Stron

sobota, 6 kwietnia 2019

MEMORIAM - Cz. VII

MITRYDATES - MARIUSZ - SULLA

CZYLI NIEKOŃCZĄCA SIĘ WOJNA





WRÓBEL - ŚWIERSZCZ I MYSZ

CZYLI KTO BĘDZIE GÓRĄ?



MARIUSZ WŚRÓD RUIN KARTAGINY



 Rzym (po ucieczce Sulli do wojsk stacjonujących w Noli), był w rękach Mariusza i Sulpicjusza Rufusa którzy całkowicie kontrolowali senat. Zaczęła się teraz krwawa rozprawa ze zwolennikami Sulli i innymi optymatami (stronnictwo optymatów było czymś w rodzaju partii konserwatywnej, stojącej na straży władzy nobilitas i praw oraz wartości przodków). Kto mógł, uciekał z miasta, byle dalej, byle do... Noli. Tam bowiem Sulla zdołał przekonać żołnierzy do poparcia jego sprawy, prezentując im sytuację w Rzymie w jak najczarniejszych barwach. Sześć legionów wsparło swego wodza i z ową siłą Sulla zamierzał ruszyć na Rzym. Jednak nie wszyscy w Noli poparli plan ataku na Miasto, a szczególnie mocno oponowali oficerowie, którzy uważali iż takie działanie jest nie tylko jawnym złamaniem prawa oraz pogwałceniem starorzymskich obyczajów, ale wręcz obrazą bogów i jeśli oni przyłożą do tego rękę, to zostaną ukarani zarówno na tym świecie, jak i potem w zaświatach. Tak więc nastąpiła przedziwna "wędrówka ludów", część bowiem obywateli uciekała z Rzymu do Noli, a część (głównie oficerów) wracała do Rzymu. Teraz miały się przesądzić losy walki nie tylko o władzę, ale również o popularność - kto zwycięży Sulla czym Mariusz? Senat był całkowicie pozbawiony władzy, przerzedzony (większość zwolenników Sulli albo uciekła, albo też została zamordowana), ubezwłasnowolniony i zastraszony. Oczekiwano więc nadchodzących wydarzeń z niepokojem, lękiem i rozpaczą, tym bardziej że wróżby nie napawały optymizmem. Oto bowiem pewnego razu do senatu (który wówczas obradował w świątyni Bellony znajdującej się na Polu Marsowym) wleciał wróbel, który w dziobie trzymał pochwyconego właśnie polnego świerszcza. Zatoczył koło i gdy się wydawało że gdzieś przycupnie, szybko odleciał. Z jego dzioba odpadł jednak kawałek świerszcza i upadł na posadzkę świątyni. Cóż to mogło znaczyć? Wezwano haruspików zajmujących się wróżeniem ze zwierząt ofiarnych. Zły znak! - orzekli kapłani, państwo zostanie rozdarte na dwie części, krew płynąć będzie strumieniami a lud nie zazna spokoju. 

Przerażająca wizja. Nic dziwnego że zgromadzeni w świątyni Bellony senatorowie byli wystraszeni. Nie była to jednak jedyna wizja dana od bogów. Szybko bowiem okazało się że w skarbcu na Kapitolu myszy nadgryzły zgromadzone tam złoto. Jedną mysz udało się złapać - samiczkę, która wkrótce urodziła pięcioro małych myszy, z czego... troje sama zagryzła. Kolejny znak od bogów - samiczka (według haruspików) to Rzym, a jej młode to politycy walczący o władzę. Matka wymorduje większość z nich - taka była wróżba, tak interpretowano to, co uważano za znak od bogów. Były też i inne znaki wróżebne, wszystkie interpretowano jako zapowiedź nadciągających nieszczęść dla państwa i jego obywateli. Wkrótce zaś wróżby zaczęły się spełniać. "Pójdziemy z tobą choćby na Rzym" - takie głosy miały się rozlec w obozie wojskowym pod Nolą i tak się stało, 30 000 żołnierzy gotowych do przeprawy do Azji na wojnę z królem Mitrydatesem VI - mordercą Rzymian i Italików, teraz skierowało się do Rzymu drogą Via Appia ku północy. Tymczasem poinformowany o tym wydarzeniu Mariusz postanowił grać na czas. Potrzebował bowiem co najmniej kilku tygodni na zorganizowanie obrony miasta, dlatego też wysłał do Sulli dwóch pretorów - Brutusa i Serwiliusza, którzy mieli mu przypomnieć o świętokradztwie jakiego się dopuszcza i o złamaniu prawa, oraz zakazać dalszego marszu ku stolicy. Nie wiadomo gdzie pretorzy spotkali Sullę, ale ponoć przemówili do niego tak władczym i nieznoszącym sprzeciwu tonem, że rzucili się na nich żołnierze Sulli i tylko dzięki wstawiennictwu samego wodza ich tam na miejscu nie pozabijali. Zdarli z nich jednak wszelkie dystynkcje, połamali oznaki władzy pretorskiej, a nawet podarli ich bramowane purpurą togi i... prawie nagich puścili (wśród szyderstw i obelg) z powrotem do Rzymu.

Gdy przybyli w takim stanie do stolicy, było pewne że wojny domowej nikt już nie zatrzyma - trzeba było więc pomyśleć o obronie. Mariusz myślał już o tym wcześniej, ale nie był w stanie zebrać odpowiedniej liczby zbrojnych. Powołać pod broń mógł zaledwie garstkę swoich weteranów już będących w Rzymie, do tego dochodziło 3 000 gladiatorów Sulpicjusza Rufusa i 600 ekwitów zwanych "anty-senatem". Te siły były za małe aby skutecznie zatrzymać marsz sześciu legionów Sulli. Wystosował więc Mariusz apel do wszystkich niewolników w Mieście, obiecując im wolność w zamian za podjęcie walki - zgłosiło się bardzo niewielu. Do tego obrona była dziurawa, nie można było nawet myśleć o umocnieniu murów serwiańskich - co najmniej od dwóch wieków leżących w kompletnej ruinie (ponieważ Rzym od dawna nie był zagrożony bezpośrednim najazdem, mury te nie były naprawiane i powoli same się rozpadały), można było bronić tylko wybranych partii miasta i liczyć na to że weterani Mariusza z północnej Italii i Afryki przybędą na czas. Bardzo szybko te nadzieje zostały rozwiane, gdy okazało się że wojska Sulli minęły Tibur i wejdą do miasta od strony Eskwilinu. Nie było szans by zorganizować obronę przy bramie eskwilińskiej, trzeba było się cofnąć i to daleko, prawdopodobnie więc pierwsze walki w mieście miały miejsce dopiero w dzielnicy Subura (czyli cały Eskwilin, Fagutal i Karinae zostały zajęte przez Sullę bez walki). Tutaj obrońcy (i mieszkańcy) obrzucili wkraczające oddziały Sulli kamieniami i dachówkami, zmuszając ich początkowo do odwrotu aż pod bramę serwiańską (był to jednak pierwszy i ostatni sukces sił Mariusza i Rufusa). Obrońcy nie mieli jednak żadnych szans, Sulla bowiem nakazał podpalać domy. Palono więc wszystko co stało na drodze i nie liczono się z niczym, niszczono domy zarówno przeciwników jak i przyjaciół. Teraz do Sulli dołączyli cofnięci legaci - Lucjusz Bazyllus i Gajusz Mummiusz i zepchnęli celnymi atakami wierne oddziały Mariusza ku Forum Romanum. 




Uliczki wiodące ku Forum (na Suburze i Velii) szybko pokryły się trupami weteranów Mariusza i gladiatorów Rufusa i gdy legiony Sulli dotarły pod świątynię Gai, sami wodzowie uznali że dalsza walka nie ma sensu i trzeba ratować się ucieczką. Mariusz (wraz z synem Gajuszem Mariuszem Młodszym) uciekali w stronę morza, aby dostać się na okręt który zawiezie ich do Afryki, skąd przybędą na czele weteranów wojny z Jugurtą numidyjskim. Publiusz Sulpicjusz Rufus zaś wprost przeciwnie, skierował się (prawdopodobnie) na południe, gdzie zamierzał ukryć się w willi jednego z przyjaciół ze stronnictwa popularów (było to tzw.: stronnictwo ludowe, które dążyło do odebrania senatowi części prerogatyw i powierzenia ich zgromadzeniom ludowym oraz wzmocnienia trybunatu ludowego). Tymczasem Rzym został opanowany przez legiony Sulli. Natychmiast zwołał on senat, na którym uznano Mariusza i Rufusa za "wrogów ludu" i zaocznie skazano na śmierć. Każdy, kto udzieliłby im schronienia miał zostać ukarany w ten sam sposób. Wyznaczył nawet nagrody pieniężne za głowy obu polityków (czyli z premedytacją dążył do ich zamordowania, a przecież gdy sam był ścigany przez ludzi Rufusa, to właśnie w domu Mariusza uzyskał schronienie. Mariusz nie wykorzystał tego faktu do walki politycznej, choć gdyby wówczas wydał Sullę w ręce rozwydrzonego tłumu, teraz nie musiałby uciekać z Rzymu). Przeprowadził również ustawę, ograniczającą uprawnienia trybunów ludowych (swoje wnioski mogli oni teraz przedstawiać na zgromadzeniach ludowych, pod warunkiem uzyskania wcześniejszej zgody senatu). Wzmocnił też komicja tribusowe (reformując je w taki sposób że głos najuboższych Rzymian przestał znaczyć to samo co głos bogatszych), kosztem zgromadzeń centurialnych, oraz nakazał konfiskatę majątków Mariusza, Rufusa i innych przywódców stronnictwa popularów. 

A tymczasem w willi w której ukrywał się Sulpicjusz Rufus, szybko rozeszły się wieści o nowych zarządzeniach i o nagrodzie jaka czeka tego, kto ujawni miejsce pobytu "wrogów ludu". Ponieważ Sulla obiecał pieniądze i wolność (w przypadku niewolników) dla tego, kto wskaże miejsce pobytu uciekinierów, pewien niewolnik z majątku (prawdopodobnie leżącego w rejonie Via Appia lub Via Latina) w którym przebywał Sulpicjusz Rufus, uznał że los się do niego uśmiechnął. Poinformował więc nowe władze o uciekinierze i oczekiwał nagrody. I rzeczywiście otrzymał ją, Sulla osobiście kazał mu zwrócić wolność i wypłacić nagrodę, po czym... skazał go na śmierć. Dlaczego? Otóż jak sam twierdził niewolnik postąpił w zgodzie z prawem wydając zbiega - i za to otrzymał nagrodę. Ale jednocześnie postąpił wbrew swemu panu, który ukrywał Rufusa, czyli postąpił wbrew jego woli, za co został ukarany śmiercią (strącono go z Tarpejskiej Skały - jak czyniono ze zdrajcami). Zaś Sulpicjusza Rufusa wysłany przez Sullę oddział zasiekł mieczami w owej willi, w której ten widział swoje ocalenie. Zginął więc podobnie jak trzy lata wcześniej jego przyjaciel - Marek Liwiusz Druzus. A tymczasem Gajusz Mariusz uciekał (wraz z synem) ku morzu, do Ostii. Tam obaj wsiedli na statek, który miał ich zawieść do Afryki. Gdy wstępowali nań zapewne oddali pokłon wszechmocnemu Jowiszowi i innym bogom - "Bogom chwała - jesteśmy ocaleni!". Czy tak było, któż to może wiedzieć dziś, po tylu latach? Ale bogowie nie sprzyjali Mariuszowi i zaledwie okręt odbił od brzegu, w pobliżu przylądka Circeium zerwała się taka burza, że musieli wylądować. Tu ich drogi się rozeszły, uznali bowiem że większe szanse na przeżycie mają podróżując oddzielnie (stało się tak, gdy okazało się że załoga okrętu, który miała ich zawieść do Afryki prawdopodobnie chciała ich zamordować lub też wydać w ręce Sulli. Nie wiadomo dlaczego nie uczynili ani jednego ani drugiego - pewnie obawiali się kary za zabicie tak sławnego męża jakim był Gajusz Mariusz - opromieniony sławą wielu zwycięstw. Natomiast do porwania też nie doszło. Nad ranem po prostu odpłynęli, pozostawiając ich samych na plaży). 




 Oczywiście prócz samego Mariusza i jego syna, było kilku wiernych weteranów, którzy ze swym wodzem cierpieli niedostatek (wierząc że wkrótce fortuna się odwróci). Razem cierpieli głód, obawiając się zapukać do drzwi wieśniaków i zdradzić przed nimi prawdziwej tożsamości swego wodza. Mimo to Mariusz ich pocieszał: "Nie obawiajcie się przyjaciele. Wiedzcie że pisany jest mi siódmy konsulat". Było to nawiązanie do dawnej przepowiedni, którą Mariusz miał usłyszeć jeszcze w młodości - iż siedmiokrotnie będzie sprawował konsulat. Do tej pory bowiem już sześciokrotnie pełnił ten najwyższy urząd w państwie (107 r. p.n.e. - 104 r. p.n.e. - 103 r. p.n.e. - 102 r. p.n.e. - 101 r. p.n.e. i 100 r. p.n.e.). Wierzył że przepowiednia się spełni i że przez to nie może on teraz, tutaj na tym piachu stracić życia (miał rację, los ześle mu jeszcze jeden konsulat - ostatni). Jednak musieli się posilić. Udano się więc do pobliskiej chaty w Minturnach, leżącej nad brzegiem błotnistego Lirusu. Tam poinformowało gospodarza kto będzie jego gościem - "Jeśli zdradzisz, zginiesz szybciej niż myślisz" - pouczono go, po czym kazano przygotować posiłek. Wieśniak przysiągł że nie zdradzi, ale prosił by opuścili jego dom (czy też drewnianą chatę) i nie narażali rodziny. Rzeczywiście, łowcy Sulli grasowali po okolicy wypatrując uciekinierów. Jedynym wyjściem było... ukrycie się w wodach (a raczej bagnie, gdyż była to rzeka strasznie zabagniona) Lirusu. Tam też się schowano. Ale ktoś zdradził, nie wiadomo tylko czy był to ów chłop, czy też ktoś inny, w każdym razie mieszkańcy Minturnae przeszukali bagna wraz z żołnierzami Sulli i znaleźli ukrytego w nich siedemdziesięciolatka. Stamtąd przewieziono go do miasteczka (Minturnae) i uwięziono w domu niejakiej Fannii, byłej prostytutki, którą on sam kiedyś kazał ukarać chłostą i więzieniem (początkowo Fannia chciała wziąć na nim pomstę, ale potem nawet się z nim zaprzyjaźniła i pocieszała go krzepiącymi słowy, gdy ten nie widział dla siebie ratunku).

To był koniec! Mariusz stracił wówczas całą nadzieję - jego los został przesądzony. Tylko, kto odważy się zabić Mariusza? Któż jest tak odważny i kto weźmie na siebie odium jego mordercy. Dekurionowie Sulli nie byli w stanie dokonać takiego mordu, nikt nie był w stanie. Skoro więc Rzymianie nie mogą zabić swego dawnego wodza i wybawiciela, może należy wysłać do jego celi niewolnika, najlepiej niewolnika pochodzenia cymbryjskiego. To przecież ich właśnie rozbił Mariusz na polach verselijskich (101 r. p.n.e.) i to oni mogą mieć do niego żal za swoją klęskę i niewolę. Niewolnik będzie najlepszym wyjściem. Tak też uczyniono. Wprowadzono do celi Mariusza cymbryjskiego niewolnika z obnażonym mieczem w dłoni. Ten zbliżył się do stojącego i wpatrującego się w niego Mariusza. "Śmiesz mnie zgładzić, niewolniku? Mnie, Mariusza?" - zapytał Mariusz. Miecz samoistnie wypadł z ręki niedoszłego mordercy, wyszedł z celi i stwierdził że nie może tego zrobić. Nie może zabić Mariusza - on, niewolnik! Jeśli więc on nie może, to kto może, my, Rzymianie? Dopuścimy się takiej zbrodni? Ale trzeba coś postanowić, bo wielki wódz nie może w nieskończoność siedzieć w domu cudzołożnicy. Nie wiadomo kto wówczas rzucił zdanie: "Puśćmy, go więc! Niech idzie w swoją stronę". Reszta w milczeniu przytaknęła. Zaopatrzono go w prowiant i pieniądze na drogę oraz podstawiono okręt, który miał płynąć do Ischii (w Zatoce Neapolitańskiej), choć jednocześnie wiedziano że tam też znajduje się sporo uciekinierów z Rzymu i zwolenników Mariusza. Wiedziano też że zapewne popłynie on stamtąd do Afryki, by zmobilizować swoich weteranów i przystąpić do walki o władzę w Rzymie. Mimo to puszczono go i nawet zaopatrzono na drogę. Ci dekurionowie którzy o tym zadecydowali, musieli przysiąc na swoje życie że dotrzymają tajemnicy, gdyż jeśliby Sulla się dowiedział że puścili wolno jego wroga, bez wątpienia skazałby ich na śmierć za zdradę.


W CZTERDZIEŚCI LAT PÓŹNIEJ POMPEJUSZA WIELKIEGO TEŻ NIKT NIE ODWAŻYŁ SIĘ WYDAĆ W RĘCE CEZARA - DO CZASU AŻ PRZYBYŁ DO ALEKSANDRII, WIERZĄC ŻE TU ZNAJDZIE SCHRONIENIE - TAM ZABIŁ GO JEDEN Z JEGO DAWNYCH ŻOŁNIERZY







 A tymczasem Mariusz po przybyciu do Ischii, zabrał stamtąd swoich zwolenników i popłynął ku Afryce. Wylądowali w starym porcie kartagińskim (wśród ruin dawnej Kart Hadaszt - czyli Kartaginy, spalonej w 146 r. p.n.e. na polecenie Publiusza Korneliusza Emiliana Scypiona Afrykańskiego Młodszego, czyli niecałe sześćdziesiąt lat wcześniej. Rzymską Kartaginę założy dopiero Cezar w 46 r. p.n.e. czyli w setną rocznicę spalenia poprzedniej). Następnie skierowali się do stojących nieopodal ruin świątyni Saturna. Tutaj oczekiwano na gońca z Utyki (wcześniej bowiem syn Mariusza - Gajusz Mariusz Młodszy, po rozstaniu z ojcem na plaży w Minturnach, zdołał dostać się na nowy okręt i przypłynął nim do Afryki gdzie pobudził do działania lokalnych weteranów armii Mariusza). Człowiek który miał się z nimi spotkać, wysłany został przez pretora Sekstyliusza. Ten jednak obawiając się kary ze strony Sulli i jego popleczników, ustami swego posłańca zabronił Mariuszowi wstępu do prowincji Afryki i podburzania tutejszych weteranów. Mariusz przyjął te słowa w ciszy i długo nic nie odpowiadał. Gdy goniec wreszcie zapytał: "Jaką odpowiedź mam zanieść pretorowi?" wreszcie odparł: "Powiedz pretorowi, że widziałeś Mariusza wśród ruin Kartaginy" (w 1807 r. amerykański malarz - John Vanderlyn sportretował tę scenę, tytułując swój obraz: "Mariusz wśród ruin Kartaginy"). Tymczasem Mariusz Młodszy, który próbował zmobilizować weteranów, został (zapewne na polecenie Sekstyliusza) wydany w ręce króla Numidii - Hiempsala II. Udało mu się jednak stamtąd zbiec i dołączył do ojca. Razem udali się teraz na wyspę Cercynę, gdzie zamierzali czekać dogodnego momentu do ponownego odzyskania Rzymu. A tymczasem w Rzymie zaczęła się organizować konspiracja przeciwko władzy Sulli.                 






 CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz