Stron

sobota, 21 września 2019

ROSJA TO NIE KRAJ - TO STANU UMYSŁU - Cz. I

CZYLI CZYM SIĘ RÓŻNI 

RUSKA PRAWDA OD GÓWNO PRAWDY?






 Rosja to kraj absurdu można by powiedzieć. W sieci krąży wiele memów i zdjęć pokazujących prawdziwe życie w Rosji i to, co tamtejszy "ruski lud" wyprawia. Nie zamierzam jednak teraz komentować poszczególnych memów, a raczej skupić się na innej, równie bardzo ciekawej rzeczy. A mianowicie na tym co różni ruską prawdę od tzw.: "gówno prawdy". Zapewne nieco dziwny to temat - owszem - podobnie jak dziwne są zachowania i ludzie mieszkający w tym kraju pełnym absurdów, zwanym Rosją. Jednak przechodząc do konkretów, chciałbym teraz zamieścić niektóre artykuły z rosyjskich blogów internetowych, w których omawiana jest historia II Wojny Światowej (dla spotęgowania absurdu, w Rosji zwanej "Wielką Wojną Ojczyźnianą"). Jest to bardzo ciekawa lektura, która od razu przenosi człowieka w zupełnie inny wymiar rzeczywistości - tak jakbym znalazł się nagle nie tylko na innej planecie, ale wręcz w innym wszechświecie. Działa to niczym narkotyk - najpierw zdziwienie potęgujące się coraz bardziej wraz z czytaniem i zamieniające się w stan kompletnego zidiocenia umysłowego (tak jakby ktoś rozbijał młotkiem mój mózg), a następnie przychodzi otrzeźwienie i bolesny kontakt z rzeczywistością - tą naszą rzeczywistością, nie stworzoną pod wpływem umysłowego zidiocenia. Co ciekawe - po przebudzeniu (ponownym kontakcie z rzeczywistością), pozostaje w człowieku wielka potrzeba ponownego udania się w te nieznane rejony mentalnego wszechświata, po to właśnie aby próbować zbadać owe zjawisko. Niesamowita sprawa. Ale dzięki temu mogę zrozumieć dlaczego Rosja w obecnym kształcie nigdy nie będzie krajem normalnym (nie piszę "europejskim" bowiem Europa dziś też jest już prawdziwą kloaką, a "wartości europejskie" spoczywają na samym jej dnie). Nigdy nie będzie normalnym krajem, póki całą Rosję kontroluje jeden reżim, który zasiada albo na moskiewskim Kremlu albo w Petersburgu. Pisałem o tym już wiele razy i przypomnę tylko że Rosja naprawdę się odrodzi (również duchowo) dopiero wówczas, gdy oderwie się od moskiewskiej narracji i kontroli i gdy poszczególne obwody Federacji Rosyjskiej zamienią się w prawdziwie suwerenne i całkowicie niepodległe państwa.

Przechodząc jednak do treści artykułów umieszczanych na blogach, choć mam nieodparte wrażenie że pisane są "na jedno kopyto", chciałbym nadmienić, że tłumaczenie owych artykułów nie jest moje, gdyż (niestety) nie "posiadam" języka rosyjskiego (jak to kiedyś, jeszcze w czasach swej świetności wyraził się Tadeusz Drozda, zapowiadając że będzie teraz mówił po angielsku i dodał: "Kto z Państwa nie posiada języka angielskiego, może opuścić salę na ten moment"), muszę więc polegać na tłumaczeniu automatycznym (bez wątpienia jest to moja ułomność, ponieważ brakowało mi w młodości konsekwencji aby poznać język rosyjski, czego obecnie bardzo żałuję, gdyż wychodzę z założenia że "język wroga trzeba znać" - jak to ktoś kiedyś niezwykle trafnie podsumował. Z niemieckim przyszło mi to dość naturalnie, choć w moim domu nigdy nie rozmawiało się po niemiecku, co nie znaczy że język ten został zapomniany. Z angielskim też było gładko jak po maśle (maturę zdawałem z angielskiego i niemieckiego), w szlifowaniu francuskiego pomogła - i wciąż pomaga - mi moja Pani, ale rosyjskiego nie znam. Wierzę jednak że w przyszłości się to zmieni, w końcu Katon Starszy też nauczył się tak pogardzanej przez siebie greki dopiero pod koniec swego życia). Jednak dla udowodnienia że nie wymyśliłem sobie tych tematów, za tłumaczeniem pozwolę sobie umieścić link do strony lub tekst oryginalny. Dodatkowo postaram się jeszcze umieścić swój komentarz, ale myślę że i bez tego widać dokładnie z jak perfidnym kłamstwem mamy do czynienia. Przejdźmy więc do sedna i przenieśmy się w te niezmierzone stany intelektualnego zidiocenia:





 

"O ROLI POLSKI W WYBUCHU 

II WOJNY ŚWIATOWEJ"   



"W oczekiwaniu na coroczną datę - początek II wojny światowej, z reguły podejmowane są próby fałszowania jej historii różnego rodzaju. Zwolennicy "rewizji historii II wojny światowej" są szczególnie zainteresowani wydarzeniami okresu przedwojennego związanymi z podpisaniem radziecko-niemieckiego paktu o nieagresji z 23 sierpnia 1939 r., który jest interpretowany jako "spisek militarno-politycznego przywództwa Niemiec i ZSRR", który faktycznie z góry ustalił, według "audytorów", początek II wojny światowej, której pierwszą ofiarą była wprawdzie Polska.
Takie uproszczone oceny dramatycznych wydarzeń w przeddzień wojny, pomimo absurdu i wyraźnej sprzeczności z rzeczywistością, są jednak dość popularne w pewnym środowisku wschodnioeuropejskim, a zwłaszcza w polskim establishmencie. Cel takich fabrykacji jest dość oczywisty - nałożyć na Związek Sowiecki, wraz z faszystowskimi Niemcami, odpowiedzialność za rozpętanie drugiej wojny światowej, tylko na tej podstawie, że sowiecko-niemiecki pakt o nieagresji został podpisany na kilka dni przed agresją przeciwko Polsce.
Tymczasem zarówno w samej Polsce, jak i w innych krajach tzw. "Wspólnoty europejskiej" pomija się fakt, że Polska i Niemcy (5 lat przed paktem Ribbentrop-Mołotow) podpisały traktat o nieagresji na okres 10 lat. Traktat przeszedł do historii jako pakt Ribbentrop-Beck i był daleki od wymuszonego, ale dość celowego kroku mającego na celu budowanie sojuszniczych stosunków z nazistowskimi Niemcami.

Oficjalna część Paktu jest szczególnie mało znacząca i deklarowała chęć Polski i Niemiec do zawarcia partnerstwa. Ale tajne artykuły Traktatu w pełni zdeterminowały sojuszniczy charakter stosunków polsko-niemieckich. W szczególności zgodnie z art. 1 tajnego protokołu Porozumienia Polska zobowiązała się do prowadzenia bieżącej polityki i skutecznej współpracy z nazistowskimi Niemcami. Ponadto polskie kierownictwo zagwarantowało Trzeciej Rzeszy, że nie będzie podejmowała żadnych decyzji bez zgody rządu niemieckiego, a także będzie przestrzegała w każdych okolicznościach interesów reżimu faszystowskiego (art. 2). Przepisy te zostały w pełni wdrożone przez polskich przywódców w okresie przedwojennym.

To Polska dobrowolnie podjęła obronę niemieckich interesów w Lidze Narodów po demonstracyjnym wyjściu stamtąd Niemiec 14 października 1933 r. Z trybuny Ligi Narodów polscy dyplomaci uzasadniali naruszenia Adolfa Hitlera traktatów wersalskich i lokarneńskich, niezależnie od tego, czy chodziło o wprowadzenie powszechnej służby wojskowej w Niemczech, zniesienie ograniczeń wojskowych, czy też wkroczenie wojsk Hitlera do zdemilitaryzowanej strefy Renu w 1936 r.
Tak więc wkład Polski w powstanie i umocnienie nazistowskiej Rzeszy był z pewnością znaczący. Ponadto stosunki polsko-niemieckie miały wyraźny charakter sojuszniczy. Pod wieloma względami było to konsekwencją specjalnych stosunków "przywódców" obu krajów: Adolfa Hitlera i Józefa Piłsudskiego. Dlatego śmierć Józefa Piłsudskiego w 1935 r. Adolf Hitler uważał za osobistą tragedię i osobiście przybył na jego pogrzeb
Polscy przywódcy postrzegali siebie jako sprzymierzeńca "Wielkich Niemiec", mając nadzieję, że w przyszłych podbojach Hitlera Warszawie "przypadnie" coś w podziale "europejskiego tortu". I coś naprawdę przyszło jej przypadło. Zajęła na przykład część Czechosłowacji zgodnie z wynikami porozumienia monachijskiego (spisku) z jesieni 1938 r. W nocy z 29 na 30 września 1938 r. została zawarta umowa monachijska - jedna z najbardziej haniebnych stron polityki państw europejskich okresu przedwojennego - korona europejskiej polityki "łagodzenia nazizmu". To nie przypadek, że przeszedł do historii pod nazwą "spisek". I rzeczywiście, tylko poprzez "spisek" suwerenne państwo mogło zostać faktycznie podzielone, pozbawiając go nie tylko znacznej części ludności i terytorium, ale nawet samego prawa do oporu. Gwaranty suwerenności Czechosłowacji: Wielka Brytania i Francja po prostu oddały ją na łaskę Adolfa Hitlera, który szalał bezkarnie.

Ale jeśli Wielka Brytania i Francja "tylko" zdradziły Czechosłowację, to Polska, kolejny nieoficjalny uczestnik porozumienia monachijskiego, zajęła część jej terytorium na własne potrzeby. W wyniku polskiego ultimatum, które nastąpiło w dniu spisku monachijskiego (30 września), Czechosłowacja scedowała Polsce region Cieszyna, w którym mieszkało 80 tysięcy Polaków i 120 tysięcy Czechów. Jak pisał o tym Winston Churchill w swoich wspomnieniach, Polska "z chciwością hieny uczestniczyła w grabieży i zniszczeniu czechosłowackiego państwa ”.
Ale ambicje polskich strategów nie ograniczały się tylko do jednej części Czechosłowacji, wręcz przeciwnie, rozprzestrzeniły się na terytoria innych sąsiadów. Tak więc 11 marca 1938 r. Polska sprowokowała incydent na granicy polsko-litewskiej. W tym okresie w całej Polsce odbywały się demonstracje pod hasłem "Marsz na Kowno". Ponadto, mając nadzieję na zajęcia terytorialne z pomocą Niemiec, polski minister spraw zagranicznych Józef Beck ogłosił 12 stycznia 1937 r. "że Polska potrzebuje kolonii", a 18 kwietnia 1938 r. dzień kolonii był hucznie obchodzony, organizowano demonstracje z udziałem wymaganych dóbr kolonialnych, pokazywania filmów na tematy kolonialne.
Ale oczywiście Rosja była szczególnym przedmiotem pożądania dla Polski. Tak więc w grudniu 1938 r. Raport wydziału wywiadu Sztabu Generalnego podkreślił: "Rozczłonkowanie Rosji leży u podstaw polskiej polityki na Wschodzie... Dlatego nasze możliwe stanowisko zostanie zredukowane do następującej formuły: kto weźmie udział w akcji. Polska nie powinna pozostać bierna w tym cudownym historycznym momencie... Głównym celem jest osłabienie i pokonanie Rosji ”.

Współczesny polski establishment próbuje ignorować takie dokumenty, ale faktem jest, że to Polska w latach przedwojennych była prawie najbliższym sojusznikiem nazistowskich Niemiec, zyskując partnerów w tworzeniu bloku antyradzieckiego. Oczywistym jest również, że Polska w przededniu II wojny światowej była nie mniej agresywnym państwem niż same nazistowskie Niemcy, które popełniły agresję przeciwko temu pechowemu sojusznikowi 1 września 1939 r. Polska po prostu przestała być potrzebna Adolfowi Hitlerowi, a on działał tak jak w Czechosłowacji, anektując ją.
21 marca 1939 r. Niemcy zaproponowały Polsce, w zamian za gwarancje swoich granic, zwrot miasta i portu w Gdańsku, należącego do Niemiec przed traktatem wersalskim (1919). 11 kwietnia tego samego roku Adolf Hitler, otrzymując odmowę polskiego przywództwa spełnienia niemieckich wymagań, zatwierdził plan Weiss - plan wojny z Polską i wyznaczył termin wojny - 1 września 1939 r. Pozostały co najmniej cztery i pół miesiąca przed negocjacjami niemiecko-sowieckimi i podpisaniem paktu o nieagresji po ich wynikach.
Wszystko to wskazuje, że wszelkie powiązania między wybuchem II wojny światowej a paktem radziecko-niemieckim z 23 sierpnia 1939 r. są sztuczne i nieodpowiedzialne. Co więcej, tekst paktu Ribbentrop-Mołotow, który został potępiony w ciągu ostatnich dziesięcioleci, nie zawiera ani jednego słowa o jakiejkolwiek interwencji wojskowej między dwoma krajami. Pakt dotyczy wyłącznie polityki neutralności obu krajów, a nie ich udziału w koalicji przeciw innym państwom. Dlatego jedyną rzeczą, za którą Związek Sowiecki może zostać oskarżony w związku z wybuchem II wojny światowej, jest to, że nie poparł wojny ogłoszonej przez Wielką Brytanię i Francję 3 września przeciw Niemcom. Ale nikt nie pytał o to Związku Radzieckiego.
Co do tak zwanego tajnego aneksu do Paktu, oczywiście największym sekretem jest to, że obie strony zobowiązały się uznać "zainteresowanie Litwy regionem wileńskim". Pozostałe przepisy dotyczą rozgraniczenia stref wpływów i nic więcej. W tajnej aplikacji nie ma mowy o żadnej terytorialnej redystrybucji. Sam fakt różnicowania stref wpływów był i jest dość powszechnym zjawiskiem w polityce światowej. W końcu Stany Zjednoczone i ich sojusznicy z NATO deklarują teraz obszary swoich interesów (wpływów) na Ukrainie, na Kaukazie Południowym, na Bliskim Wschodzie, w Azji Środkowej i innych regionach świata. Ale w rzeczywistości jest to analogiczne do tego, co uzgodnili Joachim von Ribbentrop i Wiaczesław Mołotow.

 Biorąc pod uwagę fakt, że sowiecko-niemiecki pakt o nieagresji jest najbardziej krytykowany przez polskich urzędników i szereg innych państw Europy Wschodniej, oczywiście sensowne jest sugerowanie przywódcom tych krajów niezależnego wyeliminowania wszystkich "niesprawiedliwości" wyniku II wojny światowej.W tym celu, oczywiście, Litwa powinna zwrócić Polsce tzw. region wileński, czyli miasto Wilno z jego okolicami, a Niemcy - miasto Kłajpedę (dawny niemiecki Memel). Podobne kroki mogą podjąć przywódcy Ukrainy w stosunku do jej zachodnich regionów, załączonych do niej przez Związek Sowiecki w 1939 r. Sama Polska oczywiście w tym przypadku będzie musiała rozważyć możliwość powrotu przez Niemcy swoich historycznych ziem - Prus Zachodnich i Wschodnich, a także Górnego Śląska. Przynajmniej byłoby to logiczne w świetle kampanii potępiającej Związek Sowiecki i jego pozycję w okresie przedwojennym. Ale nikt nie wróci do tego. Tak jak poprzednio, oczy polityków, wielu naszych byłych sojuszników zwrócone są na Rosję, co powinno zrekompensować ich fikcyjne "straty". Wszystko to, naszym zdaniem, jest wynikiem polityki podwójnych standardów, nie mniej nieodpowiedzialnej i pozbawionej zasad niż polityka "powszechnej pacyfikacji" okresu przedwojennego".



  



 



 

 
   



 
W zasadzie mógłbym nawet tego nie komentować i tak to pozostawić, bowiem jakikolwiek komentarz tego jest całkowicie zbędny. Każdy człowiek, który choć w niewielkiej części interesuje się historią i związanymi z nią zagadnieniami, od razu dostrzega że tu nie ma czego komentować, gdyż w tym przypadku raczej należy pomyśleć o dobrym psychiatrze. Problem polega jednak na tym że nie jest to kwestia debilizmu (debilizm - najlżejsza postać niedorozwoju umysłowego), a konsekwentnie realizowanej i powielanej przez dekady polityki rosyjskich kłamstw i propagandy, które wypierają fakty i prawdę historyczną. W tym układzie można więc przedstawić dane wydarzenie dowolnie, nie tyle zgodnie z rzeczywistością i faktami ale z interpretacją tych faktów w postaci określonej narracji, czy to politycznej, ekonomicznej czy wreszcie historycznej. A ponieważ rosyjska propaganda jest znacznie starcza od propagandy komunistycznej z czasów Związku Sowieckiego, przeto mamy właśnie takie, a nie inne narracje które muszą być zgodne z aktualną polityką prowadzoną przez Rosję. Tak było również dziesięć lat temu, podczas obchodów 70-rocznicy wybuchu II Wojny Światowej na Westerplatte, w czasie której obecni byli m.in.: kanclerz Niemiec - Angela Merkel i (wówczas) premier Rosji Władimir Putin. Ten ostatni, będąc w Polsce, w miejscu gdzie padły pierwsze strzały II Wojny Światowej, ani razu nie wspomniał o cierpieniach Polaków podczas tej wojny, o ich bohaterstwie i dokonaniach, za to przede wszystkim podkreślał ofiary Armii Czerwonej w walce o oswobodzenie Polski z "faszyzmu", jak również usprawiedliwiał samych Niemców. Jednocześnie bardzo krytykował Traktat Wersalski, który po zakończeniu I Wojny Światowej ustalił nowy ład w Europie, twierdząc że poniżył on Niemcy i wykluczył Rosję i był prawdziwym powodem wybuchu II Wojny Światowej. 

Nikt z obecnych wówczas zagranicznych gości nie zaprotestował przeciwko tej rosyjskiej propagandowej narracji, nikt - prócz prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego, który wygłosił wówczas takie oto przemówienie: 






 


 
"Panie Premierze, Pani Kanclerz, Pani Premier, Panowie Premierzy, Panowie Prezydenci, Marszałkowie, Szanowni Państwo!

Dziś 70. rocznica wybuchu najstraszniejszej z wojen, II wojny światowej. Jesteśmy na Westerplatte, symbolu bohaterskiego oporu przeciwko silniejszemu przeciwnikowi. Kilkaset kilometrów stąd jest Wieluń, miasto, na które spadły pierwsze bomby, zginęło ponad tysiąc ludzi. To drugi symbol, symbol totalnego charakteru tej wojny. Minęły już ponad dwa pokolenia, ale ta wojna w dalszym ciągu wymaga refleksji. 

Powstaje pytanie, co było jej przyczyną. Niewątpliwie były to totalitaryzmy i nacjonalizm, a właściwie szowinizm. To stwierdzenie pewne, tak samo jak stwierdzeniem pewnym jest to, że porządek, który powstał w Europie po I wojnie światowej, tzw. porządek wersalski, to była pierwsza, choć jak się okazuje, nietrwała próba zbudowania pokoju na naszym kontynencie i na świecie. Traktat wersalski potwierdził niepodległość mojego kraju, ale warto przypomnieć, że nie tylko - Finlandii, Estonii, Łotwy, Litwy, Węgier, Czechosłowacji, w końcu w ramach królestwa SHS (Serbów, Chorwatów i Słoweńców), a później Jugosławii, także Słowenii i Chorwacji. Ten traktat uznał zasadę niezależności narodów, uznał też w sposób jednoznaczny prawa mniejszości. Nie okazał się trwały z wielu skomplikowanych powodów, ale jak powiedziałem przed chwilą, pierwszą z nich były powstające w tym okresie systemy totalitarne, a przełomowe znaczenie miało powstanie III Rzeszy. III Rzeszy, która głosiła ideologię agresywną, która głosiła ideologię odwetową, która, można powiedzieć, w swej nazistowskiej ideologii zaprzeczała całemu dorobkowi europejskiej cywilizacji.

Przez kilka lat w latach 1933-38 usiłowano z tym totalitaryzmem paktować. Usiłowały z nim paktować zachodnie potęgi - Francja i Wielka Brytania. Polska już jesienią 1933 roku proponowała wojnę prewencyjną, nie dało to rezultatu. W tych warunkach zawarliśmy pakt o nieagresji z Niemcami, wcześniej zresztą taki pakt został zawarty również ze Związkiem Radzieckim. To był pakt w ówczesnej sytuacji konieczny, nie można go w żadnym przypadku porównywać z paktem Ribbentrop-Mołotow o sześć lat późniejszym. Polityka ustępstw doprowadziła najpierw do anszlusu, a później do Monachium. Monachium to pakt, który wymaga chwili refleksji. Jak słusznie powiedział Winston Churchill: Między honorem a hańbą wybrano hańbę, a i tak nie uniknięto wojny. Powstaje pytanie o rolę naszego kraju. Nie byliśmy w Monachium. Nie byliśmy w Monachium, ale jego efektem było naruszenie integralności terytorialnej Czechosłowacji. Naruszenie integralności terytorialnej, które jest zawsze złem, było wtedy, jest i dzisiaj.

To problem nie tylko totalitaryzmu, to problem wszelkich imperialnych czy neoimperialnych skłonności. Przekonaliśmy się o tym w zeszłym roku (w 2008 r. Putin zaatakował Gruzję i zaanektował część jej terytorium). Przyłączenie się Polski do rozbioru, w każdym razie terytorialnego ograniczenia ówczesnej Czechosłowacji, było nie tylko błędem, było grzechem. I my potrafimy w Polsce się do tego grzechu przyznać i nie szukać usprawiedliwień. Nie szukać usprawiedliwień, nawet gdyby się ich szukać dało. Z Monachium trzeba wyciągnąć wnioski, które sięgają czasu współczesnego, imperializmowi nie wolno ustępować. Nie wolno ustępować imperializmowi, ani nawet skłonnościom neoimperialnym. Nie zawsze, tak jak w przypadku Monachium, daje to tak szybkie i tragiczne rezultaty. Ale z czasem takie rezultaty przychodzą zawsze. To wielka nauka dla całej współczesnej Europy, dla całego świata. Rok po Monachium wybuchła wojna, poprzedził ją fakt z 23 sierpnia 1939 roku zwany paktem Ribbentrop-Mołotow. To nie był tylko pakt o nieagresji, to był także pakt o podziale wpływów w dużej części Europy.

Jaka była wtedy sytuacja naszego kraju? Chciałbym powtórzyć raz jeszcze to, co powiedziałem dziś z rana: Polska miała propozycję przystąpienia do paktu antykominternowskiego, miała nawet sugestię, jeżeli nie otwartą propozycję - wspólnego marszu na Wschód, ale tę propozycję odrzuciła. Odrzuciła w sposób jednoznaczny i dochowała swoich sojuszniczych zobowiązań. Przebieg wojny z 1939 roku, z września i października 1939 jest znany, mówiliśmy o tym dziś rano. Wojna ta skończyła się dla naszego kraju klęską, bo musiała się tak skończyć. Przyszły lata okupacji, nie w Polsce zresztą tylko, lata wyjątkowo tragiczne. W mojej ojczyźnie życie oddało 5 i pół miliona do 5 milionów i 800 tys. obywateli narodowości polskiej i żydowskiej. To oni byli ofiarami tej wojny, tak jak i ponad 50 milionów ludzi na całym świecie. Doszło do zbrodni holocaustu, ale doszło przed wybuchem wojny między Związkiem Radzieckim a Niemcami także do innych zbrodni.

Katyń wymaga chwili refleksji. Wymaga jej nie ze względu na fakty, które w znacznym stopniu są dzisiaj znane, ale ze względu na przyczyny. Dlaczego na kilkadziesiąt tysięcy oficerów polskiej policji i polskiej armii, korpusu ochrony pogranicza wydano taki wyrok. To był efekt zemsty, tak, to miała być zemsta za rok 1920, za to, że Polska zdołała wtedy odeprzeć agresję. Można powiedzieć - to komunizm. Nie, w tym przypadku to nie komunizm, to szowinizm. On był na tym etapie także niezbywalną cechą tego systemu. Traktat między Ribbentropem a Mołotowem nie był traktatem zawieranym w dobrej wierze. Jedna ze stron chciała przechytrzyć drugą. Stalin myślał, że Niemcy wykrwawią się w wojnie z Francją i Wielką Brytanią i staną się łatwym łupem. Hitler sądził, że pokona Zachód i będzie miał wolne ręce w ofensywie na Wschód. Pomylili się obaj. Wybuchła straszna wojna, straszna wojna, w której nazistowskie Niemcy zostały pokonane. W wojnie tej zginęło wiele milionów żołnierzy Armii Radzieckiej, mówiłem już o tym dzisiaj: Rosjan, Ukraińców, Białorusinów, Gruzinów, Azerów, przedstawicieli wielu innych narodów. Należy im się hołd, wykazali wielokrotnie niezwykłe wręcz męstwo. Nazistowski reżim został pokonany, ale Polska nie odzyskała pełnej suwerenności.

Nad Europą zapadła żelazna kurtyna. Po drugiej stronie tej kurtyny, nie tej w której był nasz kraj, zaczął się okres refleksji, okres refleksji owocnej. Owocem tej refleksji był obronny pakt, Pakt Północnoatlantycki. Pakt, który w ciągu dzisiaj już 60 lat swojego istnienia stał się eksporterem stabilizacji, wolności i na ogół przynajmniej, demokracji. To jeden z bardzo udanych eksperymentów. Ale trzeba pamiętać, że sojusz zobowiązuje. Dziś w tym sojuszu jest Polska i jest Republika Federalna Niemiec i obie strony są zobowiązane do respektowania swoich elementarnych interesów. Ten sojusz był potrzebny, jest i będzie, to niezwykle wręcz istotne. Ale ojcowie jednoczącej się dziś Europy nie ograniczyli się do koncepcji paktu obronnego. Zbudowali też początki tego, co dzisiaj nazywa się Unią Europejską. To niewątpliwie jeszcze może bardziej interesujący eksperyment w dziejach ludzkości. I też, przynajmniej jak dotąd, zakończony wielkim sukcesem.

W ramach tej wspólnoty zasada równowagi sił została, przynajmniej do pewnego stopnia, zastąpiona regułą współpracy. Jakie były warunki tego sukcesu? Warunkiem pierwszym była, względna przynajmniej, wspólnota wartości, takiej jak wolność, demokracja, pluralizm. Warunkiem drugim była rezygnacja z imperialnych marzeń, częściowa przynajmniej rezygnacja z zasady sfer wpływów. Bez tego również nie byłoby zjednoczonej Europy. I dlatego mamy tutaj w ramach dzisiaj 27, a sądzę, że w przyszłości większej ilości państw, coś, co jest całkowicie nową jakością. Ta jakość powinna być otwarta również dla innych, ale pod jednym warunkiem - przyjęcia owego systemu wartości. Systemu, w którym nie ma miejsca na marzenia o tym, co było kiedyś, w którym myśli się na zasadach równości. Ta współpracująca ze sobą Europa nie wymaga rusztowania opartego o dwa państwa, wymaga szerokiej, wielostronnej współpracy. I wymaga demokracji nie tylko między państwem a obywatelem, ale także w relacji między państwami. Jeżeli tak się stanie, to można powiedzieć, że z niewyobrażalnej tragedii, niewyobrażalnych zbrodni lat 1939-45 do końca wyciągnęliśmy wnioski.

Droga do tego nie jest dziś jeszcze krótka. Chciałbym jednak z tego miejsca wyrazić nadzieję, że zdołamy tę drogę pokonać, w oparciu o świat wartości, w oparciu o prawdę. O prawdę, która często bywa bolesna, ale którą ujawnić muszą zarówno zwycięzcy, jak i pokonani. Nie można przyjąć zasady, że ci, którzy zostali pokonani muszą mówić także o sprawach dla nich najgorszych, a ci, którzy zwyciężyli - nie. Prawda jest jedna, prawda - zdaniem nas, chrześcijan, nawet najgorsza - wyzwala a nie niewoli, wyzwala a nie upokarza, pod warunkiem, że dotyczy wszystkich.

My Polacy mamy prawo do dostępu do prawdy, dostępu do prawdy o sprawach dla naszego narodu tragicznych i z tego nigdy zrezygnować nie możemy. Głęboko wierzę, że Europa, cała Europa idzie właśnie w tym kierunku, w kierunku pluralizmu, wolności i demokracji, i prawdy nawet wtedy, gdy jest bardzo twarda. Bo my do swoich grzechów, o czym mówiłem przed chwilą, przyznać się potrafimy. Trzeba też potrafić przyznać się do grzechów i nie stawiać w jednej płaszczyźnie decyzji o zamordowaniu 30 tys. ludzi i epidemii tyfusu lub innych chorób. To nie jest droga do pojednania. Droga do pojednania, która jest potrzebna nie tylko mojemu krajowi, ale i całej Europie. Dziękuję bardzo".








A TAK WYGLĄDAŁY OBCHODY 80 ROCZNICY WYBUCHU II WOJNY ŚWIATOWEJ W WARSZAWIE
 (1. IX. 2019 r.)
 




 W zasadzie to przemówienie mogłoby wystarczyć, ale uważam że kilka rzeczy warto podkreślić i wyjaśnić, gdyż jest to niezbędne dla zrozumienia zawiłości historycznych dziejów (co niestety prowadzi właśnie do patologii zwanej "propagandą narracyjną" i takim żonglowaniem faktami historycznymi, które pokażą to w zupełnie innym świetle). Po pierwsze chodzi o to, co powiedział prezydent Kaczyński iż: "Przyłączenie się Polski do rozbioru, w każdym razie terytorialnego ograniczenia ówczesnej Czechosłowacji, było nie tylko błędem, było grzechem. I my potrafimy w Polsce się do tego grzechu przyznać i nie szukać usprawiedliwień. Nie szukać usprawiedliwień, nawet gdyby się ich szukać dało". Otóż ja zamierzam wyjaśnić jak z tym "rozbiorem Czechosłowacji" przez Polskę było naprawdę (choć już kiedyś o też o tym wspominałem). Jednak nim do tego przejdę, pozwolę sobie zamieścić reportaż o sytuacji w Czechosłowacji polskiego dziennikarza z gazety "Tęcza" - Bolesława Rudzkiego. Oto tekst, który ukazał się w sierpniu 1938 r.:


"Przebiegłem wzdłuż i wszerz państwo czechosłowackie. Wędrówkę swą rozpocząłem od jego stolicy - Pragi. (...) W blasku czerwcowego słońca miasto nabiera cech beztroski. Wszędzie spostrzegam humor i pewność siebie. Na przechodzące dość często oddziały wojskowe przechodnie patrzą wprawdzie z zainteresowaniem, ale bez niepokoju, jako na rzecz całkiem naturalną, codzienną.

Pogotowia wojennego w Pradze prawie że nie widać. Jedyną, widomą niemal wszędzie jego oznaką - jest tylko C.O.P. - "Cywilni Obrona Protilecka". Przyrodnia siostra naszej Ligi Obrony Przeciwgazowej i Przeciwlotniczej. Pracę jej widać na każdym kroku. Na ulicy, w kawiarniach i restauracjach, w kinach i teatrach, w biurach prywatnych i urzędach, w księgarniach i wielkich magazynach handlowych. Wszędzie wiszą plakaty, a na widocznym miejscu leżą stosy masek gazowych. Poza maskami i przygotowywanymi niemal w każdym domu schronami wprowadza się w Pradze jeszcze jedną innowację: latarnie światłochronne. Jest to zdobycz ostatnich tygodni. Podobno miasto, oświetlone tymi latarniami, trudno będzie dojrzeć z samolotu. Tak to Praga, leżąca w prostej linii niecałe 100 km od granicy, przygotowuje się na przyjęcie ewentualnego nalotu bombowców niemieckich.

Zwiedzam szereg lokali publicznych. Nawiązuję w nich rozmowy zarówno z przedstawicielami inteligencji zawodowej, jak i kupiectwa, rzemiosła, świata przemysłowego i robotników. Składam wizyty kilku działaczom społecznym, politykom, przedstawicielom życia gospodarczego i nauki. Poruszam w rozmowie z nimi różne problemy. Sonduję ich. Wszyscy są uprzejmi, wylewni i usłużni. Jeden przez drugiego ułatwiają mi zdobycie potrzebnych informacyj, aranżują spotkania, polecają znajomym. W kwestii nienaruszalności granic państwa są jednomyślni. Będziemy bronić integralności i niezawisłości naszej do ostatniej kropli krwi... - oświadcza mi były wyższy oficer armii czechosłowackiej, dziś poważny przemysłowiec.

- Nie oddamy ani piędzi posiadanej ziemi - mówi do mnie w godzinę potem jeden z posłów socjaldemokratycznych. A mniej więcej to samo twierdzi wybitny działacz komunistyczny - Jiraszek.

- Niemcy wejdą do Pragi chyba po naszych trupach - oświadcza mi młody handlowiec z branży bławatnej, a słowa jego zyskują gorący aplauz licznie zebranej w kawiarni publiczności.

- My Czesi jesteśmy gotowi każdej chwili umrzeć i zwyciężyć - rzuca cichym, lecz stanowczym głosem młody ziemianin z pod Pardubic, przebywający akurat w Pradze. - Zdajemy bowiem sobie dobrze sprawę, że, jeśli Praga padnie, - zginie cała Słowiańszczyzna. A Słowiańszczyzna zginąć nie może! Ona musi żyć, rozwijać się i spełniać swoją wielką misję.

- Niech pan nie wierzy tym wszystkim bzdurom, które o nas wypisują gazety zagraniczne - mówi młody student Słowak, pochodzący z okolicy Koszyc. - Słowacy nigdy nie pójdą z Berlinem przeciwko Czechom, mimo że mają do nich różne pretensje i żale. Słowacy w kwestii integralności i niezawisłości państwa czechosłowackiego w zupełności solidaryzują się z Czechami. Wasalami Niemiec być nie chcą i, da Bóg, nigdy już nimi nie będą!

Sam byłem świadkiem awantury, jaka wynikła pomiędzy pewnym Czechem a dwoma Słowakami, którym Czech powiedział, że Słowacy przez swoje dążności autonomiczne przyczyniają się do rozbijania spoistości państwa czechosłowackiego i torują drogę imperializmowi niemieckiemu w Europie Środkowej. Słowacy chcieli go pobić. Dowodzili przy tym, że Słowakom, nie mniej niż Czechom, zależy na utrzymaniu państwa czechosłowackiego w dotychczasowych granicach i że autonomia, jakiej żądają, w niczym nie osłabi spoistości państwa. Przeciwnie, wzmocni ją, gdyż dzięki niej zostaną usunięte wszystkie te przeszkody, które dzisiaj oddzielają Czechów od Słowaków.

Idę do Czernińskiego pałacu. Ale nie po wywiad, których dr. Krofta tak chętnie udziela teraz polskim dziennikarzom. Zresztą nie chodzi mi o snobistyczną kilkuminutową rozmowę osobistą z ministrem spraw zagranicznych republiki czechosłowackiej. Pogląd dr. Krofty na ogólną sytuację polityczną Europy - znam z jego rozmów z innymi dziennikarzami. Streszcza się on, mimo wszystkich perturbacyj, w wierze utrzymania pokoju. Dr. Krofta sądzi, że "żaden z odpowiedzialnych mężów stanu nie może myśleć o rozpętaniu wojny europejskiej, która by wszystkim bez różnicy, zarówno zwycięzcom jak i zwyciężonym, przyniosła więcej szkody aniżeli pożytku". Podstawowe zasady i wytyczne polityki zagranicznej Czechosłowacji określa, jako "dążność do zapewnienia państwu bezpieczeństwa, spokojnego rozwoju i możliwości harmonijnej współpracy gospodarczej i kulturalnej zarówno z bliskimi, jak i dalszymi państwami". W sprawach mniejszości narodowych minister Krofta jest zdecydowanym przeciwnikiem rozpatrywania ich na forum międzynarodowym, słusznie uważając ten sposób ich załatwiania za minę, podkładaną przez Niemcy pod całą Europę środkową i wschodnią. Mina ta może wybuchnąć w stosownej dla Niemiec chwili we wszystkich państwach, leżących na wschód i południo-wschód od Rzeszy: w Czechach, Jugosławii, Bułgarii, Rumunii, w Polsce, Rosji, w państwach bałtyckich, wydając je na łup polityki niemieckiej. Dlatego też zasada niemieszania się jednego państwa do spraw wewnętrznych drugiego jest nie tylko słuszna, ale nawet nieodzowna, jako wyraz istoty suwerenności państw. W myśl tej zasady rząd czechosłowacki dąży do uregulowania stosunków mniejszościowych we własnym państwie w drodze bezpośredniego porozumienia się z zainteresowanymi mniejszościami. Odrzuca przy tym bezapelacyjnie wszelkie pośrednictwo i naciski z zewnątrz, jako sprzeczne z powyżej sformułowaną zasadą, i stanowiska swego nie zmieni.

(...)

Szczególnie wiele sympatii i szczerego ciepła do Polski i Polaków zaobserwowałem wśród młodych oficerów czeskich, którzy o armii naszej wyrażają się z niekłamanym entuzjazmem i szczerze ubolewają nad tym, że ze względów politycznych nie mogą "nawiązać z oficerami polskimi węzłów szczerej przyjaźni i braterstwa". Mają jednak niepłonną nadzieję, że to zmieni się już niezadługo.
Społeczeństwo czechosłowackie dużą wagę przywiązuje do zbliżenia gospodarczego polsko-czechosłowackiego. Spodziewa się bowiem, że utoruje ono wreszcie drogę do trwałego zbliżenia politycznego, którego potrzebę społeczeństwo czechosłowackie coraz lepiej odczuwa i rozumie. Zresztą wyrazem tych aspiracyj jest akcja polonofilska, prowadzona przez szereg mniejszych i większych ugrupowań.

Z ugrupowań politycznych najbardziej polonofilską grupą i to szczerze polonofilską jest "Nove Ceskoslovensko" czyli "Nowa Czechosłowacja". Jest to ugrupowanie młode, na wskroś nacjonalistyczne, antyniemieckie i antykomunistyczne. Wypowiada się stanowczo przeciwko panującym obecnie w Czechosłowacji prądom demoliberalnym, marksistowskim i masońsko-żydowskim. Głosi hasła chrześcijańskie, jako podstawę do budowy nowego życia zbiorowego i opowiada się zdecydowanie za ścisłą i nierozerwalną współpracą i serdeczną przyjaźnią z Polską.
"Nowa Czechosłowacja", mimo że jest ruchem młodym i napotyka na wielkie trudności ze strony czynników rządzących, rozwija się coraz lepiej. Pod jej sztandarami skupia się, co najważniejsze, głównie młodzież. Grupą tą winny koniecznie zainteresować się polskie ugrupowania polityczne o wyraźnym obliczu narodowym i katolickim. Zapewniam, że wyciągnięcie przyjacielskiej ręki do Czechów poprzez tę grupę będzie wśród społeczeństwa czeskiego bardzo mile widziane".






I teraz należy wyjaśnić pewne niedomówienia związane z "rozbiorem Czechosłowacji" w październiku i listopadzie 1938 r. Po pierwsze, jak już kiedyś pisałem - Polska nie tylko podczas całej II Wojny Światowej, ale i w okresie międzywojennym po prostu (jak mawiał Marszałek Piłsudski) "nie skurwiła się" kolaboracją z żadnym z reżimów totalitarnych, ani też współpracą z nimi na jakimkolwiek poziomie - JAKIMKOLWIEK! Pozostaliśmy sobą, mimo iż kuszono nas sojuszem z Niemcami i planami wojny z sowiecką Rosją oraz przyszłego "podziału łupów" na Wschodzie. Marszałek Piłsudski wytyczył jasną politykę - nie weźmiemy udziału w żadnej antysowieckiej akcji zbrojnej, nie będziemy atakować Sowietów, chyba że oni zaatakują nas. Natomiast plany akcji obalenia Hitlera w Niemczech wysuwane były przez Polskę począwszy od 1933 r. (i niezrealizowaną przy niechęci Francji - Wojnę Prewencyjną Marszałka Piłsudskiego), 1936 r. w czasie remilitaryzacji Nadrenii (wówczas Warszawa jasno zadeklarowała, że jeśli Paryż i Bruksela podejmą kroki wojenne przeciwko Niemcom, Polska również uderzy od Wschodu) i wreszcie w 1938 r. czyli w trakcje niemieckich planów rozbicia Czechosłowacji. Warto nieco bardziej się nad tym pochylić, ale ze względu na ogrom materiałów jakimi dysponuję w tym temacie, pozwolę sobie przedstawić wydarzenia prowadzące do Monachium i aneksji Sudetów przez Niemców, oraz propozycji polskiej pomocy militarnej, skierowanej do Czechów (sympatia dla Polaków nie brała się przecież z niczego w czeskim społeczeństwie), której niestety zapobiegła głupota Benesza - prezydenta Czechosłowacji i podgrzewany przez niego, bardzo silny antypolonizm ("pójdziemy z każdym tylko nie z Warszawą") oraz liczenie na pomoc Francji lub Sowietów. Co w konsekwencji skończyło się polskim ultimatum skierowanym do Pragi - oddania Śląska Cieszyńskiego (który został nam podstopnie zabrany przez Czechów w styczniu 1919 r.).

Francja została mentalnie wykastrowana pod Verdun, więc o żadnej pomocy z ich strony dla Czechów mowy być nie mogło (zresztą działała we francuskiej polityce bardzo wpływowa grupa "pacyfistyczna", która - tak się akurat złożyło - przez "przypadek" czyniła wszystko, byleby tylko ułatwić Niemcom nie tylko podbój Czechosłowacji i Polski, ale również Francji. Niestety, grupa ta, a szczególnie pewien człowiek niezwykle mocno zaangażowany w mentalne "wykastrowanie" Francuzów, stał się po II Wojnie Światowej jednym z głównych i niezwykle wpływowych... ojców założycieli Wspólnot Europejskich, które dziś zamieniły się w Unię Europejską. Mam tu oczywiście na myśli - Roberta Schumana. To też jest oddzielny "temat-rzeka" jak z tej pronazistowskiej mendy, uczyniono "ojca założyciela" dzisiejszej Unii Europejskiej, który - przeciwstawiany kolejnej, marksistowskiej mendzie Altiero Spinelliemu - uważany jest za chrześcijanina, reprezentującego prawdziwie "duchowe wartości Europy". Pewnie chodzi o te same "wartości" które przyświecały Adolfowi Hitlerowi, gdy mówił o stworzeniu "Nowej Europy?"). Natomiast Związek Sowiecki, nawet gdyby chciał (a zapewne chciał, bowiem jak powiedział towarzysz Stalin: "Tam gdzie stanie noga sowieckiego żołnierza, tam już jest sowiecka władza"), przyjść Czechosłowacji z "pomocą" nie miał takiej możliwości, gdyż Rosja Sowiecka wówczas nie graniczyła z państwem czechosłowackim. Musiała tam przejść albo przez ziemie polskie, albo rumuńskie - w obu przypadkach nie byłoby możliwe aby państwa te zezwoliły Armii Czerwonej wkroczyć na swoje terytorium z wiadomych powodów ("gdzie żołnierz sowiecki, tam władza sowiecka"). 



 EDWARD BENESZ



ROBERT SCHUMAN




Czechom i Słowakom pozostawała więc jedynie Polska, która nawet ogłosiła mobilizację dla garnizonów śląskich, a wywiad niemiecki ostrzegał władze w Berlinie, iż "Polska szykuje się do wojny i gotowa jest na nas napaść, gdy tylko wystąpimy przeciwko Czechosłowacji". Wszystko jednak można było potłuc o przysłowiowy "kant tyłka", gdyż jeden człowiek (prezydent Edward Benesz) powiedział "NIE!" dla współpracy militarnej z Polską. Wolał nawet oddać Niemcom Sudety i uczynić z kraju realną satelitę Berlina, niż z Polakami walczyć o niezależność i honor swego kraju. Ale to jeszcze nic - bowiem to co wyprawiali Czesi podczas II Wojny Światowej, udzielając czynnego (głównie propagandowego ale w jakiej formie) poparcia Niemcom - przechodzi nasze najśmielsze wyobrażenia. Nawet na YouTube można odnaleźć filmiki z tamtych czasów, gdy czeska młodzież gromadnie unosiła dłonie w hitlerowskim pozdrowieniu i deklarowała swą dozgonną wierność ideałom "Wielkich Niemiec". Dla Polaka, lub nawet dla człowieka któremu drogie są takie wartości jak Bóg - Honor i Ojczyzna - filmy te ogląda się z ogromnym bólem duszy. Ale dajmy spokój już tym Czechom. Pepiczki jakie są, takie są - może inaczej nie potrafią. Skupię się teraz właśnie na planach Polski udzielenia konkretnej pomocy militarnej Czechosłowacji (z zastrzeżeniem że Czesi rzeczywiście podejmą walkę, bowiem pomoc polska była uzależniona od czeskiej determinacji, której jak widać Czechom szybko zabrakło). W każdym razie gdy dziś słyszę że postąpiliśmy nierozważnie, występując przeciwko agresywnym planom Hitlera, bo straciliśmy miliony naszych obywateli i doświadczyliśmy ogromnych zniszczeń oraz na pół wieku popadliśmy w zależność od Moskwy - to, mówiąc kolokwialnie, nóż mi się w kieszeni otwiera. Polska w czasie II Wojny Światowej zapisała niesamowitą kartę bojową i czysto ludzką. Nikt, żaden inny kraj, żaden inny naród w Europie czy na świecie nie może pochwalić się (choć w połowie) tak pięknymi czynami, jakich dopuścili się nasi przodkowie. Chcielibyście to teraz zamienić na czeską czy francuską kolaborację i hańbę, na te młodzieżowe, radosne tłumy z hitlerowskim pozdrowieniem i pieśnią na ustach mówiącą o budowie Nowej (niemieckiej) Europy? Oczywiście pytanie to było czysto retoryczne.





         
 CDN.
     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz