Stron

niedziela, 17 października 2021

UMIERAMY I CO DALEJ? - czyli co się z nami dzieje po śmierci? - Cz. XLVII

PONOWNE ODRODZENIE POPRZEZ

POZNANIE SAMEGO SIEBIE

Cz. XVI

 



 
RELACJA KATARZYNY W CZASIE
TERAPII HIPNOTERAPEUTYCZNEJ
 
 
 
 W kilka dni po swoich trzecich urodzinach moja córeczka Amy podbiegła do mnie, objęła za kolana i spojrzała w górę mówiąc:

- Tatusiu, kocham ciebie od czterdziestu tysięcy lat.

Popatrzyłem na jej małą twarzyczkę i byłem bardzo, bardzo szczęśliwy. 

W kilka dni później obudziłem się w nocy z głębokiego snu. Całkiem przytomny ujrzałem twarz Katarzyny, kilkakrotnie większą niż w rzeczywistości. Wyglądała na przerażoną, jak gdyby potrzebowała mojej pomocy. Spojrzałem na zegarek, była 3:36 nad ranem. Nie obudził mnie żaden hałas z zewnątrz, Carole spała mocno obok mnie. Doszedłem do wniosku, że to nic ważnego, i za- snąłem znowu. Około 3:30 tego samego dnia nad ranem Katarzyna obudziła się w panice, ponieważ miała jakiś koszmarny sen. Była spocona, serce jej mocno biło. Postanowiła zrelaksować się przez medytację, wyobrażając sobie, że ją hipnotyzuję w moim gabinecie. Widziała moją twarz, słyszała mój głos i po chwili zasnęła. Katarzyna stawała się coraz bardziej wrażliwa, to samo działo się ze mną. Przypomniałem sobie, jak moi profesorowie na psychiatrii mówili o reakcjach transferencji i kontrtransferencji zachodzących podczas kontaktów terapeutycznych. Transferencja to przekaz uczuć pacjenta, jego myśli i pragnień do terapeuty, który reprezentuje kogoś z przeszłości pacjenta. Kontrtransferencja jest czymś odwrotnym, mianowicie podświadomą emocjonalną reakcją terapeuty wobec pacjenta. Ale o 3:30 nie było tego rodzaju komunikacji. Był to kontakt telepatyczny na fali poza normalnymi kanałami. W jakiś sposób hipnoza udrożniła ten kanał. A może to grupa różnych duchów - Mistrzów czy opiekunów - była odpowiedzialna za powstanie tej nowej fali? Wcale bym się tym nie zdziwił.

Podczas następnego seansu Katarzyna szybko osiągnęła głęboki poziom hipnozy. I od razu była zaniepokojona.

- Widzę wielką chmurę... boję się jej - szybko oddychała.

- Czy jest tam nadal?

- Nie wiem. Nadeszła i szybko zniknęła... coś wysoko na górze.

Nadal była przerażona, nadal ciężko oddychała. Obawiałem się, że widzi wybuch bomby atomowej. Czyżby zajrzała w przyszłość?

- Czy widzisz tę górę? Czy kształtem przypomina bombę atomową?

- Nie wiem.

- Dlaczego tak ciebie przeraża?

- To stało się całkiem nagle. Ja tam byłam... pełno dymu... bardzo dużo dymu. To jest wielkie. Wybuchło daleko. Och...

- Jesteś bezpieczna. Czy możesz się do tego zbliżyć?

- Ja nie chcę się do tego zbliżyć! - odparła ostro, rzadko kiedy była tak oporna.

- Dlaczego tak się tego boisz? - spytałem znowu.

- Mnie się zdaje, że to są jakieś chemikalia czy coś w tym rodzaju. Trudno oddychać w pobliżu tego - z trudem łapała oddech.

- Czy to coś w rodzaju gazu? Czy pochodzi z samej góry... jak z wulkanu?

- Chyba tak. Przypomina wielki grzyb. Podobny jest do niego... jest biały.

- Ale to nie jest bomba? To nie jest bomba atomowa ani nic takiego?

Milczała i po chwili znowu zaczęła mówić:

- To jest wul... coś w rodzaju wulkanu. Budzi przerażenie. Trudno oddychać. W powietrzu jest pył. Nie chcę tam być.

Po pewnym czasie zaczęła oddychać głęboko i nawet pocić się, jak zwykle podczas hipnozy.

- Teraz łatwiej ci oddychać?

- Tak.

- To dobrze. Co teraz widzisz?

- Nic... Widzę naszyjnik, naszyjnik na czyjejś szyi. Niebieski... nie, srebrny i wisi na nim błękitny kamień, a pod tym kamieniem są mniejsze kamienie.

- Czy coś się znajduje na tym niebieskim kamieniu?

- Nie. Ale można widzieć przez niego. Ta pani ma czarne włosy i niebieski kapelusz... z wielkim piórem, jej suknia jest z aksamitu.

- Czy wiesz, kim jest ta pani?

- Nie.

- Czy jesteś tam, czy to ty jesteś tą panią?

- Nie wiem.

- Ale widzisz ją?

- Tak. Nie jestem tą panią.

- Ile ma lat?

- Około czterdziestu. Ale wygląda na starszą.

- Czy ona coś robi?

- Nie. Po prostu stoi przy jakby umywalni, na której widzę flakon z perfumami. Ten flakon jest biały i są na nim zielone kwiaty. Widzę też szczotkę i grzebień ze srebrnymi rączkami.

Podziwiałem jej spostrzegawczość.

- Czy to jest w jej pokoju, czy też w sklepie?

- W jej pokoju. Stoi tu łóżko... z czterema kolumnami, brązowe. Na umywalni stoi dzbanek.

- Dzbanek?

- Tak. W tym pokoju nie ma żadnych obrazów. Są tylko śmieszne ciemne zasłony.

- Czy jest ktoś inny jeszcze?

- Nie.

- W jakim stosunku do ciebie pozostaje ta pani?

- Służę jej.

Znowu była służącą.

- Od dawna u niej służysz?

- Nie... od kilku miesięcy.

- Czy podoba cię się ten naszyjnik?

- Tak. Jest bardzo elegancki.

- Czy kiedykolwiek nosiłaś naszyjnik?

- Nie.

Z powodu jej krótkich odpowiedzi, musiałem tak pokierować rozmową, żeby zdobyć jakieś zasadnicze informacje. Przypomniało mi to rozmowy z moim kilkunastoletnim synem.

- Ile lat masz teraz?

- Trzynaście, może czternaście...

Była mniej więcej w tym samym wieku co on.

- Dlaczego opuściłaś swoją rodzinę?

- Nie opuściłam ich - poprawiła mnie. - Ja tylko tutaj pracuję.

- Ach, tak. Czy po pracy wracasz do swojej rodziny?

- Tak.

Jej lakoniczne odpowiedzi bardzo ograniczały teren moich dociekań.

- Czy twoja rodzina mieszka blisko?

- Dość blisko... Jesteśmy bardzo biedni. Musimy pracować... służyć.

- Czy znasz nazwisko tej pani?

- Belinda.

- Czy ona dobrze cię traktuje?

- Tak.

- Cieszę się z tego. Czy ciężko pracujesz?

- To nie jest praca specjalnie męcząca.

Przeprowadzanie wywiadu z nastolatkami nigdy nie było łatwe, nawet jeśli to dotyczyło dawnego wcielenia. Całe szczęście, że miałem dość dużą wprawę.

- Dobrze. Czy widzisz ją nadal?

- Nie.

- Gdzie jesteś teraz?

- W innym pokoju. Jest tu stół przykryty czarnym materiałem, obszytym frędzlą. Tutaj pachnie ziołami... i mocnymi perfumami.

- Czy to wszystko należy do twojej pani? Czy ona używa dużo perfum?

- Nie, to jest inny pokój. Jestem w innym pokoju.

- Czyj to jest pokój?

- Należy do jakiejś ciemnej pani.

- W jakim sensie ciemnej? Czy widzisz ją?

- Głowę ma obwiązaną - szepnęła Katarzyna. - Kilkoma szalami. Jest stara i pomarszczona.

- Jaki jest twój stosunek do niej?

- Przyszłam zobaczyć się z nią.

- W jakim celu?

- Żeby mi postawiła karty.

Intuicyjnie wiedziałem, że przyszła do wróżki, która zapewne stawiała kabałę kartami tarota. Jakaż w tym była ironia. Oto Katarzyna i ja braliśmy udział w niezwykłej duchowej przygodzie, przenosząc się w różne wcielenia i wymiary, a mimo to ona jakieś dwieście lat temu poszła do wróżki, żeby się dowiedzieć, co ją czeka w przyszłości. Wiedziałem, że Katarzyna nigdy nie była u wróżki w swym obecnym życiu i nic nie wiedziała o kartach tarota ani o przepowiedniach przyszłości, ponieważ zawsze ją to przerażało.

- Czy ona przepowiada przyszłość?

- Ona widzi różne rzeczy.

- Czy masz dla niej jakieś pytanie? Co chcesz zobaczyć? Czego się chcesz dowiedzieć?

- O pewnym mężczyźnie... za którego może wyjdę za mąż.

- Co ona mówi, kiedy kładzie karty?

- Karta z... jakby tyczkami. Tyczki i kwiaty... tyczki, włócznie i jakaś linia. Na innej karcie jest kielich, kubek... Widzę kartę z mężczyzną albo chłopcem niosącym tarczę. Ona mówi, że wyjdę za mąż, ale nie za tego człowieka... Nic więcej nie widzę.

- Czy widzisz tę panią?

- Widzę jakieś monety.

- Czy jesteś nadal z nią, a może to jest jakieś inne miejsce?

- Jestem z nią.

- Jak wyglądają te monety?

- Są złote. Ich brzegi nie są gładkie. Kanciaste. Na jednej stronie widać koronę.

- Zobacz, czy na tych monetach wybita jest data. Coś, co możesz przeczytać... litery.

- Jakieś obce liczby - odparła. - X-y oraz duże I.

- Czy wiesz, jaki to rok?

- Tysiąc siedemset... któryś. Nie wiem który.

Znowu zamilkła.

- Dlaczego ta wróżka jest dla ciebie taka ważna?

- Nie wiem.

- Czy jej przepowiednia się sprawdziła?

- ... Ona właśnie odeszła - szepnęła Katarzyna. - Skończyło się. Nie wiem.

- Czy coś widzisz teraz?

- Nie.

- Nic nie widzisz? 

Byłem zdumiony. Gdzież ona była.




- Czy znasz swoje imię w tym wcieleniu? - spytałem mając nadzieję, że wreszcie uchwycę nić tego życia sprzed dwustu lat.

- Odeszłam stamtąd.

Opuściła tamto wcielenie i odpoczywała. Teraz potrafiła to robić sama. Nie potrzebowała przeżyć śmierci, żeby odpoczywać. Czekaliśmy przez kilka minut. To jej życie nie było specjalnie ciekawe. Zapamiętała tylko jakieś wnętrza i ciekawą wizytę u wróżki.

- Czy coś teraz widzisz? - spytałem znowu.

- Nie - wyszeptała.

- Odpoczywasz?

- Tak... Klejnoty w różnych kolorach...

- Klejnoty? 

- Tak. To są właściwie światła, ale wyglądają jak klejnoty.

- Co jeszcze? - spytałem.

- Ja właśnie... - urwała i po chwili jej szept stał się wyraźny i głośny: - Jest wiele słów i myśli, które wokół krążą... Dotyczą koegzystencji i harmonii... równowagi rzeczy.

Od razu wiedziałem, że Mistrzowie są w pobliżu.

- Chciałbym dowiedzieć się więcej o tych rzeczach - poprosiłem ją. - Mów dalej.

- Teraz to są tylko słowa - odparła.

- Koegzystencja i harmonia - przypomniałem jej. 

Odpowiedziała mi głosem Mistrza-poety. Byłem bardzo przejęty, że znowu go słyszę.

- Tak - odparł. - Wszystko musi być w równowadze. Natura opiera się na równowadze. Zwierzęta żyją w harmonii. Ludzie się tego nie nauczyli. Nadal niszczą siebie nawzajem. Nie ma ani harmonii, ani planu, w tym, co robią. W naturze jest całkiem inaczej. Natura jest zróżnicowana. Natura to życie i energia... i odradzanie się. A ludzie tylko niszczą. Niszczą naturę. Niszczą innych ludzi. Wreszcie zniszczą samych siebie. 

Bardzo ponura była to przepowiednia. Zważywszy na ustawiczny chaos i zamęt na świecie miałem nadzieję, że to nie spełni się tak szybko.

- Kiedy to nastąpi? - spytałem.

- Wcześniej niż oni myślą. Natura przeżyje. Rośliny przeżyją. Ale my nie.

- Czy możemy coś zrobić, żeby nie dopuścić do tego zniszczenia?

- Nie. Wszystko musi być zrównoważone...

- Czy to zniszczenie nastąpi za naszego życia? Czy możemy nie dopuścić do niego?

- To się nie zdarzy za naszego życia. My będziemy na innej płaszczyźnie, w innym wymiarze, kiedy to się stanie, ale będziemy tego świadkami.

- Czy nie ma możliwości nauczenia rodzaju ludzkiego?

Szukałem jakiegoś wyjścia, jakiejś możliwości ratunku.

- To się dokona na innym poziomie. Na podstawie tego będziemy się uczyć. 

Próbowałem spojrzeć na to z jaśniejszej strony:

- A więc nasze dusze gdzie indziej będą się rozwijać?

- Tak. Nie będziemy dłużej... tutaj. Ale będziemy tego świadkami.

- Chciałbym uczyć ludzi, ale nie wiem, jak do nich dotrzeć - powiedziałem. - Czy jest jakiś sposób, czy też muszą się oni sami tego nauczyć?

- Nie możesz dotrzeć do każdego. Po to, żeby powstrzymać zagładę, trzeba dotrzeć do każdego człowieka, a tego nie zdołasz uczynić. Tego procesu nie można zatrzymać. Oni się nauczą. Kiedy zrobią postępy, nauczą się. Zapanuje pokój, ale nie tu, nie w tym wymiarze.

- Wreszcie będzie pokój?

- Tak. Na innym poziomie.

- To wydaje się tak bardzo odległe - poskarżyłem się. - Ludzie są teraz tacy mali.... chciwi, pragnący władzy, chorobliwie ambitni. Zapominają o miłości, wzajemnym zrozumieniu i wiedzy. Tyle trzeba się jeszcze nauczyć.

- Tak.

- Czy mogę coś napisać, żeby pomóc tym ludziom? Czy jest jakiś sposób?

- Ty znasz ten sposób. Nie musimy ci tego mówić. Zresztą my wszyscy osiągniemy ten poziom, oni również. Wszyscy jesteśmy tacy sami. Nikt nie jest większy od swego sąsiada. A to są wszystko po prostu lekcje... i kary - zakończył.

Ta lekcja była bardzo głęboka i potrzebny mi był czas, żeby ją przetrawić. Katarzyna umilkła. Czekaliśmy, ona odpoczywała, a ja zamyśliłem się pochłonięty dramatycznymi proroctwami. Wreszcie przerwała ciszę:

- Klejnoty zniknęły... - wyszeptała. - Zniknęły. Światła... zniknęły.

- Głosy także? Słowa?

- Tak. Nic nie widzę.

Kiedy przestała mówić, głowa jej zaczęła się kiwać z boku na bok.

- Duch... patrzy.

- Na ciebie?

- Tak.

- Czy poznajesz tego ducha?

- Nie jestem pewna... to może być Edward.

Edward zmarł w zeszłym roku. Był naprawdę wszechobecny. Zawsze przy niej.

- Jak ten duch wygląda?

- Jak... jak białe... po prostu światło. Nie ma twarzy takiej, jaką myśmy znali, ale ja wiem, że to on.

- Czy on chce z tobą nawiązać kontakt?

- Nie, on tylko patrzy.

- Czy słucha tego, co ja mówię?

- Tak - szepnęła. - Ale teraz odszedł. Chciał tylko sprawdzić, czy ja się dobrze czuję.



TAKI WŁAŚNIE OBRAZEK MIAŁEM W DZIECIŃSTWIE 
NA ŚCIANIE PRZY SWOIM ŁÓŻKU, A BABCIA UCZYŁA MNIE WIERSZYKA:

"ANIELE BOŻY STRÓŻU MÓJ
TY ZAWSZE PRZY MNIE STÓJ,
RANO, WE DNIE, WIECZÓR, W NOCY
BĄDŹ MI ZAWSZE KU POMOCY,
STRZEŻ DUSZY CIAŁA MEGO
AŻ DO ŻYWOTA WIECZNEGO"




Pomyślałem o tak popularnym aniele stróżu. Z pewnością Edward w roli kochającego, często obecnego ducha, który nad nią czuwa, żeby sprawdzić, czy wszystko u niej w porządku, prawie spełniał taką anielską rolę. Przecież Katarzyna mówiła o duchach opiekuńczych. Ciekaw byłem, ile z naszych dziecięcych "mitów" zakorzeniło się w ledwie pamiętanej przeszłości. Ciekaw też byłem, jaka jest hierarchia duchów, który z nich staje się opiekunem, a który Mistrzem, a który tylko się uczy. Gradacja musi być oparta na mądrości i wiedzy, a ostatecznym celem jest upodobnienie się do Boga, zbliżenie, a może nawet jakieś zjednoczenie się z Nim. Był to cel, który mistycy wieki całe opisywali w ekstatycznych słowach. Oni mieli przedsmak takiej boskiej jedności. Nam to ukazywali tacy pośrednicy jak Katarzyna, nie mający osobistego doświadczenia, ale za to niezwykły talent. Edward odszedł, a Katarzyna zamilkła. Twarz miała spokojną i radosną. Jakież wspaniałe zdolności posiadała: spojrzenia poza życie i śmierć, rozmawiania z "bogami" i przekazywania ich mądrości. Spożywaliśmy z Drzewa Wiedzy, już nie zakazanego. Ciekaw byłem, ile jeszcze jabłek zostało.

Minette, matka mojej żony, Carole, umierała na raka, który z piersi przerzucił się na kości i wątrobę. Choroba trwała ponad cztery lata i chemioterapia już nie mogła zatrzymać tego procesu. Była ona dzielną kobietą, która ze stoicyzmem znosiła cierpienie i słabość. Stan jej się niestety pogarszał, a ja wiedziałem, że śmierć zbliża się nieubłaganie. Seanse z Katarzyną cały czas się odbywały, a ja opowiadałem Minette o moich doświadczeniach i niezwykłych odkryciach z tym związanych. Byłem raczej zdziwiony, że ona, tak rzeczowa kobieta interesu, słuchała tego niezwykle uważnie i chciała wiedzieć jak najwięcej. Dałem jej więc odpowiednie książki, które wprost pochłaniała. Zorganizowała dla nas trojga kurs kabały, mistycznych pism żydowskich sprzed setek lat. A choć reinkarnacja oraz fazy między wcieleniami są podstawą literatury kabalistycznej, współcześni Żydzi nie mają o tym pojęcia. W miarę jak ciało Minette było coraz słabsze, jej duch stawał się coraz mocniejszy. Zmniejszył się też strach przed śmiercią, ponieważ czekała na ponowne spotkanie z ukochanym mężem, Benem. Uwierzyła w nieśmiertelność duszy, i to pomogło jej znosić cierpienie. Na razie pragnęła żyć, gdyż marzyła o tym żeby zobaczyć swoją następną wnuczkę, pierwsze dziecko córki Donny. Podczas jednego z zabiegów w szpitalu spotkała Katarzynę i bardzo się zaprzyjaźniły. Szczerość i uczciwość Katarzyny sprawiły, że Minette uwierzyła w istnienie przyszłego życia.

Na tydzień przed śmiercią Minette została przyjęta na oddział onkologiczny naszego szpitala. Carole i ja spędzaliśmy z nią dużo czasu rozmawiając o życiu i śmierci, i o tym, co nas po niej czeka. Minette, kobieta o wielkiej godności, postanowiła umrzeć w szpitalu, gdzie miała zapewnioną dobrą opiekę pielęgniarską. Donna, jej mąż i sześciotygodniowa córeczka też ją odwiedzili, spędzając z nią dużo czasu. Prawie stale byliśmy przy niej. Pewnego wieczoru o godzinie szóstej, wkrótce po powrocie ze szpitala do domu, nagle oboje z Carole poczuliśmy, że natychmiast musimy tam wracać. Następne sześć, siedem godzin byliśmy pod wpływem transcendentalnej duchowej energii. Choć Minette trudno było oddychać, nie miała już bólów. Rozmawialiśmy o tym, że wkrótce znajdzie się w stanie pośrednim, że ujrzy promienne światło i jasną postać. W milczeniu dokonała przeglądu swego życia, starając się przypomnieć wszystkie jego negatywy, jakby wiedziała, że nie może odejść, dopóki tego nie zrobi. Czekała na określoną porę nad ranem, czekała na to z coraz większą niecierpliwością. Minette była pierwszą osobą, którą w ten sposób prowadziłem do momentu umierania i przez śmierć. Była wzmocniona na duchu, a całe to przeżycie łagodziło nasz ból. Przekonałem się, że moje umiejętności leczenia pacjentów znacznie wzrosły, nie tylko w dziedzinie fobii i lęków, ale zwłaszcza przygotowania do śmierci i umierania, cierpienia i obaw z tym związanych. Wiedziałem intuicyjnie, co jest złe i jak pokierować terapią. Potrafiłem przekazać moim pacjentom uczucie spokoju i nadziei. Po śmierci Minette wiele osób, które wiedziały, że wkrótce umrą albo niedawno przeżyły śmierć kogoś bliskiego, zwracało się do mnie o pomoc. Wiele z nich nie było jeszcze dostatecznie przygotowanych, by im powiedzieć o Katarzynie lub zapoznać z literaturą dotyczącą życia po śmierci. Ale nawet jeśli nie posiadali tej specyficznej wiedzy, czułem, że mogę wiele dla nich zrobić. Ton głosu, serdeczne zrozumienie całego procesu oraz ich obaw i uczuć, spojrzenie, dotknięcie ręką, słowo - wszystko to w pewnym momencie mogło do nich przeniknąć, poruszyć strunę nadziei, ożywić zapomnianą duchowość, świadomość wspólnoty człowieczej. A dla tych, którzy gotowi byli przyjąć coś więcej, podsunięcie odpowiedniej książki, relacja o przeżyciach Katarzyny oraz innych ludzi były jak otwarcie okna na świeży powiew. W tych, którzy byli gotowi, wstępowała nowa duchowa energia, rozwijała się ich intuicja. Jestem całkowicie przekonany, że musieli być ludźmi o szerokich horyzontach. 

Tak jak potrzebna jest praca naukowa, żeby udokumentować przeżycia z okresu umierania i śmierci, jakie były udziałem Katarzyny, równie potrzebna na tym polu jest praca eksperymentalna. Terapeuci powinni rozważyć możliwość istnienia życia po śmierci i umieścić to w swoim programie doradczym. Nie muszą stosować regresji hipnotycznej, ale powinni mieć otwarte umysły, dzielić się swą wiedzą z pacjentami i nie lekceważyć ich przeżyć. Ludzie żyją teraz w nieustannym strachu o swoje życie. AIDS (Covid-19), zagłada nuklearna, terroryzm, choroby oraz inne katastrofy grożą nam codziennie. Wielu nastolatków nie wierzy, że dożyje dwudziestego roku życia. Jest to okropne nastawienie, odzwierciedlające wielkie stresy, jakie przeżywa nasze społeczeństwo. Reakcja Minette na przesłanie Katarzyny była niezwykła. Wzmocniła ją duchowo i mimo wielkiego cierpienia fizycznego i upadku cielesnego ożyła w niej nadzieją. Ale to, czego się dowiedziała, jest dla nas wszystkich, nie tylko dla umierających. I dla nas także istnieje nadzieja. Potrzeba nam więcej klinicystów i naukowców, którzy pisaliby i mówili o ludziach takich jak Katarzyna, żeby potwierdzić i szerzyć zdobytą przez nią wiedzę. W niej zawarta jest odpowiedź: jesteśmy nieśmiertelni. Zawsze będziemy razem.   







 CDN.
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz