Stron

środa, 18 stycznia 2017

PRZEDZIWNE WYDARZENIA ROKU PAŃSKIEGO 1461

CO SIĘ WYDARZYŁO W KRAKOWIE?


KRAKÓW W ŚREDNIOWIECZU

 

Rok 1461 nie należał do najspokojniejszych. Już bowiem od siedmiu lat toczyła się (prowadzona ze zmiennym szczęściem) krwawa wojna z Zakonem Krzyżackim. Zakon (czyli Zakon Szpitala Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie), został sprowadzony na ziemie polskie (a konkretnie na tereny zamieszkane przez pogańskie plemiona Prusów i Jaćwięgów, którzy należeli do grupy ludów bałtyjskich) w roku 1226. Sam Zakon rycerski zaś, powstał w Jerozolimie w roku 1198 i składał się z niemieckich rycerzy, którzy przybyli do Palestyny wraz z cesarzem Fryderykiem I Barbarossą w czasie III wyprawy krzyżowej (1189-1192). Brali oni później udział w zwycięskiej dla krzyżowców obronie przed muzułmanami - Akki. Co prawda niemieccy rycerze, którzy pozostali w Palestynie po zakończeniu krucjaty ( ci którzy przybyli później), założyli zakon rycerski dopiero z końcem XII wieku, ale już od 1127 r. działał w Jerozolimie szpital (czy raczej hospicjum), zakonników niemieckich (nie będących rycerzami), który właśnie nosił tę samą nazwę - Szpital Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Niemieckie hospicjum przestało istnieć, po zdobyciu Jerozolimy przez wojska egipskie wojska sułtana Saladyna w 1187 r. 

Swoją drogą, powstanie niemieckiego zakonu rycerskiego w Jerozolimie po zakończeniu III krucjaty, było spowodowane ... niechęcią innych krzyżowców-szpitalników (Francuzów i Anglików), do przyjmowania niemieckich rycerzy. Ci, pozbawieni opieki lekarskiej (dzięki pieniądzom przysłanym przez mieszczan Bremy i Lubeki), założyli więc sobie w 1190 r. własny mały szpitalik, który był zlokalizowany pod ... kadłubem uszkodzonego okrętu, wyciągniętego na ląd). Szpital rozwinął się po roku 1191, a pierwszym jego przełożonym został kapelan Konrad z Moguncji. W 1198 r. zapowiedziano kolejną krucjatę (do której jednak nie doszło), co spowodowało zwiększony napływ rycerstwa zachodnioeuropejskiego (również z Niemiec) do Palestyny. Dzięki protekcji (wówczas już) arcybiskupa Konrada z Moguncji, zgodę na powstanie kolejnego zakonu rycerskiego wydali wielcy mistrzowie już wówczas istniejących zakonów - Templariuszy i Joannitów, a pierwszym wielkim mistrzem krzyżackim został, pochodzący z możnego rodu von Bassenheimów z Nadrenii - Henryk Walpot. W Zakonie obowiązywały bardzo surowe obyczaje, a rycerzowi krzyżackiemu nie wolno było rozmawiać z kobietami (szczególnie młodymi), nie mógł nawet pocałować własnej matki, i musiał przestrzegać skrupulatnie wyznaczonych modlitw i spowiedzi. 

Dzięki staraniom przedsiębiorczego Hermanna von Salzy (czwartego wielkiego mistrza Zakonu Krzyżackiego w latach 1210-1239), który pragnął uczynić z Zakonu finansową potęgę, na wzór Zakonu Templariuszy we Francji (którzy zgromadzili ogromne bogactwa i ziemskie przydziały - lenna - pełnili też najróżniejsze funkcje, związane z finansami i bankowością). W 1211 r. udało mu się uzyskać od króla Węgier - Andrzeja II, niewielki przydział ziemski w Siedmiogrodzie (w ziemi Burza) nad Dunajem. Węgierski władca chciał tym samym zabezpieczyć sobie południową granicę przed atakami Połowców. Od 1212 r. niemieccy rycerze-zakonnicy zaczęli opuszczać Akkę i przenosić się do swego nowego lenna (oczywiście nie wszyscy się przenieśli, część pozostała w Akce i wraz z Templariuszami dalej walczyła z muzułmanami). W latach 1217-1218 Salza bezprawnie zajął (podczas nieobecności w kraju króla Andrzeja II, który brał udział w V krucjacie), kilka nowych zamków i ziem. Ale po powrocie do kraju w 1222 r. król Andrzej zezwolił im je zatrzymać. Miarka się jednak przebrała w 1224 r. gdy Hermann von Salza uzyskał od papieża - Honoriusza III, zgodę na objęcie w wieczyste posiadanie przez Zakon ziemi Burza, jako - "Ojcowizny św. Piotra". Król Węgier nie mógł się na to zgodzić, więc w 1225 r. wkroczył zbrojnie do posiadłości Krzyżaków, opanował ich zamki, spustoszył ziemie i wypędził ich ze swego kraju. 

Uzyskali oni schronienie w rejonie Styrii (planowano też powrót do Akki), lecz (za namową Salzy) 26 marca 1226 r. w Rimini, papież Honoriusz III przyznał w lenno Zakonowi Krzyżackiemu ziemię chełmińską, oraz całe Prusy (które dopiero należało zdobyć). Nie jest więc prawdą, że to książę mazowiecki - Konrad I, sprowadził Krzyżaków do Polski. Do Polski sprowadził ich papież Honoriusz III, na prośbę wielkiego mistrza Zakonu Krzyżackiego Hermanna von Salzy. Pierwsi niemieccy rycerze-zakonnicy pojawili się w ziemi dobrzyńskiej dopiero w 1228 r. W 1230 r. sfałszowali dokument Konrada I (Falsyfikat Kruszwicki), który miał im przyznawać ziemię chełmińską w wieczyste posiadanie, co jednak spowodowało że kolejny papież Grzegorz IX przyznał im te tereny "w wieczyste posiadanie" w roku 1234 r. Rok później te nadania oficjalnie w swej bulli potwierdził cesarz rzymsko-niemiecki - Fryderyk II (potem antydatowano ten dokument na 1226 r.). I tak oto Krzyżacy znaleźli się na polskiej ziemi. Po ostatecznym podboju plemion pruskich w 1273 r. państwo Zakonu stawało się z roku na rok coraz potężniejsze. 




Po raz pierwszy Krzyżacy wystąpili zbrojnie przeciwko (wówczas dopiero scalanej po długim okresie rozbicia dzielnicowego) Polsce w 1309 r. zajmując Pomorze Gdańskie, zdobywając Gdańsk i mordując całą tamtejszą polską załogę. Kolejna wojna (1330-1331) też nie przyniosła żadnego pozytywnego rozstrzygnięcia w kwestii Pomorza, a Zakon wciąż stawał się coraz potężniejszy. W 1343 r. król Kazimierz III Wielki podpisał ostatecznie z Krzyżakami pokój w Kaliszu (po długoletnim okresie sporów sądowych przed papieżem o zwrot Pomorza Gdańskiego), w którym król zrzekał się Pomorza (zachowując jednak tytuł władcy tej ziemi), który to przetrwał aż do 1409 r. Czas ten został wykorzystany na wewnętrzne scalenie kraju i jego gruntowną przebudowę oraz modernizację pod prawie każdym względem. Reformy króla Kazimierza Wielkiego (panował w latach 1333-1370), pozwoliły zakończyć decydującym zwycięstwem Wielką Wojnę z Zakonem Krzyżackim, toczoną w latach 1409-1411. W jej wyniku miały miejsce dwie wielkie bitwy, stoczone w 1410 r. - pod Grunwaldem (jest uznawana za największą bitwę średniowiecza), oraz pod Koronowem. Obie zakończyły się całkowitym zwycięstwem polskiego rycerstwa i zdruzgotaniem potęgi Zakonu. Od roku 1410 Zakon będzie już tylko słabnął, zaś Królestwo Polskie będzie już tylko rosło do przyszłej potęgi. Zwycięska wojna nie spowodowała jednak odzyskania Pomorza Gdańskiego (stanie się to dopiero w 1466 r.), mimo to pozwoliła usadowić Polskę wśród największych mocarstw tamtej epoki. 


W BITWIE POD GRUNWALDEM 
15 Lipca 1410 r.

OSTATECZNIE ZŁAMANA ZOSTAŁA DOTYCHCZASOWA POTĘGA NIEMCZYZNY I NIEMIECKIEGO RYCERSTWA,
A SŁOWIANIE-LECHICI-POLACY UROŚLI W SIŁĘ TAK WIELKĄ, ŻE WKRÓTCE STWORZYLI JEDNO Z NAJROZLEGLEJSZYCH, NAJPOTĘŻNIEJSZYCH I NAJBARDZIEJ DEMOKRATYCZNYCH PAŃSTW ŚWIATA





Potem dochodziło jeszcze do kolejnych wojen (1414 - wojna głodowa, gdy Krzyżacy pozamykali się w zamkach i unikali jakiejkolwiek zbrojnej konfrontacji z polskim rycerstwem, 1422 - zwycięstwo Polski, 1431-1435 - zwycięstwo Polski, Wojna Trzynastoletnia 1454-1466 - zakończona wielkim zwycięstwem Królestwa Polskiego, odzyskaniem Pomorza Gdańskiego i uczynieniem z Zakonu polskiego lenna. Doszło jeszcze do dwóch wojen, w wyniku których Zakon próbował zrzucić polską zwierzchność - 1478-1479 i 1519-1521 - obie zakończone całkowitą klęską i rozwiązaniem Zakonu, oraz sekularyzacją całego państwa w 1525 r. W tymże roku, ostatni wielki mistrz - Albrecht Hohenzollern, złożył na krakowskim rynku oficjalny (ponawiany przez jego następców) hołd polskiemu królowi - Zygmuntowi I Jagiellończykowi. Od tej chwili (za zgodą polskiego monarchy), stawał się świeckim księciem i otrzymywał prawo przekazania swego państwa w spadku swoim potomkom (oczywiście każdy z nich musiał odnowić w Krakowie czy potem już w Warszawie - hołd lenny). Potem (1618 r.), również za zgodą polskiego monarchy władzę nad Prusami otrzymali również Hohenzollernowie z Brandenburgii. W 1701 r. kolejny brandenburski elektor - Fryderyk I Hohenzollern, koronował się w Królewcu na pierwszego "króla w Prusiech". Odtąd Brandenburczyków zaczęto nazywać Prusakami, a potem po zwycięskich wojnach z Austrią (1866 r.) i Francją (1870-1871 r.) zjednoczą oni całe Niemcy pod nazwą II Rzeszy. Tak oto Prusacy, dawni polscy lennicy, staną się twórcami zjednoczonego niemieckiego państwa. 


HOŁD PRUSKI
1525 r.



No ale teraz (po dość przydługim przedstawieniu procesu wojen polsko-krzyżackich, a jednocześnie całkowitym pominięciu działań wojennych, toczonych podczas Wojny Trzynastoletniej - lecz pozwolę sobie to już pominąć, bowiem zajęłoby to zbyt wiele czasu) przechodzę już bezpośrednio do tematu. Cóż takiego wydarzyło się w Krakowie, w roku 1461? Otóż dnia 16 lipca tego roku, do warsztatu krakowskiego płatnerza Klemensa wkroczył Andrzej Tęczyński, rycerz, wielki pan, człowiek służący specjalnym poruczeniom i pełniący ważne misje przy królu Kazimierzu IV Jagiellończyku. Tęczyński przyszedł odebrać zbroję, którą pozostawił w warsztacie dla oczyszczenia. Długosz podaje, że mistrz Klemens nie wywiązał się z zadania należycie i zbroi po prostu nie oczyścił. Krakowskie zaś akta miejskie mówią coś innego. To mianowicie, że za usługę mistrz policzył sobie dwa floreny, co było - przy wahających się w tych wysokościach cenach zbroi - jakimś absurdem, jeśli wręcz nie prowokacją. Tęczyński zadeklarował chęć wypłacenia płatnerzowi 10 groszy za usługę, na co ten się nie zgodził, zaś niezgodę swoją wyraził słowami szyderczymi i obraźliwymi, bo już w następnej chwili Andrzej Tęczyński uderzył go w twarz. Nie było to zachowanie zwyczajne i trudno było szukać dla niego precedensu, ale to, co stało się później, było jeszcze bardziej dziwaczne, niezrozumiałe i potworne. 

Najpierw jednak należy wyjaśnić kim właściwie był ów rycerz, pan Andrzej Tęczyński? Urodził się w 1412 r. Brał udział w działaniach zbrojnych Wojny Trzynastoletnie, zaś ostatnią jego sławną misją w czasie tej wojny, było negocjowanie warunków opuszczenia zamku malborskiego przez załogę czeską w 1457 r. i poddanie tej stolicy Zakonu Krzyżackiego Polakom. Jednak za poddanie twierdzy Czesi zażądali monstrualnej sumy - 436 tysięcy dukatów. Skarb zapłacił połowę. Połowę, czyli 218 tysięcy, a to daje dwa razy więcej niż roczny dochód skarbu Brandenburgii i więcej niż połowa rocznego dochodu wielkich i bogatych Węgier. Była to jednak tylko połowa haraczu. Kto zapłacił drugą połowę? Miasta pruskie. Ktoś jednak musiał zebrać te aktywa w jednym miejscu, policzyć, pokwitować odbiór, wziąć odpowiedzialność na swoje barki i z całym tym bogactwem ruszyć za mury miasta, żeby porozumieć się z Czechami. Nie było to ani proste, ani bezpieczne, człowiek taki musiał mieć jakąś płaszczyznę porozumienia z tymi ludźmi, którzy byli po prostu zgrają uzbrojonych i dobrze wyszkolonych bandytów, wymachujących, prócz włóczni, dodatkowo swoją doktryną religijną (byli bowiem husytami), wielce dla części społeczeństwa średniowiecznego atrakcyjną, bo obiecującą nie tylko łatwy zysk, ale jeszcze przygody i wesołe życie w ciągle zmieniających się okolicznościach. W końcu Czesi wynajmowali się do walki w różnych krajach, dużo podróżowali, co zapewne podnosiło atrakcyjność ich oferty.

Żeby się z nimi porozumieć, trzeba było mieć podobne doświadczenia i podobne spojrzenie na życie, ale trzeba było także być lojalnym wobec króla i państwa. I takim człowiekiem właśnie był Andrzej Tęczyński. Miał on za sobą pewne doświadczenia, które stawiały go wobec Czechów w świetle dosyć korzystnym i mogły budzić ich zaufanie - był bowiem pan Andrzej dawnymi laty członkiem konfederacji Spytka z Melsztyna, czyli należał po prostu do tak zwanych polskich husytów. Jak się z tego wykręcił po klęsce zadanej przez Oleśnickiego wojskom Spytka nad Nidą (maj 1439 r.), nie wiadomo. Jagiellonowie nie lubili Oleśnickiego, ale lubił go papież. Gwarantował on bowiem, że kraj pozostanie przy katolicyzmie i nie popadnie w herezję. Oleśnicki gwarantował także, że magnateria będzie wierna Kościołowi nawet wtedy, kiedy król pobłądzi i zacznie skręcać w kierunku jakichś dziwnych doktryn. Tęczyński zaś popierał tę opcję jako magnat i jako katolik. Nie oznaczało to bynajmniej zdrady wobec króla, chciał Andrzej Tęczyński jedynie tego, by biskupem krakowskim został bratanek jego dotychczasowego protektora - Zbigniewa Oleśnickiego.


POLSKI PRZEPIS NA JEDNOCZENIE NARODÓW
ZGODA I DOBROWOLNOŚĆ, A NIE PRZEMOC I PODBÓJ

"MIECZEM MOŻNA PRZECIĄĆ - 
POŁĄCZYĆ JEST TRUDNIEJ"

KRÓL WŁADYSŁAW II JAGIEŁŁO 
I BISKUP ZBIGNIEW OLEŚNICKI




Tak więc, podsumowując - Tęczyński, zwolennik biskupa Oleśnickiego, człowiek mający za sobą dość poważną misję, popierający papieskiego kandydata na biskupstwo krakowskie, idzie odebrać od płatnerza Klemensa zbroję, którą zostawił tam dla oczyszczenia. Jednak ów płatnerz żąda za usługę ogromnej sumy dwóch florenów. Tęczyński odmawia, płatnerz nie daje za wygraną. Od słowa do słowa dochodzi do awantury. Poważnej awantury, bo czynne znieważenie męża nie było wówczas błahostką. Tęczyński policzkuje Klemensa i wychodzi z warsztatu. Jest jednak świadom tego, co zrobił, bo nie idzie wcale do karczmy, żeby tam z przyjaciółmi spędzić wieczór przy kufelku i poszydzić sobie trochę z owego bezczelnego człeka, ale zmierza wprost do ratusza, żeby złożyć w tej sprawie zeznanie przed rajcami, zanim zrobi to płatnerz Klemens. To ważny i wielce wymowny szczegół. Magnat, pan z panów, dokonawszy czynu niegodnego, idzie wprost do rady miasta, żeby złożyć zeznania i skargę na mieszczanina oraz szukać tam sprawiedliwości. Po złożeniu zeznań Andrzej Tęczyński wychodzi z ratusza i idzie na ulicę Bracką do kamienicy, w której wynajmował mieszkanie wraz ze swoim synem Janem. Kamienica ta należy do rajcy miejskiego Mikołaja Kridlara. W tym samym domu mieszka także inny członek rady miasta - Walter Kesling. 

"Nieszczęśliwym trafem" - jak pisze Stanisław Waltoś w "Pitavalu krakowskim" - obok kamienicy przy Brackiej przechodził akurat płatnerz Klemens prowadzony do ratusza na przesłuchanie przez miejskiego pachołka. Zobaczył Tęczyńskiego i zawołał: "Panie, pobiłeś mnie i dałeś mi policzek sromotnie w moim własnym domu, ale nie będziesz mnie już więcej bił". Jeśli tak rzeczywiście było, to zauważcie że prawo w Polsce traktowano całkiem serio i dotyczyło to wszystkich stanów, ze szlacheckim na czele. Jeden policzek wymierzony w czasie sprzeczki i Tęczyński, brat kasztelana krakowskiego, pędzi do ratusza, by się tam tłumaczyć ze swojego temperamentu. Natomiast płatnerz Klemens, płacący jeden tylko podatek - szos - w wysokości 2 groszy od grzywny dochodu, podchodzi do całej sprawy raczej bezstresowo - Długosz twierdzi, że nie dość, że wdał się w ponowną kłótnię z Tęczyńskim, będąc pewnym swojej racji, to jeszcze groził, że "lepiej mu zapłaci". Czyli groził Tęczyńskiemu w obecności świadków. Andrzej Tęczyński wówczas już nie wytrzymał nerwowo i rzucił się na Klemensa, pobiwszy go dotkliwie. Pomagał mu syn Jan i wierna służba. Pachołkowie miejscy, którzy przyglądali się całej scenie nie interweniując, odnieśli pobitego Klemensa do domu. Nie zeznawał on tego dnia w ratuszu. Ciekawe okazały się natomiast reakcje dwóch rajców, którzy mieszkali w tym samym co Tęczyński domu. Pobiegli oni natychmiast do rady opowiedzieć co się wydarzyło. Opowiedzieć o tym, że magnat pobił płatnerza po raz drugi.

Tymczasem bardzo szybko z ratusza cała sprawa przedostała się na miasto. W mieście zaczynają bić dzwony, na rynku gromadzą się spore grupki mieszczan, których powiadomiono o zajściu. Te grupki są bardzo agresywne i uzbrojone w noże, widły, oraz inne niebezpieczne narzędzia. Niestety nie znamy imion i nazwisk tych, którzy gromadzili się tamtego lipcowego wieczora z bronią w ręku na krakowskim rynku, nie wiemy też, czy byli to rzeczywiście mieszczanie, a jeśli tak, to z jakiego miasta pochodzili. Czy z Krakowa? Czy może z jakiegoś innego, nawet bardzo odległego, na przykład z Wrocławia, który w tamtych czasach mocno z Krakowem konkurował. Ot, po prostu tłum zaczął gromadzić się na rynku, słysząc dźwięk dzwonów. Uzbrojony tłum. Tymczasem rada miejska próbowała jeszcze zapobiec ewentualnym ekscesom i załagodzić konflikt. Delegacja rady udała się więc na zamek królewski ze skargą na postępek Tęczyńskiego". Rajcy krakowscy: Kridlar, u którego Tęczyński mieszkał z synem i służbą, któremu płacił komorne i u którego zostawił dobytek i rozmaite dobro oraz Kesling, widząc, jak Klemens płatnerz prowokuje ich gościa, a wcześniej słysząc jak cała sprawa się przedstawiała, idą wraz z innymi rajcami do królowej - Elżbiety Rakuszanki (małżonki króla Kazimierza Jagiellończyka, który stał wówczas obozem pod Inowrocławiem i szykował się do kolejnej ofensywy na Krzyżaków) żeby tam się poskarżyć na tegoż właśnie Tęczyńskiego. Wcześniej zaś każą zamknąć bramy miasta, żeby Andrzej Tęczyński ani nikt z jego ludzi nie uciekł z Krakowa przed zwołanym dzwonami uzbrojonym tłumem. Postępowanie królowej Elżbiety świadczyć może o tym, że miała ona pełną świadomość tego, co się odbywa w mieście i jak poważne sprawy przychodzi jej rozpatrywać.


KRÓLOWA ELŻBIETA RAKUSZANKA




Ta 24-letnia, młoda królowa została sama, musząc teraz kierować tak sprawami kraju jak i miasta. Stała przed dużym dylematem, bowiem musiała teraz rozsądzić spór pomiędzy człowiekiem nieprzychylnym, ale potrzebnym jej mężowi oraz kierowaną przez nieznane jej osoby, zdecydowaną na wiele mafią, która również była potrzebna jej mężowi i jej rodzinie. Po wysłuchaniu skarg, królowa zarządziła co następuje - w mieście ma być spokój, a strona, która go zakłóci, musi zapłacić stronie przeciwnej 80 tysięcy grzywien srebra (grzywna krakowska zaś to 48 groszy praskich). Tyle zdecydowała królowa na początek, deklarując, że sprawę całą rozsądzi nazajutrz. Kazała również wezwać Tęczyńskiego na Wawel (uczyniła to ponoć na prośbę panów rady). Na ulicach wciąż gromadzi się coraz więcej uzbrojonych ludzi, którzy - jak podają "Monumenta Poloniae historica", wołają do rajców: "oto patrzcie jaki gwałt popełniono, tyle razy skarżyliśmy się na nasze krzywdy, a nigdy nie staraliście się nas obronić". Niesamowite - prawda? Oto bowiem rzemieślnik, świadomy tego z całą pewnością że znacznie zawyża cenę za usługę płatnerską - po co to robi? Przecież albo musiał się wcześniej z Tęczyńskim na jakieś pieniądze umówić, albo też obaj znali ceny usług płatnerskich i wiedzieli jakie będą rozliczenia. Płatnerz jednak (najprawdopodobniej, gdyż inaczej szlachcic nie uderzył by go w twarz), obraża jakimś słowem Tęczyńskiego, a ten zostaje go policzkuje. Sprawca chce się oddać sprawiedliwości i złożyć zeznania. Znów dochodzi jednak do konfliktu z płatnerzem (Klemens musiał prowokować Tęczyńskiego świadomie - ciekawe komu służył?), w czasie którego ten zostaje dotkliwie pobity przez Andrzeja Tęczyńskiego i jego ludzi.

Na ulicach pośpiesznie (nie wiadomo przez kogo zwołany) pojawia się uzbrojony tłum, który za nic ma prawo i obecność w mieście królowej. Tłum ten uaktywnia się w chwili, kiedy rajcy ustalają z królową, że Tęczyński ma iść przez całe miasto wprost do zamku i wytłumaczyć się przed jej majestatem. Długosz zaprzecza legendom, jakoby rajcy miejscy próbowali opanować nastroje tłumu, a to oznacza, że pozwalali na ich podsycanie znajdującym się w tłumie prowokatorom. Andrzej Tęczyński - nie byle kto, brat kasztelana krakowskiego i pan wielu zamków - jest teraz w poważnym kłopocie. Doskonale zdaje sobie bowiem sprawę z tego, że cała sytuacja przybiera charakter zemsty. Nie wie tylko za co jest ta zemsta i kto za nią stoi. Jedyne co może zrobić, to zabarykadować się w kamienicy Kridlara wraz z synem i służbą. Widać już bowiem gołym okiem, że miasto za nic ma decyzję królowej o wpłaceniu wadium za zakłócanie spokoju, że 80 tysięcy grzywien srebra nie robi na mieszczanach wrażenia. Chodzi o to, by Tęczyńskiego ... zabić. Andrzej Tęczyński ani myśli wychodzić na miasto. Wie, że jest w pułapce, którą zastawili Kridlar i Kesling. Wie, że żądanie, by stawił się na Wawelu, to prowokacja mająca skłonić go do opuszczenia domu. Jeśli to zrobi, jeśli wyjdzie na ulicę, nic go nie uratuje. Zabiją go na pewno, a z nim jego syna Jana i całą służbę.

Nie pomoże mu ani brat, kasztelan krakowski, ani też inni możni panowie (większość z nich bowiem jest teraz w obozie królewskim pod Inowrocławiem). Chce się bronić. Razem z nim w kamienicy Kridlara zamknięci zostali: Spytko z Melsztyna, syn zabitego pod Grotnikami (1439 r.) polskiego husyty, Mikołaj Secygniewski, syn Jan zwany Rabsztyńskim, kilku przyjaciół oraz służba. Wszyscy otoczeni to wielcy panowie piastujący poważne funkcje. Spytko jest kasztelanem zawichojskim, Secygniewski to dworzanin króla, postać wówczas powszechnie znana. Nie ma to jednak żadnego znaczenia. Są otoczeni w kamienicy przy ulicy Brackiej przez wrogi i uzbrojony tłum. Tymczasem królowa znajduje się na Wawelu i oczekuje na przybycie Tęczyńskiego. Nie ma jednak szans na to, by spełnić jej żądanie. I wszyscy o tym wiedzą (ciekawe czy wie o tym również i sama królowa?). Kiedy sytuacja robi się naprawdę groźna, Tęczyński podejmuje decyzję o ucieczce. Przedostaje się wraz z towarzyszącymi mu osobami do pobliskiego kościoła Franciszkanów, który otoczony jest ogrodem przylegającym do terenów zamkowych. Chce w tajemnicy dostać się do królowej. Tłum tymczasem przeszukuje pustą już kamienicę Kridlara. Wkrótce jednak cała sprawa się wydaje i wśród tłumu słychać okrzyki: "Tęczyński jest u Franciszkanów". Tęczyński próbuje teraz schronić się na wieży kościoła Franciszkanów. Wie jednak że wieża to pułapka, schodzi więc po schodach żeby poszukać lepszej kryjówki. Tłum jest już w kościele. Tęczyński przywołuje wówczas po cichu kręcącego się w pobliżu Jana Dojzwona pochodzącego z Warszawy i prosi go o ratunek. Oferuje mu nawet 200 złotych (sumę na owe czasy ogromną), ale ten (obawiając się prawdopodobnie również o własne życie), odrzucił propozycję i krzyknął do tłumu: "Pan Andrzej zdaje się na waszą łaskę i prosi was o bezpieczne przejście, bo chce się stawić przed urzędem radzieckim na ratuszu" - jak opisuje całe wydarzenie Długosz.




Mamy więc sytuację kuriozalną. Oto bowiem w zakrystii siedzi przerażony Tęczyński, w kościele kłębi się tłum z nożami i kordami w rękach, a koło ołtarza kręci się osobnik nazwiskiem Jan Dojzwon, który w dodatku pochodzi z Warszawy. Ta zaś leży na Mazowszu. Do dziś nie wiadomo kim był ten człowiek. Wiadomo natomiast, że Spytko z Melsztyna był także kasztelanem wiskim, Wizna zaś była grodem na Mazowszu broniącym tegoż Mazowsza od strony Prus (a jeszcze wcześniej od strony pogańskiej Litwy). Wizna leżała również na ważnym szlaku handlowym prowadzącym z Krakowa przez Warszawę do Wilna, miała sporo przywilejów i do Warszawy było stąd stosunkowo niedaleko. Sprawa teraz się coraz bardziej gmatwa i wychodzi z niej prawdziwa teoria spiskowa. Skąd mianowicie Jan Dojzwon znalazł się akurat tego dnia, o tym czasie w kościele Franciszkanów w Krakowie, nie wchodził bowiem w skład rozjuszonego tłumu. Dziwne - prawda? Ale przejdźmy dalej, aby nie ujawniać zakończenia tej przedziwnej i poplątanej historii zbyt wcześnie. Po słowach Dojzwona, mających (przynajmniej w powszechnym założeniu) uspokoić emocje, tłum w jeszcze większym gniewie rzuca się na przerażonego Tęczyńskiego. 

Pierwszy cios dosięgnął Tęczyńskiego na progu zakrystii (nie wiadomo czym go zadano, ale na pewno było to narzędzie bardzo specjalistyczne i człowiek który zadał ów cios musiał być nie lada mistrzem w posługiwaniu się tym sprzętem). Tęczyński został po prostu oskalpowany - za jednym zamachem. Oddajmy głos Janowi Długoszowi: "Głowa długo opierająca się zabójczym ciosom pękła i mózg z niej wytrysnął. Pastwił się lud jeszcze nad ciałem zabitego, wlokąc je z kościoła aż do ratusza kanałem ulicznym, w błocie uwalane, a od miejsca do miejsca skłute i skrwawione, z obszarpaną brodą i głową obdartą. Przez dwa dni leżało potem na ratuszu, a dopiero trzeciego dnia przeniesiono je do kościoła św. Wojciecha, a czwartego oddano przyjaciołom, którzy je pochowali w Wielkim Książu". Ciekawy jest natomiast los pozostałych towarzyszy Tęczyńskiego, którzy razem z nim zamknęli się w wieży przed rozszalałym tłumem. Syn zabitego - Jan, korzystając z chwilowej nieuwagi tłumu uciekł z wieży i schronił się w ... piecu chlebowym, który stał w mieszkaniu nieznanej z nazwiska wdowy. Stamtąd zaś poprzez dom Długosza i ulicę Kanoniczą przedostał się za mury miasta. Reszta, jak podaje Długosz, broniła się w wieży do nocy i cały następny dzień. Potem Secygniewski i Melsztyński dostali od mieszczan gwarancję osobistego bezpieczeństwa i zostali odprowadzeni do ratusza, gdzie - jak pisze Długosz pojednali się z rajcami i zostali wypuszczeni na wolność. 

Dlaczego jednak Andrzej Tęczyński - rycerz, człowiek miecza, dla którego nie stanowi problemu wyrżnięcie w pysk oszukującego go jawnie rzemieślnika, zamiast dobyć miecza i drogo sprzedać swoje życie, ucieka przed tłumem. Dlaczego? Otóż dlatego, że wierzy on w sprawiedliwość królewską i opamiętanie mieszczan. Jest bowiem człowiekiem króla, który zlecał mu różne ważne misje. Nie wierzy w to, że coś złego może mu się stać w grodzie królewskim, pod ochroną i opieką królowej. Nie zabija też nikogo, nikogo nawet nie rani. Nie robi nic, co mogłoby pogorszyć jego sytuację w czasie ewentualnego, przyszłego procesu przed królem. I to go właśnie gubi. Lecz król (co pomijają historycy - w tym Jan Długosz) - Kazimierz IV Jagiellończyk, jest człowiekiem skrytym i nieufnym. Potrafi on nieoficjalnie realizować i inicjować najróżniejsze potajemne machinacje (to w rodzie Jagiellonów było przekazywane z pokolenia na pokolenie, wystarczy bowiem poczytać sobie jak jego ojciec - król Władysław II Jagiełło - panujący w latach 1386-1434 - rozgrywał biskupa Oleśnickiego i inne frakcje na swoim dworze. Polityka (zarówno ta krajowa, jak i europejska), wymagały pewnej elastyczności, a przede wszystkim zmysłu politycznego, aby rozgrywać (zwyciężyć) przeciwnika bez walki. I tak właśnie się stało w tym przypadku - dawna rozprawa z Melsztyńskim, której dokonali Oleśnicki i Tęczyński (1439 r.), była korzystna zarówno dla państwa jak i dla Kościoła. Potem jednak przyszedł czas zmian.




Król Władysław III Warneńczyk (starszy brat Kazimierza IV i syn Władysława Jagiełły, panujący w latach 1434-1444), przywrócił rodzinę Melsztyńskich do czci i zwrócił im dobra. Kazimierz Jagiellończyk (panował w latach 1447-1492, po trzyletnim bezkrólewiu, spowodowanym śmiercią - choć nie znaleziono jego ciała - i oczekiwaniem na ewentualny powrót króla Władysława Warneńczyka po bitwie z Turkami Osmańskimi pod Warną w 1444 r. Niektórzy mówili potem że widziano go w Portugalii, na Maderze, oraz że ... był prawdziwym ojcem Krzysztofa Kolumba - odkrywcy Ameryki) wprost poparł jego stronników, a także uczynił coś, co można by nazwać opcją czeską (problemy pierwszych lat panowania króla Kazimierza są dość ciekawe i warte opisania w oddzielnym temacie). Było mu to potrzebne z początku do ustawienia właściwych relacji z bandami czeskich najemników wynajmowanych przez Krzyżakom, a potem, już po śmierci Andrzeja Tęczyńskiego, do osadzenia na tronie w Pradze swego najstarszego syna - Władysława Jagiellończyka, który został królem Czech w 1471 r. (panował do 1516 r.). Władysław w 1490 r. został również królem Węgier i tak w rękach dynastii Jagiellonów (najpotężniejszej wówczas dynastii w Europie), znalazły się ogromne tereny począwszy od rogatek Moskwy na wschodzie, a skończywszy na Łabie na zachodzie, Dunaju na południu i Dźwinie na północy. Innymi słowy Dynastia Jagiellonów panowała w Polsce, na Litwie, w Rusi, na Węgrzech i w Czechach. Pod władzą tej dynastii był Zakon Krzyżacki (uzależniony od Polski), Hospodarstwo Mołdawskie (uzależnione od Polski), Inflanty - niemiecki Zakon Kawalerów Mieczowych (uzależniony od Polski), oraz Księstwa Wierzchowskie i Dzikie Pola (uzależnione od Litwy). 

Tak więc z całą pewnością to sam król stał za zamachem na życie Andrzeja Tęczyńskiego, gdyż było ceną, jaką wyznaczyli Melsztyńscy za włączenie się w program królewski? Nie jedyną zapewne, jeśli dodamy do tego dobra sieniawskie i kasztelanię wiską. Innymi słowy król początkowo postawił na Tęczyńskiego, i to on właśnie negocjował z Czechami opuszczenie Malborka. Potem król połapał się już, jak sprawy wyglądają i posłał kogoś do Melsztyńskich na rozmowy. Oni zaś, mając świadomość palących potrzeb postawili warunki nie dość że twarde, to jeszcze trudne do realizacji. Udało się jednak. Płatnerz Klemens, Jan Dojzwon, rajcy krakowscy i sam Melsztyński nie zawiedli (wszyscy byli wtajemniczeni w ów spisek lub po prostu przekupieni). Tęczyński zginął, a jego ciało dwa dni leżało sprofanowane na ratuszu, w mieście, w którym kasztelanem był jego rodzony brat. W mieście, w którym rezydowała królowa mająca moc rozsądzania takich sporów. To był prawdziwy skandal i należało od tego skandalu koniecznie odwrócić uwagę. Uczyniono to z niesłychanym wprost hukiem. Zanim jednak doszło do procesu i wyroków skazujących, należy powiedzieć co się stało z niektórymi pomniejszymi bohaterami tego dramatu. 

Otóż płatnerz Klemens uciekł do Wrocławia (ciekawe - prawda?). Tam jednak miejscowa rada, mająca bez przerwy na pieńku z Krakowem, Polską, królem i kupcami z Polski, kazała mu się wynosić. Pojechał więc do Żagania i tam w niedługim czasie umarł na coś, co Długosz określa bólem i dusznościami w piersiach. Mieszkaniec Warszawy nazwiskiem Dojzwon zniknął z miasta, a jego publiczny występ przed ołtarzem w kościele Franciszkanów, kiedy to wzywał uzbrojonych drabów, by przepuścili Tęczyńskiego na Wawel (a tak naprawdę aby go uśmiercili), był ostatnim znakiem życia, jaki przekazał. Nikt więcej o nim nie słyszał. Mikołaj Kridlar, któremu jako jednemu z pierwszych opowiedział Tęczyński o swojej niefortunnej przygodzie, wyniósł się wprost na zamek Melsztyńskich, gdzie żył w dostatku do końca swych dni. Król dowiedział się o śmierci Tęczyńskiego około 20 sierpnia. Stał wtedy obozem pod wsią Kamień na Pomorzu. Nie wiadomo jak zareagował. Nie wiadomo też czy uśmiechnął się, czy skrzywił, czy pokiwał głową w zadumie. Wiadomo zaś, że szlachta ziemi krakowskiej i sandomierskiej, która poczuwała się do solidarności ze zmarłym i jego rodziną, chciała natychmiast porzucić obóz i całą krzyżacką kampanię i ruszać do Krakowa celem zemsty na rajcach. To jest już jednak zupełnie inna historia.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz