Stron

sobota, 29 października 2016

SZCZĘŚCIE JEST WTEDY GDY NIE MA NIESZCZĘŚCIA! - Cz. I

CZYLI MOJE ROZWAŻANIA NA TEMAT

FEMINIZMU, FEMINISTEK, 

"CZARNYCH PROTESTÓW" I ... 

BARDZO NIESZCZĘŚLIWYCH,

POGUBIONYCH I ZRANIONYCH 

PRZEZ ŻYCIE LUDZI






Pozwolę sobie w tym temacie podjąć temat feminizmu. Nie zamierzam jednak wgłębiać się w to środowisko bardziej, ani też analizować jego marksistowskich korzeni, tylko skupić się na kwestii feminizmu, jako ... no właśnie, jako czego? Czy feminizm w dzisiejszych czasach jest jeszcze nam do czegokolwiek potrzebny? Kilka lat temu (2 lata), napisałem na ten temat swoją prywatną opinię, pozwolę więc ją tutaj ponownie zaprezentować (dokonałem w tym tekście kilku drobnych, "kosmetycznych" zmian), a następnie zastanowić się czym jest współczesny feminizm i dlaczego ... tak łatwo mamić nim kobiety. 

PRZEJDŹMY WIĘC DO TEKSTU:  


Tak jakoś się złożyło, że "zaglądnąłem" przez przypadek na jeden z feministycznych portali i od razu zdałem sobie sprawę że mamy poważny problem. O co mi chodzi? Znalazłem tam artykuł napisany przez pewną Amerykankę (Amerykanie wiadomo - większość z nich to totalne przygłupy - pamiętam jak czytałem wspomnienia pewnego oficera SS, który podczas II wojny światowej przeprowadzał "rozmowy" z wziętymi do niewoli amerykańskimi jeńcami, którzy pytali go np. czy Niemcy mają dostęp do morza, lub czy ... leżą w Europie), tak więc owa Amerykanka (niejaka Patricia Valoy), prezentuje mity związane z kobiecością (przedrukowane na owym feministycznym portalu). Owa pani ("ciotka" - byłoby chyba dość łagodnym określeniem całej tej feministycznej trzódki), twierdzi na przykład że fakt oczywisty, iż kobietom brakuje siły fizycznej, potrzebnej do pracy na budowie i w innych zawodach, wymagających sporej siły fizycznej to (uwaga, uwaga) ... MIT.

Najbardziej "rozwaliło" mnie stwierdzenie: "Siła fizyczna jest konstruktem społecznym, nie faktem biologicznym", albo to (najlepsze podkreślam): "Siła fizyczna, ogólnie rzecz biorąc, nie jest faktem biologicznym. Wychowujemy chłopców tak, aby uczyli się, że muszą być aktywni fizycznie i sprawni, podczas gdy dziewczynki zachęca się do tego, by były delikatne i kruche. Nie zawsze tak jest, ponieważ wiele dziewczynek uprawia sport i wykonuje inne aktywne zajęcia, ale to błędne przekonanie występuje powszechnie".

Przyznam się szczerze że czytając to "coś", nie sposób się nawet "otrzeć" o choćby cień logiki. Zresztą logika i feminizm to dwie samo-wykluczające się sprzeczności i odczułem to na własnej "skórze". Kiedyś na jednym z forów feministycznych (całe szczęście nie ma ich wiele w polskim internecie - co świadczy że Polacy jeszcze nie do końca zgłupieli), próbowałem wytłumaczyć paniom feministkom, jak mogłyby swój feminizm "sprzedać" mężczyznom, uczynić go powszechnie dostępnym, a nawet szanowanym przez mężczyzn. Zresztą mężczyźni nie widzą problemu i są skłonni "posunąć" się u władzy, nie są bowiem samolubami (przynajmniej większość nie jest). Chodzi tylko o to, by "ciotki" przestały o wszystko co złe oskarżać mężczyzn, gdyż nie ma tak by jedna płeć ponosiła odpowiedzialność za niedorozwój drugiej.

Aby przekonać mężczyzn do feminizmu, należy włączyć ich aktywnie w ten proces, zacząć ich chwalić za to co już uczynili w kwestii praw kobiet (sądzicie że gdyby faceci się nie zgodzili, to owe "ciotki" cokolwiek by wywalczyły - choćby nawet w kwestii prawa do głosowania). Wszystko co kobiety dotąd wywalczyły, powstało za zgodą i jawnym przyzwoleniem mężczyzn, którzy jako z natury szlachetni (gdyby byli mętami, za jakie uważają ich feministki - szybko spacyfikowaliby te "feminizmy") i niechętni wszelkim niesprawiedliwościom - uczynili spory gest względem płci przeciwnej. Tego już "ciotki" nie dostrzegają. Tak samo nie potrafiły ich dostrzec feministki z owego forum, na którym byłem - dodatkowo spuściły na mnie wiadro wszelkich pomyj, wrzeszcząc że "one przecież niczego nie muszą, one chcą, wymagają". Jak dzieci, zachowują się one zupełnie jak dzieci. A skoro tak się zachowują, to należałoby je potraktować właśnie jak dzieci - przełożyć taką przez kolano, ściągnąć majtki i wymierzyć solidne lanie na gołą pupę by zapamiętały lekcję, może to wróci im rozsądek.


FRANCUSKA FEMINISTKA PRAGNIE 
DORÓWNAĆ MĘŻCZYZNOM

 

Ale wróćmy do wychowywania dzieci na "dziewczynki" i "chłopców", jak w swym przydługawym wywodzie, sugeruje pani feministka. O co chodzi, czy rzeczywiście rodzice, państwo, kultura narzucają tym dzieciom określone metody zachowania i każą im bawić się takimi a nie innymi zabawkami? Według "ciotek" dzieci należałoby wychowywać tak samo, nie czyniąc różnicy ze względu na płeć. W 1998 r. na jednym ze "zlotów czarownic" (znaczy się seminariów feministycznych udzielanych amerykańskim nauczycielom), padła propozycja, jak należy widzieć owo "równościowe" wychowanie chłopców i dziewczynek. Feministki zaproponowały nauczycielom by ci przekonywali chłopców do ... strojenia się w damskie spódnice i pantofelki, argumentując iż nie ma nic dziwnego w tym że młody chłopiec chce przymierzyć spódnicę. "To takie naturalne" - jak twierdziły. Zupełnie tak samo naturalne jak brak logiki we wszystkich działaniach i wypowiedziach feministek.

Przeprowadzono więc pewien eksperyment (również genderowy, ale tym razem w Izraelu). W ramach eksperymentu, zebrano kilkuletnich chłopców i kilkuletnie dziewczynki i wywieziono ich na Pustynię Negew, gdzie przez jakiś czas miały w samotności spisywać swoje doświadczenia w danych im zeszytach (chodziło o badanie poziomu czujności płci - oraz odnalezienie swego prawdziwego "JA"). Po przybyciu na miejsce dzieciom rozdano zeszyty i przybory do pisania, a następnie kazano im się rozejść i pozostać w samotności do ponownego przyjazdu owej ekipy (doświadczenie miało trwać cały dzień, co oznacza że również noc dzieci musiały przetrwać w samotności). Rozdano im również świeczki i zapałki, by mogły pisać także w nocy.

Nazajutrz gdy ekipa "naukowców" znów zjawiła się w umówionym wcześniej miejscu, okazało się że z zadaniem, które im zlecono najlepiej poradziły sobie ... dziewczynki. One to bowiem, gdy tylko pozostały same, najpierw się rozeszły w różnych kierunkach, potem rozpłakały, a następnie wyciągnęły zeszyty i opisywały własne odczucia. A co zrobili chłopcy? Najpierw (jak dziewczęta), rozbiegli się po pustyni, potem jednak szybko zebrali się do kupy, znaleźli jakieś liście, łodygi traw i konary, potem powyrywali kartki ze swoich zeszytów - rozpalili ognisko i ... zaczęli się bawić. Początkowo gdy dziewczynki chciały się ogrzać przy ognisku, przeganiali je, lecz z nastaniem nocy wszyscy usiedli razem. Dziewczynki zaczęły czytać to, co zapisały w zeszytach - a chłopcy nie mogli powstrzymać się od śmiechu. Jak myślicie, która z grup poradziłaby sobie lepiej na takim pustkowiu? Jednak "genderystom", którzy wysłali dzieci w to miejsce, wyniki testu wcale się nie spodobały. Byli wręcz przerażeni, eksperyment potwierdził bowiem ich najgorsze obawy - chłopcy od najwcześniejszych lat swego życia, wykazują tendencje zarówno wspólnotowe jak i agresywne, przebojowe i odkrywcze. Dziewczynki zaś są bierne, uległe, ciche i (niestety) ... bezradne. Wniosek - należy z tym walczyć, gdyż jest gorzej niż myślano - tak to uzasadnili.

I zaczęli walczyć, nie tylko w Izraelu, również w USA, Europie Zachodniej i (teraz) również u Nas w Europie Środkowej i Wschodniej. Są szkoły i przedszkola w USA, gdzie całkowicie zabrania się chłopcom bawić żołnierzykami, lub grać w baseball, rugby i inne gry kontaktowe (ten genderowy eksperyment trwał jakieś dziesięć lat), efekt jaki uzyskano był mizerny, wręcz żaden i to pomimo tego ze się starali - Bóg im świadkiem - starali się na całego. Chłopcy i tak przejawiali swe skłonności do zdobywania, odkrywania, konfrontacji, zajmowania itd. (choć niektórym z nich udało się genderystom trochę poprzestawiać psychikę, co negatywnie wpłynęło na ich zdrowie psychiczne - innymi słowy "wyhodowali" przyszłe ewentualnie niebezpieczne dla otoczenia  - "świry").


"JAK ZOSTAŁEM MĘŻCZYZNĄ"
SPRZED KILKU LAT, ALE WARTO POSŁUCHAĆ "CHMIELA"




Chłopcy i mężczyźni rozwijają bowiem cechy, które nie tylko pozwalają im zdobywać i niszczyć, lecz również i takie które tworzą z nich obrońców i przyjaciół. Przyjaźń bowiem (szczególnie ta, zrodzona na polu walki), jest niezwykle silna i rzadko co może ja zniszczyć. Po prostu faceci tak już mają - póki jest miło, fajnie, spokojnie - póty niewieścieją, nie chce im się, zaczynają marudzić, skarżyć się na najdrobniejsze bóle (tu ich boli, tam ich strzyka), kobiety zastanawiają się - co z nich za mężczyźni. Ale wystarczy by pojawiła się adrenalina by testosteron uderzył facetom do głów. Niegdysiejsi ciapowaci mężulkowie w pidżamkach i kapcioszkach, nagle (jak przy dotknięciu czarodziejskiej różdżki), zmieniają się w prawdziwych wojowników, zdobywców i obrońców (lub gwałcicieli i morderców - to zależy od charakteru - lecz w jednym i drugim przypadku do głów uderza testosteron).






Ale "genderyści" nie ustają w realizacji swych majaków (podobnie jak komuniści, którzy chcieli na siłę wprowadzić nowy wspaniały świat dla wszystkich ludzi, by każdy miał po równo, by było fajnie, ładnie, sprawiedliwie i dobrze - efekt setki milionów zamordowanych w ramach tylko jednego ustroju, mającego wprowadzić powszechną równość i powszechne szczęście dla ludzkości). W Baltimore, w jednej z tamtejszych szkół podstawowych, dyrektorka (feministka) i nauczycielki, próbowały namówić chłopców do zabawy lalkami. Efekt przeszedł ich oczekiwania - chłopcy odpowiedzieli jeszcze większą agresją i krzykiem. Dlaczego tak się stało? Dlatego, że już nawet mali chłopcy odczuwają (genetycznie) że zabawa lalkami, czy chodzenie w sukienkach - to ... cofnięcie się w rozwoju. Od silnego i dynamicznego zdobywcy, po biernego, snującego się łazęgi. Zauważcie że dziewczynki nie mają problemu z "chłopackimi" zabawkami i zdarza im się nimi bawić (choć bardzo rzadko. W mojej rodzinie - moja siostra i kuzynki szybko się nudziły, gdy proponowałem im zabawę żołnierzykami, gdy budowałem sztaby, gdy rozkładałem mapy sytuując oddziały i poruszając nimi w ramach określonych planów bitewnych np. Austerlitz 1805 r. - ich to nudziło).

Dziewczynki nie mają też żadnych oporów przed przyjmowaniem męskich ubrań, czy męskiego sposobu życia - wręcz przeciwnie, dla nich to wyznacznik lepszej pozycji społecznej i większego znaczenia. Przykład - gdy w danej społeczności zaczyna brakować mężczyzn, zawsze znajdzie się jakaś kobieta (silniejsza od innych), która zacznie pełnić "w stadzie" męskie role. Dla niej oznacza to przywództwo i władzę. Strój również jest tego wyznacznikiem - gdy kobiety zaczęły pracować w wielkich korporacjach na stanowiskach menedżerów i kierowników - zmienił się również ich strój. Sukienki zostały zastąpione przez spodnie i garsonki (przypominające męskie garnitury), co było niczym innym jak wzrostem pozycji danej "samicy" - upodobnieniem jej (przynajmniej na tyle, na ile to możliwe) do mężczyzny. U facetów działa dokładnie ten sam proces. Gdy w danej męskiej społeczności zaczyna brakować kobiet - wówczas najsłabsi i najmłodsi mężczyźni, zostają zmuszeni do przyjęcia roli "kobiety" (np. w więzieniach). Już zresztą Arystoteles powiedział: "Jeśli żołnierze nie mają kobiet, wykorzystują mężczyzn". Dla tamtych oznacza to degradację (przynajmniej tak właśnie są odbierani przez wszystkich dokoła facetów).

Ktoś jednak powie - hola, hola, ale przecież istnieją kultury, gdzie mężczyźni chodzą w spódniczkach i się tego nie wstydzą, a nawet jest to wyznacznik ich dumy narodowej i godności osobistej (np. Szkoci). OCZYWIŚCIE, że są takie kultury, ale zapominany o jednej, niezwykle ważnej rzeczy, która stanowi sens, tego o czym tutaj piszę. Mianowicie, w kulturach w których mężczyźni noszą spódniczki - owe spódniczki ... nie są traktowane jako część kobiecej garderoby, tylko właśnie męskiej. Żaden szanujący się Szkot nie włoży damskiej sukienki - gdyż byłaby to dla niego degradacja połączona z upokorzeniem. Ale włoży kilt (który niewiele różni się od zwykłej spódniczki), gdyż jest to część męskiego stroju. Podobnie starożytni Grecy i Rzymianie którzy nosili krótkie i luźne tuniki, częstokroć ledwie zasłaniające przyrodzenie - mieli w pogardzie takich Persów czy Galów, którzy chodzili w spodniach. Dla nich spodnie były elementem "kobiecego" stroju. Żaden z nich nie traktował tych tunik jako "element kobiecy" i żaden z nich nigdy nie ubrałby kobiecej sukni (gdy po klęsce Marka Licyniusza Krassusa - jednego z triumwirów wraz z Cezarem i Pompejuszem - w 53 r. p.n.e. w bitwie pod Karrami, zwycięzcy Partowie, wybrali z szeregu wziętych do niewoli rzymskich żołnierzy, jednego najbardziej podobnego do poległego Krassusa, przebrali go w kobiecą suknię i obnosili wśród drwin żołnierskich - by pokazać jego upadek - a nie było nic gorszego dla mężczyzny niż stać się "babą").

Zresztą wiele feministek, które odrzuciły propagandę genderową, zaczyna dostrzegać, że to nie kultura kształtuje nasze relacje i zwyczaje, lecz biologia, nie mityczny "gender" lecz "sex" - płeć, to kim jesteśmy. Są feministki, które też to zauważają, np. kobieta, która przed 2001 r. była zagorzałą feministką, pisze na jednym z blogów, że gdy chodziła na studia, wraz z koleżką, bardzo pomstowała na patriarchat i zniewolenie kobiet przez mężczyzn, wymyślała różne feministyczne akcje i brała w nich udział. Do 2001 r. czyli do ataków na World Trade Center. Wówczas ogarnął ją strach, poczuła się sama, jej "siostry" były równie bezradne jak ona. Potem powiedziała: "Byłam dumna gdy widziałam pracę, jaką wykonywali ci dzielni strażacy i policjanci - głównie byli to mężczyźni. A gdy spojrzałam w niebo czułam dumę widząc amerykańskie myśliwce nad moją głową i w nich naszych dzielnych chłopców". Oto przykład że bycie feministką, wcale nie oznacza całkowitej utraty zdrowego rozsądku, gdyż gdyby nie mężczyźni strażacy, którzy z narażeniem życia ratowali rannych pod gruzami WTC, gdyby nie żołnierze (gównie faceci), amerykańscy Marines, lotnicy, marynarze - czyż feministki mogłyby dalej głosić swe oderwane od rzeczywistości tezy? Ktoś musi chronić tych, którzy sami nie potrafią się obronić - tak jakoś się składa (tak to wymyśliła natura), że zawsze tym "kimś" są mężczyźni. Podobny strach jak w 2001 r. ogarnął Amerykę w 1941 r. po ataku Japończyków (sprowokowanym przez Amerykanów, co należy dodać), na bazę marynarki w Pearl Harbor.








Inna radykalna feministka Christine Sommers, głosząca kiedyś równie oderwane od rzeczywistości tezy - po urodzeniu synka, nagle zmieniła swe poglądy. Tak oto opisuje różnice między płciami (które wcześniej wydawały jej się kulturowo narzucone przez męski patriarchat): "Naturalne różnice pomiędzy mężczyznami i kobietami nigdy nie pozwolą nam na równość we wszystkich dziedzinach - o wiele więcej mężczyzn niż kobiet wybierze zawód mechanika, inżyniera czy żołnierza. A elementarna edukacja, medycyna rodzinna i praca socjalna pozostaną w przeważającej mierze domeną kobiet. Chłopcy zawsze będą woleli ognisko od pisania pamiętników (...) Męska dążność do rywalizacji, ryzyka i dużo mniejsza uczuciowość (...) wyjaśniają dlaczego mężczyźni osiągają większe sukcesy i ponoszą większe klęski niż kobiety - większy procent mężczyzn trafia do zarządów korporacji i większy - do więzień". A inna feministka Camille Paglia pisze otwarcie: "Z feminizmem dzieje się coś niedobrego (...) Feminizm zdradził kobiety, stworzył barierę obcości między płciami, zastąpił dialog polityczną poprawnością (...) Całkowicie odrzucam feministyczne pragnienie przekształcenia mężczyzn w taki sposób, by byli nieśmiali i wrażliwi (...) Dla kobiet może byłoby to wygodne. Ale nie sądzę, by odpowiadało to interesom gatunku ludzkiego". Potem dodaje: "Kiedy kobiety odchodzą od mężczyzn, co było masowym zjawiskiem w przypadku lesbijskiego feminizmu, dochodzi do ogromnej kulturowej katastrofy". Ale to co najważniejsze, to co stanowi sens wszystkiego o czym dotąd napisałem - Camille Paglia wyjaśnia na końcu zadając prowokacyjne pytanie: "Dlaczego nigdy nie zaistniała w świecie Kobieta-Mozart?" i odpowiada: "Z tych samych powodów, dla których nigdy nie pojawiła się Kobieta-Kuba Rozpruwacz".

Otóż to! Natura tak to wszystko wymyśliła, że to właśnie samica/kobieta nosi płód. W świecie zwierząt samiec zapładnia samicę i ... odchodzi siną dal, nie interesując się (w większości gatunków), losem samicy i jej potomstwa. A brzemienna samica stanowi łatwy łup dla innych drapieżników. Gdy zaś wyda już na świat potomstwo, musi je potem wykarmić, czyli polować - wówczas to jej małe stanowią łatwy łup dla innych drapieżników. Wśród ludzi są dokładnie te same relacje, lecz "Natura" wyposażyła człowieka w zupełnie inny umysł. Gdy samica człowieka - czyli kobieta jest brzemienna, potrzebuje zwiększonej opieki, a przynajmniej braku większego wysiłku fizycznego. Ktoś jednak musi do "legowiska" przynosić papu dla żonki i przyszłego potomstwa. Zastanówmy się kogo do tej roli przeznaczyła "Natura"? Kto nie musi nosić płodu i jest "wolny"? Oczywiście samiec. To właśnie na jego barki "Natura" nałożyła obowiązek zapewnienia bezpieczeństwa kobiecie i potomstwu - to on ma bronić rodziny przed zewnętrznym agresorem. "Natura" wyposażyła mężczyzn we wszystkie możliwe środki temu służące - siłę fizyczną (z reguły siła kobiecego bicepsa stanowi ok. 50 % męskiego), szybkość (statystyczny mężczyzna jest znacznie szybszy od statystycznej kobiety) i inteligencję (IQ przeciętnego mężczyzny jest znacznie wyższe od IQ przeciętnej kobiety). Umiejętność odnalezienia się w terenie, umiejętność czytania mapy, umiejętność znalezienia schronienia itd. itp.

Innymi słowy (i to również miała na myśli Camille Paglia, pisząc o braku kobiety-Mozarta i Kobiety-Kuby Rozpruwacza), to właśnie mężczyźni ciągną tę naszą cywilizację do przodu. Bez nich ludzkość nie przetrwałaby (dlatego też Paglia pisze że próby sfeminizowania mężczyzn, byłyby wbrew interesom gatunku ludzkiego). To mężczyźni byli największymi podróżnikami, odkrywcami (czy słyszeliście o kobiecie Krzysztofie Kolumbie?), największymi zdobywcami, wodzami, żołnierzami, pionierami, naukowcami, lekarzami, kucharzami itd. Wszystko co istnieje do dziś, zostało albo wymyślone, albo stworzone przez mężczyzn (Korwin-Krull twierdzi że nawet OB wymyślił mężczyzna). Cała ludzka cywilizacja, gdzie by nie spojrzeć, czego by nie dotknąć - oparta jest na sile i inteligencji mężczyzn. Gdyby nie faceci - ludzkość przypominałyby strachliwych Elojów z powieści George'a Herberta Wellsa - "Wehikuł Czasu", którzy nie byliby zdolni nie tylko zorganizować się w jakieś większe grupy, lecz nawet do tego by skutecznie bronić się przed atakami wrogów zewnętrznych. Takie "feministyczne" grupy to śmierć dla społeczności (PS: zresztą wystarczy zobaczyć co owi sfeminizowani mężczyźni z Francji, Niemiec czy Belgii robili po muzułmańskich atakach wszelkiego typu i rodzaju "lekarzy" z Bliskiego Wschodu? Malowali sobie jakieś anty-przemocowe hasła i ... rysowali drzewka, ptaszki i chmurki).

Dlatego też, ów PATRIARCHAT - nie jest żadną narzuconą nam przez dawnych "neandertalczyków" - formą męskiej dominacji nad uciemiężonymi kobietami i zapędzenia je "do garów" lecz naturalną i JEDYNĄ formą cywilizacyjnego rozwoju ludzkości. Upadek wypracowanego przez mężczyzn świata, odbiłby się przede wszystkim na samych kobietach - bezbronnych i zdanych na łaskę grabiących i palących "męskich band" - niezdolnych nawet do własnej obrony. I znów kobiety potrzebowały by żołnierzy, wodzów, przewodników, liderów, obrońców - którzy pociągnęliby ich społeczność do przodu. Tak właśnie narodziła się nasza cywilizacja.





"Wstyd mi, gdy patrzę na głupotę kobiet - bój wszczynających (...) lub pragnących rządzić, przewodzić, pysznić się, chełpić, sądzić - gdy winny kochać (...) Jest słabością nasza marna siła, która nam tylko nieszczęść przyczyniła. Czemu tak miękkie, kruche i słabe są nasze ciała - niezdolne do trudów. Ta miękkość sercom też by się przydała, by upodobnić je do reszty ciała. 

Pychę odrzućcie i wasz zysk ubogi,
a mężów waszych ujmijcie pod nogi" 


 Końcowy monolog KATARZYNY MINOLI, 
z szekspirowskiej komedii: "Poskromienie Złośnicy"


NA RAZIE TYLE


CZĘŚĆ DALSZA NASTĄPI!


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz