Stron

wtorek, 28 grudnia 2021

NIEWOLNICE - Cz. LVIII

CZYLI CZTERY HISTORIE

WSPÓŁCZESNYCH KOBIET

KTÓRE STAŁY SIĘ PRAWDZIWYMI

NIEWOLNICAMI

 
 
 
 
 

HISTORIA TRZECIA

SARAH

NIEWOLNICA SEKSUALNA

Cz. V

 
 
 

 
 
 Z LUFĄ PRZY GŁOWIE
 
 
 
 Powinnam była słuchać. Gdy tylko wysiadłam z samolotu i znalazłam się w hali przylotów, miałam wrażenie, że coś jest nie tak. Nazwijcie to intuicją, szóstym zmysłem. Nie wiem dokładnie, co to było, ale nerwy miałam napięte i coś w głowie - nie był to głos, ale "coś" - mówiło mi, żebym znalazła najbliższe okienko biletowe i zarezerwowała sobie miejsce na najbliższy lot do Anglii. Kiedy weszłam pomiędzy kotłujące się tłumy na Schiphol, miałam wrażenie, że każde zakończenie nerwowe wyczuwa w perspektywie bliżej nieokreślone niebezpieczeństwo. Każdy mijający mnie nieznajomy, chociaż nawet się za mną nie obejrzał, nagle wydawał mi się niebezpieczny. Słowa: "Nie rób tego!", huczały mi w głowie. Strasznie żałuję, że nie posłuchałam - mamy, intuicji, tego czegoś w mojej głowie. Ale nie posłuchałam. Mówiłam sobie, że jestem głupia. Że przyleciałam do miasta, w którym zaraz się spełnią moje marzenia. Co, u licha, mogło być nie tak? Więc przeciskając się przez lotnisko, dotarłam w końcu do taśmy z bagażami, wzięłam małą walizkę, którą ze sobą zabrałam, i pewnym krokiem wyszłam do terminalu przylotów. 
 
Całą ogromną przestrzeń terminalu pomalowano w odcieniu ciemnej szarości, z żółtymi i pomarańczowymi akcentami gdzieniegdzie. Przez to w tłoku trudno było wyłapać twarz. Sally powiedziała, że będzie tu na mnie czekać, więc niespokojnie mierzyłam wzrokiem morze ludzi, szukając osoby pasującej do jej opisu. Wydawało mi się, że są ich setki - jednakowe kobiety o europejskim wyglądzie w normalnym stroju. Niektóre trzymały w górze tabliczki z nazwiskami ważnych ludzi, inne przyjechały tu z rodziną - głównie matki z dziećmi - i najwyraźniej czekały na krewnych. Ale nie było nikogo, kto wyglądałby na Sally. Niezależnie od tego, jak długo się gapiłam i przyglądałam, nikt nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Przez następnych piętnaście minut stałam w tej ogromnej hali i w masie ludzi szukałam przyjaznej twarzy. Ani śladu. Oczywiście to powinno być kolejnym sygnałem ostrzegawczym. Sally i John przedstawili się jako odpowiedzialni ludzie, którzy pracują dla znanej placówki dziecięcej, a przecież tacy nie zostawiają nowych pracowników samych sobie na największym lotnisku w obcym kraju. Czekałam, czekałam i z każdą upływającą minutą powtarzałam sobie, że Sally na pewno utknęła w korku. Przecież nawet w przewodnikach pisano, że na ulicach w pobliżu Schiphol tworzą się czasami straszne korki. To nie były czasy, w których każdy, jak teraz, ma telefon komórkowy. Ja go nie miałam. Nie mogła więc do mnie zadzwonić i uprzedzić, że się spóźni.
 
Nagle poczułam dłoń na ramieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam ją za sobą - uśmiechnięta, pełna entuzjazmu przepraszała za spóźnienie. Zalała mnie fala ogromnego poczucia ulgi, nagle poczułam ciepło w całym ciele. Nie byłam już sama w tym obcym miejscu. Wszystko w porządku, jakżeby inaczej. Może właśnie to nagłe poczucie ulgi stłumiło inną myśl, która od razu pojawiła się w mojej głowie. Ta kobieta nie jest pielęgniarką! Wiedziałam, jak tylko na nią spojrzałam. Miała na sobie bardzo krótką, obcisłą czarną spódniczkę, długie czarne kozaki i czarny skórzany płaszcz trzy czwarte. Pielęgniarki ze żłobka się tak nie ubierają. Była blondynką - nie naturalną, ale w jaskrawym platynowym odcieniu, który aż krzyczy, że wziął się z butelki, w dodatku bardzo taniej. Widziałam jej strój, włosy i makijaż - stanowczo zbyt przesadny. Cóż, wiedziałam, że nie przypomina żadnej pielęgniarki, jaką znałam. Jej sposób mówienia - szybki, jakby była niewiarygodnie podniecona albo mocno zdenerwowana - pogłębił jeszcze to wrażenie. Cała moja intuicja, szósty zmysł, to coś w głowie, które nie dawało mi spokoju od wylądowania, wszystko się połączyło i próbowało do mnie krzyczeć: "Uciekaj od tej kobiety, natychmiast!" Boże, jaka szkoda, że nie posłuchałam. Poszłam za nią. 
 
Powiedziała, że John Reece czeka w samochodzie na zewnątrz. Stał na żółtym pasie, dlatego musiałyśmy się spieszyć, żeby nie ściągnął na siebie kłopotów przez to, że zaparkował tam, gdzie nie powinien. Rzeczywiście, samochód czekał na zewnątrz. Przy nim stał mężczyzna, który spoglądał na zegarek, jakbyśmy się spóźniały, a potem energicznie przywołał nas dłonią, każąc nam się pospieszyć. Pomyślałam, że to na pewno John Reece. Ale kiedy podeszłam bliżej, z zaskoczeniem stwierdziłam, że w samochodzie siedzą ściśnięte jeszcze trzy inne dziewczyny. Co one tam robią? John ani Sally nie mówili nic o innych dziewczynach, myślałam, że jestem jedyną zatrudnianą pielęgniarką. Ale nie miałam czasu, żeby o to zapytać. John wsiadł na miejsce kierowcy - pamiętam, że byłam zaskoczona, że to samochód brytyjski, z kierownicą po prawej stronie - i w tym samym momencie Sally wepchnęła mnie na tylne siedzenie, a sama usiadła obok niego. Wcisnęłam się między resztę dziewczyn i samochód ruszył, jak mi się wydawało, z niebezpieczną prędkością. Teraz byłam już naprawdę przerażona. Co się dzieje? Kim są te dziewczyny? Kiedy się obróciłam, żeby im się przyjrzeć, przeżyłam prawdziwy szok. Wyglądały jeszcze bardziej wyzywająco niż Sally.
 
- Sarah! - krzyknął John w tej samej chwili. 
 
Odwróciłam się i zobaczyłam wycelowaną we mnie lufę, kilka centymetrów od mojej twarzy.
 
- Siedź cicho! Nie ruszaj się i nie rób głupot. Wyjmij paszport. Oddaj go Sally. Siedź cicho! 
 
John siedział odwrócony na fotelu kierowcy. Prawą ręką trzymał kierownicę, manewrując między samochodami. W lewej trzymał pistolet - wielki, lśniący, groźnie wyglądający pistolet. Lufa była skierowana dokładnie między moje oczy. Dzisiaj, trzynaście lat po tym strasznym dniu, to, co się działo w samochodzie, przewija mi się przed oczami jak taśma wideo. Na zwolnionych obrotach. Widzę poruszające się wargi Johna. Słyszę każde słowo, które wypowiada, każde polecenie, które wydaje mi gniewnym głosem. Ale obrazy i słowa się nie pokrywają, nie są zsynchronizowane, jakby ktoś źle zmontował film. Może to dlatego, że doznałam szoku, kiedy zobaczyłam broń, i cała ta potworna scena utkwiła mi w pamięci w ten sposób, jak ją wtedy widziałam. Na pewno pamiętam, że czułam się tak, jakby to nie działo się naprawdę. Jakby przeżywał to ktoś inny, a ja tylko się temu przyglądałam. Nagle taśma w pamięci przyspiesza. Znowu siedzę w samochodzie, trzęsę się, a John wrzeszczy, żebym oddała paszport. Natychmiast. Sięgam do torebki i wyciągam cenną czerwoną książeczkę i wkładam go do wyciągniętej ręki Sally. Pomyślałam przy tym: Wiedziała od samego początku. Nie mam pojęcia, o co chodzi, ale ona o tym wiedziała od samego początku. Gdy tylko Sally wzięła paszport, odwróciła się i nie spojrzała na mnie więcej. John opuścił pistolet i skupił się na jeździe. Nie odzywał się przez parę minut. Myśli wirowały mi w głowie. O co w tym wszystkim chodzi? Dokąd mnie zabierają? I dlaczego? Pozostałe dziewczyny też się nie odzywały. Jechaliśmy w zupełnej ciszy. Możecie się zastanawiać, dlaczego nie walczyłam, dlaczego nie zrobiłam jakiejś sceny, nie próbowałam wysiąść z samochodu? Byłam tak zszokowana, a samochód jechał tak szybko, że po prostu siedziałam. Z każdym przejechanym kilometrem ogarniało mnie coraz większe przerażenie. W końcu John Reece odezwał się znowu.
 
- Pokażę ci, gdzie będziesz pracować. Gdzie indziej niż myślisz. Żadnego żłobka nie ma i nie będziesz opiekunką. Siedź, to zobaczysz. 
 
Więcej się nie odezwał, Sally też nie. Pozostałe dziewczyny rozmawiały pomiędzy sobą - właściwie szeptały. Wydawało mi się, że są Angielkami, ale ich zachowanie wydawało mi się bardzo dziwne. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego się do mnie nie odzywają. Powoli zaczęło do mnie docierać, że mogą być pod wpływem narkotyków. Usiłowałam dostrzec twarz Reece’a we wstecznym lusterku, ale dostrzegł, że na niego patrzę i przesunął głowę. Jednak zdążyłam się dobrze przyjrzeć jego oczom - wydawały się dzikie i lekko oszalałe. Z przerażeniem uświadomiłam sobie, że nie tylko dziewczyny są pod wpływem narkotyków. Odwróciłam się i wyjrzałam przez okno. Chyba przyszła mi do głowy jakaś szalona myśl, że powinnam zapamiętać drogę, którą jedziemy, żebym - kiedy ucieknę z samochodu - wiedziała, jak wrócić na lotnisko. Oczywiście, był to nonsens, ale patrzyłam i próbowałam zapamiętać tyle szczegółów, ile byłam w stanie. I wtedy właśnie zobaczyłam tabliczkę. Nie jechaliśmy do Amsterdamu - przejechaliśmy zjazd do miasta i wyglądało na to, że kierujemy się na Hagę. Doprowadziło mnie to do łez. Nikt nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi. Było ciemno, kiedy dotarliśmy na miejsce. Reece zatrzymał się na brudnej uliczce przed obskurnym hotelem. Odwrócił się i wycelował we mnie broń.
 
- Ani słowa, bo rozwalę ci łeb. 
 
Kazał Sally wysiąść z samochodu i pójść do hotelu. Po kilku minutach wyszła z niskim, dość krępym mężczyzną, który palił papierosa. Skinął na Reece’a. Był to najwyraźniej sygnał dla nas wszystkich, żebyśmy wysiadali z samochodu. Reece spojrzał na mnie i pogroził pistoletem.
 
- Ani słowa! Albo odstrzelę ci ten pieprzony łeb! 
 
Wysiedliśmy z małego samochodu - miałam wrażenie, że trwa to wieki - i ruszyliśmy za Sally i mężczyzną z hotelu. Pozostałe dziewczyny szły przede mną, a Reece za mną. Powinnam była wtedy uciekać? Pewnie tak. Czy mogłam to zrobić? Nie mam pojęcia. Nie pamiętam nawet, czy taka myśl w ogóle przyszła mi do głowy. Wiem tylko, że byłam odrętwiała ze strachu, przerażona tym, że Reece spełni groźby i użyje broni. Poza tym dokąd miałabym uciekać? Nie umiałam określić, gdzie jestem. Domyślałam się tylko, że w Hadze. Zapadła noc, ciemno, ulice były puste, a ucieczka na ślepo w tym wymarłym miejscu wydawała się prawie tak przerażająca, jak wypełnianie rozkazów Reece’a. A gdybym uciekła, czyby mnie zastrzelił? Udałoby mi się zrobić chociaż parę kroków, zanim by wypalił? Wątpię. Okazało się, że Reece dobrze zna mężczyznę z hotelu. Stałam bezradnie w holu, a oni zaczęli rozmawiać bardzo szybko, ściszonymi głosami. Widziałam, że mężczyzna wskazuje na mnie i podsłuchałam strzępy rozmowy.
 
- Co z tą małą? - spytał.
 
- Nie, tej nie sprzedaję - odpowiedział Reece. - Jest moja. 
 
Ledwie zdążyłam przyswoić myśl, że ci dwaj mężczyźni - jeden całkiem obcy, a drugi znany tylko z rozmowy telefonicznej, zanim zobaczyłam go dziś po południu na lotnisku - rozmawiają o sprzedaniu mnie, prawdziwym sprzedaniu, jakbym była workiem ziemniaków albo używanym samochodem. Nagle, kiedy zaczęły docierać do mnie ich słowa, Sally ostro wygoniła pozostałe dziewczyny do ich pokojów. Ich pokojów? - pomyślałam. Musiały być tu już wcześniej, skoro mają swoje pokoje. Jeżeli chcecie, możecie mnie mieć za naiwną, ale w dalszym ciągu nie załapałam, co to za hotel. Wyglądało na to, że nie ma w nim innych gości ani personelu. Przyglądałam się, jak dziewczyny wchodzą na piętro po starych, zniszczonych krętych schodach. Reece i nieznajomy mężczyzna dokończyli interesy. Potem John chwycił mnie za ramię jedną ręką, a drugą wziął za rękę Sally. Pchnął ją przed siebie, a mnie ciągnął za sobą po tych samych schodach. Nie odezwał się do mnie słowem. Na górze Sally otworzyła drzwi brudnego, cuchnącego pokoju. Były w nim dwa pojedyncze łóżka, oba niepościelone i zaplamione. Sam pokój wyglądał jak po wielkiej awanturze - połowa sprzętów była całkiem rozwalona. Reece wepchnął mnie i Sally do środka, ale sam nie wszedł. Usłyszałam, jak przekręca klucz w drzwiach od zewnątrz. To właśnie tam, w okropnym pokoju obskurnego motelu, Sally wyjaśniła mi, co mnie czeka.
 
 

 
- Będziesz pracować w Dzielnicy Czerwonych Latarni. John jest alfonsem. Ma mnóstwo dziewczyn, tutaj i w Amsterdamie. Sprowadza je z całej Wielkiej Brytanii. Niektóre sprzedaje innym alfonsom, inne zatrzymuje dla siebie. Są dosyć twarde, w większości. Wszystkie miały już z tym do czynienia i wiedzą, o co chodzi. Ty jesteś inna. Chciał takiej dziewczyny jak ty, niewinnej, która nigdy wcześniej nie parała się prostytucją. Zarobi na tobie mnóstwo kasy. Może wystawiać cię sam, a może sprzedać cię któremuś ze znajomych. W większości to Jugosłowianie. Chociaż w tej chwili może trudno ci to sobie wyobrazić, będziesz się uważała za szczęściarę, jeżeli John cię zatrzyma. 
 
Przerwała, spoglądając na mnie. Chyba czekała, żebym coś powiedziała. Otworzyłam usta i z trudem wydobyłam z siebie słowa.
 
- Ale ja nie mogę zostać prostytutką. Nie mogę, nie mogę! Nie wiem, jak to się robi. Dlaczego nie weźmie sobie kogoś innego? Dlaczego musiał wybrać akurat mnie? 
 
Sally spojrzała mi prosto w oczy. Przez chwilę coś w nich widziałam. Iskrę współczucia, może żalu, może nawet zrozumienia. Jednak po chwili wszystko znikło. Chwyciła mnie za rękę i zaczęła tłumaczyć powoli:
 
- Będziesz to robić, bo musisz. Nie masz nic do gadania. John zabrał ci paszport, dałam mu go w samochodzie. Teraz należysz do niego i będziesz robić, co ci każe. Tak jak inne dziewczyny, tak jak ja. Jeżeli się postawisz, zabije cię. Uwierz mi, nie byłabyś pierwszą prostytutką, która tu zaginęła. Jeżeli zarobisz za mało, pobije cię. Jeżeli spróbujesz ucieczki, zabije cię. Takie są zasady. Pokażę ci, jak to się robi. Z początku jest ciężko, ale znam sztuczki, które pomagają. Musisz tylko zrozumieć, co do ciebie mówię. Będziesz prostytutką. Zaczniesz pracę jutro. Nie masz wyjścia. Na twoim miejscu przespałabym się, zanim po nas przyjdzie. 
 
Odeszła ode mnie i położyła się na jednym z łóżek. Najwyraźniej miała zamiar skorzystać z własnej rady. Siedziałam w milczeniu w tym pustym pokoju i rozpaczliwie próbowałam zrozumieć coś z tego, co powiedziała. Byłam opiekunką, nie prostytutką - jak to wszystko możliwe? Na pewno nastąpiła jakaś pomyłka. Może pomylili mnie z inną dziewczyną? Ale w głębi duszy wiedziałam. To nie pomyłka. Jedyną osobą, która się pomyliła, byłam ja - odpowiadając na ogłoszenie, nie słuchając mamy, nie odwracając się na pięcie na lotnisku Schiphol, kiedy wszystkie moje zmysły próbowały mnie ostrzec. Dzisiaj przeżyję ostatni wieczór jako normalna, przyzwoita osoba. Jutro zostanę zmuszona do uprawiania seksu za pieniądze. I wszystkiemu winna byłam ja sama. Wróciłam myślami do tego, co robił mi tata i do molestowania, które przeżyłam w domu dziecka. Pomyślałam o Stevie i o aborcji, pomyślałam o Chrisie, o zerwaniu i utracie naszego domku - bezpiecznego, czystego domku w Gateshead. Pomyślałam o mamie, bracie i siostrze. Pomyślałam nawet o dziewczynie mojego taty i jej biednych dzieciach. To ja byłam winna temu, że wszystko w moim życiu potoczyło się nie tak. Wiedziałam, że nigdy więcej żadnego z nich nie zobaczę. Podeszłam do drzwi i nacisnęłam klamkę. Zamknięte na klucz. Zdawałam sobie z tego sprawę, ale mimo to musiałam spróbować je otworzyć. Przywarłam do dziurki od klucza i krzyknęłam, mając nadzieję, że ktoś mnie usłyszy i że przyjdzie mi na ratunek. Cisza. Próbowałam otworzyć okno, ale też było zamknięte na dobre. Sądząc po wyglądzie, ktoś dawno temu zamalował całą framugę - wyglądało tak, jakby nikt nie otwierał go od lat. Zmuszona pogodzić się z tym, że mnie uwięziono, usiadłam na krawędzi łóżka i płakałam, jak mi się wydawało, przez długie godziny. W końcu położyłam się w brudnej pościeli i zapadłam w tępy sen, który przychodzi, kiedy człowiek jest całkowicie wyczerpany. 
 
Sally obudziła mnie szarpaniem następnego ranka.
 
- Ubieraj się. Już czas. Będzie tu w każdej chwili. 
 
Wpatrywałam się w nią, szukając na jej twarzy śladu czegoś, co - jak mi się wydawało - widziałam na niej zeszłej nocy. Ale niczego nie dostrzegłam. Jej twarz pozostała bez wyrazu - jak nieruchoma maska bez cienia współczucia czy dobroci.
 
- Wstawaj, ubieraj się i szykuj. Szybko. 
 
Godzinę później wsiadałam do samochodu Reece’a, który miał mnie zabrać, razem z Sally i dwiema innymi dziewczynami z lotniska, do lokalu w Dzielnicy Czerwonych Latarni w Hadze. Kiedy cisnęłyśmy się na tylnym siedzeniu, zauważyłam ciężki, czarny pistolet na fotelu pasażera obok Reece’a. Sprawiał wrażenie, jakby zupełnie nie przejmował się tym, że jeździ sobie z bronią na wierzchu. Przez ułamek sekundy myślałam o tym, żeby ją chwycić. Gdybym miała broń, może udałoby mi się odwrócić role i zmusić Reece’a, żeby odwiózł mnie z powrotem na lotnisko? Ale szybko otrzeźwiałam. Jego dłoń spoczywała nie więcej niż piętnaście centymetrów od rękojeści, a ja musiałabym przełożyć rękę między przednimi siedzeniami, żeby chwycić pistolet. Nawet gdyby w ogóle udało mi się położyć na nim rękę... Nawet gdyby Reece, Sally czy któraś z dziewczyn nie próbowali mi go wyrwać, co niby miałabym z nim zrobić? Nigdy wcześniej nie widziałam prawdziwej broni, a tym bardziej w nikogo nie celowałam. Chyba wszystkie miały jakieś zabezpieczenie? Gdzie? Poza tym wiedziałam, że w życiu nie byłabym w stanie pociągnąć za spust. Nie potrafiłabym nikogo zabić, nawet kogoś takiego jak Reece. 
 
Mieszkanie miało dwa pokoje - sypialnię i pokój dzienny - poza tym łazienkę. Wszystkie pomieszczenia wychodziły na mały korytarz, w którym unosił się zapach kurzu i starego potu. Dwie dziewczyny ruszyły do sypialni, w której przebrały się w skąpą bieliznę i usiadły na kanapie, gotowe na przyjęcie pierwszych klientów. Ja usiadłam na podłodze w salonie, podciągnęłam kolana pod brodę i objęłam je mocno rękami. Sally przysiadła na brzegu kanapy. Widać było, że ma mnie pilnować. Nie spuszczała ze mnie oka ani na chwilę. Siedziałyśmy tak wszystkie przez cały dzień i wieczór. Słyszałam, że kilka razy dzwonił telefon i dobiegały mnie głosy z sypialni. Pół godziny później rozlegało się pukanie do drzwi wejściowych i słyszałam stukanie szpilek, które zmierzały w kierunku drzwi. Potem, po kilku minutach - nie więcej niż kwadransie - rozlegały się jęki, stękanie i stukanie zagłówka łóżka o ścianę, a później odgłosy szpilek na korytarzu, otwieranych drzwi i zamykanych na nowo. Z każdą mijającą godziną coraz bardziej zaczynałam się bać dzwoniącego telefonu. Byłam przekonana, że zaraz zadzwoni ktoś, kto będzie chciał nową dziewczynę. Że zostanę wezwana do sypialni. Przypominało to czekanie na jakiś straszny wypadek, który był pewny i nieunikniony. Kiedy tak siedziałam, cofnęłam się do okropnych wspomnień tego, co robił mi tata i mężczyźni w domu dziecka. Tu było podobnie - czekanie na nieunikniony ból i cierpienie, które znowu do mnie wróciły. Sally od czasu do czasu próbowała ze mną rozmawiać. Opowiadała mi o Johnie. O tym, że w Anglii jako nastolatek był drobnym przestępcą, że miał bogatą przeszłość kryminalną i że w rodzinnym mieście, Leicester, był doskonale znany policji, podobnie jak na południu, w Home Counties. Samochód, którym wyjechał po nas na lotnisko, na pewno skradziono w Anglii. Miał zamiar go sprzedać któremuś z tutejszych znajomych. Mimo przerażenia i paniki, które paraliżowały moje ciało, mój umysł był najwyraźniej zdolny do absurdalnie racjonalnego myślenia. Kiedy Sally opowiadała mi to wszystko, pamiętam, że pomyślałam: Aha, stąd ta kierownica z prawej strony. Wyglądało na to, że Sally miała ochotę się wygadać. Ja natomiast nie byłam zbyt rozmowna. Za bardzo się bałam, żeby odpowiadać. Sally wcale to nie przeszkadzało. Miała bardzo dużo do powiedzenia i, nie wiedzieć czemu, mnie wybrała na powierniczkę.
 
 

 
Poznała Reece’a i zakochała się w nim ponad rok wcześniej. Nie wiedziała, jakim jest człowiekiem, ale wkrótce się zorientowała. Po mniej więcej miesiącu wciągnął ją do pracy w Leicester, żeby zarobiła dla nich trochę pieniędzy, dopóki on nie załatwi interesu, nad którym pracował. Oczywiście, żadnego interesu nie było. W każdym razie Sally go nie zobaczyła. A John dalej żył ze stręczycielstwa i chwytał się każdego drobnego przestępstwa, z którego mógł wyciągnąć pieniądze. W końcu się poddałam - głównie dlatego, że nie miałam się czym zająć - i zaczęłam z nią rozmawiać. Ile ma lat? Skąd jest? Co z jej rodziną? Wiedzą, czym się zajmuje? Jak Reece’owi się to udało? Uśmiechnęła się, słysząc te pytania. Miała dwadzieścia jeden lat, była dwa lata starsza ode mnie. Reece miał dwadzieścia dziewięć. Dorastała w jednym z małych miasteczek Home Counties, godzinę drogi na północ od Londynu. Nie chciała rozmawiać o rodzinie - tu postawiła sprawę jasno - stwierdziła tylko ponuro, że nikt nigdy nie interesował się nią na tyle, żeby martwić się o jej los. Co do Reece’a, cóż, im mniej o nim wiem, tym lepiej. Ten facet to same kłopoty, przekonała się o tym na własnej skórze. Mówiąc to, zacisnęła pięść, a ja zorientowałam się, że nie jest to przenośnia.
 
- Czemu z nim jesteś? - spytałam w końcu. 
 
Spojrzała na mnie bezradnie i wzruszyła ramionami.
 
- Chyba dlatego, że go kocham. Wiem, że to wygląda na szaleństwo. Jest skończonym łajdakiem i wiem, że ma mnie gdzieś. Ale go kocham. 
 
Cóż mogłam powiedzieć. Najwyraźniej siedziała całkowicie pod pantoflem Reece’a. Nagle poczułam, że jednak nie mam ochoty tego ciągnąć, prowadzić normalnej rozmowy z obcą osobą w tym obskurnym hotelu. Przypomniałam sobie - jak mogłam o tym choć na chwilę zapomnieć? - że pomogła mnie tu zwabić. W moich oczach była tak samo zła jak on, a może gorsza. Zaufałam jej, a ona z premedytacją oddała mnie w jego szpony. Nagle znów ogarnęła mnie złość i wściekłość. Jak mogła mi to zrobić? Jak mogła zastawić pułapkę na niewinną dziewczynę i zrobić z niej prostytutkę? Jak mogła rozmawiać ze mną przez telefon, udając taką miłą, obiecywać, że wyjdzie po mnie na lotnisko, a potem zdradzić mnie w ten sposób? Jak mogła oddać mnie Reece’owi, pomóc temu złoczyńcy w porwaniu? Porwana. Kiedy w moim umyśle pojawiło się to słowo, całe moje ciało zadrżało i zaczęłam szlochać spazmatycznie. Nikt nie wiedział, gdzie jestem - na pewno nikt, komu na mnie zależało. Nikt nie będzie mnie szukał. Mamie powiedziałam, że zadzwonię do niej za parę dni, więc nie czeka jeszcze na telefon ode mnie. Byłam uwięziona w tym obrzydliwym mieszkaniu w Hadze, do którego ciągnął niekończący się strumień brudnych, odrażających mężczyzn, którzy przychodzili tu szukać brudnego, odrażającego seksu z prostytutkami. A ja miałam się stać jedną z nich. Płakałam na cały głos, a Sally skuliła się w sobie. Wyglądała tak, jakby więdła od napadów mojej złości i rozpaczy. Nie patrząc na mnie, zaczęła mówić cichym, przerywanym głosem.
 
- Wiem. Wiem, kim jestem i wiem, co zrobiłam. Naprawdę mi przykro, mówię szczerze. Nie powinnam się była godzić, żeby cię w to wciągać. To był pomysł Johna, kazał mi to załatwić. Ale nie powinnam była się godzić. Kiedy rozmawiałam z tobą przez telefon, wiedziałam, że jesteś dobrym człowiekiem i wiedziałam, że mi ufasz. Nienawidziłam się za to, że cię oszukałam. Nienawidzę się za to, co ci się przytrafiło. Obiecuję, że spróbuję cię z tego wyciągnąć. Nie wiem jak. Boże, John by mnie zabił, gdyby usłyszał, co mówię. Ale spróbuję, przyrzekam, spróbuję. Znajdę sposób, żeby cię wyciągnąć. Proszę, uwierz mi, nie jestem zła. Nie tak do końca. To przez Johna i to, co robi. Kim jest. Proszę, Sarah, musisz mi uwierzyć. Spróbuję pomóc ci uciec. Tylko nie rób już więcej hałasu, możemy mieć kłopoty. 
 
Nadal czuję, jak moim ciałem wstrząsa łkanie, kiedy wspominam jej słowa. Nie mogłam nad nim zapanować, nie mogłam go powstrzymać, nawet gdybym chciała. A było mi wszystko jedno, chciałam po prostu uciec od niej, z tego pokoju, i nie obchodziło mnie, co sobie o mnie myśli ani czy słyszy mnie reszta dziewczyn i ich klienci. I nie obchodziło mnie, że czuje się winna. Co mi z tego? Dlaczego miałabym powiedzieć albo zrobić coś, żeby poczuła się lepiej? Poza tym nie wierzyłam, kiedy mówiła, że pomoże mi uciec. Jasne, że tego chciałam. Chciałam wierzyć, że ucieczka jest możliwa i że Sally jakoś to załatwi. Ale wierzyć jej? Jak mogłam jej wierzyć, skoro była tak zniewolona przez Reece’a? 
 
Minął dzień i noc. Z jakiegoś powodu nikt mnie nie wyciągnął. Nie wiem, czego chcieli mężczyźni pukający do drzwi, ale wyglądało na to, że nie miałam być oddana żadnemu z nich. W końcu zasnęłam na siedząco - skołowana i wyczerpana. Nienawidziłam Sally, nienawidziłam Reece’a i chyba nienawidziłam też siebie za to, że dałam się uwikłać w potworną pajęczynę kłamstw i przestępstw, jaką rozciągnęli. Wraz z nastaniem poranka strach i wyczerpanie zmieniły się w coś o wiele gorszego. W przerażenie. Obłędne i śmiertelne przerażenie.
 
 

 
CDN.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz