Stron

niedziela, 5 lipca 2015

HISTORIA ŻYCIA WSZECHŚWIATA - WSZELKIEJ CYWILIZACJI - Cz. LXXXII

KONTYNENT AMERYKAŃSKI

HISTORIA POLITYCZNA

ok. 25 000 r. p.n.e. - 12 500 r. p.n.e.

Cz.II




QUETAZLCOATL

("PIERZASTY WĄŻ")

i POWSTANIE WIELKICH CYWILIZACJI

AMERYKI PÓŁNOCNEJ



 Pamięć o "bogu" QUETZALCOATLU, przetrwała nie tylko w tradycji Azteków, lecz także innych ludów indiańskich, począwszy od rejonów Wielkich Prerii i doliny rzeki Missisipi, aż po Amerykę Południową - Andy i rejony dzisiejszego Chile. Najbardziej jednak został zapamiętany, na terenach powstawania wielkich (indiańskich) cywilizacji, czyli rejon północnego i środkowego Meksyku i Jukatanu. Toltekowie (a po nich Aztekowie), zwali go "Pierzastym Wężem". Było to zapewne spowodowane faktem, iż Ningiszzida/Quetzalcoatl, nosił na głowie hełm w kształcie uskrzydlonego węża (był to symbol rodu Enkiego, jako że on sam był "po kądzieli" pochodzenia reptiliańskiego, na marginesie dodam, że ten sam symbol przyjęto w Egipcie, od czasu gdy władzę tam objął Enki - były to dwa uskrzydlone węże, wyobrażone na tle słońca). Hełm ten (w trochę innym kształcie), zrobił niesamowitą karierę, wśród indiańskich ludów Północnej Ameryki. 

Tak więc ok. 16 000 r. p.n.e. przybył on z terenów późniejszej Mezopotamii (dzisiejsze tereny Iraku), a konkretnie z baz EDENU, do Ameryki, w celu ... nie wiadomo niestety jakim? Nie jest to wyjaśnione w żadnych źródłach, należy więc po prostu przypuścić że musiał mieć w tym jakiś swój powód. Na terenach dzisiejszego dorzecza Missisipi, wzniósł (oczywiście przy pomocy Tolteków), potężne miasto-państwo MITLĘ. Na terenach zaś północno-zachodniego meksyku inne wielkie miasto - TULĘ. Potem, wraz z posuwaniem się na południe, założył CHOLULĘ (miasto w środkowym Meksyku), gdzie wzniósł Wielką Piramidę (większą od Piramidy Cheopsa w Egipcie). Największe z miast-państw tego okresu powstało jednak niedaleko jeziora Texcoco. Było to potężne TEOTIHUACAN, które po dziś dzień budzi podziw historyków i archeologów, badających tamte tereny. Miasto było ogromne, wzniesiono je na odległości prawie 10 km (samo centrum kultowe zajmowało obszar 2 km.). Miasto jest zbudowane z samych cegieł i kamiennych płyt. Na ścianach świątyń znaleźć można wyobrażenia zwierząt, które nie istnieją (i nie istniały), na kontynencie amerykańskim, jak słoń czy lew. Miasto do dziś budzi zachwyt swym równomiernym ześrodkowaniem, tworzącym linie proste w formie przestronnych ulic. Przy tych ulicach (począwszy od centrum kultowego), ześrodkowane są pałace i domy dawnych tolteckich mieszkańców tych ziem.



REFORMY QUETZALCOATLA

RELIGIA




Z chwilą zagłady Imperium MU, ludność, której udało się uciec z owej katastrofy i przedostać na kontynent amerykański, była pod wpływem ogromnego szoku i żalu, związanego ze zniszczeniem kontynentu Lamar. Dotychczasowa religijność MU (która uosabiała się chociażby w religijności I Imperium Atlantydy), utraciła swe znaczenie. Ci którzy przetrwali i zaczynali nowe życie w "Ameryce", zapominali i odwracali się od dawnej religijności i duchowości. Ludzie cofnęli się w rozwoju (tak materialnym jak i duchowym), zaczęto tworzyć niewielkie grupy plemienne i budować prowizoryczne szałasy w których pomieszkiwano. Zagłada i nowe ciężkie warunki w jakich przyszło im żyć, spowodowały że ludzie coraz częściej zwracali się ku siłom natury, nadając im cechy boskie. Pierwotną więc religią Tolteków na amerykańskim kontynencie, począł być politeizm (choć także dość prymitywny). Tak było do ok. 16 000 r. p.n.e. czyli do przybycia do "Ameryki" Ningiszzida z Edenu, zwanego tutaj - Quetzalcoatlem. Wraz z jego przybyciem, znacznie odmieniło się życie tolteckich plemion w każdej praktycznie sferze życia. Quetzalcoatl zaszczepił bowiem w tych ludziach nadzieję, której tak bardzo im brakowało po katastrofie MU. Nie uważał się za boga, ani też nie był tak traktowany przez Tolteków (dopiero późniejsze plemiona indiańskie, w tym Aztekowie - nadali jego osobie atrybuty boskości). 

Toltekowie uważali go raczej za prawodawcę i nauczyciela (ewentualnie potężnego maga), ale nie boga. Zresztą Quetzalcoatl nie uznawał wiary w bogów. Głosił on wiarę w "Wielkiego Nieznanego", którego wola była prawem i natchnieniem (wszech)świata, a która następnie podzielona na miliardy miliardów praw poszczególnych jednostek obdarzonych materialnym życiem, stała się natchnieniem indywidualnych istot. Twierdził że "Wielkiego Nieznanego" można "poczuć" w przyrodzie - w powiewie wiatru, promieniu słońca, ogrzewającego polanę, w uśmiechu dziecka itd. Twierdził jednak że te wszystkie chwile są ulotne i nietrwałe. Aby naprawdę odnaleźć w sobie "Natchnienie Wielkiego Nieznanego", należało ... zagłębić się w Miłości, gdyż to właśnie Miłość jest jedynym i najtrwalszym sposobem, na odnalezienie w sobie natchnienia Boga. Quetzalcoatl głosił więc religię miłości życia i miłości bliźniego swego, zakazywać zabijania. Stwierdził też że może Toltekom nadać prawa, ale zaznaczył że są one tylko dla tych, którzy będą ich potrzebować i nie powinny stanowić wykładni dla wszystkich, ani też przymusu. Twierdził że każdy człowiek (i każda istota), jest częścią Miłości, a Miłość ... nie potrzebuje praw.

Gdy pytano się go, jakie ofiary należałoby składać "Wielkiemu Nieznanemu", by zaskarbić sobie jego przychylność, Quetzalcoatl odpowiadał: "Jedyną ofiarę, jaką możecie złożyć, są wasze czyste serca, niczego więcej Bóg od was nie wymaga". Wybrano go na pierwszego króla-kapłana i miał władać miastem Teotihuacan (oraz Mitlą, Tulą i Cholulą), przez 52 lata. Przez ten czas miał nadać tym miastom i całemu społeczeństwu Tolteków (a za ich przykładem innym indiańskim grupom, wyrosłym z lamarskiego członu uratowanych z katastrofy MU), nowe prawa, nauczyć ich architektury i inżynierii, malarstwa, rzeźby i technik dekoracyjnych. Lecz przede wszystkim rozbudzić ich dawną (wyniesioną z kontynentu Lamar, a zapomnianą już po wiekach pobytu Tolteków w "Ameryce"), duchowość. Był dla Tolteków nie tylko władcą, lecz prawdziwym ojcem duchowym i założycielem ich państwowości. Przestrzegał ich przed "Dymiącym Zwierciadłem", czyli tym wszystkim, co doprowadziło do zguby I Imperium Atlantydy i co dominowało wówczas w końcówce II Imperium. Upadek duchowości, zanik wrażliwości na piękno, promocja perwersji (m.in.: hałaśliwej muzyki, spazmatycznych tańców seksualnych, ostrych podniet irytujących rytmów, uwielbienia ciała, promocja wszelakich używek).

W końcu poniósł klęskę. Jak już wspomniałem jego rządy nad społeczeństwem Tolteków, trwały jedynie 52 lata. Pod koniec swych rządów, dawna duchowość, o której mówił i nauczał, coraz bardziej ustępowała miejsca topornej religijności, która uosabiała się w kulcie ludzkiego ciała i chęci (w każdym człowieku kiełkuje potrzeba bycia lepszym niż inni, niż cała reszta - takie silne ego, z którym należy walczyć - każdy człowiek w czasie całego swojego życia prowadzi właśnie taką walkę z samym sobą), przewodzenia, były na tyle silne, że poczęto interpretować przykazania Quetzalcoatla na własną korzyść (to co jest dobre dla mnie - jest sprawiedliwe i zgodne z wolą "Wielkiego Nieznanego", a to oznacza że moi przeciwnicy są złymi ludźmi, których należy osądzić i ukarać, gdyż nie ma w nich Boga). Dochodziło też do ... pierwszych ofiar z ludzi (by jeszcze bardziej przypodobać się Bogu). To wszystko razem wzięte (a szczególnie owe ofiary z ludzi), miały doprowadzić Quetzalcoatla do wielkiej złości. Postanowił on opuścić swój lud, zostawiając mu na odchodnym przykazanie: "Zdradziliście moją naukę, zeszliście z drogi człowieka na bezdroża zwierząt (...) toteż nadejdzie dzień, w którym zamienicie się ostatecznie w małpy, a wasz małpi świat zginie w ogólnym pożarze. Ale ja powrócę jeszcze tutaj, aby ratować tych, co pozostali ludźmi".

Oczywiście słów tych nie należy brać dosłownie. Nie chodziło tutaj o zamianę człowieka w zwierzę w sensie dosłownym, a jedynie o zanik człowieczeństwa i wzięcie góry przez tę drugą, zwierzęcą naturę, która tkwi w każdym człowieku w postaci jego ego. Po tych słowach, Quetzalcoatl miał udać się na brzeg oceanu, by z tego miejsca (zapewne za pomocą swego gwiazdolotu, którego zastosowania prymitywni Toltekowie nie znali, gdyż zapomnieli o swej dawnej cywilizacji), odlecieć ku Wschodowi (Eden?). Jednak negatywne zjawiska w religii Tolteków, które wprawiły Quetzalcoatla w stan gniewu i doprowadziły do jego wyjazdu z "Ameryki", nie były wówczas czymś dominującym. Po prostu, były marginesem ówczesnej tolteckiej duchowości, nieakceptowanym przez większość, która wciąż, zwrócona była w stronę nauk swego mistrza. Tak więc jeszcze długo (nawet przez kilka pokoleń), Toltekowie żyli w społeczeństwie, stworzonym na modłę Quetzalcoatla. Religia nie była też tak wykoślawiona, jak w czasach późniejszych - nie składano (powszechnie), ofiar z ludzi, nikomu nie wyrywano serc, ani też nie pito krwi zmarłych. 

Elementami tolteckiej religijności, wyrosłej z nauk Quetzalcoatla, były chociażby: chrzest dzieci, poprzez zanurzenie ich w wodzie (te same zwyczaje występowały wśród kapłanów MU oraz w religii I Imperium Atlantydy - o czym już wcześniej pisałem). Toltekowie znali spowiedź (jako samooczyszczenie się z własnych grzechów), po których następowało pokropienie wodą ust i piersi (na znak drogi prawdy, którą odtąd miał postępować tak wewnętrznie oczyszczony człowiek). Kapłani byli ludźmi ubogimi (codzienną strawę zapewniało im państwo), a ich zadaniem była pomoc tym, którzy zbłądzili, bądź też nie potrafili uporać się z własnymi wyborami i uczynkami. Człowiek oczyszczał się sam, w zupełnej samotności (były do tego przygotowane w świątyniach specjalne sale). Kapłanami też byli zarówno mężczyźni jak i kobiety. Kapłani nie byli niczym obarczeni, nie musieli pracować na chleb, ani też zarabiać na swoje utrzymanie - mieli się tylko poświęcić sprawom duchowym i pomocy tym, którzy tego najbardziej potrzebowali. Kapłani nie cierpieli więc głodu (w tolteckim społeczeństwie Quetzalcoatla i jego następców, nie było ani głodnych, ani bezdomnych), nie mogli jednak stać się też ludźmi majętnymi, gdyż nie posiadali żadnej własności. Niekiedy rodziło to zazdrość, ego zaczęło dawać o sobie znać, rodziła się pycha, zazdrość i zachłanność. 

Efekty tego znamy wszyscy - indiańskie społeczeństwa, podbite w XVI wieku przez europejskich konkwistadorów, w niczym już nie przypominały dawnych Tolteków, a ich religijność daleka była od nauk Quetzalcoatla i pierwszych królów-kapłanów. Sami Hiszpanie wręcz zwali ich w swych pismach "Diabłami", ze względu na ilość przelanej ludzkiej krwi i brutalne praktyki uśmiercania jeńców na ołtarzach ofiarnych. 

 

TEOTIHUACAN

(MITLA - TULA i CHOLULA)

RZĄD i USTRÓJ




Quetzalcoatl został wybrany pierwszym władcą Teotihuacanu (i pozostałych trzech miast), z tytułem króla-kapłana. Władał tymi miastami przez 52 lata, po czym (zdegustowany szerzącymi się w społeczeństwie Tolteków, negatywnymi zjawiskami), udał się nad "Wielką Wodę" (czyli Ocean Atlantycki) i (jak twierdzą przekazy - w tym Kodeks Chimalpopoca), wznieść się tam miał w powietrze i udał się na Wschód. Jednocześnie pozostawił Toltekom (i ich następcom na tych ziemiach), przykazanie, że ... kiedyś powróci, by uratować wszystkich sprawiedliwych. W czasach historycznych, Aztekowie doskonale znali tę (przekazywaną z pokolenia na pokolenie), legendę o dobrym bogu Quetzalcoatlu, który (co prawie nie występuje wśród Indian), nosił brodę, do tego w kolorze białym, miał białą cerę, jasne włosy i niebieskie oczy (Odznaczał się też o wiele większym wzrostem, niż przeciętny Toltek). Dlatego też, gdy Hernan Cortez, skłócony z hiszpańskim gubernatorem Kuby - Diego Valezquezem (który chciał odebrać mu dowództwo wyprawy do "Nowego Świata" i w głąb nieznanego lądu), w lutym 1519 r. uciekł z Kuby, wraz z okrętami przeznaczonymi na wyprawę i dotarł do państwa Azteków - ci wzięli go właśnie za boga Quetzalcoatla.

To właśnie pamięć o tej legendzie i przepowiedni danej przez boga, spowodowała, że garstka hiszpańskich awanturników (było ich ok. 630), podbijała państwa i imperia, złożone z milionów mieszkańców i mające liczne i potężne siły zbrojne. Oczywiście nie tylko przepowiednia, doprowadziła do katastrofy tych wielkich indiańskich cywilizacji, także i inne czynniki, jak choćby nieznajomość koni. Indianie nie znali koni (te wyginęły na kontynencie amerykańskim ok. 10 000 lat temu), a widząc je, wpadali w panikę i rzucali się do ucieczki, krzycząc: "Potwór, uciekać!". Nie znano oczywiście także ani koła, ani też prochu strzelniczego, czy broni palnej (np. arkebuzów, używanych wówczas przez Hiszpanów). Doradcy azteckiego króla Montezumy II, składali mu niepokojące informacje o przybyszach, typu: "Ujarzmiają i dosiadają okrakiem dzikie bestie", "Plują ogniem", "Prowadzi ich wódz z białą brodą" (Cortez był już wówczas sędziwym mężczyzną), inni pytali: "A jeśli to Quetzalcoatl - będziemy zgubieni". Montezuma, słysząc to wszystko, zapewne nie na żarty się przeraził i nie zamierzał atakować przybyszy (bał się gniewu boga, w przypadku, gdyby Cortez okazał się Quetzalcoatlem).

Złożył im więc bogate dary (głównie szczere złoto, którego było w nadmiarze w państwie Azteków) i poprosił o ominięcie Tenochtitlanu (ówczesnego mega-miasta, ogromnej stolicy Azteków, położonej na wyspie, na jeziorze Texcoco - dziś obszar dawnego Tenochtitlanu, stanowi centrum stolicy Meksyku - miasta Meksyk, natomiast dawne jezioro, dziś nie istniejące, stanowi przedmieścia. Tenochtitlan w tamtych czasach, był największym miastem ... świata, większym nawet od Pekinu, nie mówiąc już o brudnych, ciasnych i małych miastach europejskich). Cortez oczywiście gdy tylko zobaczył złoto, wcale nie zamierzał zmieniać trasy - kalkulował bowiem w ten sposób: "Skoro ofiarowują nam takie bogactwa, to ile muszą tego mieć u siebie". Aztekowie chcieli prośbą i podarunkami poprosić "boskich najeźdźców", by ominęli ich ziemie, lecz właśnie owe "podarunki", stały się powodem ich zguby. Hiszpanie bowiem byli zachłanni i pragnęli przede wszystkim złota (które dla Azteków nie miało wartości handlowej lecz wartość kultową), mówiono o mitycznych złotych miastach w głębi kontynentu i chciano za wszelką cenę je posiąść. Montezuma nie miał wyjścia, musiał się zgodzić na wizytę przybyszy w stolicy, lecz nim to nastąpiło, postanowił ugościć ich właśnie w ... Choluli, mieście leżącym na południowy wschód od Tenochtitlanu. 

Tam niewolnica i kochanka Corteza - Malinche (jej ojcem był wysoko postawiony Aztek, matką kobieta z podbitego przez ten lud - plemienia. Ojciec opuścił matkę, gdy tylko zaszła w ciążę, ta nie mając środków do utrzymania czy choćby wykarmienia dziecka, by ratować jej życie - sprzedała ją do niewoli, do jednego z istniejących jeszcze miast-państw Majów. Stamtąd w kwietniu 1519 r., została wraz z 19 innymi niewolnicami, sprezentowana Cortezowi, przez lokalnego władcę. Ten uczynił z niej swą osobistą tłumaczkę i ... kochankę. Ochrzcił wyzwolił i nadał nowe imię - Marina. Stała się odtąd Donną Mariną i nie była już niewolnicą, lecz legalną towarzyszką życia Corteza), podsłuchała rozmowę kobiet z Choluli, które mówiły o ściąganych do miasta siłach i planowanej zasadzce na przybyszy. Cortez dokonał więc masakry Choluli (choć informacja o zasadzce i zamordowaniu Hiszpanów, prawdopodobnie była plotką). Zginęli wszyscy mieszkańcy miasta, uciekających ściągano z dachów domów lub mordowano w ich własnych domach. Po tej masakrze, Quatimozin, bratanek Montezumy, opowiedział się za walką z najeźdźcami - Montezuma zabronił (nadal nie chciał ... rozgniewać boga). Efekt był taki, że Hiszpanie wkroczyli do Tenochtitlanu i uczynili z Montezumy marionetkę, zamykając go w komnatach Corteza. Potem, co prawda zostali wypędzeni ze stolicy (gdy pijani konkwistadorzy, pod nieobecność Corteza, zmasakrowali procesję Azteków, ku czci krwawego boga Huitzilopochtli), dokonując masakry kapłanów. Lud stolicy powstał wóczas przeciw najeźdźcom, a wojsko azteckie pod wodzą Quatimozina, nawet pokonało Hiszpanów w bitwie na grobli Tenochtitlanu (stracono wówczas wszystkie armaty, wrzucane przez Indian do jeziora). Mimo to, Cortez dzięki pomocy wrogich Aztekom plemion (gównie Tlatelolkom i Tlaxkalanom), powrócił do Tenochtitlanu, zdobył go i spalił (1921 r.), a ludność (która nie zginęła w czasie walk)wziął do niewoli. Taki był koniec legendy o dobrym bogu Quatzelcoatlu, który miał powrócić ze Wschodu (Cortez przybywał ze Wschodu), i uratować wszystkich sprawiedliwych. 

Tymczasem wracając do ustroju czterech miast (i wielu późniejszych, zakładanych na tych terenach), pod odejściu Quetzalcoatla, należy stwierdzić iż była to monarchia elekcyjna. Król był jednak wybierany głosami najszlachetniejszych mężów (kobiety nie zostały dopuszczone do tego zaszczytu), spośród członków jednego rodu, czy też jednej dynastii. Społeczeństwo było skonstruowane w sposób klasowy i kastowy. Protektor, który był na szczycie rodu, zapewniał byt wielu swym lennikom. W Teotihuacanie było trzydzieści wielkich rodów szlacheckich a każdy z nich "opiekował" się ok. 100 000 pomniejszych wasali (już samo to, świadczy o wielkości i gęstości zaludnienia tego miasta). Dzielnice były podzielone według sfer wpływów rodów. Najważniejsze urzędy, takie jak kapłanów, sędziów, gubernatorów i administratorów prowincji, mogli pełnić jedynie ludzie wywodzący się z arystokracji. Mimo to, nie było w tym społeczeństwie nędzy. Każdy bowiem mieszkaniec miasta, miał zagwarantowaną opiekę swego protektora (musiał mu za to odpłacać wiernością i stawiać się zbrojnie zawsze, gdy ten tego zażądał). Szlachta wybierała sobie króla i to on był ich protektorem (nie można go było już odwołać). Monarsze podporządkowane były wszystkie urzędy państwowe, z wyjątkiem ... urzędu sędziego.

Sędziowie byli bowiem zupełnie niezależni i wybierani byli głosami przedstawicieli trzydziestu rodów. Nie istniała możliwość społecznego awansu, jak ktoś się urodził w rodzinie szlacheckiej, to pozostawał w kręgu władzy do końca życia, a jeśli ktoś przyszedł na świat w rodzinie zwykłych obywateli, nie miał najmniejszego wpływu na politykę swego państwa, poza wspieraniem swych protektorów. Co osiemdziesiąt dni, zbierała się w Teotihuacanie Rada Królewska (złożona z przedstawicieli wszystkich trzydziestu rodów + król), która radziła nad najważniejszymi sprawami kraju (w tym gremium uczestniczył również Najwyższy Sędzia Królestwa).


ROLA KOBIET i MAŁŻEŃSTWO  

 



Dopóki rządził Quetzalcoatl, kobiety miały równe z mężczyznami prawa, tak w dziedzinie ekonomicznej , jak i religijnej (mogły na przykład zostawać kapłankami). Wraz z jego odejściem, bardzo szybko to się zmieniło. Choć bardzo rzadko w społeczeństwach czerwonoskórych dochodzi do takich sytuacji, to jednak kobiety zostały pozbawione jakiegokolwiek wpływu na kształt polityki, religii czy sądownictwa swego kraju. Kobiety zostały zamknięte w domach, gdzie mogły się spotykać jedynie we własnym gronie (np. haftując, przędąc, upiększając ciało lub ... plotkując). O ile nie miały praw politycznych, o tyle to one władały swymi domami (szczególnie jeśli pochodziły ze szlachty). Decydowały o wystroju domu i przydzielały zadania niewolnikom. Ludzie łączyli się w pary i pobierali na całe życie (choć istniała możliwość rozwodu, praktycznie nie było to jednak możliwe, gdyż proces uzyskania rozwodu, był niezwykle ciężki, a jeśli nawet przeszło się całą procedurę, na końcu i tak decydował osobisty kaprys sędziego, od którego nie było odwołania).


TEOTIHUACAN

STOLICA TOLTEKÓW




Miasto było pełne ogrodów, fontann i wodotrysków. Domy przystrajano kwiatami. W mieście było kilkanaście wielkich publicznych basenów, do których wstęp był bezpłatny i kilka mniejszych ("dla wybranych" - gównie szlachty, arystokracji, kapłanów i sędziów, do których wstęp był już płatny), dodatkowo każda willa, posiadała swój własny basen. Ulice były przestronne i czyste. W centrum miasta był zlokalizowany "okręg świątynny", gdzie oprócz świątyń (w tym Wielkiej Piramidy Słońca), mieścił się także pałac królewski. Główną ulicą miasta, była "Aleja Umarłych", podzielona na szereg mniejszych części. Po obu stronach ulicy, mieściły się dwie piramidy: "Słońca i Księżyca, dalej była świątynia Quetzalcoatla i pałac królewski. Miasto było podzielone na dwie ogromne dzielnice (które dodatkowo dzieliły się na szereg mniejszych, kontrolowanych przez poszczególne rody). Teotihuacan liczył wówczas ponad 3 mln. mieszkańców (potem już w czasach historycznych, ta liczba spadnie do 125 000 mieszkańców). W mieście było też mnóstwo parków, placów publicznych, teatrów i oper. Urządzano też publiczne przedstawienia muzyczne na placach i w parkach, wśród zieleni (tak uwielbianej przez czerwonoskórych, zarówno na MU, Atlantydzie, jak i potem w Teotihuacanie, Mitli, Tuli i Choluli).



CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz