Stron

wtorek, 6 września 2022

NIEWOLNICE - Cz. LXIV

CZYLI CZTERY HISTORIE

WSPÓŁCZESNYCH KOBIET

KTÓRE STAŁY SIĘ PRAWDZIWYMI

NIEWOLNICAMI

 

 
 

HISTORIA TRZECIA

SARAH

NIEWOLNICA SEKSUALNA

Cz. XI

 
 
 

 
 
OSTATNIE TCHNIENIE
 
 
 Wdech. Chwyt. Obrót. Pociągnięcie. Kliknięcie. Wydech. Podaj dalej i trzymaj kciuki za następny raz. Jak urozmaicić seks klientowi, który znudził się rutyną? Czym można podkręcić atmosferę wizyty u prostytutki? Co może przywrócić wcześniejszy poziom adrenaliny, gdy przestała już towarzyszyć zwykłej transakcji handlowej, jaką stało się pieprzenie za pieniądze? Istnieje prosty sposób. Trzeba sprawić, żeby przeżycie było ostrzejsze i brudniejsze. Od tak zwanego zwykłego seksu klient przechodzi do analnego, po analnym może trochę "sportów wodnych". A potem czas przejść do czegoś trochę bardziej brutalnego albo niebezpiecznego. Nie dla klienta, oczywiście, chociaż niektórzy chcieli być bici. Nie, ryzyko prawie nigdy nie dotyczyło jego. Wszystko spadało na biedną, załamaną prostytutkę, którą przyszedł wykorzystać. To jej groziło niebezpieczeństwo. I dzięki temu wszystko znowu stawało się ekscytujące, przynajmniej na chwilę. Bo bez względu na krążące teorie, w dziedzinie skomercjalizowanego seksu obowiązuje prawo malejących przychodów. Uwierzcie mi, pracowałam w tym zawodowo i wiem, jak to działa. Seks, odcięty od głębokiego, ożywiającego nurtu prawdziwej miłości, staje się czynnością mechaniczną. I jak każda czynność mechaniczna, z każdym powtórzeniem robi się coraz nudniejszy. Stąd konieczność dodatkowych podniet. W tym samym stopniu co do prostytucji, odnosi się to do pornografii. Pornografię znali wszyscy w Dzielnicy Czerwonych Latarni. Bóg jeden wie, ile sex shopów działało w jej klaustrofobicznych granicach, wydawało się, że dziesiątki dziesiątek - wszystkie z identycznymi neonami w witrynach: "Czasopisma, Wideo, Hardcore". A wewnątrz, na drewnianych półkach można było znaleźć błyszczące kolorowe obrazy - na papierze czy na taśmie - ciał penetrowanych w imię przyjemności. Rzecz jasna, męskiej przyjemności. Pornografia jest interesem o zasięgu światowym. Główne ośrodki, w których się ją produkuje, nie znajdują się w wilgotnej, ponurej Holandii, ale w słonecznej Hiszpanii albo południowej Kalifornii. Amsterdam jest jedynie ośrodkiem zbytu - wielką hurtownią pełną nagrań uprzemysłowionego seksu, starannie poukładanych i gotowych do sprzedaży detalicznej. W Dzielnicy Czerwonych Latarni nikt nie kręci ani nie wydaje ostrej pornografii. W każdym razie nie taką, jaką zna większość ludzi. A jednak trochę nagrano w czasie, kiedy tam żyłam.
 
W pustych, ponurych magazynach, które wyglądały na zamknięte na sto spustów i opuszczone, ludzie, mężczyźni, kręcili filmy innego rodzaju. Takie, o których nikt nie mówi, a w każdym razie niechętnie i nie za dużo, bo ci, którzy je kupują, wiedzą, że dotarli do samego końca. Tak jak ci, którzy są wykorzystywani do tych produkcji. O takiej pornografii ani słowem nie wspominają ci, którzy doskonale zdają sobie sprawę z jej istnienia - policjanci, dziennikarze i politycy. Dlaczego? Bo jest ukryta w tej szufladzie, do której wpychają wszystkie naprawdę trudne, niedające spokoju sprawy. Dziwne okruchy ludzkiego życia, które wymagałyby zbyt wiele wysiłku, żeby coś z nimi zrobić. Wpychają je więc do szuflady z napisem: "Problemy za trudne do rozwiązania". A przecież nie powinno tak być. Wyciągnijmy je zatem na światło dzienne. Przestańmy ukrywać w szufladzie, w której leżą kwestie, które boimy się nazwać po imieniu, nie mówiąc już o tym, żeby je w ogóle poruszać. Mowa o torturach. Wiem, bo tam byłam.
 
Gregor miał kilku szczególnych klientów, z wielką kasą, którzy zdążyli się znudzić albo zmęczyć zwykłym seksem z prostytutkami - o ile w ogóle taka rzecz istnieje. Nawet nieustanna zmiana kobiet, napływ świeżego towaru, nie były w stanie zapewnić im pożądanego poziomu adrenaliny. Byli to dobrzy klienci, cenne sztuki, więc Gregor wymyślał sposoby, żeby ich zadowolić. A raczej, żeby jego prostytutki ich zadowoliły. Gra w rosyjską ruletkę wywodzi się, jak sugeruje sama nazwa, z przedrewolucyjnej Rosji. Na początku była rozrywką strażników więziennych, którzy zmuszali grupę więźniów, żeby usiedli w kręgu i podawali sobie kolejno rewolwer nabity jednym nabojem. Każdy musiał zakręcić bębenkiem, przystawić sobie broń do skroni i pociągnąć za spust. Strażnicy obstawiali wynik. Zasady nie zmieniły się od tamtych czasów. Gregor i Pavlov grali w to samo ze swoimi więźniami - nami, prostytutkami. Wszystkie o tym wiedziałyśmy, chociaż krążyły plotki, że każdą dziewczynę czeka to tylko raz. Prawdziwe niepowtarzalne doświadczenie. Jak głosiły plotki, kiedy Gregor i Pavlov mieli kilku specjalnych klientów, skłonnych wydać po kilkaset guldenów, posyłali gońca, żeby zebrał z witryn parę dziewczyn. Szły z nim do zamkniętego budynku niedaleko kawiarni Gregora - zbieranina nieszczęśnic, które nie miały sił, żeby się ochronić przed tym, co je czeka, a tym bardziej próbować ucieczki. Goniec wprowadzał je do pokoju i zwiewał co sił w nogach. Na środku, w świetle, stało kilka drewnianych krzeseł. W ciemności z tyłu czaili się klienci. Zaczynała się gra. 
 
Moja kolej nadeszła zimą. Oczywiście, byłam po cracku, ale mimo wszystko czułam przeszywający do szpiku kości dreszcz prawdziwego, dzikiego przerażenia. Siedziałyśmy naprzeciw siebie we dwie, w ostrym żółtym świetle. Nie znałam tej drugiej dziewczyny - chyba świeży towar w dzielnicy. Ktoś podał mi rewolwer. Miał krótką, grubą lufę, ale był zaskakująco ciężki i nie wiedziałam, jak się z nim obchodzić. Przekręć bębenek. Przystaw sobie lufę do skroni. Pociągnij za spust. Chociaż byłam na haju, trzęsły mi się ręce. Miałam wrażenie, że minęły całe wieki, zanim udało mi się skupić wzrok na grubej metalowej lufie, którą podnosiłam do głowy. Wdech. Przekręć bębenek. Pociągnij za spust. Klik. Tym razem nie ja. Wydech. Podaj dalej. Siedź. Przyglądaj się. Słuchaj. Nad plamą światła unosił się kwaśny zapach moczu. Któraś z nas czy może klient w ciemności? Kto wie? Kogo to obchodzi? Trzask. Terkot bębenka. Klik. Widzę podawaną mi z powrotem broń. Czuję w dłoni jej ciężar. Wdech i wszystko zaczyna się od nowa. Jak długo się to ciągnęło? Pewnie nie dłużej niż kilka minut - magazynek rewolweru ma miejsce na sześć naboi, prawda? Ale wydawało mi się, jakbym siedziała tam długie godziny, czekając na swoją kolejkę, żeby przystawić sobie pistolet do skroni i pociągnąć za spust. O czym myślałam przez ten czas? Może zabrzmi to dziwnie, ale jedynym uczuciem, którego nie mogę sobie przypomnieć, jest ulga. Myślicie pewnie, że właśnie jej powinnam doznać, kiedy moja dłoń - nadal zaciskająca palce na rękojeści - odsuwała się od głowy? Właśnie, że nie. Najbardziej wyraźnym wspomnieniem tego dnia - które pojawia się nieproszone w moim umyśle w dzień i w nocy, kiedy dręczą mnie koszmary - jest poczucie winy. Potworne, wszechogarniające wyrzuty sumienia, że byłam odpowiedzialna za to, co mogło się stać tej przerażonej dziewczynie, siedzącej naprzeciwko mnie. Czułam się winna, że przeżyłam i że ona mogła zginąć. Czy z nią było tak samo? Może mężczyźni w ciemności wyczuwali, co się z nami dzieje i właśnie dlatego całe to surrealistyczne, niemoralne wydarzenie wydawało im się takie mocne. Poczucie absolutnej władzy nad dwiema bezradnymi niewolnicami seksualnymi, które biorą na siebie odpowiedzialność nawet za nieuchronny wynik igrania ze śmiercią. Ale towarzyszyło mi też inne uczucie - za każdym razem, kiedy unosiłam rewolwer do głowy i spust klikał na pustej komorze. Czułam się oszukana. Dlaczego broń nie wypaliła, nie wyrzuciła swojego małego ładunku? Dlaczego mój mózg nie rozbryzgnął się po podłodze magazynu? Dlaczego nie mogę zaznać błogosławieństwa i ulgi nagłej śmierci? Znałam odpowiedź, pewnie. Ponieważ moje uczucia - nawet rozpaczliwa, szczera tęsknota za nieistnieniem - się nie liczyły. Byłam tylko mięsem. A mięso nie jest ważne. 
 
Czy w broni kiedykolwiek znajdował się nabój? Na pewno nie. Owszem, byłam upaloną crackiem dziwką, ale pamiętałabym, gdyby pistolet wypalił. Czyli trik. Jednym słowem - gra. Ale dlaczego? Jaką erotyczną przyjemność można czerpać z przyglądania się dwóm przerażonym, załamanym, zrozpaczonym kobietom? A jeżeli to ich podniecało - Bóg jeden wie, w jaki sposób - czego będą potrzebować następnym razem? Jakie inne atrakcje wymyśli dla nich potem Gregor? Przez jakiś czas będą oglądać film nagrany na kasecie wideo, żeby dogadzać swoim fantazjom. Strach wyświetlany na okrągło na ekranach ich telewizorów; przerażenie starannie zapakowane w czarne plastikowe pudełko, po to, żeby mogli rozkoszować się nim w samotności (prawdopodobnie) na nowo i na nowo. W bezpiecznym domowym zaciszu. Kopie filmu być może zostaną też sprzedane. Oczywiście dyskretnie, nigdy drogą oficjalną w porno shopach, którymi upstrzone są ulice wokół. Gregor z pewnością maczał palce w tym lukratywnym interesie. Taka kaseta jest warta o wiele, wiele więcej niż przemysłowe porno nakręcone w Hollywood czy Hiszpanii. Wcześniej, kiedy opowiadałam tę historię, widziałam w oczach ludzi, że mi nie wierzą. Niektórzy nawet mówili mi wprost, że zmyślam albo mi się tylko zdawało. Nie są w stanie w to uwierzyć, czy może raczej nie chcą? Że ktoś tak chętnie handlowałby torturowaniem bliźniego. I że ktoś inny chciałby zabrać do domu takie nagranie, żeby je sobie odtwarzać i się przy nim masturbować, aż ziarnisty obraz przestanie podniecać. Znam tych ludzi. Ludzi, którzy chowają podobne historie we własnej szufladzie ze zbyt trudnymi problemami. To ci sami przechodnie, których obserwowałam z mojej witryny, którzy spacerowali brudnymi ulicami Rosse Buurt i przyglądali się kobietom w bieliźnie, uwięzionym za szkłem. Ci sami ludzie, którzy zwiedzali dzielnicę z wycieczkami, zatrzymując się przy sex shopach, podziwiając mnogość przemysłowego porno w lśniącym opakowaniu i może kupowali je sobie na pamiątkę niegrzecznego weekendu w Amsterdamie. Oj, znam tych ludzi. I gardzę nimi. Nie z powodu tego, kim są i co postanowili zobaczyć, ale z powodu tego, co postanowili zignorować. Nie widzieli widocznie - bo dlaczego mogliby twierdzić, że wymyśliłam sobie rosyjską ruletkę - pozostałych półek w tych samych porno shopach. Półek z drogimi kasetami, które na okładkach miały związane, wykorzystywane i torturowane kobiety? Sznury, pejcze, kajdanki, ślady silnego bicia na bladej skórze albo wiele mówiące ślady krwi? Nie, widzieli - ale też nigdy nie widzieli - tej opakowanej w termokurczliwą folię pożywki dla onanistów. Ich ślepe oczy nie widziały też czasopism pokazujących kobiety gwałcone przez zwierzęta hodowlane. Nie mogły widzieć. Bo gdyby widzieli to wszystko - naprawdę widzieli, zamiast odpychać od siebie wspomnienia - jak mogliby wątpić, że są mężczyźni, którzy czerpią przyjemność seksualną z krzywdzenia innych? Albo że mężczyźni pokroju Gregora tylko czekają, żeby dostarczyć im rozrywki, jeśli otrzymają za to sowitą zapłatę.
 
 

 
Prawda wygląda tak, że Dzielnica Czerwonych Latarni istnieje po to, żeby zaspokajać żądze mężczyzn, których nie obchodzi ból i cierpienie innych. Oczywiście z wyjątkiem tych chwil, za które płacą, żeby na to cierpienie popatrzeć. Potem idą dalej. Nie ma perwersji, upokorzenia, bólu czy krzywdy, na których ktoś nie chciałby zarobić. A my, kobiety w szklanych więzieniach, znałyśmy prawdę o dzielnicy. Wiedziałyśmy, że istnieją źli mężczyźni, którzy chętnie sprzedadzą wszystko, każdego i każdemu, za odpowiednią kwotę. Wiedziałyśmy o pustych magazynach z czarnymi ścianami i o salach tortur. Wiedziałyśmy wszystko o sznurach, kołach i wielkich drewnianych łopatkach. Znałyśmy kobiety, które zrobiły się za stare albo narkotyki zbyt je wyniszczyły, by mogły stać w witrynach, więc pracowały na ulicach, zdesperowane tak bardzo, że zniosłyby każdy ból czy upokorzenie za kryształek cracku. Wiedziałyśmy też o dzieciach. O miejscach, w których sprzedawano czasopisma i taśmy pokazujące gwałt na niemowlakach, kilkulatkach czy starszych dzieciach. Amsterdam zawsze był centrum międzynarodowej pornografii dziecięcej. Byłam tego wszystkiego świadoma, jak przez mgłę, przez ciemne szkło lufki do cracku, który zamienił moje wargi w piekącą bolesną ranę na zapadniętej, pustej twarzy. Wiedziałam o tym wszystkim i po rosyjskiej ruletce wydawało mi się, że nic gorszego mnie nie spotka. Nic nie będzie już tak przerażające, żeby przebić się przez mgłę napędzanego narkotykami oszołomienia. Jakże się myliłam.
 
Par pracowała w witrynie przez tydzień. Była młodą Tajką, pewnie młodszą ode mnie, dziewczyną z chłopskiej rodziny z odległej wioski, zwabioną i wciągniętą w oślepiające światła amsterdamskiego rynku mięsnego. Którejś nocy zjawiła się w naszej sypialni śmiertelnie przerażona. Po angielsku znała słowo czy dwa. Następnego ranka wepchnięto ją do niebieskiej furgonetki i zawieziono z nami do dzielnicy. Przypadła jej witryna sąsiadująca z moją. Dostrzegłam w Par samą siebie sprzed tych kilku odległych miesięcy, kiedy Reece i Sally sprowadzili mnie tutaj. Próbowałam - na tyle, na ile pozwolił mi narkotykowy głód - pomóc jej tak, jak Sally pomogła mnie. Ale nic z tego nie wychodziło. Nie mogła się przełamać, żeby stanąć półnaga w witrynie i pokazywać się pełnym żądzy lub obojętnym przechodniom. Coś tam zarobiła, ale zdecydowanie za mało. 
 
Pod koniec tygodnia pojawił się Gregor z psami na wielkich, ciężkich łańcuchach. Właściwie od razu zorientowałam się, że coś się kroi. Było wcześnie, zostało kilka godzin do końca pracy, a Gregor nigdy nie pozwalał nam kończyć przed czasem. Powiedział Par, że na dzisiaj kończy. Nie miałam wtedy klienta, więc próbowałam się do niej odezwać. Spojrzał na mnie i powiedział, że ja też mam iść. Na ogół czekała na nas niebieska furgonetka, ale tego wieczoru jej nie było. Gregor kazał Par i mnie iść uliczkami, w stronę zaułka przy jednym z kanałów. Szliśmy dalej, poza dzielnicę, tam gdzie stały opuszczone magazyny. Rozmawiałyśmy po drodze, czując przy nogach psy. Ich gorący oddech owiewał mi skórę i widziałam wpatrujące się w nas straszne ślepia, w których od czasu do czasu odbijało się światło mijanych latarni. Gregor zatrzymał się i odwrócił się do nas.
 
- Ile dzisiaj zarobiłaś? Pokaż. Daj mi pieniądze. 
 
Miałam na nogach szpilki, w których z boku zatknęłam zwitek banknotów. Wyjęłam je i podałam Gregorowi. Zważył je w dłoni, z wprawą oceniając, ile guldenów dla niego zarobiłam. Prychnął. Par wyciągnęła skądś żałosny zwitek i podała Gregorowi. Wściekł się.
 
- Do kurwy nędzy, co robiłaś cały dzień? Siedzisz i gadasz zamiast pracować. Nie jesteś dobra, jesteś do niczego! 
 
Szarpnął psy za łańcuchy i gestem kazał nam iść dalej. Po kilku minutach chwycił nas za ręce i wepchnął brutalnie za drzwi, w ciemność, która skrywała ogromną przestrzeń fabryczną. Ktoś włączył światło. Oślepiło nas. Kiedy mój wzrok się z nim oswoił, zobaczyłam, że znajdujemy się w pustym magazynie, w którym stało tylko łóżko przykryte jakimś błyszczącym czarnym materiałem. Dostrzegłam też kamery wideo z małymi czerwonymi kontrolkami. I dwóch potężnych mężczyzn, rozebranych do pasa, z solidnymi metalowymi łańcuchami wokół torsu. Par i ja zostałyśmy wepchnięte w krąg światła. Ktoś - Gregor? - kazał nam się rozebrać. Kiedy to zrobiłyśmy, mężczyźni stanęli za nami i chwycili nas mocno. Jeden z nich uderzył mnie w twarz, rzucił na ziemię i zaczął pieprzyć. Zrobiłam z umysłem to samo co przy klientach - wyłączyłam się i czekałam, aż będzie po wszystkim. Kiedy pieprzenie się skończyło, znów pochwyciła mnie silna, szorstka dłoń. Ścisnęła mi twarz i wykręciła głowę. Przed oczami miałam Par z drugim facetem. Była sztywna ze strachu, miała szeroko otwarte oczy i wpatrywała się we mnie z przerażeniem. Mężczyzna, który ją trzymał, miał broń. O Boże, nie! Tylko nie rosyjska ruletka. Ale to nie była rosyjska ruletka. Nie tym razem. Mężczyzna, zamiast podać broń Par albo mnie, szybko uniósł ją do jej głowy. I pociągnął za spust. Nigdy nie zapomnę tego odgłosu. Nie przypomina wystrzału, jaki słyszy się w filmach czy w telewizji. Był to potężny, ogłuszający huk, który zagłuszył wszystko wokół. Wydawało mi się, że mnie pochłania. Ale ten odgłos - potworny - pojawił się ułamek sekundy później. Najpierw zobaczyłam strzał. Twarz Par eksplodowała. Stałam i patrzyłam, jak kula dosłownie strąca połowę jej głowy z szyi. A potem, kiedy rozległ się huk, opadła na ziemię przy moich stopach. Chciałam krzyczeć, ale chociaż otworzyłam usta, gardło miałam ściśnięte z przerażenia. Nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu. Dostrzegłam czerwone kontrolki kamer i usłyszałam cichy szum przewijających się taśm. Dotarło do mnie, że zabójstwo Par zostało sfilmowane. Słyszałam o filmach porno ostatniego tchnienia. Wszystkie o nich słyszałyśmy. Zawsze, kiedy z witryny znikała któraś z dziewczyn, pojawiały się plotki, że wykorzystano ją do takiego filmu. Ale żadna z nas do końca nie wierzyła, że coś takiego ma miejsce. Filmy ostatniego tchnienia stanowiły swoistą upiorną legendę. Traktowałyśmy je jako kolejny sposób na to, żeby wymóc na nas uległość. Żebyśmy jeszcze ciężej pracowały w witrynach. Teraz w nie wierzę. Z ciemności dobiegł do mnie głos Gregora.
 
- Masz nauczkę. Źle się pieprzyła, za mało zarabiała. Kasetę sprzedam za miliony i tak na niej zarobię. Pracuj ciężko, bo spotka cię to samo. 
 
Wtedy do mnie dotarło, że muszę uciec.
 
 
 
 
CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz