Stron

wtorek, 17 marca 2015

I CO JA ROBIĘ TU...? - Cz. I

CZYLI KILKA SŁÓW O MNIE





Chciałbym teraz opisać kilka moich prywatnych refleksji, na tematy egzystencjalne. Pobudziła mnie do tego sesja hipnotyczna, jaką "uprosił" młody 25-letni chłopak, na jednym z hipnoterapeutów, prosząc o wprowadzenie go w stan hipnozy (hipnoterapeuta początkowo odmawiał, gdyż z reguły nie bada się osób przed 30 rokiem życia, zważywszy na zbyt małe pokłady wewnętrznych doświadczeń oraz...blokadę, którą w większości przypadków nakładają na takie osoby ich Przewodnicy. "Pobudzenie" - zaczyna się z reguły po dwudziestym roku życia i stopniowo, bezwiednie się rozwija. Zbyt szybkie zerwanie tego plonu, nie jest więc wskazane dla samej zainteresowanej tym tematem osoby). Chłopak w swym liście, tłumaczył natomiast, że już od dawna odnosi wrażenie, iż wie o różnych sprawach i posiada umiejętności wykraczające poza to, co można by przypisać możliwościom jego młodego ciała. Odbyli więc sesję i okazało się że ów chłopak należy w "Świecie Dusz", do jednej z wielu (choć dotąd przeze mnie jeszcze nie omawianej), specjalizacji "Etyków". Wrócę jeszcze do tego tematu (w serii: "Umieramy i Co dalej...?" i postaram się opisać inne duchowe specjalizacje, które mają do wyboru dusze (z reguły większość z Nas wybiera po prostu specjalizację - Przewodników, gdyż widząc jak pracują ich właśni Opiekunowie, jest on najbliższy ich pojmowaniu, ale takich gotowych specjalizacji dla duszy jest bardzo wiele).

Teraz zaś (czytając relację owego chłopaka), chciałbym krótko zastanowić się nad sobą samym. Zauważyłem w sobie dość dziwne "zjawiska", które częściowo same się wykluczają (działając niczym zderzenie przeciwieństw). Takich zjawisk/przeciwieństw w moim przypadku jest dość sporo. Można by chociaż wymienić moje od dziecka zainteresowanie sprawami politycznymi, militarnym i społecznymi różnych krajów i kontynentów i traktowanie tego w kategorii pewnego imperatywu, do którego pragnę dążyć. Podziwiam i w pewien sposób naśladuję działania ludzi "silnych", czyli takich, których decyzje pozwoliły stworzyć wiele dobrego dla tych, którymi władali...ale oczywiście generowali także i dużą ilość negatywnych energii (wojny, powstania, cierpienie tych, których mieli chronić itd.). Wiem że w "Świecie Dusz", istnieje specjalizacja Dusz Łagodzących, których zadania sprowadzają się do harmonizowania zakłóconej ziemskiej energii (czyli innymi słowy łagodzenia destrukcyjnych następstw naturalnych sił fizycznych, lub tych utworzonych przez człowieka - generujących olbrzymie ilości negatywnej energii. Mogą to czynić jedynie wśród tych przywódców, których umysł jest "otwarty", a nie tych "zamkniętych na jakiekolwiek argumenty" - głownie są to wszelkiego typu psychopatyczni dyktatorzy, zapatrzeni we własną nieomylność, typu Hitler lub Stalin). Dusze o tej specjalizacji są "Posłańcami Nadziei", gdyż pokłady negatywnej energii (np. strachu), tworzone w ludzkim umyśle w ciągu życia (a szczególnie w chwili bezpośredniego zagrożenia życia), rozpraszają energetycznie, "nawadniając" suche dotąd pole umysłu - energetyczną "wodą" przynoszącą Nadzieję.

Ich praca jest bardzo odpowiedzialna, gdyż tyczy się całego kanonu ludzkich doświadczeń i przeżyć (w tym również katastrof naturalnych). Energia którą wówczas uwalniają, ma spowodować zasianie ziarenek Energii Twórczej, która spowoduje pojawienie się korzystnych zjawisk, nawet po największej katastrofie (np. wybuch Wezuwiusza i zniszczenie Pompejów, Herkulanum i Metapontum w 79 roku naszej ery). "Posłańcy Nadziei", nie ingerują w ludzką Wolną Wolę, lecz jedynie podpowiadają korzystne wyjścia z danej sytuacji, są oczywiście umysły zamknięte (szaleńcy lub sfanatyzowani przywódcy religijni i świeccy), którzy pozostają głusi na te argumenty. Tak więc moje zainteresowanie sprawami wojska, polityki i dyplomacji, czyli innymi słowy siły, przebiegłości i sprytu, co sprowadza się do ciągłego działania i walki w obronie własnych przekonań, często koliduje z wewnętrznym moim pragnieniem spokoju i odpoczynku. Oraz, o czym rzadko wspominam...ogromnego żalu, jaki powoduje u mnie widok cierpiącej istoty.

Jest jeszcze jedna sprawa, która stanowi część mnie samego odkąd pamiętam (od najwcześniejszych lat mego dzieciństwa) - to wrażliwość, której czasem próbowałem się pozbyć - lecz nie mogłem. Szukałem (dyskretnie), porady na różnych forach, nawet takich które zajmowały się sprawami duchowymi, gdzie prosiłem o radę jak się "tego pozbyć?", lub wyjaśnienie "dlaczego i po co to mam?". Odpowiedzi oczywiście były bardzo wymijające i nigdy mnie nie satysfakcjonowały. Choć dziś jestem już "starym koniem", który co nieco przeżył (wliczając w to doświadczenia z poprzednich wcieleń - o których ździebko pamiętam, a które również opiszę), bo jak nazwać kogoś kto już dawno przekroczył 30-tkę? Nadal na widok ludzkiego cierpienia (i nie potrzeba mi nawet widoku, wystarczy myśl), oczy automatycznie mam pełne łez - zupełnie nie potrafię nad tym zapanować, przechodzi, gdy przestaję myśleć o ludzkim cierpieniu i krzywdzie. Zawsze się tego wstydziłem, gdyż obawiałem się że w szkole wezmą mnie za jakiegoś "lalusia", słabeusza itd. Pamiętam jak kiedyś na lekcji w klasie, jeden z chłopaków co chwila szturchał mnie w ucho, lub popychał na przerwach. Nie wytrzymałem i podczas lekcji wyszliśmy na środek sali - wymierzyłem mu jeden jedyny cios, po którym upadł zakrwawiony na ziemię i...miałem spokój, a w następnej klasie nawet się zaprzyjaźniliśmy (choć wtedy dostaliśmy oboje jedynki ze sprawowania).

Odnoszę takie wrażenie (bo tego nie pamiętam), że już od najmłodszych lat mego życia na tym świecie, ja byłem pewien - wiedziałem skąd jestem i jaki jest cel tego życia (a teraz kurka wodna tego już nie wiem, zbyt wiele doświadczeń które przeżyłem zakryło tamtą pamięć dziecka, grubym kocem niepewności). Pamiętam opowieści moich rodziców o mnie z mych pierwszych miesięcy i lat na tym świecie. Porównując mnie i moją młodszą siostrę, mama zawsze mówiła że byliśmy inni charakterologicznie - ona była bardzo żywa, energiczna i "hałaśliwa" (wciąż płakała i to płakała naprawdę głośno - pamiętam bo niejednokrotnie jako dziecko też bujałem ją do snu, zastanawiając się...czy przypadkiem nie wyrzucić jej wówczas przez okno)


Sama się rozbierała (i nie miało znaczenia czy leżała w łóżeczku czy w wózku). Ogólnie rzecz biorąc była bardzo wrzaskliwa . Ja zaś byłem inny. Gdy mama zabrała mnie do swojej przyjaciółki, żebym pobawił się z jej synkiem, to jak mnie posadziła w jednym miejscu...tak siedziałem! Patrząc się na dwie rozmawiające panie, w ogóle niezainteresowany byłem zabawą. Gdy tata zabrał mnie do samochodu i posadził z tyłu, to jak zabierał po drodze jakiegoś znajomego z żoną i ona wsiadła z tyłu, to...odkryła moją obecność dopiero po kilku, kilkunastu minutach jazdy - mówiąc: "Nie wiedziałam że to twój syn, wyglądał jak taka sztuczna laleczka".

Rodzice (a szczególnie mama), myśleli że jestem na coś chory, a ja...nie próbowałem ich od tego odwodzić. Jakoś nie potrafiłem zaakceptować świata, który jest wokół mnie i nie chciałem w nim żyć (choć co pragnę zaznaczyć - nigdy nie miałem żadnych myśli samobójczych). Dziś także bardzo trudno mi zaakceptować otaczający Nas świat, ale...już się do niego przyzwyczaiłem. Zauważyłem jednak że coraz mniej rzeczy sprawia mi radość - ani zarabiane pieniądze, ani kupowane za nie najróżniejsze bibeloty (w czym szczególną mistrzynią jest moja Kobieta), ani wiele rzeczy, których się podejmuję, nie sprawiają mi zbyt dużej radości. Miewam czasem takie myśli - myśli o powrocie - "Tam" gdzieś dalej. Po tych wszystkich "ziemskich epizodach", które tutaj odgrywamy. Cholera czuję się już zmęczony, chociaż mam dopiero 35 lat. Jak to możliwe? Jedyne jeszcze co mnie cieszy, co sprawia mi radość to bliskość innych ludzi (choć z natury jestem samotnikiem). Właśnie dlatego (by być bliżej znajomych, przyjaciół, lub po prostu innych osób nieznanych mi osób, zacząłem angażować się w przeróżne przedsięwzięcia - np. ćwiczyłem boks, karate, podnoszenie ciężarów - rzeźbiłem sylwetkę itd.). Oraz inne działania społeczne i quasi-polityczne (nie należę jednak i nigdy nie należałem do żadnej partii politycznej - wiem też, że nawet gdybym się do którejś zapisał, nie wytrzymałbym bym zbyt długo w takim bajorze).

Na koniec chciałbym tylko dodać, że pragnę przejść przez tę chwilę życia jak najlepiej, nie czyniąc przy tym zbyt wielu cierpień innym (jak na razie średnio mi się to udaje). Owa "chwila życia", jak określił ją pewien mężczyzna poddany hipnozie, którego kiedyś cytowałem w tym temacie) - traktowana jest przez dusze jako krótkie, chwilowe wyjście np. po mleko do pobliskiego sklepiku - by (zdobywszy już to mleko - czyli nowe doświadczenia), wrócić do Domu. Pragnę więc przeżyć swoje "chwilowe wyjście do sklepiku", tak, by inni ludzie nie musieli zbytnio cierpieć z mojego powodu - i wreszcie...




"Liczmy skrupulatnie nasze niedole, a bez zastanowienia przyjmujmy spotykające nas błogosławieństwa"

JAK MÓWI STARE CHIŃSKIE PRZYSŁOWIE


CDN.

2 komentarze:

  1. Też jestem samotnikiem.. Jak byłem mały to się bawiłem ale sam niż z innymi. Miałem zawsze różne zabawki i zawsze lepiej mi się bawiło samemu tworząc jakieś światy w wyobraźni itd. niż tworzyć coś "wspólnie" z kimś.

    Z opowieści babci zawsze było tak, że mnie wyganiała do rówieśników, bo czemu siedzie u niej blisko i znią na ławeczce skoro inni się bawią razem. Nigdy mnie te zabawy nie interesowały. Miałem swój własny wspaniały świat. Nie byłem świadomy wtedy ale czułem, że mimo wyrażania siebie nie zostanę zaakceptowany ze swoimi koncepcjami pomysłami itd.

    Depresję i myśli, samobójcze miałem dopiero w liceum. To było spowodowane różnymi rzeczami. Brak akceptacji, samotność oraz brak zrozumienia mnie przez otoczenie. Wręcz byłem i w zasadzie nadal jestem, bez emocji. Kontroluje emocje i zdaje sobie sprawę że zawsze one sprawiają problemy, krzywdę oraz one wzmagają i umacniają nasze ego.

    Moje pierwsze słowo, gdy zacząłem mówić to było: NIE. Wręcz wszystko było na NIE. Na siłę zabawki itd. Pytanie: " Co chcesz Marcinku?" Odpowiedź: Nic :D To było nie odzwone i nadal jest :/ Gdy się mnie o coś pytają co chcesz, mówię: Nic, Obojętnie.

    Nie potrzebuje tak jak Ty tego fizycznego świata w formie pragnień i szczęścia. Nie cieszy mnie już pomału nic. Ojciec się wkurza, że się nie interesuje wieloma rzeczami. Moje pytanie w głębi mnie w myślach: "Po co? Co w tym ciekawego?"

    Życie mnie nie tylko męczy choć mam 28 lat ale NUDZI! To ograniczenie materializmem jest takie nużące itd. męczące...Czuję się tu jakby na siłę umiejcowiony.. Bez pragnień i marzeń wciąż sie zastanawiam po co tu Jestem?

    Nie pociągają mnie awanse, pieniądze, przelotne chwile, a także seks (???). Ale o dziwo mam wszystko prawie jakby z górki.. Nie wezmę pod uwagę upokarzania mnie oraz tego, że.. żal mi się zrobiło kumpla, który się na mnie rzucił do bójki! Już wygrywałem ale.. odpuściłem.. A później? Dzięki amnestii Giertycha udało mu się zdać ustną maturę z ang. 2 kumpel który też mi dokuczał tak samo miał z maturą.

    Ma ciągotkę do takich tematów jak tutaj zamieszczasz.. Wielką ochotę wyrwania się z tego jak ja to nazywam: Padoła... Czuję się stary choć fizycznie młody i powinienem być pełny energii i ciekawości tego świata..

    Tak jakbym był tutaj wraz z małą ilością cierpienia i z górki na "wakacjach" jakichś..

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż mogę powiedzieć - znajdź sobie jakąś pasję i ją rozwijaj...szybciej zleci Ci czas.

    OdpowiedzUsuń