Stron

wtorek, 14 września 2021

UMIERAMY I CO DALEJ? - czyli co się z nami dzieje po śmierci? - Cz. XLIV

PONOWNE ODRODZENIE POPRZEZ

POZNANIE SAMEGO SIEBIE

Cz. XIII


 



 
RELACJA KATARZYNY W CZASIE
TERAPII HIPNOTERAPEUTYCZNEJ
 
 
  
Minęły trzy tygodnie, nim spotkaliśmy się następnym razem. Podczas urlopu, leżąc na tropikalnej plaży miałem czas i odpowiednią perspektywę, żeby przemyśleć to, co się wydarzyło wskutek seansów hipnotycznych z Katarzyną: cofanie się do poprzednich wcieleń, dokładne obserwacje i opisy przedmiotów, zdarzeń i faktów, o czym nie miała pojęcia w swym obecnym życiu, osiągnięcie znacznej poprawy jej zdrowia, czego nigdy nie można by uzyskać w ciągu osiemnastu miesięcy stosując normalną psychoterapię, poznanie zaskakująco dokładnych opisów duchowego stanu po śmierci, kiedy przekazywała wiedzę, do której nie miała dostępu oraz poezji sfery duchowej i pouczeń Mistrzów, o tym, co się dzieje po śmierci, o narodzinach i powtórnych narodzinach, których mądrość i styl przekraczały jej możliwości. Tak, istotnie miałem dużo do przemyślenia. Przez wiele lat leczyłem setki, może tysiące pacjentów, cierpiących na różnego rodzaju zaburzenia emocjonalne. Prowadziłem oddziały dla chorych hospitalizowanych przy czterech znanych uczelniach medycznych. Lata całe spędziłem na psychiatrycznych ostrych dyżurach w przychodniach oraz innych tego rodzaju placówkach, gdzie stawiałem pacjentom diagnozę i leczyłem ich. Wszystko wiedziałem o halucynacjach słuchowych i wzrokowych oraz urojeniach schizofrenicznych. Leczyłem wielu pacjentów z zaburzeniami histerycznymi, włącznie z rozdwojeniem jaźni, byłem konsultantem w przypadkach związanych z nadużywaniem narkotyków i alkoholu, instytutu zajmującego się tymi problemami i doskonale znałem skutki całej gamy narkotyków na mózg. Katarzyna nie miała żadnego z tych objawów czy syndromów. To, co się działo z nią, nie było przejawem choroby psychicznej. Nie była psychotyczna, nigdy nie traciła kontaktu z rzeczywistością, nigdy też nie miała halucynacji ani przywidzeń. Nie brała narkotyków i nie miała zaburzeń socjopatycznych. Nie była osobowością histeryczną. Słowem na ogół była świadoma tego, co robi i myśli, nie funkcjonowała na "automatycznym pilocie" i nigdy nie miała rozdwojenia osobowości. 

Materiał, jaki przekazywała, często przekraczał jej poziom zarówno w stylu, jak i treści. Niektóre informacje z przeszłości były wręcz metafizyczne, na przykład szczegóły dotyczące mego ojca i syna, jak też jej własnej przeszłości. Posiadała wiedzę, do jakiej w swym obecnym życiu nie miała dostępu ani nie mogła jej posiąść, gdyż było to obce jej kulturze i wychowaniu, wręcz niezgodne z wieloma jej przekonaniami. Prostolinijna i uczciwa z natury Katarzyna nie jest naukowcem i w żadnym razie nie mogła wymyśleć faktów, szczegółów, historycznych zdarzeń, opisów i poetycznych metafor, jakie przekazywała. Jako psychiatra naukowiec, byłem pewien, że ten cały materiał pochodził z jakiejś części jej podświadomości. Nawet gdyby Katarzyna była zręczną aktorką, nie potrafiłaby odgrywać tych swego rodzaju happeningów. To, co przekazywała, było zbyt dokładne, zbyt specyficzne i przekraczało jej możliwości. Zastanawiałem się nad terapeutycznym celem badania poprzednich wcieleń Katarzyny. Od kiedy wkroczyliśmy w tę nową całkiem dziedzinę, stan jej zaczął się bardzo szybko poprawiać, i to bez żadnych medykamentów. W hipnozie istnieje jakaś lecznicza siła, najwidoczniej o wiele bardziej skuteczna niż konwencjonalna terapia czy współczesne lekarstwa. Dzięki niej można przypomnieć sobie i przeżyć ponownie nie tylko bolesne wydarzenia, ale także codzienne krzywdy, na które narażone jest nasze ciało, umysł i psychika. Kiedy badałem jej poprzednie wcielenia, szukałem tego, co się powtarzało, jak na przykład prześladowania w sferze uczuciowej lub fizycznej, jak nędza lub głód, choroba i przeciwności życiowe, ustawiczne prześladowanie i przesądy, częste niepowodzenia i tak dalej. Zwracałem też baczną uwagę na większe tragedie, takie jak śmierć kogoś bliskiego, gwałt, wielka katastrofa czy jakieś inne okropne wydarzenie, które mogło na zawsze pozostawić ślad w psychice. Technika była podobna do szczegółowego badania dzieciństwa w terapii konwencjonalnej, z tym wyjątkiem, że tutaj miarą czasu było raczej kilka tysięcy lat niż jak zwykle dziesięć lub piętnaście. Dlatego zadawałem pytanie bardziej bezpośrednie i ukierunkowane niż w terapii konwencjonalnej. Jednak sukces naszej nieortodoksyjnej terapii był niewątpliwy. Katarzyna (oraz inni pacjenci, których leczyłem hipnotycznym cofaniem się w przeszłość) została wyleczona niezwykle szybko.

Ale czy istniało jakieś inne wytłumaczenie wspomnień Katarzyny z poprzednich wcieleń? Czy te wspomnienia przekazały jej geny? Taka możliwość jest naukowo wątpliwa. Genetyczna pamięć to nieprzerwany ciąg przekazywania genetycznego materiału z pokolenia na pokolenie. Katarzyna żyła w przeróżnych miejscach naszej Ziemi, a jej linia genetyczna była stale przerywana. To umarła podczas powodzi, wraz ze swym dzieckiem albo bezdzietnie, albo we wczesnej młodości. Zasób jej genetycznych wiadomości wielekroć kończył się, nie był dalej przekazywany. A co z życiem po śmierci i w stanie pośrednim? Pozbawiona ciała, a więc również materiału genetycznego, zawsze miała zasób wspomnień. I dlatego należało odrzucić wyjaśnienia genetyczne. Co z Jungowską teorią zbiorowej podświadomości, zbiornika wszelkiej ludzkiej pamięci i doświadczeń, do którego można się podłączyć? Całkiem odmienne kultury często mają podobne symbole, nawet w snach. Zdaniem Junga zbiorowa podświadomość nie była zdobywana przez daną osobę, ale jakby "dziedziczona" przez mózg. Mieściła w sobie motywy i wyobrażenia, które pojawiają się na nowo w każdej kulturze, nie dzięki tradycji historycznej czy rozprzestrzenianiu się. Moim zdaniem bardzo konkretnych wspomnień Katarzyny nie można było wytłumaczyć koncepcją Junga. Nigdy nie mówiła o symbolach, uniwersalnych obrazach czy motywach. Podawała dokładne opisy konkretnych ludzi i miejsc. Idea Junga była zbyt nieokreślona. A co ze stanem pośrednim? I dlatego reinkarnacja była najlepszym wytłumaczeniem. To, co przekazywała Katarzyna, było nie tylko dokładne i bardzo konkretne, ale przekraczało jej świadome możliwości. Mówiła o rzeczach, o których nie mogła była przeczytać w książkach, a potem o nich zapomnieć. Jej wiedza nie mogła też być nabyta w dzieciństwie, potem ukryta w podświadomości i następnie ujawniona. A co z Mistrzami oraz ich przekazami? One "przechodziły" przez Katarzynę, ale nie pochodziły od niej. Ich mądrość znajdowała także wyraz we wspomnieniach Katarzyny z dawnych wcieleń. Wiedziałem to nie tylko na podstawie wielu lat starannych badań innych pacjentów, ich umysłów, mózgów i osobowości, ale wiedziałem to intuicyjnie, jeszcze przed rewelacjami dotyczącymi mego ojca i syna. Wiedział o tym mój przez wiele lat szkolony naukowo mózg, czułem to w głębi serca.




- Widzę jakieś naczynia, chyba z oliwą - pomimo trzytygodniowej przerwy Katarzyna szybko zapadła w trans. Znalazła się w innym ciele, w innych czasach. - W tych naczyniach jest różnego rodzaju oliwa. To chyba jakiś skład, gdzie trzymają towary. Te naczynia, dzbany są czerwone... czerwone, zrobione z czerwonej gliny. Na górze mają niebieskie obwódki. Widzę ludzi... oni są w jaskini. Przenoszą naczynia i dzbany, ustawiając je w określonym miejscu. Głowy mają ogolone... nie mają włosów na głowie. Skóra ich jest ciemna, brunatna...

- Czy jesteś tam?

- Tak... Pieczętuję niektóre dzbany... jakby woskiem... pieczętuję szyjki dzbanów woskiem.

- Czy wiesz do czego służy ten olej?

- Nie wiem.

- Czy widzisz siebie? Spójrz na siebie. Powiedz mi, jak wyglądasz - przestała mówić, jakby siebie obserwowała.

- Mam warkocz. I długą, długą... ozdobę, z materiału. Która ma złotą obwódkę.

- Czy pracujesz dla kapłanów... czy może ludzi z ogolonymi głowami?

- Moim obowiązkiem jest pieczętowanie dzbanów woskiem.

- Ale nie wiesz, do czego używana jest ich zawartość?

- Chyba do jakichś obrzędów religijnych. Ale nie jestem pewna... co to jest... Jakieś namaszczanie, namaszczanie głowy... coś na głowę i na dłonie. Widzę ptaka, złotego ptaka wokół mojej szyi. Jest płaski, ma płaski ogon, bardzo płaski ogon i głowę spuszczoną... w kierunku moich stóp.

- Twoich stóp?

- Tak, bo w ten sposób trzeba go nosić. Jest tu również czarna... czarna lepka substancja. Nie mam pojęcia, co to jest.

- Gdzie się znajduje?

- W marmurowym naczyniu. Jej także używają, ale nie wiem do czego.

- Czy jest w tej jaskini jakiś napis, żebyś mogła go przeczytać i powiedzieć mi, jak się nazywa kraj... miejscowość, gdzie mieszkasz... a może jakaś data?

- Nic nie widzę na ścianach, są puste. Nie znam żadnej nazwy.

Poleciłem jej przesunąć się naprzód w czasie.

- Widzę biały dzban. Uchwyt na górze jest złoty, wyłożony złotem.

- Co jest w dzbanie?

- Jakaś maść. Ma coś wspólnego z przechodzeniem do innego świata.

- Czy właśnie ty masz teraz przejść do innego świata?

- Nie, to ktoś, kogo nie znam.

- Czy przygotowywanie ludzi do tego przejścia jest twoim obowiązkiem?

- Nie, to robi kapłan, nie ja. My tylko dostarczamy im maść, kadzidło...

- W jakim mniej więcej wieku jesteś teraz?

- Mam szesnaście lat.

- Czy mieszkasz razem z rodzicami?

- Tak, w domu z kamienia. Nie jest bardzo duży, za to suchy i bardzo w nim ciepło. Klimat tu jest bardzo gorący.

- Wejdź do domu.

- Jestem w nim.

- Czy oprócz ciebie są inne osoby z twojej rodziny?

- Widzę brata i moją matkę, i małe dziecko, czyjeś dziecko.

- Czy to twoje dziecko?

- Nie.

- Przejdź teraz do czegoś istotnego, co wyjaśni zjawiska w twoim obecnym życiu. Musimy się dowiedzieć. To niczym nie grozi. Przejdź do zdarzeń.




- Wszystko w swoim czasie... - odparła bardzo cicho. - Widzę umierających ludzi.

- Umierających ludzi?

- Oni nie wiedzą, co jest tego przyczyną.

Może epidemia? - nagle zaświtało mi, że znów wróciła do dawnego wcielenia, tego, do którego już się kiedyś cofnęła. Do tego wcielenia, kiedy na skutek zarazy spowodowanej wodą zmarł jej ojciec i jeden z braci. Katarzyna również chorowała, ale się wyleczyła. Ludzie wtedy używali czosnku i jakichś ziół, żeby się uchronić od epidemii. Katarzyna była wówczas bardzo przejęta, ponieważ zmarli nie byli odpowiednio balsamowani. Ale teraz do tego wcielenia podeszliśmy pod innym kątem. - Czy to ma coś wspólnego z wodą? - spytałem.

- Oni tak uważają. Umiera wielu ludzi.

Znałem już dalszy ciąg.

- Ale ty z tego powodu nie umrzesz?

- Nie, ja nie umrę.

- Jednak zarazisz się, będziesz bardzo chora.

- Tak. Zimno mi... bardzo zimno. Chce mi się pić. Oni uważają, że ta choroba bierze się z wody... i czegoś czarnego... Ktoś umiera.

- Kto umiera?

- Mój ojciec umiera i także jeden z braci. Moja matka dobrze się czuje, wraca do zdrowia. Jest bardzo słaba. Trzeba grzebać zmarłych i wszyscy bardzo są tym wzburzeni, bo to jest wbrew przepisom religijnym.

- Jakiego rodzaju są te przepisy? - zdumiony byłem jej konsekwencją, tym, jak przypominała sobie fakt po fakcie, dokładnie to, co opowiadała o tym swoim wcieleniu kilka miesięcy temu. Teraz także bardzo była przejęta zaniechaniem normalnych obrzędów pogrzebowych.

- Chorych umieszcza się w jaskiniach. Ciała też trzymane są w jaskiniach. Ale przedtem ciała te muszą być odpowiednio przygotowane przez kapłanów, muszą być owinięte w materiał i namaszczone. Trzymano je w jaskiniach, ale przyszła powódź... Powiadają, że woda szkodzi. Nie piją wody. [rzeczywiście ponoć Egipcjanie rzadko pijali wodę, jako że ciągle przenikał do niej piasek, pył, kurz oraz inne pasożyty, które potem rozwijały się w ciele. Dlatego też przede wszystkim pijano piwo i wino - powstałe w procesie destylacji, w której to ginęły larwy much i inne pasożyty. Wino i piwo - oczywiście w znacznie niższych procentach, niż się je spożywa obecnie - podawano również, a może przede wszystkim dzieciom, aby uchronić je przez zakażeniem i chorobami. Co prawda wieśniacy niestety częściej pijali zwykłą wodę niż możni - częściej też zapewne chorowali].

- Czy można tę chorobę wyleczyć? Czy coś na nią pomaga?

- Dostajemy zioła, różnego rodzaju zioła i rośliny. One mocno pachną... okropnie mocno. Czuję ten zapach.

- Czy rozpoznajesz ten zapach?

- To, co tak brzydko pachnie, jest białe. Zwisa z sufitu.

- Coś w rodzaju czosnku?

- Wszędzie wisi... tak, właściwości ma podobne... kładzie się to w usta, do uszu, nosa, wszędzie. Zapach jest bardzo mocny. Wszyscy wierzą, że powstrzymuje złe duchy, żeby nie weszły do ciała. Widzę fioletowy... owoc albo coś okrągłego z fioletową skórką...

- Czy rozpoznajesz kulturę, w jakiej się znalazłaś? Czy wydaje ci się znajoma?

- Nie rozpoznaję.

- Czy to coś fioletowego to jakiś owoc?

- Tannis.

- Czy pomaga? Czy leczy tę chorobę?

- Wtedy tak, pomagał.

- Tannis - powtórzyłem, znowu próbując zrozumieć, czy mówi o czymś, co my nazywamy taniną albo kwasem taninowym. - Jak to nazywają? Tannis?

- Właśnie tak... słyszałam, jak powtarzali słowo "tannis".

- Co z tego właśnie wcielenia zachowało się w twoim obecnym życiu? Dlaczego wracasz do tamtego życia? Co sprawia, że jest tak trudne?




- Religia - wyszeptała szybko Katarzyna. - Ówczesna religia... religia strachu... Tylu rzeczy trzeba się było bać... i tylu bogów.

- Czy pamiętasz imiona niektórych bogów?

- Widzę oczy. Widzę coś czarnego... coś w rodzaju... wygląda jak szakal. To posąg. On jest strażnikiem... Widzę kobietę, boginię z dziwną głową.

- Czy znasz imię tej bogini?

- Ozyrys... Syrus... coś w tym rodzaju. I widzę oko... po prostu oko na łańcuchu. Jest złote.

- Oko?

- Tak... Kto to jest Hator?

- Co takiego?

- Hator! Kto to taki? Nigdy nie słyszałem o Hatorze, choć wiedziałem, że Ozyrys, jeśli jej wymowa była właściwa, był bratem-małżonkiem Izydy, głównej bogini Egiptu, bogini miłości i wesela. - Czy to jeden z bogów? - spytałem.

- Hator, Hator! - długa przerwa. - Ptak... jest płaski... płaski, to feniks.

Znowu milczenie.

- Przesuń się trochę w przód w czasie, do ostatniego dnia w tym wcieleniu, ale przedtem, nim umarłaś. Powiedz mi, co widzisz.

- Widzę ludzi i domy - powiedziała bardzo cicho. - I sandały. I materiał, jakiś bardzo szorstki materiał.

- Co się dzieje? Przejdź teraz do czasu, kiedy umierasz. Co się z tobą dzieje? Czy widzisz to?

- Nie widzę... Więcej już siebie nie widzę.

- Gdzie jesteś? Co widzisz?

- Nic... tylko ciemność... Widzę światło, ciepłe światło.

Widocznie już umarła i przeszła w stan duchowy. Nie potrzebowała doświadczać znowu ówczesnej swej śmierci.

- Czy możesz dotrzeć do światła? - spytałem.

- Idę.

Odpoczywała spokojnie, znowu czekając.

- Czy możesz teraz spojrzeć na lekcje z tego wcielenia? Czy jesteś już ich świadoma?

- Nie - powiedziała szeptem. 

Czekała. Nagle zrobiła się czujna, choć oczy nadal miała zamknięte, jak zawsze kiedy była w hipnotycznym transie. Głowa jej kiwała się z boku na bok.

- Co teraz widzisz? Co się dzieje?

- Ktoś... - głos jej był teraz donośny - Ktoś do mnie mówi!

- Co mówi?

- Mówi o cierpliwości. Że trzeba mieć cierpliwość...

- Tak. Mów dalej.

Odpowiedział Mistrz-poeta:

- Cierpliwość i właściwy czas... wszystko przychodzi, kiedy przyjść musi. Życia nie można przyspieszać, nie może toczyć się wedle ustalonego planu, jak chciałoby wielu ludzi. Musimy przyjąć to, co przychodzi do nas w określonym czasie, i nie domagać się więcej. Bowiem życie się nie kończy i dlatego my nigdy nie umieramy, i nigdy się naprawdę nie urodziliśmy. Po prostu przechodzimy różne fazy. Nie ma końca. Ludzkie istoty mają wiele wymiarów. Ale czas nie jest taki, jak my go pojmujemy, on się zawiera w lekcjach, których trzeba się nauczyć. 

Nastąpiła długa przerwa, po chwili Mistrz ciągnął dalej:

- Wszystko w swoim czasie stanie się dla ciebie jasne. Musisz mieć możliwość przetrawienia wiedzy, jakiej ci już dostarczyliśmy.

Katarzyna zamilkła.

- Czy jest coś więcej, czego powinienem się nauczyć! - spytałem.

- Odeszli - szepnęła. - Nikogo już nie słyszę.

Umówili się na kolejne spotkanie w następnym tygodniu.
 
 
 
 CDN.
 




 
PS: Może to się wydać nieco infantylne stwierdzenie, ale warto zapamiętać, że póki żyjemy (to znaczy, póki mamy możliwość funkcjonować w fizycznym ciele), póty wiele (a być może nawet wszystko) możemy w swym życiu zmienić. Natomiast z chwilą śmierci (ciała) już nie naprawimy tego, co wcześniej spapraliśmy. Przypomniała mi się teraz opowieść pewnego mężczyzny, który jakieś dwadzieścia kilka lat temu przeżył śmierć kliniczną. Opowiadał on, że wypadek - jakiego doznał - miał miejsce zimą, gdy zawiózł syna na pobliski stok za miastem i wraz z nim zjeżdżał na nartach. W pewnym momencie jednak nie zdążył wyhamować i uderzył w drzewo w taki sposób, że stracił przytomność, łamiąc sobie nogi i poważnie uszkadzając niektóre organy wewnętrzne. Zapadł w śpiączkę, w czasie której doświadczył życia po życiu i opowiadał potem, iż znalazł się w miejscu, gdzie całe jego życie przebiegło mu przed oczami w błyskawiczny sposób (a jednocześnie na tyle wolno, aby mógł dokładnie przyjrzeć się każdemu szczegółowi z tego życia). Opowiadał też, że w życiu popełniał różne błędy, raz postępował lepiej, raz gorzej, ale zapamiętał jedną taką sytuację, która go przeraziła i w czasie której przeglądania czuł, jakby palił się od środka. Ta rzecz była tak błaha - w porównaniu z innymi rzeczami, które robił w ciągu życia, często nawet gorszymi od tego wydarzenia, ale każdą z tamtych "przewinień" można było wytłumaczyć jakimiś okolicznościami zewnętrznymi, presją otoczenia, etc. etc., natomiast ta jedna sytuacja była niepodważalna i niewytłumaczalna - dlatego też poczuł się, jakby płonął od środka. Co to było - można powiedzieć banał, którego on sam nie pamiętał, a mianowicie: kiedyś, będąc jeszcze w szkole, w jego klasie pojawił się nowy uczeń i on, będąc na przerwie, aby pokazać mu kto tu rządzi, podszedł do tamtego od tyłu i kopnął go z całej siły - bez zdania racji, bez powodu, ot, dla czystej pychy, krótkiej potrzeby zaistnienia. Chciał się popisać i pokazać jaki on jest ważny, a potem widząc to wydarzenie, czuł się tak źle, że - jak opowiadał - miał świadomość jakby się palił od środka. Rzecz którą dawno zapomniał i wymazał z czeluści swego umysłu, ale ten "dyskomfort" jaki potem odczuł, był spowodowany zapewne również pamięcią tego wydarzenia u tego, którego wówczas kopnął. Potem opowiadał, iż to było "czyste zło", gdyż nie znajdował żadnego usprawiedliwienia swego czynu, poza chęcią pokazania nowemu, że to on tu rządzi. Niby nic, błahostka można powiedzieć, a jednak gdy "zrzucamy" cielesną powłokę, wówczas dostrzegamy sytuacje (takie jak np. ustąpienie miejsca w autobusie, lub tramwaju) które normalnie wydają się nam albo nieistotne, albo automatyczne. Ów mężczyzna obudził się ze śpiączki i mówił że to było coś tak okropnego, w porównaniu z tym, co doświadczył w czasie swej śmierci klinicznej, że wręcz płakał że ponownie się wybudził. A jednocześnie znacznie zmienił swoje życie, przykładając więcej wagi go tych tak często dla nas "nieistotnych" spraw.

Piszę o tym, ponieważ dowiedziałem się że niedawno zmarł jeden z moich kumpli jeszcze ze szkoły podstawowej. Jeszcze jakieś dwa lata temu proponował mi, abyśmy coś wspólnie podziałali w kwestii polityki lokalnej i w samorządzie, ale ja - mając inne sprawy - odwlekałem, odwlekałem i wreszcie zniecierpliwiony - chyba się na mnie obraził, bo nie odbierał telefonów, a potem musiał wyjechać do Wielkiej Brytanii. Tak myślałem, że może jak wróci to podejmiemy te temat, ale sam też przestałem do niego dzwonić i niedawno otrzymałem wiadomość że zmarł. Nie wiedziałem, nie byłem nawet na pogrzebie. Mówił mi, że miał on problemy z kręgosłupem i że brał jakieś leki - ale nie wiem dokładnie na co zmarł. Wiem tylko, że lubił też dbać o swój wygląd i długie godziny spędzał na siłowni (nawet zazdrościłem mu nawet rzeźby ciała, gdyż wyglądał jak prawdziwy "kafar" i można było się go przestraszyć, spotkawszy w ciemnej ulicy). Ale wyszło, jak wyszło - czasu już nie cofnę, wiem tylko że się na mnie obraził z powodu mego niezdecydowania. Teraz żałuję, bo miał wiele ciekawych pomysłów - szkoda. W każdym razie mogę teraz napisać przynajmniej tyle: Przepraszam Cię, Sebastianie, głupio wyszło. Na teraz tyle, i tylko tyle.






CDN.
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz