Stron

czwartek, 21 lipca 2022

KOSMICZNE OPOWIEŚCI - Cz. I

CZYLI NIEOFICJALNE DZIEJE LUDZKOŚCI

(SERIA BĘDĄCA UZUPEŁNIENIEM 

"HISTORII ŻYCIA, WSZECHŚWIATA,

WSZELKIEJ CYWILIZACJI")




 
 Dzisiejszy temat pierwotnie miał być zupełnie inny i dotyczyć bardziej spraw trapiących nas (Polaków, Europejczyków etc.) na co dzień, związanych z wojną na Ukrainie, szalejącą inflacją, ponownie przygotowywaną do odpalenia pandemią "nowego wariantu" koronawirusa (jestem bowiem przekonany, że na jesieni zostanie to ponownie przywrócone do życia, szczególnie w USA, gdzie przecież szykują się w listopadzie tego roku wybory uzupełniające do Kongresu, a Partia Demokratyczna nie ma zbyt dużych notowań i prawdopodobnie te wybory po prostu przerżnie. I w tym momencie właśnie wchodzi pandemia "cała na biało", a jak wiadomo nic tak nie pomaga w "uzupełnianiu" głosów wyborczych obywateli, jak właśnie wybory kopertowe, uchwalone w wyniku "poważnego wzrostu zakażeń na nową odmianę koronki". Oczywiście nie będzie to tylko dotyczyło Stanów Zjednoczonych, a ponownie zjawi się w Europie, w Azji i zapewne także w Afryce). O tym właśnie miałem pisać, ale niestety... nie mam jakoś ochoty rozprawiać i w ogóle myśleć na ten temat - wolę korzystać ze słońca i pięknych chwil, które jeszcze na razie mamy (oczywiście przede wszystkim nie należy popadać w jakiś pesymizm i czarnowidztwo, gdyż nic nie jest pewne i wiele może się do tego czasu wydarzyć, tym bardziej że są ludzie a nawet organizacje, którym nowy światowy zamordyzm bardzo się nie podoba i którzy nie widzą dla siebie korzyści w jego wprowadzeniu, a to już bardzo dużo). Być może więc w kolejnych tematach powrócę do tego (zapewne na jesieni, gdy będzie próba wywołania poważnego krachu finansowego, surowcowego i pandemicznego - czego pierwsze zwiastuny widać już obecnie; ale jak mówię, to że takie próby będą, nie oznacza wcale że muszą się powieść), ale obecnie chciałbym się skupić na czymś zupełnie innym, a mianowicie na pewnym uzupełnieniu informacji, jakie zawarłem w serii: "Historia Życia, Wszechświata, Wszelkiej Cywilizacji". Będą to bowiem takie źródła, jak (m.in.): "Diamentowy Lud" czy "Księga Urantii" - z których to praktycznie nie korzystałem (poza może jakimiś nielicznymi wyjątkami, chociaż niektóre z tych informacji jest również tożsamych z tym, co przedstawiłem...) przy tworzeniu Historii Wszechświata, gdyż traktowałem je z nieco większym sceptycyzmem. Dlatego też tą serię polecam wyłącznie w kategoriach uzupełniających i tylko z tego powodu podjąłem się stworzenia owej serii. 
 
 
ZAPRASZAM ZATEM DO LEKTURY:






I

KIM BYŁ/JEST - JEZUS? 

Cz. I



INFORMACJA PIERWSZA:
Z KSIĄŻKI: "KOSMICZNA PODRÓŻ
COURTNEY'A BROWNA


 W miarę jak nasze badania posuwały się naprzód, coraz bardziej stawało się dla mnie jasne, że ich implikacje będą fundamentalne dosłownie dla całej ludzkości. Postanowiłem więc dodać do naszej listy parę nowych celów. Cele te stanowiły osoby, które prowadziły ludzkość w krytycznych momentach naszej historii - nauczyciele, do których wielu zwracało się o radę. Jedną z takich osób był bez wątpienia Jezus. Na początku mój monitor wahał się, czy należy to uczynić. Myślę, że miał ku temu kilka powodów. Podchodziłbym do celu w ciemno, w tym sensie, że znałbym jedynie numery współrzędne sesji, mogłoby się więc wydawać, że nie jest to najwłaściwszy sposób zwracania się do Jezusa. Najbardziej jednak obawialiśmy się tego, że Jezus mógłby nie zechcieć wziąć udziału w naszych badaniach i że zignorowałby naszą prośbę o rozmowę. Szczerze mówiąc, nie wiedzieliśmy co może się wydarzyć. Problem jeszcze bardziej komplikował fakt, że rozszerzyliśmy cel SRV (naukowa teleobserwacja - stanowi ona zbiór protokołów czy też procedur pozwalających nieświadomemu umysłowi na komunikację z umysłem świadomym, dzięki czemu następuje przekaz cennych informacji z jednego poziomu świadomości do drugiego. Informacje pochodzące z umysłu nieświadomego uważa się na ogół za intuicję, czyli odczucie w stosunku do spraw na których temat nie mamy określonej wiedzy) w stosunku do jego pierwotnej struktury. Pierwotnym celem SRV było uzyskanie opisowej informacji na temat miejsca fizycznego poprzez bierny akt obserwacji. Z chwilą, gdy zaczęliśmy poddawać teleobserwacji istoty myślące, świadomie staraliśmy się z nimi porozumieć. Nie było powodu, żeby przypuszczać, że nie da się tego dokonać, ponieważ byliśmy w stanie nawiązać kontakt z istotami nie-fizycznymi, na które przypadkowo natknęliśmy się podczas teleobserwacji. Jednak nigdy przedtem dialog nie stanowił celu sesji. Zatem sesja ta pomogła dokonać znaczącego postępu w rozwoju SRV. 

Obecnie wiemy z całą pewnością, że naukowej teleobserwacji można z powodzeniem użyć jako wiarygodnego środka komunikacji. Rozdział ten obejmuje dane z dwóch sesji, w których naszym celem był Jezus. Prawdę mówiąc, druga sesja okazała się konieczna, ponieważ mój monitor pod koniec sesji stracił głowę. Zanim zdążyłem zadać Jezusowi choćby jedno pytanie - przerwaliśmy doświadczenie. Gdy potem podał mi identyfikację celu, ja również byłem zaskoczony. Nie mogliśmy się nadziwić, że Jezus nie ma nic przeciwko temu, że zwracamy się do niego o radę w ściśle kontrolowanych warunkach Typu 4. Zainteresowało nas również to, że chętnie przystał na rolę nauczyciela w ramach protokołów SRV, w tym sensie, że zanim spotkaliśmy się z nim twarzą w twarz, urządził dla nas swego rodzaju pokaz. 

Data: 2 czerwca 1994. Miejsce: Atlanta, Georgia. Dane: Typ 4, sesja monitorowana na odległość. Współrzędne celu: 8863/8473. Dane wstępne początkowo wskazywały, że cel związany jest z mocną budowlą, wzniesioną przez człowieka.


COURTNEY BROWN: Słyszę jakąś maszynerię. Jest ciepło, czuć gorzki smak i zapach dymu. Wyczuwam tutaj dużo energii i aktywności, skupionych w jednym miejscu. Zapisuję to na AOL  jako "miejsce budowy". Przechodzę do szkicu Fazy 3. Rysuję scenerię z budowlami. dymem, pojazdami i czymś w rodzaju szybu. 

MONITOR: Zapisz to jako własne wnioski i przejdź do Fazy 4. 

C.B.: W porządku. Czuję dym, spaleniznę, smród. Miejsce wydaje się zatłoczone. Odbywa się tu jakaś działalność. Jeśli chodzi o atmosferę emocjonalną, odczuwam gorączkowy niepokój. Widzę teraz co najmniej jeden pojazd. W środku są jakieś istoty. Noszą ubrania - robocze rzeczy, dżinsy. Na głowach mają kapelusze. Co do emocji, to znowu odbieram panikę związaną z tym miejscem. Nadal wydaje mi się, że jest to miejsce budowy. Zapiszę to jako AOL linii sygnału. 

MONITOR: Skup się na budowli. 

C.B.: Poczekaj... Ci ludzie coś robią. Budowlani się spieszą. Przenoszę się teraz w czasie do przodu... Widzę duży, błyszczący budynek. Odbieram silne AOL linii sygnału. To wygląda jak ta nowa przychodnia, którą budują tutaj na Uniwersytecie Emory. 

MONITOR: Wejdź do budynku i przeniknij do umysłów ludzi, których tam spotkasz. 

C.B.: Mają tu ważki problem zdrowotny, zmartwienie na skalę planety. Wydaje się, że istnieje jakieś połączenie między umysłami tych ludzi a Centrum Kontroli Chorób. Doznaję bardzo silnego AOL. Znam ten budynek. To nowy szpital, który jest w budowie w Emory, zaraz obok CDC. 

MONITOR: Możesz to zapisać jako AOL. Potem zajmij się problemem zdrowia. 

C.B.: Jest wiele problemów w wielu miejscach świata. To połączenie głodu z chorobą. Rozwinęły się nowe choroby, nowe formy bakterii, nowe wirusy, nawet mutacje popromienne. Ludzie w szpitalu usiłują wymyśleć jakieś sposoby opanowania sytuacji, która wymyka im się spod kontroli. 

MONITOR: Skup się na motywie przewodnictwa/pomocy. 

C.B.: OK. Poczekaj. Ludzie muszą wrócić do podstaw życia. Wychodzi na to, że doraźna pomoc techniczna na nic się nie przyda... Poczekaj, coś się dzieje. Teraz widzę, że informacje z całej sesji pochodzą od jakiejś istoty. Podchodzę do niej. Hmm. Jest półprzeźroczysta. Ma na sobie szatę, a jej włosy sprawiają wrażenie utkanych ze światła. Czuję potężną obecność duchową. Ten człowiek to chyba Jezus. Zapiszę to jako AOL linii sygnału. Odczuwam teraz wielką miłość, promieniującą od tej postaci. Mówi mi, że sytuacja została tak zaaranżowana, by nie istniało żadne rozwiązanie problemu. Chodzi o to, żeby wyrwać ludzi z ich fizycznej matni i w ten sposób ocalić rasę.


KOMENTARZ AUTORA


 W tym punkcie sesji dało się zauważyć zmianę w głosie mojego monitora. Wydawał się zdenerwowany i szybko zdecydował o zakończeniu sesji. Zapytałem go, jaki był cel, a on po chwili odpowiedział: "Jezus". Wciąż jeszcze będąc w stanie bilokacji, odparłem: "Jezus? Nie żartujesz? Tym celem naprawdę był Jezus? Co on tam robił?" Mój monitor powiedział mi tylko, że to wielka chwila w jego życiu i w rozwoju teleobserwacji, oraz że musi przerwać rozmowę telefoniczną i przemyśleć następstwa tego wydarzenia. Zanim odłożył słuchawkę, wypaliłem: "Ale ten człowiek wydawał się raczej przyjazny i wyczułem u niego poczucie humoru. Miałem też wrażenie, że chciałby się ze mną spotkać ponownie. Przecież nie zdążyłem Go zapytać ani o Marsjan, ani o Szarych!" Mój monitor chciał się wyłączyć i przemyśleć to wszystko, więc się wycofałem. Kiedy powróciłem ze stanu bilokacji, zacząłem sobie zdawać sprawę z doniosłości tej sesji. Po pierwsze pokazała, że można z powodzeniem obrać za cel osobę, która kiedyś istniała fizycznie i umarła. Po drugie okazało się, że SRV to świetny sposób porozumiewania się między dwoma istotami (to znaczy między teleobserwatorami i kimś innym). Po trzecie stało się oczywiste, że obierana za cel osoba może czasami kontrolować przepływ informacji jakie docierają do teleobserwatora. W tym konkretnym przypadku, Jezus, zanim się ujawnił, zabrał mnie w podróż ukazującą zdrowotne problemy planety. Chciał nauczyć nas czegoś przy pomocy doświadczenia, a nie wykładu, zaaranżował więc pouczającą sytuację. Zdawałem sobie sprawę, że również inne osobistości, które dodaliśmy do listy mogą zdecydować się na zastosowanie podobnych technik porozumiewania się. Nie miałem pojęcia, kiedy mój monitor zaskoczy mnie nowymi celami, ale byłem pewny, że mogę oczekiwać kolejnej niespodzianki. Zaprezentowana nam lekcja sama w sobie ma ogromne znaczenie. Najwyraźniej istnieje jakiś związek pomiędzy problemami zdrowotnymi, jakim ludziom przyjdzie stawić czoło, a działalnością na Ziemi ET. Wydawało się, że ktoś rozpisał już role w tym skomplikowanym przedstawieniu obejmującym wiele postaci i grup. A chodzi o to, by zmusić ludzi do zmiany zachowania i podejścia do pewnych spraw, aby potem wprowadzić ich do szerszej społeczności galaktycznej i wdrożyć do obowiązków obywateli galaktyki. Ale wówczas były to jedynie spekulacje. Żeby wyciągnąć ostateczne wnioski, musiałem dowiedzieć się czegoś więcej. 

W około dwa tygodnie po pierwszej, monitorowanej sesji, której celem był Jezus, zdecydowałem się ją powtórzyć, tym razem w warunkach danych Typu 1 (solo i w oparciu o dane wstępne). W tym czasie już dość biegle posługiwałem się protokołami SRV, a moje umiejętności uzyskania dokładnych danych Typu 1 nie pozostawiały wątpliwości. Tak jak podczas innych sesji wykorzystujących dane Typu 1, przedstawiam informacje w formie narracji.

Data: 14 czerwca 1994. Miejsce: Atlanta, Georgia. Dane: Typ 1.




Moje początkowe wrażenia wiązały się z kolorami: niebieskim, białym i żółtym. Miejsce było przestronne. Wyczułem coś rozległego i łukowatego. W późniejszych etapach sesji odbierałem ogromną energię, której towarzyszyło niezwykłe poczucie spokoju. Początkowy obraz stanowiło duże okrągłe ciało, tworzące świetlną i promieniującą energią poświatę. Podążyłem za sygnałem do światła. Niedługo potem, zacząłem dostrzegać istoty i wyraźnie zrozumiałem, że na mnie czekają. Znowu owładnęło mną panujące wokół poczucie spokoju. Czułem się, jakbym przebywał w jakiejś strefie chronionej, miejscu zdrowienia (z czego, nie wiem). Idąc dalej za sygnałem, zbliżyłem się do twarzy przypominającej ludzką. Było tam pięć innych istot. Wszystkie nosiły białe, prześwitujące szaty, przez które wszystko można było zobaczyć. Namierzyłem centralną postać i zadałem pytanie, czego ode mnie chcą. Dali mi do zrozumienia, że chcą mnie gdzieś zabrać i żebym poszedł za nimi. Udaliśmy się do dużego pomieszczenia o półprzeźroczystych ścianach. Było tam wiele innych istot. W tym momencie doznałem silnego AOL, że była to kwatera główna Federacji, którą odwiedziłem wcześniej. Zdałem sobie sprawę, że obraz, jaki pojawił się na początku sesji w formie dużego, okrągłego, promieniującego energią ciała przypominał ciało, które dostrzegłem, zbliżając się do kwatery głównej w poprzedniej sesji. Wszyscy w pokoju nosili takie same półprzeźroczyste szaty jak owe pięć istot, które spotkałem wcześniej. W tym momencie doznałem dwóch silnych impulsów typu AOL. Po pierwsze, wydawało mi się, że była to jakaś główna sala dowodzenia. Po drugie, odniosłem nieodparte wrażenie, że była to kwatera główna typu wojskowego, w której wydawano rozkazy i sprawowano kontrolę nad różnymi działaniami. W sali były też stoły i krzesła. Stanąłem twarzą w twarz z tym samym ociężałym człowiekiem, przypominającym Buddę, z którym miałem do czynienia w czasie mojej poprzedniej wizyty w kwaterze głównej Federacji. Odniosłem wrażenie, że w jakiś sposób zarządzał tym miejscem. Kazał mi przeniknąć do swego umysłu, co zaraz uczyniłem. Po wejściu do jego umysłu, znalazłem się jednocześnie w innym wymiarze czy innej sferze. To było tak, jakby jeden wymiar znajdował się za drugim.


"Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd" 
(J 18, 36)
 

W tym innym miejscu skupiłem się na pojęciu przewodnictwa, gdyż to właśnie ono doprowadziło moją nieświadomość do Jezusa w trakcie poprzedniej sesji. Wtedy ujrzałem jego twarz. Czułem wyraźnie, że był zadowolony, iż sam wróciłem, żeby się z nim spotkać (to znaczy w sesji solo). Żeby uzyskać informacje od Jezusa w ramach struktury protokołów SRV, skupiłem się na stosunkach ludzi z Szarymi. Odpowiedź, jaką otrzymałem, była bardzo wyraźna, a nawet autorytatywna. Powiedział, że wszelkie spotkania ludzi z innymi istotami leżą w jego planie. Następnie stwierdził, że mamy pomóc jego dzieciom, kiedy do nas przyjdą. Nie rozumiałem, co Jezus miał na myśli, mówiąc o "swoim planie" czy "swoich dzieciach". Być może użył słów zrozumiałych dla szerszego grona, z którego część uważa go za postać religijną. Podejrzewam, że znaczenie jego słów nie było takie proste czy dosłowne. Czytelnicy mogą je różnie interpretować. Jezus powiedział następnie, że my - ludzie, jesteśmy obdarzeni wolną wolą i umiejętnością wyboru, która sprawi, że będziemy wiedzieć, jak postąpić z Szarymi. Odniosłem jednak wyraźne wrażenie, że wybory, jakich dokonamy, w dużym stopniu określą naszą przyszłość. Skoncentrowałem się następnie na naszych relacjach z Marsjanami i uzyskałem podobną odpowiedź, jak w przypadku Szarych. Potem skupiłem uwagę na pojęciu umysł i Sidhis. Jezus dał na to bardzo jasną odpowiedź. Powiedział, że istnieją niezliczone sposoby doprowadzania ducha do źródła. Przypomina to rzekę i jej dopływy. Nie ma jednej drogi, a praktykowanie Sidhis nie stanowi jedynego sposobu duchowej ewolucji człowieka. Dodał jednak, że medytacja jest korzystna dla ludzkiego umysłu, aczkolwiek niektóre jego typy widzą nie fizyczną rzeczywistość bez uciekania się do ćwiczeń typu Sidhis. Metoda Sidhis jest zdecydowanie pożyteczna dla ludzi, natomiast nie dowiedziałem się, czy ma ona zastosowanie w układach pozaludzkich. 


"Zaprawdę powiadam wam: Bogaty z trudem wejdzie do królestwa niebieskiego. (...) Prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, aniżeli bogaty wejdzie do królestwa niebieskiego" 
(Mt. 19, 24-25)


Skierowałem teraz nieświadomość na niebezpieczeństwa i otrzymałem odpowiedź, że chciwość jest śmiercią dla człowieka. Nie idzie w parze z pozostałymi sferami życia. Miłość i chciwość są jak olej i woda – nigdy się ze sobą nie zmieszają. Nie odniosłem wrażenia, jakoby Jezus moralizował. To było zwykłe stwierdzenie życiowej prawdy. Jeżeli chodzi o ekologię, Jezus powiedział, że Bóg może tworzyć i odtwarzać życie. Celem życia jest ewolucja. Podążając tym tropem, zapytałem o Federację Galaktyczną. Jezus odrzekł, że istoty zaangażowane w Federację stoją na wyższym poziomie ewolucyjnym niż ludzie. Pracują one nad podniesieniem własnej ewolucji, a działalność ich jest tak samo ważna jak nasza. Co więcej, podkreślił, że nie pracują one specjalnie dla niego. Pracują dla siebie, dla swojego wzrostu. Jednak w większym stopniu niż ludzie postrzegają swój postęp jako drogę prowadzącą do przeznaczenia boskiego. Zapytałem następnie Jezusa, dlaczego znalazłem do niego drogę poprzez istoty z Federacji. Odparł, że stało się tak z powodu książki, którą piszę. Chciał mi w tym pomóc, ponieważ stanowi ona mój wkład w ewolucję. Poczułem, że jest to czyn, który może pomóc wielu innym. Nikt nie może posunąć się do przodu, o ile nie pomoże innym, którzy chwilowo pozostają w tyle. To prawo ewolucji; egoizm i chciwość są jego przeciwieństwem. 

Zapytałem następnie, czy ludzie powinni współczuć Szarym i Marsjanom. Odpowiedź brzmiała: tak. To idea pomocy innym. Chęć niesienia pomocy nie powinna znać żadnych granic. To jedno z najbardziej podstawowych przykazań. Uprzedzenia - rasowe, gatunkowe czy jakiekolwiek inne - po prostu nie mają prawa bytu u bardziej rozwiniętych form. Oto wyzwanie dla ludzi: wyrosnąć ponad własne intelektualne ograniczenia i nawyki przeszłości, które w ostatecznym rozrachunku okaleczają naszą wolność. W tym momencie podziękowałem Jezusowi i zakończyłem sesję. W moich notatkach z sesji podkreśliłem, że ogólny jej wydźwięk miał przełożenie praktyczne.


KOMENTARZ AUTORA


Jezus jest mocno zatroskany ewolucyjnym wzrostem ludzi. Co więcej, gotów jest bezpośrednio uczestniczyć przynajmniej w niektórych ludzkich przedsięwzięciach, mających na celu ustanowienie kontaktu. Z racji tego, że jest on ważną postacią historyczną, posługując się SRV, zasięgnąłem jego opinii co do doniosłych wydarzeń naszych czasów. Z odpowiedzi, jakiej mi udzielił, wynikało, że nic wielkiego się nie dokonało, a wyniki, które uzyskałem, w żaden sposób nie stanowią wyzwania dla istniejących koncepcji religijnych. Na przykład, nie trzeba koniecznie wierzyć, że Jezus stanowi chrześcijańską koncepcję Boga, żeby uznać jego poglądy za interesujące. Wiara taka niczego tu nie zmienia. Jezus istniał kiedyś na Ziemi jako istota fizyczna, a jego postać subprzestrzenna nadal żyje i ma się dobrze. Zjawisko to dotyczy zresztą każdego z nas - nasze subprzestrzenne postacie przeżyją swoje fizyczne ciała. 



INFORMACJA DRUGA
Z KSIĘGI URANTII






I
NARODZINY I LATA NIEMOWLĘCE JEZUSA


JÓZEF I MARIA


 Józef, ludzki ojciec Jezusa (Jeszuy ben Józefa) był Żydem z Żydów, aczkolwiek miał wiele nieżydowskich domieszek rasowych, dodawanych do jego drzewa rodowego od czasu do czasu przez żeńskie linie przodków. Ród ojca Jezusa sięgał czasów Abrahama a poprzez tego czcigodnego patriarchę do wcześniejszych linii dziedzictwa, prowadząc aż do Sumerów i Nodytów, i dalej, przez południowe plemiona pradawnego człowieka niebieskiego, do Andona i Fonty. Dawid i Salomon nie byli przodkami Józefa w linii prostej, ani też ród Józefa nie sięgał wstecz do Adama. Bezpośrednimi przodkami Józefa byli rzemieślnicy - budowniczowie, cieśle, kamieniarze i kowale. Sam Józef był cieślą a później przedsiębiorcą budowlanym. Jego rodzina należała do starej i znakomitej linii szlachetnych, zwykłych ludzi, którą cechowało pojawianie się co jakiś czas niezwykłych jednostek, wyróżniających się w związku z ewolucją religii na Urantii. 

Maria, ziemska matka Jezusa, wywodziła się z długiej linii niezwykłych przodków, obejmującej wiele najznakomitszych kobiet w rasowej historii Urantii. Chociaż Maria była przeciętną kobietą, jak dla swego czasu i pokolenia, obdarzoną dość normalnym temperamentem, zaliczała do grona swych przodków takie słynne kobiety jak Annon, Tamarę, Ruth, Batszebę, Ansie, Kloe, Ewę, Entę i Rattę. Żadna żydowska kobieta w tamtych czasach nie miała znakomitszych przodków, ani też ród żadnej nie sięgał wstecz do bardziej obiecujących początków. Ród Marii, podobnie jak Józefa, charakteryzował się zasadniczo silnymi, ale przeciętnymi jednostkami, urozmaicony tak teraz jak i dawniej licznymi jednostkami, wyróżniającymi się w rozwoju cywilizacji i progresywnej ewolucji religii. Z rasowego punktu widzenia trudno jest właściwie uważać Marię za Żydówkę. W swej kulturze i wierze była Żydówką, ale w cechach dziedzicznych była raczej mieszanką krwi syryjskiej, hetyckiej, fenickiej, greckiej i egipskiej - jej dziedzictwo rasowe było znacznie szersze niż Józefa.

Spośród wszystkich par, żyjących w Palestynie, mniej więcej w czasie obdarzenia planowanego przez Michała, Józef i Maria posiadali najdoskonalszą kombinację szerokich powiązań rasowych oraz pierwszorzędne cechy osobowości przeciętnej klasy. Michał (w innych wersjach Jego imię brzmiało Emmanuel i pochodził On z planety TJehooba, a narodzić się miał na Ziemi właśnie pod imieniem Jezusa Chrystusa) planował pojawić się na Ziemi jako człowiek przeciętny, aby zwykli ludzie mogli go zrozumieć i zaakceptować; dlatego też Gabriel wybrał takie właśnie osoby jak Józef i Maria, aby zostali obdarzonymi rodzicami.


GABRIEL UKAZUJE SIĘ ELŻBIECIE


 Dzieło życiowe Jezusa na Urantii w rzeczywistości zaczęte zostało przez Jana Chrzciciela. Zachariasz, ojciec Jana, należał do żydowskiego kapłaństwa, podczas gdy jego matka, Elżbieta, była członkinią lepiej prosperującej gałęzi tej samej dużej grupy rodzinnej, do której należała też Maria, matka Jezusa. Zachariasz i Elżbieta wciąż pozostawali bezdzietni, choć wiele lat byli małżeństwem. Pod koniec czerwca, roku 8 p.n.e., pewnego dnia w południe, mniej więcej trzy miesiące po ślubie Józefa i Marii, Gabriel ukazał się Elżbiecie, podobnie jak później objawił swą osobę Marii. 

Gabriel powiedział: "Kiedy twój mąż, Zachariasz, stoi przed ołtarzem w Jerozolimie i gdy zebrani tam ludzie modlą się o przyjście wybawiciela, ja, Gabriel, przybyłem obwieścić, że wkrótce urodzisz syna, który będzie zwiastunem tego boskiego nauczyciela i powinnaś zwać swego syna Janem. On będzie dorastał, oddany Panu Bogu twojemu a gdy dojdzie do pełnoletności, będzie radował twoje serce, gdyż zwróci wiele dusz do Boga i będzie także obwieszczał przyjście uzdrowiciela dusz twojego narodu i duchowego wybawiciela całej ludzkości. Krewna twoja, Maria, będzie matką tego obiecanego dziecka i jej także się ukażę". Zjawa ta bardzo przestraszyła Elżbietę. Gdy Gabriel zniknął, ona wciąż wracała pamięcią do tego przeżycia, długo rozważając słowa majestatycznego gościa, ale nie mówiła o tym objawieniu nikomu, za wyjątkiem swego męża, aż spotkała się z Marią w początkach lutego następnego roku.

Tym niemniej, przez pięć miesięcy Elżbieta nie zdradziła swej tajemnicy nawet mężowi. Zachariasz był bardzo sceptyczny, gdy się dowiedział o wizycie Gabriela i tygodniami wątpił w całe to zdarzenie i uwierzył, choć bez przekonania w wizytę Gabriela u swojej żony, gdy nie mógł już dłużej mieć wątpliwości, że spodziewa się ona dziecka. Zachariasza bardzo dziwiło spodziewane macierzyństwo Elżbiety, ale mimo swego podeszłego wieku nie wątpił w uczciwość żony. Dopiero sześć tygodni przed narodzeniem Jana, na skutek snu, który wywarł na nim wielkie wrażenie, Zachariasz został w pełni przekonany, że Elżbieta ma zostać matką syna przeznaczenia, tego, który będzie przygotowywał drogę przyszłemu Mesjaszowi.

Gabriel zjawił się u Marii mniej więcej w połowie listopada, roku 8 p.n.e., gdy zajęta była obowiązkami domowymi w Nazarecie. Później, gdy Maria wiedziała już na pewno, że będzie matką, namówiła Józefa, żeby pozwolił jej na podróż do miasta Judy, położonego na wzgórzach ponad sześć kilometrów na zachód od Jerozolimy, żeby się spotkać z Elżbietą. Gabriel poinformował każdą z tych przyszłych matek o swoim pojawieniu się u drugiej. Było więc naturalne, że bardzo chciały się spotkać, porównać swe doświadczenia i porozmawiać na temat przypuszczalnej przyszłości swych synów. Trzy tygodnie spędziła Maria u swojej dalekiej kuzynki. Elżbieta zrobiła sporo, żeby umocnić wiarę Marii w objawienie Gabriela, więc Maria wróciła do domu lepiej przygotowana na to, że zostanie matką dziecka przeznaczenia, które już wkrótce miała zaprezentować światu jako bezradnego noworodka, przeciętne i normalne niemowlę tej domeny. 

Jan urodził się w mieście Judei, 25 marca, roku 7 p.n.e. Zachariasz i Elżbieta bardzo się cieszyli, kiedy zdali sobie sprawę z tego, że urodził się im syn tak jak Gabriel obiecał a kiedy ósmego dnia poszli z dzieckiem do obrzezania, formalnie nazwali go Janem, jak im wcześniej nakazano. Przedtem jeszcze poszedł do Nazaretu siostrzeniec Zachariasza, niosąc wiadomość od Elżbiety dla Marii, że syn się jej narodził, oraz że będzie miał na imię Jan.

Od wczesnego dzieciństwa rodzice Jana ostrożnie oswajali go z ideą, że ma dorastać na duchowego przywódcę i nauczyciela religijnego. I gleba serca Jana zawsze była wrażliwa na posiew tych sugestywnych ziaren. Znajdowano go często w Świątyni, podczas nabożeństw prowadzonych przez jego ojca i gdy jeszcze był dzieckiem, pozostawał pod ogromnym wrażeniem ważności wszystkiego tego, co tam zobaczył.


ZWIASTOWANIE GABRIELA DLA MARII


 Pewnego wieczoru, przed zachodem, zanim Józef wrócił do domu, Gabriel ukazał się Marii obok niskiego stołu kamiennego i po tym, jak odzyskała zimną krew, powiedział: "Przybywam z nakazu tego, który jest moim Panem i którego powinnaś kochać i dbać o niego. Przynoszę ci, Mario, radosne wieści, gdy ci obwieszczam, że poczęcie w tobie zarządzone jest przez niebo i w odpowiednim czasie zostaniesz matką syna; powinnaś zwać go Jeszua i zapoczątkuje on królestwo nieba na Ziemi i pośród ludzi. Nie mów o tym nikomu, za wyjątkiem Józefa i Elżbiety, twojej krewnej, której także się ukazałem i która też wkrótce narodzi syna o imieniu Jan, a będzie on szykował drogę tej wieści zbawienia, jaką twój syn będzie głosił ludziom z wielką mocą i głębokim przeświadczeniem. I nie wątp Mario w moje słowa, ponieważ dom ten został wybrany na ziemskie miejsce pobytu dziecka przeznaczenia. Wspiera cię moje błogosławieństwo, moc Najwyższych cię wzmocni, a Pan całej ziemi będzie cię osłaniał". 

Przez wiele tygodni Maria rozważała tę wizytę skrycie w swym sercu a gdy wiedziała już z pewnością, że jest brzemienna, ośmieliła się wyjawić to niezwykłe zdarzenie mężowi. Gdy Józef usłyszał o tym wszystkim, bardzo się zmartwił i nie mógł spać wiele nocy, choć w pełni ufał Marii. Z początku Józef wątpił w wizytę Gabriela. Później, gdy już się prawie przekonał, że Maria naprawdę słyszała głos i widziała kształt boskiego posłańca, bił się z myślami, kiedy rozważał, jak takie rzeczy mogą mieć miejsce? Jak może potomek ludzkiej istoty być dzieckiem boskiego przeznaczenia? W żaden sposób Józef nie mógł pogodzić tych tak sprzecznych idei, aż po wielu tygodniach rozważań, obydwoje, on i Maria doszli do wniosku, że zostali wybrani, aby zostali rodzicami Mesjasza, choć raczej nie było to zgodne z żydowskim rozumowaniem, że spodziewany wybawiciel ma mieć boską naturę. Gdy doszli do tak ważnego wniosku, Maria nalegała, żeby iść i odwiedzić Elżbietę.




Po powrocie Maria odwiedziła swych rodziców, Joachima i Annę. Dwu jej braci i dwie siostry, podobnie jak jej rodzice, zawsze pozostawali bardzo sceptyczni odnośnie boskiej misji Jezusa, aczkolwiek nic wtedy oczywiście nie wiedzieli o wizycie Gabriela. Jednak Maria zwierzyła się swej siostrze Salome, że uważa, iż jej syn ma zostać wielkim nauczycielem. Zwiastowanie Gabriela dla Marii miało miejsce następnego dnia po poczęciu Jezusa i to było jedyne nadnaturalne zdarzenie, związane z całym donoszeniem i urodzeniem obiecanego dziecka.


SEN JÓZEFA


 Józef nie pogodził się z ideą, że Maria zostanie matką niezwykłego dziecka, aż do momentu, kiedy miał sen, który wywarł na nim bardzo głębokie wrażenie. We śnie ukazał mu się jaśniejący posłaniec niebiański, który oświadczył między innymi: "Józefie, zjawiam się z polecenia Tego, który teraz rządzi na wysokościach i mam cię pouczyć w sprawie syna, którego urodzi Maria, a który stanie się wielką światłością dla świata. W nim będzie życie a życie jego stanie się światłem dla ludzkości. Przyjdzie on najpierw do swego ludu, ale oni go prawie nie przyjmą; jednak tym, którzy go przyjmą, objawi, że są dziećmi Boga". Po tym zdarzeniu, nigdy już Józef nie poddawał w wątpliwość wizyty Gabriela u Marii i obietnicy, że nienarodzone jeszcze dziecko stanie się boskim posłańcem dla świata.

We wszystkich tych nawiedzeniach nic nie było mówione o domu Dawida. Nigdy nie dawano do zrozumienia, że Jezus ma zostać "wybawicielem Żydów", czy nawet, że ma być długo wyczekiwanym Mesjaszem. Jezus nie był takim Mesjaszem, jakiego się Żydzi spodziewali, ale był wybawicielem świata. Jego misja była dla wszystkich ras i narodów, nie dla pewnej, pojedynczej grupy ludzi. Ród Józefa nie pochodził od króla Dawida. Więcej przodków Dawidowych miała Maria niż Józef. Prawdą jest, że Józef szedł do miasta Dawida, Betlejem, zarejestrować się w rzymskim spisie ludności, ale stało się tak dlatego, że sześć pokoleń wcześniej, przodek Józefa po linii ojca w tamtym pokoleniu, będąc sierotą, został adoptowany przez pewnego Sadoka, który z kolei był potomkiem Dawida w linii prostej; odtąd Józef został także zaliczony do "domu Dawida". 

Większość tak zwanych mesjanistycznych proroctw Starego Testamentu zostało dostosowane do Jezusa długo po jego życiu przeżytym na Ziemi. Przez wieki prorocy żydowscy głosili przybycie wybawiciela i obietnice te były interpretowane przez kolejne pokolenia, jako odnoszące się do nowego żydowskiego władcy, który zasiadłby na tronie Dawida i rzekomymi cudownymi metodami Mojżesza umocnił Żydów w Palestynie jako potężny naród, wolny od wszelkiej obcej dominacji. Oprócz tego wiele symbolicznych urywków, znajdujących się w hebrajskim Piśmie Świętym, niewłaściwie odnoszono później do misji życiowej Jezusa. Wiele cytatów tak wypaczono, żeby wyglądało, iż pasują do jakiegoś epizodu z życia Mistrza na Ziemi. Jezus sam swego czasu publicznie zaprzeczył jakimkolwiek związkom z królewskim domem Dawida. Nawet cytat "panna urodzi syna" został przerobiony tak, że to "dziewica urodzi syna". Odnosiło się to także do wielu genealogii, zarówno Józefa jak i Marii, które zostały stworzone później, gdy Michał (Emmanuelskończył swą misję na Ziemi. Wiele tych linii genealogicznych obejmuje znaczną ilość przodków Mistrza, jednak generalnie nie są one autentyczne i nie można na nich polegać jako na faktach. Wcześni wyznawcy Jezusa zbyt często ulegali pokusie przetwarzania wszystkich wypowiedzi proroczych tak, aby wyglądały, że znajdują swe wypełnienie w życiu ich Pana i Mistrza.




ZIEMSCY RODZICE JEZUSA


 Józef był człowiekiem z natury łagodnym, nadzwyczaj sumiennym i w każdym względzie wiernym religijnym zasadom i zwyczajom swego narodu. Niewiele mówił, ale dużo myślał. Bolesna sytuacja narodu żydowskiego przysparzała wiele trosk Józefowi. Jako młodzieniec, w otoczeniu ośmiorga swych braci i sióstr, był bardziej radosny, jednak we wczesnych latach życia małżeńskiego (podczas dzieciństwa Jezusa) ulegał okresom lekkiego, duchowego zniechęcenia. Takie przejawy zmienności w usposobieniu ustąpiły w znacznym stopniu na krótko przed jego przedwczesną śmiercią oraz po tym, jak poprawiła się sytuacja ekonomiczna rodziny, dzięki jego awansowi z pozycji cieśli do roli dobrze prosperującego przedsiębiorcy budowlanego. 

Temperament Marii był zupełnym przeciwieństwem temperamentu jej męża. Była zazwyczaj radosna, bardzo rzadko bywała przygnębiona i miała zawsze pogodne usposobienie. Intensywnie i często wyrażała swe uczucia i nigdy nie widziano jej zasmuconej, aż do momentu nagłej śmierci Józefa. I nie ochłonęła jeszcze z tego szoku, kiedy poddała się natłokowi niepokojów i pytań, rozbudzonych przez nadzwyczajną działalność najstarszego syna, która tak nagle roztoczyła się przed jej zdziwionymi oczami. Jednak w czasie tych wszelkich, niezwykłych przeżyć, Maria pozostawała opanowana, odważna i dosyć rozsądna w swych relacjach z dziwnym i niewiele rozumianym, pierworodnym synem oraz z pozostałymi przy życiu jego braćmi i siostrami.

Jezus odziedziczył po swoim ojcu większość swej niezwykłej delikatności i zdumiewającego, pełnego sympatii zrozumienia natury ludzkiej; po matce odziedziczył dar wielkiego nauczyciela i silną tendencję do słusznego oburzania się. W swych uczuciowych reakcjach na otoczenie, podczas swego dorosłego życia, Jezus czasami był podobny do ojca, zamyślony i pełen czci, momentami cechował go dostrzegalny smutek; jednak znacznie częściej szedł naprzód sposobem matki, optymistycznie i z natury zdecydowanie. Generalnie, temperament Marii przeważał raczej w misji Boskiego Syna, gdy dorósł i zaczął realizować ważne zadania swego dojrzałego życia. W niektórych okolicznościach Jezus łączył przymioty rodziców, w innych wypadkach wykazywał cechy jednego z nich, w przeciwieństwie do cech drugiego. Od Józefa Jezus przyswoił dokładną wiedzę o obyczajach żydowskiej obrzędowości i niezwykłą znajomość hebrajskiego Pisma Świętego; od Marii pochodził jego poszerzony punkt widzenia na życie religijne oraz bardziej tolerancyjna koncepcja osobistej wolności duchowej. Zarówno rodzina Józefa jak i Marii posiadała dobre wykształcenie jak na tamte czasy. Józef i Maria byli wykształceni znacznie ponad przeciętną, jak dla ich czasu i pozycji życiowej. On był myślicielem, ona planistką, specjalistką od adaptacji i praktycznej, natychmiastowej realizacji. Józef był brunetem o czarnych oczach; Maria niemalże blondynką o oczach brązowych.  

Gdyby Józef żył, bez wątpienia niezłomnie wierzyłby w boską misję swego najstarszego syna. Maria wahała się pomiędzy wiarą a zwątpieniem, będąc pod wpływem stanowiska zajmowanego przez resztę jej dzieci oraz przyjaciół i krewnych, ale gdy ostatecznie miała powziąć decyzję, zawsze umacniało ją wspomnienie wizyty Gabriela zaraz po poczęciu dziecka. Maria była mistrzynią w tkaniu i uzdolnioną ponad przeciętność w większości sztuk gospodarstwa domowego tamtych dni; była dobrą gospodynią i wspaniałą organizatorką ogniska rodzinnego. Zarówno Józef jak i Maria byli dobrymi nauczycielami i dbali też o to, aby ich dzieci były dobrze obeznane z wiedzą tamtych czasów. Gdy Józef był młodym człowiekiem, zatrudniony został przez ojca Marii do pracy przy budowie przybudówki do domu i tak naprawdę zaloty tej pary, która miała zostać rodzicami Jezusa, zaczęły się wtedy, gdy Maria przyniosła Józefowi kubek wody w czasie obiadu. Józef i Maria wzięli ślub zgodnie z żydowskimi obyczajami, w domu Marii, w okolicach Nazaretu, gdy Józef miał dwadzieścia jeden lat. Małżeństwo to sfinalizowało formalne zaloty, trwające prawie dwa lata. Krótko po tym małżeństwo przeprowadziło się do nowego domu w Nazarecie, zbudowanego przez Józefa z pomocą dwóch jego braci. Dom położony był u stóp pobliskiego wzniesienia, które wdzięcznie górowało nad całą okolicą. W tym, specjalnie przygotowanym domu, młodzi, przyszli rodzice myśleli powitać obiecane dziecko, nie zdając sobie sprawy z tego, że to doniosłe dla wszechświata zdarzenie nastąpi wtedy, gdy będą poza domem, w Betlejem Judzkim.

Większa część rodziny Józefa uwierzyła w nauki Jezusa, ale mało kto z rodziny Marii uwierzył w niego, zanim Jezus nie odszedł z tego świata. Józef przychylał się bardziej ku duchowej koncepcji spodziewanego Mesjasza, ale Maria i jej rodzina, zwłaszcza ojciec, trzymali się idei Mesjasza jako świeckiego wybawiciela i władcy politycznego. Przodkowie Marii utożsamiali się w znacznym stopniu z działalnością Machabeuszy, wtedy z niezbyt odległych czasów. Józef trzymał się mocno wschodnich albo babilońskich zapatrywań religii żydowskiej, Maria skłaniała się silnie ku bardziej swobodnym i rozbudowanym, zachodnim albo hellenistycznym interpretacjom Prawa i Proroków.


DOM W NAZARECIE


 Dom Jezusa położony był w północnej części Nazaretu, niedaleko wysokiego wzgórza, w pewnej odległości od miejskiego źródła, znajdującego się we wschodniej części miasta. Rodzina Jezusa mieszkała na peryferiach miasta, co później znacznie ułatwiało Jezusowi częste wypady w okolice oraz wycieczki na szczyt pobliskiego wzniesienia, najwyższego ze wszystkich wzgórz w południowej Galilei, za wyjątkiem pasma górskiego Tabor na wschodzie i wzgórza Nain, które było mniej więcej tej samej wysokości. Dom ten znajdował się lekko na południe i wschód od południowego cypla wzgórza i prawie pośrodku pomiędzy podstawą wzniesienia a drogą wiodącą z Nazaretu do Kany. Ulubioną przechadzką Jezusa, oprócz wspinania się na wzgórze, było chodzenie wąskim szlakiem, wijącym się wokół podstawy wzgórza, w kierunku północno-wschodnim, aż do tego punktu, gdzie dochodziła droga na Seforis. 

Dom Józefa i Marii był jednopokojowym budynkiem z kamienia, z płaskim dachem i przylegającym do niego pomieszczeniem, służącym do trzymania zwierząt. Wyposażenie domu składało się z niskiego stołu kamiennego, wyrobów ceramicznych oraz kamiennych misek i garnków, warsztatu tkackiego, stojaka pod lampę, kilkunastu drobnych narzędzi i maty do spania na kamiennej podłodze. Na podwórzu, w pobliżu przybudówki dla zwierząt, było zadaszenie na piec i młyn do mielenia zboża. Do obsługi tego typu młyna potrzeba było dwóch osób, jednej do mielenia, drugiej do sypania zboża. Kiedy Jezus był małym chłopcem, często sypał zboże, podczas gdy jego matka obracała żarna. W późniejszych latach, kiedy rodzina się powiększyła, wszyscy zasiadali po turecku przy powiększonym stole kamiennym i jedli posiłki, nabierając ze wspólnej misy lub garnka z jedzeniem. W czasie zimy, przy kolacji, stół bywał oświetlany małą, płaską lampą glinianą, napełnianą oliwą z oliwek. Po urodzeniu Marty, Józef zbudował przybudówkę do tego domu, duży pokój używany na warsztat ciesielski w czasie dnia i jako sypialnia w nocy.




PODRÓŻ DO BETLEJEM


 W marcu, 8 roku p.n.e. (w tym miesiącu, gdy Józef i Maria wzięli ślub), cesarz August wydał dekret, że wszyscy mieszkańcy Cesarstwa Rzymskiego mają być policzeni, że należy zrobić spis, który mógłby zostać użyty do usprawnienia opodatkowania. Żydzi zawsze mieli wielkie opory przed wszelkimi próbami "liczenia ludzi" i to, w połączeniu z poważnymi trudnościami wewnętrznymi Heroda, króla Judei, przyczyniło się do jednorocznego opóźnienia spisu w Królestwie Żydowskim. Spis ten został przeprowadzony na obszarze całego Cesarstwa Rzymskiego w roku 8 p.n.e., za wyjątkiem palestyńskiego królestwa Heroda, gdzie był zrobiony w rok później, w 7 r. p.n.e.

Nie było potrzeby, aby Maria szła do Betlejem się zapisać - Józef upoważniony był do rejestracji całej swojej rodziny - ale Maria, będąc osobą śmiałą i wojowniczą, upierała się mu towarzyszyć. Obawiała się zostać sama, żeby dziecko nie urodziło się wtedy, kiedy Józefa nie będzie, a poza tym Betlejem nie leżało zbyt daleko od miasta Judy i Maria przewidywała możliwość radosnego spotkania ze swoją krewną, Elżbietą. Józef właściwie zabronił Marii iść razem z nim, ale na nic się to nie zdało; gdy pakowano jedzenie na podróż, na trzy czy cztery dni, Maria przygotowała podwójne porcje i była gotowa do drogi. Jednak zanim wyszli, Józef pogodził się z faktem, że Maria też z nim pójdzie i pogodnie wyszli z Nazaretu o świcie. Józef i Maria byli biedni a skoro mieli tylko jedno juczne zwierzę, Maria, będąc brzemienną, jechała na zwierzęciu razem z zapasami, podczas gdy Józef szedł obok prowadząc zwierzę. Budowa i meblowanie domu mocno nadszarpnęły zasoby Józefa, gdyż musiał on także dokładać do utrzymania swoim rodzicom, ponieważ jego ojciec od niedawna był niepełnosprawny. Tak więc ta żydowska para wyruszyła z ich skromnego domu, wczesnym rankiem, 18 sierpnia, roku 7 p.n.e., w drogę do Betlejem.

W pierwszy dzień podróży ich droga wiodła wokół pogórza góry Gilboa, gdzie obozowali nocą nad rzeką Jordan, rozmawiając wiele o tym, jaki to syn im się urodzi; Józef obstawał przy koncepcji nauczyciela duchowego, Maria trzymała się idei żydowskiego Mesjasza, wybawiciela narodu hebrajskiego. Jasnym i wczesnym rankiem, 19 sierpnia, Józef i Maria znowu byli w drodze. Obiad zjedli u stóp góry Sartaba, górującej nad doliną Jordanu i poszli dalej, zostając na noc w Jerychu, gdzie zatrzymali się w zajeździe przy drodze, na peryferiach miasta. Po kolacji, podróżni z Nazaretu udali się na nocny odpoczynek, po wielu dyskusjach na temat ucisku rządów rzymskich, Heroda, rejestracji w spisie i porównywania wpływu Jerozolimy i Aleksandrii, jako centrów żydowskiego nauczania i kultury. Wczesnym rankiem, 20 sierpnia, znów byli w drodze, docierając przed południem do Jerozolimy, potem odwiedzili Świątynię, a idąc dalej prosto do celu, przybyli do Betlejem tuż po południu.

Zajazd był przepełniony, zatem Józef szukał zakwaterowania u dalekich krewnych, ale każdy pokój w Betlejem był zapełniony po brzegi. Wracając na dziedziniec zajazdu, Józef dowiedział się, że stajnie dla karawan, wyciosane z boku w skale a położone tuż poniżej zajazdu, zostały opróżnione ze zwierząt i wyczyszczone na przyjęcie lokatorów. Zostawiwszy osła na dziedzińcu, Józef wziął na plecy worki z rzeczami i żywnością i zszedł z Marią po kamiennych stopniach do ich kwater poniżej. Zakwaterowali się w czymś w rodzaju magazynu zbożowego, znajdującego się przed przegrodami i żłobami. Rozwiesili zasłony namiotowe i uznali, że mają szczęście, znajdując tak wygodne kwatery. Józef chciał od razu wyjść i się zapisać, ale Maria była zmęczona; była bardzo niespokojna i błagała, żeby został przy niej, co też uczynił.




NARODZINY JEZUSA


 Przez całą tę noc Maria była niespokojna, tak, że żadne z nich nie spało wiele. O świcie bóle porodowe były bardzo wyraźne a w południe, 21 sierpnia, roku 7 p.n.e., Maria urodziła chłopczyka, z pomocą i życzliwą posługą kobiet, towarzyszek podróży. Jezus z Nazaretu przyszedł na świat, został zawinięty w odzież, którą Maria zabrała ze sobą na taką ewentualność i położony w pobliskim żłobie. Obiecane dziecko urodziło się w ten sam sposób, jak przyszły na świat wszystkie dzieci tak przedtem jak i potem; a ósmego dnia, zgodne z żydowskim zwyczajem, chłopiec został obrzezany i formalnie nazwany Jeszua (Jezus). 

Na drugi dzień po urodzeniu Jezusa, Józef zarejestrował się w spisie. Potem spotkał człowieka, z którym rozmawiali dwa dni wcześniej w Jerychu i został przezeń zaprowadzony do dobrze sytuowanego przyjaciela, który miał pokój w zajeździe i który powiedział, że chętnie zamieni się kwaterami z parą z Nazaretu. Tego popołudnia przeprowadzili się do zajazdu, w którym przemieszkali prawie trzy tygodnie, zanim znaleźli zakwaterowanie w domu dalekiego krewnego Józefa. Na drugi dzień po narodzeniu Jezusa, Maria posłała wiadomość Elżbiecie, że dziecko przyszło na świat i otrzymała odpowiedź, zapraszającą Józefa do Jerozolimy, dla omówienia wszystkich ich spraw z Zachariaszem. W następnym tygodniu Józef poszedł do Jerozolimy, aby spotkać się z Zachariaszem. Zarówno Zachariasz jak i Elżbieta żywili szczere przekonanie, że Jezus rzeczywiście zostanie żydowskim wybawicielem, Mesjaszem, a ich syn, Jan, będzie zwierzchnikiem jego popleczników, jego prawą ręką, człowiekiem przeznaczenia. Ponieważ Maria miała takie same przekonania, łatwo było nakłonić Józefa do pozostania w Betlejem, mieście Dawida, aby Jezus mógł tam dorastać i zostać następcą Dawida na tronie całego Izraela. Dlatego też pozostali w Betlejem ponad rok, Józef pracował w swym zawodzie cieśli. 

W czasie narodzin Jezusa, w południe, serafini z Urantii, zebrani pod kierunkiem swych przełożonych, śpiewali hymny chwały nad żłobem betlejemskim, ale ludzkie uszy nie słyszały tych głosów pochwalnych. Ani pasterze, ani żadni inni śmiertelnicy nie przyszli składać hołdu dziecięciu z Betlejem, aż do dnia przybycia pewnych kapłanów z Ur, których Zachariasz przysłał z Jerozolimy. Jakiś czas wcześniej, poinformował tych kapłanów z Mezopotamii pewien dziwny nauczyciel religijny z ich kraju, że miał sen, w którym otrzymał wiadomość, że "światło życia" ma się wkrótce pojawić na Ziemi, jako dziecko pośród Żydów. I trzej nauczyciele poszli we wskazanym kierunku, szukając tego "światła życia". Po wielu tygodniach daremnych poszukiwań w Jerozolimie, już mieli wracać do Ur, gdy spotkał ich Zachariasz i zwierzył im się ze swego przekonania, że to Jezus jest celem ich poszukiwań i posłał ich do Betlejem, gdzie spotkali dziecko i zostawili swe dary Marii, jego ziemskiej matce. W momencie ich wizyty dziecko miało prawie trzy tygodnie. 

Mędrcy nie widzieli gwiazdy wiodącej ich do Betlejem. Ta piękna legenda o gwieździe betlejemskiej powstała w następujący sposób. Jezus urodził się 21 sierpnia, w południe, w roku 7 p.n.e. 29 maja, roku 7 p.n.e., miała miejsce niezwykła koniunkcja Jowisza i Saturna w konstelacji Ryb. Ciekawym faktem astronomicznym jest to, że podobne koniunkcje zdarzyły się 29 września i 5 grudnia tego samego roku. Na podstawie tych niecodziennych, ale zupełnie naturalnych zdarzeń, gorliwcy z następnego pokolenia, kierując się jak najlepszymi intencjami, stworzyli wzruszającą legendę o gwieździe betlejemskiej i o pełnych uwielbienia mędrcach, prowadzonych przez nią do żłobu, gdzie ujrzeli dziecię i cześć oddali nowo narodzonemu. Orientalne i bliskie orientalnym umysły lubują się w baśniowych historiach i wciąż przędą takie piękne mity o życiu swych przywódców religijnych i bohaterów politycznych. Kiedy nie było druku, gdy większość wiedzy ludzkiej przekazywana była z ust do ust, z jednego pokolenia na drugie, bardzo łatwo było mitom stać się tradycją a tradycji zostać w końcu uznaną za fakt.




PREZENTACJA W ŚWIĄTYNI


 Mojżesz nauczał Żydów, że każdy pierworodny syn należy do Pana a zamiast jego ofiarowania, jak to było w zwyczaju u narodów pogańskich, syn taki może żyć, jeśli rodzice go okupią, płacąc pięć szekli dowolnemu, uprawnionemu do tego kapłanowi. Istniało także rozporządzenie Mojżeszowe, nakazujące, aby matka, po upływie odpowiedniego czasu, pojawiła się w Świątyni celem oczyszczenia (lub, aby ktoś za nią zrobił właściwą ofiarę). Zazwyczaj dopełniano obu tych obrzędów jednocześnie. Dlatego też Józef i Maria osobiście poszli do Świątyni w Jerozolimie, aby zaprezentować Jezusa kapłanom i dokonać jego okupienia, jak również, aby złożyć odpowiednią ofiarę dla obrzędowego oczyszczenia Marii z rzekomej nieczystości porodu. 

Kręciły się stale po dziedzińcach Świątyni dwie ciekawe postacie, pieśniarz Szymon i poetka Anna. Szymon był Judejczykiem, Anna Galilejką. Para ta często przebywała razem a oboje byli w zażyłości z kapłanem Zachariaszem, który zawierzył im tajemnicę Jana i Jezusa. Zarówno Szymon jak i Anna wyczekiwali przyjścia Mesjasza a ich zaufanie do Zachariasza sprawiło, że byli przekonani, iż to Jezus jest spodziewanym wybawicielem narodu żydowskiego. Zachariasz wiedział, w którym dniu można się było spodziewać, że Józef i Maria zjawią się w Świątyni razem z Jezusem i tak ułożył z Szymonem i Anną, że da znak, pozdrawiając podniesieniem ręki tego w procesji pierworodnych dzieci, który jest Jezusem. Na tę okoliczność Anna napisała wiersz, który Szymon zaśpiewał, ku wielkiemu zdumieniu Józefa, Marii i wszystkich, którzy zebrali się na dziedzińcu Świątyni. Tak brzmiał ich hymn okupienia pierworodnego syna:

"Niech będzie uwielbiony Pan, Bóg Izraela,
Że nawiedził lud swój i dokonał jego odkupienia;
Podniósł róg zbawienia dla nas wszystkich
W domu sługi swego, Dawida.
Jak zapowiedział przez usta swych świętych proroków
Że nas wybawi od nieprzyjaciół i z ręki wszystkich, którzy nas nienawidzą; 
Że miłosierdzie okaże ojcom naszym i wspomni na swoje święte przymierze
Na przysięgę, którą złożył ojcu naszemu Abrahamowi,
Że nam użyczy tego, iż z mocy nieprzyjaciół wyrwani, 
Bez lęku służyć mu będziemy,
W pobożności i sprawiedliwości przed nim po wszystkie dni nasze.
A ty, dziecię obiecane, prorokiem Najwyższego zwać się będziesz;
Bo pójdziesz przed obliczem Pana torując drogę królestwu jego;
Jego ludowi dasz poznać zbawienie
Przez odpuszczenie mu grzechów.
Radujcie się miłosierdziem serdecznym Boga naszego. 
Przez nie z wysoka wschodzące słońce nas nawiedza
By zajaśnieć tym, co w mroku i cieniu śmierci mieszkają, 
Aby nasze kroki zwrócić na drogi pokoju.
A teraz, o Panie, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju, według słowa Twego
Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie,
Któreś przygotował wobec wszystkich narodów;
Światło nawet na oświecenie pogan
I na chwałę ludu twego, Izraela"

W drodze powrotnej do Betlejem Józef i Maria milczeli - zmieszani i onieśmieleni. Marię bardzo niepokoiło pożegnalne pozdrowienie Anny, sędziwej poetki, a Józef był w złym nastroju z powodu tej przedwczesnej próby zrobienia z Jezusa spodziewanego Mesjasza narodu żydowskiego.


CZYNY HERODA


 Szpiedzy Heroda jednak nie próżnowali. Kiedy zameldowali mu o wizycie w Betlejem kapłanów z Ur, Herod wezwał tych Chaldejczyków, aby stawili się przed nim. Dopytywał się skrzętnie tych mędrców o nowego "króla Żydów", ale nie bardzo go zadowolili, objaśniając, że dziecko urodziło się kobiecie, która przyszła do Betlejem ze swym mężem zarejestrować się w spisie. Herod, niezadowolony z ich odpowiedzi, odesłał ich z sakiewką i polecił, że mają znaleźć dziecko, aby on też mógł iść i oddać mu pokłon, skoro oświadczyli, że królestwo jego ma być duchowe a nie doczesne. Kiedy mędrcy nie wrócili, podejrzliwość Heroda wzrosła. Gdy wciąż na nowo rozważał to wszystko, wrócili jego informatorzy i przedstawiali mu pełny raport z ostatnich wydarzeń w Świątyni, przynosząc częściową kopię pieśni Szymona, śpiewanej podczas obrzędu okupienia Jezusa. Ale nie udało im się wyśledzić Józefa i Marii i Herod bardzo się na nich rozgniewał, kiedy nie potrafili mu odpowiedzieć, dokąd ta para zabrała dziecko. Następnie wysłał poszukiwaczy, aby znaleźli Józefa i Marię. 

Wiedząc, że Herod ściga rodzinę z Nazaretu, Zachariasz i Elżbieta trzymali się z dala od Betlejem. Chłopczyk został ukryty u krewnych Józefa. Józef bał się szukać pracy a niewielkie oszczędności rodziny kurczyły się gwałtownie. Nawet podczas obrzędów oczyszczających w Świątyni, Józef uznał się za tak biednego, że miał prawo ofiarować za Marię dwa młode gołębie, jak to zalecał Mojżesz dla oczyszczenia matek wśród ubogich. Kiedy po ponad roku poszukiwań szpiedzy nie znaleźli Jezusa, oraz na skutek podejrzeń, że dziecko wciąż ukrywane jest w Betlejem, Herod przygotował rozkaz, aby prowadzono systematyczne poszukiwania w każdym domu w Betlejem, jak również to, że wszyscy chłopcy w wieku poniżej dwu lat mają być zabici. W ten sposób Herod chciał mieć pewność, że dziecko, które miało zostać "królem Żydów", zostanie zabite. I tak jednego dnia w Betlejem Judzkim zginęło szesnastu chłopczyków. 

Ale intrygi i morderstwa, nawet we własnej, najbliższej rodzinie Heroda, były na porządku dziennym na jego dworze. Masakra dzieci miała miejsce mniej więcej w środku października, roku 6 p.n.e., kiedy Jezus miał nieco ponad rok. Jednak nawet wśród zatrudnionych na dworze Heroda byli wierzący w nadchodzącego Mesjasza i jeden z nich, dowiedziawszy się o rozkazie zabicia chłopców betlejemskich, porozumiał się z Zachariaszem, który z kolei wysłał posłańca do Józefa; i w nocy przed tą masakrą Józef i Maria wyszli z dzieckiem z Betlejem, udając się do Aleksandrii w Egipcie. Żeby nie zwracać na siebie uwagi, szli do Egiptu z Jezusem sami. Poszli do Aleksandrii, dzięki pieniądzom dostarczonym im przez Zachariasza; tam Józef pracował w swym zawodzie, podczas gdy Maria i Jezus zakwaterowani zostali u dobrze sytuowanych krewnych z rodziny Józefa. W Aleksandrii pozostali pełne dwa lata a do Betlejem wrócili dopiero po śmierci Heroda (4 r. p.n.e.).




CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz