Stron

piątek, 15 listopada 2019

NIEWOLNICY DO ZADAŃ SPECJALNYCH - Cz. IX

CZYLI JAKIE BYŁY NAJWIĘKSZE

OŚRODKI HANDLU NIEWOLNIKAMI W

STAROŻYTNOŚCI I ŚREDNIOWIECZU.

ORAZ SKĄD I Z JAKICH

WARSTW SPOŁECZNYCH NAJCZĘŚCIEJ

POCHODZILI KANDYDACI 

NA NIEWOLNIKÓW?


 I

ANTYCZNA GRECJA

i ŚWIAT HELLENISTYCZNY

(V wiek p.n.e. - II wiek p.n.e.)





DELOS

MAŁA WYSPA - WIELKI RYNEK

(II wiek p.n.e. - I wiek po Chrystusie)

Cz. IV

 

 "DO WAS, MŁODZI LUDZIE, W PIERWSZYM RZĘDZIE ZWRACAM TE SŁOWA. w POWODZENIU NIE PRZYSTOI NICZEGO I WOBEC NIKOGO POSTANAWIAĆ Z WYNIOSŁOŚCIĄ I PRZEMOCĄ. NIE WYPADA WIERZYĆ CHWILOWEJ ŻYCZLIWOŚCI LOSU. BO NIE WIADOMO CO PRZYNIESIE WIECZÓR. TEN BĘDZIE PRAWDZIWYM CZŁOWIEKIEM, KTÓREGO ANI POMYŚLNY LOS NIE WBIJE W DUMĘ SWYM PODMUCHEM, ANI PRZECIWNY NIE ZŁAMIE"

LUCJUSZ EMILIUSZ PAULUS
(ZWYCIĘZCA PERSEUSZA MACEDOŃSKIEGO)





W owym przestępnym (liczącym aż 377 dni) roku 166 p.n.e. rzymski senat oficjalnie oddał wyspy Delos i Lemnos Ateńczykom. Co prawda obie wyspy niegdyś należały do Aten, ale nie chodziło tutaj jedynie o zwrócenie dawnej własności. Tym gestem Rzymianie pragnęli zarówno osłabić jak i upokorzyć Rodos, która podczas wojny z Macedonią nie wsparła zdecydowanie Rzymu, za co potem przyszło im zapłacić wieloma upokorzeniami (na początku Rodyjczycy wysłali do Rzymu na pohańbienie, dwóch swoich przywódców - Deinona i Poliaratosa, jako głównych zwolenników Perseusza macedońskiego. Potem z poselstwem Filofrona i Astymedesa musieli znieść wiele zniewag, w tym groźbę całkowitego zniszczenia owej "Krainy Słońca i Róż" - jak wówczas nazywano Rodos. Ostatecznie, po mowie Astymedesa w senacie, którą Tytus Liwiusz przytacza tymi oto słowy: "Wy, senatorowie, sądząc nas zastanawiacie się, czy Rodos ma pozostać na świecie, czy zniknąć doszczętnie. (...) Żaden Rodyjczyk nie chwyci przecież za broń przeciw wam. Jeśli będziecie trwać w gniewie (...) wszyscy wolni (...) mężczyźni i kobiety, ile tylko nas jest, wsiądziemy na okręty z wszystkimi naszymi pieniędzmi, porzucimy bogów publicznych i domowych i przybędziemy do Rzymu. Tutaj (...) oddamy się w waszą moc wraz z żonami naszymi i dziećmi (...) Niech nasze miasto zostanie rozgrabione i spalone poza naszymi oczyma (...) nigdy nie uznamy się za waszych wrogów, niczego wrogiego przeciw wam nie zrobimy, choćby nam przyszło wszystko wycierpieć" - uzyskali tyle, że Rzymianie odpuścili sobie zniszczenie wyspy). Rzymianie nie podjęli się zniszczenia Rodos, ale odebrali wyspie wszelkie przywileje handlowe, oraz nakazali wycofać rodyjskich prefektów z Licji i Karii, które to ziemie dotąd wyspa kontrolowała. Mimo takiego upokorzenia, Rodyjczycy tę wiadomość przyjęli entuzjastycznie, gdyż oznaczało to iż Rzymianie nie planują zniszczenia wyspy. Od razu też uchwalono sporządzenie wieńca dziękczynnego o wartości 20 000 złotych monet, który miano zawieść do Rzymu i złożyć jako dar wdzięczności dla senatu i ludu rzymskiego. W tym samym czasie od Rodos odpadło miasto Kaunos, Mylasa i Euromos w Karii. Szybko wysłali oni ekspedycję wojskową, która ponownie przywróciła ich władztwo w tych miastach, ale w tym też czasie nadeszła z Rzymu informacja że wolą senatu jest, by te oto miasta pozostawić wolnymi i Rodyjczycy nie mając wyjścia, musieli się podporządkować.

Ale to oznaczało utratę jakichkolwiek posiadłości kontynentalnych i sprowadzenie Rodos do małej wyspy na Morzu Egejskim, której ziemia niestety nie była w stanie samodzielnie wykarmić wszystkich mieszkańców. Utrata zaś rynku (w tym właśnie rynku niewolniczego) oraz intratnych kontraktów handlowych - a co za tym idzie floty wojennej i handlowej - były tym bardziej zabójcze dla tejże wyspy. Miało to też swoje negatywne konsekwencje w tym, że bardzo szybko na wodach Morza Egejskiego i północnych wybrzeży Morza Śródziemnego rozkwitło piractwo (dotąd konsekwentnie zwalczane przez Rodyjczyków), zaś w 143 r. p.n.e. na cylicyjskim wybrzeżu w pobliżu granicy z Pamfilią w miejscowości Korakesjon, powstało pierwsze zorganizowane pirackie państewko, które przez kilkadziesiąt kolejnych lat, było totalną plagą wschodnich wód Morza Śródziemnego. Natomiast przywileje handlowe Rodos, zostały przeniesione na maleńką wyspę Delos, która jedynie formalnie tylko podporządkowana była Atenom (a w rzeczywistości Ateńczycy nie mieli na wyspie wiele do gadania, gdyż to nie oni realnie władali Delos). Port w Delos stał się od 166 r. p.n.e. wolnym portem (czyli nastąpiło zwolnienie wszelkich okrętów zawijających do portu, z ceł i innych opłat portowych) i od tej chwili zaczęło się prawdziwe niewolnicze eldorado na wyspie. Natomiast, wraz z powstaniem pirackiego państwa w Korakesion, możliwość zbicia prawdziwej fortuny na handlu niewolnikami stawała się tym intratniejsza, że już nie zamierzano dzielić się zyskiem z tzw.: "tubylcami", czyli mieszkańcami Delos. Bardzo szybko, już na początku lat 50-tych II wieku p.n.e. Delos zawładnęły liczne stowarzyszenia (swoiste korporacje) cudzoziemskich kupców, dla których rodzima ludność Delos zaczęła stanowić poważną przeszkodę w zarabianiu ogromnych pieniędzy, dlatego też w niecałą dekadę od ogłoszenia Delos wolnym portem przez Rzymian, udało się stowarzyszeniom kupieckim doprowadzić do... wysiedlenia wszystkich mieszkańców na inne wyspy, a Delos zamienić w jeden wielki niewolniczy rynek (takie swoiste antyczne Las Vegas).




Miasto Delos co prawda znacznie się rozbudowało i upiększyło, ale całkowicie utraciło jakikolwiek charakter greckiej polis. Teraz co prawda powstały wspaniałe gmachy, portyki a nawet odrębne agory, ale... wyspa była siedliskiem spekulantów i kontrolowały ją handlowe gildie, które miały podzielone sektory rynku, a nawet własne, prywatne agory i dzielnice. Kupcy ci utrzymywali też doskonałe kontakty z cylicyjskimi piratami, którzy w ogromnych ilościach dostarczali na Delos żywy towar (czyli pochwyconych - podczas rajdów po okolicznych wyspach i wybrzeżach - wolnych ludzi). I każdy na tym zyskiwał - kupcy, ponieważ mieli zapewnioną stałą "dostawę towaru", piraci, ponieważ mieli czysty pieniąc, a także kontrolujący te szlaki Rzymianie, którzy również potrzebowali jak najwięcej niewolników do swoich italskich i pozaitalskich latyfundiów (gdy to przestało im się opłacać, zlikwidowali piractwo w przeciągu... dwóch miesięcy, kładąc kres nie tylko państwu pirackiemu w Korakesjon, ale i wszelkiemu piractwu na okolicznych wodach. Miało to miejsce dopiero w 67 r. p.n.e. Notabene podobnie postąpili Amerykanie, którzy najpierw potrzebowali takich gości jak Osama bin Laden czy Abu Bakr al-Baghdadi, szkoląc ich i wypuszczając z więzień, by topem, gdy już przestaną być potrzebni zabić ich jak psów a ciała wrzucić do morza, likwidując jednocześnie taki twór jak Państwo Islamskie, które już przestało być potrzebne. To jest stara rzymska szkoła "Divide et Imperia"). Delos stało się więc miastem kosmopolitycznym, w którym przeplatały się języki, mody, obyczaje i kulty. Tak, bowiem obok starych świątyń greckich bogów (święty okręg Apollina, wraz z palmą pod którą - jak wierzono - bóg przyszedł na świat, oraz z przybytkiem jego boskiej siostry Artemidy i świątynia ich matki - Leto, leżąca nieopodal świętego jeziora, istniały również świątynie Zeusa Gromowładnego na górze Kynthos i świątynia bogini Ateny oraz Hery), zaczęły powstawać również przybytki innych bóstw (wokół niezwykle prestiżowego zbocza Inoposu, przy którym powstawały wspaniałe wille nowych władców miasta - takich swoistych donów Corleone, - zaczęły wyrastać, obok świątyni Hery, również egipskie świątynie: Serapisa i Izydy, świątynia fenickiego Baala a także syryjskiej Astarte i Hadada, oraz innych bóstw małoazjatyckich i mezopotamskich).

Nic dziwnego że zarówno kupcy jak i kupujący, którzy zjeżdżali się na ten największy w całym basenie Morza Śródziemnego, niewolniczy rynek, jednocześnie składali wizytę i modlili się w jednej z wielu świątyń (oczywiście zostawiając tam również bogate ofiary dla bogów), choć raczej zdarzało się tak, że na początku wstępowali do pierwszej lepszej świątyni i od razu składali tam hołd wszystkim bogom (tak jak na przykład niejaki Andromachos, który wraz z żoną i dziećmi złożył ofiarę: "Izydzie Zbawczyni, Astarcie, Afrodycie, Erosowi, Harpokratesowi i Apollinowi", zaś inny, niejaki Protos z Kos, ufundował wotum bogom: "Serapisowi, Izydzie, Anubisowi i Apollinowi" w imieniu swoim, swojej żony i dzieci - Filumeny i Pytiona). Takie zbiorowe wota dziękczynne, składane wielu bogom w jednej świątyni, były bardzo popularne, szczególnie na Delos, gdzie przecież zjeżdżano się w pewnym, określonym celu i nie chodziło wcale o pielgrzymkę do ołtarza Apolla (choć oczywiście kwestie religijne były niezwykle ważne i nie można ich było pominąć, gdyż ofiara i modlitwa mogła zapewnić przychylność lub niechęć bogów - a w sytuacji szczęśliwego powrotu do domu było to niezwykle ważne). Tym bardziej że do niektórych świątyń nie wolno było wejść ot tak sobie. Na przykład do świątyni Zeusa na górze Kynthos można było wejść jedynie człowiekowi o "czystych dłoniach i czystym sercu", który wcześniej przez kilka dni nie jadł mięsa i nie sypiał w łożu z kobietą. Poza tym, przed wejściem do świątyni musiano zdjąć buty i wdziać białą szatę, oraz pozostawić na zewnątrz nie tylko całą broń, ale jakiekolwiek inne żelazne przedmioty (np. pierścienie lub klucze). Miało być to nawiązanie do czystości serca i duszy i bliskości bogom nieśmiertelnym, ale lud i tak wolał proste formy kultowe, takie jak właśnie składanie krwawych ofiar na ołtarzach swych bogów.




I rzeczywiście w starożytności ołtarze bóstw spływały krwią masowo zarzynanych zwierząt ofiarnych i jeśli dzisiaj mówimy o starożytności, przytaczając takie osoby jak Sokrates, Platon, Arystoteles, Epikur, Zenon z Kition, Demokryt z Abdery czy Apoloniusz z Tiany - to musimy pamiętać że były to wyjątki, które dziś przywykliśmy uważać za naturalne wzory moralności tamtych czasów. Jest to zupełnie błędne rozumowanie. Ludzie w starożytności byli bardzo prymitywni (szczególnie pod względem duchowym), można wręcz powiedzieć prostaccy i w porównaniu do czasów średniowiecza (gdy ta obrzędowość ludowa też jeszcze była dość prostacka, ale Kościół, co bardzo ważne - nadawał jej zupełnie inną, bardziej uwzniośloną formę), antyk należy określić (choć nas w szkole uczono zupełnie inaczej a dziś to średniowiecze jest uważane za barbarzyńską epokę, mimo faktu że to właśnie w średniowieczu zaczęły powstawać pierwsze publiczne uniwersytety i żadna późniejsza epoka, aż do XIX wieku nie może się pod tym względem równać z okresem średniowiecza) jako czas ciemnoty, zabobonu i dewiacji. I czy to nam się podoba czy nie, czy jesteśmy osobami wierzącymi w Boga czy nie (lub czy jesteśmy chrześcijanami czy też nie), musimy przyznać jasno i zdecydowanie - to właśnie chrześcijaństwo a szczególnie Kościół Katolicki ucywilizował antycznych dzikusów i wprowadził ich na wyższy stopień duchowego rozwoju. Każdy więc, kto próbuje dziś rugować tradycję Europy opartą na chrześcijaństwie i Kościele (powtórzę - czy to się komu podoba czy nie), na trzech filarach, trzech wzgórzach na których została wzniesiona europejska cywilizacja: Akropolu, Kapitolu i Watykanie - ten tak naprawdę dąży do przywrócenia czasów antycznego krwawego barbarzyństwa. Dzisiejsza lewica (tzw.: lewactwo) to współcześni barbarzyńcy, których celem jest zniszczenie tradycji i kultury europejskiej, której najsilniejszym filarem jest właśnie chrześcijaństwo, a szczególnie katolicyzm.

Oczywiście nie znaczy to że dzisiejsze chrześcijaństwo i dzisiejszy Kościół Katolicki jest kontynuacją tejże europejskiej tradycji. Wręcz przeciwnie, to, co obecnie robi w Kościele Katolickim niejaki Bergoglio, nazywany dla żartu papieżem Franciszkiem - to zwykła kpina nie tylko z Kościoła i europejskiej cywilizacji, ale przede wszystkim z samego Jezusa Chrystusa. Umieszczenie w kościołach indiańskiego, krwawego bożka, jakiejś tam Pachamamy - której jeszcze kilka wieków temu składano krwawe ofiary z dzieci - jako symbolu "Bogini Ziemi" to nawet nie jest herezja, to celowa próba zainstalowania w Kościele poganizmu - krwawego, barbarzyńskiego i całkowicie odhumanizowanego poganizmu. Kościół oczywiście i to przetrwa, nie takie rzeczy przechodził w swych dziejach - ale próba wprowadzenia do świątyń pogańskich bożków, jest przykładem potwornego barbaryzmu naszych czasów. Nie po to przecież Jezus Chrystus przyniósł nam Dobrą Nowinę, nie po to kazał nam iść na wszystkie kontynenty i nauczać wszystkie ludy, abyśmy teraz powrócili do czasów duchowego barbaryzmu. To, co zostało uczynione w Judei na przełomie I wieku p.n.e. i I wieku naszej ery, było niesamowitym dziełem ucywilizowania nas, ludzi - nas, tubylców cieszących się z błyskotek składanych na ołtarzach bogów, dla których przelana ofiarna krew, była symbolem bożej siły i przychylności. Wcześniej czy później Kościół będzie musiał powrócić do nauki Chrystusa, która wcale nie była nauką pacyfistyczną - jak się dziś błędnie uważa. Jezus powiedział oficjalnie do swoich uczniów: "Nie sadźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemi. Nie pokój przynoszę, lecz miecz(Mt 10,34-11,1). Oznacza to że co prawda chrześcijanin powinien nadstawić jeden, a nawet drugi policzek - gdyż wszyscy jesteśmy omylni i każdy z nas popełnia najróżniejsze grzechy w życiu. Ale, jeśli ktoś spróbował by po raz trzeci uderzyć nas w twarz, to musi się liczyć z tym iż oddamy mu ze zdwojoną siłą, tak że wyskoczy z butów. I to jest właśnie prawdziwe chrześcijaństwo misyjne, chrześcijaństwo walczące - takie jakim był sam Chrystus, który jako fighter szedł do ludzi i mówił im jasno co muszą zmienić w swoim życiu aby wyrwać się z tego barbarzyńskiego piekielnego kręgu. Gdyby Jezus wciąż nadstawiał drugi policzek, dziś nikt by nawet o Nim nie słyszał, a przecież Jego posłannictwo miało konkretny cel - podniesienie naszej duchowości (jako ludzkości, czyli wibracji całej Ziemi) na wyższy poziom. Stąd też przykazania: Idźcie i nauczajcie wszystkie narody. Dla mnie papież Franciszek nie jest żadnym namiestnikiem Chrystusa, a zwykłą polit-poprawną Pachamamą. Uważam też że - choć już wówczas zaistniały pewne symptomy rozkładu - należy wrócić do nauczania takich papieży jak Jan Paweł II i Benedykt XVI - który wciąż żyje i to właśnie on dla mnie wciąż jest prawdziwym papieżem.


      

Tak więc na ołtarzach wielu bóstw pogańskich, lała się krew zwierząt ofiarnych, choć byli też i tacy, którzy protestowali przeciwko tej barbarzyńskiej praktyce. Bodajże pierwszym - który publicznie wystąpił z krytyką poświęcania zwierząt na ołtarzach - był niejaki Teofrast z Eresos (wychowanek i uczeń Arystotelesa), który jeszcze w IV wieku p.n.e. twierdził że takie praktyki są "niesprawiedliwe i bezbożne". Uważał że bogów należy czcić inaczej, składając im plony z pól i ogrodów, natomiast ofiara w wyniku której przelewana jest krew zwierzęcia, jest działaniem bezbożnym, gdyż to bogowie byli sprawcami życia (również życia zwierząt). Odbierając to życie, tylko po to by złożyć je na ołtarzu ofiarnym, postępujemy więc wbrew woli bogów. Kolejnym Grekiem, który jeszcze w tym samym IV wieku p.n.e. protestował przeciw barbarzyńskiemu mordowaniu zwierząt na ołtarzach, był młodszy o ok. trzydzieści lat od Teofrasta - Epikur z Samos - który dziś jest uważany za pierwszego oficjalnego ateistę. Tak, właśnie ateistę, choć Epikur wcale nie negował istnienia bogów (zresztą, co też jest bardzo ważne w odniesieniu do starożytności, była to epoka w której wszelka bezbożność była zakazana i w przypadku udowodnienia - bezlitośnie karana śmiercią), twierdził jedynie że bogowie nie stworzyli tego świata i się nim nie opiekują. Bogowie żyją sobie w "promiennych międzyświatach, w niezmąconym niczym spokoju". Istnieją, bez względu na to czy będziemy się do nich modlić czy nie i nie potrzebują ani naszych krwawych ofiar, ani też (paradoksalnie) naszych modlitw. Epikur uważany jest za "pierwszego ateistę" dlatego, iż nie wierzył że po śmierci na człowieka czeka jakieś karzące (lub nagradzające) bóstwo, a twierdził że po śmierci nie ma już cierpienia, gdyż cierpienie jest tylko za życia. Uważał również że ludzka dusza po śmierci ciała istnieje tylko przez chwilę i potem sama się "rozsypuje", więc - jak nauczał: "Śmierć niczym jest dla nas, bo póki my jesteśmy, nie ma śmierci, a kiedy jest śmierć, nas już nie ma" (nie przewidział tylko jednego - że śmierć jest złudzeniem a my wciąż istniejemy, nawet jeśli utracimy już nasze ciało). Świat w którym żyjemy nie ma większego sensu i nikt się o niego nie troszczy, a już na pewno żadni bogowie. Jednak - jak dodawał - uczestnictwo ludzi w oficjalnych uroczystościach religijnych jest ważne, a to z tego punktu widzenia iż poprzez takie misteria, myśli ludzi kierują się ku bogom prawdziwym z którymi wówczas mogą się zjednoczyć i cieszyć się ich radością i szczęściem nieśmiertelnym. Epikur uważał że: "Nie można żyć przyjemnie, nie żyjąc rozumnie, szlachetnie i sprawiedliwie, ani też żyć rozumnie, szlachetnie i sprawiedliwie, nie żyjąc przyjemnie", dlatego też obowiązkiem człowieka jest dążenie do szczęścia i przyjemności a nie do strachu i nienawiści. 

Kolejnym, wielkim pogańskim filozofem i mistykiem, który jawnie sprzeciwiał się składaniu krwawych ofiar na ołtarzach bogów, był Apoloniusz z Tiany. Ten przedziwny mistyk, którego niektórzy nazywają "pogańskim Jezusem" (gdyż potrafił czynić cuda i wskrzeszać zmarłych, był zresztą prawie rówieśnikiem Chrystusa), podróżował po całym Imperium Rzymskim (żył w I wieku naszej ery) od świątyni do świątyni, rozmawiał z kapłanami o bogach, wskazywał błędy w odprawianych oficjalnie kultach. Nie zawsze spotykał się z akceptacją kapłanów, gdyż uważali oni że jakiś tam wieszczek nie będzie im mówił jak mają składać ofiary swym bogom. Na przykład gdy przybył na Cypr do miasta Pafos, zapytał się skąd wziął się tutejszy kult Afrodyty, który wcześniej nie istniał i kto wyznaczył misteria religijne ku czci bogini, które jemu wydały się co najmniej niepokojące i dziwaczne. Po pierwsze sprzeciwił się zdecydowanie krwawym ofiarom na ołtarzu bogini, twierdząc że piękno nie potrzebuje krwi zwierząt ofiarnych by istnieć, tylko wiary niezmąconej w sam sens istnienia owego piękna. Należy więc jedynie składać na ołtarzach bogini płody ziemi a nie przelewać i bezcześcić ołtarze krwią niewinnych zwierząt. Podobnie było w Aleksandrii, gdzie również zdecydowanie sprzeciwił się składaniu krwawych ofiar na ołtarzu (bodajże) Serapisa. Tamtejszy kapłan egipski stwierdził wówczas że jakim prawem on go poucza, skoro za nim (kapłanem) stoi tradycja i powaga minionych wieków. Apoloniusz miał wówczas powiedzieć że złożenie krwawej ofiary jest najbardziej haniebnym i uwłaczającym bogom czynem i nie ma tu znaczenia jak dawno kultywowano te praktyki, gdyż człowiek żyje po to, aby zdobywać wiedzę i dojrzewać. Dziecko nie jest wstanie pojąć umysłu dorosłego człowieka, jak więc można wymagać od dziecka by zachowywało się jak dorosły. Ale jeśli dorosły zachowuje się jak dziecko, to źle o nim świadczy. Nie należy więc podpierać się tradycją, gdyż jako ludzie dojrzali nie możemy cofać się do poziomu dziecka. Bogowie nie pragną od nas - jak miał mawiać Apoloniusz według Filostratosa - krwi ofiarnej, lecz czystego serca. Człowiek, wstępując w bramy świątyni powinien się modlić w taki oto sposób: "Bogowie, dajcie mi to, na co zasługuję". Apoloniusz twierdził iż o brzasku dnia należy rozmawiać z bogami, przed południem o bogach a w ciągu dnia z ludźmi o wszystkim, co ich interesuje. Wieczorem zaś zadbać o własne ciało, które podobnie jak dusza jest równie ważne (kąpiele, masaże, nacieranie ciała oliwką z oliwek itd.).




Ale wróćmy ponownie na Delos. Tamtejszy rynek był w stanie pomieścić 10 000 niewolników jednocześnie a poszczególne gildie handlowe wzajemnie rywalizowały o najlepsze miejsca, tuż przy świątyniach lub portykach. Sprzedawcy, pod groźbą surowych kar, musieli umieścić na szyi sprzedawanego niewolnika jego wiek, kraj pochodzenia i wszelkie wady fizyczne i umysłowe. Gdy sprzedający nie posiadał takiej wiedzy, wówczas nakładał na głowę niewolnika kapelusz - wtedy było wiadomo że nie daje żadnej gwarancji co do sprzedawanego "towaru" (mówiąc kolokwialnie). Najlepszych i najładniejszych niewolników nie wystawiano jednak na widok publiczny, tylko trzymano w oddzielnych lokalach i pokazywano jedynie tym, którzy byli znacznie majętniejsi i gotowi zapłacić sporo, za dobrego niewolnika. Ponieważ jednak rynek niewolniczy na Delos trwał w rozkwicie nieprzerwanie przez ponad trzy wieki (od I wieku p.n.e. konkurencję co prawda zaczęła mu robić rzymska Aleksandria, a od połowy I, a szczególnie II wieku naszej ery - sam Rzym, ale i tak Delos było w basenie Morza Śródziemnego największym i najlepszym rynkiem zbytu niewolników, sprowadzanych z najodleglejszych krańców znanego wówczas świata), warto więc pokazać, jak ewoluowała instytucja niewolników w rzymskim społeczeństwie na przestrzeni kolejnych stuleci i jak wielkie było zapotrzebowanie na taką właśnie siłę roboczą. O tym w kolejnej części, gdyż tak szybko jeszcze Delos nie opuścimy.           






CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz