa wsparł senat Rzeczypospolitej. Jadwiga znalazła się w poważnym niebezpieczeństwie. Tym bardziej że król coraz częściej zdawał sobie już sprawę że czas najwyższy "się ustatkować", by przedłużyć dynastię, bowiem jego syn ze związku z Jadwigą, nie ma nawet najmniejszych szans na zdybcie poparcia wielkich panów królestwa. Coraz częściej także zaczęto królowi przypominać iżby zdecydował się wreszcie na małżeństwo i wybrał jedną z europejskich księżniczek. Król nie chciał opuszczać Jadwigi, lecz wiedział że wcześniej czy później będzie musiał się ożenić, by dom Wazów nie zakończył swego istnienia.
Wreszcie król postanowił poślubić Elżbietę, córkę elektora Palatynatu - Fryderyka V. Ponieważ wybranka była protestantką, wybór ów także nie spodobał się ogromnej liczbie katolickich wielmożów królestwa. Król prawdopodobnie celowo wybrał Elżbietę, wiedząc że jej kandydatura od razu upadnie. Mijały kolejne miesiące a król nie mógł się zdecydować na prezentowane mu kandydatki. Utworzyły się też dwie frakcje na dworze, jedni chcieli zawiązać sojusz z Habsburgami i proponowali małżeństwo króla z Cecylią Renatą - córką cesarza Rzymskiego Narodu Niemieckiego Ferdynanda II, inni forsowali pomysł sojuszu z dworem paryskim, proponując małżeństwo z Ludwiką Marią Gonzagą de Nevers, córką księcia Mantui Karola Gonzagi. Przez cały ten czas król nadal obcował z piękną Jadwigą i nie odmawiał jej niczego, ich związek trwał całe trzy lata, bowiem we wrześniu (trzecia rocznica ich spotkania), 1637r., Najjaśniejszy Pan wreszcie poślubił Cecylię Renatę. Nie zmieniło to jednak znacznie jego związku z Jadwigą Łuszkowską, bowiem obie panie zamieszkały na Zamku Królewskim, jedna nad drugą.
Władysław IV poślubił Cecylię Renatę dnia 12 września 1637r., i nowa królowa zamieszkała na Zamku Królewskim, zajmując apartamenty na pierwszym piętrze. Nowa królowa Rzeczypospolitej zupełnie nie zdawała sobie sprawy kto mieszka dosłownie tuż nad nią. Taka sytuacja nie trwała jednak długo, gdyż jeszcze tego samego dnia w którym Cecylia Renata wprowadziła się do swych pokoi - usłużni poinformowali królową kto taki mieszka piętro wyżej. Królowa nie wytrzymała i urządziła Władysławowi awanturę, żądając natychmiastowego usunięcia kochanki i wydalenia jej z dworu.Gniew Cecylii Renaty spotęgowało jeszcze pewne wydarzenie, które miało miejsce podczas przyjęcia weselnego odbywającego się na dziedzińcu zamkowym. Wówczas to, w trakcie walki psów, wytresowanych i sprowadzonych specjalnie na uczczenie królewskiego ożenku, doszło do pewnych zabawnych sytuacji. Nie to jednak spotęgowało gniew nowej królowej. Cecylia Renata ponoś nie mogła usiedzieć na swoim miejscu, widząc jak Jadwiga Łuszkowska, obserwująca walkę ze swego okna - wybuchnęła gromkim śmiechem.
Już nie było tłumaczenia, Cecylia Renata postawiła sprawę jasno - Łuszkowska ma natychmiast opuścić dwór. Co ciekawe król pozostawał głuchy na te żądania i doszło nawet do tego że królowa zagroziła wyjazdem z Polski i powrotem do Wiednia. Wybuchł by wówczas prawdziwy skandal dyplomatyczny, dlatego też król chcąc - nie chcąc, musiał przystać na warunki swej małżonki, jednak... uczynił to jedynie pozornie. Mianowicie oficjalnie Jadwiga musiała opuścić swe apartamenty na II piętrze Zamku Królewskiego, ale nie została wydalona z dworu. Król umieścił bowiem swą kochankę w pałacu ujazdowskim, swego dworzanina Adama Jarzębskiego i... co noc odwiedzał w nim Jadwisię, swą żonę zaś skazując na samotne noce. Zresztą Najjaśniejszy Pan nie mógł się zmusić do sypiania ze swą nowo poślubioną małżonką w jednym łożu, choć odwiedzał ją każdej nocy w jej komnatach, by ją ucałować i życzyć dobrej nocy, następnie zaś wychodził i wracał do kochanki. Zresztą Cecylia Renata zapewne królowi zupełnie się nie podobała, poślubił ją tylko z jednego powodu - by powiła mu syna i tym samym przedłużyła ród Wazów. Już podczas pierwszego spotkania króla ze swą małżonką w Iłży, Najjaśniejszy Pan był wyraźnie nie w humorze, jak odnotował w swym pamiętniku Albrecht Stanisław Radziwiłł: "... wrócił zdrów, zauważono jednak, że niezbyt wesoły powrócił do domu".
Zaniedbywana młoda królowa pałała prawdziwą nienawiścią do Łuszkowskiej i postanowiła uczynić wszystko by kochanka raz na zawsze zniknęła z królewskiego horyzontu. Dowiedziała się że król nocami, gdy już ucałuje ją na dobranoc, opuszcza Zamek i udaje się do Ujazdowa, gdzie wciąż oddaje się miłosnym igraszkom z kochanką. Poinformowała władcę że żąda by ten wygnał Jadwigę z Warszawy i odesłał do Lwowa. Król nie mógł oficjalnie odmówić (Cecylia ponownie zagroziła wyjazdem z Polski), wymyślił jednak kolejny myk, dzięki któremu mógłby nadal odwiedzać Jadwisię. Postanowił więc wydać kochankę za mąż. Na kandydata król wybrał Jana Wypyskiego herbu Grabie ze wsi Wypych. Wypyski był figurantem, miał oficjalnie pełnić rolę małżonka Jadwigi Łuszkowskiej, by królowa nie nabierała dalszych podejrzeń. Do tego dochodziła odległość, Jadwiga miała bowiem zamieszkać w majątku swego "męża". Okazało się jednak że co prawda Jadwiga zamieszkała z Janem Wypyskim, lecz nie w jego majątku - tylko w pałacyku położonego na królewskich terenach łowieckich, które choć były położone dość daleko od miasta, to jednak Władysław dość często je odwiedzał, a gdy już przyjeżdżał z reguły zostawał nawet kilka tygodni. Pozornie więc wszystko było w porządku - królowi nic nie można było oficjalnie zarzucić.
Królewskie tereny łowieckie, na których Najjaśniejszy Pan umieścił swą kochankę z "mężem", położone były w powiecie mereckim, nieopodal Kowna. Oczywiście Wypyski nie zgodził się pełnić funkcji małżonka kochanki króla za darmo. Otrzymał za "swe poświęcenie", właśnie starostwo mereckie. Król wyprawił też huczne wesele "młodej parze", a mowę weselną przygotował i wykonał podkomorzy przemyski - Jakub Maksymilian Fredro. Jego mowa była dla gości weselnych okazją do śmiechu (choć starano się od niego powstrzymać), zaś dla samego Wypyskiego była prawdziwą męką. Wszyscy dowiem dobrze wiedzieli że to nie on będzie mężem w tym związku, wszyscy wiedzieli że ma jedynie do odegrania pewną rolę. Wypyski siedział podczas mowy weselnej Fredry - niczym przysłowiowy "Piekarski na mękach" - miał milczeć, niczego nie widzieć i zachowywać pozory - za to otrzymywał tytuł, urząd i pieniądze.
A jak wyglądała sama mowa weselna Jakuba Maksymiliana Fredry, na której "goście weselni", dosłownie zrywali boki - właśnie tak: "Jadwiga, która za szczęściem swoim przyszedłszy do tego, że się Jego Królewskiej Mości, jako najprzedniejszemu wszelkich sierot opiekunowi - dostała, wreszcie dostąpiła tego że jej serce i oczy Jego Królewskiej Mości przypadły. Otrzymawszy ten los, pierwsza nad inne do upodobania i uciech królewskich dopuszczona została, przeto za łaską tak wielkiego, możnego i hojnego monarchy coraz to większymi nadziejami i fortunnymi ozdobami - obdarowana została (...) Damom takim zwykle niczego się nie odmawia. Otrzymała więc w podarunku kolejnego towarzysza, którego jej w swej hojności Jego Królewska Mość ofiarować raczył. Następnie Fredro skierował swe słowa do czerwonego ze wstydu Wypyskiego: "A nie bądź Waszmość tego rozumienia i nie myśl by to miało ubliżać Twej godności (...) Wszystko bowiem, cokolwiek z rąk panów swych bierzemy, nie może być jeno zacnego, jeno poczciwego, jeno ozdobnego pożytku. Ponieważ od majestatu królewskiego, który sam jest źródłem ozdoby i szlachetności, pod różnymi postaciami na poddanych honory i ozdoby spływają".
Król odtąd już nie mógł tak często jak dawniej odwiedzać kochanki, teraz jedynie raz, dwa razy do roku odwiedzał kochankę - lecz jego pobyty trwały niekiedy kilka a nawet kilkanaście tygodni. Najjaśniejszy Pan na swe eskapady do Merecza, zabierał swego przyjaciela i towarzysza - Macieja Sarbiewskiego, który uwielbiał polowania, a poza tym był wspaniałym poetą, znanym na dworach całej Europy. Mówiono o nim wręcz iż jest "polskim Horacym". Cecylia Renata nie wierzyła jednak że król definitywnie oddalił kochankę i domagała się by zabierał ją na swe "wypady do Merecza". Król nie mając innego wyjścia, godził się i nawet wraz z małżonką uczestniczył w polowaniach, by nagle, wcześniej poleciwszy jednemu z możnych opiekę nad królową - znikał nagle wraz ze swą ochroną, w gęstych borach i zaroślach. Zaś królowa na pytanie gdzie jest jej małżonek, otrzymywała wymijające odpowiedzi. Zresztą Cecylia Renata zawsze źle się czuła (zarówno fizycznie jak i psychicznie), gdy wraz z królem wyjeżdżała na Litwę, szczególnie zaś popadała na zdrowiu gdy przybywali do Merecza.
Od tej pory kontakty Władysława IV i jego lwowskiej nałożnicy były coraz rzadsze i nie wiadomo kiedy dokładnie zupełnie ustały. Nie wiadomo także kiedy zmarła Jadwisia Łuszkowska, nie wiadomo też jak układało jej się w "małżeństwie". Wiadomo jedynie że Jan Wypyski zmarł 18 grudnia 1647r. 20 maja 1648r., odszedł z tego świata król Władysław IV Waza. Co ciekawe wyzionął ducha właśnie w Mereczu, czyżby więc królewski romans trwał nadal? Nie sposób odpowiedzieć dziś na to pytanie z prostej przyczyny - brak na ten temat źródeł pisanych. Jednak ponoś mieszkańcy okolicznych wsi, jeszcze wiele lat po śmierci Władysława IV, opowiadali że Najjaśniejszy Pan dokonał żywota właśnie w objęciach ukochanej Jadwisi Łuszkowskiej. Król umarł w niezwykle groźnym, fatalnym wręcz dla Rzeczypospolitej momencie. Na Ukrainie buntowali się kozacy i chłopstwo, obrawszy na swego atamana Bohdana Chmielnickiego - nastały lata "ognia i miecza", które osłabiły wewnętrznie i zewnętrznie potężne niegdyś państwo, z czasem zamieniając je na rosyjską kolonię, a następnie Rzeczpospolita "Wielu Narodów" - została rozszarpana i wymazana z mapy Europy w 1795r. Trzeba było czekać aż do 1918r., by państwo ponownie się odrodziło i na powrót próbowało zająć należne mu miejsce wśród europejskich narodów.
1 i 17 września wszystko przepadło - grozy sytuacji a jednocześnie potwornego żalu, dopełniła zdrada aliantów zachodnich - Anglii i Francji. Nic więc dziwnego że rok 1648, zapisał się w pamięci narodów Rzeczypospolitej, jako rok w którym wzajemna nienawiść wzięła górę nad rozsądkiem - za to trzeba było zaś zapłacić utratą wolności. Poeta Wacław Potocki za ten stan winił właśnie króla Władysława IV, po jego śmierci napisał taką oto fraszkę: "Gdy mi bronią z Turczynem szukać sławy w mieczu - Puściłem cug pieczonej Wenerze w Mereczu. Com miał mało od Marsa między kawalery - To mię między dziewczęta potka od Wenery. Umieram nie jako król w ten tu grób otwarty - Ja, Władysław, sromotnie zawieram się czwarty. Umieram, dwa klejnoty różnego gatunku - Zostawiwszy Polakom swoim w podarunku: Jeden - wojna kozacka, drugi - zbytek sprośny, z Francuzką wprowadzony nie jednejże wiosny. Niejednej głowy praca takie zgoi rany - Długo będzie Władysław w Polsce pamiętany".
KONIEC