CO TO JEST EUROPA?
JAKIE SĄ JEJ CYWILIZACYJNE,
EKONOMICZNE I ETNICZNE GRANICE?
I JAK MOŻE WYGLĄDAĆ
EUROPA PRZYSZŁOŚCI
Islam i islamiści nie są więc obecnie żadnym zagrożeniem dla Europy, bowiem Europejczycy mogliby się z nimi rozprawić w bardzo szybki i skuteczny sposób... gdyby tylko chcieli (a nie chcą, bo mózgi mają wyprane w neomarksistowskiej propagandzie, serwowanej przez lokalne elity jak i unijny establishment). Dziś Europejczycy zastanawiają się jaki wpływ miał islam na działania terrorystów i czy w ogóle można to łączyć z ich religią - Boże drogi - gdyby takie same dylematy mieli nasi przodkowie, to dziś cała Europa byłaby muzułmańska. Jak myślicie, czy król Jan III Sobieski pod Wiedniem zastanawiał się nad moralnym wpływem religii muzułmańskiej na działania popełniane przez tureckiego sułtana? Nie, on po prostu powiedział: "Mości Panowie, rozpieprzmy to w drobny mak" i tak właśnie się stało - polska Husaria przeszła przez Turków/islamistów "gładko jak gówno przez gęś" (używając słów gen. George'a Pattona). Nikt się wówczas nie zastanawiał nad moralnym aspektem islamu, czy to jest "religia pokoju", czy może nie - po prostu, zagrażali oni naszemu bezpieczeństwu więc musieliśmy się bronić, spuszczając im przy okazji niezłe manto. Dziś jeszcze można zrobić to samo z agresywnymi muslimami, tylko że dziś trzeba mieć odwagę nie tyle wystąpić przeciwko islamistom, ale przede wszystkim przeciwko "rodzimym" marksistom, stanowiącym wewnętrzną piątą kolumnę w naszych krajach. Dlatego też dziś islam nie stanowi poważnego zagrożenia dla Europy (może to się zmienić w przyszłości, jeśli nie powstrzymamy tego szaleństwa).
Spójrzmy bowiem na islam jako religię i jako system społeczno-wychowawczy społeczeństw Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. To prawda że islam nie jest jednorodny (podobnie jak chrześcijaństwo), i że posiada wiele nurtów (niektóre wręcz wzajemnie się wykluczają) jak wahabityzm, jazydyzm, druzdyzm, mutazylizm czy sufizm. Nie ulega też wątpliwości że islam średniowieczny przechował dla Europy dzieła grecko-rzymskiego antyku (mam tu jednak na myśli już ten inny islam, ten z IX wieku, bowiem islam wcześniejszy był prymitywną religią pasterzy kóz i owiec, gdzie wszelkie możliwe pory rozstrzygano przy pomocy siły), oraz że wydał wielu mędrców, jak choćby: Al-Ghazali, IbnTajmijj, Jakub ibn Ishak al-Kindi, Ar-Razi, Ibn Rushd czy Muhiyuddin Mohammed ibn Arabi - zwany "Wielkim Nauczycielem". Oni wszyscy byli reformatorami islamu, chcieli zaprowadzić tę "religię" z drogi pasterzy kóz, na drogę mistycyzmu i nie obawiali się przy tym czerpać z dorobku pogańskiego antyku jak i chrześcijaństwa (al-Kindi pisał w IX wieku: "Nie wstydźmy się uznać prawdy i przyjąć jej z każdego źródła, z jakiego do nas przychodzi, nawet jeśli przynoszą ją poprzednie pokolenia i obce ludy"). Prawdą jest że Europejczycy przyjęli arabskie cyfry jako swoje (dotąd bowiem obowiązywała rzymski system numeryczny), prawdą jest że dzięki kontaktom z islamem, chrześcijańska Europa poznała rachunek różniczkowy a idea średniowiecznych europejskich uniwersytetów, wzięła się po części również z niezwykle prężnej formy szkół koranicznych, rozsianych od Hiszpanii i Maghrebu po Iran, Afganistan i Indie.
To wszystko prawda nieulegająca wątpliwości, ale ja mam jedno pytanie - co dzisiejszy islam stworzył takiego wyjątkowego, abyśmy mieli czerpać z niego swoje wzorce? Może ktoś odpowie mi na to pytanie, bo ja uważam że dzisiejszy islam cofnął się w rozwoju do swych korzeni i znów stał się religią "pasterzy kóz", których jedynym celem jest umrzeć dla Allaha, by potem w Raju pobrykać sobie z dziewiczymi hurysami. Co więc takiego stworzył islam od ponad 500 lat, co byłoby godne uwagi i cywilizacyjnie nam niezbędne? Otóż NIC, zupełnie nic. Samochody, telefony, komputery, tablety, smartfony z których tak ochoczo korzystają również islamiści, nie zostały wynalezione na Bliskim Wschodzie, Arabii czy Afryce Północnej, lecz właśnie w Europie i Stanach Zjednoczonych (dwóch bliźniaczych półkulach jednego kulturowo-genetycznego organizmu). Od ponad 500 lat (jeśli nie dłużej), to świat islamu czerpie pełną garścią z osiągnięć i wynalazków stworzonych w świecie chrześcijańskim, więc według mnie islam nie stanowi dla Europy zagrożenia, bowiem można go zwalczyć dość szybko i łatwo (trzeba tylko trochę ku temu konsekwencji). Największym zagrożeniem dzisiejszej Europy jest neomarksizm, kolejna (po bolszewizmie, nazizmie, częściowo faszyzmie, feminizmie i genderyzmie) mutacja tej choroby, na którą zapadł świat w XIX wieku i wciąż nie może się z niej wyzwolić. A nieleczona i to leczona skutecznie - choroba ta zawsze prowadzi do śmierci organizmu który zatruje. Dlatego tak ważne jest uświadomienie sobie skali niebezpieczeństwa, jakie dziś zagraża Europie ze strony "rodzimej" marksistowskiej piątej kolumny.
Nim przejdę do tematu, chciałbym jeszcze parę słów powiedzieć o USA. Mianowicie uważam że Europa i Ameryka od XVIII wieku konsekwentnie na siebie oddziaływają. Zauważmy jedną rzecz - Europa jest naturalnie przyzwyczajona i przywykła do wszelkiej różnorodności narodowej i państwowej (dziś marksiści kulturowi starają się to zmienić) i wszelkie próby jej zjednoczenia zawsze kończyły się fiaskiem. Stało się tak, bowiem próby te od czasów Imperium Rzymskiego zawsze koncentrowały się na militarnym podboju i podporządkowaniu sobie mniejszych organizmów państwowych, czyli wszystko zawsze oscylowało w kategorii wojny, podboju i przemocy. Ale my Polacy od co najmniej średniowiecza zdajemy sobie sprawę, że mieczem można jedynie przeciąć, a połączyć jest już niezwykle trudno. Aby zszyć ze sobą narody od siebie zupełnie odmienne, należy podejść do tematu nieco inaczej. Należy budować na zasadzie równości i wzajemnej godności innych kultur i narodów, nie siłowo a łagodnie zszywać podzielone państwa Europy w jeden kulturowo-ekonomiczny organizm (przy zachowaniu całkowitej politycznej i militarnej odrębności poszczególnych państw). Tak właśnie nasi przodkowie zbudowali Unię polsko-litewską, która przekształciła się w potężne mocarstwo zwane Rzeczpospolitą, dające łupnia wokoło wszystkim agresorom i chroniące państwa Europy Zachodniej tak przed najazdami turecko-tatarskich islamistów, jak przed zakusami dzikich Moskwicinów, których władza opierała się na całkowitym posłuszeństwie i zamienieniu wszystkich poddanych w prawdziwych niewolników (w Rosji car decydował o wszystkim, był prawdziwym bogiem a cała reszta jego wyznawcami/niewolnikami).
BITWA O FORT ALAMO
1836 r.
Tak więc plany zjednoczenia Europy, podejmowane przez kolejnych władców kończyły się fiaskiem, bowiem budowali oni (jak mówi Biblia) na piasku, miast na skale. I tutaj Europejczykom z pomocą przyszedł, kto? Oczywiście Stany Zjednoczone Ameryki, które to w latach 40-tych i 50-tych XX wieku... same stworzyły Europejską Wspólnotę (z której potem narodzi się neomarksistowska Unia Europejska). Tak, to właśnie Amerykanie zbudowali zjednoczoną Europę, sami wcześniej biorąc przykład z tradycji narodów, które Amerykę zasiedlały (w tym z tradycji Rzeczpospolitej Obojga Narodów, z której czerpali Ojcowie Założyciele Stanów Zjednoczonych - o czym jeszcze kiedyś napiszę więcej). Amerykański naród zszywał się długo, bardzo długo. Elementami spajającymi Amerykanów z różnych stanów, była przede wszystkim konfrontacja z Wielką Brytanią, ich główną kolonialną "matką" (bo przecież było wiele matek pośrednich). Dwie wojny (o Niepodległość z lat 1775-1783 i z lat 1812-1815) z Brytyjczykami, oraz wojna z Meksykiem (z lat 1846-1848, tutaj bardzo silny był mit straceńczej obrony fortu Alamo w1836 r. - w którego obronie notabene uczestniczyli również... Polacy, o czym zapewne niewielu wie, również w Polsce - dla etosu zjednoczeniowego amerykańskiej wspólnoty), spowodowały zjednoczenie się poszczególnych regionów USA. Jednak konflikt na linii Północ-Południe był coraz silniejszy i zdeterminował późniejsze wydarzenia, które przeszły do historii jako amerykańska Wojna Secesyjna (1861-1865 - w tej wojnie również walczyli Polacy i to po obu stronach konfliktu).
Pomimo klęski Konfederatów i utrzymania zjednoczonej Unii, naród znów się głęboko podzielił, a wzajemna nieufność wdarła się w serca wielu Amerykanów (zresztą to co wyprawiał na Południu gen. Sherman z jego wojskami, można by porównać do przemarszu wojsk Dżyngis-chana. Niszczono i rozkradano wszystko co było wartościowe, Richmond w stanie Wirginia - stolica Konfederacji zamieniona została w jedno wielkie gruzowisko, podobnie jak Atlanta w Georgii i wiele innych miast Południa). A późniejsza "Rekonstrukcja" przeprowadzana w latach 1865-1977 był łagodniejszym (cywilnym) przedłużeniem rabunkowej polityki Północy na Południu. Wzajemna nienawiść i uprzedzenia trwały w amerykańskim społeczeństwie dość długo, a pierwszym momentem ponownego zjednoczenia się Amerykanów z podzielonych stanów, była... wojna. Tak, była to wojna z Hiszpanią, toczona w 1898 r. (kwiecień - sierpień). Była to wojna sprawiedliwa (Hiszpanie bowiem pobudowali na Kubie prawdziwe obozy koncentracyjne zwane reconcentrados, w których przetrzymywano i zamęczono na śmierć tysiące Kubańczyków - głównie cywilów, w tym kobiet i dzieci. Istnieją zdjęcia, pokazujące jak układano czaszki pomordowanych... jedna na drugą) , która ponownie zjednoczyła amerykańskie społeczeństwo. Ta krótka wojna naprawdę zjednoczyła Amerykanów, bowiem brali w niej udział oficerowie, aktywni jeszcze w czasie Wojny Secesyjnej, oraz niektórzy weterani tamtej, bratobójczej wojny, po raz pierwszy od ponad 30 lat podali sobie wzajemnie prawice (np. dwóch weteranów bitwy pod Gettysburgiem z 1863 r.). Orkiestry wojskowe grały zarówno marsze Unii jak i Konfederacji - naród ponownie się zjednoczył (choć niektórym wciąż pozostawały dawne przyzwyczajenia, jak choćby generałowi Josephowi Wheelerowi - atakującego armię pustoszącego Południe gen. Shermana w 1864 r. - który w czasie bitwy z Hiszpanami pod San Juan krzyknął do swoich żołnierzy: "Dalej! Spuście łomot tym pieprzonym Jankesom").
Zwycięstwo w tej wojnie i późniejsze lata (m.ni.: również odbudowa amerykańskiej floty wojennej, bowiem po zakończeniu Wojny Secesyjnej amerykańska marynarka bardzo podupadła i w przeciągu kolejnych piętnastu lat dramatycznie się skurczyła, co spowodowało że 1880 r. US Navy nie była w stanie konkurować nie tylko z Royal Navy, Kaiserliche Marine czy Marine Nationale, ale również z flotami Meksyku czy państw Ameryki Południowej. Dopiero od 1883 r. powoli flota zaczęła wychodzić z tego prawie dwudziestoletniego marazmu), doprowadziły do stworzenia prawdziwego amerykańskiego narodu. Wiele aspektów umacniało ów amerykański patriotyzm, jak choćby małe, rodzinne farmy, rozsiane po tzw.: "Dzikim Zachodzie" i kolonizacja tych terenów przez osadników ze Wschodniego Wybrzeża (co niestety doprowadziło w konsekwencji do wybicia tamtejszych Indian i zamknięcia ich w rezerwatach. Datą graniczną wojen z Indianami jest masakra nad Wounded Knee w Dakocie Południowej, w czasie której 29 grudnia 1890 r. kawaleria Stanów Zjednoczonych wymordowała ponad 150 Indian z plemienia Lakota, w tym gównie kobiet i dzieci. To co zrobiono z Wielką Stopą, Siedzącym Bykiem i Geronimo - najsławniejszymi wodzami indiańskich plemion drugiej połowy XIX wieku, też zakrawa o hańbę). Ale budowano również amerykański mit "Dzikiego Zachodu", w czym niewątpliwie największe zasługi należy przyznać legendzie amerykańskiego pogranicza Williamowi Federickowi Cody'emu, znanemu bardziej jako Buffalo Bill (ja też przyznam się szczerze wychowałem się na legendzie Dzikiego Zachodu, szczególnie poprzez takie dzieła filmowe jak: "Siedmiu Wspaniałych" z Yulem Brynnerem, "Rio Bravo" z Johnem Waynem, "W samo południe" z Garym Cooperem, "15:10 do Yumy" czy na serialu "Bonanza". W ogóle uwielbiam stare filmy z lat 50-tych i 60-tych, szczególnie historyczne. Mniej jest tam bowiem efektów specjalnych, ale więcej prawdziwego życia, no i... kobiety były wtedy jakieś ładniejsze, naturalnie kobiece, nie to co dzisiejsze wymuskane aktoreczki z sylikonem na piersi i pośladkach).
Zmieniały się Stany Zjednoczone i zmieniało się amerykańskie społeczeństwo (również pod wpływem imigrantów, których jednak w żaden sposób nie można porównać z dzisiejszym islamskim zalewem Europy). XIX wiek był prawdziwym okresem w którym można było zrealizować "amerykański sen" i narodziło się w tym okresie wiele fortun (od pucybuta do milionera). Ożyły teatry (raczej modne wśród klas wyższych i mało popularne do lat 70-tych XIX wieku wśród klasy średniej w USA), a najpopularniejszymi gwiazdami lat 80-tych i 90-tych byli tacy amerykańscy aktorzy jak Lawrence Barrett czy Edwin Booth. W teatrach również prezentowano bardzo popularne w tamtym czasie (dziś już jednak całkowicie zakazane przez neomarksistowską poprawność polityczną) kabarety "Black Face Minstrel Show", w czasie których biali aktorzy malowali sobie twarze czarną farba i robili śmieszne wygłupy i żarty, oraz wodewile, a w klubach taneczny kankan. Potem przyszła epoka filmu niemego i również bardzo szybko zdobył on popularność, szczególnie jarmarczne kina za pięć centów zwane "Nickel Odeonami". Początki amerykańskiej kinematografii także (podbnie jak dzieje Dzikiego Zachodu) były burzliwe. Należy bowiem pamiętać, że pierwsze filmy w USA kręcono pod ochroną detektywów, prywatnych policji lub po prostu dany reżyser (którego nie było na to stać) sam się uzbrajał w odpowiedniego kolta. O co chodziło i przed czym się chroniono? Mianowicie przed atakami innych bojówek (lub opłaconych prywatnych policji), które miały za zadanie zniszczenie aparatury i uniemożliwienie kręcenia filmów. Wszystko bowiem szło o pieniądze, a twórcy kręcili swe filmy w strachu przez atakiem bojówek, albo pozwem sądowym, wytoczonym przez pana Thomasa Edisona (który był głównym hamulcowym rozwoju amerykańskiej kinematografii w latach 90-tych XIX wieku), uważającym się za odkrywcę kinematografu i kinetoskopu (1891 r.).
Mimo to w latach późniejszych narodziły się prawdziwe gwiazdy amerykańskiego kina jak Charles Chaplin ,Max Linder, Mary Pickford, John Gilbert i wreszcie Douglas Fairbanks, Rudolph Valentino, Vilma Banksy, Kathleen Kay, George Bancroft i wielu innych. Najpopularniejszymi filmami w USA był wówczas: "Napad na ekspres" (1903 r.), pierwszy w dziejach film gangstersko-kowbojski, którego scena początkowa w tamtych czasach mroziła krew w żyłach widzów, gdyż film zaczynał się sceną... strzału w kierunku kamery (widza) z rewolweru, który trzymał aktor Justus D. Barnes. "Narodziny narodu" (1915 r.), dziś uważany za wybitnie rasistowski film, ale wówczas okazał się prawdziwym finansowym sukcesem, zarabiając 20 mln. ówczesnych dolarów (według dzisiejszego przelicznika wyszłoby to ok. 1 331 000 000 dolarów - czyli suma wręcz astronomiczna), ten film również przyczynił się do pojednania Północy z Południem. "Nietolerancja" (1916 r.) - niezwykle efektowny film ze wspaniałymi, monumentalnymi dekoracjami, których rozbiórka po zakończonym filmie trwała... 12 lat i przez ten cały czas piętrzyła się nad Hollywood. Film był niezwykle ciekawy i piętnował nietolerancję na przykładzie czterech równocześnie prowadzonych opowieściach o upadku Babilonu w 538 r. p.n.e. przez króla Persji Cyrusa II Wielkiego, męce i śmierci Jezusa Chrystusa, paryskiej rzezi hugenotów z 1572 r. i współczesnej pomyłce sądowej. Film pierwotnie trwał 72 godziny, z czego w ostateczności skrócono go do trzech. Był też i inne, równie popularne filmy, ale o tym w innym temacie.
Amerykanie wielokrotnie przychodzili też z pomocą zagrożonej Europie (choć miały także swój epizod zarówno rasistowski jak i faszystowski o czym znów zapewne niewiele osób wie (zdecydowanym rasistą, antysemitą i zwolennikiem komunizmu był chociażby jeden z największych prezydentów USA - Franklin Delano Roosevelt, to on pomagał wprowadzić numerus clausus dla żydowskich studentów na Uniwersytecie Harvarda w 1923 r. W 1938 r. już jako prezydent USA stwierdził że Żydzi za mocno kontrolują polską gospodarkę, w 1941 r. chciał ograniczyć w Oregonie zatrudnianie żydowskich pracowników do tamtejszej administracji, twierdząc że jest tam: "Za dużo Żydów", a w 1943 r. gdy trwało Powstanie w Getcie Warszawskim i Żydzi walczyli o przetrwanie, robił sobie antysemickie żarty, strasząc Arabów że wyśle do nich Żydów z Europy. Nic więc dziwnego że nie kiwnął nawet palcem, on i jego administracja, gdy Jan Karski przedstawił mu dowody na zagładę Żydów w całej, okupowanej przez Niemców Europie. Był też wielkim zwolennikiem Stalina i Związku Sowieckiego i uważał że Ameryka powinna dopomóc Sowietom w opanowaniu "swojej części świata". Zresztą nie tylko jego, na początku kadencji za ciekawego polityka uważał również Adolfa Hitlera, a niemiecka/nazistowska prasa w samych superlatywach wypowiadała się o prezydencie Roosevelcie. Ale na jego obronę można by dodać, że zarówno w stosunku do Hitlera, jak i - trochę później - w stosunku do Stalina wreszcie opadły mu klapki z oczu. Szybko zrezygnował z jakichkolwiek flirtów z Berlinem, zaś na przełomie 1944 i 1945 r. zamierzał... zmienić swój kurs w stosunku do Moskwy i Stalina, tylko że już nie zdążył - zmarł 12 kwietnia 1945 r.).
Stany Zjednoczone w czasie I Wojny Światowej doprowadziły do klęski kajzerowskich Niemiec i Austro-Węgier, tworząc nowy europejski ład w Wersalu w 1919 r. Po ponad 20 latach zostali zmuszeni do ponownego uczestnictwa w kolejnej europejskiej awanturze i ponownie rozbili hitlerowskie Niemcy, uwalniając większość państw Europy Zachodniej (które dziś tak plują na USA, traktując ich jak swego największego wroga). Amerykanie doprowadzili do zwycięstwa nad "Imperium Zła", jakim bez wątpienia był Związek Sowiecki i rozpadu tego więzienia ludów (swoją drogą któż wie, że pierwszym który mógł doprowadzić do rozpadu Związku Sowieckiego i upadku systemu komunistycznego jeszcze w latach 50-tych, zaraz po śmierci Stalina, był nie kto inny jak... Beria, w któremu inni partyjni towarzysze skazali na śmierć i zginął (1953 r.) pod swoją daczą podziurawiony od serii kul (niczym w gangsterskich porachunkach). Swoją drogą jak my mało wiemy o historii i jak odkrywa ona wciąż przed nami swe tajemnice. Prezydent Izraela Ezer Weizman stwierdził kiedyś: "Gdybym powiedział wam prawdę, naród byłby zszokowany" - bez wątpienia, większość z nas po prostu akceptuje to, co mówi się oficjalnie i nie bada szczegółów, które dla wielu nie są interesujące. A wiedza to podstawa, bowiem przekłada się zarówno na pieniądze jak i na wpływy i znaczenie, zaś historia jest najdoskonalszą nauczycielką życia. Pozwala bowiem unikać kiedyś już popełnionych błędów w przyszłości, dlatego też jej znajomość jest (według mnie) niezwykle ważna.
Jak zatem Amerykanie doprowadzili do powstania projektu "Zjednoczona Europa?" Za wszystkim oczywiście stało CIA. "Wszystko zaczęło się w Waszyngtonie" jak mówił Robert Schumann (który jest uważany za jednego z Ojców założycieli Unii Europejskiej, przepraszam - BYŁ, dziś za głównego ojca założyciela uważany powszechnie w strukturach unijnych jest oczywiście Altiero Spinelli i jego marksistowska banda z klubu Krokodyla). Schumann dostał tylko gotowy tekst do podpisania, była to tzw.: "Deklaracja Schumana", a została ona przygotowana i zredagowana przez amerykańskiego sekretarza stanu Deana Achesona. Był to plan ekonomicznego zjednoczenia Europy, za którym miała iść jedność kulturowa (ale już nie polityczna, gdyż w amerykańskich zarysach Europa miała się zjednoczyć tylko w taki sposób aby łatwiej można było doń eksportować amerykańskie produkty, natomiast polityczne zjednoczenie nigdy nie leżało w interesie USA... i chwała Bogu). Byłaby to więc Europa Ojczyzn. I tak amerykańska kulka śniegowa coraz szybciej się rozpędzała, a Europa wzajemnie się gospodarczo i kulturowo integrowała (Europejska Wspólnota Węgla i Stali - 1952 r. Europejska Wspólnota Energii Atomowej (Euratom) - 1958 r. i Wspólnoty Europejskie - 1958, które konsekwencją działań Altiero Spinellego - który poświęcił 45 lat swego życia na realizację chorej idei Marksa o utworzeniu komunistycznego państwa totalitarnego i choć przez większość czasu ponosił klęski na tej drodze, to pod koniec życia w 1986 r. udało mu się doprowadzić do podpisania przez kraje członkowskie Wspólnoty Europejskiej: Jednolitego Aktu Europejskiego, który de facto był rewolucyjną zmianą zasad funkcjonowania Unii od jej początków (od Planu Schumana), bowiem miast integracji gospodarczej, na pierwszy plan wysuwał już integrację polityczną.
Wciąż jednak nie była to jeszcze Unia Europejska jaką mamy dzisiaj. Altiero Spinelli zmarł (23 maja 1986 r.) wkrótce po podpisaniu Jednolitego Aktu Europejskiego, zostawiając dalszą pracę w kierunku marksistowskiego totalitaryzmu swoim następcą. Potem był Traktat z Maastricht z 1992 r. tworzący już Unię Europejską w miejsce Wspólnot Europejskich, ale wciąż (pomimo niejasnych zapisów owego traktatu) nie była to Unia taka, jaką mamy dziś. Pierwsza zdecydowana próba (no nie pierwsza, bowiem takowa była w 1984 r. i skończyła się fiaskiem, a więc druga próba), wprowadzenia w życie Unii Europejskiej zbudowanej na zasadach zjednoczonego państwa z neomarksistowska ideologią polityczną (ubraną we frazesy "demokratyzacji"), był projekt Konstytucji dla Europy, który został przyjęty w październiku 2004 r. w Rzymie (jako tzw.: Traktat o Konstytucji). Działo się to na tle wielkiej euforii z okazji rozszerzenia Unii o nowe państwa Europy Środkowo-Wschodniej (m.in.: Polska, Czechy, Słowacja i Węgry), co spowodowało że unijni szacher macherzy od nowej pieriekowki, uznali że najlepszym rodzajem akceptacji nowej konstytucji przez "lud", będzie referendum i to nawet w tych krajach, w których takie referendum nie było konieczne. Sądzili bowiem że społeczeństwa Europy same zatwierdzą plan marksistowskiego totalitaryzmu, ale bardzo szybko tego pożałowali, gdy okazało się że w dwóch ważnych krajach Francji i Holandii w 2005 r. Konstytucja Europejska została przez te społeczeństwa odrzucona w referendach.
To był prawdziwy szok dla neomarksistów. Już bowiem byli w ogródku, już witali się z gąską - że tak się wyrażę, a tu znów dupa, znów nic. Ponieważ projekt Konstytucji Europejskiej upadł, należało wprowadzić coś zastępczego, jednocześnie cały czas w krajach członkowskich prowadząc propagandę paneuropejską. W 2007 r. w Lizbonie kraje członkowskie podpisały Traktat Lizboński. I znów jeden kraj odrzucił ów traktat w referendum, była to Irlandia gdzie w 2008 r. mieszkańcy opowiedzieli się przeciwko temu projektowi. Co zrobiła Unia Europejska? Zarządziła kolejne referendum w tym kraju, jednocześnie grożąc Irlandczykom że jeśli znów zagłosują przeciw, to ograniczy im się unijne dotacje. To poskutkowało, w drugim referendum Irlandczycy Traktat Lizboński przyjęli i wszedł on w życie w 1 grudnia 2009 r. Od tego momentu mamy już do czynienia z projektem neomarksistowskiej Unii, do której dążył Spinelli i jego następcy z klubu Krokodyla. W 2010 w Parlamencie Europejskim powstała też tzw.: Grupa Spinelli, której zadanie sprowadzało się do zakończenia procesu integracji europejskiej na wzór swego mistrza (do tej grupy oczywiście należą Polacy, jak komisarz Danuta Hubner i Róża Thun und Hohenstein, z domu Woźniakowska). Ostatnim etapem domykającym ową integrację ma być niekontrolowana imigracja muzułmanów z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu do Europy. To dla neomarksistowskich elit jest kwestia życia i śmierci i oni się przed tym nie cofną, bo jeśli to zrobią to będzie ich koniec i oni o tym doskonale wiedzą. Dlatego nie ma szans na zatrzymanie imigracji z ich pomocą gdyż to jest kwestia życia i śmierci, zarówno dla nich jak i dla nas. A na zakończenie zadam takie dość przewrotne pytanie: "Czy pozwolimy aby tym neomarksistowskim (sukisynom) elitom powiódł się plan zniszczenia europejskiej cywilizacji w imię chorego planu Marksa, Engelsa i Spinlliego?
CDN.