Stron

czwartek, 30 lipca 2015

HISTORIA ŻYCIA WSZECHŚWIATA - WSZELKIEJ CYWILIZACJI - Cz. LXXXIX

EGIPT POD RZĄDAMI NIBIRUAN

"CZASY BOGÓW"

Cz. II




RZĄDY ENKIEGO/PTAHA

ok. 20 450 r. p.n.e. - ok. 11 420 r. p.n.e.

Cz. II






EKSPANSJA NAGÓW I KOLONIZACJA 
GÓRNEGO EGIPTU
(POWSTANIE KRAJU HEM-TA)
ok. 16 000 r. p.n.e.


Jeszcze w czasach swej świetności (przed inwazją Ariów księcia Ramy na obszar dzisiejszych północnych Indii, który miał miejsce ok. 15 000 r. p.n.e.), Nagowie przeprowadzili jedną z największych swych kolonizacji w dziejach - zajęli Górny Egipt. To właśnie Nagowie z MU (mieszając się z lokalnymi Toltekami z Atlantydy), stworzyli późniejszą ciemniejszą rasę Egipcjan (która to, po zasymilowaniu się z białymi Atlantami z północy, doprowadziła do powstania kultury, cywilizacji i rasy starożytnych Egipcjan). Nagowie nie od razu zasiedlili tolteckie tereny Egiptu, którymi władał Enki/Ptah, początkowo założyli swe kolonie na przylądku Cuardefui, a stamtąd rozeszli się na całe wschodnie wybrzeże Afryki. Ich przybycie do Egiptu, nie miało charakteru agresji zbrojnej, było raczej elementem stopniowego napływu czerwonoskórej ludności z Indii (pochodzącej z MU), na tereny zasiedlone wcześniej przez ich pobratymców z Atlantydy. 

Ich przybycie, przyniosło lokalnej społeczności wiele nowinek, tak technologicznych, jak i społecznych. Oni to założyli nad Morzem Czerwonym, największe miasto i ówczesną stolicę Górnego Egiptu - MAYOU. Kładli też wielki nacisk na edukację i rozwój duchowy człowieka (rozbudowali religię "Jednego Prawa" i kultu Ozyrysa o swoje własne, wyniesione jeszcze z MU - tradycje i zwyczaje). To właśnie pod wpływem Nagów kraj, zwany dotąd Aranka, otrzymał nową nazwę HEM-TA ("Kraj Zachodu" lub "Zachodni Kraj" - nazwa ta odnosiła się do kierunku ekspansji kolonizacyjnej Nagów, która wiodła ze wschodu - Indie, na zachód - Afryka, w tym właśnie Egipt). 


WIELKA ATLANTYCKA KOLONIZACJA 
GÓRNEGO EGIPTU (HEM-TA)
od ok. 16 000 r. p.n.e. - 11 420 r. p.n.e.

Prócz wschodniego kierunku napływu czerwonoskórych kolonizatorów z Indii, od ok. 16 000 r. p.n.e. (czyli od zajęcia Delty Egiptu przez Atlantów pod wodzą Thota i stworzenia przez nich na północy kraju MAGAN), trwała intensywna (pokojowa), kolonizacja Górnego Egiptu, przez białych Atlantów, spod znaku "Synów Beliala". Atlanci przybywali drogą lądową z północy na południe, lub też drogą morską - na okrętach, które przybijały do portu w Mayou. Bardzo szybko ich napływ na tereny Górnego Egiptu, stawał się dla czerwonoskórej ludności Tolteków i Nagów, wielkim problemem. Dzieliło ich bardzo wiele, przede wszystkim religia (oraz fakt, że biali Atlanci nie chcieli zasymilować się z czerwonoskórymi, pod ich wiarą i prawami). Zaczęły też wybuchać pierwsze niesnaski, które szybko przerodziły się w prawdziwe niepokoje społeczne. Mianowicie Atlanci, świadomi swej pozycji (i tego że stoi za nimi potęga największego mocarstwa ówczesnego świata - Imperium Atlantydy), poczynali sobie w Górnym Egipcie, coraz zuchwalej. 

Atlanci mianowicie nie zamierzali podporządkowywać się prawom innym, niż wywodzące się z ich ojczyzny, ani też religii innej niźli zakonowi "Synów Beliala". Dochodziło do ataków na świątynie "Jednego Prawa" i przybytki kultu Ozyrysa, a kraj stanął na pograniczu prawdziwej wojny religijnej, która przed wiekami dosięgnęła Atlantydę. Poza tym, Atlanci nie respektowali nie tylko nakazów tzw.: poprawności obyczajowej (wielu z nich wiodło rozwiązłe życie, co bardzo gorszyło Tolteków i Nagów), lecz także praw politycznych, ustanawianych przez Ptaha i jego lokalnych przedstawicieli. Te walki wewnętrzne trwały dość długo i nie powstrzymała ich nawet zagłada samej wyspy Poseidii, która zniknie w głębinach Oceanu Atlantyckiego ok. 12 500 r. p.n.e., niszcząc cywilizację atlantycką. Wręcz przeciwnie, dopiero zagłada Atlantydy, spowodowała zwiększenie napływu białych kolonistów na ziemie zarówno Dolnego jak i Górnego Egiptu. Sytuacja była tak niebezpieczna, a biali Atlanci czuli się tak silni, że postanowili wywołać powstanie zbrojne i przejąć władzę nad krajem. Tego było już za wiele dla Enkiego/Ptaha, który nie mogąc poradzić sobie z Atlantami, ustąpił z tronu. Jego następcą oczywiście został ... Marduk. 


 RZĄDY MARDUKA/RA

ok. 11 420 r. p.n.e. - ok. 10 420 r. p.n.e.

Cz. I 

 

 REBELIA ATLANTÓW 
i PRZYBYCIE KAPŁANA RA-TA
ok. 11 420 r. p.n.e.

MŁODY KAPŁAN RA-TA


Enki abdykował, jednak nie uczynił tego z własnej woli, został do tego zmuszony dwoma czynnikami - wybuchem jawnej rebelii białych Atlantów w kraju Hem-Ta, oraz ... silnym naciskiem ze strony swego syna - Marduka, który w tym czasie powrócił ze swego wygnania (rejony dzisiejszej Palestyny i Libanu) i zażądał od ojca by zrzekł się tronu na jego korzyść, gdyż tylko on wie jak położyć kres rebelii. Tak właśnie się stało i Marduk koronowany został (jako RA Wszechwiedzący),  na kolejnego władcę Górnego Egiptu z dynastii Nibiruan z Edenu. Tymczasem rebelia białych Atlantów, przerodziła się w krwawą wojnę domową, pomiędzy zwolennikami kultu Ozyrysa, a wyznawcami religii "Synów Beliala". Podobnie jak niegdyś na Atlantydzie, tak teraz na egipskiej ziemi, walczyli ze sobą zwolennicy obu religijnych nurtów (te tradycje przetrwają w pamięci późniejszych starożytnych Egipcjan, a ich efektem będzie chociażby czasowe zdobywanie wpływów przez kapłanów wywodzących się od boga RA, lub też boga Ozyrysa. Odnowienie kultu Ozyrysa w społeczności egipskiej, nastąpi po I Okresie Przejściowym - od ok. 2 200 r. p.n.e., gdy kraj ponownie zostanie ogarnięty wojną domową i walkami o władzę).

Żadna jednak ze stron nie potrafiła zwyciężyć w tych krwawych, wojennych zmaganiach. W tym właśnie "gorącym" okresie wewnętrznych waśni, przybył do Górnego Egiptu, pewien mężczyzna. Był to stary kapłan zakonu "Synów Beliala" o imieniu RA-TA. Urodził się on jeszcze na Atlantydzie (przed zagładą wyspy), lecz nie dane mu było się tam wychowywać. Jego ojciec (również kapłan), tuż przed katastrofą, udał się z całą rodziną na tereny dzisiejszej Hiszpanii (a raczej na północnych terenach, wokół Pirenejów), gdzie otrzymał zadanie wzniesienia świątyni zakonu i objęcia tam swego patronatu. Według channelingów, ojciec kapłana Ra-Ta, wprowadził na tych ziemiach sprawiedliwe prawa i zasady i dopomógł wielu ludziom, jednocześnie przyciągając ich do wiary zakonu "Synów Beliala". Gdy Atlantyda zatonęła, przyjmował kolejnych uciekinierów, zapewniając im wikt i opierunek. Ojciec Ra-Ta, był nie tylko kapłanem, lecz także naukowcem (a konkretnie matematykiem), który dzięki swym doświadczeniom, uratował wielu rozbitków, próbujących przedostać się (po zagładzie Poseidii), na kontynent europejski. Potem przeniósł się do Egiptu (kraj Magan).

Tam też dorastał i wychowywał się Ra-Ta, który od początku przeznaczony został do stanu kapłańskiego. Po ojcu odziedziczył zamiłowanie do nauki i nowych odkryć (okazał się doskonałym inżynierem i budowniczym maszyn ułatwiających pracę robotnikom). Gdy został już kapłanem, sam projektował i rozbudowywał świątynie zakonu na terenie Dolnego Egiptu. W czasach rządów Enkiego, wielokrotnie podróżował do kraju Hem-Ta. Podczas tych wojaży, częstokroć odwiedzał świątynie "Jednego Prawa" i przybytki kultu Ozyrysa (uczestniczył również w mszach). Dążył do pojednania obu zwaśnionych religii. Dzięki temu zyskał sobie wielki szacunek czerwonoskórych Tolteków (a potem również Nagów), oraz białych Atlantów. Nie wszystkim się jednak podobały jego wezwania do pojednania i moralne napominania. Atlanci coraz bardziej zatracali się w niczym nie skrępowanych dewiacjach seksualnych (kazirodztwo, seks z nieletnimi, ze zwierzętami itd.). Panował wszechobecny kult ciała, a seksualność została podniesiona do formy religijnej konieczności (i wręcz nakazu, każdego człowieka). 

Ra-Ta nawoływał, upominał i błagał o opamiętanie się oraz powrót do duchowych zasad moralności i wewnętrznej samodyscypliny. Nie dzielił nikogo ze względu na wyznanie, kolor skóry czy płeć, jednak apelował do wszystkich i (jeśli uznawał to za konieczne), ostro karcił. Był wrogiem wszelkich odhumanizowanych praktyk seksualnych (szczególnie seksu z nieletnimi i stosunków ze zwierzętami), był też wielkim wrogiem niewolnictwa. Enki bardzo cenił jego rady i wielokrotnie zapraszał go do swego pałacu. Teraz, gdy w Górnym Egipcie wybuchła rebelia, Ra-Ta, postanowił powrócić do tego kraju i dopomóc nowemu władcy w rozwiązaniu napięć trapiących mieszkańców obu tamtejszych ras. Jednak srogo się zawiódł - Marduk nie tylko nie życzył sobie jakichkolwiek rad, ale wręcz otwarcie sprzeciwił się wizycie kapłana w jego kraju, a gdy ten mimo wszystko przybył - czynił wszystko by podważyć jego wiarygodność i nauki.
 


CDN. 

środa, 29 lipca 2015

OGÓRKI ZDZISŁAWA

NAJGŁUPSI Z NAJGŁUPSZYCH

CZYLI DEBILE SĄ WŚRÓD NAS


PAMIĘTACIE TO?

DZIŚ TO JUŻ PRAWDZIWA KLASYKA


"WEZMĄ NAS DO OPOLA?"





DOBREJ NOCY ŻYCZĘ!
 

poniedziałek, 27 lipca 2015

PRZEZ CZERWONĄ GRANICĘ

KU CHWALE 

KORPUSU OCHRONY POGRANICZA





TEN KRÓTKI, NISKONAKŁADOWY FILMIK JEST PRÓBĄ PRZYPOMNIENIA, WYDARZEŃ, MAJĄCYCH MIEJSCE W LATACH 1936 - 1938, GDY ROZPOCZYNAŁA SIĘ ZAKROJONA NA WIELKĄ SKALĘ tzw.: "OPERACJA POLSKA" NKWD. PRZESIEDLONO I ZABITO W TYM CZASIE SETKI TYSIĘCY POLSKICH MIESZKAŃCÓW ZWIĄZKU SOWIECKIEGO, KTÓRZY PO 1921 r. MIELI NIESZCZĘŚCIE ZNALEŹĆ SIĘ ZA POLSKĄ GRANICĄ WSCHODNIĄ

PS: AUTORAMI tzw.: "POKOJU RYSKIEGO" Z SOWIETAMI, PODPISANEGO W RYDZE 18 MARCA 1921 r. I KOŃCZĄCEGO WOJNĘ POLSKO-BOLSZEWICKĄ (1919 - 1921), BYLI PRZEDE WSZYSTKIM POLITYCY WYWODZĄCY SIĘ Z NARODOWEJ DEMOKRACJI I POLSKIEGO STRONNICTWA LUDOWEGO, CZYLI CAŁA TA OGÓLNIE POJĘTA "DMOWSZCZYZNA"

WOJNĘ Z SOWIETAMI WYGRALIŚMY DZIĘKI KILKU CZYNNIKOM:

1) POWSZECHNEJ MOBILIZACJI SPOŁECZEŃSTWA

2) POŚWIĘCENIU I ZAPALE BOJOWYM ŻOŁNIERZA POLSKIEGO

3) OGROMNEJ DANINIE KRWI, PRZELANEJ W OBRONIE UNIWERSALNYCH WARTOŚCI MIĘDZYLUDZKICH, KTÓRE NA PIERWSZYM MIEJSCU STAWIAJĄ GODNOŚĆ I HONOR CZŁOWIEKA - BOLSZEWIZM ZAŚ NA PIERWSZYM MIEJSCU STAWIAŁ NIENAWIŚĆ i NIEUFNOŚĆ DO LUDZI

4) STRATEGICZNEMU GENIUSZOWI JEDNEGO CZŁOWIEKA

MARSZAŁKA JÓZEFA PIŁSUDSKIEGO


NATOMIAST "POKÓJ RYSKI" NIE BYŁ TRAKTATEM PAŃSTWA ZWYCIĘSKIEGO, BYŁ UKŁADEM, W KTÓRYM OGÓLNIE POJMOWANA "DMOWSZCZYZNA" (NAZYWAM TAK LUDZI, KTÓRYM WÓWCZAS ZAPADŁO BIELMO NA OCZY A UMYSŁ ODMÓWIŁ POSŁUSZEŃSTWA), ODDAWAŁA OGROMNE TERENY WSCHODNIE, ZAMIESZKANE RÓWNIEŻ PRZEZ POLAKÓW, W RĘCE PIEKIELNEGO MORDORU, KTÓREGO CZĄSTKĘ JUŻ POZNANO PODCZAS WOJNY. A WSZYSTKO PO TO BY DOPIEC PIŁSUDSKIEMU I PRZESZKODZIĆ MU W REALIZACJI KONCEPCJI MIĘDZYMORZA.

MARSZAŁEK TAK WYPOWIEDZIAŁ SIĘ NA WIADOMOŚĆ O WARUNKACH, NA JAKICH ZOSTAŁA SPORZĄDZONA "KAPITULACJA RYSKA" (CHOĆ SOWIECI SAMI ODDAWALI NAM WIELKIE TERENY CIĄGNĄCE SIĘ AŻ PO SMOLEŃSK):

"PO TYM TRAKTACIE, KOMUŚ W POLSCE 
NALEŻAŁOBY ROZBIĆ GŁUPI ŁEB"



PO CZYM DODAŁ:


"W TYCH GRANICACH, POLSKA NIE PRZETRWA 
NAWET JEDNEGO POKOLENIA"





CZYŻ NIE MIAŁ RACJI - ZRESZTĄ NIE PIERWSZY RAZ?




"OPERACJĘ POLSKĄ" NKWD, MOŻNA PORÓWNAĆ DO HOLOKAUSTU ŻYDÓW 
Z CZASÓW II WOJNY ŚWIATOWEJ, GDYŻ JEDYNYM KRYTERIUM DLA WŁADZ SOWIECKICH W MORDACH NA LOKALNEJ LUDNOŚCI POLSKIEJ - BYŁO JEJ POCHODZENIE ETNICZNE. TO ŻE BYLI POLAKAMI, AUTOMATYCZNIE STAWIAŁO ICH JUŻ NA STRACONEJ POZYCJI





PAMIĘCI ŻOŁNIERZY 

KOP-u 

STOJĄCYCH U BRAM 

OJCZYSTYCH ZIEM 

1924 - 1939







 

piątek, 24 lipca 2015

HISTORIA ŻYCIA WSZECHŚWIATA - WSZELKIEJ CYWILIZACJI - Cz. LXXXVIII

EGIPT POD RZĄDAMI NIBIRUAN

"CZASY BOGÓW" 

Cz. I

 

GENEZA


Pierwszą wielką cywilizacją, jaka pojawiła się na terenach dzisiejszego Egiptu - była cywilizacja kraju Aranka, stworzona przez czerwonoskórych uciekinierów z Atlantydy. Miało to miejsce (według Edgara Cayce'a), dokładnie w 50 712 r. p.n.e. czyli wraz z upadkiem ostatniej atlantydzkiej twierdzy czerwonoskórych Tolteków w Bel-Ra i ucieczce króla Axtella (ostatniego władcy I Imperium Atlantydy), do ówczesnej prowincji Egiptu (zwanej Aranka). Władza Tolteków nad Egiptem trwała ponad 30 000 lat, do roku (ok.) 20 450 p.n.e. gdy ostatni czerwonoskóry Atlant - król Usertsen, nie mając synów, przekaże tron w ręce Enkiego z Edenu. Koronuje się on w Egipcie, pod imieniem PTAH i zapoczątkuje długą linię nibiruańskich władców, których pamięć przetrwa w legendach starożytnych Egipcjan, jako czasy panowania bogów na ziemi. Dynastia Enkiego osobiście będzie władać Egiptem przez ok. 17 340 lat (do ok. 3 111 r. p.n.e., gdy na tron Egiptu wstąpi Marduk. Jako pierwszy z Nibiruan postanowi oddać władzę nad Egiptem w ręce jednego z członków rodu Adama - Neteru - nazwanego potem Skorpionem. Obejmie on władzę nad krajem HEM-TA - czyli późniejszy Górny Egipt. Na północy zaś, czyli nad "krajem rzeki spadającej kaskadami" - znanym nam jako Dolny Egipt, władzę obejmą potomkowie białych kolonistów z Atlantydy, którzy przybędą do kraju zwanego wówczas MAGAN, ok 16 000 r. p.n.e.). 

Marduk jednak nie zrezygnuje z władzy nad krajem. Powierzając rządy potomkom Kaina nad Egiptem, zdawał sobie doskonale sprawę, że wiek ludzi, którzy urodzili się już poza planetą/okrętem Nibiru (a do tego po Wojnach Piramidowych i zniszczeniu firmamentu niebieskiego, wiek ten jeszcze znacznie się obniżył, choć trwało to stopniowo co pokolenie), nie może dorównać długości życia istot, urodzonych na tej planecie - a do takich należał właśnie Marduk. Zatem, oddajac władzę polityczną w ręce rodu Kaina, jednocześnie obwołał się bogiem i wszechwładcą całej ziemi - RE Wszechwiedzącym i nakazał władcom oraz ludności tej ziemi, czcić siebie jako największego z bogów. Tak też się stanie, ale na razie wróćmy do początków tej dynastii, czyli do objęcia władzy przez Enkiego z Edenu. 


RZĄDY ENKIEGO/PTAHA

ok. 20 450 r. p.n.e. -  ok. 11 420 r. p.n.e. 

Cz. I


 

PROBLEM OŻENKU MARDUKA


Te ponad 9 000 lat panowania Enkiego nad Egiptem, obfitują w wiele ciekawych wydarzeń, które doprowadzą w konsekwencji do wykrystalizowania się społeczeństwa starożytnych Egipcjan, których znamy już z epoki historycznej. Od czasów historycznego sojuszu Enki-Enlil (zawartego ok. 48 750 r. p.n.e., przeciwko buntowniczemu synowi Enkiego i Ninhursag - Adapie, w Biblii zwanego Adamem), władzę nad miastami Edenu, sprawował Enlil.  Enki pracował w swym laboratorium i nie wtrącał się do rządów, zaś Ninhursag, jako kobieta (według praw pochodzących jeszcze ze starej planety - Malony), nie mogła przewodzić społeczeństwu Nibiruan. Głównym zadaniem i zajęciem tych istot, było zapobieżenie zagładzie planety/okrętu Nibiru, tak więc wciąż potrzebowali oni złota, więcej złota, by dostarczać go z księżycowej bazy Iggi na Nibiru. Pracami tymi kierował oczywiście Enlil. 

Nibiruanie mieszkający na stałe w Edenie, zauważyli też w tym czasie coś, co bardzo ich zaniepokoiło. Mianowicie okazało się, że im dłużej przebywali na "Niebieskiej Planecie" (jak często w channelingach określa się Ziemię), tym szybciej się starzeli. Szczególnie odbijało się to na ich skórze, która gdzieniegdzie zaczęła ... się marszczyć (co wcześniej było nie do pomyślenia). O ile jednak Nibiruanie przybyli lub zrodzeni na Nibiru, starzeli się dość wolno (co kilka tysięcy lat), o tyle ich potomstwo, zrodzone już na Ziemi, w bardzo szybkim tempie (szczególnie Ningiszzida czyli późniejszy toltecki "bóg" Quatzelcoatl - o którym już pisałem, oraz Dumuzin - dzieci Enkiego i Enlila). Pewnym rozwiązaniem (a raczej spowalnianiem procesu stażenia), była re-inhalacja mono-atomowa komórek ciała, której podejmowali się Nibiruanie w ośrodku medycznym Ninhursag w Shuruppak. Nie przynosiło to jednak takich efektów, jakie by sobie oni życzyli, jedynie na pewien czas spowalniano proces starzenia się komórek skóry. Ale nie to było największym zmartwieniem tych istot. 

W tym też czasie (nie wiadomo dokładnie kiedy miało to miejsce, na pewno jednak przed udaniem się Enkiego do Egiptu), Marduk poinformował swych rodziców (ojca Enkiego i matkę Damkinę), że pragnie się ożenić. Jego wybór padł jednak na zwykłą Ziemiankę, kobietę która nigdy nie była na Nibiru, ani też nie miała żadnych związków z Nibiruanami. Była ona mieszkanką Imperium Ujghur, czyli Aryjką, lecz dla Enkiego i Damkiny taki mariaż ich syna ze "zwykłą śmiertelniczką" (biorąc pod uwagę różnicę ich genetycznego wieku, oraz możliwości regeneracji skóry - tak różnej dla Nibiruan i urodzonych już na Ziemi innych kolonistów - w tym chociażby mieszkańców Atlantydy, czy Ujghurów), w ogóle nie wchodził w rachubę. Matka nawet zagroziła mu, że jeśli poślubi ją bez zgody rodziny - utraci wszelkie prawa jako książę i pierworodny następca swego ojca, zapowiedziała również że dziewczyna nigdy nie może odwiedzić ich planety - Nibiru. Enlil też wpadł w gniew i zamierzał (jako władca Edenu), zabronić Mardukowi tego ożenku, a w przypadku złamania przez niego zakazu - surowo go ukarać. 

Marduk jednak nie dawał za wygraną. Ostatnią instancją, do której mógł się zgłosić był ... jego dziadek - Anu, który przebywał na Nibiru. Anu stwierdził że nikt nie może zabronić Mardukowi poślubienia jego wybranki, lecz zaznaczył jednocześnie że wraz z małżeństwem, utraci on prawa księcia, oraz nie będzie mógł już nigdy pretendować do władzy nad Edenem, Nibiru czy Iggi. Marduk przystał na te warunki (lecz w sercu zachował wielką urazę, która w przyszłości zaowocuje Wojnami Piramidowymi m.in.: o tron Edenu), poślubił swą wybrankę i nadał jej nowe imię - Sarpanitu. W tym też czasie król Usertsen, zapytał Enkiego, czy by nie zechciał zająć jego miejsca, jako kolejny władca kraju Aranka. Enki wyraził zgodę i udał się do Egiptu wraz ze swym synem Mardukiem i jego nową żoną - Sarpanitu.



II EKSPANSJA ATLANTÓW I ZAJĘCIE DELTY EGIPTU
(POWSTANIE KRAJU MAGAN)
ok. 16 000 r. p.n.e.




 Ok. 16 000 r. p.n.e. już po zniszczeniu Imperium Ujghur, Imperium Atlantydy, było największym i najpotężniejszym mocarstwem ówczesnego świata. Władcy rządzący Wyspą, nie zamierzali jednak na tym poprzestać, pragnęli całkowicie opanować (lub uzależnić od siebie i zdominować), inne kontynenty świata. Teraz ich wzrok padł na kraj Aranka, który zamierzali podporządkować i zasiedlić. Nim jednak doszło do wielkiej wyprawy na Egipt, w okresie 20 000 r. p.n.e. - 16 000 r. p.n.e., imało miejsce jeszcze jedno wydarzenie, związane bezpośrednio z ożenkiem Marduka. Mianowicie w tym właśnie czasie, ok. 200 mieszkańców księżycowej bazy Iggi, porzuciło ją (ze względu na trudne warunki) i powróciło do Edenu. Ci ludzie, zachęceni przypadkiem Marduka, postanowili poślubić kobiety z innych państw (nie pochodzące z Nibiru). 

Zażądali oni od Enlila, aby zaakceptował ich wybór, tak jak uczynił to w przypadku Marduka. Enlil, który miał dość gwałtowny i wybuchowy charakter, ani myślał podporządkowywać się szantażystom. Doszło więc do kolejnych walk w Edenie, które jednak zakończyły się klęską buntowników i umieszczeniem ich w specjalnych celach, umieszczonych na terenach dzisiejszego Babilonu. Natomiast Marduk wraz z żoną wyjechał z Egiptu i osiedlił się na ziemiach dzisiejszej Palestyny i Libanu (będzie tam żył do 11 420 r. p.n.e., gdy zastąpi swego ojca na tronie Egiptu). 

Wracając zaś do Egiptu, to właśnie ok. 16 000 r. p.n.e. wyruszyła wielka wyprawa Atlantów na Egipt, prowadzona przez człowieka o imieniu THOT. Była to wyprawa zbrojna, ale w zasadzie nie dochodziło do większych walk. Po prostu Enki oddał Thotowi całą Deltę w zamian za utrzymanie władzy nad południem kraju. Thot widocznie nie był typem wojownika-zdobywcy, a raczej odkrywcy i kolonizatora, więc szybko przystał na taki scenariusz. Cała Delta została opanowana przez Atlantów, wraz z dawną stolicą Tolteków w Sais (gdzie Thot utworzył swą stolicę). Thot był synem jednego z najwyższych kapłanów zgromadzenia "Synów Beliala" i bardzo szybko na kontrolowanym przez siebie terenie (najpierw w Sais, a potem w całej Delcie), rozpowszechnił tę religię. Mamy tu więc prawdziwy galimatias - gdyż na południu obowiązywała nadal religijność wywodząca się z "Jednego Prawa" i kultu Ozyrysa, natomiast Północ zdominowali kapłani zgromadzenia, które przed wiekami doprowadziło wyznawców południa do opuszczenia ich dawnej ojczyzny. Tak powstały dwa kraje - północne (późniejszy Dolny Egipt) - czyli królestwo Magan, a potem (po inwazji Nagów z Indii), południowe - królestwo Hem-Ta. 



CDN. 

środa, 22 lipca 2015

HISTORIA ŻYCIA WSZECHŚWIATA - WSZELKIEJ CYWILIZACJI - Cz. LXXXVII

DRUGA WOJNA ATLANTÓW 

Z IMPERIUM UJGHUR

ok. 18 000 r. p.n.e.


AGRESJA NA AZJĘ




Biali Ujghurowie - mieszkańcy imperium o tej samej nazwie, byli ludźmi dość spokojnymi i pokojowo nastawionymi do całej reszty powstających u ich granic nowych państw i imperiów. Żyli w rodzinach o silnej pozycji ojca jako głowy rodu, lecz kobiety miały tam o wiele więcej do powiedzenia, niż w II Imperium Atlantydy, pod rządami sekty "Synów Beliala". Ich kraj podzielony był na dziesięć prowincji, każda pod rządami lokalnego rządcy, który miał obowiązek na kontrolowanym przez siebie terytorium, dbać o bezpieczeństwo obywateli, rozwój sieci dróg i formowanie lokalnych jednostek wojskowych. Taki rządca prowincjonalny, musiał również zapewnić swym mieszkańcom codzienne minimalne wyżywienie (tak ponoć było w miastach). Rolnictwo stało na wysokim poziomie, o czym świadczy staroirańskie słowo "Arianin" (lub "Arian"), które znaczyło tyle co: "Oracz". Armia Ujghurów nie była liczna, ok. 18 000 r. p.n.e. (czyli na początku drugiego konfliktu z Atlantami), liczyła 100 000 żołnierzy, podzielonych jeszcze pomiędzy dziesięć prowincji Imperium. Za to ich flota była dość silna. 

Byli ludźmi pobożnymi i wyznawali wiarę w jednego uniwersalnego Boga Stwórcę wszechrzeczy. Ich świątynie jednak, bardzo przypominały dawne świątynie kapłanów "Jednego Prawa" z I Imperium Atlantydy, gdyż centralnym ich punktem był wielki płomień, zwany "AGNI". Był to więc w dużej mierze kult solarny, podobny "Jednemu Prawu". Ludność gromadziła się rankiem w świątyniach, by obejrzeć swoisty rytuał rozpalenia ognia. W czasie tej ceremonii, kapłanom towarzyszył chór, który wyśpiewywał pieśni religijne i pochwalne ku czci Boga Stwórcy, który stworzył wszelką żywą istotę i pozwolił jej się cieszyć ciepłem i światłem płynącym od "Agni" (utożsamiano to też ze słońcem). Gdy kapłan rozpalił już specjalnie przygotowaną paletę, na której płonął ogień, uderzał kilka razy laską w podłogę, aby przepędzić nią mrok i chłód. 

Na początku wojny z Atlantami, Imperium Ujghur rządził cesarz Martus. Atlantydą rządził wówczas król Kling, który był synem poprzedniego władcy Atlantydy z III dynastii - króla Armana i księżniczki, pochodzącej właśnie z Imperium Ujghur - Namest. Gdy Kling wstąpił na tron Atlantydy (ok. 18 000 r. p.n.e.), uznał, że po matce (która była królewską córką),m ma również prawo do tronu Ujghurów. Tym bardziej że od dłuższego czasu, Imperium Ujghur przeżywało poważny kryzys wewnętrzny. Rozpoczął się on już ok. 27 000 r. p.n.e. i miało to miejsce z jakimiś do końca niewyjaśnionymi klęskami żywiołowymi i ruiną gospodarczą wielu mieszkańców imperium. Postanowili oni wówczas poszukać szczęścia gdzie indziej, a w swych eskapadach dotarli do Ameryki Północnej (którą przeszli całą z północy na południe) i wkroczyli do Ameryki Południowej, by potem przedostać się na Atlantydę (pisałem o tym w postach mówiących o  cywilizacjach amerykańskich). 

Po tym pierwszym kryzysie gospodarczym, na imperium spadł atak Atlantów, rozpoczynający I Wojnę z Imperium Ujghur (ok. 25 000 r. p.n.e.), zakończony utratą Europy i wycofaniem się Ujghurów do Azji. Teraz Kling rozpoczynał II Wojne, która miała się skończyć upadkiem państwowości Ujghurów i ich rozdzieleniem. Część pozostała na zamieszkiwanych dawniej terenach, lecz utraciła dawną technologię i wiodła żywot prymitywnych nomadów. Cześć przeszła do Europy Północnej, zakładając tam aryjskie państwa nordyckie, część weszła do Iranu (ich historię opisałem w poprzednich tematach), a część zeszła do podziemnych miast Agharty, gdzie wiedli życie, takie jak dawniej, z tym tylko że teraz już nie wychodzili na zewnątrz (w obawie przez odkryciem Agharty przez Atlantów). Teraz potężna flota inwazyjna Atlantów, wysadziła desant na terenach dzisiejszej Syrii (która nie należała do Ujghurów) i maszerowała na północny-wschód w kierunku Kara-Koty, stolicy imperium. 

Walki był intensywne (channelingi nie opisują ich przebiegu), ale przewaga technologiczna Atlantów, wzmocnionych Kryształami Mocy, generującymi energię kilkakrotnie większą od siły obu bomb atomowych, które spadły w 1945 r. na Hiroszimę i Nagasaki, spowodowała, że Ujghurzy cofali się na całym froncie walki. Tak oto armia Klinga zbliżyła się do Kara-Koty, gdzie umocnił się cesarz Martus, wraz z niedobitkami swej armii. Walki o Kara-Kotę były bardzo krwawe i długie, Ujghurzy bowiem doskonale się bronili i podejmowali ataki ofensywne na pozycje Atlantów. Wreszcie Kling stracił nadzieję na opanowanie miasta. Nakazał więc zniszczyć je za pomocą Kryształów - tak też się stało. Miasto zostało zniszczone taka ilością energii nuklearnej, że nie tylko ono zniknęło, lecz i cała okoliczna flora i fauna. Tereny, na których niegdyś stała potężna stolica Ujghurów - dziś oblewają piaski pustyni Gobi, która powstała po zniszczeniu miasta i okolicznych terenów. Miasto zaś, jest zakopane głęboko pod powierzchnią tych piasków.




Miała je odnaleźć w 1804 r. grupa brytyjskich badaczy, którzy na podstawie mapy, otrzymanej w jednym z tybetańskich klasztorów, szukali miasta pod zwałami piasku i kamieni. Mieli się dokopać na głębokość 15 metrów, lecz dalszych prac musieli zaniechać z powodu braku dalszych funduszy. Natrafili jednak na pewne ruiny i dziwne napisy. Potem jeszcze w XIX wieku prace na tym terenie kontynuowali Rosjanie pod przewodnictwem niejakiego Kozłowa. Ponoć on też miał dokopać się na sporą głębokość i odkrył pozostałości murów dawnych budynków, które zostały stopione pod niewyobrażalnie wielkim ciśnieniem, którego nie wytworzyłoby nic, co on znał ze swoich czasów. Tak zakończyła się historia pierwszego azjatyckiego imperium, białej (aryjskiej), ludności, pochodzącej niegdyś z Atlantydy (I Imperium). 






CDN.

wtorek, 21 lipca 2015

LECZNICZE DZIAŁANIE SPANKINGU

SPANKING 

 i WSZYSTKO JASNE







Od czego by tu zacząć, żeby nie zabrzmiało niezręcznie? Może zacznę prosto z mostu, od tak:



TAK, JESTEM GORĄCYM MIŁOŚNIKIEM SPANKINGU



 Czyli lania (najczęściej na gołą pupę), kobiecej sempiterny dłonią, szpicrutą, lub batem. Uważam nawet (a wręcz, jestem tego pewien, gdyż osobiście to sprawdziłem), taka "zabawa", ma również działanie lecznicze. Może na przykład doprowadzić do wyleczenia się ze stanów depresyjnych (słyszałem o tym), stresu a nawet może doprowadzić do zaprzestania stosowania wszelkich używek, jak choćby palenia papierosów. Należy jednak pamiętać o intensywności takich "zabaw" w tym przypadku. Jeśli terapia spankingiem, ma odnieść sukces, powinno się ją stosować co najmniej 1, a nawet 2 razy w tygodniu (co najmniej).

Co do mnie osobiście i mojego doświadczenia, to muszę się przyznać, że jeśli porządnie nie wysmagam pupy mej kobiety, to ... cały póżniejszy "power" idzie w niebyt. Po prostu już tak mam, że wystarczy mi chwilka takiej "zabawy" (niekiedy, choć rzadziej - wystarczy mi tylko samo wspomnienie tej chwili, gdy kobieta wystawia mi swoją sempiternę, lub gdy ja zmuszam ją do takiego zachowania), by moja dama była zadowolona (nie chwaląc się powiem tylko - kilkakrotnie w ciągu jednej doby). Tak to już na mnie działa, choć nie samo bicie mnie tak podnieca, a raczej fakt, iż moja kobieta, jest w tym momencie całkowicie zdana na mą łaskę i niełaskę. Jest moja i ja decyduję czym i w jaki sposób ją "ukarać". 

Spanking jest o tyle ciekawą formą terapii (może choćby służyć jako lek, w przypadku kryzysu w związku - mnie przynajmniej to pomaga, sądzę więc że i innym by nie zaszkodziło), że pobudza sfery erogenne ciała i pozwala odpowiednio "dostroić" kobietę przez zbliżeniem.


Gdzieś kiedyś wyczytałem taką maksymę:

"BÓL DUSZY, MOŻE UKOIĆ 
JEDYNIE BÓL CIAŁA"



i w całej pełni się z nią zgadzam

POZDRAWIAM i ŻYCZĘ DOBREJ NOCY







poniedziałek, 20 lipca 2015

HISTORIA ŻYCIA WSZECHŚWIATA - WSZELKIEJ CYWILIZACJI - Cz. LXXXVI

IRAN POD RZĄDAMI ARIÓW

i PIERWSZA WOJNA Z NAGAMI O INDIE

15 000 r. p.n.e.








 RAM I 

PRAWODAWCA   




Po zdobyciu stolicy czarnych Amazirów - Hazarty, cały teren dzisiejszego Iranu został zajęty przez plemiona białych i żółtych koczowników z północy, oraz białych niewolników z południa. Wodzem ich wszystkich, obrany został Ram, którego po zwycięstwie - ogłoszono pierwszym królem Ariów. Ram I postanowił stworzyć nowe społeczeństwo, oparte na całkowitej dominacji białej rasy. W tym celu wprowadził ustrój kastowy, tworząc klany kapłanów, wojowników, rolników i rzemieślników (z tym że ziemię mogli posiadać jedynie ludność biała). Podzielił państwo na prowincje (zasiedlone wcześniej przez poszczególne plemiona) i zezwolił przywódcom klanowym (przez siebie mianowanym), wybrać poszczególnych wodzów, sędziów i kapłanów dla danych prowincji. Sam zamieszkał w zbudowanej stolicy Imperium Ariów - VERZE, który szybko rozrósł się do znacznych rozmiarów. Choć po zwycięstwie teraz czarnoskórzy Amazirowie, stali się niewolnikami białych, Ram nawoływał do humanitarnego ich traktowania (sam odnalazł i poślubił kobietę, która pomogła mu kiedyś uciec z niewoli i ją poślubił. To znaczy jako jedną z wielu kobiet z jego haremu). Zabronił też zabijania Amazirów i znakowania ich niczym bydło (czego wcześniej doświadczyli Ariowie). 


VER
STOLICA ARIÓW



Wprowadził też na terenie państwa religię "Jednego Prawa", połączoną z kultem Ozyrysa. Przekazy channelingowe informują, że Ram nie wprowadził tych wszystkich zmian sam. Był tam ktoś jeszcze, kogo określa się mianem "Deva Nahusha" (czyli "Boski Rozum"). Tym mianem w latach późniejszych Hindusi określali kogoś, kto odznaczał się ponadprzeciętną inteligencją, wiedzą i mądrością, oraz kto ... miewał wizje. Czy Ram miewał wizje? Nie wiadomo, wiadomo jednak że określono go właśnie tym przydomkiem. Być może (tak ja sądzę), za owym przydomkiem "Deva Nahusha", krył się ktoś, kto przybył z księciem Ramą z Agharty. Być może był to człowiek, wysłany z podziemnych miast, celem podniesienia poziomu życia koczowników (poprzez wpływ na Ramę), by nowo utworzone państwo, nie nabrało u swych narodzin prymitywnego kształtu. Uważam że takie wytłumaczenie można uznać za właściwe (channelingi tego nie precyzują), gdyż sam fakt przyjęcia przez Ramę religii "Jednego Prawa", oraz kultu ozyryjskiego (którego przecież nie mógł znać, ktoś urodzony od dziecka w niewoli, wśród czarnych panów, wyznających zupełnie inne kulty. Jedynym logicznym wytłumaczeniem jest fakt, że Ram poznał wiedzę o tej religii właśnie w Agharcie).  


WIELKIE PODBOJE W AZJI 


Prócz Veru, bardzo szybko powstały i inne miasta na terenie dzisiejszego Iranu. Czarni Amazirowie co prawda zostali zniewoleni, ale dzięki prawom i opiece jaką objął ich Ram - ich pozycja była o wiele lepsza, niźli białych Aryjczyków, w czasach gdy to tamci władali tą ziemią. Jednak były tereny, które wciąż pozostawały w rękach Amazirów. Takim terenem był Kaukaz, gdzie dawne twierdze wojenne Amazirów, wciąż były przez nich kontrolowane. Ram zjednoczył swe plemiona raz jeszcze, tym razem pod hasłem: "Podboju ziem północy" (głównie chodziło o Kaukaz). Tamtejsze twierdze, należały do bardzo potężnych, jednak technologia Agharty, którą dysponował Ram, była tak wielka, że rozświetlała drogę maszerującej armii Ariów również i w nocy w postaci wielkiego słupa ognia (skąd my to znamy?). Amazirowie nie mieli szans w starciu z Ariami i technologią Agharty, ich twierdze padały, jedna po drugiej, aż wreszcie cały Kaukaz opanowany został przez wojska Ramy. Kolejnym kierunkiem ekspansji Ariów były Himalaje, które też zostały przez nich opanowane. Następnie Ram wyszedł ze swą armią na wielkie stepy azjatyckie i opanował wiele terenów dawnego Imperium Ujghur. 

Przedsięwziął też kilka mniejszych wypraw na tereny opanowanej przez Atlantów - Europy, bez większego jednak powodzenia. Prawdziwym celem ekspansji Rama stały się jednak Indie, zasiedlone przez czerwonoskórych Nagów z zatopionego kontynentu Lamar.


I WOJNA ARIÓW Z NAGAMI O INDIE

15 000 r. p.n.e.

 



Wszystkie te wyżej wymienione wyprawy i podboje, dokonane zostały za życia i pod bezpośrednim przywództwem króla Rama. Nagowie spodziewali się ataku, gdyż już od dłuższego czasu rejon przygraniczny, był polem zbrojnych aryjskich zagonów. Dodatkowo w Indiach schroniło się wielu zbiegłych z niewoli czarnoskórych Amazirów. Wielu też się tam osiedliło i wstąpiło do armii Nagów, z zamiarem dalszej walki z białymi Aryjczykami. Wojna wybuchła niespodziewanie (bez żadnych dyplomatycznych ceregieli). Po prostu Ram zgromadził znaczne siły zbrojne, na obszarze południowo-wschodniego Iranu i na ich czele przekroczył granicę z Indiami w rejonie dzisiejszego Beludżystanu, który zajęto bez walki. Szybko opanowano też rejon rzeki Indus (Nagowie nie podejmowali walki, wycofując się w kierunku południowym - ku własnej stolicy Dekkan) i Ganges. Na tych zdobyczach wojna (która w zasadzie wojną nie była, a raczej pokojowym wchłonięciem tych ziem do Imperium Ramy), się zakończyła, gdy władca Imperium Nagów poprosił Ramę o zaprzestanie dalszej walki, jednocześnie oddając mu już zajęte ziemie. II Wojna Ariów z Nagami, będzie miała miejsce już po biblijnym Wielkim Potopie i będzie o wiele intensywniejsza.



CDN.

niedziela, 19 lipca 2015

PRAWDZIWA OPOWIEŚĆ O KOPCIUSZKU

POLSKIE KOCHANIE WE 

FRANCUSKIM KEPI

KAŻDA Z NAS MIAŁA SWEGO 

KSIĘCIA PEPI


OTO PRAWDZIWA OPOWIEŚĆ O KOPCIUSZKU, 
KTÓRY SPOTKAŁ NA SWEJ DRODZE 
KSIĘCIA "Z BAJKI" 
CO Z TEGO WYNIKŁO? ZOBACZCIE SAMI


Opowieść rozpoczyna się w roku 1807, gdy armia napoleońska wkroczyła na polskie ziemie w pogoni za uciekającymi Prusakami i w ciężkich walkach z ich rosyjskimi sprzymierzeńcami. Gdy w listopadzie 1806 r. (po rozgromieniu pod Jeną i Auerstedt całej pruskiej armii, ucieczce króla Fryderyka Wilhelma III i królowej Luizy do Królewca, zajęciu Berlina przez Francuzów - 24 października), zwycięskie wojska francuskie, wkroczyły na ziemie polskie, zostali tutaj przyjęci z niezwykłą wprost radością. Polacy bowiem, od 12 lat żyli już pod obcą (złożoną z trzech odrębnych monarchii), władzą zaborczą i pragnęli wreszcie ponownie odbudować Polskę, na nowo odrodzić tę państwowość, która (dla zaborców i wielu polityków państw Europy Zachodniej), zniknęła ostatecznie w 1795 r. po trzecim rozbiorze Rzeczypospolitej. Teraz znów pojawiło się "światełko w tunelu", pojawiła się nie tylko nadzieja, ale wręcz pewność odbudowania silnej Polski w przedrozbiorowych granicach.

7 listopada wybuchło anty-pruskie powstanie w Wielkopolsce, zakończone sukcesem. Dalsza droga wgłąb Polski, była dla Francuzów spacerkiem, gdyż gdziekolwiek się nie pojawiali, byli przyjmowani gorąco i entuzjastycznie. Organizowano na ich cześć bale i przyjęcia, festyny i zabawy. Szczególnie szybko kontakt z francuskimi oficerami i dyplomatami, nawiązywały nasze panie i tak generał Antoine-François Andreossi, zakochał się w Karolinie Jelskiej, adiutant Murata - Karol de Flahaut, wszedł w długi intymny związek z hrabiną Anną Potocką (w której też zadurzył się sam gen. Joachim Murat). Minister spraw zagranicznych Francji książę Talleyrand Périgord w księżnej Teresie Tyszkiewiczowej (siostrze księcia Józefa Poniatowskiego), zaś rezydent Jean-Charles Serra w hrabinie Sobolewskiej. Sam Napoleon zadurzył się po uszy w szambelanowej Marii Walewskiej - ten ostatni romans jest bez wątpienia najbardziej znany w Polsce (jeśli mowa o epoce napoleońskiej i stosunku Napoleona do Polaków), zresztą nie tylko w Polsce, także we Francji (częściowo również) w Niemczech i w mniejszej skali (ze względu na perfumy "Pani Walewska", które za PRL-u do "nich" eksportowaliśmy), również i w Rosji. 


"MARIO, MOJA SŁODKA MARIO, MOJA PIERWSZA MYŚL JEST POŚWIĘCONA TOBIE, MOIM PIERWSZYM PRAGNIENIEM JEST ZOBACZYĆ CIĘ ZNOWU"

CESARZ NAPOLEON 
16 stycznia 1807 r. w liście do Marii Walewskiej



"JAK ZASPOKOIĆ POTRZEBĘ ZAKOCHANEGO SERCA, KTÓRE CHCIAŁOBY SIĘ RZUCIĆ DO TWYCH STÓP, PANI, (...) WIDZIAŁEM JEDYNIE PANIĄ, PODZIWIAŁEM JEDYNIE PANIĄ, PRAGNĘ JEDYNIE PANI"

Napoleon do Marii Walewskiej na balu wydanym na Zamku Królewskim w Warszawie 
7 stycznia 1807 r.



"WITAJ SIRE, WITAJ PO TYSIĄCKROĆ NA NASZEJ ZIEMI, KTÓRA CZEKA NA CIEBIE, ABY NA NOWO POWSTAĆ"


Madame Maria Walewska, podczas pierwszego spotkania z Cesarzem - 1 stycznia 1807r. 
(jej powóz zajechał drogę powozowi Napoleona)






"ALE UKÓJCIE ŻAL NAD ŚMIERCIĄ MOJĄ OTRZYJCIE ŁZAMI ZALANE POWIEKI, BO I PO ŚMIERCI JESZCZE MNIE SIĘ BOJĄ, JESZCZEM NIE ZGINĄŁ NA WIEKI.



POWSTANĘ! OTO W SYNÓW MOICH SERCACH WIDZĘ NADZIEJĘ PRZYSZŁEJ MOJEJ CHWAŁY. ONI SIĘ POMSZCZĄ NA MOICH MORDERCACH I RÓD MÓJ PODNIOSĄ CAŁY."


Fragment wiersza Wojciecha Bogusławskiego (bardzo popularnego w Warszawie na przełomie 1806/1807 r.) odnoszącego się właśnie do "śmierci" i  odradzania się (dzięki Napoleonowi) Polski. Wiersz został pierwotnie wykonany w 1801 r. w Teatrze Wielkim w Warszawie. Za ten wiersz pruskie władze miasta natychmiast wyrzuciły Bogusławskiego z teatru, dając mu jednocześnie "wilczy bilet".




 Ale nie o tym romansie pragnę tutaj napisać. Chodzi mi o prawie w ogóle nieznane, gorące uczucie, jakim zapałał pewien francuski oficer, do polskiej szlachcianki. Mam tutaj na myśli prześliczną pannę -  Emilię Łucję Parys, wywodzącą się ze szlachetnego, ale już wówczas ubogiego rodu Parysów. Tę piętnastoletnią pannicę wszyscy jej krewni, jak również ewentualni kandydaci do jej ręki, omijali wielkim łukiem. Na balach, na które zapraszano ją trochę z litości, przez wzgląd na pamięć o bohaterskich czynach jej przodków (wśród których w XVI i XVII wieku nie brakowało senatorów), zawsze jednak siedziała sama, w kąciku i nikt nie odważył się do niej podejść. Powód? Pomimo powalającej urody była biedna jak mysz kościelna. Bywalczyni ówczesnych salonów - Anna Nakwaska (żona prefekta departamentu warszawskiego), tak opisała ową dziewczynę: "Tak ubożuchna że się z bogatych koligatów żaden do niej nie przyznawał, nikt nie chciał jej w świat wprowadzić (...) Był to (...) fiołek w trawie ukryty".

Aż pewnego wieczoru na bal (z okazji urodzin księcia warszawskiego i króla saskiego - Fryderyka Augusta - 23 grudnia 1807 r.), przyjechał "królewicz z bajki". Był nim 36-letni generał Charles-Antoine-Alexis Morand, już wówczas francuski "bohater narodowy", którego uderzenie na Prusaków (67 tys.), w bitwie pod Auerstaed 14 października 1806 r. (gwoli wyjaśnienia - dysponował on jedynie dywizją wysłaną przez przegrywających już w tym starciu Francuzów pod marszałkiem Davotem, liczących zaledwie 26 tys.), było niczym cios maczetą w głowę. Bitwa został wygrana z oszałamiającym skutkiem. Na placu boju legło 27 tys. zabitych i rannych nieprzyjaciół (w tym sam pruski wódz naczelny książę Brunszwicki), a 18 tys. dostało się do niewoli. Swój militarny talent pokazał również w innych bitwach, m.in: pod Frydlandem (14 czerwca 1807). Po tych wyczynach stał się nie tylko jeszcze majętniejszy niż dotychczas, ale także opromieniony sławą "nieśmiertelnego".

Morand przybył na bal, gdyż tego wymagała kurtuazja, nie był jednak zwolennikiem takich przyjęć. Gdy wszedł od razu skierował się do grupy oficerów witając swych przyjaciół (m.in: księcia Pepi, czyli Józefa Poniatowskiego), ukłonił się przed lożą książęcą i przez chwilę przypatrywał tańczącym parom. Nie tańczył zbyt dobrze, dlatego wolał unikać "pląsów". Po jakimś czasie, mocno już znudzony, kierował się do wyjścia, gdy nagle ... olśnienie, w jednym rogu sali ujrzał przepiękną blondyneczkę. Natychmiast też poprosił księcia Józefa Poniatowskiego, by ich ze sobą zapoznał, a potem tańczył z nią i tylko z nią przez cały wieczór, budząc zazdrosne spojrzenia lepiej sytuowanych polskich panien. Ta historia to prawdziwa opowieść o kopciuszku i księciu z bajki - dosłownie. Okazało się bowiem że w pewnym momencie dziewczyna nagle zniknęła. Morand szukał jej jak oszalały, jednak nikt nie wiedział gdzie się podziała. Myśląc o niej nie zmrużył oka tej nocy, zaś w dniu następnym pod dom jej rodziców zajechała przepiękna kareta eskortowana przez francuskich kirasjerów. Sam Morand, przystrojony w swój mundur galowy i przepasany wstęgą Legii Honorowej prosił jej rodziców o rękę dziewczyny. Po jednym dniu znajomości, a właściwie po kilku godzinach.

Taka partia była czymś wymarzonym dla dziewczyny, dlatego też dość szybko zgodziła się na małżeństwo. Natychmiast po zaręczynach Morand przepisał na żonę całą swą majętność w Westfalii (ziemię, pałac i kilka dworków). Odtąd młoda Parysówna, której wcześniej unikano jak ognia już w kilka dni po oświadczynach nie mogła obejść się od lizusów, którzy wychwalali jej urodę, cnotę i inne walory, prosząc jednocześnie by o nich pamiętała. Taka to była historia napoleonika - jak z bajki o kopciuszku który spotkał księcia. Szczęście niekiedy chadza ciekawymi ścieżkami.



"BAŚŃ NAPOLEOŃSKA PRZYPOMINA MI OBJAWIENIE św. JANA: KAŻDY CZUJE, ŻE COŚ W NIM TKWI,TYLKO NIE WIE CO"

JOHANN WOLFGANG GOETHE

 

sobota, 18 lipca 2015

ŻYŁA SOBIE BABA

RECENZJA


Bez wątpienia jeden z lepszych rosyjskich filmów, omawiających czasy I wojny światowej i rewolucji bolszewickiej w tym kraju. W ogóle uważam rosyjskie kino za jedno z najlepszych na świecie (pomijając oczywiście propagandowy charakter niektórych dzieł filmowych). Wystarczy nadmienić kilka tytułów z jak choćby "Pancernik Potiomkin" z 1925 r. czy "Matka" z 1926 r. Filmy z ewidentnie naznaczonym przesłaniem prokomunistycznym, jednak nie odbiera to im swoistego uniwersalizmu (jakie zawsze cechuje rosyjskie kino), oraz przesłania, które bardzo łączy element czegoś, co można nazwać "rosyjską duszą". Uwielbiam filmy żywe, mówiące o ludziach i ich wewnętrznych dylematach, ich walce z przeciwnościami losu. Ludziach, którzy nie są jednakowi (bo nikt z nas taki nie jest), w którym element walki dobra ze złem toczy się nie na zewnątrz (jak np. w kinie amerykańskim), gdzie dobry heros rozwala wszystko i wszystkich dookoła, ratując ludzkość i ukochaną kobietę. W filmach rosyjskich (bez względu na okres historyczny, w jakim one powstały), dobro ze złem walczy ze sobą w duszach tych ludzi. To właśnie kocham w filmie rosyjskim, które stawiam (osobiście), na pierwszym miejscu, obok ludowych pieśni niemieckich, oraz polskiej poezji i prozy epoki romantyzmu. 

Teraz chciałbym opisać film, który w sposób niezwykły pokazuje dzieje Rosji i to zarówno tej starej, odchodzącej w niebyt, z ciemnym, zabobonnym ludem prawosławnym, z wszechwładzą nielicznej i niezwykle majętnej arystokracji (któż wie, że rosyjscy arystokraci jeszcze w drugiej połowie XIX wieku, posiadali prywatne haremy, złożone z chłopek, zamieszkujących wsie, które do nich należały - jak znajdę trochę czasu, postaram się to dokładniej opisać), wszechwładzy popów i kleru prawosławnego. Ta Rosja, sama w sobie, nie była niczym szczególnie pięknym, nie przyciągała, a wręcz odpychała. Nic dziwnego że hasła wyzwolenia ludu z okowów niewoli bojarstwa i kleru, spotykały się z takim wzięciem (oczywiście szczególnie wśród ludzi wykształconych). Ludzie ci pragnęli zmiany, która wyrażałaby się w ograniczeniu (lub całkowitym obaleniu), wszechwładzy cara, który (pragnę przypomnieć), jeszcze na początku XX wieku, był jedynowładcą całego kraju (samodzierżcą), niczym Ludwik XIV w wieku XVII. Wola cara stanowiła prawo dla całego kraju i wszystkich jego mieszkańców, a kontrola władcy przez parlament, czyli Dumę Państwową (powołaną dopiero w 1906 r.), był jedynie iluzoryczny. 

Taki to właśnie obraz kraju wyłania się z pierwszej części filmu pt.: "Żyła sobie baba", opowiadającego historię młodej dziewczyny - Warwary, poślubionej mężczyźnie z innej wsi.




Cały film skupia się na ciężkiej doli i przeżyciach Warwary, która poślubia męża pijaka i hulakę. Już jedna z pierwszych scen (pokazujących jak młoda dziewczyna, obawia się pierwszego zbliżenia ze swym mężem, płacząc i zakrywając się kołdrą) - jest niezwykle prawdziwa. Dalej jest już tylko gorzej (gorzej dla samej Warwary). Nieakceptowana przez rodzinę męża, bita do krwi, upokarzana, stara się w tym wszystkim odnaleźć swoje własne miejsce pod słońcem. Wielokrotnie gwałcona (szczególnie w drugiej części filmu), jej relacje z mężem nieco się poprawiają, gdy Warwara broni się przed próbą gwałtu, jakiej próbuje dokonać jej pijany teść. Popycha go, a ten uderza głową o kamień i zabija się. Warwara jest zrozpaczona, wie że zabiła gospodarza i jedynego żywiciela rodziny. Wie też, że nikt jej tego nie daruje. Bita, kopana, gwałcona i upokarzana, znajduje obrońcę w swym mężu, który wraz z nią wyprowadza się z rodzinnego domu (zostawiając go bratu) i buduje drugi. Warwara rodzi mu córkę, lecz jej gehenna ma się dopiero zacząć, gdy jej mąż ją opuszcza (1914 r.). Wówczas zostaje sama, bez grosza przy duszy i z malutką córką na rękach. Zmuszona do żebrania, tuła się od jednego do drugiego konta, przez kilka lat. Prawdziwe kłopoty nadchodzą jednak z chwilą zdobycia władzy przez bolszewików.






 ZAPRASZAM DO OBEJRZENIA FILMU pt.:

"ŻYŁA SOBIE BABA"




czwartek, 16 lipca 2015

KARCZMA NA BAGNACH

RECENZJA




Postanowiłem napisać kilka słów na temat dość już starego (1982 r.) i zapewne dla większości internautów nieznanego filmu pt: KARCZMA NA BAGNACH". 

Dlaczego o nim piszę i co mną kieruje? No cóż, popadłem w trochę taką melancholijną atmosferę i słuchając pieśni Jacka Kaczmarskiego: "Na starej mapie krajobraz utopijny", pomyślałem sobie o tej SARMATII, która nie zginęła i która przetrwała w sercach ludzi dumnych, pamiętających czasy JEJ wielkości. 




KRÓLESTWO POLSKIE a potem zjednoczona RZECZPOSPOLITA, była potęgą europejską począwszy od 1410 r. i wielkim zwycięstwie nad najpotężniejszą siłą zbrojną średniowiecznego świata - Zakonem Krzyżackim. Nasza potęga była ogromna o czym dziś wie naprawdę niewielu. Cudzoziemscy podróżnicy (jak pewien Francuz, który na początku XVII wieku podróżował po naszych ziemiach, pisał: "Gdyby Polacy potrafili się zjednoczyć i zaprzestać wzajemnych waśni, staliby się największą potęgą militarną w Europie i nie byłoby siły mogącej powstrzymać ich przed utworzeniem nowego Imperium Romanum (w tym przypadku Imperium Polonorum), a Ruś i cała Azja, padłyby ich łatwym łupem".

Film o którym pragnę opowiedzieć, dotyczy okresu upadku państwa polskiego, gdy staliśmy się już prawdziwą rosyjską kolonią, a ambasador "najjaśniejszej imperatorowej", miał więcej do powiedzenia, niźli nasz król - Stanisław August Poniatowski (zdarzało się że gdy chciał coś przekazać naszemu monarsze, a był dość daleko to ... gwizdał, by tamten do niego podszedł. Nic dziwnego że gdy w 1787 r. zbierano wśród Warszawiaków datki na pomnik króla Jana III Sobieskiego - zwycięzcy Turków m.in.: spod Chocimia - 1673 r. i Wiednia - 1683 r., po Warszawie zaczął krążyć dowcip: "Sto tysięcy na pomnik? Ja bym dwakroć łożył, gdyby Staś skamieniał, a Jan III ożył". 

Tak więc akcja filmu toczy się gdzieś na południowo-wschodnich terenach Polski w roku 1770 (na dwa lata przed pierwszym rozbiorem Rzeczypospolitej). Powracający z walk na Kresach Wschodnich porucznik Jerzy Stefan Gierałtowski, jedzie wraz ze swym synem Krzysztofem i jednym ze swych oficerów - Jeremiaszem Korczyńskim, do Łęczycy. Po drodze spotykają wędrownego mnicha, który też dołącza do ich "kompanij". W czasie podróży przez mokradła na wyludnionym terenie, zatrzymują się przed zmrokiem w pewnej karczmie, stojącej na uboczu. Tam się posilają i wypijają alkohol. Następnie kładą się spać. I wówczas zaczyna się cała akcja, będąca połączeniem snu i jawy. 

Mianowicie porucznik Gierałtowski budzi się i widzi wchodzących do karczmy dwóch jegomościów: niejakiego pana Smętka i pana Łęczyckiego. Wkrótce okazuje się że pan Smętek jest pruskim oficerem. Potem dołącza do nich jeszcze trzeci przybysz - pan Smoleński, ruski oficer, jadący z Warszawy, ze spotkania z rosyjskim ambasadorem - Nikołajem Repninem. Cała trójka jedząc i pijąc ponad umiar, rozważa mające nadejść polityczne zmiany, które według nich, już zostały przyjęte i "zaklepane" przez ich monarchów. Dotyczą one podziałów ziem Rzeczypospolitej i ostatecznego wymazania Polski z mapy Europy. Początkowo pan Łęczycki buntuje się przeciwko temu scenariuszowi, ale szybko daje się przekupić władzą, jaką zdobędzie nad Narodem, pod zaborami. 

Potem okazuje się że cała ta trójka, to po prostu diabły: nasz krajowy Boruta Łęczycki, niemiecki Smętek, oraz ruski Dytko Smoleński. Porucznik Gierałtowski (wraz ze swym kompanem Jeremiaszem Korczyńskim), podejmuje z nimi walkę, która kończy się tragicznie, spaleniem karczmy i śmiercią Gierałtowskiego i jego kompanów. 

Na drugi dzień porucznik się budzi i wszystko jest po staremu. Nikt nie zginął, wszyscy żyją i wydaje się że to wszystko był tylko koszmarny sen ... czy na pewno?


TAK NAS DZIELILI SUKINSYNY
1772 - 1793 - 1795

KU PAMIĘCI POTOMNYM




Ja sam pochodzę z rodziny spolonizowanych Niemców (jestem Polakiem dopiero w czwartym pokoleniu w mej rodzinie). Pierwszym był mój pradziad, który w 1940 r. odmówił Niemcom przyjęcia obywatelstwa i wstąpienia do Wehrmachtu. Motywował to właśnie tym że: "Jest Polakiem". Choć jego ojciec był pruskim oficerem, który nie miał jakiegokolwiek związku z Polską czy Polakami (stacjonował nawet na długo przed I wojną światową, w prawie całkowicie niemieckim Królewcu), mimo to pradziad przyjechał na te ziemie do Polski będącej pod zaborami. Tu się osiedlił i ożenił z Polką. Potem w czasie I Wojny (by uniknąć powołania do rosyjskiego wojska), uciekł przez Węgry i Włochy do Francji, gdzie wstąpił do tworzącej się tam Armii Polskiej gen. Józefa Hallera. Wraz z nią walczył na froncie przeciw Niemcom, a potem w 1919 r. w jej szeregach wrócił do odradzającego się kraju. Walczył w czasie wojny polsko-bolszewickiej i w Bitwie Warszawskiej 1920 r. Potem przeszedł do cywila i założył małą prywatną firmę przewozową. Po wybuchu II Wojny Światowej i niemieckiej agresji na Polskę 1 Września 1939 r. walczył w szeregach Wojska Polskiego. Po klęsce powrócił do domu (pradziadek po niemieckiej agresji na Polskę, zabronił mówić w domu po niemiecki, wszystkim wokół mówiąc że był, jest i pozostanie Polakiem. W 1940 dostał propozycję "nie do odrzucenia", albo podpisze volkslistę i wstąpi w szeregi Wehrmachtu, albo skończy w obozie. Pradziadek wybrał to drugie i trafił tam wraz z mym wówczas 15-letnim dziadkiem.

 Tyle o mnie i moich korzeniach. Na koniec dodam tylko - Nigdy nie czułem się w jakiejkolwiek części Niemcem. Choć mam w tym kraju wielu znajomych i cześć rodziny (która pozostała niemiecka), nie czuję żadnej bliskości emocjonalnej z tym krajem. Moje serce zdominowała Polska - tyle (niektórzy z "nich" czasem mają do mnie pretensje, że gdy rozważamy jakiś problem polityczny, czy geopolityczny, często robię to z uwzględnieniem korzyści jakie ewentualnie mogłaby mieć z tego Polska a dopiero w drugiej kolejności Niemcy. Trudno, nic im na to nie poradzę).


POLSKI ORZEŁ SREBRNOPIÓRY 
W MOJĄ DUSZĘ WBIŁ PAZURY







ZASZUM  NAM POLSKO, JAK HUSARSKIE SKRZYDŁA
CO STRWOŻĄ WROGA, A W NAS DUCHA WZNIOSĄ
I NIECH CHORĄGIEW, MATKA NASZA CZUWA
NAD ZAGONAMI, PONAD KRWAWĄ ROSĄ

ZASZUM NAM POLSKO, CHORĄGWIĄ NADZIEI
CO DZIKIE POLA OMIATA SWYM MĘSTWEM
BYŚMY WRÓCILI POD TWYMI SKRZYDŁAMI
WIARĄ I DUMĄ, PRAWDĄ I ZWYCIĘSTWEM

ZASZUM NAM POLSKO, WYSOKO NAD GŁOWĄ
WIELKĄ CHORĄGWIĄ TWEGO ZMARTWYCHWSTANIA
BYŚMY WRÓCILI DO GNIAZDA OJCZYZNY
KTÓRĄ SKRZYDŁAMI ORZEŁ ZNÓW OSŁANIA

PRZED MROŹNYM WIATREM, CO WIEJE ZE WSCHODU
PRZED WIATREM KŁAMSTWA, CO Z ZACHODU WRACA
ZASZUM NAM POLSKO, JAK HUSARSKIE SKRZYDŁA
SZUMEM CO WIARĘ W ZWYCIĘSTWO PRZYWRACA







MOJE PRYWATNE - "50 TWARZY GREYA" - Cz. IV

OPOWIADANIE  + 18


DALSZA CZĘŚĆ MEGO OPOWIADANIA SPRZED TRZECH MIESIĘCY




Basia nie wiedziała ile dokładnie spała, kilka czy kilkanaście godzin, nie miało to jednak żadnego znaczenia, choć jej samej wydawało się że sen trwał jedynie chwilę. Powoli, lecz coraz intensywniej zaczęła budzić się, słysząc w oddali odgłos kroków i przekręcanie zamka metalowych drzwi jej celi. Zmęczona po całym poprzednim dniu niewoli i krótkiej nocy, gdzie ledwie mogła wypocząć, zaczęła podnosić się ze swego siennika - nie chciała prowokować Piotra do dalszych kar. 

- Widzę że nauka nie poszła w las - powiedział wchodzący do celi kamerdyner, który przyniósł Baśce wodę do mycia i picia. Basia nic nie odpowiedziała, była bowiem jeszcze na wpół śpiąca, do tego mocno speszona.  - Masz dziesięć minut na umycie się i przygotowanie do służby, nie marnuj czasu, za każdą przekroczoną sekundę, otrzymasz karę chłosty, która nie będzie już tak przyjemna jak wczorajsze pieszczoty. Zrozumiałaś?! - zapytał stanowczo.

Tak - odpowiedziała dziewczyna. - A mogę o coś zapytać?

Pytaj - odrzekł kamerdyner.

Czy jest tu toaleta, muszę na chwilkę, wiesz o co mi chodzi? - nieśmiało spytała dziewczyna.

Jest, tylko nie wiem czy zasłużyłaś by z niej skorzystać - odpowiedział mężczyzna. 

Proszę, ja już nie mogę, przecież zrobiłam wszystko co mi kazaliście

Jesteś wyjątkowo mało pojętną niewolnicą i nie zasłużyłaś sobie jeszcze na zaszczyt skorzystania z toalety. Aby móc z niego skorzystać, musisz zapłacić, toaleta jest płatna, dzieweczko - odrzekł z ironią w głosie kamerdyner. 
Jak mam zapłacić, przecież nie mam żadnych pieniędzy - Basia wiedziała że im dłużej trwała ta bezowocna konwersacja, tym gorzej dla niej, skurcze brzucha dawały jej we znaki i wiedziała że jeśli natychmiast nie skorzysta z toalety, to będzie musiała wypróżnić się w celi. Nawet sobie tego nie wyobrażała, co by bowiem było, gdyby za karę kazali jej codziennie wypróżniać się w celi i spać w otoczeniu jej własnych ekskrementów?

Tymi słowy wzbudziła jednak tylko uśmiech politowania na twarzy mężczyzny. - Nie chodzi o pieniądze, widzę że nadal nie rozumiesz. Nie masz nic, prócz własnego ciała i tylko ono może być przedmiotem transakcji. Dlatego raz jeszcze powtarzam, toaleta jest płatna, pytanie brzmi jak zamierzasz za nią zapłacić?

Ty chamie - krzyknęła dziewczyna. Zboczona świnio, ja już nie mogę - powiedziała to prawie ze łzami w oczach.

Wiedziałem że jesteś głupia, ale nie sądziłem że aż tak - mówiąc to kamerdyner wyszedł z celi zamykając ją za sobą i pozostawiając w niej zdezorientowaną i coraz bardziej zdeterminowaną dziewczynę. 

Wróć, proszę, przepraszam wymsknęło mi się, nie chciałam, proszę wróć, ja już nie mogę - jej szloch trafiał jednak w pustkę.

O, widzę że moja niewolnica jest już na nogach, jak miło - Baśka rozpoznała znajomy głos Piotra płynący z głośnika umieszczonego wysoko pod sufitem. - Wiesz która jest godzina księżniczko? Nie jesteś tu po to by się wylegiwać - kontynuował Piotr

Basia natychmiast upadła na kolana i pochyliła głowę, starając się aby jej słowa brzmiały jak najłagodniej - Wybacz mi panie, lecz jestem tu sama, a Ty mnie nie wzywałeś - próbowała się tłumaczyć.

Odtąd, bez względu na to, kiedy pójdziesz spać i jak bardzo będziesz zmęczona, masz budzić się zawsze o godzinie 4:00. Mój kamerdyner będzie po ciebie przychodził punktualnie o 6:00, potem otrzymasz dziesięć minut na umycie się i przygotowanie do kolejnego dnia służby u mnie. Aha i zmieniamy zasady, odtąd przez dwie godziny, począwszy od czwartej do szóstej rano, masz stać przy sienniku w rozkroku i rękami złożonymi na plecach. Nie wolno ci zasnąć ani nawet przymknąć oczu. Od szóstej witasz każdego wchodzącego do tego pomieszczenia, w pozycji klęczącej i z pochyloną głową. Zrozumiałaś co do ciebie mówię niewolnico? - głos Piotra był zdecydowany i dość ostry.

Tak Panie, ale - zawahała się na chwilę dziewczyna. - Skąd będę wiedziała która jest godzina, nie mam przecież żadnego zegarka

Improwizuj dziewczyno. Jeśli obudzisz się przed czwartą rano i przyjmiesz pozycję wyczekującą, nie będzie kary. Jeśli jednak przekroczysz umówioną godzinę choćby o minutę, zadbam o to byś jeszcze długo po naszym rozstaniu pamiętała o "miłych chwilach" jakie u minie spędziłaś. Zrozumiałaś?!

Przynajmniej tyle - pomyślała sobie Baśka, ale zaraz w jej głowie zakołatała myśl, że skoro nie ma w celi żadnego zegarka, to choćby wywiązała się z zadania i codziennie wstawała o umówionej porze, nigdy nie będzie miała pewności, czy rzeczywiście tak jest. Przecież w każdym momencie mogą powiedzieć że obudziłam się za późno - pomyślała raz jeszcze, ale te myśli szybko ustąpiły, gdyż jej żołądek zaczął wydawać niepokojące dźwięki i zdawało jej się że za chwilę nie wytrzyma.

Tak Panie, ale błagam Cię, proszę muszę skorzystać z toalety. Wiem że jest płatna, zapłacę za nią, ale błagam, pozwól mi już teraz skorzystać z toalety, błagam Panie, oszczędź mi takiego upokorzenia.

Zgoda! Ale złamanie zasad będzie cię drogo kosztowało - Basia szybko zapomniała o groźbie Piotra. Była szczęśliwa że pozwolił jej wreszcie skorzystać z toalety. Kamerdyner zaprowadził ją tam na smyczy, którą przypiął do obroży umieszczonej na jej szyi. Szła za nim posłusznie, ciesząc się że nie musi tej drogi pokonywać na czworakach. Gdy już dokonała wszystkich czynności i wyszła z toalety, uklęknęła i podziękowała Piotrowi za okazaną jej wspaniałomyślność. Ten jednak polecił swemu lokajowi, by przyprowadził Baśkę do jego gabinetu. 
Gdy stanęli wreszcie przed drzwiami pokoju Piotra, kamerdyner odpiął jej smycz, zapukał i gdy usłyszał pozwolenie na wejście, otworzył je i popchnął Baśkę do środka, zamykając za nią drzwi. To był zupełnie inny pokój, niż ten, który wczoraj musiała sprzątać, wykorzystując jako ścierkę własne włosy. Był to ogromny, jasny gabinet, którego centralną scenerię stanowił niewielki jasny rokokowy stół i ciemne, potężne fotele. Dalej był pokaźnych rozmiarów barek, a na końcu stojące na jakimś niewielkim podwyższeniu biurko i krzesła. Za i wokół biurka, były szafy uginające się od książek. Basia zdołała dostrzec kilka tytułów, były to: Sun Tzu - "Sztuka Wojny", Clausewitz - "O wojnie", Piłsudski - "Myśli, mowy i rozkazy", na biurku zaś leżały pamiętniki Napoleona z odręcznie zapisanymi słowami: "Kobiety są wszędzie". 

Basia przez krótką chwilę stała na środku pokoju, nie wiedząc co dalej zrobić. W oddali, przy oknie dostrzegła postać Piotra, wpatrującego się w ukwiecony ogród i sprawiającego wrażenie nieobecnego duchem. Mężczyzna nie odwrócił się nawet na chwilę w jej stronę, co wprawiało ją w pewien rodzaj niepewności, która jednocześnie przeplatała się ze wzrastającym podnieceniem. - Jesteś wreszcie! - długie milczenie, zostało wreszcie przerwane Piotra.
Tak Panie - odpowiedziała Basia.
Zbliż się - powiedział Piotr. Basia podeszła do niego ze spuszczonym wzrokiem i rękoma złączonymi za plecami, by nie prowokować jakiejś ewentualnej niezręczności, która mogłaby odbić się przeciwko niej. - Obiecałem ci że skorzystanie z prawa toalety, będzie cię drogo kosztowało. I zapewne nawet nie wiesz jak drogo. Piotr obszedł Basię dookoła i przyglądał się jej nagiemu ciału. Wyciągnął rękę i zaczął lekko gładzić nią jej piersi, brzuch, uda, pupę. Robił to niezwykle delikatnie i z pewną galanterią. Wreszcie padł rozkaz: - Pochyl się. Basia wykonała rozkaz, zdając sobie jednocześnie sprawę, że krótka sukieneczka, w którą była ubrana, już wcześniej nie zakrywała jej najintymniejszych części ciała, teraz zaś, był one jeszcze bardziej uwypuklone.

Piotr dotknął ręką jej pośladków, zaczął je powoli masować, czym jeszcze bardziej potęgował uczucie podniecenia, jakie od pewnego już czasu zaczęła odczuwać Baśka. - Jesteś dziewicą - spytał Piotr, a jego słowa zaskoczyły Basię. 

- Nie, nie jestem Panie - odpowiedziała pewna siebie.

- Głupia! Dobrze wiem że nie jesteś już dziewicą "tam", ja się pytam czy nią jesteś "tutaj" - po tych słowach, wymierzył jej mocny klaps w pupę. 

- Tak Panie - odpowiedziała Basia, starając się jednocześnie przypomnieć sobie, ile to już razy w różnych związkach w których była, chłopcy starali się ją przekonać do seksu analnego, nikomu się jednak nie udało namówić jej do tego rodzaju zbliżenia. Z jednym chłopakiem nawet zerwała, bo się na nią obraził z tego powodu. Basia nie chciała się zgodzić na seks analny, gdyż zawsze uważała taki stosunek za perwersję, która jednocześnie poniża kobiety. Na samą myśl o tym, przez jej ciało przeszedł skurcz strachu.

- Proszę cię Panie, nie zmuszaj mnie do tego, zrobię wszystko co zechcesz, ale nie każ mi tego robić - błagała Basia, której oczy powoli zaczęły zapełniać się łzami.

W tym momencie Piotr chwycił ją mocno za włosy i pociągnął do siebie. - Zapominasz się suko. Kupiłem sobie ciebie na cały tydzień, niczym zwykłą dziwkę, z tą tylko różnicą, że za pieniądze ode mnie, będziesz mogła żyć dostatnio do końca swoich dni. Od chwili nabycia, należysz do mnie, jesteś moją własnością i nie masz innych pragnień, poza uszczęśliwianiem mnie. Gdy będę chciał, to ci obetnę ten twój przydługi języczek. Zrozumiałaś mnie? - przerażona Basia kiwnęła twierdząco głową. - No ale ... przecież zawsze możesz to przerwać, w każdej chwili możesz zakończyć naszą wspólną zabawę i wrócić do domu. Pytam się więc ciebie czy tego chcesz, czy chcesz wrócić do domu bez kasy i ze świadomością upokorzenia, jaki już ode mnie doznałaś. Proszę, zrób mi tę przyjemność i zrezygnuj z dalszej zabawy, gdyż nie wiesz co jeszcze dla ciebie przygotowałem - słowa Piotra spowodowały że Basia była struchlała ze strachu, lecz nic nie odpowiadała. - Powtarzam, chcesz przerwać zabawę i wrócić do domu - po tych słowach, wymierzył jej kilka potężnych ciosów w pupę. Oczy Basi zapełniły się strumieniem łez, jednak ... pokiwała przecząco głową.

- Nie  Panie, chcę wytrwać cały tydzień - powiedziała z wielkim żalem w głosie.

- Grzeczna dziewczynka, zacznijmy więc zabawę - gos Piotra wprawił już struchlałą dziewczynę w jeszcze większe przerażenie.



CDN.