Stron

sobota, 7 grudnia 2019

DZIENNIKI ZBRODNIARZA - Cz. II

CZYLI OPIS I KOMENTARZ DO

PAMIĘTNIKÓW JOSEPHA GOEBBELSA





1923

 

DZIENNIK DLA JOSEPHA GOEBBELSA

od 17 PAŹDZIERNIKA 1923 r.

do 25 CZERWCA 1924 r.

Cz. II






22 PAŹDZIERNIKA 1923 r.


 Jakże często myślę o kwestii żydowskiej. Problem rasy jest przecież sprawą najgłębszą i najbardziej tajemniczą, wkraczającą dzisiaj do życia publicznego. Czy nie zawierają się w tym przeciwieństwa: rasa - intelekt; czerpanie - wtórne korzystanie; sztuka-nauka; kapitalizm przemysłowy - kapitalizm giełdowy? Jak odległe wydają się od siebie te zestawienia. A przecież odpowiednie bieguny w każdym z nich stanowią jedynie wyraz tego samego odczuwania świata. Spengler nazwałby je Dasein (w "Zmierzchu Zachodu" Oswald Spengler określił tak egzystencję bezwiedną ludzkiego żywota...) i Wachsein (...a tak, egzystencję świadomą, której przypisał wartość nadrzędną).

Również E.(lse Janke, była sympatią Goebbelsa w latach 1922 - 1924 - o czym wspomniałem już w poprzedniej części) nie może wyprzeć się posiadania żydowskiej krwi. W jej jestestwie tkwi coś bardzo destruktywnego, przede wszystkim w sferze ducha. Tylko nie jest to tak bardzo widoczne, ponieważ duchowość nie została doprowadzona u niej do rozkwitu. Jest ona całkowitym przeciwieństwem An.(ke Stalherm - poprzednia sympatia Goebbelsa, byli razem w latach 1918 - 1922), która ma rasową naturę najwyższej jakości. Jak obie kochają? Jak obie nienawidzą? Jak obie ofiarują? (...) Anka ofiaruje tak, jak czynią to bogowie, bez wyboru i bez wątpliwości, jedynie z czystej chęci ofiarowania, z nadmiaru dobra i miłości. Ona ma boską rękę. Else mówi przy tym zbyt dużo. Nigdy nie wpadłaby na myśl, aby mi wsunąć po kryjomu do kieszeni paczkę papierosów i po półgodzinie rzeczywiście o tym zapomnieć. Anka chciała raz wykraść z domu książeczkę oszczędnościową, aby przesłać mi pieniądze. Else jest przykra, małostkowa, mieszczańska, to brzmi twardo, ale to prawda. (...) 


 
23 PAŹDZIERNIKA 1923 r.


 Motłoch jeździ skradzionymi samochodami po ulicach i proklamuje wolną republikę reńską (Republika Reńska - separatystyczny twór powstały w Nadrenii i istniejący od października 1923 r. do lutego 1924 r.). W Gladbach jest dużo zabitych i rannych. W Rheydt zorganizowała się samoobrona obywatelska; chce się jedynie uniknąć przemocy, więc nie wolno strzelać ostrymi nabojami. Pijani zataczają się na ulicach, śpiewając "jestem Prusakiem". Jeden z nich stoi na Marienplatzu, bije się w pierś i krzyczy wśród śmiechu otaczających go widzów: "Tu siedzi niemieckie męskie serce, ale moi panowie - nie strzelać". W hotelu dworcowym stacjonują reńscy republikanie, przy drzwiach stoją 4 posterunki, młodzieńcy w wieku 18–20 lat, rewolwer w ręku, obowiązkowy papieros w kąciku ust. Po mieście krążą szalone pogłoski, chętnie się je kolportuje, a jeszcze chętniej w nie wierzy. Na ratuszu siedzi jeunesse dorée ("pozłacana młodzież") Rheydt, uzbrojona w gumowe pałki, aby wspólnie z policją przyjąć oddziały uderzeniowe spiskowców. Właściciel kawiarni Albert (Gottfried Albert?), mały, wstrętny facecik bez jakiegokolwiek znaczenia, organizuje opór. Lustruje się broń, przechwala się nią i wymyśla się heroiczne sceny bojowe. O zmarłych mówi się tak, jakby gadało się o margarynie. O wielu, którzy wypowiadają wielkie słowa, sądzi się, że podczas wojny akurat nie zasłużyli na Pour le mérite (pruski, potem niemiecki order wojskowy, ustanowiony przez Fryderyka II Wielkiego i przyznawany w latach 1740 - 1918. Order cywilny Pour le mérite, przyznawany jest zaś od 1842 - z krótką przerwą w latach 1918-1933 i 1945-1952 - po dziś dzień). Motłoch tu, jak i tam.

Tak, to jest ten wspaniały świat, moi państwo! Wirtschaft! Horatio! (scenka słowna z Hamleta Szekspira w niemieckim tłumaczeniu z angielskiego "thrift" - "oszczędność", "gospodarność"). Wszystko to, co dzisiaj nazywa się polityką, jest niczym innym jak egoizmem i robieniem interesów. Nikt nawet nie boi się przyznać do tego otwarcie. Myśl narodowa kończy się, jedynie europejska przebiegłość powstrzymuje przed publicznym potwierdzeniem tego stanu. Z 1000 osób 999 tkwi jeszcze w skorupie przeszłości i chce w niej pozostać w przyszłości. Naród jest na ulicach, hałasuje, demonstruje i wszczyna awantury. Panowie siedzą przy zielonym stoliku i dogrywają w spokoju ducha swoją partię do końca. A demonstranci nie mają bladego pojęcia,co jest grane. Dolar kosztuje 70 miliardów marek (o niemieckiej hiperinflacji z tego okresu pisałem już w poprzedniej części), co samo w sobie pozostałoby bez znaczenia, gdyby nie fakt, że odczuwa się to boleśnie na własnej skórze. Stara Europa chyli się ku upadkowi. Naprzód ku ostatniemu poecie, który napisze nekrolog. Sławmy Goethego, ostatniego Europejczyka, i Dostojewskiego, pierwszego nowego człowieka. Tableau! ("Malunek" - w tym przypadku raczej "sytuacja malowana". A na marginesie - ja również jestem wielkim miłośnikiem twórczości Goethego - niesamowitego poety i wielkiego człowieka).



27 PAŹDZIERNIKA 1923 r.


 W cóż więc wierzę? Tak wiele utraciłem z tej całej zawartości wiary, która określała niegdyś wszystkie moje czyny i myśli. Odkąd otwarły mi się oczy, stałem się sarkastyczny, ironiczny, sceptyczny i relatywistyczny w wierze. Odebrało mi to potwornie dużą część mojej siły uderzeniowej i mojej mocy przekonywania. Wierzę jeszcze tylko w to, że prawda okaże się w końcu silniejsza niż kłamstwo, w ostateczne zwycięstwo prawdy i w siebie samego. Ta wiara powinna nadal żyć we mnie mocno i trwale. Z niej będę czerpał wszystkie moje siły i całe moje dobro. To obojętne, w co wierzymy, jeśli tylko wierzymy. Lud, który traci wiarę, zatraca siebie samego (bez wątpienia, co należy przyznać, sporo myśli Goebbelsa z tego okresu jest niezwykle trafnych). Możemy ludowi zabrać wszystko, tylko nie to, w co chce wierzyć. Może to być Chrystus albo Rzym, albo rasa, albo naród, albo nie wiem co jeszcze. Ty moja silna, płomienna, potężna wiaro. Chwytam cię moimi obiema rękami i przyciskam do mojego radującego się serca. Ty moja towarzyszko podróży, moja zwiastunko, moja przyjaciółko i mój Boże. Moja siło i moja ostatnia pocieszycielko. Jak długo mogę powiedzieć: wierzę, tak długo nie troszczcie się o mnie. Niebawem muszę dojść do tego, aby rozejść się z moim Bogiem. Odkładam to na później. Sądzę, że z tego poczucia, iż jestem zbyt młody, aby zawierać wiążące umowy. Nędzny to człowiek, który jest skończony. Nigdy nie będę skończony.

Z Else zawarłem nowy kompromis. Na jak długo? Jest ona tak dobra i miła, że nie mogę się od niej oderwać. A przecież tak wiele mi w niej przeszkadza. Nie reprezentuje w swoim życiu i myśleniu żadnej generalnej linii. Brakuje jej rasy. Natomiast ma sporo tego, co według mnie kobieta bezwzględnie musi posiadać: otwarte i pogodne spojrzenie na życie, dobre usposobienie w każdej sytuacji życiowej, zgodny charakter, dobrą, troskliwą dłoń. Trzeba jej wskazać właściwą drogę. Godzi się na wszystko, co dobre. I sama zapomina się zupełnie, aby móc być do reszty moją. Sądzę, że bardzo mnie kocha. Kobiety to jednak słodki ciężar. Pojmuję to całkiem dosłownie. 




 
 30 PAŹDZIERNIKA 1923 r.


 Wczoraj ukończyłem 26. rok życia. Teraz jednak żadnych rozważań o moralności, stary przyjacielu. Tylko rejestrować. Zostałem zaproszony do Else na kawę. Wszystko przygotowała tak miło. Na stole leżał jako prezent urodzinowy album o Schumannie (Robert Schumann - niemiecki kompozytor z XIX wieku). Sprawiło mi to wiele radości i mam nadzieję, że tak będzie w przyszłości. Rozmawialiśmy o chrześcijaństwie i o Chrystusie w nawiązaniu do Christian Wahnschaffe ("Twórcze urojenia Christiana" - książka Jacoba) Wassermanna (niemieckiego powieściopisarza z przełomu XIX i XX wieku) - której lekturę teraz ukończyłem - i do Idioty Dostojewskiego. Oficjalne chrześcijaństwo powinno przecież zostać teraz definitywnie zlikwidowane, ponieważ w czasie wojny i po jej zakończeniu tak bardzo zbankrutowało, jak bodaj żadna inna religia kiedykolwiek. Ale jeśli chrześcijaństwo ma się ku końcowi, to co ma przyjść potem? Chrystus wprowadził wszak okropnie surową naukę moralną. Nadstaw temu, kto cię uderzył w lewy policzek, również prawy policzek. Miłujcie swoich nieprzyjaciół, czyńcie dobro tym, którzy was nienawidzą. Nie sprzeciwiajcie się złu. Każde słowo to wypowiedzenie wojny nowoczesnemu społeczeństwu. Gdyby ktoś dzisiaj chciał żyć, przemawiać i działać w duchu Chrystusowym, jutro zamknięto by go w więzieniu albo w domu dla obłąkanych. I to w świecie, w którym chrześcijaństwo jest, by tak rzec, religią państwową. Widać, jak bardzo oddaliliśmy się od Chrystusa. Chrystus żąda, abyś był bohaterem pasywnego cierpiętnictwa (wręcz przeciwnie - według mnie Chrystus domaga się od nas walki i to walki na ostre, natomiast należy ją prowadzić w taki sposób, aby nie powodować przy tym większej szkody dla siebie samego, gdyż ten świat jest tylko swoistą grą (stworzoną dla naszego rozwoju) którą można porównać nawet do... piekła. A tylko głupiec chciałby wciąż wracać do piekła, co oczywiście nie znaczy że ze złem nie należy walczyć - potoczny paradoks, którego teraz jednak rozwijał nie będę). To jest jeszcze trudniejsze, niż być bohaterem czynu. Takimi mogą być tylko ludzie infantylni duchowo. Dlatego też również książka Wassermanna jest nie do zaakceptowania. Wyrosła na gruncie intelektu, po żydowsku kalkulująca, obliczona na sensację i sukces wydawniczy. Koniunktura! Interes, interes! Sztuczki jak w chrześcijaństwie! Tfu, do diabła, aleśmy nisko upadli. Książka odniosła ogromny sukces, to jest nadzwyczaj interesujący symptom. Przy Dostojewskim Wassermann to sklepowy złodziejaszek. Najgorsze jest to, że nie można mu nic udowodnić; to trzeba czuć. Wielki, wspaniały Dostojewski! Można cię całkowicie docenić dopiero wtedy, gdy obserwuje się dokładniej twoich naśladowców. (...)



2 LISTOPADA 1923 r.


 Zacząłem dzisiaj Prometeusza. Prolog i pierwszy obraz są już na papierze. To przyjemność znajdować w sobie twórczego ducha. Jestem pogodny i dobrej myśli. (...)



5 LISTOPADA 1923 r. 


 Całą noc przeleżałem w łóżku, nie zmrużywszy oka. Dojrzał we mnie nowy dramatyczny plan. Wanderer (Wędrowiec) składający się z prologu, 12 pojedynczych scen i epilogu. Chrystus jako wędrowiec powraca na ziemię i wraz z poetą odwiedza cierpiącą ludzkość. Swojego rodzaju taniec śmierci. Po ukończeniu Prometeusza powinno natychmiast zacząć się opracowywanie Wędrowca. Prometeuszowi brakuje jeszcze tylko ostatniego aktu. Mam nadzieję, że jutro doprowadzę go do końca. Wędrowiec ma stać się wspaniałym obrazem upadającej Europy. (...)



 7 LISTOPADA 1923 r.


(...) W Rzeszy wszystko jest w wielkim nieładzie. Funt (0,5 kg) słoniny kosztuje 2 biliony. Robotnik zarabia przy tym bilion na tydzień. Dziwne, że przez kraj nie przetaczają się jeszcze, niczym żarłoczny płomień, zamieszki. Rząd będzie szedł bardziej na prawo, tzn. robotnicy mają jeszcze więcej głodować i trzymać gębę na kłódkę. Szkoda ludzi! 



10 LISTOPADA 1923 r.


W Bawarii pucz nacjonalistów (tych samych, do których już wkrótce Goebbels wstąpi, czyli partii NSDAP. Pucz miał miejsce w dniach 8-9 listopada 1923 r. w Monachium i zakończył się klęską nazistów (realnie bardziej przypominał farsę niż jakikolwiek zamach stanu), ale jednocześnie stał się potem odskocznią, która pomogła Hitlerowi zdobyć władzę w Niemczech i uczyniła z niego niezłomnego bohatera w walce o "Wielkie Niemcy"). Ludendorff (gen. Erich von Ludendorff - bohater z czasów I Wojny Światowej i wraz z Paulem von Hindenburgiem nazywany "Obrońcą niemieckich Prus Wschodnich". Tak na marginesie, to właśnie z Ludendorffem walczy owa ikona feminizmu, czyli Wonder Woman w ostatnim filmie z 2017 r.) znowu się przypadkowo przespacerował (innymi słowy - spacerkiem stłumił bunt nazistów). W Zagłębiu Ruhry kopalnie wymówiły całym załogom. Tu w Rheydt i chyba w większości miast Nadrenii awantury bezrobotnych. Policja szaleje samochodami po mieście i wpada z białą bronią w ręku w uliczne zbiegowiska. Mord i zabójstwo. Rozpacz i głód. Ci najbiedniejsi z biednych, którzy teraz siedzą głodni w zimnych izbach. Społeczeństwo w imię "miłujcie się nawzajem, dzieciątka!" (...)





14 LISTOPADA 1923 r.


 (...) Żydostwo to trucizna, która doprowadza do śmierci europejskie ciało narodowe. Nic tu nie da się zrobić. Musimy ponosić konsekwencje starych grzechów. O, ta okropna męka ojcowskich grzechów. Odczuwa się je tysiąc razy ciężej niż własną winę. Tylko skąd ta udręka? W przebłyskach świadomości przeczuwa się związki winy, przeznaczenia i grzechu. Wtedy jest się cichym i zadowolonym. (...)



28 LISTOPADA 1923 r.

  
 Wędrowiec został właśnie ukończony. Deo gratias! ("Dzięki Bogu") (południe godz. 11.30).



5 GRUDNIA 1923 r.


 Tydzień przerwy w pracy po ukończeniu Wędrowca. Byłem przepracowany, nerwowy, by tak rzec: wypompowany. Dzisiaj chcę znowu rozpoczynać. (...) W sobotę skradziono Konradowi (Konrad Goebbels - najstarszy brat Josepha, urodzony w 1893 r., zmarł w 1949 r.) z piwnicy 40 butelek koniaku. Cały dom jest zdenerwowany, zalękniony i roztrzęsiony. Z Hansem (starszy brat Josepha, urodzony w 1895 r., zmarł w 1947 r.) i Konradem czuwałem w nocy z soboty na niedzielę. Czegóż to nie słyszy się, nie widzi i nie wymyśla w taką cichą noc. My już nie znamy nocy. Czasami upajamy się nią w romantycznym marzycielstwie, ale utraciliśmy to, co w nocy przejmujące, przygniatające, zatrważające, co stanowi o jej ciemności i głębi. Coś tajemniczego tkwi w nocy i dniu, prawie tak jak w winie i grzechu, jak w czerni i bieli, jak w diable i Bogu: dualizm świata.

W piątek jadę z Else do Kolonii. Zaoferuję do wystawienia Wędrowca i Prometeusza kolońskiemu Schauspielhaus (teatr). Chcę wydobyć się na światło dzienne. Karleje się bez światła. Światło daje pożywienie i siłę do nowego tworzenia. Chcę mieć śmiałość, aby poważyć się na nowe posunięcie. Miejmy nadzieję, że w Kolonii nie wezmą za złe radykalizmu zawartego w Wędrowcu, a także - w zakamuflowanej postaci - w Prometeuszu. Chcę to wszystko zawrzeć w jednym przedstawieniu. Znaczy to dla mnie dzisiaj tak wiele, co dla ziemi deszcz w upalne lato. (...)

Czytam Martwe dusze Gogola, skończyłem już pierwszą część. Gogol jest już całkiem nowoczesny. Duchowy ojciec Dostojewskiego. Nie jest tak bardzo oddalony i tak bardzo prarosyjski jak ten. W odniesieniu do Dostojewskiego trzeba chyba dopowiedzieć, że nieco jeszcze cierpi na chorobę zachodnioeuropejskości. Jakaż to epicka przyjemność opowiadać bajki. Wszystko przesycone rosyjskim duchem i temperamentem. Jasna, dźwięczna miłość do rosyjskiej duszy. Cóż to są za wspaniali ludzie w tej ich lekkomyślności, w tym upojeniu i tej złości. Jakiż to rasowy Rosjanin ten Nozdriew (jeden z bohaterów "Martwych Dusz" Nikołaja Gogola - utracjusz i hulaka). Natury stepowe. Czasami bierze mnie tęsknota za tą bezkresną Rosją. Kiedy przebudzisz się w swojej czystości, duszo nowej formy, duszo rosyjska. O, ci wielcy Rosjanie! Bardzo ich kocham!

W Wędrowcu spróbowałem ukazać wizerunek dzisiejszej chorej Europy. Pokazałem jedyną drogę ratunku i muszę z bólem i goryczą stwierdzić, że nie da się nigdy kroczyć tą drogą. Będzie się łatało stary świat. Nowy świat będzie musiał jeszcze stoczyć ciężką walkę o swoją egzystencję. Musimy czekać - czekać - czekać. Uczciwych jest za mało. Mam jednak nadzieję i ufność. Nowy świat musi przecież nadejść, inaczej wszystko zatraci się w konwulsjach. Nie zginiemy, dopóki wierzymy w naszą misję. Głęboki sens słów: jedynie wiara uszczęśliwia.



17 GRUDNIA 1923 r.


 (...) Nie mam jeszcze wiadomości z Kolonii i Düsseldorfu. Prawdopodobnie moje manuskrypty pleśnieją tam w teatralnych kancelariach, a ja muszę czekać i czekać. Wpadnę w rozpacz, jeśli tym razem nie zdołam pozyskać jednego miejsca. (...)



29 GRUDNIA 1923 r.


 Poznałem Olgi ze Szwajcarii, zaufaną przyjaciółkę Richarda (Richard Flisges - najlepszy przyjaciel Goebbelsa. Zginął podczas pracy w kopalni w styczniu 1923 r.). Wiele opowiedzieliśmy sobie nawzajem o drogim zmarłym. Olgi to spokojna, rozmarzona dziewczyna, która całkowicie pasowała do Richarda. Widziała go jeszcze na osiem dni przed jego śmiercią i spędziła z nim jeden dzień nad Jeziorem Bodeńskim. Teraz przyjechała na Święta Bożego Narodzenia do Hochneukirch, aby raz jeszcze widzieć ludzi, którym mogłaby opowiedzieć o Richardzie. Cóż to za zasiew miłości, który wschodzi w sercach. 

Matka leży chora. W domu wielki nieporządek. Dziś rano straszna, skandaliczna scena. Mam już tego dość. Czuję, że nic tu po mnie, muszę wyrwać się z tej dziury. Jestem gotów do odejścia, może na zawsze. Gdybym tylko wiedział dokąd! Tu mam co jeść, ale poza tym nic więcej, absolutnie nic. W tym domu nikt nie wie, co znaczy duchowa niedola. Tu człowiek żyje tylko samym chlebem. To jest straszne, okropne. Jestem tutaj ten zły, odszczepieniec, apostata, napiętnowany, ateista, rewolucjonista. Jestem jedyny, który nic nie może, którego nigdy nie pyta się o radę, którego opinia jest zbyt nieistotna, aby jej wysłuchiwać. Ci inni, szczególnie Konrad, są pracowici, mądrzy, znający się na interesach. Mnie zagląda się do moich spraw prywatnych, mnie się śledzi, czy idę do kościoła, nie potrzebuję żadnego pokoju do pracy, mnie obiecuje się złote góry, ponieważ nie trzeba wobec mnie dotrzymywać tych obietnic. Można oszaleć! Na darmo jem mój chleb, ale codziennie i co godzina płacę za niego kawałkiem mojego serca. Gdybym był większym, silniejszym i mocniejszym człowiekiem, to chętnie zostałbym zamiataczem ulic, aby tylko nie być w domu na łaskawym chlebie. Czarna rozpacz! I żadnej drogi wyjścia. Co mam robić? Else wierzy we wszystko w czystej postaci, sądzi, że doszliśmy już do tego, iż moglibyśmy wziąć ślub. Biedna istota! Ona nawet nie przeczuwa, jak bezgranicznie jestem niezadowolony i nieszczęśliwy. Gdybym tylko mógł wyjechać! Ale przecież nie mam pieniędzy, aby dojechać do Düsseldorfu. Dokąd? Dokąd? Boże, pomóż mi i stój przy mnie! Oświeć mnie, daj mi siłę i pocieszenie. Błagam cię o to dla mego zbawienia, przynieś mi śmierć albo pokaż drogę wyjścia z moich męczarni! (...)




 
 31 GRUDNIA 1923 r.


 Kończy się stary rok! Jeśli nawet to jedynie kwestia umowna z tym starym i nowym rokiem, to przecież koniec jednego i początek następnego skłania do duchowego bilansu, do otwartego przeglądu sumienia i do prośby do ducha świata o postęp i spełnienie w dobrym. Jak rzadko który rok, tak ten upływający miał dla mnie znaczenie i dokształcającą wartość, mimo wszelkiej niedoli i męki. Wiele się nauczyłem, nabyłem głębszych i czystszych poglądów, sięgających aż do czynnej egzystencji, z którą wiodłem długą i wycieńczającą walkę. Doszedłem do zdecydowanego przekonania, że świat jest czymś więcej niż interesem i grą; rozpoznałem go jako etap i stację pośrednią, wiodącą do Boga. Z rozwoju wywodzącego się z pesymizmu i sceptycyzmu wyprowadziłem ponownie drogę do wiary i do walki o moją wiarę. W Wędrowcu zawarłem moje credo (brzmiało ono: "in novum Deum" - "w nowym Bogu"). Wiem, że przemierzy on czas kryzysu, kierując się ku odbudowie i oddając się duchowi. Jest napisany kroplą krwi serdecznej i dlatego przetrwa on ten czas. Zapewne jestem dzisiaj biedny materialnie i taki opuszczony jak nigdy przedtem. Stałem się jednak silniejszy wewnętrznie, jestem czystszy duchowo i silniejszy pod względem wiary. Ten rok nie był nadaremny, przyniósł mi bogate, złote owoce. Widzę jasno, ale nie mam jeszcze siły żyć i działać wedle przekonania. Wiem, że Chrystus jest moim zbawicielem, ale nie jestem na tyle silny, aby podążać za nim w czystej, zdolnej do ofiar miłości i ukierunkować na niego moje życie. To jest takie trudne w świecie nienawiści, żądzy zysku i oszczerstwa. Mam jednak niezłomną nadzieję, że kiedyś przecież nadejdzie ten dzień, kiedy boski mistrz wyda mi nieodwołalny rozkaz: "sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim (...) i chodź za Mną". Następnie wszystko, co małe i świeckie, musi we mnie zaniknąć, a zmartwychwstać czysty duch boskiego człowieka. Tak przedstawia się więc moja prośba do Świętego Ducha na nowy rok: pozwól mi umocnić we mnie to, co czyste, utwierdź we mnie wiarę w dobro, bądź mi osłoną i ochroną i daj mi siłę podążać za tym, co w moim życiu rozpoznane i występujące w postaci faktów. Pozwól mi też wyzbyć się małości i kroczyć w duchu dobra w sensie Jezusa Chrystusa. Amen.

Upływający rok przyniósł mi ogromnie wiele bólu, jako że odebrał mi mojego niezapomnianego, jedynego przyjaciela Richarda Flisgesa. Jednakże z owego bólu, związanego z tym niezrównanym człowiekiem, zaczerpnąłem siłę i umiejętność pojmowania głębszych pokładów jestestwa i przemijania. Richard stał się teraz po swojej śmierci jeszcze bardziej niż przedtem wiernym Eckartem (godny zaufania strażnik - postać z nordyckich sag) mojego duchowego życia i mojego duchowego rozwoju. On nie jest dla mnie martwy, on żyje i będzie żył wiecznie. Wszystkie wytworzone przez niego zarodki duchowego postępu działają i rozwijają się we mnie dalej, wydobywają się na światło z ciemności mojej duszy. Rok się kończy! Pozdrawiam najwierniejszego zmarłego i zabieram jego ducha w nowy rok.

Kocham Else i czuję się z nią bardziej związany od czasu, kiedy mi się oddała. Jednak miłość do niej to zarazem przyjemność i męka. Jeśli zejdziemy się ze sobą, będziemy jeszcze musieli nieskończenie wiele walczyć o naszą miłość. Mówi się, że człowiek może tylko raz w swoim życiu kochać wielką i bezwarunkową miłością. Jeśli to prawda, to taka była moja miłość do Anki. To ją kochałem najgłębiej, tak ją kochałem, jak kocha się w niebie. Dlatego jej nigdy, przenigdy nie zapomnę. Jeszcze dzisiaj chcę powiedzieć Else o tym prawdę. Musi to zrozumieć. Jakże często tęsknię za tobą w długie, gorzkie, bezsenne noce z całym żarem mojej tęsknoty, Anko, dobra, boska! (...)




 
 CDN.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz