ŚWIĘTE TARCZE SALIÓW
Cz. II
STRACONA DEKADA
Po morderstwie Saturninusa, Glaucjana i innych popularów obecnych (10 grudnia 100 r. p.n.e.) w świątyni Jowisza na Kapitolu, władza senatu automatycznie została reaktywowana, a wraz z nią wzrosła pozycja stronnictwa optymatów (taka konserwatywna, rzymska prawica). Nastąpił teraz okres rozliczeń, który trwał kolejne trzy lata i okres restauracji rządów senatu, trwający następne lat pięć. Popularzy (stronnictwo odwołujące się do ludu, choć proletariat dominujący na komicjach, stanowił zwodnicze poparcie, gdyż często ulegał zmiennym nastrojom a jego zapał gasł równie szybko, co się gwałtownie rozpalał, co skutkowało porzucaniem swoich przedstawicieli na pastwę losu), byli teraz totalnie rozbici i podzieleni. Symbolem znacznego wzrostu władzy senatu, był upadek znaczenia i wpływów Gajusza Mariusza, zwycięzcy barbarzyńców z północy, który jeszcze niedawno był porównywany do Romulusa i Kamillusa - jako trzeci założyciel Rzymu. Jego niepewne i niezdecydowane posunięcia, przysposobiły mu wielu nowych wrogów, szczególnie (czego się raczej nie spodziewał) wśród plebsu wiejskiego. A plebs wiejski był podstawą jego siły politycznej, gdyż to właśnie z tych ludzi w ogromnej większości sformowana była mariuszowa "armia nowego typu". Teraz dla tych ludzi był zwykłym sprzedawczykiem lub w najlepszym razie człowiekiem chwiejnym (niektórzy wręcz publicznie zarzucali mu tępotę, jako że na poparciu senatu i wystąpieniu przeciwko swym dotychczasowym sojusznikom nie zyskał kompletnie nic, a wiele stracił i to nie tylko ze swej powagi, ale również realnej władzy politycznej, gdyż senat po 10 grudnia stopniowo lecz konsekwentnie ograniczał jego kompetencje). Ostatecznie Mariusz został zmuszony do wycofania się z życia politycznego i opuszczenia miasta (w 98 r. p.n.e. udał się do Grecji i Azji Mniejszej).
Ostatecznym przejawem zemsty zwycięskiej nobilitas, skierowanej teraz głównie przeciwko rzymskiemu ludowi, była uchwała senatu o zakazie składanie ofiar z ludzi (97 r. p.n.e.). Uchwała ta była wymierzona bezpośrednio w plebs, jako że zmienne nastroje ludu rzymskiego, niejednokrotnie powodowały ból głowy i szybsze bicie serc warstw posiadających, które zatopione w luksusach, pragnęły spokoju. Tak było chociażby ze sprawą westalek, oskarżanych o fizyczne obcowanie z mężczyznami (114 r. p.n.e.) - co potem okazało się prawdą, a owe gorszycielki starannie wybierały sobie kandydatów, tworząc coś na wzór tajemnego związku erotycznego, niepomne iż bezczeszczą tym nie tylko święte miejsce Westy, ale wystawiają się tym samym na jej gniew. Większość z tych kobiet nie zdołała nawet doczekać kary śmierci, polegającej na zakopaniu żywcem, gdyż wzburzony tłum dosłownie je rozszarpał na Forum. Teraz zwycięski senat i nobilowie uznali że lepiej zabezpieczyć się na przyszłość przed podobnymi humorami wzburzonego tłumu. Po spacyfikowaniu plebsu, przyszła jeszcze kolej na rozprawienie się z żądaniami foederati (czyli sprzymierzeńców). Italikowie, bo o nich to mowa, już od dawna domagali się obywatelstwa rzymskiego, czego jednak ani elity, ani rzymski plebs miejski nie zamierzali spełnić. Kolejne, słuszne żądania z ich strony, próbowali rozwiązać trybuni ludowi, począwszy od ustawy Flakkusa (125 r. p.n.e.), która szybko przepadła w senacie i ustawy Gajusza Grakcha (122 r. p.n.e.), która dobiegła kresu wraz z morderstwem jej autora (121 r. p.n.e.), a skończywszy na planach objęcia obywatelstwem rzymskim tych Italików, którzy walczyli w legionach Mariusza w niedawnej wojnie z barbarzyńcami (102-101 r. p.n.e.), autorstwa właśnie owego Saturninusa (100 r. p.n.e.). Ostateczny cios nadziejom sprzymierzeńców zadał senat ustawą Mucjusza Scewoli (95 r. p.n.e.) , ustanawiającej specjalny trybunał karny do ścigania przypadków Italików, podających się na obywateli rzymskich, którzy swoje obywatelstwo otrzymali za zasługi w latach wcześniejszych.
Lex Mucia usuwała także ius migrationis - czyli prawo swobodnego osiedlania się Italików w Rzymie, a tych, którzy tam już mieszkali siłą wypędzono z miasta. Tak oto w opinii nobilitas ostatecznie zakończono trzydziestoletnią walkę Italików o nadanie im obywatelstwa. Spowodowało to wybuch ogromnego niezadowolenia foederati, a jeśli do tego dołożyć brutalność, z jaką rzymscy politycy traktowali urzędników miast latyńskich, żądając od nich np. wysprzątania łaźni na wizytę rzymskiego konsula, a także zakaz (od 180 r. p.n.e.) zakładania kolejnych osiedli latyńskich na terenie Italii, można sobie wyobrazić owo wzburzenie, przechodzące wręcz w nienawiść nie tylko do nobilitas, ale do całego ludu rzymskiego. Co rozsądniejsi politycy, starali się działać ku zrównaniu praw politycznych Italików i Rzymian, ale opór senatu (i ludu) wciąż był bardzo silny. Wytworzyła się więc ciekawa układanka społeczno-polityczna. Mianowicie nobilitas optymacka stała na czele utrzymania swej władzy i kluczowej pozycji senatu w państwie, ekwici (stan rycerski, który można również określić jako "klasa średnia") dążyli do kontrolowania senatorów poprzez sądy, będące w ich rękach, lud chciał więcej praw dla siebie i wzmocnienia roli komicjów oraz trybunatu ludowego. Niechętni ludowi byli zarówno nobilitas jak i ekwici - którzy obawiali się wszelkich radykalnych zmian społecznych, jednocześnie pragnąc zadowolić się kontrolą, jaką sprawowali nad sądami. Jednocześnie zarówno senat, ekwici jak i lud zdecydowanie przeciwni byli próbom nadania Italikom pełnych praw obywateli rzymskich.
Tak wiec leciały kolejne lata a senat, który wyszedł zwycięsko z batalii o władzę, nie potrafił zdobyć się na jakiekolwiek reformy, które mogłyby uniemożliwić wybuch późniejszych niepokojów - ale czy można się temu dziwić? Większość z nas żyje z dnia na dzień i nie jest w stanie, lub nie chce przewidzieć konsekwencji, wybiegających dalej niż rok czy dwa lata naprzód. W czasach spokoju wydaje nam się że niebezpieczeństwa nie ma i że stan taki trwał będzie w nieskończoność. A tymczasem poważne zarzewie konfliktu tliło się wbrew wygodnemu, codziennemu życiu rzymskich elit. Wystarczy popatrzeć na dochody, jakie czerpali namiestnicy z zarządzanych przez siebie prowincji. Zdarzało się że ludzie, którzy byli w potwornych długach, a mogli poszczycić się odpowiednim urodzeniem i przynależnością do stanu nobilitas, starali się o uzyskanie prowincji po zakończeniu oficjalnej drogi politycznej, gdyż niejednokrotnie powracali stamtąd jako bogacze, wręcz udzielni książęta. Wyzysk ludności lokalnej był nieprawdopodobny, a tego czego nie zabrali namiestnicy, zdzierali dalej publikanie, którzy często wywodzili się z ekwitów. Z reguły więc ludność prowincjonalna płaciła rocznie nie jeden a co najmniej dwa duże podatki (nie licząc pomniejszych opłat, jak cła, opłaty za wyzwolenie niewolnika za uzyskanie obywatelstwa rzymskiego - a te były wręcz astronomiczne), jeden do prywatnej kasy zarządców i całego aparatu administracyjnego prowincji, a dopiero drugi trafiał bezpośrednio do Rzymu. Stan ten był wręcz chroniczny i ani senat, ani ekwici nie zamierzali nic z tym zrobić (nie chcąc pozbywać się "kury znoszącej złote jaja), podobnie jak niewiele do czasów Pompejusza Wielkiego (67-65 p.n.e. który zdecydowanie rozwiązał problem korsarstwa na morzach Wschodu), uczyniono w kwestii położenia kresu piractwu morskiemu, o co przecież prosiło chociażby Rodos jak i inne wyspy oraz miasta będące albo pod rzymską zależnością, albo opieką. Ale nobilitas zarabiała na transporcie nowych niewolników do Rzymu, więc ich antypirackie kroki były w dużej mierze pozorowane.
Zresztą na łupach (choć oczywiście w mniejszym stopniu) zarabiali nie tylko senatorowie i ekwici, sporo bogactw z podbitych krain skapnęła również plebsowi, o czym świadczy powstawanie w drugiej połowie II wieku p.n.e. wielu małych, prywatnych firm budowlanych w Rzymie, czerpiących środki właśnie z publicznych pieniędzy pochodzących z podatków nałożonych na podbitą ludność prowincji. Żołnierze w prowincjach też często zamieniali się w kupców, brali bowiem dłuższe urlopy z wojska i otwierali swoje kramy, parając się chociażby lichwą (zakazaną w samym Rzymie od IV wieku p.n.e.). Wielu z nich parało się tym fachem również po zakończeniu służby wojskowej, teraz jednak w roli publikanów. Zdzierstwa tych ludzi były niesamowite, potrafili bowiem pobierać nawet i prawie 50 % odsetek pochodzących z pożyczanej sumy. Nic dziwnego że niektórym ludziom się to mocno nie podobało. Jednym z nich był właśnie mój dziad - Publiusz Rutyliusz Rufus, który sprawując urząd legata (97 r. p.n.e.) u namiestnika Kwintusa Mucjusza (autora ustawy z 95 r. p.n.e. o czym wyżej) w prowincji Azji, wydał zdecydowaną walkę zdzierstwom publikanów. Dziad mój był człowiekiem najwyższej uczciwości i nie mógł patrzeć na nieszczęścia ludności Azji, odzieranych z ostatnich środków do życia, przez chciwych ekwitów. Tropił i karał więc wszelkie tego typu ich przewinienia. Nic więc dziwnego że skumulował przeciwko sobie całą ich nienawiść. Wykrył ogromną aferę finansową, w którą powiązani byli zarówno ekwici pełniący funkcję publikanów w prowincjach, jak i część senatorów w Rzymie. Otóż polegało to na tym, iż zarówno namiestnicy jak i publikanie wzajemnie ograbiali lokalną ludność w formie cyklicznych podatków i opłat. A ten spośród namiestników, który nie chciał wejść w ową przestępczą siatkę, był oskarżany o korupcję i usuwany. Tak właśnie stało się w moim dziadem, który po zakończeniu urzędu powrócił do Rzymu, gdzie wytoczono mu proces właśnie o... korupcję (przywłaszczyć miał sobie pewne środki, należne państwu). Wyrok w sądzie kontrolowanym przez ekwitów zapadł bardzo szybko, było nim wygnanie.
Tak oto za konsulatu Gajusza Klaudiusza Pulchera i Marka Perperny (92 r. p.n.e.), dziad mój został wypędzony z Rzymu, majątek naszej rodziny skonfiskowany i jako ofiary "sądowej sprawiedliwości" udaliśmy się na wschód, na grecką wyspę Lesbos, gdzie w tamtejszym mieście - Mitylenie przyszedłem na świat. Było to dokładnie trzy dni po nonach i na pięć dni przed idami marcowymi (10 marca), w roku konsulatu Sekstusa Juliusza Cezara i Lucjusza Marcjusza Filipusa (91 r. p.n.e.). Dzień, w którym się narodziłem, był w Rzymie dniem świątecznym starożytnego bractwa Saliów, ponoć pamiętającego czasy początków naszego miasta - którzy śpiewając pieśni na cześć boga Marsa i wymachując swymi świętymi, niebiańskimi tarczami (które ponoć spadły z nieba) i od których zależała nie tylko pomyślność ale i samo przetrwanie naszego miasta, rozpoczynali tym samym wiosenny okres świąteczny.
ACT 447 IS NOT APPLICABLE AND NEVER
WILL APPLY TO POLAND
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz