Stron

wtorek, 5 lutego 2019

GDY RZYM NIE BYŁ RZYMEM - Cz. I

CZYLI JAK WYGLĄDAŁO 

WIECZNE MIASTO W CZASACH 

NIEWOLI AWINIOŃSKIEJ 

I COLA DI RIENZI?




VARIA


 


 Tak jak człowiek nie rodzi się ani dobrym ani złym, a jest raczej połączeniem obu tych pierwiastków i w ciągu swego życia to on decyduje, któremu z nich pozwoli wziąć nad sobą górę, tak również czas nie jest linią prostą, wiodącą od przeszłości do przyszłości. Można wręcz stwierdzić, że tak naprawdę czas nie istnieje i choć (wydaje nam się że) jest on determinantem naszej rzeczywistości (tej, w której żyjemy), to dotyczy on tylko i wyłącznie tej materii, która nas otacza (tej częstotliwości). Niezwykle bawią mnie osoby, które przytaczając jakiś argument, podpierają go stwierdzeniem: "chyba nie wie w jakich czasach żyje", "to nie jest średniowiecze", "tamte czasy minęły" etc. etc. Ci, którzy powołują się na kwestię czasu, jako determinanta rozwoju społecznego, w ogóle nie uświadamiają sobie o czym mówią, bowiem czas (lub raczej przemijanie materii w naszym świecie - gdyż takie stwierdzenie jest bliższe temu co realnie następuje), jest swoistym... kołowrotkiem. Tak, właśnie - kołowrotkiem! Kiedyś usłyszałem bardzo ciekawe stwierdzenie odnośnie czasu, a mianowicie ktoś powiedział że gdyby ludzie mieli żyć (no może nie wiecznie a przynajmniej) kilka tysięcy lat, to... umarliby z nudów. Dlaczego? Bo wszystko się powtarza! Te same wydarzenia, które miały miejsce w przeszłości, powtarzają się w naszej teraźniejszości i będą się powtarzały w przyszłości. Problem tylko polega na tym, że my żyjemy zbyt krótko, aby móc to sobie uświadomić i dlatego to, co nas spotyka, często uważamy za wyjątkowe i niesamowite, nie mając jednocześnie kryterium porównawczego co do okresów wcześniejszych, dlatego też ludzie przywykli, opisując jakieś wydarzenie, którego są świadkami, określać je jako "największe", "najgorsze", "najdziwniejsze", "najpodlejsze" itd. itp. Ja, słysząc takie słowa od razu staram sobie przywołać w pamięci czy coś podobnego już kiedyś się nie wydarzyło (choć oczywiście w zupełnie innej konfiguracji) i często uświadamiam sobie, że to, co dla dziś żyjących ludzi jest tak niezwykłe - jest tylko zwykłą powtórka tego, co już kiedyś miało miejsce. Choć rozumiem oczywiście że dla nas samych, fakt doświadczenia czegoś podobnego jest bez wątpienia niezwykły. 

Ludzie posługujący się sformułowaniami: "mroki średniowiecza", "cofanie się do średniowiecza" itp. zapewne nie wiedzą o czym mówią, gdyż średniowiecze (wbrew temu, co się o nim powszechnie sądzi), było niezwykle nowoczesnym okresem dziejów ludzkości, w którym podobnie jak dziś zamykały się zarówno wady jak i zalety, z tym że tych zalet (według mnie) było znacznie więcej. Porównując na przykład średniowiecze do okresu starożytności, muszę niestety (choć jestem wielkim miłośnikiem antyku), przyznać palmę pierwszeństwa średniowieczu. Dlaczego? Zauważmy bowiem, starożytność pomimo wszystko, pomimo istnienia wspaniałej sztuki, filozofii i prawa, ograniczała się jedynie do wybranych ośrodków i nie obejmowała (aż do czasów Imperium Rzymskiego) światłością myśli ludzkiej całości ówcześnie istniejących społeczeństw. Średniowiecze zaś (szczególnie mam tutaj na myśli okres średniego i późnego średniowiecza), to czas rozwoju nauki, sztuki, malarstwa (swoją drogą zauważmy - prawie nie ostały się żadne starożytne obrazy i dziś nie wiadomo do końca jak ludzie przedstawiali świat, piękno, dobro i zło a w nim człowieka w tamtym okresie), niesamowity rozwój uniwersytetów (coś, czego w starożytności nie było), rozwój prawa (oczywiście, czerpano z doświadczeń pokoleń starożytności, ale przecież zawsze musi być jakiś punkt wyjścia, a prawo, które istniało może posłużyć za wzór - lub nie - do dalszego rozwoju), ale całkowicie średniowiecze góruje nad starożytnością w dwóch aspektach. Po pierwsze... wiara! Może to dla niektórych nie jest nic ważnego, a jednak, formy kultowe świadczą niezbicie o rozwoju społeczeństwa, o jego humanizacji - i tak gdy w starożytności mamy okrutnych bogów, którym na ołtarzach często składano krwawe ofiary ze zwierząt ofiarnych (a niekiedy nawet z ludzi), o tyle w średniowieczu nie tylko nie ma po tym żadnego śladu, ale pojawiają się kierunki rozwoju duchowego, naprowadzające niczym kompas, zagubionych jak we mgle pasterzy tej Skały, którą ustanowił Jezus Chrystus. Powstaje ruch scholastyczny, powstają ruchy religijne, które odłączają się od oficjalnego Kościoła (w którym często króluje nepotyzm, korupcja, rozwiązłość, zdrada, śmierć, a nawet... ateizm, tak byli papieże którzy jawnie twierdzili że Boga nie ma i że ten świat jest jedynym, w jakim żyjemy), i propagują rozwój duchowości otwartej na społeczeństwo, na ludzi.




Poza tym średniowiecze to również czas wytworzenia się ideału męża sprawiedliwego, czyli wojownika za wiarę, króla i swoją wybrankę serca. Powstaje kultura miłości dworskiej (mam tutaj oczywiście na myśli miłość duchową lub platoniczną, a nie fizyczną żądzę), czyli coś, co w starożytności było częścią jedynie pewnych wybranych kultur, w których jednak i tak dominował kult żądnych ofiar (krwawych) bogów. Tak wiec, o ile w starożytności dominowała brutalna siła, o tyle średniowiecze (przynajmniej w obrazie kultury, bo też należy pamiętać że często było tak iż zasady sobie a życie sobie - taka już jest ludzka natura, że łatwiej wybieramy naszą ciemną stronę), wprowadziło pewne zasady postępowania rycerskiego - jak choćby pojęcie "wojny sprawiedliwej" (oczywiście pojęcie to funkcjonowało już w starożytności, np. Rzymianie posługiwali się nim od czasów co najmniej wojen punickich jeśli nie wcześniej, to jednak nie było to pojęcie ogólnie wartościujące postępowanie wodzów i wojowników biorących udział w wojnach). Niewątpliwie jednak średniowiecze uczyniło z kobiety damę i dało jej możliwość wpływy (a często i kontroli) nad poczynaniami jej rycerza (wybranka jej serca). Do tego tematu powrócę jeszcze w innych postach. Ale przecież kobiety odcisnęły ogromne piętno również na zreformowaniu Kościoła i to często one były prekursorkami wielu zmian (zarówno złych jak i dobrych), jak choćby Algitruda (która obalała i osadzał na Tronie Piotrowym kolejnych papieży) czy jej następczyni Marozja (to były owe femme fatale), ale również Brygida Szwedzka (założycielka zakonu brygidek) czy sławna Katarzyna ze Sieny, analfabetka która dyktowała papieżom co mają zrobić dla dobra Kościoła i mawiała im: "Bądźcie mężczyznami!" (czyli nie lękajcie się śmiałych decyzji). To ona przecież swą konsekwencją, doprowadziła do powrotu papieży do Rzymu, z trwającej prawie siedemdziesiąt lat tzw.: "niewoli awiniońskiej" w południowej Francji. To że Rzym znów stał się Rzymem, zawdzięczamy właśnie tej jednej, prostej lecz niezwykle wrażliwej duchowo dziewczynie, która nauczyła się pisać i czytać dopiero pod koniec swego krótkiego życia (a i tak czytała głównie z pamięci, bowiem nie potrafiła zapamiętać pojedynczych liter i wyrazy czytała nie po literach, a właśnie z pamięci). W tym właśnie temacie, pragnę opowiedzieć o okresie owej niewoli awiniońskiej papieży, a przede wszystkim o tym co w tym samym czasie działo się w tej podupadłej, wiejskiej mieścinie, jaką wówczas stał się Rzym.

Będzie to opowieść o czasach ludzi odważnych i niezwykle śmiałych. Ludzi, którzy kierując się hasłem pomocy bliźnim, wprowadzali te zasady w życie, na przekór zewnętrznym przeciwnościom i potwornej krytyce, jaka się na nich wylewała (i która często prowadziła do ich śmierci). Jednym z nich był papież Celestyn V, który widząc rozpasanie kardynałów i księży, oraz rozkład moralny Rzymu (bezskutecznie nawołując do porzucenia utrzymanek - jakie posiadali księża, do praktykowania symonii i przekupstwa, nepotyzmu oraz wielkiego bogactwa, jakim się otaczali możni i to zarówno duchowni jak i świeccy), zrezygnował z posłannictwa i wyjechał Rzymu niczym Jezus na... osiołku. Innym był zaś ów poczciwiec Cola di Rienzi, starający się (nieco naiwnie) wierząc w utraconą moralność dawnych wieków (Cola di Rienzi rozmiłowany w antyku, starał się porównywać antycznych twórców z dzieł jakie czytywał, wyrabiając sobie jednocześnie opinię o wspaniałym społeczeństwie wielkiego starożytnego Rzymu, w którym lud przyznawał cesarzom władzę, a ci, kierując się moralnością władali państwem ku jego wielkości i chwale, oraz porównywał tamte czasy do sobie współczesnych, pełnych zbrodni, gwałtu i gnębienia prostego ludu). Chciał przywrócić chwałę dawnego Rzymu, a ponieważ nadepnął na "odcisk" wielu wpływowym rzymskim rodom, które kontrolowały miasto i łupiły ubogą ludność (zezwalając nawet na gwałty takie jak np.: porywanie kobiet z łoża w jakim spały wraz z mężami i gwałceniu ich przez oprychów, będących na usługach możnych rodów), skończył tragicznie. Będzie to więc opowieść o czasach upadku papiestwa, ogromnej rozwiązłości kardynałów i księży, o homoseksualnych wybrykach papieży, o ich ateizmie, o zbrodniach i gwałtach, jakie miały miejsce w czasach, gdy Rzym przestał być Rzymem, czyli w latach 1309-1377. A opowieść tę rozpocznę od roku 1300 i wielkiego jubileuszu, ogłoszonego przez papieża Bonifacego VIII, na który (po raz ostatni w dziejach) tak tłumnie zjechała do Rzymu cała Europa, licząc na odpuszczenie grzechów i zapełniając papieski skarbiec złotem.     





ACT 447 IS NOT APPLICABLE 

AND NEVER WILL APPLY TO POLAND



 CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz