Stron

wtorek, 7 września 2021

NIEMIECKI ODWET ROKU 1934 - Cz. VII

CZYLI JAK TO PO ZAKOŃCZENIU

I WOJNY ŚWIATOWEJ

NIEMCY PLANOWALI ODRODZIĆ

DAWNĄ POTĘGĘ RZESZY?

 
 



VII

SPEŁNIENIE






 
 Gdy rotmistrz po raz pierwszy otworzył oczy, zrozumiał, że spoczywa w łóżku w całkiem nieznanym otoczeniu. Wzrok jego ślizgał się powoli dookoła, z jednego przedmiotu na drugi. Widocznie był w lazarecie, ale jakim sposobem? Chciał unieść się, lecz uczuł dojmujący ból w piersi i padł na poduszkę z cichym jękiem. Na to zjawiła się przy jego boku pielęgniarka.

- Nic nie trzeba mówić, rotmistrzu! - rzekła - Bezwarunkowo milczeć! Spoczywać bez ruchu jak najspokojniej i, jeśli można, usnąć.

Zamknął oczy posłusznie. Próbował uprzytomnić sobie co zaszło, ale nie udawało mu się to. Miał wrażenie, jakby w mózgu była pustka, i rzeczywiście wkrótce zasnął. Gdy znów się ocknął, ujrzał się w tym samym otoczeniu i, poruszywszy się, zwabił do siebie przez to siostrę pielęgnującą rannych.

- Och! Już rozbudzony! - ozwała się do niego - Zachowywał się pan rotmistrz dobrze, bo spał przez całe 24 godziny prawie. I miewa się pan lepiej. Ale mówić i ruszać się nie wolno jeszcze wcale. Jedynie wolno słuchać, co panu opowiadają, i to nie dłużej niż pół godzinki. Przyślę panu kogoś, kto pragnąłby go zabawiać - pewną panią, dobrą przyjaciółkę. Lecz nie wolno się wcale radować z tego, gdy się ona pokarze. To mogłoby zaszkodzić.

"Przyjaciółka?" - myślał sobie Seelow - "Nie może to być nikt inny jak tylko pani Irmgard".

Istotnie nie upłynęło więcej niż kilka minut, a już stała ona przy jego łożu, i ściskając lekko jego dłoń, spoglądała z przyjaznym uśmiechem w jego oczy.

- Cóż to za historia?! Przybywam do Berlina, chcąc zobaczyć, co się dzieje, a pan każe mi zamieniać się w pielęgniarkę! Lecz... mówiąc serio, cieszę się niezmiernie, że przyjechałam w odpowiednim momencie, aby panu trochę pomóc. Dostało się panu okropne pchnięcie bagnetem przy ulicy Karola. Czy pan pamięta, co się tam zdarzyło?

On kiwnął głową słabo.

- Przez dwa dni prawie spoczywał pan bez przytomności, straciwszy wiele krwi. Ale może pan bez troski patrzeć w jutro, przychodzi pan już do siebie. A teraz pragnie pan dowiedzieć się, co tam się stało? Mam opowiadać?

Seelow znów dał znak potwierdzający, a ona zaczęła:

- Dobrze, wszystko dobrze. Pańscy Francuzi z ulicy Karola wnet się poddali, widząc, jak bezskutecznym jest ich opór przeciwko coraz więcej wzmagającym się tłumom. Podobnie zaś miały się rzeczy przy wszystkich innych koszarach. W tym czasie zgromadziły się wielotysięczne masy dookoła pomnika Bismarcka. Z pochodem od strony cyrku Buscha połączył się tłum z ogrodu zoologicznego i jeszcze inne zastępy. Więc wypędzono zewsząd francuskie posterunki i patrole tak jak z mostu zamkowego, chociaż Reichswehra trwała na stanowisku wyczekującym. Nagle pojawił się przed pomnikiem generał i wygłosił przemówienie natchnione, utwierdzając ludzi w mniemaniu, że wszystko było przygotowane i wybiła godzina odwetu i wyzwolenia. Żądał ustąpienia rządu i powszechnego powstania ludu, i usunął wszelkie wątpliwości, wskazując na dokonany już pogrom francuskiej załogi w Berlinie. Skończywszy, ruszył na czele tłumów do parlamentu. Nie przybył tam niespodzianie. Posłowie, w spisek wtajemniczeni, objaśnili natychmiast innym, i prezydium parlamentu oczekiwało generała na schodach, by wprowadzić go w triumfie do sali posiedzeń. Odbyło się tam krótkie a podniosłe posiedzenie, a fala uczuć patriotycznych spiętrzyła się jeszcze wyżej aniżeli wówczas, dnia 4 sierpnia 1914 r. Na posiedzeniu tym prezydent złożył urząd, i wśród jednomyślnych okrzyków obrano w jego miejsce generała, wyposażając go w nieograniczoną władzę i upoważniając do podjęcia wszystkich środków koniecznych do oswobodzenia ojczyzny. Członkowie dotychczasowego rządu znikli gdzieś chyłkiem. Czy pan rotmistrz zadowolony z takiego przebiegu wypadków? - spytała wreszcie pani Irmgard i dorzuciła - Na dziś jeszcze dodam, że ogólne powstanie i mobilizacja odbywają się wśród ogromnego entuzjazmu w całym kraju i postępują naprzód bardzo szybko. A teraz musi pan znów poddać się przepisom lekarskim i spoczywać spokojnie, a nie oddawać się medytacjom ani radości. Powrócę jutro i przyniosę dalszy ciąg opowieści. Do widzenia rotmistrzu!

Musnęła dłonią jego czoło, rzuciła mu uśmiech, i rotmistrz znów pozostał sam. Tym razem nie usnął tak szybko, ilustrował wszystko, co słyszał. Myślami uwiązł przy swym pułku jazdy, który zapewne był już w drodze nad Ren, a którym on nie mógł dowodzić.

Gdy nazajutrz pani Irmgard weszła do pokoju chorego, zauważyła, że poczynił znaczne postępy na drodze do zdrowia. Siedział już w łóżku oparty o poduszkę i powitał ją z uśmiechem, w oczekiwaniu dalszych wiadomości.

- Ach, jak dobrze, że pan tak już przyszedł do siebie! - rzekła pani Irmgard na wstępie - Mam dzisiaj tak cudowne dla pana wiadomości, że w przeciwnym razie lękałabym się wyjawić je, by nie zrobiły na panu zbyt silnego wrażenia. Od dzisiaj bowiem poczynamy znów odbierać raporty codzienne z frontu. Odczytam panu zaraz pierwszy z nich:

"Wielka Kwatera. Kassel, dnia 1 kwietnia 1934.
Od wczorajszego wieczoru Kolonia jest znów w naszym ręku. Wczoraj w południe oddziały, wysłane tam potajemnie przed kilku dniami, wysadziły w powietrze wszystkie składy amunicji w fortach i koszarach. Ludność, która w wielkim popłochu wybiegła na ulicę, objaśniliśmy natychmiast, przyłączyła się entuzjastycznie do przywódców, po czym wkrótce pokonała resztki załogi nieprzyjacielskiej. Jednocześnie ruszył wojska Reichswehry i pospolite ruszenie z Nadrenii i Westfalii przeciwko kolońskiemu przyczółkowi mostowemu, gdzie po wysadzeniu w powietrze amunicji wkrótce pobito nieprzyjaciela i wzięto w większości do niewoli. W ten sam sposób pierwsze oddziały zmobilizowane zajęły Kehl i strasburski przyczółek mostowy. A przyczółki mostowe w Moguncji i Koblencji nieprzyjaciel sam opuścił dzisiaj rano dobrowolnie. Naszej flotylli torpedowców, wysłanej w Kanał, udało się wczoraj zatopić dwa angielskie i trzy francuskie krążowniki, tak iż, jak nam donoszą, Kanał wolny jest od nieprzyjaciela i przystępny dla wielkich statków. Mobilizacja postępuje dalej według planu. Polacy i Czesi wzmacniają swe wojska pograniczne, lecz dotychczas nie przedsięwzięli żadnych kroków. Wysunęliśmy już przeciwko nim wystarczająco silne wojska, aby odeprzeć ewentualne ataki.
Pierwszy Generalny Kwatermistrz".




- Więc jest pan chyba ze mnie zadowolony! - rzekła pani Irmgard po przeczytaniu komunikatu i dorzuciła, widząc na twarzy rotmistrza bolesny wyraz - Albo jeszcze nie? Może nie dość szybkim tempem idą wypadki? Ale nie może pan przecież niecierpliwić się tak bardzo. Wszystko dotychczas szło gładko, jak z płatka. A gdyby pan widział te tłumy na ulicach! - mówiła po chwili - Te tłumy rozpromienionych ludzi! Zatarły się wszelkie różnice, nikt nie stroni od nikogo, wszyscy wymieniają najświeższe wiadomości. Dożyliśmy wspaniałego momentu! Zewsząd śmieją się do nas znów nasze dawne, drogie chorągwie i barwy czarno-biało-czerwone. Nie potrzeba było na to nakazu z góry, lub uchwały parlamentu. Rozumiało się to samo przez się. Cóż to będzie, jak pan znów u siebie wciągać będzie na drzewce w Woltersdorf i w Bornhagen wiernie przechowywane tam stare chorągwie.

Rotmistrz kiwnął z lekka głową i uścisnął jej rękę z podziękowaniem, wszelako...


(W TYM MIEJSCU BRAK DWÓCH STRON)


- ... kraj wolny od wroga! Mam takie wrażenie, jakby teraz dopiero można było oddychać. A pamięta pan - dodała stłumionym głosem - co mówiłam wówczas? Teraz nasi mężowie mogą znowu nosić głowy wysoko, a z nimi my wszyscy.

- Tak, wszyscy prócz mnie - szepnął rotmistrz z bolesnym uśmiechem na ustach - Moja jazda potykała się w bitwie beze mnie i beze mnie wkracza w kraj nieprzyjacielski.

Na to poświata padła na twarz pani Irmgard. Pochyliwszy się nad nim, rzekła cicho:

- Rotmistrzu, przelewałeś krew za ojczyznę. Więcej nie może nikt uczynić, tutaj czy tam. Mnie to wystarcza.

Spojrzeniem i uściskiem ręki podziękował jej, a ona złożyła pocałunek na jego czole.




SŁOWO KOŃCOWE





Bezsilni i bezbronni wydani jesteśmy na pastwę naszych wrogów. Co to znaczy, nie zdają sobie z tego jeszcze sprawy znaczne masy naszego narodu, a jakie będzie to jeszcze miało następstwa, przeczuwa niewielu. Bo czekają nas jak najgorsze czasy. Kto kocha swój naród, nie może zajmować się niczym innym jak wyszukiwaniem środków i dróg, by wyprowadzić go z pognębienia. Istnieją może różne drogi, jedną z nich wskazuje ta książka. Która z nich ostatecznie doprowadzi do celu, nikt nie wie, ale trzeba nam wejść na wszystkie te drogi, gdzie uśmiecha się do nas nadzieja. Bezcelowym byłby przeto spór, czy akurat te przypuszczalne wynalazki leżą w granicach możliwości i pożytku. Jeżeli nie, równie dobrze mogą przyjść nam z pomocą inne wynalazki. Bądź jak bądź wszakże, należy szukać i pracować, i to nie tylko każdy z osobna, lecz wszyscy zespoleni wspólnymi siłami.

Sierpień, 1921







MOJA OPINIA






To prawda że Niemcy po I Wojnie Światowej zostały upokorzone i zrzucono na nich całą winę (co oczywiście nie oznacza że nie byli winni, chodzi tylko o skalę tej winy) za rozpętanie tej "najkrwawszej z wojen". Wrażenia niesprawiedliwości i zdrady dopełniał również fakt, że Rzesza Niemiecka tę wojnę przegrała, pomimo faktu, iż wróg nie przekroczył przedwojennej granicy i nie wkroczył w głąb Niemiec. Klęska nastąpiła na odległych frontach w Belgii i północnej Francji (nie mówiąc już o zajęciu ogromnych terenów Wschodu, wraz z ziemiami polskimi, Ukrainą, Białorusią, Litwą, Łotwą, Estonią i południową częścią Finlandii). Jednak pomimo faktu, że fronty przebiegały przez inne kraje, realnie Niemcy nie były w stanie tej wojny wygrać, gdyż była ona na dłuższą metę dla nich zabójcza przede wszystkim gospodarczo, ale i liczebnie (od chwili gdy do wojny przystąpiły Stany Zjednoczone). Jedyną szansą ocalenia niektórych zdobyczy wojennych, mógł być separatystyczny pokój, zawarty najlepiej z Rosją. Zresztą w niemieckich kręgach politycznych, wojna z Rosją nie była popularna. Co prawda późniejszy kanclerz Rzeszy - Bernard von Bülow, pisał w liście z 1887 r. iż: "Jeśli nadarzy się sprzyjający moment, musimy utoczyć Rosjaninowi tyle krwi, by nawet (...) dwudziestopięciolatek nie mógł ustać na nogach. Musimy na długo zasypać źródła rosyjskiej gospodarki: spustoszyć ich czarnoziemne gubernie, zbombardować ich miasta na wybrzeżach, zniszczyć ich przemysł i handel. Musimy odepchnąć Rosjan od obu mórz, Bałtyckiego i Morza Czarnego, na których opiera się ich pozycja na świecie. (...) Pokój w takim kształcie (...) uda się osiągnąć tylko wtedy, gdy staniemy nad Wołgą", ale takie głosy należały jednak do mniejszości.

Powszechnie uważano, że wojna z Rosją byłaby dla Niemiec "nieszczęściem", które przyniosłoby jedynie straty. Zresztą nie widziano dokładnie korzyści takiej wojny i w Reichstachu pytano wręcz oficjalnie: "Czego moglibyśmy zażądać od Rosji?" i odpowiadano: "Polaków? Mamy wystarczająco dużo kłopotu na naszymi Polakami, nie potrzeba nam rosyjskich". Dlatego też dążono w Niemczech do jak najszybszego zawarcia pokoju z Rosją (carską, republikańską czy bolszewicką - nie miało to znaczenia), aby przerzucić siły z Frontu Wschodniego, na Zachód i tym samym pokonać Aliantów i wkroczyć do Paryża. I choć taki manewr się powiódł przy samym końcu wojny (3 marca 1918 r. podpisano w Brześciu nad Bugiem układ, na mocy którego Rosja Sowiecka wycofywała się z wojny z Niemcami - w końcu Lenin był niemieckim agentem - i dzięki temu mogli Niemcy przerzucić gros swych sił ze Wschodu, na Front Zachodni. Ale mimo wszystko, ich zwycięstwo w tej wojnie nie było już możliwe i choć w lipcu 1918 r. w ofensywie zajęli wiele miejscowości i znacznie przesunęli front w kierunku Paryża, to jednak nie zdołali nawet dojść do tych pozycji, które osiągnęli tuż na początku wojny, we wrześniu 1914 r., a silny opór Francuzów, wspartych przez Brytyjczyków i Amerykanów powstrzymał ich dalsze natarcie i zmusił do cofnięcia się (walczyli tam również Polacy w Kompani Bajończyków, formowanej w Bajonne od sierpnia 1914 r. Wykrwawili się oni w maju 1915 r. Vimy pod Arras i formacja ta została rozwiązana - kiedyś jeszcze o nich więcej napiszę. Potem powstała, złożona z trzech Korpusów - Armia Polska we Francji, której dowódcą został gen. Józef Haller, formowana od czerwca 1917 r. Z tego co wiem, mój pradziadek - Niemiec z pochodzenia który znacznie się już wówczas spolonizował, dotarł przez Austro-Węgry i Włochy do Francji i wstąpił do "Błękitnej Armii" Hallera, z którą w maju 1919 r. powrócił do Polski. Potem brał udział w wojnie z bolszewikami. Jeszcze mój ojciec, opowiadał mi o "błękitnym" hełmie, który pozostawił pradziadek z wojny, ale ze względu na kilka przeprowadzek hełm ten jest już niemożliwy do odnalezienia).

Z punktu widzenia Francji, sojusz z Rosją był kluczowy, jako że angażował niemieckie siły na Froncie Wschodnim, które zapewne byłyby w stanie (w pierwszych miesiącach wojny) zająć Paryż i wygrać wojnę. Jednak dzięki wsparciu Amerykanów w końcowej fazie wojny, udało się zwyciężyć i zmusić Niemcy do podpisania kapitulacji, oraz zgody na traktat pokojowy, który zmuszał ich do pewnych cesji granicznych i finansowych. To właśnie wówczas rodząca się Polska, zaczęła stopniowo przejmować swoje dawne przedrozbiorowe ziemie i kształtować nowe granice. Sytuacja opisana w tej książce realnie nie byłaby w stanie się zdarzyć (pomijając już mrzonki o "super broni" którą nagle Niemcy by obmyślili - choć oczywiście różne tego typu plany nad opracowaniem takiej broni rzeczywiście były, ale ostatecznie zakończyli je Amerykanie, tworząc pierwszą w nowożytnych czasach bombę atomową). Gdyby bowiem doszło do takiego powstania w Niemczech (które przecież realnie nie musiało wybuchać, bo Niemcy nie były okupowane) i walk z Francuzami, Belgami i Brytyjczykami, to jestem więcej niż pewien, że Polska zaangażowałaby się w ten konflikt i wspólnie cała ta "rewolucja" zostałaby szybko stłumiona. Nie mogło bowiem być inaczej, gdyż nasze bezpieczeństwo zależało od utrzymywania na zachodniej granicy słabych Niemiec. Wszelkie bowiem plany podważenia przez Niemcy i Rosję (bolszewicką) warunków Traktatu Pokojowego z Wersalu, godziły bezpośrednio w bezpieczeństwo nasze i krajów Europy Środkowej.

Pięknie zostało to powiedziane w przytoczonej we wcześniejszych tematach, sztuce Teatru Telewizji pt.: "Marszałek Piłsudski", w którym znalazły się pamiętne słowa - od 26:10 minuty: "My doskonale rozumiemy co to znaczy wojna, a kapral Hitler najwyraźniej tego nie wie. Ale ten bezczelny dekownik mówi nam czego chce... Panie profesorze, pan czytał "Mein Kampf"? To co tam jest napisane o Polsce?", "Chyba tylko tyle, że Republika Weimarska prowadzi niekonsekwentną politykę wobec Polski. Nie doprowadziła ani do pojednania, ani do konfliktu, Chyba tylko tyle", "Tylko tyle? A ja myślę że tam jest dużo więcej o Polsce (...) Oni chcą zmienić kierunek niemieckiej ekspansji na Wschód i sam "los" podsuwa im ten kierunek. Los! (...) I co tam było o Polsce?", "Nic, panie Marszałku, o Polsce nie było ani słowa!", "I to właśnie o to chodzi panowie. Ponieważ Polska dla tych ludzi już nie istnieje, nie ma jej na mapach. Dlatego zdecydowałem, że to my uderzymy pierwsi! (...) Wojna zacznie się w Gdańsku, pod byle pretekstem. Kilku zdolnych gryzipiórków udowodni światu że musieliśmy użyć artylerii, kawalerii, lotnictwa, floty". Znamienne są też słowa, wypowiedziane w 34:30 minucie: "Ja nie widzę, ja po prostu nie widzę żadnego powodu, dla którego Polska znowu miałaby przestać istnieć, choćby to się miało zakończyć wojną... Zaborcy ruszą, żeby odrobić straty poniesione w Wojnie Świtowej. A te straty to JESTEŚMY MY!, i nasi sąsiedzi". Dlatego też jest więcej niż pewnym, że gdyby Niemcy otwarcie próbowali podważyć założenia Traktatu Wersalskiego, Polska nie czekałaby z założonymi rękoma, tylko przeszła do działania, w myśl zasady Geogre'a Pattona: "Cała naprzód i na pohybel sukinsynom!". 

  




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz