Stron

czwartek, 29 sierpnia 2019

W KRÓLESTWIE KRYSZTAŁOWYCH ŁEZ - Cz. I

OPOWIEŚCI Z ZIEMI CZTERECH KWART





"TYCH LUDZI NIE SPOSÓB ZROZUMIEĆ"





 
Świtało już, gdy na rozległy plac wkroczyło kilkuset mężczyzn, którzy zaczęli oczyszczać drogę z kamieni i słomy. Drogą tą miał wkrótce kroczyć ich wódz, więc mężczyźni ci uwijali się szybko i sprawnie, zbierając kamyki i znosząc je w jedno miejsce, oraz czyszcząc plac z wszelkich innych pozostałości i osadów. My siedzieliśmy ukryci w jednym z domostw, obserwując sytuację i mocno trzymając w dłoniach arkebuzy i szpady u boku.

- Nigdy nie wiadomo czego możemy się spodziewać od tych czcicieli demonów - przerwał ciszę głos jednego z nas, Pedra Quesady, który nasypawszy prochu, wymierzył arkebuzem w jednego z obecnych na placu mężczyzn. 

- Słyszałeś rozkaz, mamy czekać na sygnał. Odłóż to bo nas zdradzisz! - rzekł doń niejaki Eduardo Ortiz, chwytając ręką o arkebuz Quesady.

- Myślisz że jestem głupi? Dworuję sobie tylko. Ale ty pewnie tego nie rozumiesz, jak każdy kataloński wieśniak - odparł z widocznym sarkazmem Pedro.

- Ty andaluzyjski ćwoku, myślisz że możesz mnie tak bezkarnie znieważać? - Eduardo cały aż poczerwieniał ze złości.

- Uspokójcie się na litość boską, bo nas wszystkich wydacie. Jak nie potraficie trzymać języka za zębami, to możecie go szybko stracić. Te dzikusy gotowi są każdego z nas zjeść żywcem, słyszałem że jedzą ludzkie mięso i wykonują przy tym demoniczne tańce - nasz dowódca, Hernando de Soto, szybko uspokoił sytuację i przywrócił posłuch - Cisza teraz, coś się dzieje!

Rzeczywiście na plac w otoczeniu sporej świty przebranej w jednobarwne błękitne stroje, wniesiona została lektyka, na której siedział wódz tej zgrai pogańskich barbarzyńców. W pewnym momencie uczynił on znak ręką, po którym niosący go słudzy postawili lektykę na ziemi. Niespiesznie podniósł się ze swojego wygodnego miejsca, zrobił kilka niepewnych kroków - stanął. Znów ruszył kilka kroków i znów stanął.

- O co chodzi? - Pedro jak zwykle najmniej cierpliwy z nas wszystkich, musiał się wtrącić.

Wódz dzikusów wciąż poruszał się w dziwny sposób, robił kilka kroków do przodu, stawał, cofał się, znów robił kilka kroków do przodu i znów stawał. Przyglądał się.

- Chyba coś podejrzewa - komentarze Pedra stawały się doprawdy irytujące.

- Nie, jest na to za głupi. Słyszałem że te dzikusy są ludźmi tylko z wyglądu, a tak naprawdę przypominają małpy. Nie znają nawet ognia - stwierdził Hernando de Soto.

Na placu pojawił się nasz kapłan - ojciec Valderve, niosąc w lewej dłoni duży krucyfiks, w prawej zaś Pismo Święte. Szedł w towarzystwie jednego z nawróconych dzikusów, który miał zapewne być jego tłumaczem. Kapłan podszedł do zdumionego wodza barbarzyńców i ukazał mu Krzyż Święty. Wódz był zdumiony, było to widać wyraźnie, pytanie tylko czy samym widokiem krzyża, czy też obecnością ojca Valderve. Ten zaś wskazując na Pismo Święte, oddał je do rąk zdziwionego wodza. Ten wziąwszy podarek, przez krótką chwilę zaczął go oglądać a nawet wąchać.

- Mówiłem że to zwierzęta - dodał do Soto - Co on robi?

Wódz otworzył księgę i ponownie zbliżył ją do ust a następnie do ucha. Nasłuchiwał przez dłuższą chwilę, po czym wyraźnie zdegustowany... po prostu wyrzucił Pismo Święte na ziemię. W tym momencie dał się słyszeć dźwięk trąby - nasz umówiony sygnał. W ciągu kilku chwil z okolicznych chat wypadły grupki żołnierzy, którzy po oddaniu pierwszych strzałów w stronę otoczenia pogańskiego kacyka, resztę roznieśli szpadami, gdyż tamci, choć znacznie liczniejsi - nie mieli przy sobie broni. Zaczęła się krwawa zapłata za tak haniebne potraktowanie Księgi naszego Pana, Jezusa Chrystusa.




 Wydarzenia, które umieściłem w tym krótkim wstępie, miały miejsce dokładnie 16 listopada 1532 r. w andyjskiej mieścinie o nazwie Cajamarca. Rzeź na placu w Cajamarca, była spowodowana nie tylko niezrozumieniem dwóch obcych sobie kultur, ale również ambicjami wodzów - zarówno dowodzącego wyprawą Hiszpanów - Francisca Pizarra, jak i samego Atahualpy, władcy potężnego południowoamerykańskiego imperium Inków. Bardzo ciekawa jest kwestia związana z wyrzuceniem Biblii na ziemię przez inkaskiego władcę, gdyż (według mnie) nie było to spowodowane emocją samego króla, który oczekiwał spotkania z Pizarrem, a wyszedł doń jedynie kapłan w towarzystwie jakiegoś lokalnego "lengua" (tak Hiszpanie nazywali indiańskich tłumaczy), który też z całą pewnością nie wywodził się z elity ludu Keczua (czyli innymi słowy z ludu Inków), i zapewne nie znał też dworskiego języka jakim posługiwał się Sapa Inka oraz jego otoczenie. Tłumaczenie było więc dosyć ubogie i zapewne nie potrafił on przetłumaczyć na język keczua wszystkich zwrotów, takich jak choćby "Pismo Święte" czy "Chrześcijanin". Zupełnie inną kwestią jest sam fakt, iż nawet jeśli (jak sądzę) odrzucenie Biblii nie było podyktowane emocjami, to jednak miało wyraźny aspekt symboliczno-religijny, czytelny dla obu kultur: hiszpańskich Chrześcijan i Indian Keczua. Dla Hiszpanów był to akt znieważenia ich wiary, odrzucenia Chrystusa w imię "demonicznych bożków". A jak ten symboliczny gest został odebrany przez Inków? Żeby odpowiedzieć sobie na to pytanie, należy zrozumieć jedną rzecz, a mianowicie taką że Indianie Keczua naprawdę myśleli że Biblia... mówi ludzkim głosem, stąd te wszystkie przykładania księgi do uszu, które były niezrozumiałe dla Hiszpanów, lecz już dla Inków stanowiły sprawdzian "boskości" przybyszy i siły wsparcia stojącego za nimi ze strony istot nadprzyrodzonych. 

Skąd jednak pomysł że "brodacze" (jak Hiszpanów z kolei nazywali Indianie) rozmawiają ze swymi "mówiącymi chustami" (czyli z księgami Pisma Świętego). Otóż przekonanie to wzięło się z faktu obserwowania przybyszy, którzy często modląc się (nawet będąc samemu) czytali Biblię na głos, gdyż tak właśnie czytano Ją zarówno w średniowieczu jak i w okresie Renesansu. Skoro Hiszpanie modlili się na głos, czytając Księgę, Inkowie myśleli że... rozmawiają oni z bogami, z siłami nadprzyrodzonymi, którzy mogą im zesłać wsparcie wyrosłe na "pełni mocy" (dla Inków "pełnia mocy" była dostępna tylko dla samego władcy, który jako jedyny miał możliwość rozmawiania z bogami czy duchami przodków). Hiszpanie zaś (oczywiście głównie ci którzy umieli czytać) modlili się przy otwartej Biblii, czytając ją na głos, co sprawiało wrażenie iż rozmawiają z duchami lub potężnymi bogami których siły i możliwości Inkowie się obawiali. Inkowie nie bali się ani koni (których notabene też nie znali), ani broni palnej, którą Hiszpanie dysonowali w dość niewielkich ilościach. Tak naprawdę przerażała ich właśnie umiejętność jaką posiadali przybysze, umiejętność komunikowania się "z bogami". Atahualpa, któremu ojciec Valderve ofiarował Biblię, uważał że owa "mówiąca chusta" przemówi również do niego, dając jednocześnie potwierdzenie boskości owych przybyszy. Ponieważ jednak nie przemówiła, władca z niesmakiem wyrzucił ją na ziemię, dając tym samym czytelny znak swoim ludziom - patrzcie, przybysze są tylko ludźmi, a ich bogowie są fałszywymi bogami, którzy nie potrafią mówić. Nim jednak ów przekaz dotarł do zgromadzonych Inków, Pizarro dał sygnał do ataku w czasie którego wyrżnięto całą ochronę Atahualpy (która nie posiadała przy sobie broni) a samego Sapa Inkę uprowadzono w niewolę (inną kwestią jest fakt że Pizarro po prostu ubiegł Atahualpę, który już będąc w niewoli przyznał się że sam planował uprowadzenie Hiszpana).




Obaj wodzowie dzień wcześniej (15 listopada 1532 r.) spotkali się w pobliżu wód termalnych pod Cajamarcą, podczas uroczystości rytualnego wypicia chichy, czyli kukurydzianego piwa - będącego symbolem zrównania tego, komu władca ów przywilej proponował z samym Sapa Inką. Hiszpanie mieli się przy tym zachować podobnie, jak ostatnio zachowała się podczas powitania na Ukrainie żona premiera Izraela - Benjamina Netenjahu, wyrzucając na ziemię oferowany jej chleb powitalny. Pizarro postąpił dokładnie tak samo, a przynajmniej tak to opisał w swym (spisanym po hiszpańsku) dzienniku Titu Cusi - bratanek Atahualpy. Otóż, jak twierdził: "Yunkowie przyprowadzili dwóch (drugim oprócz Pizarra był Hernando de Soto) spośród tychże wirakoczów przed mego stryja, Atahualpę, który był w tym czasie w Cajamarce i powitał ich bardzo dwornie, podając jednemu w złotym kielichu napój, jaki my zawsze pijamy. Hiszpan zaś, biorąc od niego kielich, wylał napój, co bardzo rozgniewało mego stryja". Stało się tak w wyniku czy to niezrozumienia, czy też niechęci wyrosłej z upokorzenia, jakiego doznał wcześniej ze strony Inków posłaniec Pizarra, któremu inkascy strażnicy nie pozwolili zbliżyć się do "miasta białych namiotów" (rozbitych w dolinie pod Cajamarcą według opisu Diega Truillo). Wróciwszy do obozu Pizarra, ów posłaniec miał radzić Hiszpanom aby nie spożywali nadesłanego przez Atahualpę prowiantu ani też nic z nim nie pili. Gdy Pizarro i de Soto przybyli do obozu Sapa Inki, ujrzeli jak ok. 500 Inków otacza namioty kobiet Mamacona, które sporządzały właśnie ów napój chichy (to też bardzo ciekawa funkcja zarezerwowana tylko dla kobiet w społeczeństwie inkaskim. Były to swoiste zakony religijne, w którym kapłanki Słońca i kapłanki Księżyca sprawowały swe funkcje religijne. W całym kraju było w czasach Atahualpy i jego ojca - Huayny Capaca - aż 15 000 kobiet zgromadzenia Mamacona, z czego największe, liczące 1 500 niewiast, znajdowało się w stolicy - w Cuzco i nosiło nazwę Coricancha. Poza tym równie duże zgromadzenie "Kobiet Wybranych" Mamacona znajdowało się na Wyspie Słońca, leżącej na Jeziorze Jaguara (było to Jezioro Titicaca), które graniczyło z Wyspą Księżyca i istniejącą tam Świątynią Księżyca. Część kobiet ze zgromadzeń Mamacona przeznaczano również na ofiary dla bogów, były to tzw.: "Kobiety Wybrane" - Acclacuna a złożenie w ofierze miało być dla nich najwyższym zaszczytem. Zdarzało się jednak że nim kapłan zatopił sztylet w "kobiecie wybranej", trzeba było ją mocno trzymać za ręce i nogi aby się nie wyrwała. Jednak Inkowie składali ofiary z ludzi sporadycznie, najczęściej podczas trzęsień ziemi bądź innych katastrof naturalnych i nie mordowali ludzi hurtowo, jak czynili to Aztekowie czy choćby Majowie).

Pierwsze spotkanie Pizarra i Atahualpy nie było więc pozytywne, Hiszpan zapewne obawiał się otrucia, a Sapa Inka poczuł się obrażony, lecz nie mając jeszcze wiedzy o sile wsparcia jakiego przybyszom udzieliły siły nadprzyrodzone, nie uczynił nic by ich za tę zniewagę ukarać. Gdy Pizarro i de Soto opuszczali "miasto białych obozów" Atahualpa miał rzec: "Tych ludzi nie sposób zrozumieć". Na drugi dzień w Cajamarce inkaski władca został pojmany przez Pizarra i stał się jego jeńcem, a całe potężne inkaskie państwo (zbudowane notabene, co bardzo ciekawe - bez pomocy koni, bez pomocy kół, gdyż Inkowie nie znali koła, a konie na kontynencie amerykańskim wyginęły, jeszcze nim zaczęły kształtować się tam pierwsze ludzkie cywilizacje. Jak również bez pomocy pisma, gdyż do zapisywania informacji o towarach i liczbie ludności - posługiwali się oni jedynie zwojami posupłanych sznurków - zwanych quipu. Mimo to stworzyli niesamowitą cywilizację i kulturę, obejmującą zarówno prawo, religię, astronomię (ze sławnym obserwatorium astronomicznym w Cuzco, któremu nie mogli się nadziwić sami Hiszpanie) i potężnymi fortyfikacjami (łącznie z twierdzą Saksahuaman w Cuzco, o której hiszpański kronikarz Sancho pisał: "Wielu z tych, co ją zwiedzili, a którzy bywali w Lombardii i innych obcych krajach mówią, że nigdy nie widzieli podobnej budowli. Żadne rzymskie fortece nie robią takiego wrażenia"), zaczęło się chylić ku rozpadowi. Jednak kultura i społeczeństwo ludu Keczua stworzyło wiele i wartych przedstawienia ciekawych osiągnięć, dlatego też już od jakiegoś czasu przymierzałem się by rozpocząć ten temat. Będzie to już drugi mój temat z cyklu "opowieści indiańskich" po serii (jeśli można ją tak nazwać): "Pierzasty wąż nadciąga ze Wschodu", opowiadającej o dziejach Azteków (ludu Nahuatl). Pragnę jeszcze poświęcić serię odnoszącą się do kultury Majów, a także plemion Indian Północnoamerykańskich. Ale to ewentualna przyszłość, na razie w kolejnej części tego wątku przejdę już bezpośrednio do kultury, religii i mentalności ludu Keczua, aby pokazać jak bardzo różniła się ona od świadomości Hiszpanów, czy w ogóle ludzi wyrosłych w kulturze europejskiej, zbudowanej na tradycji Grecji, Rzymu i Chrześcijaństwa. To tyle na dziś. 






CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz