NIM JESZCZE
NAD KONSTANTYNOPOLEM
ZAŁOPOTAŁ ZIELONY
SZTANDAR MAHOMETA
I
JAK AZJATKA Z AFRYKANEREM
(CZYLI PIERWSZA "BIZANTYJKA"
NA RZYMSKIM PALATYNIE)
Cz. XVII
KAINOWY PORZĄDEK
"ŻYJCIE W ZGODZIE, WZBOGACAJCIE ŻOŁNIERZY,
A POZA TYM MOŻECIE GARDZIĆ WSZYSTKIMI"
TESTAMENT POLITYCZNY, JAKI UMIERAJĄCY SEPTYMIUSZ SEWER
POZOSTAWIŁ SWYM SYNOM - KARAKALLI I GECIE
Septymiusza Sewera pożegnano jeszcze w Eburakum w Brytanii i tam też usypano stos ofiarny, na którym spoczęło ciało zmarłego (4 lutego 211 r.) imperatora. Stos podpalili obaj jego synowie, a prochy zebrano do porfirowej urny i wręczono cesarzowej-wdowie Julii Domnie. Uprosiła ona swych synów, by przynajmniej udawali zgodę i nie pokazywali publicznie wzajemnej do siebie niechęci. Bracia zgodzili się uczynić to dla matki, ale widać było wyraźnie, że sztucznie miarkują swą obopólną niechęć. Karakalla, zaraz po zgonie i pogrzebie ojca, skazał na śmierć wszystkich jego lekarzy - oficjalnie z powodu leczenia cesarza w niewłaściwy sposób, ale plotka głosiła że powód był zupełnie inny i nowy cesarz mścił się na lekarzach za to, że wcześniej odmówili oni przyspieszenia zgonu jego ojca. Przy okazji Karakalla kazał stracić kilku zaufanych wyzwoleńców swego młodszego brata, co na powrót odnowiło konflikt między nimi. Nikt już nie myślał o kontynuowaniu wojny z Kaledończykami i każdy z braci pragnął czym prędzej znaleźć się w Rzymie, aby uzyskać potwierdzenie swej władzy przez senat. W czasie podróży bracia zachowywali wobec siebie zimny dystans, nie pokazując - na prośbę matki - wzajemnej wrogości, a także nie próbując nawet nawiązać żadnych gestów przyjaźni (w trakcie przemarszu do Rzymu zatrzymywali się w oddzielnych oberżach, sprawdzali posiłki czy nie są zatrute i starali się przekonać na swoją korzyść żołnierzy). Gdy wjechano do Rzymu, lud przywitał braci jak współrządców i równoprawnych sobie cesarzy (Rzym znał już bowiem przypadki wspólnego i zgodnego panowania dwóch cesarzy, a po raz ostatni miało to miejsce w latach 161-169, gdy wspólnie władali Marek Aureliusz i Lucjusz Werus), co akurat ani jednemu, ani drugiemu nie spodobało się. Senat również obu braciom powierzył władzę imperatorską (mimo że obaj starali się przekonać senatorów, by uczynili to tylko dla jednego z nich), co wcale nie zapowiadało zgody, tylko kolejne kłótnie, swary i walki. Julia Domna wpadła na pomysł, by synowie podzielili między siebie państwo, Rzym, a nawet cesarski Pałac na Palatynie i dzięki temu każdy z nich miałby swoją "dzielnicę" i jeden drugiemu nie wchodziłby w drogę. Ale gdy przyszło do dzielenia stref wpływów w państwie i bracia (starym sposobem Marka Antoniusza, Marka Emiliusza Lepidusa i Gajusza Oktawiusza z II Triumwiratu z roku 43 p.n.e.) wyciągnęli swe miecze, aby pociąć nimi mapę Imperium Romanum, Domna wybuchnęła płaczem i rzekła że również i ją powinni przeciąć, by każdy wziął sobie swoją połowę. Bracia wówczas odstąpili od planów podziału państwa.
Każdy jednak zajął inną część Pałacu (zamurowano nawet drzwi wiodące do wspólnych korytarzy) i każdy ściśle otoczył się strażą, służbą i tylko sobie zaufanymi ludźmi. Po oficjalnym pogrzebie Septymiusza Sewera, urządzonym w Rzymie (w czasie którego woskowa figura zaliczonego w poczet bogów cesarza, spoczęła na łożu z kości słoniowej w otoczeniu odzianych w czarne szaty senatorów i ubrane na biało ich małżonki - uroczystość pożegnania cesarza trwała siedem dni, po czym podpalono wielki stos, o wysokości dwóch pięter, oblany pachnidłami - nadesłanymi z najdalszych prowincji Cesarstwa i wypuszczono z klatki orła, który miał symbolizować duszę cesarza wracającą na Olimp) walka między braćmi wybuchła ze zdwojoną siłą. Nikt już nie był bezpieczny i każdy - choćby nawet nie chciał - musiał się opowiedzieć którego z braci wspiera. A powodów do rozniecania konfliktu było mnóstwo, jako że zawsze pojawiały się jakieś konieczne nadania prowincji, wyższych szarż wojskowych czy nominacji urzędniczych, lub też zwykłe sprawy sądowe. Każdy z braci miał swojego człowieka do tytułów i urzędów, dlatego też potęgującym się kłótniom nie było końca. Wreszcie stało się jasne, że aby móc skutecznie panować, jeden z braci musi po prostu "pozbyć się" tego drugiego, i to pozbyć się skutecznie. Bardziej do tych planów przekonany był starszy i bardziej agresywny Karakalla, który ostatecznie postanowił zgładzić brata podczas świąt Saturnaliów, odprawianych ku czci Saturna (Saturnusa) 17 grudnia. Bóg ten, miał swą świątynię na Forum Romanum, a tego dnia - po oficjalnych modłach i złożeniu ofiar - następowała publiczna uczta dla ludu, przy której nie szczędzono ni jadła, ni wina. Po mieście chodzili więc pijani ludzie w kapeluszach (symbolu rzymskiej swobody) i wznosili okrzyki "io Saturnalia!" (a domownicy tego dnia wręczali sobie świeczki jako symbol siły Słońca, oraz lalki - co być może miało jakieś konotacje z pradawną praktyką składania ofiar z ludzi). Podczas tego karnawału, Karakalla zaplanował zamach na Getę, licząc na to, że pijani żołnierze jego straży nie zachowają wystarczającej czujności. Przeliczył się jednak i zamach się nie powiódł (nasłany morderca, miał wejść do komnat Gety przebrany za jego sługę i dla niepoznaki, noszący duży kapelusz, zaciągnięty na twarz. Jednak jego zachowanie wydało się podejrzane i gdy próbowano go zatrzymać, rzucił się do ucieczki, a gdy go osaczono - próbował się bronić i poniósł śmierć w walce - choć istnieje również opinia, że zginął później, zabity przez żołnierza nasłanego od Karakalli, by nie wyjawił nikomu kto był jego mocodawcą).
Obaj bracia wiedzieli odtąd, że jeden na drugiego będzie polował i że jedynym rozwiązaniem jest śmierć któregoś z braci. Dodatkowo Geta oskarżył Karakallę o próbę zamachu na swoje życie i żądał by brat został surowo ukarany. Ten oczywiście początkowo wszystkiemu zaprzeczał, ale potem zmienił taktykę i... postanowił ostatecznie pojednać się ze swoim bratem. Poprosił matkę, by zorganizowała im spotkanie, na którym obaj wreszcie dojdą do zgody. Domna - ufna w szczere intencje syna - długo starała się przekonać do tego pomysłu Getę. Ten bowiem nie zamierzał się godzić z bratem, który nasłał na niego skrytobójcę i węszył pułapkę. Ostatecznie jednak uległ namową matki i 26 lutego 212 r. obaj bracia mieli się spotkać w jej komnatach. Stawić się mieli osobiście, ale bez straży, gdyż matka obu synom gwarantowała bezpieczeństwo. Geta przybył jako pierwszy, zaś Karakalla długo nie nadchodził. Wreszcie rozległo się stukanie do drzwi i w komnacie zjawiło się kilku centurionów, którzy nagle rzucili się na zdezorientowanego Getę. Ten uciekł przed nimi w ramiona matki, prosząc ją: "Matko moja, urodziłaś mnie, ratuj teraz, mordują!". Dostojnej matronie - która od synów otrzymała tytuły: "Mater Patriae" ("Matki Ojczyzny"), "Felix" ("Szczęśliwej") i "Pia" ("Pobożnej"), nie udało się jednak ocalić syna. Zasieczono go mieczami w jej ramionach (ją samą skaleczono również w dłoń, gdy próbowała osłonić syna przed ciosami). Tak zginął Imperator Cezar Publiusz Septymiusz Geta August, młodszy syn Sewera. W chwili śmierci miał 22 lata. Gdy brat osunął się na ziemię, nagle do komnaty wpadł Karakalla, krzycząc, że właśnie próbowano pozbawić go życia. Szybko też popędził do koszar gwardii pretoriańskiej, żaląc się na niegodziwość swego brata. Obiecał żołnierzom podwyżkę żołdu i dodatkowe profity, jeśli tylko staną u jego boku w tej ciężkiej - jak twierdził - dla niego chwili. Rzekł do nich: "Jestem jednym z was i tylko dla was żyć pragnę, abym mógł wam dużo dawać. Wszystkie moje skarbce do was należą. Najgoręcej modlę się o to, abym z wami mógł żyć, a jeśli to niemożliwe, z wami umrzeć!" Twierdził również, że jego brat przygotował zasadzkę, z której cudem udało mu się uciec. Prosił więc, by go wesprzeć na przekór niedoszłym zamachowcom i mordercom. Żołnierze oczywiście entuzjastycznie przyjęli wizję odebrania pieniędzy i okrzyknęli Karakallę jedynym imperatorem, ale pomimo tego i mimo iż Geta został zabity, Karakalla wcale jeszcze nie czuł się pewnie, tym bardziej że nieopodal Rzymu, w Alba Longa (dzisiejszym Castel Gandolfo - letniej rezydencji papieży) stacjonował legion, który bardziej wspierał Getę. Legioniści twierdzili, że przysięgali wierność obu braciom, ale ostatecznie - w sytuacji śmierci swego protektora - zgodzili się poprzeć Karakallę, w zamian za podwyżkę żołdu.
PUBLIUSZ SEPTYMIUSZ GETA
27 lutego 212 r. nad ranem, Karakalla zjawił się na posiedzeniu senatu (w towarzystwie pretorianów) i powtórzył tam te same oskarżenia, jakie wysuwał wcześniej - że został zdradzony, napadnięty i prawie zabity przez brata, którego zwał krzywoprzysięzcą i zdrajcą. Cesarz zapowiedział też powszechną amnestię dla wszystkich skazanych, bez względu na wymiar popełnionej przez nich zbrodni. Kazał też opróżnić z wygnańców wszystkie wyspy (ale swoją żonę - Plautillę, córkę prefekta Plaucjana, zabitego w 205 r., oraz jej brata - zgładził jeszcze zanim ogłosił amnestię). Niestety, amnestia nie trwała długo, a wkrótce potem wyspy zapełniły się ponownie, gdy zaczęto szukać jawnych i ukrytych stronników Gety. Wszystkich tych, którzy jawnie wsparli "zdrajcę" nakazał Karakalla natychmiast mordować, innych, jedynie podejrzewanych o udzielanie Gecie symbolicznego wsparcia - skazywał na wygnanie i konfiskatę majątku. Nowy cesarz nie miał litości nawet nad wiekiem czy płcią oskarżonych. Skazywano więc na śmierć również i żony, córki, a nawet kilkuletnie dzieci zwolenników zamordowanego władcy (ich ciała wrzucano na wozy i wywożono za miasto, gdzie je palono). Zabroniono po nich jakichkolwiek oznak żałoby, a Julia Domna miała się publicznie radować z ocalenia życia syna (Karakalla kazał ją uwięzić w areszcie domowym i obserwować, czy ukradkiem nie płacze po swym młodszym synu). Imię Gety miało być wymazane z historii, jego pamięć potępiona. Wymordowano całą służbę Gety, jego aktorów, woźniców, gladiatorów - wszystkich, którzy mieli z nim jakikolwiek kontakt (Kasjusz Dion pisze, że łącznie zgładzono 20 000 ludzi). Zresztą zabijano ludzi z naprawdę prozaicznych powodów (znanego prawnika, twórcę reformy prawnej Cesarstwa Rzymskiego, o której pisałem w poprzednich częściach - Emiliusza Papiniana, zgładzono za to, że nie potrafił czy nie chciał uzasadnić zbrodni dokonanej na Gecie, dostojną Korfinicję - ostatnią żyjącą córkę Marka Aureliusza - wówczas już staruszkę - zabito tylko dlatego, że ta wcześniej odwiedziła Julię Domnę i złożyła jej kondolencje). Karakalla skazał też na śmierć prefekta Rzymu - Fabiusza Cylona (którego wcześniej ponoć powarzał i nawet nazywał swoim ojcem), tylko za to, że ten niegdyś namawiał braci do zgody. Pretorianie uprowadzili go z jego własnego domu (gdy akurat zażywał kąpieli) i w lekkiej tunice oraz sandałach, powiedli go - wśród drwin i obelg - na Forum Romanum, by tam dokonać egzekucji. Jednak na miejscu znalazło się kilku żołnierzy niechętnych pretorianom i doszło do zamieszania, które mogło przerodzić się w jakieś zamieszki między formacjami. Karakalla nie chcąc do tego dopuścić, zdobył się na gest miłosierdzia i podszedł do prawie nagiego starca, zdjął z pleców swój płaszcz i okrył go nim - tym samym darowując mu życie. Za to skazał na śmierć tych żołnierzy, którzy wywlekli go z domu (gdyby zabili go na miejscu, sami nie straciliby życia, a tak - cesarz udał dobroduszność i musiał ukarać kogoś, za podniesienie ręki na "jego ojca". Cóż, tak się właśnie układają pokrętne losy ludzkich dziejów).
Gdy terror pierwszych tygodni nieco już zelżał, a Karakalla wymordował wszystkich (lub prawie wszystkich) stronników swego brata, poluzował również ograniczenia swej matce i uwolnił ją z aresztu domowego. Ona sama, licząc na opamiętanie się syna, wystąpiła z propozycją, by w jakiś, choćby minimalny sposób uczcić Getę - gdyż mimo wszystko był on bratem Karakalli, a poza tym już i tam nie żył, więc mu w niczym nie zagrażał. Cesarz ostatecznie zgodził się przyznać mu prawo do pochówku i nawet uznać za członka "boskiej" rodziny Sewerów-Antoninów (ten drugi trzon był jedynie dodatkiem, a Sewerowie z Antoninami nie mieli nic wspólnego, choć wielokrotnie do ich rządów się odwoływali - zapewne jednak tylko dlatego, że były to czasy wielkości i dobrobytu, jaki przetrwał w pamięci Rzymian). Miał również Karakalla rzec, mówiąc o bracie: "Niech sobie będzie boskim, byle nie wrócił do życia!" Karakalla pławił się teraz w jedynowładztwie. Nastały rządy człowieka pełnego pychy i kompleksów, bratobójcy i mordercy kobiet oraz dzieci, człowieka przepełnionego megalomańską fantazją i okrucieństwem (choć potrafił się zdobyć na wspaniałomyślność, jeśli rzecz bezpośrednio nie dotyczyła jego samego), a jednocześnie wykształconego męża, który jednak pogardzał wszelką wiedzą i publicznie chełpił się, iż: "Nigdy niczego się nie uczył!" Był jednak inteligentny, potrafiący dobrze się wysłowić i znający wiele dzieł antycznych, choć - zapewne na potrzeby propagandy i utożsamiania się z ludem, a szczególnie z armią - udawał że ledwo potrafi czytać. Chciał być nowym Aleksandrem Wielkim, zdobyć jego sławę i dokonać nowych, wiekopomnych zdobyczy. Twierdził wręcz, że jest nowym wcieleniem Aleksandra i skoro bogowie tamtemu dali krótkie życie, nie pozwalając dokonać jeszcze większych czynów, to teraz - w osobie Karakalli - objawił się duch Aleksandra, który Rzymowi przywróci wielkość, a obywatelom czasy obfitości i dobrobytu. Zresztą imię "Aleksander" zostało specjalnie uwielbione, a każdy, kto je nosił, mógł liczyć na cesarską pomoc lub nawet opiekę. Pomniki Aleksandra Wielkiego powstawały w całym Imperium, a często głowa króla Macedończyków przypominała twarz Karakalli. Cesarz uznał się też za protektora i opiekuna Macedończyków i każdy mieszkaniec tego kraju mógł go prosić o wsparcie, bez względu na okoliczności. Stworzył też sobie przyboczny oddział, złożony z rodowitych Macedończyków i sformowany na kształt macedońskiej falangi. Wielkość była jego celem i hasłem napędzającym go do działań, i to wielkość pod każdym względem.
Gdy okazało się, że cesarz w wieku zaledwie 24 lat, zaczął powoli łysieć, natychmiast kazał sporządzić dla siebie odpowiednie peruki, które skutecznie zakryły tę "drobną niedogodność" (wszystkie jego posągi, na których ma bujną czuprynę - ukazują nie prawdziwe włosy cesarza, a właśnie peruki). Był też niski i nie wyglądał na atletę, dlatego miał kompleks "dużego mężczyzny" i często lubił popisywać się swą siłą (jak to mawiał w "Panu Wołodyjowskim" Michał Wołodyjowski, gdy dziwiono się że choć niedużego wzrostu, to jednak szablą potrafi władać w sposób mistrzowski i nazywany jest: "Pierwszą szablą Rzeczyspospolitej", powtarzał: "Ojciec mówił mi: Dał ci Bóg mizerną postać, jeśli się ludzie nie będą ciebie bali, to się bedą z ciebie śmiali"). Karakalla dużo też ćwiczył i trenował - potrafił bardzo dobrze pływać (nawet w mocno wzburzonej wodzie) oraz jeździć konno. Wielokrotnie popisywał się swoją zręcznością i siłą (np. podczas igrzysk, gdy osobiście walczył z dzikimi zwierzętami - choć w tym przypadku zapewne zachowano wszelkie środki bezpieczeństwa, gdyż ofiarą miało być zwierzę, a nie cesarz, musiał więc on dość łatwo je zabić, tak, by samemu nie paść ich łupem). Lubił żyć wśród żołnierzy, z nimi jadać, z nimi ćwiczyć, z nimi maszerować. Sam garnął się do najcięższych robót, np. przy zakładaniu obozu, a podczas marszów dźwigał najcięższe sztandary. Jadał też bardzo skromnie, na drewnianych naczyniach. Chciał być postrzegany jednocześnie jako potężny heros i genialny wódz (co też rzadko idzie ze sobą w parze). Uwielbiał walki gladiatorów (jednego gladiatora zmusił do stoczenia trzech walk pod rząd, a gdy ten padł martwy w trzeciej walce, urządził mu wspaniały pogrzeb), oraz wyścigi rydwanów (cesarz był zwolennikiem stronnictwa "Błękitnych" w Cyrku Wielkim i często też osobiście powoził rydwanem). Zdażało się, że osobiście zbierał również datki na pokrycie kosztów igrzysk (choć i tak wyznaczał do ich zorganizowania najmajętniejszych obywateli). I właśnie pieniądze - a raczej ich brak - stały się teraz powodem, do wydania historycznego aktu prawnego, który całkowicie zmieniał strukturę społeczno-polityczną mieszkańców Imperium Romanum.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz