Stron

wtorek, 30 sierpnia 2022

UMIERAMY I CO DALEJ? - czyli co się z nami dzieje po śmierci? - Cz. LIX

ŻYCIE PO ŚMIERCI -

CZYLI RELACJE OSÓB,

KTÓRE PRZEŻYŁY WŁASNĄ ŚMIERĆ

 


 

III

ODWIEDZINY Z ZAŚWIATÓW

Cz. I

 
 
 

 
 
OSTATNI Z LEGENDARNEGO SZCZEPU AGHERTI
 
 
 Do najciekawszych wypadków ostatnich czasów w dziedzinie kontaktów z tamtym światem należy zaliczyć przygodę angielskiego kapitana, Brightona. A oto jego sprawozdanie:
 
Jesienią 1945 roku znajdowałem się wraz z kompanią Highlanderów w pobliżu Leh w Himalajach, w Indiach. Któregoś wieczoru, kiedy siedziałem w namiocie pisząc listy, które nazajutrz miały odejść pocztą do Anglii, wszedł do namiotu jeden z moich młodych żołnierzy. Człowiek ten jednak nie miał na sobie munduru, lecz szpitalną piżamę. Także na głowie nie miał czapki, a wchodząc nie zasalutował. Zwyczajnie zwrócił się do mnie: 
 
- Proszę, niech kapitan prześle mój zaległy żołd mojej matce w Manchesterze. Niech pan będzie uprzejmy i zanotuje jej adres. 
 
Mechanicznie zapisałem, co mi żołnierz podyktował i powiedziałem:
 
- W porządku, będzie załatwione. 
 
Żołnierz opuścił mój namiot milcząc i bez salutowania, tak jak wszedł. Będąc znów sam w namiocie uprzytomniłem sobie, że wystąpienie żołnierza było co najmniej dziwne. Jak on w ogóle śmiał wejść do namiotu dowódcy w piżamie i bez salutowania wypowiedzieć swoją prośbę? To mnie zirytowało. Kazałem więc wezwać sierżanta, aby z nim pogadać.
 
- Sierżancie - zawołałem - dlaczego pozwoliliście szeregowcowi Youngowi wejść w piżamie do mojego namiotu? Rozkazuję, aby szeregowiec Young natychmiast stawił się umundurowany.
 
- Panie kapitanie - odparł sierżant - czy pan zapomniał, że szeregowiec Young zmarł wczoraj w szpitalu w Svingar? Meldunek o tym położyłem panu dziś rano na stole. 
 
- Meldunku jeszcze nie czytałem. Dziwne mi się jednak wydaje, że Young był u mnie i prosił, aby jego zaległy żołd wysłać matce. Podał nawet jej adres.
 
- Rzeczywiście dziwne - zauważył sierżant - a ja Jego rzeczy sprzedałem wśród kolegów w drodze licytacji i byłem w kłopocie co zrobić z pieniędzmi, bo w jego papierach nie ma żadnego adresu. 
 
To zdarzenie zastanowiło kapitana Brightona. Mieszkał on w Indiach dość długo, wiedział więc, że na świecie zdarzają się rzeczy niezrozumiałe dla trzeźwych materialistów. Kapitan Brighton polecił więc wpierw sprawdzić, czy adres matki Younga jest właściwy. Okazało się, że tak. 
 
Sprawa ta jednak nadal chodziła mi po głowie - opowiadał kapitan Brighton. - Zastanawiałem się, jak to się stało, że szeregowiec Young mi się pokazał. Kiedyś usłyszałem, że w pobliżu mego posterunku mieszka młody Hindus, Swany Asmari Gopal, który od kilku lat wiódł tu życie pustelnicze. Hen, wysoko na szczytach "Dachu Świata", gdzie daje się odczuć wpływ ciał astralnych Adeptów, młody Hindus zagłębiał się w tajnikach prastarej wiedzy swego narodu. Zdobył on na tej drodze nie tylko wiedzę magiczną i okultystyczną, lecz miał ją opanowaną w niebywały wręcz sposób. Przebywał wśród tych zagadnień od dziecka. Tak więc Hindus, człowiek myślący nowocześnie, o wykształceniu uniwersyteckim, był także wybitnym medium (pośrednikiem) między naszym i tamtym światem. 
 
Któregoś dnia - ciągnie swą opowieść kapitan Brighton - wybrałem się do Hindusa i opowiedziałem o zdarzeniu z szeregowcem Youngiem. Swany Asmari Gopal wytłumaczył mi na wstępie, że było to ciało astralne zmarłego, który w trosce o swą matkę powrócił na nasz świat, aby podać mi jej adres, czego zapomniał załatwić za życia. Ponieważ bardzo zainteresowałem się życiem pośmiertnym, wdałem się w rozmowę na ten temat. W toku dyskusji wyraziłem zdanie, że co prawda wierzę w życie pozagrobowe, lecz nie mogę sobie wyobrazić, jak to życie tam wygląda. Natomiast gorąco pragnąłbym dowiedzieć się o tym czegoś bliższego. Hindus uśmiechnął się tajemniczo i powiedział: 
 
- Widzi pan, jestem jednym z ostatnich członków legendarnego niegdyś szczepu Agherti, który ma dar kontaktowania się z duchami zmarłych. Chętnie ułatwię panu możliwość rzucenia okien w zaświaty, lecz może to być dla pana niebezpieczne. Mogłoby się zdarzyć, że zechciałby pan opuścić teraz ten świat na zawsze. Kto jednak przyłoży rękę do opuszczenia swego fizycznego bytu przed czasem, jaki jest dla niego przewidziany, ten musi brakujący mu okres do zakończenia życia doczesnego spędzić w warunkach bardzo nieprzyjemnych, poniekąd w zawieszeniu, będąc już nie tu, a jeszcze nie tam. Ten świat bowiem opuścił, a do tamtego nie może być jeszcze przyjęty. 
 
Kiedy oświadczyłem Hindusowi, że uważam siebie za osobowość silną, pełną energii i przywiązania do tego świata, Swan Asmari Gopal odparł: 
 
- Niech więc pan zwróci baczną uwagę na to, co teraz nastąpi. Na jedno muszę jeszcze panu zwrócić uwagę, iż cokolwiek się stanie, niech się pan w to nie wtrąca, niech pan mnie nie dotyka i pozostawi mnie swemu losowi bez obawy o moją osobę.
 
Następnie Hindus ukrył twarz w dłoniach, a po chwili konwulsyjne drgawki zaczęły wstrząsać jego ciałem. Chciałem skoczyć mu na pomoc, lecz w ostatniej chwili przypomniało mi się jego ostrzeżenie. Nagle zaczęło mnie ogarniać dziwne uczucie duszności. Już zacząłem żałować mego pochopnego postanowienia. Chciałem powiedzieć Hindusowi, aby dał spokój i przerwał doświadczenie, bo czuję się niedobrze, lecz już nie mogłem wypowiedzieć ani słowa, chociaż usilnie się starałem. Tylko w myślach wołałem: "przerwać, przerwać". Dookoła mnie wszystko zaczęło falować, jakby ogarnął mnie wiatr. Wydawało mi się, że zbliżają się do mnie olbrzymie, mgliste meduzy. Nagle przestrzeń się rozjaśniła, błyszcząc promiennym światłem, jakiego nie widuje się nigdy na Ziemi i w życiu fizycznym. Mgliste meduzy zaczęły się powoli skupiać i nabierać ludzkich kształtów. Wreszcie jakaś ludzka postać usiadła obok Hindusa... i wówczas rozpoznałem to dziwne zjawisko. To była moja siostra Marianna, która zmarła przed czterema laty. Chciałem coś powiedzieć, zawołać ją, podać jej rękę, lecz byłem jak porażony. Nawet nie mogłem jej powitać szeptem. Milcząc, zjawa spoglądała na mnie poważnym wzrokiem. "Ja chyba oszaleję" - myślał mój mózg, jeżeli zjawa się nie odezwie.
 
- Przyszłam - oznajmiła wreszcie siostra - bo Swany Asmari Gopal mnie wezwał, abym tobie, braciszku, przyniosła wiadomości z tamtego świata. A więc wiedz, że przebywam w krainie, gdzie żyją ci, którzy zmarli na twoim świecie. Wszystkie dusze naszych tak zwanych zmarłych mają postacie podobne do ziemskich. Każdego, kto opuszcza swe ciało fizyczne, aby przyjść do nas, przyjmuje kilku z nas, którzy byli mu bliscy. Lecz taki nowy przybysz nie od razu dostaje się do najwyższej sfery nowego świata. Musi on przeżyć okres wyczekiwania i oczyszczenia. W tym czasie może on co prawda świadomie przebywać tu, lecz nie może jeszcze brać udziału w naszym tutejszym życiu. Nasz świat nie jest jakąś pustą przestrzenią. Także i tu istnieje materia, którą jednak możemy przenikać, tak samo, jak to możemy czynić, gdy chodzi o wasze materialne budowle oraz wszystko, co jest utworzone z materii fizycznej. Można powiedzieć, że dla nas nie ma przeszkód. Najgłębsze podziemia i najgrubsze ściany betonowe przenikamy z łatwością. Wszędzie możemy sięgnąć i dotrzeć lub przejść przez wszystkie przedmioty. Możemy posługiwać się energią, o której istnieniu ludzka myśl nie ma wyobrażenia. Nim ciebie teraz opuszczę, chciałabym ci coś powiedzieć. Tobie, który na Ziemi byłeś moim bratem. W Londynie przygotowuje się dusza pewnej starej kobiety do pożegnania się z waszym światem. Pójdę teraz do niej, aby być przy niej. Ta kobieta jest twoją matką.
 
- Nie - chciałem krzyknąć - nie, to nieprawda. Powiedz, że to nieprawda.
 
Lecz ja wiedziałem, że to prawda, choć w ostatnim liście matka pisała mi, że jest zdrowa. W tym momencie żałowałem, że Hindus Swany Asmari Gopal pozwolił mi uchylić zasłony i spojrzeć na tamten świat. Ogarnęła mnie żałość i ból. Siostra moja zdawała się rozumieć mój stan psychiczny, bo dodała: 
 
- Nie martw się o tych, którzy muszą was opuścić, przechodzą oni do cudownego świata. 
 
Po chwili moja siostra zaczęła znikać i niebawem jej nie było. Siedziałem bez ruchu, kiedy Swany Asmari Gopal podszedł do mnie i położył mi rękę na czole. Ogarnęło mnie uczucie spokoju, myśli moje stały się swobodniejsze, a uczucia bardziej opanowane.
 
- Bądź silny, będziesz potrzebował dużo energii - powiedział Hindus, mówiąc mi ty, co w zwykłych okolicznościach byłoby niedopuszczalne. - Wiem, że w tej godzinie twoja matka żegna się z tym światem, lecz pomyśl, ona umiera, żeby dalej żyć. Pomyśl, że jej śmierć fizyczna daje życie jej duszy. Są to urodziny jej właściwego, nieśmiertelnego Ja, jako że prawdziwa śmierć w ogóle nie istnieje. 
 
Kapitan Brighton powrócił do swej kompanii przygnębiony. Z niepokojem oczekiwał wiadomości o śmierci matki. Nazajutrz otrzymał od ojca telegram, że matka zmarła. Zdarzyło się to dokładnie w tym czasie, kiedy za pośrednictwem Hindusa siostra powiedziała mu o bliskiej śmierci matki.
 
 
 
 
 

DUCH AUGUSTA MOCNEGO - KRÓLA POLSKI
 
 
 
 
"CAŁE MOJE ŻYCIE BYŁO JEDNYM NIEPRZERWANYM GRZECHEM, 
BOŻE ZLITUJ SIĘ NADE MNĄ"
 
Ostatnie słowa, jakie tuż przed swą śmiercią (1 lutego 1733 r.) wypowiedzieć miał 
król Polski i książę Saksonii - (Fryderyk) August II Mocny
 
 
 Relację tę zaczerpnąłem z pamiętnika Wilhelminy, siostry Fryderyka II, króla pruskiego (1709-1758). Ojciec Wilhelminy, król pruski Fryderyk Wilhelm I był w owym czasie bardzo poruszony zgonem króla polskiego Augusta Mocnego, znanego nam bliżej z książki Józefa Ignacego Kraszewskiego: "Hrabina Cosel". August II Mocny zmarł w Warszawie dnia 1 lutego 1733 roku, bezpośrednio po przybyciu do stolicy Polski (przyjechał z Drezna do Warszawy 16 stycznia). Grumbkow, pierwszy minister króla pruskiego, widział się z Augustem Mocnym jeszcze na kilka dni przed jego śmiercią (spotkali się w Krośnie w dniach 10-11 stycznia). Król lubił Grumbkowa, nawet w pewnym sensie się z nim przyjaźnił. Kiedy więc serdecznie się żegnali, król miał jakoby powiedzieć:
 
- Już pana nigdy nie zobaczę, mój drogi... 
 
W dniu pierwszego lutego Grumbkow powiedział do Wilhelminy:
 
- W nocy zmarł nasz król. Widziałem go. Był u mnie nad ranem. Stanął nad moim łóżkiem i wpatrywał się we mnie długo. 
 
I rzeczywiście, o tej porze - jak się później okazało - gdy Grumbkow ujrzał Augusta II Mocnego w swoim pokoju, ten w Warszawie zmarł. Bardziej szczegółowo opisuje to zdarzenie znany niemiecki pisarz Jung Stilling. Według niego Grumbkow urządził przyjęcie dla Augusta Mocnego. Przy tej okazji zdrowo sobie popili (August Mocny lubił imprezy zakrapiane mnóstwem alkoholu i nawet organizował zawody kto więcej wypije. Tak było chociażby podczas spotkania z carem Rosji - Piotrem I w Rawie Ruskiej w dniach 20-23 sierpnia 1698 r. Obaj szli równo, pijąc na zmianę wino i wódkę szklankami, ostatecznie jednak - dosłownie o włos, tę niezwykłą konkurencję zwyciężył car, ale stracił przytomność wkrótce po tym, jak i Augustowi "urwał się film"). Grumbkow wracając w ciemnościach nocnych do siebie przez podwórze nadział się na dyszel od wozu i złamał sobie dwa żebra. Nazajutrz chcąc koniecznie pożegnać się z królem, kazał zanieść się w lektyce na dziedziniec. Król był już na nogach. W rozchełstanej koszuli i krótkiej polskiej baraniej kurtce pożegnał się z ministrem. 
 
Pierwszego lutego około godziny trzeciej nad ranem Grumbkow zobaczył króla stojącego nad jego łóżkiem. August II Mocny pochylił się do niego i powiedział: 
 
- Mon cher Grumbkow, je viens de mourir ce moment a Varsovie ("Mój Drogi Grumbkow, w tej chwili zmarłem w Warszawie"). 
 
Król był ubrany tak samo jak wówczas, kiedy się żegnali. Ponieważ minister wyraźnie widział króla wchodzącego do pokoju, zadzwonił na lokaja, śpiącego w przedpokoju.
 
- Czy widziałeś może tego, który przed chwilą wszedł do mojej sypialni? - spytał. 
 
Lecz lokaj nie widział nikogo. Grumbkow natychmiast napisał dokładny raport o całym zajściu do swego przyjaciela, feldmarszałka hrabiego Sachendorfa, który z kolei opis tego widzenia przesłał królowi pruskiemu.
 
- Chyba staremu Grumbkowowi od tych połamanych żeber całkiem pomieszało się w głowie - mruknął Fryderyk Wilhelm. 
 
Lecz mniej więcej po czterdziestu godzinach nadjechała konna sztafeta, która na granicy zluzowała sztafetę polskich ułanów i przywiozła wiadomość o śmierci Augusta II Mocnego.
 
Tego rodzaju wypadki nie należą do rzadkości. Na tamtym świecie nie istnieją ani przestrzeń, ani czas. Umierający król miał w sobie jeszcze w rezerwie tyle energii życiowej, że wystarczyła mu ona do wysłania swego ciała astralnego do przyjaciela. Na taki jednorazowy występ Grumbkow nie musiał mieć właściwości medialnych, które by mu pozwalały odstępować komuś energię witalną. Czasami konającemu lub właśnie zmarłemu starczy sił tylko na ciśnięcie dzwonka u drzwi wejściowych. Wtedy zdarza się, że ktoś z rodziny otwiera drzwi i... za nimi nie ma nikogo. Zdarzenia takie wielokrotnie notowano podczas pierwszej i drugiej wojny światowej. Takie "pożegnalne" wizyty czyjegoś ciała astralnego mogą się objawiać różnie. Na przykład: obraz spada ze ściany, bez powodu pęka szklanka stojąca na oknie albo też coś uderzy w szafę czy stół. Na zmaterializowane zamanifestowanie się zmarłemu zazwyczaj brak już sił, gdyż jego życiowy akumulator - mówiąc obrazowo jest już wyczerpany.
 
 

 
 
PS: Powracając jeszcze na moment do poprzedniego tematu tej serii, chciałbym wcisnąć krótką prywatę, a mianowicie dziś właśnie (kilka godzin temu) otrzymałem wiadomość od siostry że właśnie zdycha pies (a raczej suka) która była u nas (a raczej u siostry) od piętnastu lat. Przykra wiadomość, bo tego psiaka wychowała ono od szczeniaka (pamiętam, jak razem spały sobie w jednym łóżku, przykryte tak, że im tylko główki było widać 😇). Piszę o tym tylko dlatego, aby raz jeszcze przekonać siebie samego, jak kruche jest to nasze istnienie na tym świecie, i choć wiemy że śmierć nie istnieje, to jednak pewien rodzaj smutku w sercu pozostaje że danej osoby (czy zwierzęcia) już fizycznie przy nas nie będzie. W każdy razie dostałem takową wiadomość: "Wiesz, Pusia zdycha" co oznacza że jeszcze się męczy (a ponoć boli ją i nie może już ustać na nogach), siostra (magister farmacji) chciała nawet zawieść ją do znajomego weterynarza, ale było już za późno i nie chciała przeszkadzać mu o tej porze. Cóż, suka pewnie będzie zdychała całą noc, aż do rana, póki nie dostanie zastrzyku i nie zakończy się jej ziemska droga na tym Łez Padole. 😞  
 
 
 CDN.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz