Stron

środa, 8 grudnia 2021

HISTORIA POLSKIEGO KOMUNIZMU - Cz. VI

INTERNACJONALIZM

NA ZIEMIACH POLSKICH

  
OBŁĘDU CIĄG DALSZY
 

   

SOCJALDEMOKRACJA 

KRÓLESTWA POLSKIEGO i LITWY

Cz. I

 
 



 
 Zjazd Paryski, na którym założono Związek Zagraniczny Socjalistów Polskich (z którego to potem - w styczniu 1893 r. wyłoniła się Polska Partia Socjalistyczna) odbył się w dniach 17-21 listopada 1892 r. W skład tego związku (którego program zakładał przede wszystkim odzyskanie przez Polskę niepodległości, a dopiero w dalszym etapie "budowanie socjalizmu") weszły cztery mniejsze, niewiele wówczas znaczące polskie organizacje socjalistyczne (Związek Robotników Polskich, Polska Socjalno-Rewolucyjna Partia "Proletariat", Zjednoczenie Robotnicze i Polska Gmina Narodowo-Socjalistyczna). Jednak kierunek nowej partii, wyznaczony przez ludzi o mentalności Józefa Piłsudskiego, Witolda Jodko-Narkiewicza, Aleksandra Sulkiewicza i kilku innych, nie spodobał się części pozostających na emigracji, jak i tych będących w kraju zawodowych "socjalistów-rewolucjonistów". Większość bowiem z tych ludzi, którzy potem utworzyli PPS, tak naprawdę "stała się" socjalistami w dużej mierze przez przypadek, a tak naprawdę z dwóch powodów. Po pierwsze - taka wówczas panowała "moda", a po drugie - organizacje socjalistyczne i lewicowe, były wówczas najbardziej bojowe, a przy tym jedynie one otwarcie deklarowały potrzebę odbudowy niepodległej Polski (np. I Proletariat - zwany "Wielkim Proletariatem" lub "Proletariatem Waryńskiego" pomimo swego ogólnie deklarowanego internacjonalizmu, zakładał również konieczność odzyskania przez Polskę niepodległości). Józef Piłsudski po latach tak też pisał w swej książce pt.: "Jak stałem się socjalistą" o swym młodzieńczym zauroczeniu socjalizmem: "Nazwałem siebie socjalistą w roku 1884 (Piłsudski nie miał wówczas nawet 17 lat). Mówię - nazwałem, bo nie oznaczało to wcale nabycia niezłomnych i utrwalonych przekonań o słuszności idei socjalistycznej. Byłem wówczas w gimnazjum wileńskim, należałem do kółka "Spójnia", zawiązanego kilka lat przed tym, i razem ze swymi kolegami uległem modzie socjalistycznej, którą nam przywieźli starsi koledzy, studenci uniwersytetu petersburskiego. Otwarcie wyznaję, że była to moda, bo inaczej trudno mi nazwać ówczesną epidemię socjalizmu, która ogarnęła umysły młodzieży, rewolucyjnie czy tylko opozycyjnie usposobionej. Ogarnęła zaś do tego stopnia, że nikt z inteligentniejszych i energiczniejszych mych kolegów nie uniknął w swym rozwoju przejścia przez etap socjalistyczny. Jedni zostali już socjalistami, drudzy przeszli do innych obozów, trzeci wreszcie wyrzekli się wszelkich aspiracji społecznych, lecz każdy z nich przez czas dłuższy lub krótszy był socjalistą" (ja również przyznać się muszę, że w swej młodości byłem socjalistą, i to socjalistą naprawdę wierzącym w te wszystkie postępowe brednie, które dziś tak zwalczam. Pamiętam jak nałogowo czytałem "Gazetę Wyborczą", jak wyczekiwałem pojawienia się kolejnego numeru urbanowego "Nie" i uwielbiałem "Fakty i Mity". Dziś, kiedy o tym wspomnę, przechodzą mnie dreszcze, ale wtedy właśnie tak było i to był prawdziwy cud, że wówczas nie zostałem lewakiem - swoją drogą to też ciekawy tytuł na książkę: "Jak nie zostałem lewakiem" 😎).


"MŁODY PIŁSUDSKI"

0:13 - "Tu jest Polska, a nie Rosja"
"Pan wybaczy, ja wiem że wy, Polacy jesteście drażliwi w tym temacie, ale to nieważne. Państwa, narody - to głupstwo, wolny człowiek ma tylko jedną ojczyznę - socjalizm! Pan nie wierzy w ideę socjalizmu?"
"A na co mi ona?"
"Żeby nowy świat zbudować"
"A w tym "Nowym Świecie" będzie się mówić po rosyjsku? To ja uprzejmie dziękuję!"




Pierwszą grupą, której nie spodobał się "niepodległościowy program" PPS-u, to byli ci socjaliści-marksiści, którzy przebywali wówczas na emigracji w Paryżu (m.in.: Julian Marchlewski, Adolf  Warski, Róża Luksemburg czy Leon Jogiches). Ich odpowiedzią było założenie w lipcu 1893 r. w Paryżu gazety pod nazwą "Sprawy Robotnicze" - w której to otwarcie krytykowali nurt niepodległościowy. Wkrótce potem, bo już 30 lipca tego samego roku z Polskiej Partii Socjalistycznej wystąpiła grupa działaczy socjalistycznych, która już wcześniej nie godziła się z przyjęciem takiego właśnie programu, uważając że oddala on sprawę rewolucji światowej zaprzątając umysły "ludu pracującego" nic nie znaczącą "kwestią polską". Ci rozłamowcy założyli więc zupełnie nową partię o nazwie: Socjaldemokracja Polska. Do pierwszego konfliktu "starych" i "nowych" PPS-owców (a za "starych" uważali się właśnie ci, którzy potem odeszli, gdyż program PPS-u został skonkretyzowany dopiero w styczniu roku 1893 r., zaś w Paryżu nakreślono tylko ogólne ku temu ramy pojęciowe. Krytykowali więc oni Piłsudskiego i ludzi z tego nurtu ideowo-mentalnego, jako "zdrajców sprawy socjalizmu") doszło już w sierpniu 1893 r. na kongresie II Międzynarodówki w Zurichu. Wówczas miał miejsce sławny "spór o miejsca", czyli konflikt pomiędzy działaczami PPS i Socjaldemokracji Polskiej w sprawie mandatów przyznanych działaczom, z obecnych na zjeździe socjalistycznych partii europejskich. Zarówno jedna, jak i druga grupa uważała się za prawdziwych reprezentantów ludu pracującego w Polsce (rozumianej wówczas głównie jako zabór rosyjski) i sprzeciwiano się oddawaniu głosu oraz miejsca stronie drugiej (wówczas doszło też do słynnego konfliktu Róży Luksemburg z Józefem Piłsudskim i gdy ten drugi mówił, że bez odrodzenia Polski nie może być mowy o prawdziwej budowie socjalizmu - zyskując akceptację pozostałych przedstawicieli partii socjalistycznych z innych europejskich krajów - o tyle Luksemburg twierdziła wprost przeciwnie, że na pierwszym miejscu stawiać należy walkę z kapitalizmem, a gdy już zbuduje się "powszechny dobrobyt" i "szczęśliwość ludu pracującego", wówczas sprawy narodowe w ogóle przestaną mieć jakiekolwiek znaczenie, gdyż wszyscy i tak "roztopią się" w internacjonalizmie. Co ciekawe, takie podejście polskiej notabene socjalistki, było w pewnym stopniu niezrozumiałe dla przedstawicieli innych partii, a to dlatego, że dobrze oni pamiętali, iż zarówno Karol Marks jak i Fryderyk Engels mówili o rewolucyjnym potencjale polskich powstań narodowych i potrzebie odbudowy Polski - uważali bowiem, że niepodległa Polska będzie rozsadnikiem kapitalizmu i dzięki temu uda się zniszczyć system panujący w Rosji i Niemczech). W każdym razie, to właśnie w Zurichu, w sierpniu 1893 r. powołana została do życia Socjaldemokracja Królestwa Polskiego (przemianowana tak z Socjaldemokracji Polskiej), zaś "Sprawa Robotnicza" stała się teraz naczelnym organem prasowym tej partii (natomiast sekretarzem zarządu partii wybrany wówczas został Bronisław Wesołowski).

Zjazd założycielski tej partii odbył się jednak w dniach 10-11 marca 1894 r. w Warszawie. Udział w nim wzięło dziesięciu delegatów, którzy zaakceptowali program partii oraz wybór partyjnego sekretariatu, na którego czele postawiono (już oficjalnie) Bronisława Wesołowskiego. Program Socjaldemokracji Królestwa Polskiego sprowadzał się właściwie do przepisania "erfurckiego" programu Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD), opracowanego w 1891 r. przez Karla Kautsky'ego. O "kwestii polskiej" było tam tylko tyle, ile wcześniej publicznie streściła to w Zurichu Róża Luksemburg, czyli całkowite porzucenie sprawy niepodległości Polski, uznając państwo polskie jako: "przeżytek przedkapitalistycznej epoki", a wszelki postęp Polski jako kraju i Polaków jako narodu, możliwy był obecnie w ramach państw zaborczych. Róża Luksemburg uważała, że rozbiory Polski były "dobrodziejstwem" i że ta część Polski, będąca pod zaborem rosyjskim wybitnie korzysta gospodarczo na przynależności do Cesarstwa Rosyjskiego, gdyż panuje między nimi symbioza gospodarcza co jest (według Luksemburg) "dobrodziejstwem" dla Kongresówki. Polacy muszą też wyrzec się "szlacheckich mrzonek" o odbudowie Polski, poprzestając na wspólnej z Rosją walce o ostateczny triumf socjalizmu światowego. Róża Luksemburg odrzucała nie tylko myśli o odzyskaniu przez Polskę niepodległości, ale również o jakiejkolwiek autonomii nabytej od Rosji, uznając że ziemie polskie są już na trwałe sprzęgnięte z pozostałymi terenami Imperium Rosyjskiego i wszelkie próby podważenia tego stanu rzeczy są wybitnie szkodliwe dla sprawy socjalizmu. Podobnie miało być z innymi rejonami Polski, wcielonymi do Prus/Niemiec i Austro-Węgier, które także miały czerpać siłę z przynależności do tamtych państw zaborczych (to właśnie Róża Luksemburg była autorką określenia, że "Niepodległość Polski to drobnomieszczańskie, reakcyjne zboczenie"). Należy tutaj od razu dodać, że SDKP była od swych początków bardzo silnie związana z socjalistami niemieckimi, a jednocześnie bardzo zależna od współpracy z socjaldemokracją rosyjską (wszystko co działo się w Rosji, a szczególnie w Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Rosji, natychmiast bardzo silnie rezonowało w samej Socjaldemokracji Królestwa Polskiego). Jednak - co ciekawe - stanowisko SDKP w sprawie porzucenia niepodległości Polski, zostały mocno skrytykowane przez część działaczy SPD, na czele z samym Karlem Kautsky'm.


RÓŻA LUKSEMBURG



Co się zaś tyczy bezpośredniego przywództwa partii, to na jej czele u samych początków stali tacy ludzie jak: Julian Marchlewski (ps. "Karski") teoretyk dzieł Karola Marksa; Róża Luksemburg (ps. "Róża Kruszyńska") Żydówka pochodząca z "zasymilowanej" rodziny z Zamościa (dlaczego piszę z zasymilowanej, a dodatkowo umieszczam to słowo w cudzysłowie? otóż dlatego, że po pierwsze poglądy Luksemburg co do niepodległości Polski pokazują jej faktyczną asymilację, a po drugie, była ona osobą, która znacznie bardziej wolała mówić w języku polskim lub ewentualnie niemieckim, niż w rosyjskim, a już w ogóle nie tolerowała jidysz - uważając ten język za zwykły żargon. Z kulturą żydowską miała bardzo mało wspólnego, a jednocześnie lubowała się w kulturze polskiej i niemieckiej, choć co się tyczy Niemców, potrafiła o nich powiedzieć również i tak: "Nienawidzę Berlina i Szwabów niech piorun, ale po niemiecku już gadam jak Bismarck (...) Zmęczona jestem wprost nie po ludzku i już nienawidzę Berlina i Niemców tak, że udusiłabym ich"); nastepnie Adolf Warski (a właściwie Adolf Warszawski, ps. "Jan z Czerniakowskiej" - również pochodzenia żydowskiego) - zdolny publicysta, choć sam raczej mało wyrazisty; Bronisław Wesołowski (ps. "Smutny") - stojący na czele sekretariatu partii od jej założenia (słynął on ze swej uczciwości i lojalności i raczej nie pasował do tego całego internacjonalistycznego tałatajstwa); Leon Jogiches (ps. "Jan Tyszka") prawdziwy przywódca partii o skłonnościach do dominacji (osobowość zbliżona do osobowości Stalina, z tym że Jogichesowi nie było dane nigdy objąć władzy), pochodzenia żydowskiego, pozbawiony umiejętności prowadzenia dyskusji i szukania kompromisów - marksistowski fanatyk; oraz Karol Radek (Karol Sobelsohn) czyli "Żyd z Tarnowa" (czterdzieści lat później, w 1933 r. tak oto opisywał Radka z jego wizyty w Polsce, osobisty adiutant Marszałka Piłsudskiego - kapitan Mieczysław Lepecki: "Karola Radka zobaczyłem pierwszy raz w kawiarni Ipsu. Siedział z płk. Ścieżyńskim i jakimś nieznanym mi panem. Później przysiadł się do nich pewien znany poeta Władysław Broniewski i coś opowiadał. Już nie pamiętam kto zwrócił mi wtedy uwagę: - Niech pan spojrzy, tam siedzi Radek. Zobaczyłem człowieka chuderlawego, przygarbionego, mającego w swoim "exterieurze" coś brudnego. Środek czaszki miał prawie łysy, po bokach, nad uszami sterczały mu kręcące się nieco i potargane włosy. Jego rysy nie pozwalały wątpić ani na chwilę, że jest Żydem. Mówił z ożywieniem, głosem wysokim i machał rękami (...) Siedzieliśmy w jednym przedziale. Przez długi czas milczeliśmy obaj, pierwszy zaczął rozmowę Radek. Był on najwyraźniej podniecony pobytem w Polsce, życiem w warunkach kulturalnych, no i wspomnieniami młodości. Urodził się przecież i wychował w Małopolsce, język polski był językiem jego myśli, a jego kultura była kulturą polską. Nic też dziwnego, że pobyt w kraju rodzinnym, odwiedziny u matki, wspomnienia - wszystko to złożyło się na to, że ten stary rewolucjonista, siedzący właśnie na wprost mnie w przedziale ekspresu Warszawa-Niegorełoje, był prawie w gorączce. (...) Opowiadał o swojej wycieczce do Tarnowa, o tym, że widział Gdynię. "Postawienie Gdyni - mówił - zdecydowało o dostępie Polski do morza na zawsze". (...) - Czy pan nie zamierza - zapytałem - sprowadzić do Moskwy swej matki? Radek kiwnął głową. - Chciałem - rzekł - ale ona nie chce wyjechać z Tarnowa. Poczciwa matka pracuje jako nauczycielka i powiada, że bez tej pracy czułaby się nieszczęśliwa. Ona już w Polsce zostanie. Gdy w parę lat późnej przeczytałem w prasie, jak ta biedna staruszka cierpiała na wieść o uwięzieniu jej syna, przypomniały mi się wówczas jego oczy, gdy o niej mówił. Ich twardy, chłodny wyraz rozpełzł się gdzieś, jakby wsiąkł w głąb czaszki, pozostała w nich miękkość i mgła. (...) Gdy przejeżdżaliśmy granicę sowiecką, Radek wychylił się z okna, machał ręką strażnikom granicznym i pokrzykiwał: "Ot, już moja sowiecka ojczyzna". W Niegorełoje rzekł: "Teraz ja się będę panem opiekował"). Ostatnim z przywódców SDKP w tamtym czasie był nie kto inny, jak opisywany już przeze mnie kilkukrotnie, sławny późniejszy zbrodniarz "z kozią bródką", czyli Feliks Dzierżyński.


KAROL RADEK



Nowa marksistowska partia nie miała jednak łatwo, gdyż carska Ochrana (policja polityczna Imperium Rosyjskiego) zinfiltrowała partyjne struktury i na wiosnę 1895 r. nastąpiły wielkie aresztowania przywódców, co spowodowało że partia ta praktycznie przestała istnieć (ci zaś z członków rozbitej organizacji partyjnej, którzy uniknęli aresztu, wstąpili potem do PPS-u). Z końcem września 1899 r., zbiegły z transportu na Syberię Feliks Dzierżyński przybył (przez Moskwę i Wilno) do Warszawy, gdzie wraz z Janem Rosołem reaktywował Socjaldemokrację Królestwa Polskiego, tym razem pod nazwą - Związku Robotniczego Socjal-Demokracji. W grudniu tego samego roku, Dzierżyński wraz z kilkoma innymi działaczami rozbitej SDKP, powołał do życia Socjaldemokrację Królestwa Polskiego i Litwy (po zjednoczeniu pozostałości po SDKP z Litewską Partią Socjaldemokratyczną). Oficjalnie jednak nowa partia miała powstać, na zwołanym kongresie, który miał się odbyć na wiosnę lub w lecie roku następnego. Dzięki wsparciu niemieckich towarzyszy z SPD (m.in. Mehringa, Parvusa i Kautsky'ego) w sierpniu 1900 r. w Otwocku zebrał się zjazd SDKPiL-u (określany jak "drugi", gdyż za pierwszy uznawano założycielski zjazd Socjaldemokracji Królestwa Polskiego, a tym samym SDKPiL za kontynuatorkę tamtej partii), na którym zatwierdzono statut partii, wybrano jej władze (Feliks Dzierżyński, Julian Marchlewski, Róża Luksemburg i Leon Jochiges), a nowym organem prasowym partii został "Przegląd Robotniczy". Tak wyglądała sytuacja "nurtu internacjonalistycznego" wśród polskich partii socjalistycznych (w odróżnieniu od "nurtu niepodległościowego" który reprezentowała Polska Partia Socjalistyczna), do czasu, aż w Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Rosji nie ukształtowała się bolszewicka frakcja pod przewodnictwem Włodzimierza Iljicza Lenina (30 lipca 1903 r.). Wówczas to szefostwo SDKPiL-u podjęło pierwszą (jeszcze nieudaną) próbę zjednoczenia się z rosyjskimi bolszewikami towarzysza Lenina. Jak jednak ten proces przebiegał i dlaczego wówczas się nie powiódł? - o tym będzie w następnej części. 

      


 CDN.

1 komentarz:

  1. Przeczytałem Lukas wszystkie odcinki – b. dobre opracowanie, tylko ten Piłsudski. Polacy na początku zachwycili się Piłsudskim ale z biegiem czasu, jak zobaczyli z kim mają do czynienia to im to przeszło. Jego zapędy na ziemie wschodnie to była polityczna głupota, bo nie miał poparcia Ententy (konkretnie Brytyjczyków, którzy byli za linią Curzona). Stalin w 45 r. oparł się na tej linii, bo mu to pasowało i przeminęło to z wiatrem.
    Poza tym twierdził, że te wschodnie przepadły Polsce z rozbiorami. Ale dał Polsce ziemie zachodnie i wyszło jeszcze lepiej, bo to stare piastowskie ziemie.
    Wartościowy artykuł pod linkiem https://www.focus.pl/artykul/historia-linii-curzona-jak-stalin-zostal-obronca-sprawy-polskiej?fbclid=IwZXh0bgNhZW0CMTEAAR3aJJ6T7R42IvGuVOadvA9xun3XRVIxlkFIf4WMEk6qewqDwBl1AN8aiYs_aem_AdbLlDJhjFGCV4MmeMVi0Mm6att_cYNv66mSdcCRWKvkdLxmMtPM6OktE9UQlV0FZwSmfmdj-Gn-B5whJrnWOB0c
    A ziemie wschodnie to nie są nasze naturalne tereny.
    Gdy w 1340 Bolesław Trojdenowic został otruty, doprowadziło do opróżnienia tronu ruskiego. Kazimierz Wielki który był zainteresowany w rozszerzeniu swego władztwa na wschód, po śmierci Trojdenowica wkroczył na Ruś i dotarł do Lwowa. W jej efekcie zajął w 1349 r. Ruś Halicką. Ale ponieważ państwo ruskie podlegało Tatarom, Kazimierz odniósł tylko doraźny sukces,a jego ruska wyprawa stała się początkiem wieloletnich walk z Tatarami.
    I tak to na tym świecie!

    OdpowiedzUsuń