Stron

piątek, 14 sierpnia 2020

WINO, KOBIETY I... TRON WE KRWI - CZYLI PONURY CIEŃ BIZANCJUM - Cz. XIII

NIM JESZCZE 

NAD KONSTANTYNOPOLEM

ZAŁOPOTAŁ ZIELONY

SZTANDAR MAHOMETA




 

I

JAK AZJATKA Z AFRYKANEREM

(CZYLI PIERWSZA "BIZANTYJKA"

NA RZYMSKIM PALATYNIE)

Cz. XII



 


 
GDY WYPEŁNIŁ SIĘ CZAS

 
 Kiedy właściwie upadła Troja? Dokładnie nie wiadomo, bowiem część archeologów datuje jej kres na XIII wiek p.n.e. (np. Carl Belgen z Uniwersytetu w Cincinnati, który twierdzi że Troja uległa zniszczeniu ok. 1250 r. p.n.e.), większa zaś część badaczy przyjmuje jednak za najbardziej realne pierwsze dekady XII wieku p.n.e. (prace wykopaliskowe Penelope Mountjoy pozwoliły jej przyjąć okres lat ok. 1190-1180 p.n.e. za najbardziej zbliżony do ostatecznego upadku tego miasta). Oczywiście nawet jeśli przyjmiemy tę drugą możliwość, to jednak musimy pamiętać że Troja tak naprawdę upadała co najmniej trzy - jeśli nie więcej - razy. Naukowcy uważają bowiem że ok. 1300 r. p.n.e. miasto to zostało zniszczone w wyniku trzęsienia ziemi, po czym na powrót odbudowane i po raz drugi upadło zapewne właśnie ok. 1250 r. p.n.e. już w wyniku jakiegoś zbrojnego ataku (na ulicach odkopanej Troi VII A z tego okresu, znaleziono bowiem ludzkie szczątki, oraz tkwiące w ścianach domostw groty strzał). Po raz ostatni zaś Troja miała zostać zdobyta właśnie ok. 1180 r. p.n.e. Dlaczego o tym piszę i jakie to ma właściwie znaczenie w omawianym temacie? Otóż niezwykle istotne, jako że Septymiusz Sewer właśnie w roku 204 naszej ery (był to wówczas 957 rok ery rzymskiej, liczonej od założenia Rzymu) zorganizował wielkie igrzyska, zwane Ludi Saeculares - czyli po prostu "Igrzyska Wieku". Dlaczego właśnie odbyły się one w 204 r., przecież (licząc od założenia miasta, czyli od 753 r. p.n.e.) nie przypadał wówczas ani pełny wiek tysięczny, ani nawet żadna okrągła data, mogąca świadczyć o doniosłości tego wydarzenia. Przypadał wówczas zaledwie 957 rok rzymskiej ery, dlaczego więc Sewer właśnie wówczas zorganizował Igrzyska Wieku, będące właśnie upamiętnieniem założenia Wiecznego Miasta? Otóż cesarz wzorował się na pierwszych na taką skalę przeprowadzonych igrzyskach, zorganizowanych w czasach Oktawiana Augusta, a dokładnie w roku 17 p.n.e. Idąc tym tropem i kierując się zasadą 110-letniego wieku, właśnie w roku 204 wypadała 220 rocznica rozpoczęcia tamtych igrzysk. Tylko pytanie brzmi, dlaczego Oktawian August zorganizował je w 17 r. p.n.e. i czemu właściwie Rzymianie liczyli wiek nie jako pełne sto lat, ale właśnie w jako 110-letnie okresy dziejów? Skąd to się wzięło? Odpowiedź ta jest dość prosta, lecz aby ją poznać, musimy niestety ponownie cofnąć się do czasów mitycznej Troi.

Rzymianie uważali się za potomków Trojan, a miasto to za swą pramatkę. W czasach Republiki każdy rzymski wódz, polityk lub dyplomata który podążał na Wschód, musiał obowiązkowo po przekroczeniu Chersonezu złożyć ofiarę i oddać cześć "cieniom wielkiego Priama". W taki to sposób Rzymianie uważali się za kontynuatorów dzieła mitycznej Troi, a po zajęciu Grecji w latach 147-146 p.n.e. uznali iż w pełni dopełniła się zemsta na potomkach Agamemnona, Menelaosa i Achillesa za spalenie "świętego miasta" i rzeź oraz niewolę jego mieszkańców. Warto tutaj też podkreślić, że Grecy w swych mitach uwzględnili nie tylko tę ostatnią zagładę Troi, ale również... wcześniejszą. Opowiadali oni bowiem o królu Laomedoncie (ojcu Priama), twórcy murów Troi (co też jest symptomatyczne i może odnosić się do kwestii ponownej odbudowy tego miasta po wielkim trzęsieniu ziemi), który zawarł układ z bogami: Posejdonem i Apollem, że za udzieloną pomoc przy wznoszeniu murów, obdarzy ich wspaniałą nagrodą. Niestety, Laomedont szybko zapomniał o swym przyrzeczeniu, co spowodowało iż wzburzony Posejdon zesłał na miasto przerażającego potwora morskiego, który pustoszył całą okolicę, żywiąc się mieszkańcami miasta. Kapłani orzekli wówczas, że jedyną szansą na pozbycie się owego monstrum będzie wyrównanie bogom poniesionych strat i odpokutowanie swego krzywoprzysięstwa, w postaci złożenia w ofierze potworowi córki króla - pięknej Hezjone. Zrozpaczony Laomedont musiał przystać na tę propozycję, gdyż jedynie w taki sposób można było ocalić miasto, ale traf chciał że wówczas do Troady przybył Herakles, który uratował dziewczynę i zabił potwora, uwalniając mieszkańców od tego niebezpieczeństwa. Laomedont obiecał Heraklesowi czwórkę swoich pięknych, białych rumaków, ale gdy niebezpieczeństwo już minęło, ponownie zapomniał o swej obietnicy. Wówczas to Herakles zebrał grono wojowników, napadł na miasto i podbił Troję (czyżby było to odniesienie do prawdziwego upadku miasta z ok. 1250 r. p.n.e.?). Oczywiście dla zwykłych ludzi - czy to Greków czy Rzymian - problem daty upadku Troi miał takie samo znaczenie, jak wspomnienie topniejącego śniegu sprzed dziesięciu lat, jednak było to ważne dla ujednolicenia chronologii dziejów, dlatego też, tej trudnej misji podjął się niebagatelny umysł epoki hellenistycznej - Eratostenes (ten sam, który zmierzył i to w sposób niezwykle dokładny - choć nie posiadał żadnych nowoczesnych przyrządów - powierzchnię Ziemi). To on właśnie podjął się trudnej sztuki obliczenia daty upadku Troi.




W swym (niezachowanym do naszych czasów) dziele: "Chronographiai" ustalił ten rok na 1183 p.n.e. (oczywiście licząc współczesną rachubą lat) i uznał go punktem wyjścia dla całej chronologii. Eratostenes, żyjąc sobie wygodnie w Egipcie greckich Ptolemeuszy, nie przejmował się ani faktem, iż podana przez niego data wkrótce obejmie tysiąclecie dziejów, ani też przepowiedniami mówiącymi wówczas o końcu świata (zmarł w 194 r. p.n.e.). W monarchii Seleucydów czy w Grecji właściwej, również niezbyt przejmowano się zbliżającą okrągłą rocznicą tysiąclecia zburzenia Troi. Inaczej jednak było w niezwykle wrażliwym na punkcie przepowiedni Rzymie. Tym bardziej że znano przepowiednię Sybilli kumańskiej (najważniejszej wieszczki Rzymu), która: "Sybilla o ustach natchnionych, mówiąca bez ozdób, bez wonności, sięga swym głosem tysiąca lat dzięki swemu bogu" - jak pisał Heraklit. To ona była autorką sławnej przepowiedni, która w samym Rzymie budziła prawdziwą trwogę, a mianowicie podzieliła ona czas na dziesięć wieków, (licząc od zniszczenia Troi) po których miał nadejść "koniec świata" i upadek Rzymu. Gdy więc Eratostenes wyznaczył zniszczenie Troi na 1183 r. p.n.e., nic dziwnego że kolejne lata zbliżającego się tysiąclecia musiały budzić przerażenie. Tysiąclecie bowiem było wymowną datą i to zarówno dla Greków jak i dla Rzymian. To przecież (według mitów) przez tysiąc lat mieli wysyłać Lokryjczycy swe dziewice do Troi, na służbę u boskiej Ateny Pallady. To przez tysiąc lat mieli ateńscy efebowie nosić żałobę po heroldzie Kopreuszu, zabitym przez ich króla - Demofona, to wreszcie tysiąc lat trwał okres pokuty za grzechy duszy w Tartarze, nim ponownie trafiłaby ona na Łąki Asfodeli. Dlatego też obawy przed końcem świata były w tamtym czasie w Rzymie znacznie większe, niż owa panika, jaka rozpętała się na Świecie (głównie w Europie i USA - pamiętam że jacyś cwaniacy sprzedawali wówczas schrony w Afryce czy Azji, bo osobiście znalazłem w internecie takie ogłoszenie) przed rokiem 2012 i końcem kalendarza Majów. Po krótkim (ok. dziesięcioletnim) okresie wytchnienia, związanego z powstrzymaniem kartagińskiego niebezpieczeństwa, ponownie odżyła  trwoga i rozpacz z czasów wojny z Hannibalem. Wciąż bowiem pamiętano doznane klęski, zadane Rzymowi nad Ticinusem i Trebią w 218 r. p.n.e., nad Jeziorem Trazymeńskim w 217 r. p.n.e. czy pod Kannami w 216 r. p.n.e. Pamiętano też, że po tych bitwach Rzym realnie stał się miastem kobiet, a raczej miastem płaczących wdów. Teraz zaś dzieci i wnuki poległych wówczas mężów, sami również mieli doświadczyć zagłady.

Zaś wydarzenia ostatnich lat przed zbliżającą się rocznicą tysiąclecia upadku Troi, wcale nie napawały optymizmem. Co prawda w 188 r. p.n.e. udało się (po czteroletniej wojnie) zawrzeć wreszcie pokój z pokonanym helleńskim królem Syrii z dynastii Seleucydów - Antiochem III Wielkim i doprowadzić do rozpadu jego imperium (szczególnie zaś w Anatolii), to jednak kolejne lata zapowiadały już zbliżającą się katastrofę. Oto bowiem w 186 r. p.n.e. wykryty został w Rzymie tzw.: "spisek bachanaliów", który był swoistą próbą przejęcia lub też narzucenia Rzymowi pewnej niewybieralnej władzy, złożonej z tajnego zakonu pitagorejczyków (o których pisałem już w innej serii), który to częściowo przypominał tajne zakony lóż masońskich, powstających w Europie od końca XVII wieku. Pitagorejczycy, będący wyznawcami orfizmu i wtajemniczeni w misteria orfickie, uważali że ludzi powinno się dzielić  na wtajemniczonych i niewtajemniczonych. Tym pierwszym przyświecał bóg Dionizos - uosabiający prawdę ezoteryczną dostępną jedynie dla wybranych, zaś tym drugim bóg Apollo - jako gwarant stabilizacji życia społecznego. Apollon był uosobieniem wieszczbiarstwa i przepowiedni dostępnych dla ludu, jednak obaj bogowie byli jednym i tym samym bóstwem, podzielnym jedynie dlatego, aby odróżnić tych mądrzejszych, bardziej podatnych na "ewolucję ducha" i przez to uprzywilejowanych do pełnienia władzy, oraz resztę, która jeszcze tkwiła na poziomie "ewolucji ciała" i przez to przeznaczona była do roli tych, nad którymi się panowało. Pitagorejczycy wyznawali również wiarę w nieustanną powtarzalność wszechrzeczy (czyli innymi słowy: "rozpad - odrodzenie - rozwój - dekadencja - rozpad" itd., co też jest niezwykle trafnym spostrzeżeniem i można by powiedzieć: "Wszystko zmierza ku śmierci", gdyby jednak słowa te nie były tak obłudne, gdyż śmierć naprawdę nie istnieje, więc właściwe słowa powinny brzmieć: "Wszystko zmierza ku Życiu", które to przechodzi przez różne etapy duchowego i materialnego rozwoju). Rzymianie jednak niewiele wówczas z tego mogli zrozumieć, a gdy na kilka lat przed spodziewanym "końcem świata" odkryto tajne zgromadzenie, które miało nieco arystokratyczny charakter i które uznano za niebezpieczne dla republikańskiego ustroju Rzymu - wówczas zaczęły się prawdziwe represje.




Szkoła pitagorejska została założona przez Pitagorasa z Samos w italskim Krotonie w 529 r. p.n.e. Po buncie mieszkańców - wymierzonym w rosnący w siłę ruch pitagorejski i spaleniu Świątyni Muz (wraz z kilkudziesięcioma pitagorejczykami) ok. 500 r. p.n.e. uczniowie Pitagorasa przenieśli się do doryckiego Tarentu, gdzie powstała kolejna orficko-pitagorejska "loża". Po zdobyciu Tarentu przez Rzym w 272 r. p.n.e. (początkiem tego konfliktu była owa "gówniana afera" z 282 r. p.n.e., gdy przedstawiciele senatu zostali upokorzeni przez mieszkańców Tarentu, a jeden z nich publicznie oddał kał i podtarł się fałdą togi Rzymianina, który miał wówczas rzec: "Zmyjesz to własną krwią". Wojna z miastem - które wsparł król Epiru Pyrrus - trwała dziesięć lat i zakończyła się zniszczeniem tego greckiego grodu oraz wzięciem w niewolę jego mieszkańców), tak oto wielu pitagorejczyków znalazło się nad Tybrem, gdzie wkrótce założyli dość prężnie działającą szkołę (lożę). Pierwotnie, gdy na czele tego zgromadzenia stał wróżbita z Etrurii, ruch pitagorejski nie budził większego zakłopotania, gdyż uważano go za kolejny przejaw "orientalnych kultów", do których zdążono już się już w Rzymie nieco przyzwyczaić (szczególnie gdy w roku 213 p.n.e. tłumy kobiet, które utraciły mężów i synów na wojnie z Hannibalem, opanowały Kapitol i składały tam ofiary i odprawiały modły na wzór grecki - hellenistyczny - co wówczas jeszcze budziło niesmak wśród Rzymian, a Liwiusz pisał: "Taka religijna trwoga przeważnie obcokrajowego pochodzenia opanowała Rzym, że mogło się zdawać, iż albo ludzie, albo bogowie nagle stali się innymi. Już nie tylko po kryjomu i między ścianami domostw usuwano obrzędy rzymskie, nie, nawet publicznie, na forum, na Kapitolu zjawiały się rzesze kobiet, składających ofiary i wznoszących modły nie według ojczystych obyczajów"). Poza tym modły były odprawiane jawnie, w biały dzień, więc nie budziło to żadnego podejrzenia. Problemy zaczęły się z chwilą śmierci owego "ofiarnika i wróżbity" ("sacrificulus et vates"), i gdy jego miejsce zajęła teraz kapłanka, czyli kobieta - zaś Rzym nie był wówczas na to przygotowany (oczywiście kapłanki w Rzymie wówczas były - jak choćby westalki - a religijność kobiet miała swoją bogatą obrzędowość i rytuały - jak choćby wrześniowe procesje dziewic w czasie święta ku czci Junony Królowej, czy czerwcowe Westalia w czasie których kobiety urządzały procesje do świątyni Westy - jednak nigdy jeszcze nie zdarzyło się, aby dużym zgromadzeniem religijnym kierowała w Rzymie kobieta). Samo to budziło już spore podejrzenia, a przecież na tym wcale się nie skończyło.

Owa kapłanka zakonu pitagorejczyków (pochodząca z Kampanii - czyli z pewnością Greczynka) zmieniła teraz zasady odprawiania kultu z pory dziennej na nocną. To zaś zaczęło rodzić plotki, które potęgowały jedynie grozę ostatnich lat przed spodziewanym "końcem świata", a ludzie opowiadali sobie niestworzone historie, jakie ponoć odbywały się w świątyni pitagorejskiej. Mówiono o "szkaradnej rozpuście" (ponoć miano tam siłą deflorować dziewice, a sama kapłanka na ołtarzu Dionizosa oddawała się... kilkudziesięciu mężczyznom w ciągu jednej nocy, zaś posąg fallusa w stanie wzwodu miał być obecny podczas każdych odprawianych tam misteriów), mówiono również że fałszuje się tam dokumenty, oraz że składa krwawe ofiary z młodych kobiet (dziewic) i dzieci. Nic więc dziwnego, że taka opinia musiała budzić uzasadnione obawy i świadczyć dobitnie o upadku ludzkości oczekującej swego nieuchronnego kresu. Konsul (roku 186 p.n.e.) Spuriusz Postumiusz w swej mowie przed senatem, mówił więc o: "wzrastającym i rozszerzającym się złu", które: "zagraża istnieniu Republiki". Obawy budził również fakt, że misteryjny kult orficko-pitagorejski przyciągał do siebie szczególnie rzymską młodzież, która - jak uważano - idzie tam aby móc swobodnie uprawiać rozpustę (takie antyczne "dzieci-kwiaty" 😉). Być może jednak powodzenie ruchu brało się z zupełnie innej przyczyny, a mianowicie z potrzeby uznania i akceptacji (pitagorejczycy co prawda dzielili ludzkość na dwie kategorie - rządzących i przeznaczonych do wykonywania poleceń - ale jednocześnie głosili iż przez poznanie samego siebie można poznać "Wszechświat i Bogów" i że prawem życia jest nieustanna ewolucja. Poza tym w ruchu pitagorejskim nie było podziału na mężczyzn i kobiety, gdyż uważano - idąc za nauką Pitagorasa - że obie płcie są tak samo zdolne do rozwoju jak i do zastoju i obie podążają zarówno duchową drogą Dionizosa jak i cielesną ścieżką Apolla). Dlatego też Postumiusz twierdził że owi wyznawcy greckiego kultu: "umysłami ludzi (...) zawładnąwszy, do wszelakich popychają je nieprawości i występków". Postumiusz uzyskał więc zgodę senatu na podjęcie zdecydowanych kroków przeciwko nowemu zakonowi i rozpoczęły się okrutne prześladowania, jakich nigdy wcześniej Rzym jeszcze nie widział i jakich w przyszłości miał nie ujrzeć przez kolejne 250 lat, aż do czasu pierwszych prześladowań chrześcijan za rządów cesarza Nerona, z roku 64.




Dochodziło do dantejskich scen, gdy ludzi wywlekano na ulicę, okrutnie bito a nawet zabijano na miejscu. Rozbijano też figurki Dionizosa i Apolla, uważając je za świętokradcze oraz występujące przeciwko rzymskim obrzędom i obyczajom przodków (szczególnie aktywny był w tej kwestii Marek Porcjusz Katon). W samym Rzymie w wyniku paru tygodni prześladowań zginęło aż 3000 osób, zaś w całej Italii ta liczba była co najmniej dwa razy większa. Można sobie zatem wyobrazić skalę represji przedstawicieli jednego tylko kultu religijnego. Po zakończeniu owych prześladowań, ruch pitagorejski został całkowicie wytępiony i nie pojawił się już w takiej skali nigdy więcej ani w samym Rzymie ani też w Italii (choć w I wieku p.n.e. były próby jego reaktywacji). Nie był to jednak koniec wydarzeń które zajmowały Rzymian w ostatnich latach przed spodziewanym "końcem świata" i już wkrótce potem dały o sobie znać kolejne niepokoje, znamionujące okres nieuchronnego upadku - jak sądzili Rzymianie - całego państwa. W 185 r. p.n.e. w Apulii wybuchło powstanie niewolników (szybko jednak zostało stłumione), ale za to w Rzymie pojawiła się kolejna odsłona niedawnych prześladowań. Oto bowiem w posiadłości pewnego rzymskiego nobila, odnaleziono dwie trumny. Jedna, w której miały znajdować się szczątki zmarłego przed pięciuset lat rzymskiego króla - Numy Pompiliusza - była całkiem pusta. Druga zaś trumna zawierała pisma tego króla (jednak pergamin, na którym je spisano pojawił się długo po śmierci tego władcy, a poza tym pisma były w nienaruszonym stanie, co mogło dziwić nawet ówczesnych potomków Romulusa, jak to bowiem możliwe aby przez 500 lat papier nie uległ rozkładowi, zaś ciało - w tym kości - króla zmienić miały się w proch?). Zwojów łącznie było czternaście - 7 spisanych po łacinie i dotyczących prawa pontyfikalnego, 7 kolejnych zaś po grecku, mówiących o filozofii Pitagorasa. Sugerowało tym samym że król Numa Pompiliusz był... uczniem Pitagorasa na ponad sto lat przed narodzinami owego filozofa (dla Rzymian nie było to jednak wielkim problemem, liczyła się bowiem mitologiczna opowieść, a nie chronologiczna dokładność dat i postaci), zatem religia rzymska miała opierać się już u swych początków na pitagoreizmie.

Oczywiście nie można było obalić tego przekonania, bez wcześniejszego dokładnego zbadania autentyczności owych zwojów, które ponoć miały wyjść spod ręki samego króla Numy. Powołano więc kwestora Kwintusa Petyliusza, który miał orzec czy pisma są autentyczne czy nie i co należy z nimi dalej uczynić. Petyliusz oczywiście od razu stwierdził że to falsyfikaty i wszystkie je kazał publicznie spalić na Zgromadzeniu Ludowym, co też ostatecznie ucięło wszelkie plotki na ten temat. Ostatnim przejawem zbliżającego się "końca świata", było zaś objęcie w 184 r. p.n.e. stanowisk cenzorskich przez Lucjusza Waleriusza Flakkusa i oczywiście znanego piewcy starorzymskiej religii i moralności, wielkiego wroga hellenizacji Rzymu - Marka Porcjusza Katona. Zaczęła się polityka "walki ze zbytkiem", a w celu odrodzenia starorzymskiej moralności, czyli cnoty (virtus) i chwały (gloria), Katon nakazywał nawet niszczyć rury, doprowadzające wodę (w tym również ciepłą, jako że była podgrzewana) do willi majętnych nobilów i kazał im - zgodnie z obyczajem przodków - kąpać się w zimnej wodzie, jak na mężczyzn przystało (Rzymianie twierdzili bowiem że gorące kąpiele dobre są jedynie dla kobiet, zaś mężczyźni powinni zażywać jedynie kąpieli zimnych). Poza tym urządzono prawdziwą "rzeź" w senacie, skreślając ze składu senatorów wszystkich tych, którzy byli zwolennikami zarówno greckiej kultury jak i obyczajów. Katon też wielokrotnie przed senatem pomstował na szerzący się zbytek i zniewieściałość Rzymian, na ich umiłowanie pięknych strojów i grzmiał ostro, iż w taki oto sposób: "Widać chylenie się Rzeczpospolitej ku upadkowi po tym, że za pięknych chłopców płaci się więcej niż za pole, a za puszkę marynaty rybnej więcej niż za pachołka do wołów na roli". W tych warunkach wszyscy (głównie ludzie wykształceni i ewentualnie politycy, gdyż większość rzymskiego ludu i tak zajęta była swymi codziennymi sprawami) oczekiwali nadejścia zapowiadanego przez swą narodową wieszczkę - Sybillę - końca świata, który jednak jak na złość wcale nie chciał nadejść. 

Gdy więc przyszedł ów 183 r. p.n.e. okazało się że... nic się nie stało, słońce wstawało każdego dnia, by potem nocą pogrążyć świat w ciemnościach do kolejnego świtu, Tybr płynął niezmącony, nic szczególnego więc się nie wydarzyło tego roku. O przepraszam - miały miejsce wówczas trzy sławne zgony - jeden Hannibala (ścigany w Bitynii przez Rzymian, popełnił samobójstwo), drugi zaś jego zwycięzcy spod Zamy (202 r. p.n.e.) Publiusza Korneliusza Scypiona Afrykańskiego (który zmarł spokojnie, we własnej willi), trzeci zaś Filopomena - sławnego wodza Achajczyków (nazywanego "następcą Aleksandra").  Był to wówczas jedyny widomy znak - oto odeszło z tego świata dwóch wielkich wodzów, którzy kształtowali rzeczywistość przez kolejne dekady i byli wzorem dla potomnych. W każdym razie w owym roku nie nastąpiła zagłada państwa i nie było też końca świata. Cóż się zatem stało i czy Sybilla mogła się pomylić? Ale jak to, to przecież ona nakazała Rzymianom sprowadzenie kultu Matki Idajskiej do Rzymu (205/204 r. p.n.e.) co miało dopomóc w zwyciężeniu Hannibala (wielu wierzyło iż sukces Scypiona był spowodowany działaniem Wielkiej Macierzy, czyli bogini Kybele, czyli właśnie Matki Idajskiej - jak nazywali ją Rzymianie. Podobnie dziś wielu powtarza bzdury o "cudzie nad Wisłą" z 1920 r. przypisując boską interwencję w powstrzymaniu sowieckiej inwazji na Europę i tym samym odbierając odwagę i bitność żołnierzowi polskiemu oraz strategiczny geniusz dowództwa, które ten sukces opracowało wręcz genialnie, co oznaczało iż tej bitwy po prostu przegrać nie mogliśmy w żadnym razie, a Sowieci byli wyśmienicie rozegrani, szczególnie na polu wywiadowczym, gdy ich tajne meldunki były czytane przez deszyfrantów niczym poranna gazeta. Stąd też doskonale wiedziano o uzbrojeniu, morale oraz stanie liczebnym przeciwnika. Wiedziano również o stanie liczebnym Grupy Mozyrskiej - która była najsłabszym ogniwem sowieckiego natarcia - tylko uważano że w tym przypadku dane są niespójne i obawiano się sowieckiej zasadzki. Nie było zasadzki, było zaś wielkie zwycięstwo, które ocaliło ówczesną Europę przed bolszewizmem).




Teraz zatem wieszczka miałaby się pomylić? Ta sama Sybilla, której przepowiednie były nazywane "sumieniem losów ludu rzymskiego"? To niemożliwe! Ktoś inny musiał popełnić błąd, ale nie ona. Mówiła co prawda o dziesięciu wiekach, dzielących upadek Troi od upadku Rzymu, ale przecież nie wyznaczyła ich długości (sto lat w odniesieniu do wieków przyjęli za cezurę sami Rzymianie, wychodząc z prostego założenia że jest to maksymalna granica ludzkiego życia). Zaczęto więc szukać odpowiedzi i w taki sposób odkurzono stare, etruskie teorie "wieków naturalnych", mówiących że życie ludzkie nie musi ograniczać się jedynie do stu lat, za to jego zakończenie poprzedzane jest przez cudowne zjawiska. To jednak nie wyjaśniało zagadki pomyłki wieszczki Sybilli, więc szukano dalej. Te poszukiwania zaprowadziły rzymskich dziejopisów ponownie do Egiptu, gdzie dowiedziano się ie wiek tak naprawdę liczy nie 100 a 110 lat. Nie wiadomo w jaki sposób natrafiono na tę teorię i jak przedostała się ona na rzymski grunt, wiadomo jednak że przyjęto ją i zaakceptowano natychmiast w całej pełni. Oznaczało to więc dużą zmianę w obliczeniach, a prawdziwą datą końca świata nie był już 183 r. p.n.e. tylko... 83 r. p.n.e. (licząc od wyznaczonej przez Eratostenesa daty zdobycia Troi w 1183 r. p.n.e.). W tej zmienionej sytuacji wiek sybillański liczył nie 100, a 110 lat więc dziesięć wieków wyznaczało właśnie datę roku 83 p.n.e. Tylko że nadal nie daje to nam odpowiedzi, dlaczego Oktawian August wyznaczył właśnie rok 17 p.n.e. jako jubileusz "Igrzysk Wieku". Ale na to pytanie odpowiem już w kolejnej części, gdy się też okaże, że kolejne daty wyznaczane w obrębie 110-letniego wieku, również nie przynosiły końca świata (choć było wówczas mnóstwo wydarzeń politycznych, w czasie których z pewnością dla wielu kończył się ich świat - jak choćby dla tych, którzy wpisani zostali na listy proskrypcyjne dyktatora Sulli po roku 83 p.n.e. i dla zysku byli perfidnie mordowani przez żądny łatwego zarobku motłoch).       


 



CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz