Stron

wtorek, 17 maja 2022

NIEWOLNICE - Cz. LXII

CZYLI CZTERY HISTORIE

WSPÓŁCZESNYCH KOBIET

KTÓRE STAŁY SIĘ PRAWDZIWYMI

NIEWOLNICAMI

 

 
 

 HISTORIA TRZECIA

SARAH

NIEWOLNICA SEKSUALNA

Cz. IX

 
 
 

 
 
 GREGOR
 
 
 Siedziało ich trzech przy stole. Trzech wielkich mężczyzn z ogolonymi głowami, w skórzanych płaszczach, rozmawiało z werwą. Popijali espresso i palili. Była to kawiarnia z narkotykami, ale nie zaciągali się skrętami z haszyszu, na stole leżała paczka zwykłych papierosów, Marlboro Reds. Dziwne, na co człowiek zwraca uwagę, kiedy jest przerażony. Spojrzeli na mnie, kiedy weszłam. Jeden z nich wskazał sąsiedni stół.
 
- Siadaj i czekaj - 
 
Odwrócił się z powrotem do towarzyszy i znowu zaczęli rozmawiać. Siedziałam i czekałam. Była mniej więcej ósma wieczorem, kiedy przybiegł po mnie goniec. Wydaje mi się, że pracowałam dla Reece’a około miesiąca. Zdążyłam stracić rachubę czasu. Nie wiedziałam, ile minęło dni czy tygodni, żyłam pogrążona w swoim piekle i interesowała mnie jedynie następna kreska koki i następny pocieszający joint. Zupełnie straciłam łączność ze światem, który znałam, z przyjaciółmi i rodziną. Chociaż od czasu do czasu przez stan zamroczenia przebijały się nagle myśli o mamie i zalewały mnie fale potwornego smutku. Miałam do niej zadzwonić kilka dni po przyjeździe do Holandii, ona przecież nie wiedziała, jak się ze mną skontaktować - nie miała pojęcia, gdzie będę mieszkać i pracować. Na pewno odchodziła od zmysłów ze zmartwienia. Ale byłam bezradna, nie mogłam nic na to poradzić. A kolejna kreska albo joint szybko tłumiły ból. Kończyłyśmy z Sally zmianę, kiedy przybiegł goniec. Znałyśmy go dobrze, bo regularnie dostarczał nam do witryny prezerwatywy, chusteczki i narkotyki, ale pod koniec dnia pracy raczej go nie widywałyśmy. Wskazał na mnie palcem.
 
- Ty. Chodź ze mną. Gregor cię chce. John Reece wie i się zgadza. Natychmiast. 
 
Spojrzałam na Sally, a ona wzruszyła ramionami. Żadna z nas nie wiedziała, o co chodzi, ale też żadnej z nas to wtedy za bardzo nie obchodziło. Byłyśmy po prostu towarem, który można przerzucać dla przyjemności mężczyzn. A goniec był jednym z nich. Więc wyszłam za nim w ciemność. Szliśmy labiryntem uliczek, wzdłuż kanału, a potem jedną z brudnych ulic w świetle latarni i wszechobecnym blasku neonów. Milczeliśmy. Rzadko pozwalano mi gdzieś wyjść bez Sally czy Reece’a, którzy zawsze trzymali się na tyle blisko, żeby mnie złapać, gdybym chciała uciec. Ale chociaż goniec trzymał się w pewnej odległości ode mnie i zostawił mi dość przestrzeni, żebym mogła próbować ucieczki, nie przemknęło mi to nawet przez myśl. Nie wszystkie więzienia mają kraty i wysokie mury. Są takie, które znajdują się w umyśle. Zatrzymaliśmy się przed kawiarnią narkotykową i goniec gestem kazał mi wejść do środka. Pchnęłam ciężkie drzwi. Jedynymi ludźmi w środku byli trzej postawni mężczyźni. Siedziałam i czekałam, a oni kończyli interesy, bawiąc się skórkami, czyli bibułkami do papierosów, starannie ułożonymi w małym szklanym pojemniku. Czekały tam, aż klienci zwiną z nich swoje jointy. W końcu jeden z mężczyzn wstał i wyszedł, a pozostałych dwóch odwróciło się i spojrzało na mnie. Obaj byli o wiele starsi ode mnie. Wyższy miał pod czterdziestkę, starszy z dziesięć lat więcej. Jakoś od razu wyczułam, że to on rządzi. Miał mocny wschodnioeuropejski akcent, ale dobrze mówił po angielsku. Odnosił się do mnie opryskliwie, wyraźnie obojętny na to, co mogłabym mieć do powiedzenia.
 
- Teraz należysz do mnie. Twój przyjaciel, pan Reece, nie mógł uregulować należności za mały interes. Zabieram cię jako zapłatę. Reece’owi trzeba było pomóc to zrozumieć. Jestem Gregor. To moja kawiarnia. A to - wskazał młodszego, mocniej zbudowanego mężczyznę - jest Pavlov. Pomoże ci. Pokaże, jak pracujemy. 
 
Jedno przelotne spojrzenie na Pavlova wystarczyło, żebym nabrała pewności, że wolałabym nie potrzebować, i że nie chcę jego pomocy. Miał około metra osiemdziesięciu pięciu i potężne, umięśnione ciało. Zauważyłam rękojeść broni, wystającą spod skórzanego płaszcza. Ale najgorsze były jego oczy - osadzone głęboko w łysej głowie, wredne i srogie. Miałam wrażenie, że potrafi mnie nimi przejrzeć na wylot. To prawda, że byłam nafaszerowana narkotykami, ale nie na tyle, żeby nie rozpoznać zła. Gregor i Pavlov dopili kawę, zabrali papierosy i we troje wyszliśmy z kawiarni. Za rogiem stała niebieska furgonetka. Pavlov otworzył drzwi i wepchnął mnie do tyłu, a potem odpalił samochód i ruszył. Kiedy teraz o tym myślę, ta chwila wydaje mi się nierealna. Zostałam sprzedana - żywa, oddychająca, ludzka istota przehandlowana za długi, jak samochód czy nieruchomość. A jednak wtedy była to dla mnie zupełnie normalna sytuacja. Tak wyglądało życie w Rosse Buurt. Widziałam, że opuszczamy Dzielnicę Czerwonych Latarni i jedziemy do otaczającej ją miejskiej dzielnicy przemysłowej. Zatrzymaliśmy się przed wysokim, ponurym magazynem. Pavlov bez słowa wyciągnął mnie z furgonetki i wepchnął za ciężkie żelazne drzwi. Jak tylko weszłam do środka, usłyszałam groźne, niskie, dzikie ujadanie - głosy wielkich zwierząt, złych i gotowych rzucić się na intruza, który wkroczył na ich terytorium. Po chwili je zobaczyłam - dwa umięśnione moręgowate psy po jakieś sześćdziesiąt centymetrów każdy, z ciemnymi, oślinionymi pyskami i wściekłymi, świńskimi oczami. Kiedy mnie zauważyły i wyczuły mój zapach, ujadanie zamieniło się w gardłowe, przerażające warczenie. Na ostrą komendę Gregora zamilkły, ale słyszałam, jak dyszą i czułam, jak im śmierdzi z pysków. Zostałam poprowadzona - Pavlov z przodu, Gregor z tyłu - po schodach z surowego drewna do wąskiego korytarza, oświetlonego jedną gołą żarówką. Zatrzymaliśmy się przy drewnianych drzwiach po lewej stronie. Pavlov przekręcił klucz w solidnej kłódce i przesunął podwójną zasuwę z zardzewiałego żelaza. Lewie zdążyłam to zauważyć, bo wepchnął mnie do środka i zatrzasnął za mną drzwi.
 
 

 
Na obrzydliwym materacu, wciśniętym pod jedną ze ścian, siedziały dwie dziewczyny. Były młode, prawdopodobnie w moim wieku. Miały na sobie brudne T- shirty i zniszczone dżinsy. Kiedy wpadłam do środka, otaksowały mnie szybko spojrzeniami, a potem odwróciły się i oparły o ścianę, najwyraźniej nie przejmując się za bardzo moją obecnością. Podeszłam do materaca i usiadłam ciężko obok nich. Miałam wrażenie, że cisza ciągnie się całe wieki. W końcu któraś z nas przełamała lody i się odezwała. Powoli i ostrożnie próbowałyśmy się poznać. Badałyśmy się nawzajem, żeby zobaczyć, ile można wyjawić. Okazało się, że są z Czech. Obie zostały sprowadzone z Pragi i sprzedane Gregorowi przez gang, który ściągnął je do Amsterdamu. Były dość sympatyczne, mówiły w miarę dobrze po angielsku i, chociaż śmiertelnie się bały Pavlova, w końcu opowiedziały mi o moim nowym pracodawcy. Gregor - nigdy nie poznałam jego nazwiska - należał do grubych ryb rządzących seksbiznesem w Amsterdamie. Był Jugosłowianinem, alfonsem i liczącym się dilerem narkotyków. Kawiarnia z haszyszem, do której zostałam zabrana, należała do niego, załatwiał w niej wszystkie swoje interesy. Jak powiedziały mi Czeszki, w pobliżu znajdowała się komenda policji, ale w kawiarni nigdy nie postała noga policjanta. Widocznie Gregor miał bardzo dobre układy. Dziewczyny podzieliły się ze mną paroma mocnymi kojącymi jointami. Rozmawiałyśmy do później nocy. Wszystkie trzy tak się naćpałyśmy, że nie byłyśmy w stanie położyć się i zasnąć na jednym brudnym materacu. Rozmowa mnie pokrzepiła, jakby ich doświadczenia czy nawet samo istnienie zapewniało mi poczucie bezpieczeństwa. Ze wstydem muszę przyznać, że nie pamiętam ich imion ani nawet tego, czy w ogóle się sobie przedstawiłyśmy. Przez całą noc słyszałyśmy psy pod drzwiami, groźne powarkiwania, przez które trudno było zasnąć, nawet kiedy już się położyłyśmy. Psów bałam się panicznie od czasów tamtego potwornego domu dziecka na odludziu w Anglii. Nigdy nie udało mi się zapomnieć straszliwego uczucia, kiedy mnie goniły przez pola w czasie jednej z nieudanych prób ucieczki. Nigdy nie otrząsnęłam się ze wspomnień tego, jak zbliżają się do mnie w ciemności, a ja wiem z całą pewnością, że niedługo poczuję ich oddech, a potem ohydne obślinione pyski, którymi chwycą mnie za nogi. Ale dopiero to, co Czeszki opowiedziały mi o psach za drzwiami, napełniło mnie zimnym, obezwładniającym przerażeniem.
 
- Psy są najgorsze. To bulmastify, wielkie i silne. Słuchają tylko Gregora i Pavlova i zrobią wszystko, dosłownie wszystko, co im każą. Gregor karmi je jakimś mięsem, które wygląda inaczej niż karma dla psów. Nie wiemy co to, ale jest w nim dużo krwi i wygląda, jakby było jeszcze ciepłe, kiedy im je rzuca. Czasami nas nimi straszy. To taka zabawa, sama zobaczysz. Nie próbuj uciekać. Dopadną cię i po tobie. 
 
W końcu zasnęłam. Wydawało mi się, że minęło tylko kilka minut, kiedy moje towarzyszki zaczęły mnie szarpać i powiedziały, że zaraz przyjdzie po nas Pavlov.
 
- Idź za nami i rób to co my. Pokażemy ci. 
 
Kilka minut później pojawił się Pavlov. Usłyszałyśmy, jak otwiera ciężkie zasuwy i wielką kłódkę i wstałyśmy, gotowe na jego rozkazy. Pamiętam, że pomyślałam, że jesteśmy jak te psy - wyszkolone, posłuszne, wyczekujące komendy zbliżającego się pana. Na korytarzu za drzwiami znajdowała się brudna mała toaleta i prysznic. Pavlov zaprowadził nas tam i patrzył, jak po kolei się rozbieramy i spłukujemy nasze wychudzone, zaniedbane ciała strumieniem wody. Kiedy wychodziłyśmy spod prysznica, podawał nam mały, sprany ręcznik, żebyśmy się wytarły i formował kreskę białego proszku na desce sedesowej. Każda z nas łapczywie pochłaniała swoją działkę. Czy byłam już wtedy uzależniona? Czy wpadłam w bezlitosne sidła żyletki i małej białej kreski? Kokaina w proszku na pewno uzależnia, a ja w tym czasie pochłaniałam ją już regularnie w znacznych ilościach. Ale wciąganie kokainy jest stosunkowo powolną i podstępną drogą do uzależnienia. Nie umiałabym powiedzieć, czy na tym etapie to ja korzystałam z niej, czy odwrotnie. Tak czy siak, niedługo potem odkryłam bardziej bezpośredni sposób korzystania z uroków kokainy. I wtedy stałam się jej prawdziwą niewolnicą.
 
 

 
Gregor i Pavlov zawieźli nas z powrotem do Dzielnicy Czerwonych Latarni. Jak się okazało, Gregor miał tam kilka wynajętych pokoi. Nam przypadł mały kompleks witryn - dwie na górze i jedna poniżej - z łączącym je korytarzem i schodami. Moje nowe miejsce pracy znajdowało się na jednej z droższych ulic, blisko głównych szlaków turystycznych przy kanale. Przed wejściem Pavlov wręczył nam plastikową reklamówkę z naszymi strojami roboczymi - stanikami i skąpymi figami - a do tego kilka zwitków z koką i zapas mocnego haszyszu, które miały nas utrzymać na nogach. Ostrzegł nas jeszcze, że mamy nie rozmawiać z innymi alfonsami i zostałyśmy same, żeby odsłużyć swoją zmianę. Dzienną i nocną. Szybko się dowiedziałam, że dziewczyny Gregora nie pracują ośmiu godzin. Zaczynałyśmy o dziesiątej, a kończyłyśmy nad ranem. I nie daj Boże, żeby klienci nam nie dopisali. Z upływem czasu, kiedy zaczęłam się przyzwyczajać do nowej rutyny, przypomniałam sobie, co powiedziała mi Sally pierwszej nocy w Holandii. "Będziesz się uważać za szczęściarę, jeżeli John cię zatrzyma". Teraz wiedziałam, co miała na myśli. Reece był zadowolony, na ogół, jeżeli obsłużyłam dziesięciu klientów dziennie. Gregor nie godził się na mniej niż zyski z siedemnastu czy osiemnastu, a jeżeli zbyt wielu wybierało taniego loda albo, co gorsza, masturbację w ubraniu, wtedy od razu podejrzewał, że go oszukałyśmy.
 
- Bierzesz klienta i ma cię pieprzyć, jasne?! Nie chcę słyszeć o żadnych lodach. Nie chcę słyszeć o żadnych szybkich numerach rękami. Masz go zmusić, żeby cię pieprzył i dobrze zapłacił. Albo Pavlov zrobi z tobą porządek. Okej? 
 
To nie było pytanie. Okej dla Gregora znaczyło jedno: "Masz robić dokładnie to, co ci każę. Koniec tematu". Więc robiłyśmy wszystko, co się dało, żeby zarobić dla niego więcej. Stosowałyśmy na klientach każdy najdrobniejszy trik, każde małe oszustwo czy gierkę. Gość wyglądał na takiego, który łyknie ckliwą historyjkę? Wymyślaj, ile wlezie. Chciał ostrego seksu, chciał czuć, że robi ci krzywdę? Jęcz, wij się i mów, że cię boli, ale że ma nie przestawać, bo wszystko w porządku. Kolejna dwudziestka i będzie cię mógł krzywdzić dalej. Czy bolało? W ogóle? Wtedy już w dużej mierze narkotyki tłumiły ból, nawet nieuniknione bolesne pieczenie po obsłużeniu stu pięćdziesięciu klientów co tydzień. Ból? Co z tego? Kolejna kreska i kolejny gruby joint, i zniknie. Tyle że nie znikał. Nie do końca. Nigdy. Owszem, można było go zagłuszyć, stłumić, znieczulić się, ale cały czas go czułaś. Ból pojawia się nie bez powodu - informuje, że musisz skończyć z tym, co robisz. Ja, oczywiście, nie skończyłam. Nawet gdybym miała dość wolnej woli, żeby próbować, Gregor i Pavlov by mi na to nie pozwolili. Dawali nam to do zrozumienia w bardzo bezpośredni sposób. 
 
Lubiłam Reubena. Wszystkie lubiłyśmy Reubena, w tym sęk. Reuben był czarny, a raczej jego skóra miała cudowny odcień ciemnej kawy. Był Marokańczykiem, bardzo przystojnym, i doskonale o tym wiedział. Kolejny alfons, oczywiście, ale z tych "miłych". Należał do Loverboys. Potrafił oczarować dziewczynę i sprawić, że czuła się wyjątkowa. Że wierzyła, iż koleś jest jej chłopakiem, i godziła się pracować dla niego w witrynie. Obsługiwała obrzydliwych klientów tylko po to, żeby zapewnić Reubenowi pieniądze. Tak, Reuben był "miłym" alfonsem, to fakt. To, że wszystkie go lubiłyśmy, wiele mówi o upodleniu, w jakim żyłyśmy i o tym, jak wypaczone spojrzenie miałyśmy na życie. Bo kiedy nie czarował niewinnej dziewczyny, wmawiając jej, że ją kocha, że potrzebuje tylko trochę pieniędzy - tylko przez kilka dni, kochanie, tylko dla mnie, skarbie - krążył między witrynami w Dzielnicy Czerwonych Latarni, wypatrując dziewczyn innych alfonsów, które mógłby zwabić do swojej dochodowej stajni. Słyszał o mnie już wcześniej i zainteresował się mną chyba dlatego, że wyglądałam na nieletnią, a dziewczyny o wyglądzie małolaty cieszyły się większym wzięciem. Zaczął kręcić się przed moją witryną, jeszcze kiedy pracowałam dla Reece’a. Kiedy zostałam sprzedana Gregorowi i przeniesiona do innej witryny parę ulic dalej, potrzebował kilku tygodni, żeby mnie wytropić. Kilka tygodni to niedługo jak na okolicę tak zatłoczoną jak amsterdamska Dzielnica Czerwonych Latarni. W każdym normalnym miejscu nietrudno byłoby namierzyć osobę, która - bądź co bądź - wystawiała się na widok publiczny w ulicznej witrynie przez szesnaście godzin na dobę. I chyba właśnie to najlepiej obrazuje liczbę identycznych oświetlonych neonami witryn z dziewczynami w skąpej bieliźnie. Oraz fakt, jak często zaciągnięte kotary zasłaniały ją przed wzrokiem ludzi z ulicy. Dlatego upłynęło tyle czasu, zanim mnie odnalazł. Ale w końcu mu się udało. A ja lubiłam wychylać się przez okno na górze i spędzać nudne, choć straszne, chwile między klientami na jałowych pogaduszkach i flirtach. Te nic nieznaczące, głupie rozmowy były namiastką normalnego życia - jedyną, jaką mogłam się cieszyć - chociaż w nieunikniony sposób przerywał je kolejny klient lub potrzeba wciągnięcia następnej kreski koki. 
 
Aż któregoś dnia Reuben się nie pokazał. Dzielnica Czerwonych Latarni pod pewnymi względami przypominała, i nadal przypomina, wioskę. Położoną w niebezpiecznej dżungli kanibalizmu, zgadza się, niemniej jednak wioskę. Odgłosy bębnów z dżungli i rytmów ulicy odpływały i przypływały. Informacja płynęła uliczkami w ciszy i tajemniczo, jak dzisiejsze rozmowy internetowe. Nikt mi nie powiedział, że Reuben nie żyje, nie musiał. Wszyscy wiedzieliśmy. Jakoś, na zasadzie zbiorowej osmozy, każda prostytutka w każdej witrynie po prostu wiedziała. Wszystkie zdawałyśmy sobie sprawę, kto go zabił i dlaczego. Ludzie Gregora mieli dość tego, że Reuben podrywa dziewczyny, które nie należą do niego. Jego śmierć była informacją - i ostrzeżeniem - dla wszystkich innych Reubenów, pracujących na ulicach i w zaułkach Rosse Buurt. Istnieje granica, której nie wolno przekraczać, bo w przeciwnym razie skończą jak on. Brakowało nam Reubena. Mnie go brakowało. Nic dziwnego. Ktoś znalazł jego głowę, podobno kilka metrów od ciała. Wszystkie zaczęłyśmy za nim tęsknić jeszcze bardziej. A potem wciągnęłyśmy kolejną kreskę, wypaliłyśmy następnego jointa i dalej zajmowałyśmy się za pieniądze pieprzonymi klientami.
 
 

 
CDN.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz