CZYLI CZTERY HISTORIE
WSPÓŁCZESNYCH KOBIET
KTÓRE STAŁY SIĘ PRAWDZIWYMI
NIEWOLNICAMI
HISTORIA PIERWSZA
LAUREN
AMERYKAŃSKA NIEWOLNICA SZEJKA BRUNEI
Cz. XI
Wkrótce zrobił się tumult, gdy tabun dzieci i niań przetoczył się koło mnie i wdarł do salonu. To nie mogła być tylko najbliższa rodzina, gdyż było ich mnóstwo. Sułtan i królowa szli za nimi. Sułtan wyglądał mniej dostojnie niż na banknotach. Królowa w luźnej, mieniącej się tradycyjnej szacie prześcigała go rozmiarami. Obserwowałam ją w trakcie rejsu. Przez cały dzień siedziała, milcząc i uśmiechając się łaskawie do każdego rozmówcy. Dzień minął mi na podawaniu napojów i uprzątaniu pustych szklanek oraz roznoszeniu tac z zakąskami. Królowa uśmiechała się do mnie i szukała mojego spojrzenia, a nawet wydawała się mieć skruszoną minę, gdy prosiła o podanie czegoś. Jakby mnie odrywała od innych zajęć. Boże, czułam się jak kurwa. Domyślałam się przecież, że serwuję tu colę dzieciakom faceta, który dzięki temu ma okazję przyjrzeć się dokładnie mojej dupie. Sułtan był jak Robin przystojnym mężczyzną. Trochę starszy, trochę poważniejszy, bardziej mi przypominał detektywa Magnuma niż Errola Flynna, z którym kojarzył mi się książę. Nie zwracał na mnie uwagi. Pod koniec rejsu jednak, kiedy sułtan i królowa wychodzili z salonki, on po raz pierwszy spojrzał mi w oczy, uśmiechnął się porozumiewawczo i właściwie puścił do mnie oko. Postarałam się odwzajemnić spojrzeniem mówiącym, że jestem pod nieodpartym urokiem. Był sułtanem i skoro miałam zostać przekazana w kolejne ręce, postanowiłam wykorzystać to jak najlepiej.
Gdy dobiliśmy do portu, nikt się nie pojawił, żeby mnie zabrać, ale tym razem nie wpadłam w popłoch, że o mnie zapomniano. Zwróciłam mundurek i przedrzemałam się w kambuzie, póki nie trącił mnie w ramię barman, mówiąc, że przyjechał kierowca. Po powrocie na teren pałacu zorientowałam się, że wszyscy udali się już na przyjęcie. Chodząc po pokoju, zdejmowałam z siebie ubranie, po czym z pluskiem wskoczyłam do wanny, obliczywszy, że mam jeszcze pół godziny, żeby zdążyć na imprezę przed pojawieniem się Robina. Rozumiało się samo przez się, że lepiej umrzeć na malarię, niż się tam w ogóle nie pokazać. Ryzykowało się utratą kilku pól, cofnięciem na miejsce startu, ukaraniem, skazaniem na niedostrzeganie. Przypudrowałam nos, który zaróżowił się, mimo że na pokładzie stałam króciutko, podpięłam włosy w górę i wsiadłam do wózka golfowego. Było już po godzinie dziesiątej, gdy weszłam na salę, niestety spóźniona. Robin już tam był, nachylony nad oparciem kanapy rozmawiał z Yoyą. Gestykulowała żywo z szeroko otwartymi oczami. Wyglądała jak mała dziewczynka opowiadająca tacie o jakimś strasznym zdarzeniu, które miało miejsce na szkolnym podwórku. Robin słuchał ze skrzyżowanymi rękami i pobłażliwym uśmiechem. W wyrazie jego twarzy dostrzegłam coś, co spowodowało, że zawadziłam czubkiem pantofla o dywan i się potknęłam. Dostrzegłam ciepło i naturalność. Wyglądał jak osoba kochająca. Nie miłością namiętną, raczej ojcowską.
Serena i Leanne ostentacyjnie nie patrzyły w moją stronę, ale biła od nich zdradliwa energia, której siła, tak to czułam, rozpęta burzę nad moją głową. Zdenerwowałam się. Narzucając sobie spokój, szłam w stronę ciężkich chmur burzowych, ale drogę zastąpił mi Eddie i wyciągnął z sali. Najwyraźniej czekał na mnie. To Eddie dawał sygnał wybranej danej nocy przez Robina dziewczynie, że ma się wymknąć z sali. Tej nocy to byłam ja. Sprowadził mnie schodami do miejsca, gdzie jeszcze nie byłam. Wielka, okrągła sala z licznymi drzwiami. Jakby gotowa do teleturnieju z nagrodami. Za drzwiami numer jeden jest nowa lodówka, za drzwiami numer dwa tygrys, za drzwiami numer trzy ... sypialnia, gdzie zostawił mnie Eddie, zamykając od zewnątrz drzwi na klucz. Wyglądało na to, że wszystkie pokoje w pałacu zamykane są od zewnątrz. Robin wszedł piętnaście minut później.
- Opowiedz, jak minął ten dzień. Co się zdarzyło? Czy go poznałaś?
Wyczułam, że dla Robina jest ważne, czy jego brat mnie zaaprobował. Opowiedziałam mu o niektórych szczegółach z dnia na jachcie. Uważałam, że lepiej nie mówić o żonie sułtana. Temat żon traktowano tutaj jak sekret rodzinny, o którym wszyscy wiedzą, ale każdy udaje, że go nie zna.
- Co myślisz o moim bracie?
- Puścił do mnie oko.
Uśmiechnął się.
- Był miły.
- Puścił oko?
Wydawało mi się, że jest zadowolony, wyciągnął aparat cyfrowy. Takiego jeszcze nie widziałam. Czy miał zamiar zrobić mi zdjęcia i wysłać je sułtanowi?
- To dla nas - rzekł, odpowiadając na niezadane pytanie. - Istniejemy my?
Poczułam ulgę. Nie chciałam być przekazywana. Czułabym się, jakby Robin zametkował mnie przed wysłaniem na aukcję. Nawet jeżeli byłam nabytą własnością, pragnęłam być doceniana. Ta sama dziewczyna, która parę tygodni temu doradzała przyjaciółce, żeby zerwała ze zdradzającym ją chłopakiem, teraz potrafiła bez cienia refleksji, siedząc na krawędzi łóżka, mieć nadzieję, że rozkochała w sobie mężczyznę, który miał niejedną, lecz pewnie ze czterdzieści kochanek, a wszystkie znajdowały się w odległości kilkudziesięciu metrów, a jeszcze trzeba by do tego doliczyć jego żony. Wpadłam w pułapkę. Robin kształcił się w najlepszych szkołach w Anglii, był liczącą się postacią w sferach finansjery i polityki, był patologicznym narcyzem, wprawnym manipulatorem, seksoholikiem i mistrzem w kolekcjonowaniu kobiet. Nie miałam żadnych szans. Myślałam jednak, że z pewnością nie spotkał dotąd kogoś takiego jak ja. Może ze mną będzie inaczej. Może właśnie ja go wreszcie uszczęśliwię. Może ja będę dzięki temu również szczęśliwa.
Podłączył aparat do monitora ustawionego na stoliku w kącie pokoju i zaczął pstrykać zdjęcia. Widziałam monitor z łóżka, na którym leżałam. Pojawiłam się na ekranie jako pornograficzna parodia, dziewczynka z okrągłą buzią i pulchną dupcią w samych tylko pończochach.
- Spójrz na siebie. Jesteś doskonałością - mówił później, przeglądając kolejne ujęcia. - Nie wolno ci niczego w sobie zmieniać.
Byłam doskonałością. Byliśmy już ubrani i gotowi wrócić na przyjęcie, kiedy Robin wręczył mi pudełko. Był w nim złoty naszyjnik z brylantem w kształcie serduszka. Pierwsza sztuka biżuterii, jaką mi podarował, nie tak ekskluzywna jak późniejsze oprawne w brylanty rolexy i kosztowności Bulgari, ale właśnie ta pozostała najbardziej intymnym i osobistym prezentem od niego. Mocno zabiło mi wtedy serce. Zostałam jedną z tych dziewczyn, którym dane było otwierać szkatułki i odkrywać w nich skrzące się diamentowym blaskiem niespodzianki, jedną z tych dziewczyn, które podnosiły włosy, gdy na ich szyi zapinano kolię. Kiedy wróciłam na swoje miejsce, Serena i Leanne nawet na mnie nie spojrzały. Mówiły półgłosem, lecz dosłyszałam słowo "tłusta". Potem doleciało mnie słowo "dziwka". Byłam zmęczona, piekła mnie twarz od słońca. Dopadły mnie, gdy miałam cienką skórę, więc łzy nabiegły mi do oczu.
Przez dźwięki muzyki przebił się głos Fiony. Odwróciłam się. Machała ręką, przyzywając mnie. Podeszłam tam i usiadłam, puste miejsce między nami czekało na Robina, który odbywał rundę wokół sali. Twarz mnie paliła, siłą woli powstrzymywałam łzy. Nie chciałam, żeby ktokolwiek zauważył, że wycieram oczy, więc pozwoliłam jednej potoczyć się po policzku i wytarłam ją ukradkiem, podnosząc do ust drinka. Fiona nie komentowała moich łez ani tego, że przyszła mi na ratunek. Była niezwykła. Niczego nie robiła byle jak. Ja jestem z natury niechlujna. Zszyję jeden szew, za chwilę pęka drugi. Potrzebowałam psychicznego wsparcia i Fiona mi je dała. Nie ufałam jej do końca, ale zaczynałam rozumieć jej strategię. Korzystny z jej punktu widzenia był sojusz z dziewczyną zasiadającą po lewej ręce Robina, w myśl przysłowia "ręka rękę myje, noga nogę wspiera". Więc ode mnie oczekiwała, jak się domyślałam, że nie będę próbowała wysadzić jej z siodła. To mi odpowiadało. Jeżeli na tym polegało usytuowanie drugiej faworyty, wcale nie chciałam wiedzieć, jak to jest być Fioną.
Przez kolejne dwie noce byłam dziewczyną, która znikała z przyjęcia. Na sygnał od Eddiego wyślizgiwałam się ukradkiem z sali i czekałam na Robina w sypialni. Wciąż miałam jednak bilet powrotny datowany na następny dzień. Ari powinna wrócić rano z Los Angeles, żeby wyprawić mnie i Destiny. Zastąpi nas nowa zwierzyna upolowana i przywieziona przez nią. Wyciągnęłam już swoją walizkę z szafy na dole i byłam prawie spakowana. Na spotkaniu ze mną tej nocy Robin nie wspomniał ani słowem o moim jutrzejszym locie. Byłam rozczarowana, że rozstaje się ze mną z taką łatwością, ale próbowałam się pocieszać, wmawiając sobie, że summa summarum przeżyłam coś ciekawego. Nie dramatyzowałam, wiedziałam, że zafascynowanie Robinem mi przejdzie i pobyt w Brunei posłuży do opowiadania barwnych historii. Mimo wszystko przynajmniej będzie o czym opowiadać. Nie do pogardzenia miały być też pieniądze. Z plotek wiedziałam, że dostaje się je w kopercie, wręczanej "w prezencie". Należy schować ją do torebki i otworzyć później. Dziewczyny zapewniały, że sumy są o wiele wyższe od przyrzeczonych. Książę w końcu nie zakochał się we mnie, trudno. Moje fantazje na temat noszenia tiary się rozwiały. Tak czy owak nie byłam wolna od zadowolenia, że wracam do domu do spraw, na których mi zależało: do przyjaciół, teatru, wielkiej miłości, jaką był Nowy Jork, po prostu do życia, które się dla mnie dopiero zaczynało.
Ja siedziałam na swoim fotelu, Fiona na swoim, a Robin krążył leniwie po sali z wódką z tonikiem w jednej ręce i niewidocznym berłem w drugiej. Fiona chętnie wdawała się ze mną w rozmowę i równie chętnie milczała. Nie wyczuwałam w niej fałszu jak w innych dziewczynach. Chyba że jej zakłamanie było wyjątkowo wyrafinowane, że aż niewykrywalne. Starałam się zapamiętać twarze dziewcząt, sztukaterię w rogach sufitu, odwróconego plecami Robina. Wrzucałam te szczegóły do albumu w mojej pamięci, żebym mogła potem wyjąć je z niego i pokazać ludziom w Max Fish tuż przed zamknięciem knajpy. Widziałam, jak Eddie wyprowadza Destiny, żeby jej wręczyć słynną kopertę. Mrugnęła do mnie, gdy wróciła na salę. Patrzyłam, jak na pożegnanie rzuca się na szyję dziewczynom, mężczyznom, kelnerom, każdemu, kogo tu poznała. Wszyscy ją lubili. Była naprawdę atrakcją ze swoimi wielkimi cyckami, szokującymi strojami i ciętym językiem.
- Była bardzo lubiana - zauważyła Fiona. - Na swoje nieszczęście. Popularność i sukces nie muszą chodzić w parze.
Szykowałam się, że za chwilę wezwie mnie Eddie, ale to się nie stało. Podzieliłam się zaniepokojeniem z Fioną.
- Ty nie wyjeżdżasz. Zrelaksuj się.
Po raz pierwszy usłyszałam, że w grę wchodzi taka możliwość. Nie uwierzyłam Fionie. Ona nie pociągała tu za sznurki. Nie o wszystkim wiedziała. Zanim powiedziałam jej, że prawdopodobnie jest w błędzie, usiadł między nami Robin. Noc miała się ku końcowi, a Eddie do mnie nie podszedł, nie zamienił ze mną słowa, ani Madge, ani nikt inny. Poddawałam się mimo woli panice. Dlaczego mi nie płacą? Czy zrobiłam coś złego? Wreszcie Fiona poruszyła temat, przewróciwszy z irytacją oczami.
- Ona się denerwuje, że musi wracać do domu. Nie chcesz wyjechać?
- Oczywiście, że nie chcę. Mam jednak bilet zabukowany na jutro.
- Zostajesz oczywiście - Robin odwrócił się do Fiony - Powinnaś jej powiedzieć.
- Powiedziałam.
To było wszystko. Usiadłam wygodniej, musiałam przemeblować sobie w głowie. Zostaję. Na jak długo? Nie mam więcej ubrań, w każdym zestawie pokazałam się przynajmniej trzy razy. Mam co robić w domu. Właśnie, mam zrobić ... co? Przebiegłam myślą listę. Przyjaciele zaczekają. Nowy Jork się nie przemieści. Sean miał mnie więcej niż dosyć. Rodzina i ja przeżywaliśmy ze sobą gorsze momenty, przetrwamy i to. Jeśli chodzi o moją karierę, kompletnie zabrakło mi argumentów. Nic poza wielkimi planami. Te mogły poczekać. Przeżywałam biegunowo różne emocje: byłam w euforii, a zarazem czułam się zdołowana. Unosiłam się i tonęłam.
Dnie mijały, z dwóch tygodni zrobiły się trzy, a przy naszym stoliku pojawiła się nowa kolekcja pięknych i nie mających o niczym pojęcia amerykańskich dziewczyn. Obok mnie zajmowała miejsce Taylor. Nie zdziwiło mnie, że wywalczyła sobie drogę do Brunei. Natarczywością, przymilaniem się, a najpewniej hipnozą wymusiła na Ari, żeby wysłała jej bilet. Taylor się niczego nie odmawiało. Witałam ją z lękiem, ale jej uraza do mnie rozpłynęła się, gdy Taylor stanęła w obliczu wszystkich innych rywalek i wyzwań. Wróciłyśmy do dawnej przyjaźni. Amerykanki i Europejki zajmowały teraz piąty i szósty pawilon. Większość Azjatek, z wyjątkiem Leanne i Fiony, mieszkała gdzie indziej, w czymś w rodzaju akademika. Mnie i Taylor przydzielono wspólny pokój w pawilonie szóstym. Po drugiej stronie holu był pokój Leanne, Serena dostała apartament. Ari również, w pawilonie piątym. Mniej znaczące osoby były niczym czwartorzędne aktorki w teatrze nie warto się było do nich przywiązywać, wymieniały się szybko. Wspomnę tylko blondwłosą Kimmee, siatkarkę, i Brittany, groupie z Los Angeles, która nosiła pierścionek, rzekomo zaręczynowy, od Vince'a Neila, i Suzy, antysemitkę, która zafundowała mi swego rodzaju wstrząs, bo po raz pierwszy w życiu usłyszałam czasownik utworzony od słowa "żyd", gdy chwaliła się kolczykami, mówiąc: "wyżydziłam rabat na nie".
Księciu wolno było mieć cztery żony, a miał tylko trzy. Wobec tego w podtekście zaciętej rywalizacji między dziewczynami kryła się myśl o wielkiej nagrodzie, czyli ewentualnej koronie. To była gra o wysoką stawkę: przebij się przez wszelkie ograniczenia, przebij się przez niewidzialne hierarchie, rozbudź miłość, która pokonuje wszystkie przeszkody i przemienisz się z pasierbicy świata, tajskiej nastoletniej prostytutki, call-girl z pierwszymi zmarszczkami, pośledniej aktorki, wirtualnej gwiazdki rocka, w księżną. Z brzydkiego kaczątka w łabędzia. Niektóre dziewczyny przebywały tu miesiącami, godząc się na występowanie w roli ozdób kanapowych. Inne podrywały się z ławki rezerwowych i wchodziły do gry, kładąc na szalę wszystko. Każda się zmieniała pod wpływem sytuacyjnej presji, paranoi, niepewności podstępnie wpełzających w psychikę, gdy porównujesz się noc w noc z salą pełną innych kobiet. Jaka się okażesz? Zabłyśniesz czy się załamiesz? Zostaniesz i przystąpisz do ataku czy uciekniesz? Jednym z ulubionych tematów naszych rozmów było rozważanie, co powiedzieć rodzicom, kochankom, mężom. Kiedy widzi się nową gwiazdkę w filmie porno, człowiek zawsze zastanawia się, jak wytłumaczyła to swoim rodzicom. Serena rodzicom powiedziała, że wyjechała z szefem. Facetowi, z którym mieszkała mówiła, że wyjeżdża jako niania. Taylor, o ile dobrze wiedziałam, nie miała rodziców. Nigdy o nich ze mną nie rozmawiała ani do nich nie dzwoniła. Sama zwlekałam z tym problemem zbyt długo i była najwyższa pora, żeby coś ujawnić rodzicom, jeśli nie chciałam dopuścić do międzynarodowego incydentu.
Wybrałam numer. Rozmowa szła ciężko, z przykrymi przerwami z powodu złej jakości połączenia międzynarodowego, co przypominało o dzielącej nas odległości. Powiedziałam, że w trakcie kręcenia w Singapurze owego mitycznego filmu poznałam pewnego mężczyznę, że zaczęłam pracować jako jego asystentka, że ten mężczyzna to książę Brunei.
- Czego? - zapytał ojciec.
- Brunei.
- Brunei? Co to jest do cholery?
Poszło gorzej, niż mogłam przypuszczać. Rodzice byli skonsternowani. W ich głosie wyczuwałam niepokój i bezradność, ojciec zaczął się jąkać z wściekłości, oddał słuchawkę matce, ta próbowała zorientować się, co się do cholery ze mną dzieje, ale jak zawsze doszukiwała się pozytywów.
- Kiedy wracasz?
- Nie wiem dokładnie. Za dwa tygodnie. Za trzy. Może to potrwa dłużej.
Poczucie winy dusiło mnie jak pętla na szyi. Czułam jego gorzki smak w gardle. Mdliło mnie od tych kłamstw. Przykro mi, że nie jestem lepszą córką, chciałam powiedzieć.
- Przykro mi, że was ranię. Przepraszam za ten cały bałagan. Przepraszam, ale dalej będę robiła swoje.
Serena była konsekwentna. Odsyłała jedzenie, zanim rano zeszłam na dół. Organizowała koktajle przy basenie i zawsze zapominała mnie zaprosić. Oglądając w salonie przez ścianę film, włączała telewizor na cały regulator, żebym nie mogła się zdrzemnąć. Dziewczynom mówiła, że śmierdzę, że jestem prostytutką i mam opryszczkę, nazywała mnie pijaczką, grubasem, bulimiczką i flejtuchem. Wszystko, co mówiła, trafiało do uszu odpowiednich służb, które nas podsłuchiwały i obserwowały, więc nic dziwnego, że w następstwie plotki o opryszczce zostałam nieoczekiwanie zawieziona do lekarza. O knowaniach Sereny wiedziałam od Taylor, która mnie na bieżąco o wszystkim informowała, dlatego że sama nienawidziła Sereny, a być może dlatego, że byłam jej jedyną przyjaciółką w Brunei czy również jedyną w Nowym Jorku, może w ogóle jedyną, którą miała, chociaż to jej nie przeszkadzało domagać się w dalszym ciągu prowizji ode mnie. Leżałyśmy razem na łóżku, patrząc na podświetlony schodkowy sufit. Miało się wrażenie, że tam jest salon do góry nogami. Taylor szeptała mi do ucha przy włączonej muzyce, żeby nikt nas nie usłyszał. Nakłaniała mnie do zemsty na Serenie.
- Musisz wziąć odwet.
- Nikt mnie nie będzie słuchał, nadstawiają uszu, gdy ona plotkuje.
- Robin cię słucha. Myślisz, że z jakiego innego powodu ona ci bruździ.
- Przestań się bawić w psychologię i rozstań się z negatywną koncepcją własnej osoby. To dzieje się dlatego, że jesteś lepsza. Dlatego, że on woli ciebie. Niestety ta suka może mu zamącić w głowie, jeżeli nie wkroczysz i nie będziesz bronić swojej pozycji.
Nie mogłam sobie przypomnieć, żebym kiedykolwiek szukała na kimś zemsty. Powiedzcie, jak trzeba się zachowywać, znalazłszy się nieoczekiwanie na dworze królewskim? Należy knować. Spiskować. Zaciekle walczyć o pierwsze miejsce. Mścić się. Czy nie tak powinnam postępować? Czy warto być prostoduszną dziewczyną, której każdy wchodzi na głowę, dziewczyną nieuchronnie rzadziej widywaną na wizji, ponieważ są inne o wiele bardziej interesujące?
- Musisz się bronić. Powiedz mu o niej coś takiego, żeby migiem odesłał ją do domu - podpowiadała Taylor, z roztargnienia zawijając na palcu pasemko moich, a nie swoich włosów.
- Jest sprytny. Przejrzy mnie na wylot.
-Niekoniecznie. Też bądź sprytna. Sprytniejsza. Potrafisz, wiesz o tym. On ma słabą stronę. Rozbuchane ego.
Pobyt Taylor w Brunei skończył się ku mojemu rozczarowaniu szybko, kładąc kres układaniu planów spiskowych, została odesłana do domu po trzech tygodniach i nie proszono, by wróciła. Robin i Taylor nie przystawali do siebie. Taylor potrafiła na swój sposób olśniewać, ale przy swoim wyrachowaniu nie odsłaniała czy nie miała czułych miejsc. W zasadzie była do niego podobna i natychmiast ją rozgryzł. Lubił dziewczyny poddające się jego urokowi, takie łatwo mógł zranić. Taylor nie brakowało talentu aktorskiego, lecz siebie nie mogła przeskoczyć. Nie potrafiła wejść w rolę istoty bezbronnej. W każdym razie w Brunei pozostała wystarczająco długo, żeby zasiać we mnie twarde, zimne ziarno złych emocji. Zasiane przez Taylor ziarno podlała Fiona. Popołudniami uciekałam do jej pawilonu na papierosa i czekoladki. Ona jedna miała na terenie posiadłości dom tylko do swojej dyspozycji. Spała w apartamencie, a dwie sypialnie w całości przeznaczyła na garderoby. Kazała wynieść łóżka i zainstalować szafy na ubrania. Kostiumy, suknie, ubrania do tenisa i po domu, a nawet piżamy wisiały posegregowane według rodzajów i kolorów. Oczywiście sama tego nie robiła, wydawała obsłudze polecenia z poczuciem, że ma do tego pełny tytuł. Miała w swoim pawilonie więcej służby niż my w dwóch naszych i te dziewczyny cały czas się uwijały przy różnych zajęciach. Fiona porozumiewała się z nimi wyłącznie w języku tajskim i wydawało się, że jest przez nie lubiana. Ja wobec służby przyjmowałam postawę przepraszającą. Jak widać, miałam się czego uczyć.
Piłyśmy herbatę w salonie, Fiona spoczywała w pozycji półleżącej na sofie i paliła papierosa za papierosem. Nigdzie nie wolno było palić, Robin tego nie tolerował, ale ona nie przestrzegała zakazu. Pożaliłam się jej i rozbeczałam tak, że aż się zasmarkałam. Skarżyłam się na podłość dziewczyn. Na brak Taylor. Tęsknotę za Nowym Jorkiem i za Seanem. Narastał we mnie niepokój, zbyt często miewałam ciężkie kace, budziłam się z poczuciem, że czarna chmura wisi nad moją głową i nie chce się rozpłynąć.
- Nie jestem w stanie znosić dłużej tych podłych suk. Nie wytrzymuję tego wszystkiego.
- Nie bądź głupia. Czy przyjechałaś tutaj szukać przyjaciół? = spytała. - Błędne założenie. Ja też nie jestem twoją przyjaciółką. Robin nie jest przyjacielem. A te kretynki już z całą pewnością nie. Twoim przyjacielem są pieniądze. Głowa do góry, dopadniesz je. Jedziemy na zakupy - oznajmiła.
- Robin lubi nas oglądać w tradycyjnych strojach.
- Nie martw się, normalne ciuchy kupimy później. Na razie coś na przystawkę.
Kierowca zrobił objazd tradycyjnych malajskich sklepów, a w każdym po kolei kobiety z wyrazistym makijażem i we wzorzystych jedwabiach z zapałem nas obsługiwały, przebierając w jaskrawe sarongi kebaja i baju kurong, z dobranymi do nich sandałkami, chustami i biżuterią. Kupiłyśmy chyba po dziesięć takich zestawów każda. Kierowca wyłuskiwał banknot za banknotem i zanosił torby z zakupami do samochodu.
Tej nocy Robin robił mnie i Fionie zdjęcia portretowe przy fontannie w holu głównego pałacu. Owinięta byłam w tradycyjny jedwabny sarong, naszywany koralikami, we włosy miałam wpięty lśniący, różowy sztuczny kwiat. Większość zdjęć pstrykał każdej z nas z osobna, ale na niektórych siedzimy obok siebie, trzymając się za ręce, upozowane jak do zdjęcia ślubnego. Fiona stała się dla mnie kimś więcej niż przyjaciółką, myślałam o niej jak o starszej siostrze, może nawet z nutą erotyzmu. Zawsze pragnęłam mieć siostrę. Tamtej nocy miałam wrażenie, że wspinając się coraz wyżej w hierarchii haremu, staję się uczestniczką misterium przenoszącego mnie w dawne czasy. Ten świat, w którym pozostający zagadką mężczyzna sprawował nad nami kontrolę, był po części zdradliwy i straszny, a po części wcale nie taki zły.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz