Stron

piątek, 3 lutego 2017

RZECZPOSPOLITA DLA RZECZPOSPOLITAN - Cz. I

CZYLI Z KIM ODTWORZYĆ

MIĘDZYMORZE?


DAJ NAM BOŻE MIĘDZYMORZE!




 WSTĘP






Polityczna idea Międzymorza, nie jest być może nazbyt starą koncepcją geopolityczną, ponieważ jej zręby ukształtowały się dopiero w XIX wieku, mimo w swej naturze odwoływała się do dawniejszej tradycji Rzeczpospolitej Obojga (Trojga) Narodów. To było bowiem niezwykłe państwo również (a może przede wszystkim) pod względem swego ustroju politycznego, nie odpowiadało bowiem klasycznemu podziałowi na żaden ze znanych politycznych ustrojów państwowych. Od czasów starożytnych bowiem, znano klasyczny podział (utrwalony potem również przez takich twórców jak Machiavelli czy Monteskiusz), na państwa o ustroju republikańskim i państwa o ustroju monarchicznym (Machiavelli dzielił państwa na republiki i księstwa, zaś Monteskiusz twierdził że ustrój republikański jest zupełnie odrębny od monarchicznego i zupełnie z nim niezgodny, nie dający się pogodzić). Tymczasem w Polsce, na Litwie, na ziemiach dzisiejszej Białorusi, Ukrainy, Łotwy i Estonii - panował ustrój, który był zupełnym zaprzeczeniem owych twierdzeń. Rzeczpospolita bowiem (jak sama nazwa mówi) była republiką, z tą wszakże różnicą że na jej czele nie stał wybieralny na określoną liczbę lat prezydent lub inny przedstawiciel republiki - tylko właśnie ... król. Dla wielu zagranicznych posłów i podróżników, odwiedzających nasz kraj i region w XVI i XVII wieku, była to nie lada zagwozdka - "jak to?" - pytali - "macie króla a jesteście republiką?" Niesamowite prawda? Podobnie zresztą jak i wiele innych cech, które odróżniały dawnych Rzeczpospolitan od mieszkańców Europy Zachodniej (jak również i Wschodniej).

Wróćmy jednak do tego niesamowitego w dziejach ówczesnej Europy (a bodajże i świata) połączenia instytucji republikańskich z monarchią, najlepiej (i w najkrótszych słowach), scharakteryzował w XVII wieku ów paradoks Łukasz Opaliński - marszałek nadworny koronny, w rozmowie z francuskim posłem, który stwierdził że Polacy właściwie to nie mają króla (miał na myśli fakt, iż król w Rzeczpospolitej ma bardzo słabą pozycję i niewielką władzę), na co Opaliński stwierdził: "My, Polacy, mamy króla, natomiast wasz król ma was". Było to niezwykle trafne porównanie absolutyzmu francuskiego z polską wolnością polityczną, która często był prezentowana w dość kpiarski sposób przez naszą szlachtę, gdy np. przybywali posłowie lub podróżnicy z innych krajów europejskich, mawiano wówczas o nich: "Patrzcie, niewolniki przyjechały". Dlatego też w Polsce nigdy też nie doszło do niezwykle krwawych rewolucji, takich jakie miały miejsce we Francji czy Anglii, gdyż u nas król co prawda panował, ale nie rządził. Rządzili zaś krajem obywatele, czyli szlachta, zgromadzeni na sejmach i sejmikach, które król zwoływał i którym przewodził. Prawa tam uchwalone, dotyczyły wszystkich mieszkańców, w tym również i samego króla. Zresztą sama osoba jak i funkcja monarchy, zawsze była (w przeciwieństwie do wielu innych krajów Europy), darzona szacunkiem i poważaniem - króla słuchano i szanowano jak ojca (pięknie to opisał Sienkiewicz ustami Chmielnickiego w "Ogniem i mieczem" - "Król to jest ojciec, a Rzeczpospolita matka". I tak właśnie było.




Ale króla się nie bano, nie drżano przed jego wolą i kaprysami, gdyż król był tylko urzędnikiem (niezwykle szacownym, wywodzącym się z wielkiego rodu, ale jednak wybieralnym dożywotnio przez ogół szlachty) i musiał przestrzegać współtworzonego prawa. Jeśli król próbował wzmocnić swoją władzę (a takich prób było kilka), wówczas ogół obywateli miał prawo wypowiedzieć monarsze posłuszeństwo i zorganizować zbrojny rokosz. Ale nawet gdy wybuchały wielkie, zbrojne rokosze przeciwko królewskiej samowoli lub polityce (jak w przypadku Rokoszu Zebrzydowskiego w latach 1606-1607, cz Lubomirskiego 1665-1666), to nawet jeśli rokoszanie pokonali wojska królewskie, król nie był obalany, ani też nie kładł głowy pod katowski topór (jak to miało miejsce w Anglii w 1649 r. czy Francji w 1793 r.), tylko po prostu starano się załagodzić sprawę i dojść do kompromisu. Z reguły wówczas król wycofywał się ze swoich planów wzmocnienia swojej władzy, zaś rokoszanie przepraszali monarchę za swój bunt i ponownie przysięgali mu wierność. I tak właśnie było - nie dochodziło do politycznych czy religijnych masakr, nie było znęcania się nad pokonanym, starano się raczej przekonać przeciwnika do swoich racji - jeśli nie było innej drogi - również orężnie, po czym po bitwie ... godzono się i padano sobie w ramiona. Taki był właśnie paradoks dawnego polskiego ustroju politycznego. 

Król zawsze był bezpieczny, mógł spać sam bez straży w towarzystwie swych poddanych, i nikt nigdy nie odważyłby się podnieść na królewski majestat swej ręki (nie licząc jednego-jedynego incydentu gdy 15 listopada 1620 r. chory na umyśle - Michał Piekarski uderzył czekanem w plecy i policzek, wchodzącego do katedry króla Zygmunta III Wazę. Królowi nic się nie stało, zaś Piekarskiego sąd sejmowy skazał na rozerwanie końmi na strzępy, właśnie za obrazę królewskiego majestatu). Chwalono się nawet: "Król Polski na łonie polskiego obywatela może spać nagi bezpiecznie, gdy gdzie indziej królów kozikami kolą". Państwem wówczas władało 10 % obywateli - to prawda, może patrząc z dzisiejszej perspektywy to mało, ale jeśli uświadomimy sobie że np. we Francji władał król w sposób absolutny, którego wspierał i partycypował w korzyściach, jakie przynosiła władza i polityka jedynie 1 % dobrze urodzonych szlachciców, a w Anglii jeszcze w pierwszej połowie XIX wieku zaledwie 4 % obywateli decydowało o sprawach Wielkiej Brytanii, nasze 10 % to naprawdę wiele, biorąc pod uwagę wiek XVI czy XVII - czyli czasy absolutyzmu). 




A państwo było ogromne - 1 milion kilometrów kwadratowych, na którym żyło ponad 10 milionów mieszkańców. Czyli tak ogromne terytorium nie było wszędzie zamieszkałe, a mimo to Rzeczpospolitą otaczał przez długie wieki nimb niezwyciężoności i potęgi, która zrodziła się chociażby w rozbijaniu w bitwach ogromnych armii (tureckich, tatarskich, rosyjskich czy szwedzkich), przez zaledwie garstkę żołnierzy. Niech tego przykładem będzie chociażby bitwa pod Hodowem z 1694 r. gdy do boju z nadciągającymi zagonami tatarskimi (liczącymi lekko licząc ponad 40 tys. żołnierzy, a padają nawet liczby że realnie mogło być ich i nawet 70 tys. Ale przyjmijmy że było "tylko" 40 tysięcy), stanęło zaledwie 600 husarzy (dysproporcja sił 1:100 na korzyść Tatarów). Po 6 godzinnej walce (to powinna być prawdziwa rzeż Polaków a nie żadna bitwa, a jednak stało się inaczej), Tatarzy zostali zmuszeni do odwrotu, ich kampania zakończyła się całkowitą klęską. Takich bitew w historii dawnej Rzeczypospolitej było więcej, gdy garstka (jak sławni Spartanie pod Termopilami), stawała do walki z kilkanaście, a często kilkadziesiąt razy większą armią przeciwnika (z tą różnicą, że w przeciwieństwie do Spartan, którzy polegli pod Termopilami, bitwy te okazywały się praktycznie zawsze zwycięskie). Ale taka właśnie jest różnica, gdy to obywatele walczą o własną ziemię, a nie niewolnicy, zmuszeni walczyć za jakiegoś pana (lub króla) czy też najemni żołnierze. Zresztą nie było to tylko obrona, jednym podjazdem podchodzono pod Moskwę, zmuszając carów do ucieczki, lub też instalowano propolskich władców na Kremlu czy w monarchiach naddunajskich, podległych sułtanowi tureckiemu (zresztą Konstantynopol także był kilka razy zagrożony przez polskich kozaków).


USKRZYDLENI JEŹDŹCY Z KRAJU WOLNOŚCI





 


 


 







"TY NIE MOŻESZ MNIE ZABIĆ - JESTEM CAREM!"
"BYŁEŚ CAREM"
MNIEJ WIĘCEJ TAK POLACY-LITWINI-RUSINI (czyli RZECZPOSPOLITANIE) INSTALOWALI POSŁUSZNYCH KRÓLOWI POLSKIEMU I RZECZPOSPOLITEJ WŁADCÓW NA TRONACH SĄSIEDNICH PAŃSTW

 


TAK WIĘC DZIŚ NALEŻY POSTAWIĆ PYTANIE - Z KIM MOŻNA ODTWORZYĆ DAWNĄ RZECZPOSPOLITĄ DLA RZECZPOSPOLITAN I ODNOWIĆ DAWNĄ SIŁĘ I DAWNĄ SŁAWĘ? 



NA TO PYTANIE POSTARAM SIĘ ODPOWIEDZIEĆ W KOLEJNYCH CZĘŚCIACH TEJ OTO SERII

  

 CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz