Mali chłopcy zawsze chcą być żołnierzami,Indianami,
policjantami, strażakami albo prezydentami - rosną, starzeją się, bywają żołnierzami, Indianami, strażakami, policjantami, prezydentami. Miewają już swoje komże, psy i okręty - a jednak tak naprawdę chcą jedynie być kimś innym i zadręczają się tym do śmierci.
Nieszczęśliwy kto nie jest takim małym chłopcem, dorosłym małym chłopcem, który gdzieś w zakamarku duszy hołubi wielkie marzenie, tęsknotę za czymś innym, odległym, lepszym...
W tym temacie zaprezentuję prawdziwą
relację kobiety, która została porwana przez piratów i sprzedana do
haremu sułtana Maroka Abdullaha bin Ismaila as-Samina z dynastii
Alawitów. Porwano ją gdy miała 27 lat, a w sułtańskim haremie spędziła
12 lat, aż do chwili gdy została odkupiona (wraz z innymi
chrześcijańskimi niewolnikami), przez jej ojczyznę - Holandię. Po
powrocie do domu spisała przygody, jakich doświadczyła w Maroku. Jej
relacja jest tym niezwykła, iż jako jedyna w historii została spisana
przez kobietę. Dziewczyna o której pragnę opowiedzieć, na imię miała -
Maria.
Maria Meetelen (a raczej ter Meetelen), urodziła się 20 czerwca
1704r. w Amsterdamie. Jej rodzicami byli Caspar ter Meetelen - piekarz i
Lukrecja van der Heijden. Caspar był rodowitym Niemcem z Warendorfu,
który to porzucił, przenosząc się do Amsterdamu. Zarówno ojciec jak i
matka byli katolikami - czyli należeli do zdecydowanej mniejszości w
protestanckiej (kalwińskiej) Holandii. Lukrecja trzykrotnie rodziła
dzieci (Maria była trzecim i ostatnim), lecz równie szybko zmarła (w
1717r.). Wówczas Caspar ożenił się po raz drugi, a nowa macocha
traktowała młodą Marię jak swoją służącą. Zdarzało się również że biła
ją za najmniejsze przewinienia i publicznie upokarzała. Nic dziwnego że
13-latka częściej lubiła przebywać poza domem, bawiąc się z innymi
dziećmi na ulicy. Ponieważ macocha ograniczała jej za karę posiłki, i
nazywała "leniwą", młoda Maria często musiała (z miejscowymi
łobuziakami), kraść jedzenie z ulicznych straganów.
Gdy skończyła 21 lat, postanowiła uciec z domu i wyjechać do Francji
lub Hiszpanii (często słuchała o tych krajach od podróżników, kupców lub
żołnierzy, którzy przybywali do miejskich, amsterdamskich karczem). Tak
też uczyniła, prosząc pewnego kupca, by zabrał ją ze sobą. Wraz z nim
przemierzyła całą Francję, razem też udali się do Hiszpanii. Tu w
mieście Vitoria, dziewczyna postanowiła rozstać się z kupcem i...wstąpić
w szeregi lokalnego pułku dragonów. Był tylko jeden szkopuł - była
kobietą. Chciała jednak przeżyć przygody, jakie słyszała z ust
żołnierzy, przybywających do Amsterdamu, dlatego też postanowiła
przerobić się na mężczyznę. Szybko zdobyła właściwe odzienie (przy jej
złodziejskim doświadczeniu, zapewne nie było to wcale trudne) i odtąd
nosiła męskie portki, kurtkę (lub kapotę), oraz kapelusz (ścięła włosy)
i...została przyjęta. Jednak jej żołnierska kariera nie trwała długo i
skończyła się po kilku miesiącach (i tak ładnie wytrzymała), gdy została
odkryta. Musiała ratować się ucieczką, by...uniknąć gwałtu. Tak więc z
początkiem 1727r., przedostała się do Madrytu. Tu ponownie wykorzystała
swój spryt, mianowicie ukradła habit z pobliskiego zakonu, przebrała się
w niego i przekonała żonę pewnego podoficera, który wracał do Madrytu,
by zabrali ją ze sobą. Tak też się stało.
Po przybyciu do Madrytu zawarła znajomość z niejakim Claesem van der
Meer, który również przybył do stolicy Hiszpanii. Claes był Holendrem
(tak jak ona), kupcem i żeglarzem, a przy tym dość majętnym mężczyzną.
Takiego właśnie potrzebowała Maria, by zapewnić sobie w miarę godziwe
życie. Nie przeszkadzało jej nawet to - że Claes van der Meer był na
tyle sędziwy iż...mógłby być jej dziadkiem. Pobrali się w październiku
1728r. i przenieśli do Kadyksu, gdzie Claes prowadził interesy. W
Kadyksie mieszkali razem przez trzy kolejne lata, lecz w lipcu 1731r.,
Claes postanowił zamknąć swój interes i wrócić do rodzinnego Alkmaaru w
Holandii - Maria oczywiście podążała za nim. Tak też się stało, van der
Meer załadował cały swój dobytek na swój okręt i wyruszył w kierunku
Holandii. Prócz Marii i Claesa, na pokładzie znajdowało się jeszcze
dwóch pasażerów (nie wiadomo kim byli) i siedmiu członków załogi. Podróż
mijała im dość swobodnie i szybko, lecz do chwili nim nie minęli
Cieśniny Gibraltarskiej, mogli się spodziewać ataku lokalnych
berberyjskich piratów, grasujących na tych wodach. Gdy zaś bez przeszkód
minęli już Cieśninę (mimo to) - postanowili trzymać się dalej brzegów
Portugalii, Hiszpanii i Francji, by w razie czego spróbować uciec do
któregoś z nadbrzeżnych portów.
Był wietrzny dzień 31 lipca 1731r., gdy Maria (jak czyniła to od
chwili wypłynięcia), spoglądała aż po horyzont, wypatrując brzegów
rodzinnej Holandii. Nagle jej oczom ukazał się okręt, płynący wprost ku
nim. Gdy okręt się zbliżył - załoga wpadła w panikę, okazało się że są
to piraci. Nie było szans ani na ucieczkę (statek van der Meera był zbyt
wolny a do tego obładowany kosztownościami), ani na próbę obrony cała
załoga (włącznie z kobietami), liczyła 11 osób, zaś piratów było (jak
potem opisała to Maria), stu pięćdziesięciu, a ich okręt zaopatrzony był
w dwadzieścia armat. Cała załoga dostała się więc bez walki w ręce
berberyjskich korsarzy. Statek został odeskortowany do Tangeru,a potem
cała załoga (pod kontrolą piratów), ruszyła w podróż do ówczesnej
stolicy Sułtanatu Maroka - Meknes. Od początku było wiadome co piraci
zamierzają zrobić z jeńcami - wszyscy mieli stać się własnością sułtana
Abdullaha bin Ismaila as-Samina. Piratom zależało bowiem na godziwym
zarobku, a najlepiej i najwięcej płacił właśnie sułtan (szczególnie za
białe, chrześcijańskie kobiety). Claes nie wytrzymał jednak trudów
podroży i warunków w jakich został umieszczony - wiek i choroby jakie mu
doskwierały, spowodowały iż zmarł już w sześć tygodni po przybyciu do
Meknes.
Maria została sama. Czekały ją dwie alternatywy - pierwsza niezbyt
dla niej przyjemna to zostanie konkubiną sułtana i spędzenie reszty
życia zamknięta w haremie władcy. Drugim wyjściem była próba ucieczki,
ale...nie było to wcale proste. Przede wszystkim dlatego, że gdyby nawet
zbiegła ze swego więzienia (co prawda młode, białe kobiety o "świeżej
skórze" - jak to wówczas określano, nie były związane ani przykute, gdyż
obawiano się uszkodzić ich ciało, co natychmiast obniżyłoby ich cenę.
Trzymane więc były razem w jednym dużym lochu), nie uciekłaby daleko,
gdyż Meknes otaczała dokoła pustynia. Szybko więc padłaby ze zmęczenia i
pragnienia. było jeszcze trzecie wyjście, z którego postanowiła
skorzystać Maria - to wyjście to...czym prędzej znaleźć sobie nowego
męża. Wybrała nawet odpowiedniego kandydata - był nim Piotr Janszoon -
też Holender (pochodził z miasteczka Mademblik). Piotr też był
niewolnikiem, już od 12 lat (od chwili gdy jako młody wioślarz, dostał
się do pirackiej niewoli i został sprzedany jako własność sułtana w
1719r.). Teraz Piotr był przywódcą wszystkich holenderskich niewolników,
którzy byli własnością Abdullaha as-Samina - łącznie ok. 50 osób.
Tak więc Maria już nazajutrz po śmierci Claesa, zaproponowała
Piotrowi ożenek. Dlaczego wybrała Piotra? Dlatego że chciała być wolna, a
rodzina Piotra przez te wszystkie lata zbierała pieniądze na jego
uwolnienie. Sądziła że jako jego żona, również zostanie wykupiona. Piotr
początkowo był przeciwny małżeństwu, ale...szybko dał się przekonać
(jakich użyła ku temu sposobów - o tym niestety nie pisze). Był wszakże
jeden ważny problem, natury religijnej. Maria była katoliczką a Piotr
protestantem. Jednak i tutaj Maria wykazała się sprytem i przebiegłością
- obiecała Piotrowi że gdy tylko się pobiorą i wrócą do Holandii - ona
przejdzie na protestantyzm, tymczasem aby małżeństwo było ważne, musiał
udzielić go jakiś kapłan. Tak się złożyło że do Meknes przybyła grupa
ojców franciszkanów, którzy doglądali chrześcijańskich niewolników, z
zamiarem ich wykupienia. Maria uprosiła jednego z nich, by jej i
Piotrowi dał ślub w obrządku katolickim (Piotra oczywiście przekonała
obietnicą swej konwersji na protestantyzm, zaraz po powrocie do
Holandii). Już w tydzień po śmierci Claesa, Maria była żoną Piotra. Ale
mimo dopełnienia wszelkich religijnych formalności, małżeństwo nie było
ważne, gdyż zarówno ona jak i on byli niewolnikami. Niewolnicy zaś nie
mogli pobierać się i płodzić dzieci bez zgody swego właściciela - w tym
przypadku sułtana Abdullaha.
Oczywiście sułtan unieważnił związek (którego w jego oczach w ogóle
nie było). Ożenek bez zgody pana (a szczególnie ożenek w obrządku
chrześcijańskim), był w krajach muzułmańskich surowo karany, jednak
sułtan postanowił obejrzeć sobie kobietę, nim skaże ją za karę na
tortury. Maria już wiedziała (zresztą, jak pisze, wszyscy dokoła jej to
uświadamiali), że jej jedyną szansą jest spodobać się władcy, tak by on "ją polubił". Gdy przestąpiła drzwi, wiodące do haremu władcy, jej oczom ukazał się przedziwny widok. Jak pisze: "W
sali u stóp sułtana leżało na poduszkach i matach z pięćdziesiąt
kobiet. Jedna piękniejsza od drugiej (...) Ubrane były jak boginie,
nadzwyczaj oszałamiająco. Każda miała przy sobie jakiś instrument, na
którym grała i śpiewała". Jak dalej opowiada, widać było również hierarchię
wśród samych kobiet. Najbliżej sułtana siedziały na barwnych krzesłach -
cztery główne żony sułtana: "Lśniły złotem, srebrem i pięknymi
perłami. Nosiły również niezwykle cenne złote korony, które dodatkowo
ozdobione zostały szlachetnymi kamieniami. Miały również złote
pierścienie na każdym z palców".
Następnie Maria spojrzała na samego sułtana, który leżał rozciągnięty
pomiędzy swymi żonami. Głowę miał na kolanach jednej a stopy na
kolanach drugiej. Dodatkowo dwie pozostałe żony, jedna z jednej, a druga
z drugiej strony: "Pieściły go" - jak dodaje Maria. Sułtan,
gdy ją ujrzał, kazał jej wziąć do ręki cytrę i zagrać coś dla niego u
jego stóp. Muzyka zapewne mu się spodobała, gdyż od razu postanowił
uczynić z Marii swą konkubinę, lecz nakazał jej jednocześnie, by czym
prędzej przeszła na islam. Maria...odmówiła. Ani sułtan, ani nikt z jego
otoczenia nie był przyzwyczajony do otwartego sprzeciwu, a tym bardziej
wypowiedzianego z ust kobiety. Nim sam władca zdążył ochłonąć po owej
kategorycznej odmowie wypełnienia jego woli, jedna z żon podeszła do
Marii i wyprowadziła ją z sali. Jak pisze Maria: "Żona ta, zajmowała
się wynajdywaniem, kupowaniem i przygotowywaniem młodych dziewic dla
sułtana, gdyż ten żądał nowej dziewicy w każdy piątek". Następnie
żona ta zwołała inne nowe dziewczęta, które niedawno stały się
własnością sułtana i wszystkim zakomunikowała że jeśli któraś z nich
odmówi konwersji na islam, jej skóra będzie nacinana i zrywana płatami
po kawałku. I jeśli nadal któraś nie zgodzi się na zmianę wyznania -
już okaleczone miejsca, będą dodatkowo przypalane, tak by pozostawić
bolesne i hańbiące blizny.
Pięć obecnych wraz z nią kobiet zgodziło się na zmianę wyznania, lecz
Maria...ponownie odmówiła. Wówczas: "Zaczęła (owa żona), mnie bić i
pluć na mnie", w tym momencie Maria uciekła się do ostateczności, stwierdziła
ze jest już w ciąży i prosiła by tamta, jako kobieta, ulitowała się nad
nią i jej nienarodzonym dzieckiem. Sułtańska małżonka przestała ją bić, a
nawet obiecała że wstawi się za nią u sułtana. To oczywiście był to blef,
Maria nie była w ciąży, jednak postanowiła spróbować, czy w ten sposób
uda jej się coś wywalczyć i przetrwać. Nie była już dziewicą, więc jej
wartość w oczach sułtana spadła. Przez kolejnych kilka tygodni sułtan
próbował ją przekonać do konwersji na islam - bez skutku. Wreszcie
zgodził się na jej małżeństwo z Piotrem Janszoonem. Związek został więc
uznany za ważny przez samego sułtana, a sam Piotr był jednym z
ulubionych niewolników sułtana i został nawet mianowany przez niego -
przywódcą wszystkich niewolników. Pozycja Piotra brała się
również z tego, że jako dawny przemytnik, potrafił wszystko "załatwić".
Szczególnie pożądliwym towarem był...alkohol (którego oficjalnie
muzułmanom zabraniała spożywać ich religia). On jako niewolnik i
chrześcijanin, mógł więc bez przeszkód załatwiać alkohol dla sułtana, a w
zamian ten obdarował go pokaźną willą z ogrodem i niewielką
służbą. Maria, jako żona Piotra - żyła odtąd bardzo wygodnie, a para
doczekała się ośmiorga dzieci.
Jednak nadal byli niewolnikami i ich dalszy los, zależał od kaprysu
władcy. O tym jak ulotne mogą być pomyślne chwile, przekonali się Piotr i
Maria w 1734r. W sierpniu tego roku, sułtan Abdullah, został zrzucony z
tronu i uwięziony, przez swego brata Alego. Szansą pary na przetrwanie,
było podporządkować się nowemu władcy (pomimo tego, że wszystko
zawdzięczali Abdullahowi). Tak też uczynił Piotr, który obiecał zdobyć z
okazji objęcia tronu przez nowego sułtana (oczywiście nieoficjalnie),
jeszcze większej niż dotychczas ilości alkoholu. Udało mu się to, gdyż
nowy władca, nic nie zmienił w dotychczasowym życiu pary. Niezwykła
pozycja, jaką posiadał Piotr i Maria w Sułtanacie Maroka (jeśli chodzi o
chrześcijan)...nie była tylko jego udziałem. Owszem, alkohol lał się w
pałacu niczym woda, ale swe przetrwanie para zawdzięczała również Marii,
która zaprzyjaźniła się z matką Alego - dostojną Halimą (w przeszłości
również chrześcijańską niewolnicą, sprzedaną ojcu Alego i Abdullaha -
Ismailowi ibn Sharifowi - jednemu z największych władców w historii
Maroka, który przyjaźnił się z samym królem Francji Ludwikiem XIV -
który uczynił ją jedną ze swych żon).
Tak więc pozycja Piotra i Marii w najmniejszym stopniu nie ucierpiała
na zmianie panującego, a więcej - jeszcze wzrosła. Maria opisuje, jak
nowy sułtan Ali, wezwał/zaprosił do swego pałacu Piotra, a następnie do
sali weszły dwie młode dziewczyny, ubrane w mocno haftowane stroje.
Sułtan powiedział: "Pokażę ci je", a następnie nakazał im
rozpiąć górę sukni, tak by odsłonić piersi. Następnie polecił im
rozpuścić włosy, które były związane, a gdy to uczyniły długość ich
kruczoczarnych loków - sięgała prawie do bioder. Ponieważ Piotr nie
przejawiał zainteresowania, sułtan powiedział: "Pokażę ci całą resztę", po czym nakazał by dziewczyny zrzuciły suknie i stanęły zupełnie nago. Następnie zapytał: "Czyż nie są piękne? Pochodzą z Italii, weź je sobie - są twoje!", ponoć Piotr nie chciał przyjmować "podarku", ale...odmowa mogłaby obrazić władcę - wziął je na służące dla Marii.
A tymczasem Maria postanowiła dopomóc ciężkiemu położeniu (głównie
chrześcijańskich) niewolników, którzy zostali zmuszeni do pracy ponad
siły w kamieniołomach, lub kopalniach, a ich jedyna racją żywnościową
była kromka suchego chleba i łyk śmierdzącej wody dziennie. Najpierw
zaczęła...donosić im potajemnie żywność i alkohol, ale gdy wydało się że
ktoś rozpija niewolników, całe podejrzenie mogłoby paść na Piotra,
zaprzestała więc dostarczania alkoholu i odtąd (przez swe służące),
przekazywała niewolnikom tylko jedzenie (jako ciekawostkę, napiszę jeszcze że z
opisu Marii, wynika iż sułtan wprowadził w haremie nową modę, która
polegała na kolorowych, jednobarwnych strojach, noszonych przez cały
tydzień przez sułtańskie konkubiny. Odtąd przez tydzień, dziewczyny,
które wylosowały z puli zieloną wstążkę - miały nosić zielone suknie i
zwane były odtąd "Panią Zieleń", te które wylosowały niebieską - zwane były "Panią Błękit", a te które czerwona - "Panią Czerwień"
itd. Kobiety nosiły swe jednokolorowe suknie przez tydzień, do
następnego losowania - oczywiście nie oznacza to że przez tydzień
chodziły w jednym i tym samym).
Pozycja, jaką osiągnęli Maria i Piotr, była w świecie muzułmańskim
niezwykła i raczej niespotykana, jeśli chodzi o chrześcijan.
Chrześcijańscy niewolnicy (mężczyźni), z reguły trafiali do
kamieniołomów lub kopalni, gdzie pracując ponad siły, często zapadali na
przeróżne choroby i szybko umierali (tym bardziej że muzułmanie nie
dbali o tego typu niewolników, dając im częstokroć wodę lub żywność -
nienadające się już do spożycia). Młodych, białych, chrześcijańskich
chłopców - przeznaczano (po kastracji), na eunuchów w haremie sułtana,
lub prywatnych, domowych haremach wielmożów. Zaś największy popyt był na
młode, białe kobiety z Europy. Jeśli zaś dziewczyna nadal była dziewicą
- jej cena wzrastała co najmniej dwukrotnie. Oczywiście nie wszystkie
kobiety były przeznaczane do haremów, część kierowano do zwykłych prac
domowych lub publicznych - w Maroku np.: to właśnie niewolnice
obsługiwały łaźnie miejskie, przynosząc z tego niekiedy znaczny dochód
ich muzułmańskim panom.
Ale nie wszyscy niewolnicy musieli cierpieć zniewagi, bicie,
wyczerpującą pracę ponad siły, czy tortury, byli też tacy, którzy jak
Piotr Janszoon - należeli do ulubieńców swych właścicieli. Wielu z nich
nie tylko mogło posiadać własny majątek i niewolników, ale także
pobierać dla siebie procent z transakcji przeprowadzanych w imieniu
swych panów. Był tylko jeden warunek, za to niezwykle ważny - każdy
niewolnik, który chciał polepszyć swój los, musiał przyjąć islam. To był
warunek konieczny - niepodlegający dyskusji. Przypadek Piotra i Marii
był więc wyjątkowy również dlatego, że należeli oni do samego władcy
państwa, a nie zwykłego wielmoży. Mimo to - "Przywódca Prawowiernych"
(jakiego tytułu używali między innymi sułtani), zezwolił im na
pozostanie przy wierze chrześcijańskiej. Bez wątpienia był to przypadek
odosobniony i niespotykany.
Jak już wspomniałem w samym haremie władcy też panowała ścisła
hierarchia, której nie wolno było przekroczyć. Na samej górze, były
cztery żony władcy (a wśród nich ważniejsze były te, które urodziły
synów). Te żony, które urodziły chłopców - były w zasadzie samodzielnymi
władczyniami haremu, mogły swobodnie decydować (bez porozumienia z
sułtanem), o życiu i śmierci każdej zamkniętej w nim kobiety. Poza tym
miały pierwszeństwo w kontaktach z władcą (a wśród nich szczególnie ta -
której syna sułtan wybrał na swego następcę). Żony, które urodziły
synów, nosiły przepięknie zdobione, wykładane złotem i drogimi
kamieniami - korony, oraz miały prawo do noszenia sobolowego futra i
własne, prywatne komnaty w haremie, które niejednokrotnie same były
małymi haremami. Poza tym łatwo było rozpoznać która żona jest tą
pierwszą - gdyż to właśnie ona jako pierwsza całowała dłoń władcy, gdy
przybywał do haremu (to też był przywilej). Żonom władcy podlegali
również wszyscy haremowi eunuchowie, włącznie z najważniejszym z nich,
zwanym "Kyzłar Agasy" (naczelnik eunuchów). Te kobiety, którym
udało się urodzić władcy syna i przekonać do ożenku - żyły niczym
księżniczki z baśni z 1000 i jednej nocy, a wszystko w haremie
podporządkowane było ich kaprysom.
Reszta kobiet musiała zadowolić się tytułem "Haseki Kadyn" (co znaczy - "Pani").
Gdy władca pojawiał się w haremie, każda "pani" musiała upaść do jego
stup, tak by nie spojrzeć mu w oczy. Gdy któraś bez pozwolenia samego
sułtana, spojrzałaby na jego twarz, natychmiast zostałaby ukarana i
poddana wymyślnym torturom (oczywiście nadzorczyniami kary byłyby żony
władcy, które ściśle przestrzegały zasad panujących w haremie i surowo
karały, każdy przejaw niesubordynacji - a dodatkowo zazdrosne były o
nowe dziewczęta, które mógłby wybrać sobie władca). Pozycja żon tym
bardziej wzrastała, iż to właśnie one decydowały która z haremowych
dziewcząt, odwiedzi sułtana danej nocy (były sporządzane prawdziwe
grafiki i tylko dobra wola sułtańskiej małżonki mogła zdecydować o
częstotliwości wizyt. A trzeba tu od razu zaznaczyć, że te kobiety były
zamknięte w haremie bez możliwości jakiegokolwiek innego kontaktu z
mężczyzną - każda z nich też miała swoje kobiece potrzeby seksualne, a
tylko sułtan mógł tym potrzebom zadośćuczynić).
Zycie w haremie zaczynało się bardzo wcześnie. Po porannej toalecie
przychodził czas na bardzo skromne śniadanie a potem na podział
obowiązków. Żony (lub oczywiście żona, w zależności czy sułtan miał
jedną czy więcej), dzieliły zadania pomiędzy niektóre z dziewcząt i tak
"Pani Szaty", nadzorowała niewolnice (dziewczyny te były własnością
wszystkich kobiet haremu), które szyły nowe ubrania dla kobiet (ubrania
dla samego władcy szyły osobiście jego żony). "Pani Kawy" - zajmowała
się nadzorowaniem tych niewolnic, które zaopatrywały mieszkanki haremu w
najróżniejsze napoje, szczególnie kawę. Były tez "Panie", które
zajmowały się zaopatrywaniem kobiet w owoce i przysmaki oraz oczywiście
śniadanie - obiad i kolację. Była "Pani" nadzorująca niewolnice,
zajmujące się haremowym ogrodem i wiele innych podobnych zadań. Żony
rzadko kiedy przebywały w otoczeniu innych mieszkanek haremu, raczej
korzystały z przywileju prywatności - zamknięte w swych apartamentach. A
reszta dziewcząt wówczas spędzała czas ze same sobą. Był to jednak czas
bardzo przyjemny - zajmowały się głównie upiększaniem własnego ciała,
kąpielami, spacerami w ogrodzie, piknikami na trawie, grą na różnych
instrumentach i tańcem. Obiad był zawsze w południe i był obfitszy niż
śniadanie, a kolacje należały do bardzo wystawnych.
Były też indywidualne święta, wyznaczane przez sułtana lub jego
małżonki. Okazją do świętowania było np. poznanie nowej faworyty władcy
lub defloracja nowej dziewicy. To były takie małe święta w haremie,
chociaż okazji do świętowania nigdy nie brakowało (kobiety ucztowały po
prostu z nudów). W haremie nie brakowało też kosztowności, pereł, złota.
Każda z dziewcząt otoczona była zewsząd całym tym przepychem (nawet
buty były ozdabiane drogimi kamieniami). Niektóre dziewczęta wybierano
na...degustatorki sułtańskich potraw. Od tej chwili ich życie wisiało na
bardzo cienkim włosku, wystarczyło bowiem by potrawa, która próbowały,
nim skosztował jej władca), była zatruta - dziewczyna częstokroć umierał
w strasznych mękach, wówczas po prostu...wybierano nową degustatorkę.
Kolejne lata, to okres dość burzliwy w dziejach Maroka. Już w 1736r.
uwięziony i obalony sułtan Abdullah Ismail as-Samin, obalił swego
przyrodniego brata Alego i ponownie objął tron (po półtorarocznej
przerwie). Teraz to on uwięził Alego. Aby jednak ten nie próbował
ponownie zdobywać tronu, kazał go oślepić i trzymać w zamkniętej celi
(nie mógł go jednak zabić, gdyż Ali, tak jak i on sam byli braćmi
pochodzącymi z jednego rodu. Gdyby kazał zamordować brata, oznaczałoby
to iż nie ma szacunku do własnego rodu, gdyż przelanie krwi członka
rodziny królewskiej - było równoznaczne z wystąpieniem przeciwko
Allahowi. Gdyby go zamordował, ktoś inny mógłby zamordować jego samego,
gdyż wówczas zaświadczyłby iż nie ma szacunku dla własnej krwi). Mimo to
Abdullahowi nie było dane panować w spokoju. Już bowiem w dwa miesiące
po odzyskaniu władzy, został...ponownie obalony i uwięziony. Tym razem
przez kolejnego swego brata przyrodniego - Mohammeda, który koronował
się jako Mohamed II. Również i jego rządy były krótkie, w czerwcu
1738r., (po prawie dwóch latach panowania) i ten władca, został obalony
przez kolejnego (czwartego już), brata przyrodniego - Al-Mustadiego. I
jego rządy nie przetrwały długo, w lutym 1740r. został obalony i
uwięziony przez Abdullaha, który objął już tron po raz trzeci (1729 -
1736 - 1740).
Przez cały ten okres wewnętrznych zawirowań i politycznych niesnasek w
łonie dynastii panującej, pozycja Piotra i Marii w żaden sposób nie
uległa zmianie. W dużej mierze należy przypisać to umiejętnościom samej
Marii, która zaprzyjaźniła się z wieloma kobietami z królewskiego
haremu, a dzięki nim docierała do samego sułtana. Każdy kolejny władca
potwierdzał pozycję i majątek, jak Piotr i Maria posiadali, a ponieważ
on wciąż pośredniczył w handlu alkoholem - ich majątek wciąż rósł.
Postanowili że jeśli zbiorą odpowiednią kwotę - wykupią się z niewoli i
wrócą razem do Holandii. Niestety, żaden z kolejnych władców Maroka nie
chciał się zgodzić na wyjazd Marii i Piotra z jego kraju. Nie godzono
się także na wykup ich przez państwo holenderskie. Przez siedem lat
Maria próbowała przekonać kolejnych władców, by pozwolili jej z mężem
odpłynąć do Holandii - wszystko daremnie. Nie pomagały ani
wstawiennictwo sułtańskich matek, ani innych faworyt sułtańskiego haremu
- Abdullah nie chciał się zgodzić na wyjazd kogoś, kto zapewniał mu
stały napływ alkoholu do pałacu (a jako muzułmanin nie mógł tego
alkoholu kupić oficjalnie).
Oto jak Maria opisuje jedną ze swoich wizyt w haremie sułtańskim w Meknes:
"Przechodząc pomiędzy rzędami
eunuchów, minęliśmy wejście do haremu, prowadzące do wielkiej sali. Na
środku dziedzińca, prowadził ciąg płytkich podłużnych basenów,
połączonych ze sobą wąskimi kanałami, przez które woda sączyła się do
znajdującego się w centralnym punkcie sali srebrzystego basenu. Na
kamiennej ławce wokół basenu siedziała piękna, młoda, i bezwstydnie naga
biała kobieta, której włosami zajmowała się inna, czarna kobieta,
ubrana w kolorowy strój afrykański. W centrum basenu była fontanna, z
której tryskała woda, a dwie nagie dziewczyny pluskały się w niej,
skrzecząc jak podekscytowane dzieci. Z każdej strony sala była otoczona
kolumnadą piętrzących się łuków, wokół których siedziały kobiety różnych
narodowości i koloru skóry. Pomiędzy kolumnadami, były drzwi,
prowadzące do mniejszych sal. Nim weszłam do jednej z nich, zatrzymał
mnie eunuch, o skórze ciemnej niczym heban. Wskazując na bicz,
przywieszony do pasa, kazał mi zaczekać. On tymczasem poszedł do komnaty
Safiy, jednej z ulubionych żon sułtana, z pytaniem czy zechce mnie dziś
przyjąć".
Safira przyjęła wówczas Marię, ale niewiele z tego wynikło. Przez
siedem lat, Maria starała się uzyskać sułtańską zgodę na wyjazd z
Piotrem z Maroka - bezskutecznie. Jednak w 1743r. (po dwunastu latach
spędzonych w niewoli przez Marię i 24 spędzonych w niewoli przez Piotra
Janszoona), sułtan wreszcie dał się przekonać. Co zaważyło na jego
decyzji? Prawdopodobnie pieniądze, które za ową dwójkę i innych
holenderskich niewolników miało zapłacić państwo holenderskie. Sułtan
Abdullah, wciąż zagrożony kolejnymi przewrotami pałacowymi i niesnaskami
rodzinnymi, potrzebował pieniędzy, by opłacić nimi swych zwolenników i
wierne mu wojsko. Transakcja została więc zawarta - Maria, Piotr i
dwójka ich dzieci (z ośmiorga, które się im urodziły w Maroku -
sześcioro zmarło w młodym wieku, nim cała rodzina uzyskała wolność),
wrócili do Holandii w lecie 1743r. Zamieszkali w rodzinnym domu Piotra w
miejscowości Medemblik. Jednak osiadłe życie bardzo nudziło Piotra,
pragnął ponownie wypłynąć na morze, do odległych krain (a poza tym
kończyły się pieniądze, które Piotr zbił na handlu alkoholem w Maroku).
Aby więc dopomóc rodzinie (i własnej pogoni za przygodą), w 1745r.
zaciągnął się Piotr na jeden z okrętów handlowych, płynących do Indii.
Nie jest wiadome z czego przez ten czas utrzymywała się Maria, ale
najprawdopodobniej z tych oszczędności, które jej jeszcze pozostały.
Gdy i one zaczeły się kończyć, Maria postanowiła...napisać książkę i
opisać w niej wszystkie swoje przygody, które przeżyła u boku Piotra w
sułtańskim Meknes w Maroku. Książka ukazała się w 1748r. i natychmiast
stała się prawdziwym bestsellerem w Holandii, a wkrótce w całej
chrześcijańskiej Europie. (czytano ją także na królewskich dworach).
Popularność tej książki, brała się stąd, iż ludzi byli ciekawi, jak to
się stało że chrześcijańska kobieta, która trafiła do haremu, nie tylko
wytrwała w swej wierze, ale zbiła tam majątek, a w konsekwencji została
uwolniona i wróciła do kraju. A jeszcze większą ciekawością był fakt,
iż...zdecydowała się opisać swoje przygody (jej relacja jest jedyną tego
typu relacją, spisaną przez kobietę do XIX wieku). Dzięki popularności
tej książki (i jej losów) - Maria znów stała się bogatą osobą, przeżyła
jednak wówczas osobiste dramaty, jeden po drugim. W przeciągu kilku
następnych miesięcy 1748-49r., zmarło dwoje dzieci Marii i Piotra (te, z
którymi wrócili z Maroka), a w 1750r. Maria otrzymała wiadomość że
Piotr również zmarł gdzieś w Indiach. Ponownie była sama. Miała już 46
lat i straciła wszystkich swych bliskich - męża, z którym przeżyli tyle
wspólnych przygód w marokańskiej niewoli i ośmioro dzieci. Nic już jej
nie trzymało w Holandii.
W marcu 1751r. wypłynęła (na jednym z okrętów), do Południowej Afryki
(wówczas holenderskiej kolonii ze stolicą w Kapsztadzie - dzisiejsza
Republika Południowej Afryki), zwanej wówczas Kolonią Przylądkową. Nie
wiadomo jakie były jej dalsze losy w tym kraju (najprawdopodobniej
zmarła lub zginęła tam niedługo po swym przyjeździe, gdyż nie ma
jakiejkolwiek dalszej informacji na jej temat).
Tymczasem sułtan Abdullah w 1747r...ponownie został obalony, przez
Al-Mosadiego i po raz czwarty powrócił do władzy w październiku 1748r.,
już na stałe (wcześniej oślepiając Al-Mosadiego i innych swych braci). W
1757r. po jego śmierci, na tron Maroka, wstąpił, jego najstarszy syn
(ze związku z Safiyą) - Mohammed III.
Tak kończą się losy kobiety, dzięki której
opowieściom Zachód poznał tajemnice sułtańskich haremów i dzięki nim
ukształtował sobie wizerunek orientalnego władcy, jego haremu,
zamkniętych w nim kobiet - na długie lata (powielane potem przez kino i
telewizję).
Pierwszy wielki historyczny romans który opisuję (obecnie już dość
zapomniany), dotyczy miłosnego związku pomiędzy królem
Rzeczpospolitej Obojga Narodów - Władysławem IV Wazą (panował w latach
1632 - 1648), a lwowską mieszczką - Jadwigą Łuszkowską.
Kurz, tumany kurzu, posuwamy się naprzód w
gęstym pyle który wlatuje wszędzie zapychając usta, nos i oczy. Od
miesięcy już nie spadła tu nawet kropla deszczu. Do tego potworny skwar
lejący się z nieba, a to już przecież wrzesień, pora jesiennych
deszczów, lecz ponoć na tych terenach właśnie we wrześniu upał
najbardziej daje ludziom we znaki. Mimo to nastrój w królewskim orszaku
jest bardzo dobry, sam Najjaśniejszy Pan minę ma radosna i wygląda na
szczęśliwego.
I trudno
się też temu dziwić, wszak jeszcze kilka miesięcy temu rozbito carskie
pułki Michaiła Szeina pod Smoleńskiem, a sam moskiewski wódz musiał
ukorzyć się przed Najjaśniejszym Panem, oddając mu swój miecz i prosząc o
litość. Zdobyliśmy wspaniałe sztandary Moskwicynów, w tym sztandar św.
Jerzego, patrona Rusi wprost z moskiewskiego Kremla. Dzięki temu
zwycięstwu, utrwaliliśmy nasze władztwo na wschodzie i
umocniliśmy znaczenie i prestiż Rzeczpospolitej, mocno nadszarpnięty w
latach poprzednich. Jakże Pan nasz ma nie być zadowolony, gdy na
południu Hetman Wielki Koronny - Stanisław Koniecpolski, wprost wygniótł
25-tysięczną armię tatarską Mehmeda Abazego w bitwie pod Sasowym
Rogiem, które to czambuły, spustoszywszy wpierw Podole i wziąwszy w
jasyr ludność tej dzielnicy, spokojnie posuwały się ku granicom Chanatu
Krymskiego. Koniecpolski uwolnił też wszystkich jeńców i odzyskał łupy
skradzione przez Tatarzynów, jednocześnie dobrze przysłużył się
królewskim planom wojny z Osmanami, do której Pan nasz już od jakiegoś
czasu stara się doprowadzić. Dalibóg, nie ma chyba w Rzeczpospolitej,
człowieka bardziej do tej myśli "zapalonego", niźli Najjaśniejszy Pan.
Jednak panowie koronni nie godzą się na konflikt zbrojny z sułtanem i
starczy im to co już zostało dokonane. Król nie powiedział jeszcze
ostatniego słowa, już bowiem posłani zostali gońcy z rozkazami dla
atamana Iwana Sulimy, by: "trzymał w pogotowiu kozackie zagony, gdyż dzień gdy pohulają sobie one na Krymie jest już bliski".
Szpiedzy donoszą że sułtan Murad IV w Adrianopolu szykuje wielką armię
inwazyjną, Najjaśniejszy Pan nakazał to rozgłosić po całej
Rzeczpospolitej.
Teraz czekając odpowiedzi Sulimy i zbierając armię,
która nie czekając osmańskiego najazdu, dokonała by ataku
wyprzedzającego - zajechaliśmy z królewskim orszakiem nareszcie do
Lwowa. Jego Królewska Mość marzy o zajęciu nie tylko Mołdawii,
Siedmiogrodu i Wołoszczyzny, planuje także wyzwolić Bułgarów i Serbów,
oraz Greków, by wraz z nimi ruszyć na Konstantynopol i zdobyć go po
prawie 200 latach tureckiej okupacji. Możni panowie krakowscy,
mazowieccy, poznańscy i pomorscy, uważają że nie należy wplątywać
Rzeczpospolitej w taką "awanturę" - no cóż z Gdańska czy Poznania ponoć
dalej jest do Chocimia czy Siczy Zaporoskiej, niż do francuskich,
angielskich i hiszpańskich portów morskich. Jednak nie to zaprząta teraz
głową Najjaśniejszego Pana, okazuje się bowiem że najnowsze raporty,
składane przez szpiegów hetmana Koniecpolskiego, zdają się podzielać
królewskie obawy. Do wojny może nie dojść nie tylko przez niechęć do
niej wielkich polskich panów, lecz głównie przez rejteradę samego
sułtana. Okazuje się bowiem że gdy tylko Murad otrzymał wiadomość o
koncentracji oddziałów w obozie pod Kamieńcem, zrezygnował z planów
wojny z Rzeczpospolitą. Nie są to jeszcze potwierdzone informacje, lecz
jeśli tak się stanie, wówczas niechybnie Mehmed Pasza otrzyma od sułtana
jedwabny stryczek, za narażenie "Przywódcy Prawowiernych",
na niepewną wojnę, podczas wciąż nie zakończonej wojny z Persją. Co
ciekawe te plotki, które początkowo były mówione szeptem, teraz są coraz
odważniej i głośniej powtarzane. Mówi się wręcz że los baszy Widynia,
został już właściwie przesądzony i że sułtan pała do niego wielkim
gniewem. Najjaśniejszy Pan nadal jednak odsuwa od siebie tę myśl.
Gdy zbliżaliśmy się do lwowskiego grodu i nim jeszcze na horyzoncie
ukazały się wieże lwowskich kościołów, cerkwi i meczetów, Najjaśniejszy
Pan zwrócił się do nas słowami:
- "Pamiętam mój
ostatni wjazd do tego miasta, trzynaście lat temu. Wracałem wówczas
zwycięski spod Chocimia, choć złożyła mnie choroba i niesiony byłem w
lektyce, to pamiętam że wojsko które mnie wówczas towarzyszyło, w niczym
nie przypominało dzisiejszych oddziałów, a przedstawiało obraz nędzy i
rozpaczy. To był raczej pochód żywych tropów - widm, niźli prawdziwego
wojska. Pomyślałem wtedy że to śmierć kroczy przed nami w triumfalnym
pochodzie". - "Tak Wasza Królewska Mość,
pamiętam ten dzień - rzekł jadący w najbliższym orszaku Hetman Polny
Koronny - Marcin Kazanowski. - W samym szpitalu św. Łazarza zmarło
wówczas ponad dwa tysiące ludzi. Pamiętam jak radość z odniesionego
zwycięstwa chocimskiego, mieszała się w parze z lamentami chorych i
umierających. Lecz pamiętam także Panie że wówczas, by cię choć
pocieszyć zorganizowano w tym mieście przedstawienie teatralne - Scypion
Emilianus Triumfator". - "Niech więc wspomnienie tych dobrych chwil, towarzyszy nam i teraz mości panowie" - odrzekł król.
Był
26 września 1634r. Na tronie Rzeczpospolitej Obojga Narodów,
połączonych nierozerwalna, bratnią unią serdecznych narodów w roku 1569 -
zasiadał już od dwóch lat Władysław IV, syn poprzedniego króla Zygmunta
III Wazy i po kądzieli potomek sławetnej dynastii Jagiellonów. Od
początku wstąpienia na tron, Władysław opracowywał ambitne plany działań
wojennych, a to przeciw Moskwie, a to przeciw Turkom i Tatarom, a to
wreszcie przeciw Szwecji, o odzyskanie ojcowizny. Snuł wielkie plany
podbojów militarnych i reformy wewnętrznej coraz bardziej skostniałego
aparatu państwowego, który z pięknej idei demokracji szlacheckiej, coraz
bardziej zaczął się przeobrażać w dominację możnowładczych rodów, które
to kupowały sobie głosy uboższych szlachciców, uzyskując dzięki temu
wielki wpływ na politykę kraju i przeforsowując korzystne dla swej
familii rozwiązania polityczne. Oczywiście wciąż byli to ludzie, którzy
dla Ojczyzny gotowi byli poświęcić nawet dobro własnego rodu, lecz jakby
ta idea zaczęła stopniowo lecz nieuchronnie gasnąć. Dziś młode
pokolenie bardziej zapatrzone jest w rozwój swej własnej kariery i
wpływów rodzinnych, niźli dobra ojczystego kraju złożonego z kilku
narodów. Król jednak zdawał się z nadzieją patrzeć w przyszłość i sądził
że zdoła pokonać nie tylko zewnętrznych wrogów Rzeczpospolitej, lecz
przede wszystkim wewnętrznych warchołów politycznych, którzy na sejmach
głównych i sejmikach ziemskich czynili wszystko by król nie obłożył ich
nowymi podatkami na "durną" awanturę z sułtanem osmańskim.
Władysław
IV wjeżdżał więc do Lwowa pełen nadziei o zdobycie przyszłych laurów
wojennych, jednak los splótł jego przeznaczenie z zupełnie inną drogą,
na którą król wstępował nieświadomie. Drogą wielkiej miłości która miała
pojawić się właśnie w tym mieście, a w którą Władysław nigdy nie
wierzył. I choć w otoczeniu Najjaśniejszego Pana, zawsze było pełno
wszelkiej urody niewiast, a król słynął ze swego miłosnego temperamentu,
gdy przez jego alkowę przetaczały się przeróżne dziewki - od zwykłych
praczek, po córy możnych magnackich i książęcych rodów. Słudzy królewscy
prawie co noc, czekając pod jego drzwiami, słuchali jęków cielesnych
rozkoszy. Zawsze jednak królowi (a wcześniej jeszcze księciu), chodziło
tylko o zaspokojenie potrzeb fizycznych, bez zbytniego przywiązywania
się do niewiast z którymi sypiał. Wszystko miało odmienić się we Lwowie.
Gdy tylko zbliżyliśmy się do bramy Halickiej, "wysypał się" z niej
uroczysty orszak złożony z przedstawicieli rady miejskiej, kupców
poszczególnych cechów (i narodowości), a także powitały nas nawet
stacjonujące w mieście chorągwie kozackie. Czekali już na nas, bowiem
nasz przyjazd został zapowiedziany odpowiednio wcześniej i wszyscy tu
oczekiwali przyjazdu Najjaśniejszego Pana. Pewien urzędnik królewski,
nazwiskiem zdaje się Bogatko, miał za zadanie przygotowanie kwater dla
króla i gości z jego orszaku. Okazało się to nie lada problemem. Przede
wszystkim Niski Zamek, przedstawiał widok bardziej żałosny niż dostojny,
od lat nie remontowany, popadał w coraz większą ruinę, do tego wyziewy z
pobliskiej Pełtwi, też nie należały do najprzyjemniejszych, jako że do
rzeki tej (a konkretnie właśnie w pobliżu Zamku), Lwowianie
systematycznie wylewali swe nieczystości. Nie można było też ulokować
gości w Pałacu Arcybiskupim, ponieważ niedawno został on rozebrany.
Jedyny wybór padał na centrum miasta wokół Rynku Głównego. Bogatko
postanowił ulokować dostojnych gości w bogatych kamienicach Korniaków,
Szembeków i Bernatowiczów, a ponieważ budynki te miały nie tylko piękny
lecz także dostojny kształt, całość wyglądała niezwykle majestatycznie.
Pierwsze piętra, bogato urządzone, przeznaczono na komnaty dla samego
monarchy i jego braci - książąt Jana Kazimierza i Aleksandra Wazów.
Miasto zaś przybrało świąteczny wystrój na powitanie Najjaśniejszego
Pana. Jak się dowiedziałem przy okazji królewskiej wizyty, wreszcie
usunięto słomę walającą się już od dłuższego czasu po Rynku Głównym,
wcześniej bowiem rajcy nie mogli się uradzić by posprzątać ów plac.
Odmalowano kamiennego lwa, strzegącego wejścia do miejskiego ratusza. To
co jednak było prawdziwą dumą miasta, to wzniesiona na okazję
królewskiej wizyty brama triumfalna, przez którą miał przejechać król w
asyście swych dworzan. Aby jednak wkomponować ją w miejski krajobraz,
wybito pokaźną dziurę w murze fortecznym pobliskiego arsenału. Brama
Triumfalna była dziełem mistrza Anzelma Świątkowicza, który na jej
cokole umieścił sceny z zakończonej niedawno "wojny smoleńskiej" z
Moskwą. Po bokach zaś wykuł (odpowiednio pozłacane i posrebrzane), herby
wszystkich województw w kraju, ze szczególnym uwzględnieniem rodowego
herbu Wazów i Białego Orła Rzeczypospolitej. Na fasadzie ratusza
miejskiego zawieszono portret króla.
Z okolicznych kamienic wyglądali ludzie oczekujący przyjazdu
królewskiego orszaku, z jednego z takich domów wyglądała wraz z matką
Anną, młodziutka Jadwiga Łuszkowska. Szczególnie Anna miała nadzieję nie
tylko ujrzenia samego monarchy, lecz starała się także o uzyskanie
audiencji u króla, po to by prosić go o wzięcie w opiekę jej rodziny,
bowiem po śmierci jej męża (a ojca Jadwigi), Jana Łuszkowskiego obie
kobiety popadły w poważne kłopoty finansowe. Mąż Anny dorabiał na
jarmarkach sprzedając sukna, wcześniej sprowadzane drogą morską do portu
w Gdańsku. Sam też pracował jako flisak wiślany, z tej przyczyny często
opuszczał Lwów, podróżując właśnie do Gdańska po odbiór sukna. Dzięki
swej ciężkiej pracy udało mu się nawet odłożyć pokaźną kwotę pieniężną,
co jednocześnie umożliwiło mu ubieganie się o krzesło rajcowskie w
miejskim ratuszu, i udało mu się wejść nawet do lwowskiego "kolegium
czterdziestu mężów". Za odłożone pieniądze kupił część kamienicy
Jakubuszowej w której mieszkał wraz z żoną i córką. Wówczas to
przydarzyło się wielkie nieszczęście, podczas podróży z towarem w
Jarosławiu doszło do wypadku który pokrzyżował dalszą karierę dobrze się
zapowiadającego lwowskiego przedsiębiorcy. W Jarosławiu wybuchł pożar,
który szybko strawił całe sukno zgromadzone przez Łuszkowskiego na rynku
miejskim. To jednak nie był koniec kłopotów Łuszkowskiego.
Nie on sam zapłacił za towar, lecz do spółki z niejakim Brynnikiem,
kupcem lwowskim. Gdy zaś dowiedział się on o utracie towaru, oskarżył
Łuszkowskiego o kradzież i zażądał odszkodowania za poniesione szkody,
gdy zaś jej nie otrzymał (Łuszkowski był bowiem bez grosza), wytoczył mu
proces sądowy o kradzież materiałów. Jednocześnie wystawił mu bardzo
złą opinię wśród kupców gdańskich. To nie był koniec kłopotów niedawnego
lwowskiego rajcy, utracił także swoje galary, którymi podróżował Wisłą
do Gdańska, spłonęły bowiem wszystkie w ciągu jednej nocy. Łuszkowski
wraz z rodziną znaleźli się na skraju bankructwa i nędzy. Wówczas
nadeszła pomoc (choć jedynie symboliczna), od samego króla Zygmunta III
Wazy, który w 1627r., wydał edykt nakazujący wszystkim wierzycielom
roczną "ciszę" i wytrzymanie się przez rok z egzekucją długów. To
pozwoliło jakoś przetrwać Łuszkowskim ciężki okres, lecz mimo wszystko
odbiło się na zdrowiu Jana Łuszkowskiego, który zmarł ze zgryzoty.
Śmierć jedynego żywiciela rodziny, spowodowała że obie kobiety -
matka i córka, popadły w jeszcze większe finansowe tarapaty. Znaleźli
się też ludzie którzy starali się jeszcze bardziej pognębić wdowę. Dwaj
ławnicy miejscy (prawdopodobnie na usługach Anny Szwarcowej,
właścicielki drugiej połowy wspólnej kamienicy, która zamierzała przejąć
całość), Stanisław Wilczek i Szymon Guga, wymusili od zrozpaczonej
wdowy zeznanie jakoby swej sąsiadce była winna ogromną sumę 1110
złotych, jeszcze za długi swego męża, jak również 200 złotych za
pokrycie kosztów pogrzebu (za które zapłaciła Szwarcowa). Jak wielkie
były to sumy można się przekonać porównując ówczesne ceny - np.: koń z
rzędem kosztował ok. 10 -15 złotych, zaś "przeciętna średnia pensja" nie
przekraczała 5 - 10 złotych.
Nie był to jednak koniec
kłopotów Anny i Jadwigi, najgorszy z nich wszystkich okazał się jednak
ksiądz Krzysztof Janecki, który ze złości że Jan Łuszkowski umarł nim
zdążył oddać mu dług w wysokości bagatela - 1000 złotych, zażądał
natychmiastowej spłaty długu od wdowy, gdy zaś ta nie miała z czego
oddać, nakazał umieścić ją w 1631r. w więzieniu i tak też się stało.
"DUMKA
NA DWA SERCA" po ukraińsku. Rzeczpospolita Obojga Narodów tak naprawdę
składała się z co najmniej z trojga narodów - Polaków, Litwinów i
Rusinów, nie licząc oczywiście i innych mniej licznych nacji Ją
zamieszkujących - Żydów, Niemców, Ormian, Węgrów, Tatarów a nawet
Francuzów, Włochów, Holendrów i Anglików.
Gdy Anna Łuszkowska została uwięziona, opiekę nad małoletnią Jadwigą,
objął dawny przyjaciel jej ojca, lwowski prawnik dr. Paweł Dominik
Hepner, który rozpoczął też natychmiastowe starania o uwolnienie z
aresztu Anny i uporządkowanie jej spraw finansowych. On to osobiście
spotkał się z księdzem Janeckim i zapewne (choć nie wiadomo do końca
jakimi argumentami), udało mu się przekonać go by wycofał swe oskarżenie
wobec Anny, bowiem wkrótce kobieta opuściła więzienie. Nim jednak do
tego doszło, Anna musiała przysiąc w obecności trzech kanoników - Jana
Baranowskiego, Wojciecha Pełczyńskiego i Mateusza Kozłowskiego, że nie
wyjedzie ze Lwowa, póki nie zwróci 1000 złotych długu, winnego księdzu
Janeckiemu. Hepnerowi udało się też przekonać księdza, by zezwolił
ubogiej wdowie oddać ów dług w ratach. Zapewne gdyby Annie i Jadwidze
nie przyszedł z pomocą Paweł Hepner, kobiety te skończyłyby bardzo źle.
Teraz, owego dnia gdyśmy wraz z królem Jegomością, wjeżdżali przez
bramę główną lwowskiego grodu, ów Hepner był w orszaku witających nas
mieszczan. Do bram miasta przybyliśmy już długo po południu, było
zapewne około godziny czwartej. Gdy tylko przejechaliśmy bramę główną,
zaraz też Najjaśniejszy Pan, wysiadł z karocy którą podróżował i
podszedł do burmistrza miasta Macieja Hajdera, który trzymał w dłoniach
chleb i sól - symbole powitania. Miłościwy Pan wysłuchał długiego
powitania, które wygłosił ów Hajder i przyjął ofiarowane mu na poduszce
ze szkarłatnego adamaszku, powiązane ze sobą jedwabnymi sznurami
pozłacane klucze od miasta. Następnie król skierował się pod pięknie
ozdobiony wizerunkami Orła Białego i herbu Wazów - ogromny baldachim i
rozpoczęła się artyleryjska kanonada powitalna ze wszystkich dział
umieszczonych na wałach, oraz zabiły dzwony we wszystkich lwowskich
świątyniach, bez względu na wyznanie czy obrządek.
Jednocześnie zagrała orkiestra powitalna grając, skomponowaną specjalnie
z okazji królewskiej wizyty, przez niejakiego Orła - kantatę pod
tytułem "Echo correspondens". Gdy orkiestra wreszcie zamilkła i
wystrzały armatnie także ustały, głos zabrał Bartłomiej Zimorowicz,
który napisał wiersz powitalny z okazji wizyty Najjaśniejszego Pana we
lwowskim grodzie, zatytułowany "Vox Leonis". Następnie król skierował
swe kroki do katedry lwowskiej w której odśpiewano uroczyste "Te Deum",
potem król wraz ze swym orszakiem i w otoczeniu miejskich nobilów, wziął
udział w mszy świętej. Następnie na Rynku Głównym głos zabrał Kanclerz
Wielki Koronny - Jakub Zadzik, jeden z najlepszych oratorów ówczesnej
Rzeczpospolitej, który podziękował władzom i mieszkańcom miasta za tak
"gorące" powitanie Najjaśniejszego Pana. Jednak mimo wykwintnej przemowy
Zadzika, wzrok prawie wszystkich Lwowian skierowany był nie na niego
lecz na samą "Dostojną Osobę", owego "Obrońcę Ojczyzny", Jego Królewską
Wysokość - króla Władysława IV. Najjaśniejszy Pan był bowiem
powszechnie umiłowanym władcą i kochali go wszyscy niezależnie od stanu
czy posiadanego majątku, szczególnie zaś biedacy, którzy nie mając
pieniędzy na opłacenie prawników, musieli bronić się sami w sądach, a
tam rzadko znajdowali sprawiedliwość. Król zaś był ostatnią instancją to
której mogli się odwołać, a do tego był szczególnie przychylny właśnie
ubogim i pokrzywdzonym przez los nieszczęśnikom. Powszechnie był znany
nie tylko jako odważny, śmiały władca, lecz także jako sprawiedliwy,
życzliwy i współczujący Pan.
Na Rynku Głównym i w okolicznych
oknach gromadziły się setki mieszkańców miasta, mając nadzieję choć
zbliżyć się w pobliże Najjaśniejszego Pana, by móc jedynie ucałować jego
dłoń. Dostać się tam jednak nie było łatwo, król był skrzętnie otoczony
szpalerem żołnierskim i grupką dostojników miejskich, wśród których
wchodził również dr. Paweł Dominik Hepner, stojący przy samym monarsze
zaraz za nim pod baldachimem. Ludzie powiewali zewsząd flagami, głównie
miejskimi i wojewódzkimi, zaś największą flagę przygotował cieśla
niejaki - Matys, który z balkonu usytuowanego przy rynku, powiewał
ogromną chorągwią z wizerunkiem Orła Białego. Z balkonu wyglądała
wówczas również młodziutka Jadwiga Łuszkowska, która miała nadzieję że
jej matce uda się uzyskać audiencję (dzięki ponownemu wsparciu samego
Hepnera), u człowieka który mógł odmienić ich los jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki. Zapewne wówczas Jadwiga miała nadzieję że król
przyjmie jej matkę na audiencji, choć nawet w najśmielszych snach nie
przypuszczała że po spotkaniu z królem jej życie odmieni się tak bardzo.
Jego Królewska Mość na rynku we Lwowie prezentował się wspaniale,
wciąż był bowiem niezwykle przystojnym mężczyzną, zawdzięczając to
intensywnym ćwiczeniom fizycznym i grom sportowym, które uwielbiał już
od dzieciństwa. Miał wówczas 39 lat i nadal na jego ciele nie było
żadnych oznak nadwagi, król miał bowiem jak pisali jego współcześni: "piękny układ ciała",
co oznaczać mogło sylwetkę przypominającą greckich bogów i herosów.
Jednocześnie od Najjaśniejszego Pana biła wprost dostojność, jak mawiano
"iście hiszpańska", miał też w sobie coś z Hiszpana, ową "grandezzę", czyli hiszpański urok i majestatyczną postawę.
Dopiero około godziny 19-tej, wreszcie mógł król udać się na
spoczynek do wcześniej przygotowanych komnat, co ciekawe dla wygody
Najjaśniejszego Pana, trzy stojące obok siebie kamienice przy Rynku
Głównym, należące do rodzin Korniaków, Szembeków i Bernatowiczów,
przebito i połączono w jedną wielką rezydencję. Następnego dnia - 27
września 1634r., w pokojach królewskich, w oczekiwaniu na audiencję,
zjawili się przedstawiciele władz miasta, niosąc dla króla odpowiednie
podarki i to niezwykle cenne podarki. Otrzymał bowiem Władysław IV dwa
złote dzbany o wartości 1212 złotych, zaś jego bracia Jan Kazimierz i
Aleksander, otrzymali złote puchary o wartości 426 i 366 złotych. Dary
otrzymali również dostojnicy królestwa,będący w najbliższym orszaku
Najjaśniejszego Pana.
Następnie król zaprosił wszystkich
przybyłych na ucztę, za którą również zapłaciło miasto, a odbyła się ona
w kamienicy Marcina Groswajera. Aby odpowiednio ugościć "Dostojną
Osobę", sprowadzono ogromne ilości wina, ryb, rodzynek, owoców (wśród
których nie brakowało sprowadzanych z Nowego Świata ananasów,
grejpfrutów, a nawet afrykańskich bananów), ogromne ilości warzyw
wszelakich oraz mięs. Nie zapomniano także o słodyczach, wśród których
dominowały wielkie baby i pierniki, oraz mniejsze ciasteczka niektóre
nawet nadziewane likierami, przygotowywane przez najlepszych lwowskich
cukierników i kucharzy.
Również podczas owego przyjęcia dało
się zauważyć nazbyt swobodne obcowanie króla z lwowskim patrycjatem i
bogatym mieszczaństwem, co szczególnie nie spodobało się wielkim panom
polskim będącym w królewskim orszaku. Uważali oni że król nie powinien
tak bardzo spoufalać się z niższymi stanami. Co wywołało wśród nich
jeszcze większe oburzenie to fakt iż po zakończeniu oficjalnego
powitania na Rynku Głównym, Najjaśniejszy Pan osobiście odwiedził nie
tylko domy przedstawicieli lwowskiego patriarchatu, lecz wstępował także
do mniejszych i uboższych chat położonych z dala od centrum miasta by
zobaczyć jak żyją wszyscy jego poddani. Pokątnie więc szeptano nad
nieprzyzwoitością takiego zachowania i postanowiono poprosić monarchę by
więcej już tego nie uczynił, lecz gdy podczas przyjęcia zwrócono mu
uwagę na tę jakże bolesną sprawę dla możnych panów, Najjaśniejszy Pan
oburzył się wielce i zrugał tego który przyszedł doń z tą wiadomością.
Królewskie współczucie i ochrona jaką otaczał plebs i całą biedotę, były
wręcz legendarne. Ponoć kiedyś przejeżdżając przez Mohylew, ujrzał
nędzę tamtejszego plebsu i zakazał władzom miasta ściągać podatków od
najbiedniejszych mieszkańców i podupadłych rzemieślników, pod groźbą
katowskiego topora. Wyzwolił chłopów we wsi Ususzek i wziął ich pod swą
opiekę, widząc ich ciężką niedolę. Podobnie postąpił z chłopami i
plebsem w Borejkach, Upicie, Szawlach, Sieradzu, Witebsku i innych
wsiach i miastach Korony i Wielkiego Księstwa Litewskiego, przez które
kiedykolwiek przejeżdżał. Zaś podczas podróży do Italii, którą odbył
jeszcze jako następca tronu w 1625r., wykupił z niewoli ośmiu chłopów
Rusinów (byli przykuci do galer), którzy wcześniej zostali sprzedani
przez swego pana, włoskiemu armatorowi podróżującemu po Rzeczpospolitej,
i wziął ich pod swoją opiekę.
Dworzanie widząc że niewiele
wskórają wobec wyperswadowania królowi tego nieprzyzwoitego zachowania w
stosunku do "podlejszych stanów", upijali swe żale w winie, które
podczas przyjęcia lało się strumieniami, następnie zaś niektórzy z nich
tak się rozochocili że zaczęli urządzać "polowania" na służebne dziewki,
przygotowujące i przynoszące potrawy, czym wywołali zgorszenie wśród
samych Lwowian, nikt jednak z dostojników miejskich nie śmiał im zwrócić
uwagi. Lecz na tym się nie skończyło, wielu z możnych panów, wielce
podpitych, opuściło wcześniej przyjęcie i udali się na poszukiwanie
"rozrywek" na miasto. Pukano po nocy do lwowskich domów, a gdy
mieszkańcy nie otwierali, straszono "królewskim gniewem" i podkreślano
swą pozycję. Gdy wreszcie drzwi się otwierały, ci podpici "wielcy
panowie", dokładnie oglądali sobie przebywające w domu niewiasty i
kazali im pokazać również to co mają pod nocnymi koszulami. Gdy
dziewczyny się wzdrygały straszono nieprzyjemnymi konsekwencjami,
włącznie z pozbawieniem dobytku, a nawet egzekucją. Czy dochodziło do
gwałtów, trudno jednoznacznie odpowiedzieć, źródła bowiem tego nie
precyzują, jednak mówią że stosowano nie tylko groźby lecz także siłę
fizyczną, gdy kobiety i dziewczyny opierały się zalotnikom. Wywołało to
powszechne oburzenie w całym mieście.
O ile bowiem dworzanie z
najbliższego otoczenia Najjaśniejszego Pana, spili się w sztok, o tyle
sam król, który niejednokrotnie nie stronił od mocnych trunków i
niekiedy wypijał ze swymi "kompanami" całe beczki wina i rzadziej piwa -
teraz zachował zadziwiającą trzeźwość. I właśnie podczas tej wieczerzy
we Lwowie, zapewne w którymś momencie Paweł Hepner, poprosił monarchę o
przyjęcie na audiencji Anny Łuszkowskiej wraz z jej córką Jadwigą.
Przedstawił również walory kobiet, szczególnie Jadwigi i opisał ją jako "powabną i gładką dziewkę".
Króla nie trzeba było zbytnio przekonywać, kampania wojenna i długie
przebywanie poza warszawskim dworem, sprawiły że monarcha nabył
"apetytu" na kobiece wdzięki. Do oficjalnego spotkania króla z obiema
kobietami doszło dnia następnego 28 września 1634r.
Oj nie tak diwczyna, Jak biłe łyczenko, Podajże diwczyno, podajże garnaja, Na konia ruczeńku.
Diwczyna pidiszla, Ruczeńku padała, Oj łuszczeb ja buła, oj łuszczeb ja buła, Kochania nie znała.
Kochania, kochania, S wieczera do rania, Jak soneczko zijde, jak soneczko zijde Kochania widijde.
Zamiłowanie króla Władysława IV do płci niewieściej było powszechnie
znane nie tylko na warszawskim dworze, lecz i na innych dworach
europejskich. Nuncjusz papieski w Polsce - Honoriusz Visconti, w swym
liście do papieża przedstawił taką oto, ciekawą charakterystykę
polskiego monarchy. A oto jego relacja: "Lubiąc nade
wszystko swobodne życie, nie cierpiąc w niczym przymusu, ściągnął na
siebie podejrzenie zbytecznego może zamiłowania do tych przyjemności,
które zmysłowymi zowią, a dla których Jowisz zstępował z wysokości
Olimpu na padół ziemski pod postaciami mniej godnymi ojca bogów i ludzi".
Zamiłowanie do cielesnych przyjemności nie było wszak jedynym które
cechowało władcę Rzeczypospolitej Obojga Narodów, bowiem cnót
Najjaśniejszemu Panu wcale nie brakowało.
Władysława cechowało
ogromne poczucie obowiązku i potrzeba dokończenia raz rozpoczętych
zadań. Ów nuncjusz, porównał króla pod tym względem z "owym
wielkim Demetriuszem, synem Antygona, który o ile był zwolennikiem
rozkoszy, o tyle umiał nad nimi panować, gdy był zajęty sprawami wojny
lub pokoju". Swoją drogą tak na marginesie, postać owego
Demetriusza, należy do moich ulubionych postaci następców Aleksandra
Wielkiego - czyli diadochów. Demetriusz był bardzo silnie związany
więzami rodzinnymi ze swym ojcem Antygonem, podczas bitwy pod Ipsos w
301r. p.n.e., otoczony przez wrogów - Lizymacha, Seleukosa i Kassandra,
Antygon, wciąż powtarzał: "Mój syn wkrótce nadejdzie, mój syn przyjdzie mi z odsieczą",
niestety Demetriusz został odcięty i nie mógł przebić się do ojca, co
spowodowało klęskę Antygonidów i śmierć Antygona, Demetriusz musiał
ratować się ucieczką z pola bitwy. Była to bardzo silna więź pomiędzy
synem a ojcem. Gdy pewnego razu Demetriusz zachorował i nie przyszedł na
naradę wojenną, ojciec osobiście udał się do jego komnaty by sprawdzić
jak się czuje syn. W rzeczywistości Demetriusz oddawał się wówczas
przyjemnościom cielesnym z jedną z nałożnic, owa nałożnica opuściła
komnatę Demetriusza mijając się po drodze z Antygonem. Gdy ojciec
wszedł, by sprawdzić jak się miewa syn i zobaczył że Demetriusz jest w
pełnym zdrowiu, zapytał: "a gdzież się podziała twoja choroba", na to Demetriusz odpowiedział: "choroba przeszła i czuję się już lepiej",
a Antygon na to: "Tak, choroba ustąpiła i właśnie mijałem ją idąc do
ciebie". Demetriusz w kilka lat po bitwie pod Ipsos, w 294r. p.n.e.,
pomścił śmierć ojca - pokonał i przepędził synów Kassandra - Aleksandra
IV i Antypatra II i koronował się na króla Macedonii.
28
września 1634r., Anna Łuszkowska wraz ze swą córką Jadwigą, uzyskały
wreszcie posłuchanie u Najjaśniejszego Pana. Dlaczego Anna zabrała na
audiencję do króla swą córkę, zapewne skuszona namową do tego Pawła
Dominika Hepnera, który opowiedział jej zapewne o wielkim
zainteresowaniu monarchy "nową, uroczą dziewką". Anna liczyła też może
na to, że poprzez łóżko, uda się Jadwidze odmienić nieszczęśliwy los
rodziny. Nie pomyliła się też wcale. Jadwiga, będąc młodą i "gładką
niewiastą", jak określali ją współcześni jej kronikarze, od razu wpadła
królowi w oko i to do tego stopnia, że prawie nie spuszczał z niej
wzroku. Najjaśniejszego Pana nie trzeba wiec było dłużej przekonywać o
niesprawiedliwości, jak stała się świadkiem tej rodziny, od razu też
wydał pierwsze polecenia w tej sprawie.
Pierwszym królewskim
życzeniem było by nadobna panna Łuszkowska czym prędzej opuściła swą
rodzinną kamienicę i przeniosła się do królewskich apartamentów. Od tej
chwili miano też tytułować Jadwigę słowami: "nobilis
feminae" - szlachetna pani, lub "nobilis generosa" - szlachetnie
urodzona, zaś zakazano zwracać się do niej słowami dziewka lub
"pudnica", którymi to określano młode panny gotowe do zamążpójścia. Anna
Łuszkowska zaś od tej pory regularnie już spłacała swe zobowiązania
finansowe względem wierzycieli jej męża, przynosząc coraz to większe
sumy pieniężne. Gy zaś zapłaciła jednorazową, gigantyczną kwotę 200 000
złotych Annie Szwarcowej (wraz z odsetkami), towarzyszył jej przy tym
cały miejski patrycjat, z burmistrzem Maciejem Hajderem i Pawłem Boimem,
jednym z najwybitniejszych i otaczanych powszechnym szacunkiem Lwowian.
To
było niesamowite wyróżnienie, w ciągu praktycznie jednego dnia z
ubogich, pokrzywdzonych przez los kobiet, których losem nikt się zbytnio
nie interesował, nagle Anna i Jadwiga stały się "szlachetnymi i
majętnymi paniami", o których względy zabiegali najwięksi dygnitarze
miejscy i cały patrycjat. Na tym nie koniec, obie kobiety przejęły na
własność całość kamienicy w której mieszkały, płacąc za nią wyłożoną
jednorazowo kwotą 3000 złotych. Przejęły więc na własność kamienicę o
którą tak walczył ich mąż i ojciec - Jan Łuszkowski, i która kosztowała
go zdrowie i życie. Cały Lwów huczał tymi sensacjami i każdy kolejny
dzień przynosił nową wiadomość o "dostojnych Łuszkowskich białogłowach".
Nawet nocne wybryki pijanej szlachty, nie były w tym mieście tak
komentowane, jak właśnie ten niespodziewany przez nikogo, wzrost pozycji
obu kobiet.
Wielu Lwowian zastanawiało się co też takiego
Najjaśniejszy Pan ujrzał w Jadwidze, że w tak niezwykły sposób odmienił
los jej samej i jej rodziny. Wiele kobiet zapewne zazdrościło Jadwidze
jej nowej pozycji, nowych majętności, a przede wszystkim mężczyzny,
wpatrzonego w nią jak w lustro i gotowego spełnić każdy jej kaprys.
Okazało się też że nie jest to przelotna królewska miłostka, lecz coś
więcej, prawdziwy romans który szybko się nie skończy a być może nawet
zaważy na królewskich planach matrymonialnych, choć taki krok był nie do
pomyślenia dla szlachty. Początkowo Jadwiga nawet spodobała się wielkim
panom, myśleli sobie bowiem: "niech owa kokietka, odciąga króla od wojny z Osmanami, od polityki, od nowych podatków i kolejnych zbrojnych wyrzeczeń", tym bardziej że "nie pierwszy to już raz Najjaśniejszy Pan rozgląda się za piękną buzią",
lecz z czasem, gdy okazało się że romansu tego król nie ma zamiaru
kończyć, coraz bardziej potęgowała się wrogość możnych panów do pięknej
Jadwisi Łuszkowskiej.
Coraz częściej tytułowano ją "szlachetną
panią", przez zaciśnięte zęby, poszukując sposobu by wyrwać króla ze
szponów owej "przebiegłej dziewki". Jadwiga była więc powszechnie
znieważana i opluwana jednak tylko wówczas gdy owi panowie przystawali
we własnym gronie. Jeden z nich niejaki Rafał Jączyński, opublikował
dzieło (zniszczone w czasie II wojny światowej), po tytułem
"Collectanea", w którym to piętnował wybryki seksualne polskich książąt z
dynastii Wazów, oczywiście zawsze winiąc za książęcą chuć - nałożnice z
którymi owi królewicze sypiali. Najgorzej wszak obszedł się właśnie z
Jadwigą Łuszkowską. Nazwał ją w swym dziele "córką rzeźnika", dodatkowo
stwierdzając że choć: "femina formosa sed vitiata"
(piękna to pani to jednak zepsuta). To jeszcze nie było nawet najgorsze z
określeń jakie użył wobec Jadwigi, dalej w swym tekście nazwał ją nawet
"ladacznicą" (podobnych określeń na opisanie Anny Boleyn używał np.
ambasador cesarski Eustachy Chapuys, przed stoma laty).
Niektórzy,
jak Kanclerz Wielki Litewski Albrecht Stanisław Radziwiłl, który dzień
po dniu dokumentował królewski pobyt we Lwowie, o Jadwidze Łuszkowskiej
milczy zupełnie, tak jakby jej w ogóle nie było w otoczeniu monarchy,
tak jakby chciał ją usunąć ze świadomości potomnych. W kilka lat później
jednak, ów Radziwiłl nazwie Jadwigę: "kobietą słynną z niewstydu i niesławy".
Owe żale przelewane na papier, czy wypowiadane cichaczem w "odpowiednim
towarzystwie", nie oznaczały że wielcy panowie magnaci pogodzili się z
"królewską nałożnicą" i zamierzają już teraz rozpijać się w sztok i
oczekiwać końca owego romansu. Nic bardziej mylnego, postanowiono bowiem
działać, lecz tak by nie zwrócić przeciw sobie królewskiego gniewu.
Zatem publicznie wciąż chwalono urodę i dostojność faworyty, lecz
jednocześnie szykowano już jej konkurencję. "Skoro król tak pragnie pięknych dziewcząt, to dajmy mu taką którą to my będziemy kierować"
- myśleli sobie wówczas królewscy dostojnicy i szykowano już młodą i
równie piękną jak Jadwiga - Katarzynę, córkę hetmana polnego litewskiego
- Krzysztofa Radziwiłla.
I prawie im sie ta próba udała, król
bowiem zauroczony pięknem Katarzyny, przez jakiś czas zakazał
przychodzić do swych komnat Jadwidze, czas ten spędzając z Katarzyną,
którą ponoć nagą ścigał po swej komnacie niczym łanię na polowaniu.
Doszło nawet do tego że Krzysztof Radziwiłl już rozgłaszał że jego córka
zostanie nową królową, okazało się jednak że owe nadzieje były
przedwczesne, bowiem po kilku dniach seksualnych igraszek, król po
prostu oddalił Katarzynę i powrócił do Jadwigi. Jadwiga przez cały ten
czas który król spędzał w ramionach Katarzyny, przebywała w królewskich
komnatach jej przeznaczonych i nie wychylała się poza nie, będąc
posłuszna królewskiemu zakazowi. Znała też swoje miejsce i wiedziała że
nie będzie w stanie konkurować ze szlachetnymi pannami, które król w
każdej chwili może uczynić nałożnicami a nawet poślubić, ona bowiem była
tylko ubogą mieszczką, wywyższona dzięki królewskiemu "zauroczeniu" jej
osobą. Wiedziała też że nawet gdyby się poskarżyła, nic by tym nie
zyskała a tylko zraziłaby monarchę do siebie i dała powód do radości
wszelkiej maści zawistnikom i osobistym wrogom jej i jej rodziny. Znała
też królewski "gorący temperament" i liczyła że wcześniej czy później
Najjaśniejszy Pan ponownie sobie o niej przypomni. I nie pomyliła się
wcale.
Na czas "oczekiwania na króla", Jadwiga zajęła się więc
innymi sprawami, między innymi stroiła się w nowe suknie i klejnoty,
którymi obdarowywał ją król i starała się zachowywać dostojnie, niczym
dama. Nie było to ponoć wcale trudne, jak bowiem piszą nawet
nieprzychylni jej autorzy: "Miała iście królewską
prezencję (...) Górowała nad innymi niewiastami nie tylko urodą lecz
także wrodzoną inteligencją i przebiegłością". Jednak i ona zdawała
sobie sprawę że dni królewskiego zainteresowania mogą skończyć się
równie szybko jak się zaczęły (krótki romans króla z Katarzyną, dał jej
zapewne sporo do myślenia), nawet nie mogła marzyć o koronie, chciała
jednak możliwie najlepiej zabezpieczyć swą przyszłość i przyszłość
rodziny, nim król zupełnie o niej zapomni.
Teraz jednak romans
króla z piękną hetmańską córką dobiegł końca i Najjaśniejszy Pan
osobiście odwiedził komnatę Jadwigi. Zapewnił ją o swej miłości i
powiedział że odtąd już na zawsze pozostaną razem. Dziewczyna zapewne
także zaczęła w to wierzyć, tym bardziej że z końcem października
1634r., Najjaśniejszy Pan postanowił wreszcie powrócić do Warszawy i
zamierzał zabrać ze sobą właśnie Jadwigę Łuszkowską. Oczekiwał jednak
najpierw pomyślnych wieści z Turcji. Aby udowodnić swą miłość do
Jadwigi, zwolnił jej matkę Annę "dożywotnio ze wszelkich podatków i darowizn",
oraz obdarzył stałą pokaźna "pensją". Poza tym kamienica w której
mieszkały Anna i Jadwiga, a która teraz stała się ich własnością, była
jedną z najokazalszych budynków Lwowa, należy to dodać że przed wybuchem
II wojny światowej w jej murach mieściła się słynna firma Baczewskiego,
słynąca w Europie, z doskonałych lwowskich likierów. Zaś dom w którym
gościł król, został sprzedany przez wszystkie trzy rodziny które tu
wcześniej mieszkały - Korniaków, Szembeków i Bernatowiczów, a zakupił go
ojciec późniejszego króla Rzeczypospolitej - Jana III Sobieskiego,
Jakub, zaś przyszły król w latach swej młodości wychowywał się właśnie w
owym domu, być może nawet tam także zaczął się jego romans z Marią
Kazimierą d'Arguien, zwaną pieszczotliwie "Marysieńką", zakończony
później małżeństwem.
Najjaśniejszy Pan postanowił jednak
wcześniej opuścić Lwów niż to początkowo zakładał, nie czekając na
wieści z Turcji. Powodem przyśpieszenia wyjazdu była bowiem choroba
królewskich braci - Jana Kazimierza i Aleksandra. W drodze do stolicy w
jednej karecie z królem jechała Jadwiga Łuszkowska, którą ponoć władca
co chwila obcałowywał. Po przyjeździe do Warszawy, Jadwidze zostały
przydzielone apartamenty polskich królowych, mieszczące się na drugim
piętrze Pałacu Królewskiego. A trzeba pamiętać że ówczesna Warszawa,
jako stolica była centrum kulturalnym, gospodarczym i militarnym kraju, a
jej sława wykraczała daleko poza granice potężnej wówczas
Rzeczpospolitej (żeby to sobie uświadomić trzeba pamiętać że Lwów w
którym gościł monarcha położony był setki kilometrów na zachód od
ówczesnej wschodniej granicy państwa, zaś obszar od Lwowa do wschodniej
granicy równał się mniej więcej granicom Królestwa Francji od portu w
Breście nad Oceanem Atlantyckim, po południowo-wschodnią granicę z
Sabaudią. A była to tylko część ówczesnej Rzeczpospolitej).
Dwór
Władysława IV słynął w całej Europie z wielu artystycznych i
kulturalnych osiągnięć wielkiej miary. Król traktował Jadwigę jak swą
oficjalną małżonkę, jadał tylko z nią, polował w jej obecności, sypiał
też tylko z nią i co budziło największe oburzenie na dworze, zezwolił
jej by siedziała obok niego gdy przyjmował oficjalne delegacje rodzimych
możnowładców i szlachty, jak i zagranicznych posłów. To było wielkie
wywyższenie dla młodej kobiety, która jeszcze do niedawna była tak uboga
że nie stać ją było nawet na zakup jedzenia, zaś jej matka trafiła do
aresztu. Teraz była "szlachetną panią", przed którą miały zginać karki
możni całego potężnego państwa, którym ona ani swym majątkiem, ani
urodzeniem nie dorównywała.
Jadwiga przebywając na królewskim dworze miała możliwość poznać
osobiście wielu artystów utrzymywanych przez króla, ze słynną śpiewaczką
operową Cataneą włącznie. Władysław IV sprowadzał na swój dwór
najsławniejszych europejskich aktorów, muzyków, malarzy i naukowców.
Zresztą Najjaśniejszy Pan uwielbiał teatr i operę, na Zamku Królewskim
stworzył salę teatralną ze specjalnymi urządzeniami, które umożliwiały
szybką zmianę scenerii. Co ciekawe, był to prawdziwy unikat na skalę
europejską, jako że tak nowoczesnej sali teatralnej nie posiadał żaden z
europejskich dworów. Można było wywołać na owej scenie sztuczne
błyskawice i gromy, pokazywać okręty pływające po morzu, a także
powodować morskie nawałnice. Można było latać w powietrzu (podczepionym
na specjalnych linach), a nawet zapadać się pod ziemię. Stanisław
Albrecht Radziwiłl był wielce zaskoczony, gdy podczas spektaklu, jedna z
bohaterek nagle "zniknęła w drzewie", które równie niespodziewanie
pojawiło się na scenie.
Autorem i opiekunem owej "machiny
teatralnej" był Włoch - Augustyn Locci, który był także jednym z twórców
Kolumny Zygmunta III Wazy, stojącej na Placu Zamkowym. Król był
niesamowicie dumny ze swojego "cacuszka", każdego z zagranicznych posłów
i ambasadorów zapraszał w pierwszej kolejności do teatru, by pokazać mu
owe cuda i wzbudzić zazdrość. Francuski dyplomata - Jean de Laboureur
stwierdził iż opera Władysława IV, jest bez wątpienia pierwszą tak
wielką operą w Europie.
Królewski romans kwitł zaś w najlepsze i
nie było widać jego końca. Jadwiga wraz z królem była częstym gościem
zamkowego teatru, i podziwiała wystawiane tam sztuki np.: "Judytę", oraz operę "Dafne". Co ciekawe zresztą, ów Augustyn Locci pisał niekiedy sztuki właśnie pod osobę Jadwigi, pragnąc się jej przypodobać. Owa "Dafne",
wystawiona na Zamku Królewskim w początkach grudnia 1635r., należała do
takich właśnie dzieł, bowiem osoba nimfy Dafne, w której zakochał się
gwałtowną miłością sam bóg Apollo, była bez wątpienia odniesieniem do
Jadwigi Łuszkowskiej. Locci ni był jednak jedynym twórcą sztuk
teatralnych, swe sztuki pisali i prezentowali na Zamku Królewskim i inni
autorzy, m.in.: Samuel ze Skrzypny Twardowski - ze swym słynnym
poematem "Dafnis drzewem bobkowym".
Rok 1635 zaczął się od
pomyślnych wieści - Jadwiga była bowiem przy nadziei i król oczekiwał
narodzin męskiego potomka który, mimo sprzeciwu szlachty i magnaterii,
mógłby kiedyś zasiąść na tronie. Do szczęśliwego rozwiązania doszło
zapewne w okolicach czerwca lub lipca tego roku. Jadwiga miała w chwili
narodzin syna, bo właśnie chłopiec przyszedł wtedy na świat - zaledwie
19 lat, król był od niej dwa razy starszy. Najjaśniejszy Pan po
narodzinach "pękał z dumy", nadał synowi imiona Władysław Konstanty i
obnosił swego syna pokazując go każdemu z dworskich możnych, a nawet
oficjalnym posłom obcych dworów. Chłopiec przeszedł jednak do historii
jako Władysław Konstanty hrabia de Wassenau i wieść będzie bogate i
szczęśliwe życie, zaś umrze w wieku 63 lat, jako ostatni z Wazów.
Wracając
zaś do Jadwigi Łuszkowskiej, młoda dziewczyna spędzała kolejne miesiące
u boku zakochanego w niej mężczyzny, który jednocześnie spełniał
wszelkie jej kaprysy. Żyła w prawdziwym bajkowym świecie. Zdobyła sobie
także duże uznanie na dworze a opisywano ją jako: "wielką damę, pełną smaku, elegancji i wytworności".
Umilała zapewne czas swemu władcy nie tylko pięknem ciała, lecz także
walorami umysłu. Król otoczył ją najwspanialszymi dobrami, wciąż kupował
jej nowe suknie, biżuterię, otoczył ją ogromną służbą, spełniającą
jedynie jej zachcianki, mało tego - król znając dobrze nastroje wśród
szlachty i obawiając się o jej życie, otoczył ja strażą, która nie miała
dopuścić do jego ukochanej nikogo z zewnątrz, bez osobistego
przyzwolenia Najjaśniejszego Pana.
Pragnąc chronić swą kochankę,
coraz częściej unikał oficjalnego jej pokazywania, choć zawsze gdy
wybierał się w jakąś podróż, Jadwiga towarzyszyła królewskiemu
majestatowi i była niczym jego cień. Tak też było podczas królewskiej
wyprawy do Gdańska, która miała miejsce zaraz po narodzinach
królewskiego syna. Władysław IV wyruszał do Gdańska by przypilnować
nowego rozejmu ze Szwecją, który miał zostać podpisany w Sztumskiej Wsi.
Król przykładał do owych rokowań wielką wagę, przede wszystkim bowiem
zależało mu na wyparciu Szwedów z Pomorza (Szwedzi opanowali część
portów morskich po wojnie 1626-1629 i wybitnie niekorzystnym dla
Rzeczpospolitej rozejmie w Altmarku z 1629r.). Nie był to jednak jedyny
cel Najjaśniejszego Pana. Przede wszystkim bowiem Władysław IV zamierzał
odnowić próby swego ojca, zmierzające do odzyskania szwedzkiego tronu.
Obecność
w Sztumskiej Wsi Jadwigi Łuszkowskiej, nie została jednak
niedostrzeżona, świadczy o tym choćby diariusz spisany przez
francuskiego posła Karola Ogiera, który zachwycał się w nim, nad urodą,
obyciem i "przystałą niewieście skromnością"
królewskiej kochanki. Po podpisaniu nowego rozejmu w Sztumskiej Wsi 12
września 1635r. (w wyniku którego Szwedzi wreszcie opuścili porty
Pomorza i Prus Książęcych), Najjaśniejszy Pan, przybył także do
Królewca, gdzie pozostał aż do stycznia roku następnego. Wszędzie z nim
podróżowała Jadwiga Łuszkowska. Na królewieckim zamku Władysław i
Jadwiga znów zagubili się w "rozkoszach ciała", król prawie nie
opuszczał wówczas swej kochanki.
28
listopada 1627r., rozegrała się najsłynniejsza bitwa morska I
Rzeczpospolitej - pod Oliwą. W bitwie tej polska flota dowodzona przez
admirała Arenda Dickmanna, pokonała szwedzką flotę pod wodzą Nilsa
Goranssona Stiernskolda. Król Władysław IV łożył wielkie sumy na rozwój i
utrzymanie floty wojennej, dążąc do stworzenia potężnej morskiej siły
Rzeczypospolitej. Czołówka starego, lecz ulubionego przeze mnie programu
Morze, na którego kiedyś oczekiwałem z wielką niecierpliwością, z
piracką piosenką the Pirates i Mike'a Bradiego - "Victory".
12
stycznia 1636r., królewski orszak przybył wreszcie do Gdańska.
Królewska wizyta w największym porcie morskim Rzeczypospolitej trwała
tylko do 10 lutego, a zakończyła się wielkim bankietem zorganizowanym
przez kanclerza litewskiego Stanisława Albrechta Radziwiłla (5 lutego), w
czasie której dwór królewski tańczył i bawił się w różne przemyślne gry
- od południa aż do północy. W zabawach owych nie uczestniczył jednak
król, który urządził wówczas swoją prywatną imprezę, w domu niejakiej
Katarzyny de Neri (mieszczącym się przy Długim Targu, naprzeciw Dworu
Artusa). W owej zabawie uczestniczyła oczywiście jego faworyta Jadwiga,
dla której król specjalnie z Francji sprowadził "nazbyt lubieżną"
- (jak opisuje to poseł francuski Karol Ogier), suknię, w którą polecił
się przebrać Jadwidze. Suknia owa była "otwarta" z przodu, ukazując
piękno swej nałożnicy (zasłaniała jednak tył), jednocześnie posiadała
zbyt krótki dekolt, dzięki któremu król miał dokładnie uwypuklone
wszelkie "walory" Jadwisi Łuszkowskiej. Król tańczył z Jadwigą (ubraną w
ów strój), przez cały wieczór.
Sam Karol Ogier, także zauroczony
urodą Jadwigi, dążył usilnie do możliwości jej ujrzenia, udało mu się
to dopiero 10 lutego 1636r. W swym diariuszu pod tą datą zapisał: "Po
śniadaniu wygodnie mogłem obejrzeć odjeżdżającą miłośnicę króla, którą
okrutnie chciałem zobaczyć. I bardzo piękna ona, i wielkiego również
pełna uroku, o ciemnych oczach i włosach, i gładkiej ogromnie i świeżej
cerze. Ale nie ma ona pełnej swobody, bo ciągle koło niej straż mężczyzn
i niewiast". Nie tylko Ogier był pod wrażeniem "królewskiej
nałożnicy", także wywarła ona wielkie wrażenie na innych gościach,
chociażby na Martinie Opitzie, niemieckim poecie, należącym do dworu
Władysława IV. Opitz podziwiał i wychwalał mądrość i przenikliwość
polskiego monarchy, teraz wszak i Jadwiga zrobiła na nim "piorunujące"
wrażenie. Podobnie było z Ivanem Gunduliciem z Dubrownika, który napisał
dzieło pochwalne Władysława IV, zatytułowane - "Osman", będące wielkim panegirykiem na zwycięską bitwę Chocimską z 1621r.
Martin Optiz w tych dniach zapewne napisał wiersz pochwalny na cześć Władysława IV i jego faworyty, zatytułowany - "Wiersz pochwalny na cześć królewskiego majestatu Polski i Szwecji".
Najjaśniejszy Pan często także wykorzystywał Optiza do zadań
dyplomatycznych, i zyskiwał na tym bowiem Optiz był wyjątkowo zręcznym
mówcą i jak sam wielokrotnie się chełpił: "Nie musiałem częstokroć wyciągać z pochwy miecza, dla przechylenia sprawy na stronę Polski, wystarczyło jeno moje imię".
Nie tylko poeci, artyści i naukowcy dążyli do uzyskania służby na
dworze Władysława IV, podobnie czynili nawet władcy sąsiednich państw,
jak choćby książę brzeski Jan Chrystian z rodu Piastów śląskich.
Władysław korespondował także z samym Galileuszem, który to poświęcił
polskiemu monarsze jedną ze swych prac. Dlatego też Jadwiga musiała
posiadać jakieś większe cechy, niż tylko "ładną buzię i zgrabną nózię",
musiała odznaczać się bystrością i inteligencją, inaczej trudno
wytłumaczyć w jaki sposób tak długo utrzymywała królewskie uczucie
względem siebie.
To coraz bardziej nie podobało się wielkim
panom, którzy zaczęli szukać sposobu obalenia "ladacznicy". Zaczęto
podburzać szlachtę, która w coraz bardziej bezceremonialny sposób przy
kielichu w karczmie i mając już mocno "w czubie", zaczęła wykrzykiwać o
rozpuście która szerzy się na zamku i o marnotrawieniu publicznych
pieniędzy na "nierządnicę". Posuwano się nie tylko do atakowania samej
Jadwigi, lecz niekiedy uderzano w sam "Dostojny Majestat", jak uczynił
to chociażby Rafał Jączyński, który w swym dziele "Collectanea" - nazwie
króla "publicus concubinarius" - publicznym rozpustnikiem i doda: "wszystkim wstyd mieć takiego króla". Zaś nuncjusz papieski - Honoriusz Visconti, stwierdzi wręcz że król "uległ czarom owej młodej dziewki, która umiejętnie potrafi skrywać swe przebiegłe oblicze". Dodał także że Jadwiga zapewne nauczyła się rzucać czary właśnie na Rusi, gdyż jak twierdził Visconti: "tamtejsi mieszkańcy bardzo są biegli w preparowaniu rożnych tajemnych mikstur". Innymi słowy nuncjusz stwierdzał jednoznacznie że Jadwiga jest czarownicą, zaś karą za czary jest śmierć na stosie.
Wydaje
się że zarzut o czary mógł być obalony jedynie ironicznym uśmieszkiem,
okazuje się jednak że nie, bowiem tezę Viscontiego poparł zdecydowanie
sam Prymas Polski - Jan Wężyk, który zorganizował nawet egzorcyzmy,
mające na celu wygnanie "złego ducha" z ciała Jadwigi Łuszkowskiej. Na
tym się jednak nie skończyło bowiem działania prymasa wsparł senat
Rzeczypospolitej. Jadwiga znalazła się w poważnym niebezpieczeństwie.
Tym bardziej że król coraz częściej zdawał sobie już sprawę że czas
najwyższy "się ustatkować", by przedłużyć dynastię, bowiem jego syn ze
związku z Jadwigą, nie ma nawet najmniejszych szans na zdybcie poparcia
wielkich panów królestwa. Coraz częściej także zaczęto królowi
przypominać iżby zdecydował się wreszcie na małżeństwo i wybrał jedną z
europejskich księżniczek. Król nie chciał opuszczać Jadwigi, lecz
wiedział że wcześniej czy później będzie musiał się ożenić, by dom Wazów
nie zakończył swego istnienia.
Wreszcie król postanowił poślubić
Elżbietę, córkę elektora Palatynatu - Fryderyka V. Ponieważ wybranka
była protestantką, wybór ów także nie spodobał się ogromnej liczbie
katolickich wielmożów królestwa. Król prawdopodobnie celowo wybrał
Elżbietę, wiedząc że jej kandydatura od razu upadnie. Mijały kolejne
miesiące a król nie mógł się zdecydować na prezentowane mu kandydatki.
Utworzyły się też dwie frakcje na dworze, jedni chcieli zawiązać sojusz z
Habsburgami i proponowali małżeństwo króla z Cecylią Renatą - córką
cesarza Rzymskiego Narodu Niemieckiego Ferdynanda II, inni forsowali
pomysł sojuszu z dworem paryskim, proponując małżeństwo z Ludwiką Marią
Gonzagą de Nevers, córką księcia Mantui Karola Gonzagi. Przez cały ten
czas król nadal obcował z piękną Jadwigą i nie odmawiał jej niczego, ich
związek trwał całe trzy lata, bowiem we wrześniu (trzecia rocznica ich
spotkania), 1637r., Najjaśniejszy Pan wreszcie poślubił Cecylię Renatę.
Nie zmieniło to jednak znacznie jego związku z Jadwigą Łuszkowską,
bowiem obie panie zamieszkały na Zamku Królewskim, jedna nad drugą.
Władysław IV poślubił Cecylię Renatę dnia 12 września 1637r., i nowa
królowa zamieszkała na Zamku Królewskim, zajmując apartamenty na
pierwszym piętrze. Nowa królowa Rzeczypospolitej zupełnie nie zdawała
sobie sprawy kto mieszka dosłownie tuż nad nią. Taka sytuacja nie trwała
jednak długo, gdyż jeszcze tego samego dnia w którym Cecylia Renata
wprowadziła się do swych pokoi - usłużni poinformowali królową kto taki
mieszka piętro wyżej. Królowa nie wytrzymała i urządziła Władysławowi
awanturę, żądając natychmiastowego usunięcia kochanki i wydalenia jej z
dworu.Gniew Cecylii Renaty spotęgowało jeszcze pewne wydarzenie, które
miało miejsce podczas przyjęcia weselnego odbywającego się na dziedzińcu
zamkowym. Wówczas to, w trakcie walki psów, wytresowanych i
sprowadzonych specjalnie na uczczenie królewskiego ożenku, doszło do
pewnych zabawnych sytuacji. Nie to jednak spotęgowało gniew nowej
królowej. Cecylia Renata ponoś nie mogła usiedzieć na swoim miejscu,
widząc jak Jadwiga Łuszkowska, obserwująca walkę ze swego okna -
wybuchnęła gromkim śmiechem.
Już nie było tłumaczenia, Cecylia
Renata postawiła sprawę jasno - Łuszkowska ma natychmiast opuścić dwór.
Co ciekawe król pozostawał głuchy na te żądania i doszło nawet do tego
że królowa zagroziła wyjazdem z Polski i powrotem do Wiednia. Wybuchł by
wówczas prawdziwy skandal dyplomatyczny, dlatego też król chcąc - nie
chcąc, musiał przystać na warunki swej małżonki, jednak... uczynił to
jedynie pozornie. Mianowicie oficjalnie Jadwiga musiała opuścić swe
apartamenty na II piętrze Zamku Królewskiego, ale nie została wydalona z
dworu. Król umieścił bowiem swą kochankę w pałacu ujazdowskim, swego
dworzanina Adama Jarzębskiego i... co noc odwiedzał w nim Jadwisię, swą
żonę zaś skazując na samotne noce. Zresztą Najjaśniejszy Pan nie mógł
się zmusić do sypiania ze swą nowo poślubioną małżonką w jednym łożu,
choć odwiedzał ją każdej nocy w jej komnatach, by ją ucałować i życzyć
dobrej nocy, następnie zaś wychodził i wracał do kochanki. Zresztą
Cecylia Renata zapewne królowi zupełnie się nie podobała, poślubił ją
tylko z jednego powodu - by powiła mu syna i tym samym przedłużyła ród
Wazów. Już podczas pierwszego spotkania króla ze swą małżonką w Iłży,
Najjaśniejszy Pan był wyraźnie nie w humorze, jak odnotował w swym
pamiętniku Albrecht Stanisław Radziwiłł: "... wrócił zdrów, zauważono jednak, że niezbyt wesoły powrócił do domu".
Zaniedbywana młoda królowa pałała prawdziwą nienawiścią do Łuszkowskiej i
postanowiła uczynić wszystko by kochanka raz na zawsze zniknęła z
królewskiego horyzontu. Dowiedziała się że król nocami, gdy już ucałuje
ją na dobranoc, opuszcza Zamek i udaje się do Ujazdowa, gdzie wciąż
oddaje się miłosnym igraszkom z kochanką. Poinformowała władcę że żąda
by ten wygnał Jadwigę z Warszawy i odesłał do Lwowa. Król nie mógł
oficjalnie odmówić (Cecylia ponownie zagroziła wyjazdem z Polski),
wymyślił jednak kolejny myk, dzięki któremu mógłby nadal odwiedzać
Jadwisię. Postanowił więc wydać kochankę za mąż. Na kandydata król
wybrał Jana Wypyskiego herbu Grabie ze wsi Wypych. Wypyski był
figurantem, miał oficjalnie pełnić rolę małżonka Jadwigi Łuszkowskiej,
by królowa nie nabierała dalszych podejrzeń. Do tego dochodziła
odległość, Jadwiga miała bowiem zamieszkać w majątku swego "męża".
Okazało się jednak że co prawda Jadwiga zamieszkała z Janem Wypyskim,
lecz nie w jego majątku - tylko w pałacyku położonego na królewskich
terenach łowieckich, które choć były położone dość daleko od miasta, to
jednak Władysław dość często je odwiedzał, a gdy już przyjeżdżał z
reguły zostawał nawet kilka tygodni. Pozornie więc wszystko było w
porządku - królowi nic nie można było oficjalnie zarzucić.
Królewskie
tereny łowieckie, na których Najjaśniejszy Pan umieścił swą kochankę z
"mężem", położone były w powiecie mereckim, nieopodal Kowna. Oczywiście
Wypyski nie zgodził się pełnić funkcji małżonka kochanki króla za darmo.
Otrzymał za "swe poświęcenie", właśnie starostwo mereckie. Król
wyprawił też huczne wesele "młodej parze", a mowę weselną przygotował i
wykonał podkomorzy przemyski - Jakub Maksymilian Fredro. Jego mowa była
dla gości weselnych okazją do śmiechu (choć starano się od niego
powstrzymać), zaś dla samego Wypyskiego była prawdziwą męką. Wszyscy
dowiem dobrze wiedzieli że to nie on będzie mężem w tym związku, wszyscy
wiedzieli że ma jedynie do odegrania pewną rolę. Wypyski siedział
podczas mowy weselnej Fredry - niczym przysłowiowy "Piekarski na mękach"
- miał milczeć, niczego nie widzieć i zachowywać pozory - za to
otrzymywał tytuł, urząd i pieniądze.
A jak wyglądała sama mowa
weselna Jakuba Maksymiliana Fredry, na której "goście weselni",
dosłownie zrywali boki - właśnie tak: "Jadwiga, która za
szczęściem swoim przyszedłszy do tego, że się Jego Królewskiej Mości,
jako najprzedniejszemu wszelkich sierot opiekunowi - dostała, wreszcie
dostąpiła tego że jej serce i oczy Jego Królewskiej Mości przypadły.
Otrzymawszy ten los, pierwsza nad inne do upodobania i uciech
królewskich dopuszczona została, przeto za łaską tak wielkiego, możnego i
hojnego monarchy coraz to większymi nadziejami i fortunnymi ozdobami -
obdarowana została (...) Damom takim zwykle niczego się nie odmawia.
Otrzymała więc w podarunku kolejnego towarzysza, którego jej w swej
hojności Jego Królewska Mość ofiarować raczył. Następnie Fredro skierował swe słowa do czerwonego ze wstydu Wypyskiego: "A
nie bądź Waszmość tego rozumienia i nie myśl by to miało ubliżać Twej
godności (...) Wszystko bowiem, cokolwiek z rąk panów swych bierzemy,
nie może być jeno zacnego, jeno poczciwego, jeno ozdobnego pożytku.
Ponieważ od majestatu królewskiego, który sam jest źródłem ozdoby i
szlachetności, pod różnymi postaciami na poddanych honory i ozdoby
spływają".
Król odtąd już nie mógł tak często jak dawniej
odwiedzać kochanki, teraz jedynie raz, dwa razy do roku odwiedzał
kochankę - lecz jego pobyty trwały niekiedy kilka a nawet kilkanaście
tygodni. Najjaśniejszy Pan na swe eskapady do Merecza, zabierał swego
przyjaciela i towarzysza - Macieja Sarbiewskiego, który uwielbiał
polowania, a poza tym był wspaniałym poetą, znanym na dworach całej
Europy. Mówiono o nim wręcz iż jest "polskim Horacym". Cecylia Renata
nie wierzyła jednak że król definitywnie oddalił kochankę i domagała się
by zabierał ją na swe "wypady do Merecza". Król nie mając innego
wyjścia, godził się i nawet wraz z małżonką uczestniczył w polowaniach,
by nagle, wcześniej poleciwszy jednemu z możnych opiekę nad królową -
znikał nagle wraz ze swą ochroną, w gęstych borach i zaroślach. Zaś
królowa na pytanie gdzie jest jej małżonek, otrzymywała wymijające
odpowiedzi. Zresztą Cecylia Renata zawsze źle się czuła (zarówno
fizycznie jak i psychicznie), gdy wraz z królem wyjeżdżała na Litwę,
szczególnie zaś popadała na zdrowiu gdy przybywali do Merecza.
Od
tej pory kontakty Władysława IV i jego lwowskiej nałożnicy były coraz
rzadsze i nie wiadomo kiedy dokładnie zupełnie ustały. Nie wiadomo także
kiedy zmarła Jadwisia Łuszkowska, nie wiadomo też jak układało jej się w
"małżeństwie". Wiadomo jedynie że Jan Wypyski zmarł 18 grudnia 1647r.
20 maja 1648r., odszedł z tego świata król Władysław IV Waza. Co ciekawe
wyzionął ducha właśnie w Mereczu, czyżby więc królewski romans trwał
nadal? Nie sposób odpowiedzieć dziś na to pytanie z prostej przyczyny -
brak na ten temat źródeł pisanych. Jednak ponoś mieszkańcy okolicznych
wsi, jeszcze wiele lat po śmierci Władysława IV, opowiadali że
Najjaśniejszy Pan dokonał żywota właśnie w objęciach ukochanej Jadwisi
Łuszkowskiej. Król umarł w niezwykle groźnym, fatalnym wręcz dla
Rzeczypospolitej momencie. Na Ukrainie buntowali się kozacy i chłopstwo,
obrawszy na swego atamana Bohdana Chmielnickiego - nastały lata "ognia i
miecza", które osłabiły wewnętrznie i zewnętrznie potężne niegdyś
państwo, z czasem zamieniając je na rosyjską kolonię, a następnie
Rzeczpospolita "Wielu Narodów" - została rozszarpana i wymazana z mapy
Europy w 1795r. Trzeba było czekać aż do 1918r., by państwo ponownie się
odrodziło i na powrót próbowało zająć należne mu miejsce wśród
europejskich narodów.
1 i 17 września wszystko przepadło - grozy
sytuacji a jednocześnie potwornego żalu, dopełniła zdrada aliantów
zachodnich - Anglii i Francji. Nic więc dziwnego że rok 1648, zapisał
się w pamięci narodów Rzeczypospolitej, jako rok w którym wzajemna
nienawiść wzięła górę nad rozsądkiem - za to trzeba było zaś zapłacić
utratą wolności. Poeta Wacław Potocki za ten stan winił właśnie króla
Władysława IV, po jego śmierci napisał taką oto fraszkę: "Gdy
mi bronią z Turczynem szukać sławy w mieczu - Puściłem cug pieczonej
Wenerze w Mereczu. Com miał mało od Marsa między kawalery - To mię
między dziewczęta potka od Wenery. Umieram nie jako król w ten tu grób
otwarty - Ja, Władysław, sromotnie zawieram się czwarty. Umieram, dwa
klejnoty różnego gatunku - Zostawiwszy Polakom swoim w podarunku: Jeden -
wojna kozacka, drugi - zbytek sprośny, z Francuzką wprowadzony nie
jednejże wiosny. Niejednej głowy praca takie zgoi rany - Długo będzie
Władysław w Polsce pamiętany".