Stron

środa, 1 maja 2019

PRZEWRÓT IDEOLOGICZNY - Cz. III

CZYLI JAK PODBIĆ KRAJ

NIE UŻYWAJĄC WOJSKA?



 MARSZ SUWERENNOŚCI
1.V. 2019

O ILE ŻYCZĘ TEMU PROJEKTOWI POLITYCZNEMU JAKI NOSI NAZWĘ "KONFEDERACJA" - NAJLEPIEJ, TO JEDNAK NIE MOGĘ POSTAĆ ŚLEPY I GŁUCHY NA...



 Państwa, które uprawiają dezinformację traktowaną jako środek prowadzenia wojny powierzają ją na ogół swym służbom specjalnym. Dezinformacja stanowi bowiem syntezę służby wywiadowczej (zdobywanie wiadomości dotyczących nieprzyjaciela) i kontrwywiadowczej (infiltrowanie jego służb wywiadowczych) dlatego, że umożliwia "zdalne sterowanie" celem za pomocą wcześniej przygotowanych materiałów i to nie poprzez tajne, pełne niewiadomych wpływanie na specjalistyczne organy, lecz przez jawne oddziaływanie na człowieka ulicy, a poprzez niego na władzę i ekspertów, jako że eksperci są uzależnieni od władzy, to ostatnia zaś - od opinii publicznej. Procedura taka - na ile mi wiadomo - przypomina metody stosowane w manipulowaniu agentami wywiadu. Obywatel kraju-celu, którego pozycja lub zdolności umożliwiają mu dezinformację rodaków lub wpływanie na nich, zostaje zwerbowany przez kadrowego oficera werbunkowego kraju-inicjatora. Wachlarz motywów może być bardzo szeroki: od zbieżności poglądów politycznych aż po szantaż, poprzez całą gamę sytuacji pośrednich. Oficer werbunkowy bardzo szybko przekazuje agenta oficerowi manipulującemu, który podsuwa mu tematy działań, jakie ma prowadzić zależnie od swych możliwości i wpływów. Wykorzystując takie środki oddziaływania jak na przykład publicystyka prasowa czy telewizyjna, kadra uniwersytecka, ambona - agent rozpuszcza wśród opinii publicznej informacje, interpretacje, wątpliwości, przewidywania, których nikomu nie przyjdzie do głowy łączyć z państwem-dezinformatorem, ale które w ostatecznym rozrachunku służyć będą jego interesom. 

Agent jest opłacany i oceniany podobnie jak agent wywiadu - zależnie od skuteczności swego działania. Wyższość jego nad zwykłym szpiegiem polega na tym, że zamiast "eksportować" informacje - "importuje" je, to znaczy nie ogranicza się do przekazywania realiów kraju-celu, ale je modyfikuje. Po wprowadzeniu katalizatora do machiny opinii publicznej (zakładając oczywiście, że katalizator ten został należycie dobrany pod kątem opinii, którą zamierza się manipulować), agent nie ma już nic więcej do roboty. Pod warunkiem, że jest na to wystarczająco dużo czasu i że objęto nią dostatecznie dużą liczbę jednostek "z tłumu". operacja będzie się już teraz rozwijać samoczynnie, dzięki tzw.: "rezonatorom". Ludzie odgrywający rolę takich właśnie rezonatorów najczęściej czynią to mniej lub bardziej nieświadomie. Wydaje im się, że rozprzestrzeniają informację w imię wolności, podczas gdy w rzeczywistości szerzą dezinformację na korzyść totalitaryzmu. Niektórzy z nich są bez wątpienia mniej niewinni niż chcieliby wyglądać, czy nawet sami wierzyć; można przyjmować drobne upominki, ugiąć się przed drobnym szantażem, nie oprzeć się pokusie opublikowania wyłącznej wiadomości, nawet jeśli nie utrzymuje się stałych kontaktów z nieprzyjacielskim wywiadem, czy nie jest się na jego żołdzie. W każdym razie to co powiedział Sun Cy nie straciło nic ze swej aktualności: choćby pochyłość była jak najmniejsza, wystarczy położyć na niej kulkę, a kulka stoczy się na dół.

Wprowadzanie w błąd jest techniką; dezinformacja - doktryną. Podstawy jej znajdziemy w traktacie Sun Cy "Sztuka Wojenna". W dziele tym, liczącym prawie 2 500 lat, znalazło się takie oto stwierdzenie o kapitalnym znaczeniu: "Najwyższą umiejętnością w sztuce wojennej jest podporządkowanie sobie nieprzyjaciela bez walki". Nawiasem mówiąc, Sun Cy wiele miejsca poświęca taktyce: działania bojowe, marsze, wykorzystanie terenu, użycie ognia, podtrzymywanie ducha bojowego; ale uciekanie się do użycia broni uważa za wyjście ostateczne i najmniej pożądane. "Na wojnie, najlepszą polityką jest opanowanie nieprzyjacielskiego państwa w nietkniętym stanie; zniszczenie go, to ostateczność". I udziela nauk, umożliwiających osiągnięcie pożądanego celu. Należy zastosować wszelkie możliwe środki, żeby zabić w przeciwniku gotowość do walki i wiarę w zwycięstwo, które Sun Cy uważa za równorzędne. Sun Cy nie rozporządzał środkami, jakimi dziś dysponujemy: ani psychologią eksperymentalną, ani mass mediami, ani środkiem negatywnym, jakim jest paraliżujący strach przed konfliktem atomowym. Jego doktryna poczyniła piorunujące postępy w XX wieku. Najpierw doszła do głosu zarówno w propagandzie narodowo-socjalistycznej jak i komunistycznej (nie należy zapominać, że Gwałcenie tłumów przez propagandę polityczną było zadedykowane wybitnemu psychologowi Pawłowowi i wybitnemu socjaliście Wellsowi), ale dziś już etap ten mamy za sobą, czy raczej stał się on cześcią postępów, jakie doktryna poczyniła od owego czasu. Nie chodzi już bowiem o "gwałcenie tłumów" lecz o kierowanie ich w kierunku, który i tak je pociąga i wykroczenie poza poziom propagandy poprzez zorganizowane zniekształcenie obrazów i schematów myślenia. 


"JOHNNY ENGLISH - NOKAUT"
POZA KILKOMA ZABAWNYMI MOMENTAMI, 
RACZEJ NUDNA KOMEDIA 
 


Początkiem new looku w dezinformacji stało się utworzenie w 1957 r. Wydziału "D" w I Zarządzie Głównym KGB. Twórcą tego wydziału był generał Iwan Iwanowicz Agajanc. Ten elegancki ascetyczny oficer ormiańskiego pochodzenia (urodzony ok. 1910 r.) pracował podobno jako attaché w ambasadzie ZSRS w Paryżu pod nazwiskiem Awałow i należał między innymi do organizatorów Towarzystwa Przyjaźni Francusko-Sowieckiej. Sukcesy zawodowe Agajanca sprawiły, że jego Wydział został przekształcony w Zarząd; od 1963 r. jest to Zarząd "A" KGB. Po śmierci Agajanca, ok. 1970 r/. miał go zastąpić dotychczasowy jego zastępca Siergiej Aleksandrowicz Kondraszew. Ten urodzony w 1923 r. syn oficera KGB, ma za sobą klasyczną karierę dyplomatyczną: attaché kulturalny w 1953 r.pierwszy sekretarz ambasady w Londynie w 1956 r., a następnie w Wiedniu w latach 1957-1961. W 1964 r. miał zostać zastępcą Agajanca, co nie przeszkodziło mu w pojawieniu się w ambasadzie w Genewie w 1967 r. Interesuje się specjalnie Republiką Federalną Niemiec i jest ekspertem w delikatnej sztuce fałszowania dokumentów. Wszystkie te informacje, wyłowione z prasy, mogą być prawdziwe lub nie; nie ma to jednak żadnego znaczenia. Najważniejsze, że istnieje specjalny organizm, którego zadaniem jest dezinformowanie Zachodu i Trzeciego Świata. Dowody: agent wpływu zatrzymany na gorącym uczynku w Paryżu, skazany przez Trybunał Bezpieczeństwa Państwa i amnestionowany natychmiast po objęciu władzy przez socjalistów w 1981 r.; rewelacje majora Vladislava Bittmana, pracownika czeskich służb specjalnych czy pułkownika Lewczenki z VII Departamentu I Zarządu Głównego KGB.

Czy znaczy to, że tylko źli Sowieci uprawiają dezinformację, a reszta świata jest czysta jak łza? Oczywiście nie. Pamiętniki, które byli agenci CIA publikują na kopy, zapoznają nas z metodami, jaki stosują Amerykanie w tej dziedzinie. Operacja zmontowana przeciwko Sukarno, w której - jak pisze Joseph B. Smith - chodziło o zdyskredytowanie indonezyjskiego męża stanu (w tym celu CIA znalazła jego sobowtóra i sfotografowała go w damskim towarzystwie) jest typowa dla dezinformacji amerykańskiej, nie tylko z powodu amatorszczyzny w jej realizowaniu, ale także ostatecznego niepowodzenia. CIA nie wzięła pod uwagę, że Indonezyjczycy nie dostrzegą nic złego widząc swego prezydenta w sytuacji, która może się wydać naganna tylko opinii zachodniej. Są trzy powody, dla których trudno jest poważnie traktować amerykańską dezinformację. W przeciwieństwie do sytuacji, jaka wytwarza się podczas wojny konwencjonalnej, gdzie kraj "niebieski" walczy z "czerwonym", kraj dezinformujący, nawet jeśli wyznaczył sobie jakiś określony cel, zawsze naraża się na ryzyko zdezinformowania "przez zakażenie" całego świata. Aby więc mieć pewność, że nie zdezinformuje się sam - a ściślej, żeby mieć pewność, że dezinformacja zabójcza dla przeciwnika, będzie nieszkodliwa dla niego samego - musi rozporządzać jakimś kryterium prawdy; nie prawdy absolutnej, ale własnej prawdy - kryterium, które pozwoliłoby mu podzielić świat na "nas" i "innych". W demokracji ustalenie takiego kryterium jest niemożliwe, bo każdy może wierzyć w co mu się podoba. W kraju totalitarnym natomiast kryterium takie nasuwa się samo przez się: jądro doktryny, traktowane jako światopogląd naukowy, stanowi miernik prawdziwości obrazów i idei; w ostatecznym rozrachunku to, co jest korzystne dla marksizmu jest dobre, to co mu szkodzi - złe. "Aby wprowadzać w błąd na płaszczyźnie politycznej - pisze Pierre Nord - trzeba samemu mieć określone i zdecydowane zamiary polityczne, przejąć inicjatywę i działać ofensywnie". Państwa komunistyczne mają takie zamiary polityczne, demokracje - nie.

Po drugie, dezinformacja - jak już powiedzieliśmy - zakłada długotrwałe działanie, obliczone przynajmniej na kilka lat. Jedną z największych naiwności oficerów od akcji psychologicznej podczas wojny algierskiej było wyobrażanie sobie, że mogą wywrzeć jakiś wpływ w ciągu kilku tygodni. Otóż demokracje strukturalnie są niezdolne do prowadzenia jakichkolwiek długofalowych manewrów. W Stanach Zjednoczonych przemienność władzy grozi zmianą orientacji co cztery lata. We Francji, mimo pewnej stabilizacji jaką przyniosła V Republika, tempo w jakim zmieniają się szefowie służb specjalnych uległo nieznacznemu tylko zwolnieniu. W Wielkiej Brytanii konserwatyści z natury rzeczy muszą stawiać inne cele dezinformacji niż labourzyści, itd. Rzecz nie w tym, żeby kwestionować patriotyzm tych innych. Chodzi o to, że w systemie demokratycznym poszczególne orientacje z reguły nie są zgodne co do środków, nawet jeśli - wyjątkowo - są zgodne co do celów. Poza tym brak ciągłości uniemożliwia służbom zachodnim należyte rozpoznanie środowiska, którym chcą manipulować, a to sprawia, że często ponoszą one tak żałosne fiasko jak ów francuski oficer V Oddziału, który chciał zjednać ludność arabską, puszczając jej piosenki kabylskie. I wreszcie - o czym już wspominałem - dezinformacja może być skuteczna tylko jeśli cel w jakiejś mierze współdziała i jeśli jest ona prowadzona za pośrednictwem mass mediów. W państwach totalitarnych państwo posiada monopol informacyjny, ludność jest więc zabezpieczona przed wszelką ingerencją tego typu. Na przykład, aby dotrzeć do sowieckiej opinii publicznej CIA jest skazana na uciekanie się do audycji rozgłośni rosyjskojęzycznych (Głos Ameryki, Swoboda, itp), których sporadyczny odbiór nigdy nie zrównoważy działania miejscowych mass mediów ściśle kontrolowanych przez państwo. Wniosek: w dziedzinie dezinformacji, kraje tzw.: wolnego świata są pozbawione wszelkich możliwości ofensywnego działania. W dodatku niełatwo jest im też bronić się przed dezinformacją, bo z samej definicji są przywiązane do wolności swych mass mediów. i z prawnego punktu widzenia nic nie może przeszkodzić przeciwnikowi w ich opanowaniu.




A jednak Zachód musi znaleźć jakieś środki zapobiegawcze, jeśli chce zachować swą niezależność i poziom życia, bo oba te elementy idą w parze; na szczęście dla obrońców wolności bankructwo gospodarcze totalizmu widoczne jest jak na dłoni. Poszukiwania takich środków przebiegać powinny, jak się wydaje, w trzech kierunkach. Po pierwsze, trzeba zdać sobie sprawę z samego istnienia dezinformacji, jej systematycznego i szkodliwego charakteru. Nie należy przy tym wpadać w paniczną "manię dezinformacyjną", odrzucać każdą informację, pod pretekstem, że może być ona fałszywa, podejrzewać wszystkich zatrudnionych w środkach masowej komunikacji, że są agentami wpływu. Trzeba natomiast pogodzić się z oczywistym faktem, że nasze społeczeństwo robi z nas wszystkich rezonatory i starać się nie rezonować bez potrzeby. Przyjąć postawę skrupulatnej nieufności, nie przyjmować do wiadomości niczego bez uprzedniego sprawdzenia, nabrać zwyczaju czytania gazet, z którymi się nie zgadza, a czytając je nigdy nie zapominać zadać sobie pytanie: komu dana informacja czy komentarz służy? Poznawać metody dezinformacji i zabawić się odnajdowaniem jej przykładów w prasie i środkach audiowizualnych. Odwoływać się do swego zdrowego rozsądku. Po drugie, należałoby powołać zespoły specjalistów - psychologów, socjologów, dziennikarzy, ekspertów od kontringerencji - którzy badaliby konkretne przejawy dezinformacji, analizując na przykład artykuły publikowane w tej czy innej gazecie, docierając do źródłowej informacji dostarczonej przez określoną agencję prasową, a od tej informacji do rzeczywistego wydarzenia, wychwytując modyfikacje, ujawniając zastosowane metody dezinformacji, wykrywając ogólne zasady, odtwarzając na przykładzie praktyki doktrynę. Po trzecie, przestępstwo dezinformacji i przestępstwo wpływania powinno być uznane przez prawodawstwo i wpisane do kodeksu karnego. Aberracją jest, żeby w epoce wszędobylskich satelitów rozpoznawczych państwa zachodnie nadal karały za szpiegostwo, a nie za działalność nieporównanie bardziej szkodliwą. ZSRS który wie doskonale w czym rzecz, od dawna zna pojęcie "działalności antysowieckiej", jako przestępstwa.

Czy znaczy to, że powinniśmy naśladować metody przeciwnika, zrezygnować z wolności prasy, ścigać naszych obywateli za wyrażane przez nich poglądy? Nic podobnego. Chcemy zachować nie tylko niezależność i określony typ gospodarki, nasze ojczyzny i swobody, ale także pewien ideał życia i nie ma mowy o zakwestionowaniu go po to, żeby lepiej go obronić. Należy przy tym jednak pamiętać, że opinie obywateli wchodzą tu najmniej w grę. gdyż - jak już wspomnieliśmy - agenci wpływu z reguły prezentują opinie nie mające nic wspólnego z ich rzeczywistą przynależnością polityczną. Trudno mieć do ludzi pretensje o to, że kochają pokój lub wolą, żeby ich kraj nie angażował się politycznie po stronie żadnego bloku. W tym wypadku mamy na myśli wyłącznie agentów zwerbowanych i opłacanych przez obce państwo, mających za zadanie importowanie szkodliwych informacji do krajów-celów, a w obecnym stanie prawnym praktycznie bezkarnych. Wspomniany wyżej agent wpływu został skazany na karę więzienia tylko dlatego, że był jednocześnie agentem wywiadu, a nieistniejący już Trybunał Bezpieczeństwa Państwa dysponował rozleglejszą władzą sądową niż zwykły sąd przysięgłych. Czy należy utożsamiać agentów dezinformacji ze szpiegami? Mogliby oni bez trudu udowodnić, że nie przekazują żadnych informacji na zewnątrz. Czy należy ich oskarżyć o "współpracę z agentami obcego państwa"? Sformułowanie jest tak ogólnikowe, że opinia publiczna, odpowiednio urobiona przez innych agentów pozostających na wolności, byłaby po stronie oskarżonych. Co się zaś tyczy prokuratora, to nigdy nie zdołałby on dowieść szkodliwości postępowania oskarżonego, gdyż prawo francuskie zna jedynie pojęcie szkodzenia "interesom obrony państwa oraz podstawowym interesom gospodarczym kraju", wszystkie inne są niekaralne. A więc uniewinnienie jest nieuchronne.

Wydaje się więc, że prawodawca musi się odpowiednio wyposażyć, żeby móc bronić interesów narodowych, których nie chroni dziś jeszcze prawo, przede wszystkim prawa obywatela do tego, żeby był informowany nie będąc przy tym dezinformowanym, a przynajmniej - jak najmniej dezinformowanym. Praktyczne trudności ze schwytaniem agenta wpływu na gorącym uczynku i udowodnieniem mu winy - byłoby to już nieco łatwiejsze w wypadku agenta dezinformacji - nie powinna nas powstrzymywać przed przyjęciem rozwiązań prawnych przewidujących te przestępstwa. Z jednej strony zawsze łatwiej będzie dowieść działania niż jego szkodliwości. Z drugiej - zakładając nawet, że odpowiedni artykuł kodeksu karnego nigdy nie zostanie zastosowany - będzie on miał trzy korzystne skutki:
- przeciwnik usłyszy sygnał ostrzegawczy; tajna technika ujawniona nie jest wiele warta;
- ludność zostanie ostrzeżona, a co za tym idzie zachęcona do większego krytycyzmu przy lekturze i odbiorze mass mediów;
- same mass media będą zmuszone do bardziej odpowiedzialnego podejścia do swej działalności niż część z nich robi to obecnie. 
Oto jak wygląda broń, oto jakie są możliwe porady. Sołżenicyn mówił, że nadzieją narodów Rosji jest nauczyć się żyć bez kłamstwa. Nadzieją narodów Zachodu jest nauczyć się żyć bez pozwalania na wmawianie sobie kłamstwa. 



 ...NA WYPOWIEDZI PANÓW TAKICH JAK BRAUN (CZY TEŻ KORWIN-MIKKE, ALE TO JUŻ NA MARGINESIE). 


SŁUCHAJĄC BOWIEM TEGO PANA POWAŻNIE SIĘ ZASTANAWIAM NAD METODAMI I ŚRODKAMI DEZINFORMACJI WE WSPÓŁCZESNYM ŚWIECIE. CO ZA GŁUPOTY ON BOWIEM PLECIE, JAKI "FORT XI". CZY TEN CZŁOWIEK MA POJĘCIE O CZYM MÓWI, CZY PO PROSTU TAK PAPLE, CO MU ŚLINA NA JĘZYK NANIESIE? POWIEM TAK, RĘCE OPADAJĄ I NIE CHE SIĘ TEGO NAWET KOMENTOWAĆ, A JEDYNIE DODAĆ IŻ NAPRAWDĘ BARDZO ŻAŁUJĘ ŻE W DZISIEJSZYCH CZASACH NIE MAMY KOGOŚ NA MIARĘ PIŁSUDSKIEGO, KTÓRY TO CAŁE ZARÓWNO LEWACKIE JAK I CEBULACKO-NARODOWE TAŁATAJSTWO WZIĄŁ OSTRO ZA MORDY I WSKAZAŁ MIEJSCE W SZEREGU. 

TAK KOCHANI, MOŻE OSTRO POWIEDZIANE, ALE PRAWDZIWIE, BO PRZECIEŻ KTO ZNA HISTORIĘ TEN WIE, ŻE NA POCZĄTKU II RZECZPOSPOLITEJ, JUŻ PO ZWYCIĘSTWIE NAD BOLSZEWIKAMI ZACZĘŁA SIĘ W KRAJU tzw.: "SEJMOKRACJA" - CZYLI SOBIEPAŃSTWO. JEŚLI DZIŚ KTOKOLWIEK NARZEKA NA BIUROKRACJĘ, KOLESIOSTWO, PARTYJNIACTWO I NEPOTYZM, DOPRAWDY NIE CHCIAŁBY SIĘ PRZENIEŚĆ DO POLSKI Z LAT 1921-1926, BOWIEM BYŁ TO DOPRAWDY KRAJ WROGI JAKIMKOLWIEK WOLNOŚCIOWYM PLANOM I PROJEKTOM GOSPODARCZYM. PIŁSUDSKI BYŁ MĘŻEM OPATRZNOŚCIOWYM, BYŁ PRAWDZIWYM MESJASZEM NASZEGO KRAJU, KTÓRY OCALIŁ TO, CO MOGŁO ZOSTAĆ ZNISZCZONE PRZEZ SOBIEPAŃSTWO WSZELKICH NACJONALISTYCZNYCH I LUDOWYCH PANICZYKÓW, KTÓRZY "MĘŻNIE" ZRZESZALI SIĘ W PARTIACH I KLUBACH O CHARAKTERZE ANTY-PIŁSUDCZYKOWSKIM (LUB ANTYSANACYJNYM), ALE GDY PRZYSZŁO CO DO CZEGO, GDY TRZEBA BYŁO ODBIJAĆ LWÓW, ZDOBYWAĆ WILNO, WALCZYĆ O WIELKOPOLSKĘ - GDZIE BYLI CI PANOWIE, DEKLARUJĄCY SWOJE NARODOWO-PATRIOTYCZNE POGLĄDY. PIERWSI BYLI DO... NADSTAWIANIA TYŁKA.

KOCHANI, GDYBY NIE PIŁSUDSKI I LUDZIE Z JEGO OTOCZENIA, TO NAPRAWDĘ WIERZCIE MI, POLSKA PRZEDWOJENNA NIE OSIĄGNĘŁABY NAWET POŁOWY TEGO, CO ZDOBYŁA POŚWIĘCENIEM BOJOWYM LEGUNÓW I ŻOŁNIERZY KOMENDANTA W CZASIE WOJNY 1920 r. A TERAZ TAKI PAN BRAUN MÓWI NAM COŚ O: "FORCIE XI" W POLSCE. NO CÓŻ, JAKBYM SŁYSZAŁ DRUGIEGO GIERTYCHA, STROŃSKIEGO, GRABSKIEGO CZY WITOSA - LUDZI, DLA KTÓRYCH NIEPODLEGŁOŚĆ NIE BYŁA PRIORYTETEM (BO POLSKA ODERWANA OD ROSJI NIE BĘDZIE W STANIE PRZETRWAĆ - JAK MAWIAŁ CHOCIAŻBY GRABSKI), KTÓRZY NISZCZYLI W PIERWSZYCH LATACH RZĄDÓW SEJMU, TĘ DOPIERO CO ODBUDOWANĄ CIĘŻKĄ DANINĄ KRWI OJCZYZNĘ. PÓKI MARSZAŁEK NIE WZIĄŁ DO RĘKI BATA I NIE WSKAZAŁ TYM MOCIUM-PANOM MIEJSCA W SZEREGU.






A jak kwestię dezinformacji i agentury wpływu widział żyjący w VI wieku p.n.e. chiński myśliciel i autor "Sztuki Wojennej" - Sun Cy? O tym w kolejnej części
 


CDN. 
 

3 komentarze:

  1. Miejsce w szeregu to pokazał bandytom europejskim mających się za polityków, Roman Dmowski wielki Polak i patriota.Zawsze twierdził, że jest polakiem i ma polskie obowiązki.Takie motto nie zostało po Piłsudskim ponieważ zaprzedał się złotemu cielcowi był jednym z masonów, nie wiadomo czy rytu szkockiego albo francuskiego ale to zdrajca. Już samo to wystarcza do tego stwierdzenia ponieważ wszystkie żydowskie partie po okrągłostołowe czapkują mu pod pomnikami i wznoszą peany na jego cześć. A do głów narodowi sączy się bajki o jego patriotyzmie i bohaterstwie . A to był kobieciarz , utracjusz i zwykły zdrajca którym jak pacynką poruszali Ci którzy rozdają światowe karty. Zobacz sobie Ragnar zdjęcia z jego rękoma w klapach płaszcza, chyba wiesz co to za gest i co on oznacza. Szanuję twój blog i opracowania historyczne w niej zawarte, ale jeżeli chodzi o Napoleona i Piłsudskiego to mylisz się. To masoni i zdrajcy ludzie marionetki, którzy byli ,są i będą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uważam że w dzisiejszych czasach nie powinny nas dzielić zaszłości historyczne, gdyż My wszyscy - Patrioci powinniśmy się dziś jednoczyć, a nie dzielić (dlatego też wspieram ten ruch, który nosi nazwę "Konfederacja" - choć niestety często czynię to z ciężkim sercem). Jeśli zostaniemy podzieleni - to będzie klęska nie tylko dla samych patriotów jako takich, to będzie klęska dla całej Polski. My sobie nie możemy już pozwolić na to, aby ktokolwiek nas podzielił (czy to Moskwa, czy Berlin czy Tel Awiw czy ktokolwiek inny). Wiem że różnice istnieją i będą istniały (dlatego też o tym piszę), ale skupmy się na ZJEDNOCZENIU.

      Polska musi się zjednoczyć (bowiem doprawdy, z zagranicy docierają do mnie głosy że jesteśmy bardzo podzielonym narodem - zresztą jakbym o tym nie wiedział, ale skoro tak mówią tzw.: "zwykli ludzie", to służby obcych państw tym bardziej zdają sobie z tego sprawę). Dlatego tutaj już nie ma miejsca na walkę trumnami i na dbanie o interes osobisty - tu sprawy idą o przetrwanie narodu polskiego a raczej o przetrwanie polskiej kultury i tradycji narodowej, która dla wielu stanowi znacznie poważniejszą przeszkodę, niźli jakiekolwiek państwo podziemne czy opór zbrojny.

      Usuń
  2. Ja jestem Piłsudczykiem - nigdy tego nie ukrywałem i doprawdy wolałbym widzieć zamiast "Konfederacji" nową partię sanacji państwa polskiego, ale... nie można mieć wszystkiego - prawda? Natomiast cenię i szanuję postać Romana Dmowskiego (pomimo kilku jego zupełnie głupich politycznych volt, z których potem się wycofywał rakiem). Wiem też że wśród przedwojennych narodowców było wielu wspaniałych i godnych uznania ludzi, wielu szanuję i cenię po dziś dzień - bo przecież nie chodzi tutaj o poglądy polityczne a po gorejące serce polskie (i głównie pod tym względem rozpatruję osobę godną poszanowania). Ale drogi Kolego, nie powiesz mi że duża część tego narodowego (niedopowiedzenie) zasługuje na uznanie (zresztą - żeby nie było, wcale nie uważam że rządy sanacyjne po 1935 r. były wyśmienite i że nie brakowało tam ludzi niekompetentnych a nawet głupich, których błędy zaważyły potem na losach państwa, ale doprawdy, jeśli miałbym wybierać, to składam ręce do Boga dziękując Mu za postać Marszałka i to co uczynił w roku 1926. To jest moje zdanie i nie zamierzam się z Tobą na ten temat spierać, bo uważam że liczy się przede wszystkim zjednoczenie państwa i narodu - choć niekiedy język i ręce świerzbią mnie do dania odporu na pewne narodowe argumenty, to się powstrzymuję. Musimy bowiem myśleć o przyszłości nie tylko naszej Ojczyzny, ale (Daj Boże) możemy stać się wzorem do naśladowania dla reszty tego zdziwaczałego i poddanego kompletnemu praniu mózgów Kontynentu.

    Jest na to duża szansa, ale doprawdy, nie możemy się dzielić. Tych wyborów (do parlamentu) Konfederacja nie wygra, (jeśli uzyska dwucyfrowy wynik to doprawdy będzie sukces), dlatego też nie widzę innej opcji, jak na razie poza PiS-em, który (chcąc nie chcąc) musi jeszcze porządzić tę druga kadencję. Narodowcy nie są bowiem przygotowani do objęcia rządów i gdyby przez przypadek wygrali teraz, to walec medialnego i finansowego ataku, jaki obraca się przeciw PiS, byłby z dziesięć razy silniejszy, a jestem przekonany że oni by tego nie wytrzymali (Naród też byłby tym z pewnością zmęczony). Do przejęcia władzy trzeba się mądrze przygotować i budować swoją pozycję latami. Jeśli przez tę czteroletnią kadencję Konfederacja będzie stanowiła swoistą "rozsądną opozycję" do PiS-u, naprowadzającą tych skołowaciałych i już często oderwanych od rzeczywistości (o nepotyzmie w PiS-ie nie piszę, bo to jest już coś naturalnego) pisowców, to jestem przekonany że wiele uda się zmienić na lepsze (samemu PiS już niczego nie zmieni, oni potrzebują konkurenta, który jednocześnie nie będzie ich zwalczał fizycznie a "naprowadzał" na określone działania).

    Dlatego też ja jako piłsudczyk i napoleonista - mówię i nawołuję do sympatyków stronnictw narodowych - ZJEDNOCZMY SIĘ - INACZEJ ZGINIEMY, bo walec który już jedzie (ze Wschodu i z Zachodu), jest na tyle potężny, że w pojedynkę nie mamy szans.

    POZDRAWIAM!

    OdpowiedzUsuń