I CO Z TEGO?
KTO BY SIĘ PRZEJMOWAŁ
DECYZJAMI PAŃSTW UPADŁYCH?
"Wszystko ma swój czas, i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem. Jest czas rodzenia i czas umierania, czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono (...) To, co jest, już było, a to, co ma być kiedyś, już jest; Bóg przywraca to co przeminęło" (Księga Koheleta 3:1-2, 15). Kochani, czy nie macie wrażenia że w naszych czasach historia zatoczyła koło? Czy nie wydaje Wam się że oto powracamy do... XVI i XVII wieku? Na pierwszy rzut oka, takie stwierdzenie może wydawać się dziwne, a nawet niedorzeczne, ale gdy bardziej wgłębimy się w niuanse obecnej polityki Unii Europejskiej i polityki poszczególnych państw Europy, to stwierdzenie nabiera zupełnie innego znaczenia. Mianowicie, spójrzmy na Wielką Brytanię. Brytyjczycy zagłosowali za Brexitem, czyli opuszczeniem przez Wielką Brytanię Unii Europejskiej. Ale czy wszyscy Brytyjczycy zagłosowali tak samo? Oczywiście że nie, a największe dysproporcje w oddanych głosach na "tak" i "nie" dotyczą historyczno-geograficznych krain Anglii i Szkocji. Szkoci bowiem w większości poparli postulat pozostania ich kraju w Unii, wcześniej zaś już raz głosowali za opuszczeniem Wielkiej Brytanii i utworzeniem niepodległej Szkocji. Na razie to się im nie opłaca ze względów głównie finansowych, ale kto powiedział że w końcu nie dojdzie do swoistego Scotxitu z Wielkiej Brytanii? Tym bardziej że wśród Szkotów rodzi się chęć odbudowania własnego, niepodległego kraju (podobnie jak to było w XVI czy XVII wieku, do czasów zawarcia Aktu o Unii (1707 r.) pomiędzy Anglią i Szkocją, który dał początek Wielkiej Brytanii.
A popatrzmy na Hiszpanię. Katalończycy i Aragończycy już oficjalnie dążą do uzyskania niepodległości, gdyż nie uważają Hiszpanii za kraj stabilny i bezpieczny (Hiszpania ma też poważne problemy gospodarcze). I jak tutaj nie robić ponownych historycznych analogii, tym bardziej że fakty same pchają się nam przed oczy. Oto bowiem, jeśli dojdzie (a sądzę że wcześniej czy później dojdzie do rozpadu Hiszpanii i powstania niepodległej Katalonii), do rozpadu Hiszpanii i powstanie niepodległych państw Katalonii i Kastylii, to przecież na tym się nie skończy. Co z Baskami na północy, oni także dążyć będą do uzyskania niepodległości. Galicja (być może) pozostanie przy Kastylii (choć nie ma co do tego stuprocentowej pewności), ale już południe, czyli dawna Grenada (Emirat Grenady), też się powoli odtwarza, gdy tłumy muzułmańskiej dziczy szturmują granice Hiszpanii od południe, atakując na razie jej afrykańską eksklawę - Ceutę (ostatnio przedarło się tam 300 muzułmańskich nachodźców, którzy... nie zostali cofnięci przez władze). I znów mamy powrót już nie tyle do XVI ale wręcz do XV wieku, gdy istniały poszczególne hiszpańskie królestwa: Kastylii, Aragonii (Katalonii) i muzułmański Emirat Grenady (której zdobycie w 1492 r. przez Hiszpanów, pięknie opisał w poemacie "Konrad Wallenrod" wiersz: "Alpuhara" - Adam Mickiewicz, pozwolę sobie zacytować najlepsze fragmenty: "Już w gruzach leżą Maurów posady, Naród ich dźwiga żelaza, Bronią się jeszcze twierdze Grenady, Ale w Grenadzie zaraza. Broni się jeszcze z wież Alpuhary, Almanzor z garstką rycerzy, Hiszpan pod miastem zatknął sztandary, Jutro do szturmu uderzy (...) Hiszpan na świeżej zamku ruinie, Pomiędzy gruzy i trupy, Zastawia ucztę, kąpie się w winie, Rozdziela brańce i łupy. Wtem straż oddźwierna wodzom donosi, Że rycerz z obcej krainy, O ważne posłuchanie co rychlej prosi, Ważne przywożąc nowiny. Był to Almanzor, król muzułmanów (...) Sam się oddaje w ręce Hiszpanów, I tylko błaga o życie. "Hiszpanie!" - Woła - "Na waszym progu, Przychodzę czołem uderzyć, Przychodzę służyć waszemu Bogu, Waszym prorokom uwierzyć" (...) Almanzor wszystkich wzajemnie witał, Wodza najczulej uścisnął, Objął za szyję, za ręce chwytał, Na ustach jego zawisnął. A wtem osłabnął, padł na kolana (...) Spojrzał dokoła, wszystkich zadziwił, Zbladłe, zsiniałe miał lice, Śmiechem okropnym usta wykrzywił, Krwią mu nabiegły źrenice. "Patrzcie o giaury! Jam siny, blady, Zgadnijcie czyim ja posłem? Jam was oszukał, wracam z Grenady, Ja wam zarazę przyniosłem!".
Pięknie powiedziane, wręcz kompleksowo przepowiedziane streszczenie czasów obecnych i owych muzułmańskich hord, których nikt nie sprawdza i co ważne... nikt nie bada, nie wiadomo co ze sobą przynoszą, jakie zarazki i jak to się odbije na zdrowiu mieszkańców Europy. Tak więc Kochani, jeśli idzie o Hiszpanię, to co prawda na początku cofnie się ona do XV wieku, ale bardzo szybko ten proces pójdzie dalej i kolejne hordy muzułmańskich kardiochirurgów zalewających Półwysep Iberyjski, przesunę Hiszpanię (i Portugalię oczywiście) do... XII i XIII wieku, czyli Kalifatu Almorawidów czy Almohadów. Teraz przejdźmy do Francji. To jest kolejny kraj upadły, który cofa się w tempie wręcz nad-świetlnym do XV i XVI wieku, czyli do niezwykle krwawych wojen religijnych (w tym przypadku wojen muzułmanów z całą resztą tzw.: francuskiego luda, gdyż katolików tam już praktycznie nie ma), wewnętrznej anarchii i rozpadu kraju na poszczególne regiony. To wszystko wkrótce czeka Francję, a dzisiejsze "zabawy" (bo inaczej tego nazwać nie można) muzułmańskich kardiochirurgów, podpalających Paryż, są jedynie preludium do tego co ich wkrótce tam czeka. Francuzi zresztą są ludźmi, którzy wciąż tęsknią za upadłym imperium kolonialnym (choć nie mówią o tym publicznie, bo nie wypada). Moja kobieta też pochodzi z Francji (choć akurat ona jest już praktycznie całkowicie spolonizowana), ale znam jej rodziców, jak również innych Francuzów (jak choćby jedną parę, która mieszka w Polsce, niedaleko mnie i z którymi czasem się spotykamy. To właśnie w ich głosie czuć nutkę żalu za utraconym imperium, a także swoistej pretensji do świata, za to że język francuski nie jest już językiem międzynarodowym, używanym na całym globie. Często napominam w rozmowie z nimi, a szczególnie z Alanem, na temat Napoleona. Kiedyś zapytałem czy chciałby powrotu potęgi Francji, jaka była za czasów Cesarza Bonapartego, nie odpowiedział ale znacząco pokiwał głową), i muszę powiedzieć że coraz częściej Francuzi nam zazdroszczą. Zazdroszczą nam przede wszystkim spokoju, bezpieczeństwa na ulicach, tego że możemy bez obawy o życie wyjść w nocy, napić się kawy w przydrożnej kawiarence, że u nas nie ma ataków na kobiety, że w Polsce żyje się bezpiecznie i wygodnie, że Polacy są tak gościnnymi i kulturalnymi ludźmi. Sami mówią wręcz że Francji już nie ma, Francja umiera, a kto może, myśli o emigracji. Smutne to, ale prawdziwe.
Mimo to francuskie władze żyją w jakimś alternatywnym świecie, sądząc że wciąż są mocarstwem europejskim. Muszę Was sprowadzić na ziemię drodzy Francuzi - mocarstwem przestaliście być już w 1939 r. gdy odechciało się Wam (waszym przodkom oczywiście) wykonać niewielki, wręcz symboliczny gest, jakim był atak na ówczesne hitlerowskie Niemcy, które załamałyby się w przeciągu tygodnia, może dwóch - i byłoby po II Wojnie Światowej, która nigdy by nie zaistniała. Francja bowiem (o czym już zresztą pisałem w innych tematach), posiadała wówczas nie tylko liczniejszą armię od Wehrmachtu, ale także znacznie nowocześniejszą. Gdyby we wrześniu 1939 r. Francuzom chciało się pozostać mężczyznami, a nie rozmemłanymi lalusiami i sflaczałymi peniskami, to uderzyliby na Niemcy, nie tylko rozstrzygając II Wojnę Światową, ratując przy tym miliony ludzkich istnień (gdy przecież cała potęga Wehrmachtu skierowana była przeciwko Polsce, a na zachodzie stacjonowały nieliczne oddziały złożone głównie z weteranów, pamiętających I Wojnę Światową i pozbawionych broni pancernej oraz lotnictwa), ale również potwierdzając swą dominującą mocarstwową pozycję nie tylko w Europie, ale i w świecie. Wówczas język francuski wciąż byłby językiem międzynarodowym, a Francuzi nie byliby uważani za kolaborantów, wydających Niemcom ich żydowskich współobywateli w ulicznych łapankach, nie kompromitujących się współpracującym z Hitlerem rządem marszałka Petaina i nie traktowanych jak kula u nogi, przez zwycięskie mocarstwa podczas podpisywania kapitulacji Wehrmachtu (co ciekawe, być może nie wszyscy wiedzą, ale w dniach 8 i potem 9 maja 1945 r. skapitulował jedynie Wehrmacht, nie Niemcy. Niemcy nigdy oficjalnie nie skapitulowały, do dnia dzisiejszego oficjalnie wciąż toczy się II Wojna Światowa, tylko że bez użycia armii i ciężkiego sprzętu wojskowego), gdy francuski generał Jean de Lattre de Tassigny, zagroził wręcz popełnieniem samobójstwa, jeśli zwycięskie mocarstwa nie pozwolą wywiesić również francuskiej flagi wśród państw zwycięskich II Wojny Światowej (Keitel oświadczył oficjalnie, że nie podpisze kapitulacji, jeśli na sali będzie obecna strona francuska, która - jak dodał - powinna wraz z Niemcami podpisywać kapitulację).
Dziś Francuzi zapominają o swych historycznych "zasługach" w kolaboracji z Hitlerem i w budowaniu nowej niemieckiej Europy. Dziś im się wciąż wydaje, że są jeszcze państwem poważnym, że są mocarstwem, a przynajmniej że zasługują na to miano. W 2003 r. ówczesny prezydent Francji - Jacques Chirac, oświadczył w kontekście poparcia przez Polskę Stanów Zjednoczonych w ich wojnie z Saddamem Husajnem, że: "Polska straciła okazję aby siedzieć cicho". Było to jasne pokazanie nam miejsca w europejskim szeregu, w którym liczą się przede wszystkim takie państwa jak Francja i Niemcy, oraz Wielka Brytania i (ewentualnie) jeszcze Włochy oraz Hiszpania, zaś cała Europa Środkowo-Wschodnia z Polską na czele, to po prostu klienci, którzy mają jedynie słuchać oraz wykonywać polecenia "starszych i mądrzejszych", stulić gęby i siedzieć cicho, jeśli życzą sobie tego państwa tzw.: "Starej Europy". I to było coś oczywistego, coś z czym się nie dyskutuje ani nie polemizuje - to po prostu należało przyjąć i zaakceptować. I długo tak właśnie było, polskie władze (najczęściej pochodzące z resortowych, komunistycznych rodzin i mentalnie zaprogramowane na posłuszeństwo - najpierw Moskwie, a potem Brukseli, Berlinowi lub nawet Paryżowi), wyznawały zasadę że Polska to jest: "brzydka panna bez posagu", która nie powinna być zbytnio wybredna" - jak stwierdził w 2007 r., zmarły niedawno Władysław Bartoszewski. Zapomniał tylko dodać, że posag Polski (czyli stocznie, huty, kopalnie, fabryki, bogactwa mineralne, w tym węgiel, na który wciąż czyhają Niemcy), został jej zrabowany na początku lat 90-tych XX wieku, w wyniku działań złodziejskiej prywatyzacji po tzw.: transformacji ustrojowej i "upadku komunizmu". Polacy z roku na rok stawali się nędzarzami we własnym kraju, gdzie dominował obcy kapitał: medialny, bankowy, produkcyjny i nawet spożywczy. I to było zgodne z polityką zarówno Paryża jak i przede wszystkim Berlina (oraz Moskwy - o tym też nie należy zapominać). Polacy stali się podwykonawcami, a polska gospodarka pełniła rolę gospodarki uzupełniającej głównie dla Niemiec.
Dziś to się (powoli) kończy. Europa widzi, że Polska przestała być "brzydką panną" i zaczyna śmiało realizować własną politykę wewnętrzną i międzynarodową. I to powoduje nerwowość w brukselskich, berlińskich i paryskich kołach politycznych, przywykłych raczej do pokornego stanowiska polskiego rządu. Oni nie potrafią zrozumieć, że czasy, gdy byli dominującym graczem w Europie i na świecie (również dzięki Unii Europejskiej), powoli dobiegają końca. Rośnie zaś pozycja Europy Środkowo-Wschodniej i rola takich krajów jak Polska czy Węgry. Stąd jeszcze większa mobilizacja i jeszcze większa nerwowość w stolicach państw tzw.: "Starej Europy", czego chociażby dowodem był ostatni wybór niemieckiego kandydata do roli przewodniczącego Rady Europejskiej - Donalda Tuska i późniejsze groźby (głównie ze strony prezydenta Francji Francoisa Hollande'a, który stwierdził na spotkaniu z polską premier - Beatą Szydło: "Wy macie zasady, my mamy fundusze strukturalne"), ze strony przedstawicieli Francji, Niemiec, a nawet niewielkiej Belgii czy Luksemburga. No i właśnie, przejdźmy teraz do Niemiec. To jest kolejne już państwo upadłe, choć wielu Niemców myśli jeszcze że będzie dobrze - otóż nie będzie, będzie już tylko gorzej. Wkrótce najprawdopodobniej dojdzie tam do nowej wojny religijnej z muzułmanami, i do takich zniszczeń, jakich nie pamiętano od czasów wojny chłopskiej z lat 1524-1525, czy wojny trzydziestoletniej z lat 1618-1648. I co? I znów mamy powrót do XVI - XVII wieku. Niemcy tej wojny jednak nie przetrwają i jeśli się nie rozpadną na mniejsze państewka, to przestaną w ogóle istnieć. Swoją drogą, kto od kogo wówczas będzie potrzebował pomocy, gdy w takich krajach jak Francja, Niemcy, Hiszpania, Anglia, Włochy, dojdzie do krwawych wojen z muzułmańskimi nachodźcami, gdzie będziecie uciekać kochani, gdy będą mordować wasze kobiety i dzieci na ulicach? Do państw upadłych Zachodu, którego już nie ma, czy też do państw Europy Środkowej, które obecnie są ostają bezpieczeństwa, praworządności i demokracji? Jeśli to czytacie, wspomnicie jeszcze moje słowa i zobaczycie jak niewiele się myliłem w tym co tutaj piszę.
WINCYJ IMIGRANTÓW - WINCYJ
Dlatego też, mam dla prezydenta Francji, człowieka który cieszy się obecnie poparciem 4% obywateli swojego kraju, jedną odpowiedź na jego buńczuczne słowa: Wy macie muzułmańskich morderców i burdel w rozpadających się krajach, my mamy spokój, bezpieczeństwo, demokrację i dążymy do ponownego odbudowania środkowoeuropejskiego Międzymorza, które notabene także jest powrotem do czasów XVI i XVII stulecia. To tyle jeśli chodzi o kwestie ponownego wyboru niemieckiego kandydata Donalda Tuska i jego mocodawców.
JAK ŚWIAT ŚWIATEM,
NIE BĘDZIE NIEMIEC POLAKOWI BRATEM
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz