CZY CHCIELIBYŚCIE ŻYĆ
DŁUGO I SZCZĘŚLIWIE?
Pytanie to zakrawa o co najmniej
śmieszność, gdyż sądzę że nie ma takiej osoby, która
odpowiedziałaby na nie w sposób przeczący. A co powiecie,
jeśli...zdradzę Wam "przepis" na długie i szczęśliwe życie, w którym
choroby, cierpienia i ból będą albo niezwykle rzadkie, albo...nie będzie
ich wcale. Uważacie może że to wszystko o czym tutaj piszę, to albo
moje własne wymysły, albo wymysły innych - których opisuję? Jednak
prawdziwy problem tkwi w nas samych - jeśli nie chcemy żyć długo i
szczęśliwie (choćbyśmy nawet twierdzili przeciwnie), to...tak się nie
stanie. Musimy zrozumieć, że prawdziwymi kreatorami naszego losu (i losu
naszych bliskich w pewnej określonej oczywiście formie), jesteśmy - MY
SAMI.
Jaki jest więc przepis na długie i szczęśliwe życie?
Ile to razy słyszałem w życiu narzekania i żale różnych osób na swój ciężki lub nieprzyjemny los. Ile razy słyszałem formułkę: "Dlaczego ten Bóg tak mnie pokarał, co ja takiego uczyniłem/am". Powiem otwarcie - śmiać mi się chce gdy to słyszę, choć oczywiście staram się zachować powagę i "kamienną twarz" w takich chwilach. Dlaczego chce mi się śmiać? Dlatego że zbitka Bóg i kara brzmi co najmniej zabawnie, by nie powiedzieć - głupio. Czy naprawdę sądzimy że Bóg chce Nas za cokolwiek karać? Jeśli tak, to znaczy że (jak większość ludzi wychowanych w naszej zachodniej kulturze), w ogóle nie mamy pojęcia po co żyjemy. Owszem, ludzie wiedzą że żyją, choćby dlatego że gdy uderzą głową w mur - to poczują ból - a to znaczy boli więc żyję. Ale po jaką cholerę w ogóle żyjesz - można by się zapytać? Tutaj już odpowiedzi raczej nie usłyszymy, chyba że taką: "urodziłem się więc żyję, jak to po co - głupie pytanie". Pojęcia nie mamy - bladego pojęcia o tym jak funkcjonujemy i po co w ogóle funkcjonujemy.
Jak więc mamy zapewnić sobie szczęśliwe życie (Dolce Vita), jeśli sami nie wiemy po co istniejemy. Toż to przecież zupełnie pozbawione elementarnych zasad logiki. Zastanówmy się bowiem - po co Bóg chciałby Nas karać? Bo co - popełniamy grzechy? A jak mamy ich nie popełniać, gdy...wciąż się uczymy. Uczeń też nim dojdzie do perfekcji w jakiejś dziedzinie - wielokrotnie gdzieś popełni błędy, na czymś się sparzy, czegoś nie dopilnuje. Tu nie chodzi o to by od razu za to karać - tylko byśmy potrafili wyciągać wnioski z naszych poprzednich, nieudanych (i "grzesznych"), doświadczeń, abyśmy teraz bogatsi o tamte doświadczenia - uczynili coś lepszego. Rozwój - to kierunek którym podążamy - mamy się rozwijać, stąd też i te negatywne doświadczenia w naszym życiu, byśmy potrafili docenić i uzmysłowić sobie że...tak naprawdę wszyscy jesteśmy jednością. Negatywne doświadczenia mają uczyć - a nie karać, choć nie znaczy to wcale że...Bóg ma coś z nimi wspólnego - w żadnym razie. Bóg w ogóle pragnie tylko jednego - byśmy zawsze byli szczęśliwi, by było nam jak najlepiej i byśmy w ogóle nie musieli (NIGDY), odczuwać bólu, niechęci, nienawiści, wzgardy i innych nieprzyjemnych uczuć, generowanych zarówno przez Nas samych, jak i przez ludzi wśród których żyjemy.
Żeby zapewnić sobie szczęśliwe (a nawet dostatnie) życie, musimy pojąć i zrozumieć (a następnie zaakceptować), jedną rzecz. Mianowicie to - że My sami jesteśmy KREATORAMI naszego życia, nikt inny - to My decydujemy o scenariuszu dróg naszego życia - ani diabły, ani Anioły, ani Bóg - nie wtrącają się w ten proces (zważywszy że diabłów nie ma, zaś Anioły - to istoty nas wspierające na "Tamtym Świecie" - czyli z reguły - nasi Przewodnicy). Bóg pragnie być z Nas dumny, jak Ojciec i Matka, pragną być dumni z własnych pociech. Bóg Nas nie osądza (choćbyśmy nawet popełnili największe głupstwo w naszym życiu), ani też nie ocenia - bowiem Bóg jest czystą formą Energii Miłości. Ale to nie wszystko. Napisałem że każdy z Nas jest Kreatorem własnego życia - jak to możliwe zapytamy? Bardzo prosto - nic nie zmienimy w naszym życiu, dopóty, dopóki nie uświadomimy sobie że możemy coś zmienić - wówczas zapewne to "coś" w jakimś sensie zmienimy. Ale długie i szczęśliwe życie osiągniemy dopiero wówczas - gdy uświadomimy sobie że...możemy zmienić wszystko, dosłownie wszystko w naszym życiu. Nasz Umysł - jest bowiem niezgłębioną księgą cudów, potrafiącą tworzyć "coś z niczego", nadawać kształty, formom nieistniejącym i je rozbudowywać. Nie potrafilibyśmy tego - gdybyśmy...sami nie byli Bogiem. Gdybyśmy nie byli Jego częścią. Częścią Bożej Mądrości i Siły, lecz przede wszystkim - MIŁOŚCI.
Brednie powiemy, wymysły itd, itp. Jak bowiem możemy zmienić nasze życie, gdy przecież wciąż próbujemy i nic nam nie wychodzi w tym temacie. Problem z Nami, zaczyna się od tego, że np. uważamy śmierć za coś złego, coś strasznego, co nas spotyka. Tu już zaczynają się pierwsze schody na naszej drodze do późniejszego szczęścia i długiego, radosnego życia. Jeśli postrzegamy śmierć jako "coś złego", a jednocześnie zdajemy sobie sprawę że kiedyś umrzemy (lub wciąż o tym mówimy i myślimy), to nasze życie z całą pewnością nie będzie przypominać boskiego raju na ziemi, lecz "ukształtuje" się zgodnie z owym scenariuszem. Podobnie jak w tym dowcipie - Mężczyzna myśli sobie: "Ale mam parszywe życie, żona gruba i zrzędliwa, teściowa jeszcze lepsza jędza, pracuję tak ciężko a tak mało zarabiam bo mam szefa sadystę i dyktatora, nigdy niczego w życiu nie wygrałem, ostatnio sporo przytyłem, och Boże - moje życie jest do kitu", a obok niego siedzi Anioł i spisuje te myśli mówiąc: "Myślałem że choć raz poprosi o coś innego, ale skoro znów tego pragnie..."
Właśnie - skoro pragniemy nieszczęść, które potem Nas doświadczają, dlaczego wciąż mamy pretensję o nasz "ciężki los" i "złe życie" do Boga? Lecz Wy zapewne chcielibyście bym przeszedł teraz do konkretów i wyjaśnił jak można łatwo i szybko poprawić swój własny los, np. zmieniając pracę na lepszą, osiągając wyższe zarobki i znacznie wydłużając nasze (i być może naszych bliskich), szczęśliwe życie. Oczywiście postaram się to zrobić, ale pamiętajcie - efekt końcowy i powodzenie zależy tylko od Was samych.
Przejdźmy więc do "przepisu" szczęśliwego i długiego życia:
NAJWAŻNIEJSZA ZASADA!
JAK TO DZIAŁA?
Myślmy o danym szczęśliwym wydarzeniu (którego pragniemy dopiero doświadczyć), w sposób ciągły , lecz nie wybiegajmy nadmiernie w przyszłość, ani w przeszłość - myślmy jedynie o sytuacji TU i TERAZ - to Tu i Teraz ma się stać. Jeśli zaczniemy zbytnio wybiegać w bliżej nie określoną przyszłość, lub jeśli cofniemy się do nieszczęśliwej przeszłości - wszystko przepadnie, zostanie po prostu rozmyte w naszym umyśle. Myślmy o tym jakbyśmy już to mieli, a nie jakbyśmy planowali dopiero to zdobyć - musimy być pewni że tego właśnie chcemy - inaczej to wszystko...nas ominie. Jeśli nie skupimy się na naszym celu (i nie ma znaczenia jego wielkość - nie ona jest ważna, ważna jest tu jedynie nasza konsekwencja w działaniu), niczego nie osiągniemy.
Chcemy żyć dobrze i szczęśliwie - zapomnijmy o naszych nieszczęściach zawodowych, starych nieudanych związkach, minionych problemach, chorobach naszych dzieci, chorobach bliskich nam osób starszych (np. naszych rodziców), lecz przede wszystkim zapomnijmy o...trapiących Nas zapewne codziennie - osobistych lękach, typu - "boję się", "na pewno mi się nie uda", "a...jeśli się uda" itd. To wszystko odrzućmy - to Nam przeszkadza i ogranicza Nas totalnie. Przypomina to zamknięty pokój w którym się znaleźliśmy - zapełniony po brzegi najróżniejszymi śmieciami, tak, iż trudno poczynić jakikolwiek krok naprzód (nie ma gdzie, gdyż wokół pełno jest śmieci). Najpierw uprzątnijmy śmieci - a potem - wstawmy do pokoju stół, krzesła, może jakąś butelczynę dobrego trunku, otwórzmy okna i...delektujmy się szczęśliwym życiem.
Żeby nie być gołosłownym, przytoczę znów osobistą relację z własnego życia. Moja mama jakiś czas temu miała duże trudności z oddychaniem (niewątpliwy efekt palenia papierosów), do tego stopnia że nie mogła przyjmować posiłków. Niestety, nie chciała się przebadać, ani zrobić prześwietlenia klatki piersiowej, ani tym bardziej udać się do zwykłego lekarza. Nawet gdy chciałem umieścić ją w w szpitalu MSW - odmówiła (w ogóle ma prawdziwą alergię na lekarzy, nie znosi się badać i nie znosi robić jakichkolwiek badań. Zresztą chyba jak większość ludzi, ale Ona jest pod tym względem wyjątkowa). Żadne moje prośby ani nawet zapowiedź "siłowego" umieszczenia Jej w szpitalu - nie poskutkowały. Nic nie zadziałało. Mama po prostu nie ufa lekarzom, ja zresztą też nie za bardzo, ale jednak nie jestem takim sceptykiem w tych sprawach jak Ona. W każdym razie nie wiedziałem dokładnie co dalej robić. Postanowiłem...myśleć o tym iż jej płuca funkcjonują normalnie, że są najzupełniej zdrowe. Nie wiem jak długo to trwało (tak naprawdę trwa po dziś dzień), w każdym razie po jakimś czasie (może dwa, trzy tygodnie), jej oddech zaczął się stabilizować - i jeszcze raz zaświadczam, nie chodzi do żadnego lekarza, szpital omija wielkim łukiem. Potem jeszcze bardziej jej się polepszyło (zaczęła normalnie jeść). Dziś funkcjonuje zupełnie normalnie, (oddycha normalnie), spożywa wszystkie posiłki, które sama przygotuje, lub które (od czasu do czasu), przygotuję ja. I to pomimo ciągłego palenia papierosów, co wielokrotnie jej odradzałem. Ostatnio była na prześwietleniu płuc - a pali od ponad 35 lat - zdjęcie rentgenowskie...niczego nie wykazało, żadnych powikłań, NIC. Ona sama jest tym wielce zdziwiona - a ja...zupełnie nie. Dlaczego? Ponieważ ja zdaję sobie sprawę, że nasze ciała są tym czym pragniemy by się stały - są częścią energii, którą...możemy korygować wedle własnej chęci i potrzeby.
Ponieważ wielokrotnie doświadczałem "łaski losu", za sprawą jedynie mego umysłu (praca, biznes, pieniądze itd. - nie będę teraz tego opisywał z detalami i być może daruję to sobie na "lepsze czasy"), zatem raz jeszcze twierdzę - bądźmy konsekwentni z naszymi myślami i...nie myślmy o nieszczęściach i pierdołach - a szczęśliwe życie samo zacznie kołatać do naszych drzwi.
W następnym temacie opiszę:
Dlaczego to wszystko nam się nie udaje?
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz