Stron

niedziela, 10 listopada 2019

PORADY DLA MĘŻCZYZN I KOBIET - Cz. V

OD ANTYKU PO WSPÓŁCZESNOŚĆ


GRECJA KLASYCZNA

ATENY

(V - IV wiek p.n.e.)

Cz. V





WYCHOWANIE MŁODYCH KOBIET

(HETERY)

Cz. III



ASPAZJA I JEJ GYNECEUM

Cz. II






"CZŁOWIEK, NA KTÓREGO ZIEMI ZRODZIŁ SIĘ JEDNOROŻEC, BĘDZIE JEDYNYM PANEM MIASTA"

WRÓŻBITA LAMPON O PERYKLESIE, GDY PRZYNIESIONO DOŃ GŁOWĘ BARANA Z JEDNYM ROGIEM. BARAN BYŁ WŁASNOŚCIĄ PERYKLESA 


Podczas zgromadzenia członków Związku Peloponeskiego w Lacedemonie (Sparcie), zamierzano poddać pod głosowanie plan udzielenia pomocy militarnej napadniętej przez Ateńczyków wyspie Samos (najprawdopodobniej był to plan spartański, choć później kilku historyków twierdziło iż Sparta była temu przeciwna. Uważam jednak że to Sparta już wówczas parła do wojny, twierdząc że Ateny złamały pokój trzydziestoletni, zawarty zimą 445 r. p.n.e. i należy podjąć przeciwko nim zbrojną ofensywę, choć oczywiście nie mam na potwierdzenie tego żadnych dowodów, może poza jednym - to właśnie Spartanie byli autorami zwołania rady związkowej. A przecież nie marnuje się energii na nieistotne projekty, jeśli nie ma się co to tych projektów konkretnych planów). I tutaj wydarzyła się rzecz dziwna. Mianowicie, przedstawiciele Koryntu - konkurenta handlowego Aten, posiadający drugą największą flotę (po ateńskiej) w Grecji (od razu przypomniała mi się pewna ciekawostka, jak podczas II Wojny Światowej oficer amerykańskiej marynarki wojennej witał swego brytyjskiego odpowiednika słowami: "Uszanowanie dla przedstawiciela drugiej co do wielkości floty globu", na co Brytyjczyk odparł: "Czuję się zaszczycony mogąc poznać przedstawiciela drugiej co do dzielności floty globu") i czwartą w całym basenie Morza Śródziemnego (pierwszą posiadali Kartagińczycy, drugą Ateńczycy a trzecią Fenicjanie na usługach Persów), miast głosować za wojną i przerwaniem ekspansji ateńskiej, opowiedzieli się za pokojem. Dlaczego? Przecież nikt bardziej od Koryntu nie pragnął utrzeć nosa Ateńczykom i złamać ich handlowy monopol? Dlaczego więc na zgromadzeniu w Lacedemonie Koryntyjczycy stwierdzili że: "Każdy kraj ma prawo karać własnych sprzymierzeńców" i postulowali zaniechać jakichkolwiek działań zbrojnych, mających realnie pomóc Samos? Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba zrozumieć że niechęć Koryntyjczyków do Ateńczyków była niczym, w porównaniu z ich nienawiścią do Samijczyków. A skąd wzięła się ta nienawiść i jakie były jej powody?

Powody były stare, nawet bardzo stare i sięgały prawie stu pięćdziesięciu lat wstecz, do czasów panowania nad Koryntem sławnego tyrana Periandra (sprawował rządy w latach 627-585 p.n.e.). Wówczas to do portu w Samos przybiły koryntyjskie okręty, które płynęły do Miletu. Okazało się że na ich pokładach są wzięci w niewolę synowie najprzedniejszych rodzin z wyspy Korkira (notabene będąca kolonią Koryntu), których z rozkazu Periandra zamierza się sprzedać w Milecie Lidyjczykom jako niewolników. Była to kara tyrana Koryntu na mieszkańcach Korkiry, którzy wzniecili bunt próbując wybić się na niepodległość i zamordowali tam jego syna - Likofrona. Warto tutaj słów kilka powiedzieć również o tym dlaczego Likofron znalazł się na Korkirze i dlaczego zginął? Był on ulubionym synem Periandra, który wyznaczył go na swego następcę. Matką Likofrona była słynąca z urody córka tyrana miasta Epidauros w Argolidzie (Peloponez) Proklosa - Melissa. Ślub z Melissą był bardzo korzystny dla Periandra, gdyż Epidauros stanowiło w tamtym czasie centrum helleńskiej sztuki medycznej, a do znajdującej się tam świątyni boga Askleopisa, pielgrzymowały tłumy chorych z całej Grecji, licząc na to że bóg uleczy ich cierpienia (przy okazji zostawiali w świątyni niezły grosz). Po latach Epidauros znacznie podupadła a w drugiej połowie V wieku p.n.e. w czasach Peryklesa, Kleona i Alkibiadesa, nie znaczyła już praktycznie nic i stała się małą mieściną w Argolidzie, ale dwieście lat wcześniej biło tutaj centrum helleńskiej medycyny a miasto znacznie się na tym bogaciło. Tak więc, gdy Melissa wychodziła za mąż za Periandra, jej ojciec Proklos, ofiarował jej w prezencie ślubnym ogromny posag, którego znaczną część ukrył w miejscu znanym tylko Melissie (obawiał się bowiem aby te kosztowności nie zostały przejęte przez zięcia). Taki był warunek małżeństwa i Periander na niego przystał, oszołomiony urodą swej wybranki. 

Mijały jednak lata. Korynt - mądrze rządzony przez Periandra, kwitł niczym łąka pokryta kwiatami (to właśnie za czasów Periandra Koryntyjczycy nawiązali intratne umowy handlowe zarówno na Wschodzie - Lidia, Cypr, Syria, Babilonia, Egipt, jak również na Zachodzie - miasta Wielkiej Grecji w Italii: Tarent, Kallipolis, Siris, Kroton, Sybaris i na Sycylii: Syrakuzy, Hyblea, Kamarina, Gela i Selinus), mimo to Periander pragnął więcej, pragnął uczynić ze swojego miasta potęgę nie tylko handlową, ale i militarną, a na wystawienie armii potrzebował pieniędzy. Przypomniał więc sobie o zakopanym posagu swej żony. Poprosił Melissę by wyjawiła mu miejsce zakopania skarbu, ale ta odmówiła, twierdząc że dopóki ojciec żyje nie może postąpić wbrew jego woli. Tak mijały kolejne dni, tygodnie i miesiące, Periander wciąż prosił Melissę o wyjawienie miejsca ukrycia posagu, lecz ta zawsze konsekwentnie odmawiała. Pewnego razu, gdy po suto zakrapianej winem biesiadzie, tyran Koryntu - mocno już wypity - odwiedził małżonkę w alkowie, po raz kolejny zaczął ją prosić o wyjawienie sekretnego miejsca. Melissa odmówiła i nie pomagały ani prośby, ani groźby, którymi zaczął następnie straszyć ją Periander. Wreszcie zamroczony alkoholem i zły na żonę za jej odmowę, uderzył ją w pierś tak silnie, że ta zginęła na miejscu. Zrozpaczony płakał nad jej ciałem do chwili, gdy nad ranem odnalazła ich razem, jedna z dwórek Melissy. Powiedział jej że żona zmarła nagle, trafiona strzałą Artemidy (był to eufemizm, którym Grecy wyjaśniali nagłe zgony kobiet), jednak podczas oględzin ciała, owa dwórka odkryła ślad po uderzeniu i potajemnie poinformowała o tym Proklosa. Ten jednak nie miał na tyle siły aby zaatakować Korynt, więc postanowił na razie odłożyć zemstę na lepszy czas, tym bardziej że Periander uczynił ze swej żony prawdziwą "świętą", każąc czcić jej pamięć w całym kraju wszystkim mieszkańcom. Żal za utraconą miłością gryzła go na równi z żalem za utraconym skarbem, którego tajemnicę zabrała Melissa do grobu.




Dowiedział się jednak Periander, że gdzieś w Epirze jest jaskinia z której wypływa rzeka Acheron, wpadająca bezpośrednio do morza (w kraju Tesprotów, niedaleko od świątyni Zeusa w Dodonie), gdzie kapłani są w stanie przywoływać dusze zmarłych ludzi. Posłał tam swoich posłów i po odprawieniu odpowiednich rytuałów i złożeniu ofiary (czarnej owcy, której krew miała stać się... pożywką dla przywoływanej duszy), miał im się ukazać biały obłok w którym rozpoznali oni swą dawną królową. Periander polecił im by, jeśli się uda, zapytali małżonkę czy nie czuje (oczywiście posłowie także nie wiedzieli że ich władca jest żonobójcą) do niego żalu oraz gdzie ukryty jest posag. Biała poświata, która miała się pojawić w jaskini Acheronu (skąd - jak wierzono - prowadzi droga bezpośrednio do Hadesu, krainy zmarłych), rzekła tylko: "Zimno mi", po czym zniknęła. Był to ewidentny znak, że dusza nie jest zadowolona i że czuje żal. Periander, gdy się o tym dowiedział, wpadł w jeszcze większą rozpacz, którą przerywał tylko na rozważania w jaki sposób zadowolić swą zmarłą małżonkę, by nie czuła do niego żalu. Wreszcie wymyślił. Ogłosił że podczas święta ku czci bogini Hery, wszystkie kobiety w Koryncie mają się udać na Akrokorynt (było to wzgórze górujące nad miastem, odpowiednik ateńskiego Akropolu), odziane w najlepsze suknie i płaszcze. Gdy już się tam zebrały, kazał otoczyć je strażą i zmusił by... wszystkie się obnażyły, zrzucając swe suknie, płaszcze i kosztowności, po czym pozwolił im odejść (takie upokorzenie małżonek, wzbudziło potem gniew Koryntyjczyków). Następnie wszystkie te kosztowności spalił na stosie ku czci Melissy, po czym ponownie wysłał posłów do jaskini Acheronu. Tym razem postać, jaka się tam ukazała, była radosna i wyjawiła miejsce ukrycia kosztowności. Periander odetchnął z ulgą, licząc na to że jego zbrodnia została odpokutowana. Nie spodziewał się że to dopiero początek kary jaka miała nań spaść.

Znów minęło kilka lat, synowie Periandra zmężnieli, a wtedy zaprosił ich na ucztę do siebie, do Epidaurus - Prokolos, ich dziadek. Tam wyjawił im kto jest sprawcą śmierci ich matki, co spowodowało wśród nich pewien dystans do ojca. Największy wyraz dał temu właśnie Likofron, który odmówił nawet przywitania się z ojcem po powrocie. Gdy Periander dowiedział się o przyczynach niechęci syna, rozgniewał się na niego i wygnał go z pałacu. Likofron szybko znalazł schronienie w domach przyjaciół (często zmieniał miejsce zamieszkania, gdy ojciec dowiadywał się o miejscu jego pobytu i groził temu, który go przygarnął), lecz ostatecznie Periander ogłosił że ktokolwiek udzieli schronienia jego synowi, ten będzie musiał uiścić specjalny podatek na cześć Apollina. Teraz już Likofron nie śmiał więcej narażać przyjaciół i wybrał bezdomność. Jego miejscem zamieszkania stała się kolumna pod świątynią Apollina na korynckiej Agorze, skąd żebraniem prosił przechodniów o zapomogę. Leżał tam całymi dniami i nocami, brudny, zarośnięty, głody i samotny. Poinformowany o niedoli własnego syna, osobiście udał się Periander na Agorę i ujrzawszy leżącego Likofrona, który prosił o jałmużnę, podszedł do niego i zapytał: "Synku, kiedy żyło ci się lepiej, teraz czy dawniej? Dlaczego wyrzekłeś się tamtego życia dla takiej hańby? Jeśli masz mi coś do zarzucenia, to wiedz że moja wina jest moim nieszczęściem i sam już dostatecznie siebie ukarałem. Przebacz mi, cofnij swoje słowo i wróć do pałacu a znów będziemy żyć jak dawniej". Likofron odrzekł jedynie ojcu by zapłacił grzywnę Apollinowi (gdyż oferując synowi schronienie, złamał własne prawo) i sobie poszedł. To właśnie była kolejna cześć kary, jaka spadła na tyrana potężnego wówczas Koryntu.

Ale Periander zdawał sobie sprawę, że jeśli nic nie uczyni, to wkrótce jego syn - którego wcześniej uważał za swego następcę - po prostu umrze z głodu. Wysłał więc do niego swoją córkę (a siostrę Likofrona), która miała zanieść mu propozycję od ojca. Jeśli czuje doń tak wielki żal, iż nie jest w stanie żyć z nim pod jednym dachem, w takim razie ojciec wysyła go na Korkirę jako swojego namiestnika. Likofron początkowo odrzucił tę propozycję, ale na prośby siostry ostatecznie ją przyjął i wyjechał. Minęło znów kilka lat, Periander mocno się postarzał i czując zbliżający się kres swego żywota, postanowił pojednać się z synem i przekazać mu po sobie władzę nad Koryntem. Likofron jednak odmówił powrotu. Wówczas, pragnąc jedynie synowskiego wybaczenia, Periander zaproponował Likofronowi zamianę, on zajmie miejsce na Korkirze jako namiestnik, zaś syn powróci do Koryntu jako władca. Ta propozycja spodobała się Likofronowi i przystał na nią. Nim jednak wyjechał, na Korkirze wybuchło powstanie niezadowolonych (z takiej zamiany) mieszkańców i próbujący uspokoić sytuację oraz przemówić do wzburzonego tłumu (któremu nie podobało się, aby słynący z twardej reki Periander objął namiestnictwo nad ich miastem i wyspą), został Likofron zasztyletowany. Zemsta ojca była straszna, napadł na Korkirę i w zamian za pozostawienie przy życiu mieszkańców, wymusił by najgodniejsi obywatele oddali mu swoich synów jako zakładników. Ci przystali na to, po czym nakazał ich wywieść i sprzedać w Azji Mniejszej jako niewolników. To była jego osobista zemsta za utratę syna na butnych Korkirejczykach, ale pech chciał także, że okręty wiozące porwanych chłopców zawitały na Samos, gdzie udało się uprowadzonym skontaktować z mieszkańcami wyspy i opowiedzieć o swym nieszczęsnym losie jaki zgotował im tyran Periander.

 


Samijczycy zadeklarowali swą pomoc. Zapowiedzieli chłopcom że umożliwią im ucieczkę i gdy tylko się ściemni odciągną strażników, by ci mogli uciec do świątyni Artemidy i pozostać u jej ołtarza, póki okręty nie odpłyną. Tak też się stało, chłopcy wymknęli się z okrętu i popędzili do świątyni. Gdy dowiedzieli się o tym strażnicy, pobiegli natychmiast by ich stamtąd zabrać, ale drogę zastąpili im Samijczycy, którzy zapowiedzieli że nikt, kto znajdzie się u ołtarza bogini, nie może być zeń zabrany siłą - inaczej doszłoby do świętokradztwa, które spadłoby na ich ziemię, a oni do tego dopuścić nie mogą. Koryntyjczycy postanowili więc wziąć zbiegów głodem i zaczekać aż w poszukiwaniu jedzenia będą zmuszeni opuścić świątynię. To jednak znów się nie powiodło, gdyż nocą Samijczycy urządzali niby oficjalne, radosne procesje do świątyni młodych chłopców i dziewcząt, którzy nieśli produkty poświęcone bogini (owoce, sezamowe placki, miód, mleko). Taki rytuał trwał do momentu, aż zniecierpliwieni tym wszystkim Koryntyjczycy odpłynęli do domu. Wówczas to Samijczycy na swoich okrętach odwieźli chłopców z powrotem na Korkirę. Od tej pory jednak ziarno nienawiści pomiędzy Koryntyjczykami a Samijczykami zaczęło wydawać plony. Po prawie sześćdziesięciu latach od tych wydarzeń, między Samos a Spartą wybuchła wojna (lata 20-te VI wieku p.n.e.). Samos władał wówczas tyran Polikrates (o którym kiedyś już wspominałem), który doprowadził wyspę do rozkwitu i zbudował prawdziwą samijską talasokrację (stworzył flotę w sile 150 okrętów wojennych). Gdy Sparta wyprawiła się na Samos, oczywiście otrzymała wsparcie w postaci okrętów i wojska z Koryntu, lecz wojna nie przebiegała po ich myśli. Po 40-dniowym nieudanym oblężeniu Samos, Spartanie i Koryntyjczycy wrócili do siebie, niczego nie zyskując.

Ten i inne sukcesy Polikratesa, spowodowały niepokój jego przyjaciela, faraona Egiptu - Ahmose II zwanego również z grecka - Amazisem), który wysłał doń list pisząc iż niepokoi go ciągłe pasmo szczęścia, jakie Polikratesowi zsyłają bogowie, gdyż (jak twierdził w liście) w świecie ważna jest równowaga i lepiej jest gdy raz się człowiekowi wiedzie, a raz nie za bardzo. Gdy zaś życie usłane jest jednym, niekończącym się pasmem szczęścia, należy mocno mieć się na baczności, gdyż bogowie są zawistni i jeśli obdarzają człowieka szczęściem to zapewne tylko po to by zgotować mu przykry koniec. Dlatego radził Polikratesowi by ten pozbył się rzeczy najcenniejszej, na której najbardziej mu zależy i której stratę odczułby mocno. Polikrates uznał że najbardziej zależy mu na drogocennym szmaragdowym sygnecie, lecz słuchając rad przyjaciela, postanowił się go pozbyć. Wypłynął więc na pełne morze i cisnął sygnet w morskie fale, po czym powrócił do siebie. Nazajutrz zjawił się u niego rybak, który... przyniósł mu ów pierścień - znalazłszy go w złowionej przez siebie rybie. Gdy Ahmose dowiedział się o tym wydarzeniu, zerwał jakiekolwiek kontakty z Polikratesem, twierdząc że jeśli bogowie zsyłają na człowieka tyle szczęścia, że zwracają mu nawet przedmioty, które on sam starał się pozbyć, to znaczy że szykują mu los straszny, haniebny i godny pożałowania. Ponieważ zaś nie chce aby i na niego spłynęła ta groźba, zrywa z nim wszelkie kontakty. Wkrótce potem Egipt został najechany przez Persów i stracił niepodległość (525 r. p.n.e.). W trzy lata później, Polikrates został podstępnie zwabiony do Sardes przez perskiego satrapę Lidii, a następnie ukrzyżowany na górze Mykale (gdzie w 43 lata później Ateńczycy i Lacedemończycy rozbiją w bitwie Persów. Ateńczykami będzie wówczas dowodził ojciec Peryklesa - Ksantippos), naprzeciwko Samos. Mieszkańcy wyspy mogli ujrzeć jak ich władca został przybity do krzyża i cierpiał męki, nim ostatecznie wyzionął ducha. Sprawdziła się więc przepowiednia faraona Ahmose.




Po zwycięstwie floty ateńskiej pod osobistym dowództwem Peryklesa nad flotą samijską nieopodal wyspy Tragia (o której pisałem w poprzedniej części) i zemście, jaką za bunt Samijczyków uczynili Ateńczycy, wypalając wziętym do niewoli samijskim żołnierzom na czołach, znamię samajny (był to symbol Samos - okręt z przodem zadartym do góry, podobnym do... świńskiego ryja), dotarły do Peryklesa posiłki (25 okrętów z Chios i Lesbos pod dowództwem Sofoklesa), oraz kolejne 40 okrętów przysłanych z Aten. Flota, jaką dysponował teraz Perykles, urosła do prawie 200 okrętów. Z taką siłą wysadził desant na Samos i obległ stolicę (o tej samej nazwie). Wkrótce jednak nadeszła wieść, że na pomoc Samijczykom wyruszyła flota fenicka pod perskim dowództwem. Było to jawne pogwałcenie warunków tzw.: pokoju Kalliasza, zawartego przed zaledwie dekadą (449 r. p.n.e.), kończącego wojny grecko-perskie trwające od 490 r. p.n.e. (a jeśli liczyć powstanie jońskie, to i od 499 r. p.n.e.). Na mocy tego układu, flota perska miała nie wpływać na wody Morza Egejskiego. Jeśli jednak się na to odważyli, to znaczy że zamierzali złamać warunki pokoju, a to spowodowałoby odnowienie wojny z Persją i ponownie wpędziłoby cały obszar egejski w nowy wir wojny. Nie było jednak rady, Perykles nie mógł zlekceważyć groźby perskiego ataku, dlatego też wydzielił 60 okrętów i na ich czele popłynął przeciwko Fenicjanom. Pozostawiona pod Samos część floty, miała blokować port i uniemożliwić Samijczykom wydostanie się z okrążenia. To się jednak nie udało. Na początku 5 okrętów z Samos przerwało blokadę i popłynęło na spotkanie z flotą perską, by się z nią połączyć w walce z Ateńczykami. Potem przyszła jeszcze większa katastrofa, gdy flota samijska pod wodzą stratega Melissosa (którego wcześniej Perykles miał pobić w bitwie pod Tragią) zaatakowała stojącą pod Samos flotę ateńską i zadała jej klęskę, odzyskując (na dwa tygodnie) kontrolę nad okolicznymi wodami. Schwytanych w bitwie jeńców ateńskich upokorzono w ten sam sposób, w który wcześniej Ateńczycy upokorzyli Samijczyków - wypalając im na czołach znak sowy (symbol bogini Ateny). 

Warto tutaj na moment pochylić się nad postacią samijskiego wodza - Melissosa syna Itagenesa. Otóż ten strateg, był jednocześnie filozofem, który zdobył ogólnogrecką sławę właśnie dzięki swemu zwycięstwu nad Ateńczykami (wcześniej nie był znany), tym bardziej że był też autorem pewnego dzieła filozoficznego: "O istocie rzeczy". Znalazła się tam bardzo ciekawa myśl, która brzmiała następująco: "Co istnieje, istniało zawsze i zawsze istnieć będzie. Gdyby bowiem było kiedyś zrodzone, to oczywiście przed tym jego zrodzeniem się nic by nie istniało. A jeśliby nic nie istniało, to przecież w żaden sposób coś nie mogłoby powstać z niczego.Ponieważ więc nie zrodziło się, istnieje, zawsze istniało, i zawsze istnieć będzie. I nie ma ani początku, ani kresu, lecz jest nieskończone. I tak samo jak istnieje na zawsze, tak również i co do wielkości musi zawsze być nieskończone. Nic bowiem, co ma początek i koniec, nie może być wieczne i nieograniczone. Jeśli zaś jest nieograniczone, musi być jednością. Gdyby bowiem dwa były Byty, nie mogłyby być nieograniczone, lecz wzajem kres by sobie kładły". Co ciekawe, po klęsce Samijczyków dzieło Melissosa "O istocie rzeczy" posiadł niejaki Sokrates - wówczas młody, zaledwie 30-letni żołnierz ateński, uczestniczący w tej właśnie wojnie - potem twórczo je rozwinął i bronił przed kpiarzami (ponoć nawet walczył na miecze z niejakim Archelaosem, który twierdził że świat zbudowany jest na wielości, nie zaś na jednym, nieskończonym Bycie). Takie to rozważenia już wówczas nurtowały młodego Sokratesa, a tymczasem Perykles, który popłynął przeciwko flocie fenickiej, szybko uznał że został wprowadzony w błąd. Persowie nie zamierzali bowiem złamać pokoju i żadna flota nie płynęła na odsiecz Samos. Co prawda kilka małych polis na wybrzeżu karyjskim - wykorzystując zamieszanie - wystąpiło ze Związku Morskiego, ale nie miało to teraz większego znaczenia. Jedyne znaczenie miał fakt, że podczas gdy Perykles płynął na spotkanie z nieistniejącą flotą fenicką, Samijczycy rozbili pozostawioną tam część floty i zdążyli zaopatrzyć się w potrzebne im produkty żywnościowe oraz materiały wojenne na dłuższy czas. Nie było więc wyjścia, należało wracać i podjąć się długiego oblężenia Samos. Niestety, w Atenach zaczęły już podnosić się głosy że cała ta wyprawa jest po prostu "nieszczęsną" i kosztuje zbyt dużo. Kto za to wszystko będzie płacił - pytano - kto? Perykles?

 







        CDN.     
                 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz