Stron

czwartek, 3 listopada 2022

JAK OBCHODZONO ŚWIĘTO ZMARŁYCH...? Cz. I

 W ANTYCZNEJ GRECJI, 

STAROŻYTNYM RZYMIE, 

WŚRÓD CELTÓW I SŁOWIAN




 
 Tekst ten miał pojawić się w dniu wczorajszym, czyli obchodzonym w katolicyzmie (bardzo rzadko wśród protestantów) Dniu Wszystkich Świętych, ale wczoraj złapał mnie sen i już nie miałem na to czasu. Ale przecież dziś Zaduszki - czyli klasyczne Święto Zmarłych, zatem zmieściłem się "w czasie" z tematem, który dzisiaj pragnę podjąć, a mówił on będzie o różnych rodzajach obchodzenia Dnia Zmarłych wśród poszczególnych ludów i kultur, na których wyrosła klasyczna cywilizacja europejska (dlatego też nie włączyłem do tego "zestawu" religii egipskiej, indyjskiej i chińskiej, choć pewnie jeszcze opiszę kilka ciekawych zwyczajów tych kultur religijnych, jak choćby różne aspekty uprawiania jogi, czy też chińskie - taoistyczne - sposoby przedłużania życia). Jest kilka ciekawych, choć nie do końca znanych aspektów, związanych zarówno z obchodzonym (wczoraj i dziś) Świętem Zmarłych, jak i (głównie) amerykańską tradycją święta Halloween - które bez wątpienia swoje korzenie wyniosło z Antycznej Grecji (choć współcześnie owe święto jest już całkowicie skomercjalizowane i ten pierwotny - religijny - aspekt grecki, praktycznie popadł w zapomnienie). Przejdźmy zatem do sedna i odsuńmy pomrokę czasu, która często skrywa wiele tajemnic i jest w stanie narzucić nam niejasne lub wypaczone fragmenty dziejów.

Jak choćby fakt, że bożonarodzeniowa choinka wywodzi się z Niemiec i stamtąd przeszła najpierw na Europę, a następnie na cały Świat. Tak naprawdę bożonarodzeniowa choinka to zwyczaj SŁOWIAŃSKI, a nie niemiecki, szczególnie zaś lechicki (śląski), a nieporozumienie związane z przypisaniem tej tradycji Niemcom, wzięło się stąd, że pierwsza udokumentowana w źródłach bożonarodzeniowa choinka, została ubrana w grudniu 1611 r. na Zamku w Brzegu na Śląsku, a dokonała tego księżna Dorota Sybilla Hohenzollern - córka elektora brandenburskiego Jana Jerzego Hohenzollerna i żona księcia legnicko-brzeskiego Jana Chrystiana z rodu Piastów śląskich. To właśnie fakt, że Dorota Sybilla była "niemiecką księżniczką" stał się potem głównym powodem tego, iż choinka zaczęła być tożsama z Niemcami, ale nikt nie patrzył już na takie detale, że książę Jan Chrystian nie tylko mówił po polsku, ale czuł się Polakiem i choć jego księstwo było dwujęzyczne polsko-niemieckie (Brzeg był w większości polski, Legnica w dużej części zniemczona) to również dążył do utrzymania wpływów Rzeczpospolitej na Śląsku, tym bardziej że ów 1611 r. był rokiem największej potęgi Polski w całych naszych dziejach, wówczas posiadaliśmy więcej ziem niż cała Rzesza Niemiecka, więcej niż Francja, Anglia, Szkocja i Irlandia razem wzięte; to w tym czasie polska załoga stała na Kremlu a po Moskwie jeździły husarskie patrole Żółkiewskiego; w tym to roku car Wasyl IV Szujski wraz z rodziną dostał się do niewoli i bił pokłon w Warszawie przed "majestatu polskiego tronem"; to w tymże też roku elektor brandenburski - Jan Zygmunt Hohenzollern (wuj Doroty Sybilli) złożył hołd lenny z ofiarowanego jego przodkom przez polskich władców w 1525 r. księstwa pruskiego (dzisiejszego obwodu kaliningradzkiego); to wówczas także padł (po dwuletnim oblężeniu) Smoleńsk, który ponownie wrócił w granice Rzeczpospolitej (Litwa utraciła go w 1514 r.). A pierwsza choinka została ubrana nie w niemieckojęzycznej Legnicy (gdzie księżna Dorota w 1610 r. poślubiła Jana Chrystiana) tylko w polskojęzycznym Brzegu, gdzie się przenieśli w parę miesięcy po swym ślubie.       

 

HOŁD MOSKWY NA SEJMIE WARSZAWSKIM 1611 r.
(HOŁD CARA IWANA IV SZUJSKIEGO I JEGO BRACI)
Obraz Jana Matejki
 

 

 
 

ANTESTERIE

ŚWIĘTO ZMARŁYCH 

ANTYCZNEJ GRECJI






"PRZEDWCZEŚNIE - W SIÓDMYM ROKU ŻYCIA - ODESZŁA DO KRAINY ŚMIERCI (ILEŻ LAT JESZCZE MOGŁA MIEĆ PRZED SOBĄ!) TA NIESZCZĘSNA DZIEWCZYNKA. TO DLATEGO, ŻE TAK BARDZO TĘSKNIŁA DO SWEGO MAŁEGO BRACISZKA, CO ŻYŁ DWADZIEŚCIA MIESIĘCY I ZABRAŁA GO STĄD ŚMIERĆ BEZLITOSNA. JAKŻE TY CIERPIAŁAŚ, GOŁĄBKO! NIE TY JEDNA. JAK ŁATWO LOS ZSYŁA NA LUDZI WSZELKIE NAJGORSZE ZŁO!"

TEOKRYT
(Antologia Palatyńska VII 662)


 Święto Zmarłych w Antycznej Grecji przypadało w miesiącu antesterion (luty-marzec), gdy obchodzono święto ku czci zmartwychwstałego boga wina, dobrej zabawy i... śmierci, czyli Dionizosa (boga "dwukrotnie narodzonego" jak mawiano o nim w starożytności). Dokładnie zaś Święto Zmarłych obchodzono trzeciego dnia Antesteriów (czyli trzynastego dnia miesiąca antesterion, w przełożeniu na współczesny kalendarz, byłby to albo ostatni dzień lutego, albo pierwszy dzień marca). Dzień wcześniej (drugiego dnia Antesteriów) obchodzono święto zwane Chytroj (Garnki). Rozpoczynało się ono radosnym orszakiem, symbolizującym narodziny i przybycie Dionizosa (a jak wierzono, bóg ten miał wyłonić się z morza). Ów radosny orszak - złożony z mieszkańców miasta lub wioski - ciągnął za sobą czterokołowy wóz, na którym znajdowała się makieta okrętu (symbolizującego morze, z którego miał narodzić się bóg), na którym to w całej okazałości umieszczono posąg Dionizosa z winną latoroślą w ręku. Obok niego siedziało na tymże wozie dwóch nagich, grających na fletach mężczyzn, przebranych za satyrów. Za owym orszakiem podążali tancerze i tancerki, dalej szedł fletnista za którym prowadzono byka przeznaczonego na ofiarę. Miasto tego dnia od samego rana było radosne, obsypane girlandami kwiatów, a pochód mieszkańców miasta (którzy dołączali z tyłu do orszaku) zmierzał ku świątyni Dionizosa (w Atenach był to Limnajon). Tam już czekał na nich archont basileus (ateński urzędnik, odpowiedzialny za sprawy kultowe) lub też (jeśli rzecz tyczyła się innego niż Ateny miasta) inny odpowiedni urzędnik miejski, w którego pieczy były kwestie religijne. Oczekiwał tam ze swą małżonką - basilinną ("królową") i jej czterema "damami dworu". Basilinna zajmowała miejsce na wozie obok posągu boga (wprowadzana nań przez swego męża) i była odtąd traktowana jako małżonka Dionizosa. Orszak ten zamieniał się teraz w małżeński korowód i zmierzał do Bukolejonu (starej rezydencji królewskiej, potem zajmowanej przez archonta basileusa). Tam właśnie dochodziło do hierogamii (świętych godów), podczas których bóg ukazywał się jako król i dochodziło do zbliżenia "boga" (w tej roli występował sam archont basileus) i basilinny.

Noc pomiędzy drugim a trzecim dniem Antesteriów, była jednak szczególnie niebezpieczna, gdyż (jak wierzono) wówczas do świata żywych przybywały dusze zmarłych, a wraz z nimi... nosiciele złych wpływów podziemnego świata Hadesa (czyli demony zwane keres). Tej właśnie nocy zarówno dorośli, jak i dzieci malowali sobie twarz na biało lub nacierali ją popiołem, co miało odstraszać owe demony (i co było swoistym poprzednikiem dzisiejszego Halloween). Trzeciego dnia święta Antesteriów modlono się za zmarłych, udawano się na cmentarze (które znajdowały się za murami miejskimi, najczęściej przy drogach głównych, wiodących do miast) i przygotowywano dla zmarłych specjalną papkę (zwaną panspermia) - złożoną z kilku różnych ziaren - którą to zanoszono na groby i tam spożywano w gronie rodzinnym (ważne było, aby spożyć owe danie przed zapadnięciem ciemności, gdyż jeśliby to się nie udało, zmarli bliscy mogliby nie być z tego zadowoleni i poczęliby nawiedzać żyjących). Gdy słońce schowało się już za horyzontem, wypowiadano słowa: "Precz keres, Antesteria skończone!" i rozchodzono się do domów. Wszystkie te formułki i praktyki były niezwykle istotne dla Greka, jako że utrzymanie równowagi pomiędzy światem żywych i umarłych należało do istotnych zasad greckiej religijności. Życie bowiem było dla Greków pasmem nieszczęść, a żyjący to jedynie (jak określił ich Simonides) "stworzenia jednego dnia (...) nie znające drogi, którą każdego powiedzie Bóg ku przeznaczeniu". Życie ludzkie pełne jest cierpienia (jak pisał Mimnermos z Kolofonu: "Nie ma człowieka, któremu Zeus nie zesłał tysiąca nieszczęść") i nietrwałe (Homer porównał człowieczy los do losu "nietrwałych liści") i śmierć jest w pewnym sensie wybawieniem od tych ciągłych trudów (Herodot opisuje, jak pewna matka modliła się do Apolla, by w nagrodę za pobożność, dał jej dwojgu dzieciom największy dar, jaki bóg może zesłać na człowieka. Bóg miał wysłuchać jej próśb i jej dwoje dzieci zmarło w młodym wieku, ale bez cierpienia) i w ogóle (jak pisali Sofokles, Pindar, Teognis) najlepszym wyjściem dla człowieka byłoby się po prostu nie narodzić. Ale, w świadomości Starożytnych Greków śmierć człowieka wcale nie była końcem jego problemów i niczego tak naprawdę nie rozwiązywała. To nie ludzkie życie świadczyło bowiem o tym, gdzie dusza trafi po śmierci, ale pobożność i wierność bogom (dlatego Grecy tak bardzo bali się obrazić bogów, a wszelkie podejrzenia o bezbożność były karane śmiercią).




Dusze "zwykłych śmiertelników" trafiały bowiem po śmierci na jałowe i piaszczyste Łąki Asfodeli, gdzie cienie te błąkały się bez celu i bez sensu, z tą wszakże różnicą, że nie cierpiały fizycznego bólu (w Odysei Odys, przywołując ducha Achillesa, pyta go jak wyglądają Zaświaty, a ten odpowiada, że widząc te blade i błąkające się bez celu cienie, wolałby "będąc na ziemi służyć za parobka u biednego człowieka, który ledwo może się utrzymać, niż tu panować nad wszystkimi, co znikli ze świata" - pragnę jeszcze dodać, że Sokrates uznawał owe słowa Achillesa za bzdury i mocno z nimi polemizował). Co prawda dobre postepowanie nie gwarantowało pośmiertnego awansu (bo tutaj najważniejsze było przede wszystkim pokorne oddawanie czci bogom), ale życie niegodziwe i zbrodnicze, było wstępem w czeluści Tartaru - najgłębiej położonego miejsca w Hadesie, gdzie dusze tam skierowanych (po przewiezieniu przez rzekę Styks przez Harona) cierpiały niewyobrażalne męki, a w roli oprawców występowały demony (diabły?). Do Tartaru można było trafić nawet wówczas, gdy wiodło się życie uczciwe i spokojne, ale czymkolwiek obraziło się bogów i zmarło nie uzyskawszy przebaczenia (Ixion, Tantal czy Syzyf otrzymali swe kary tylko i wyłącznie za obrazę Zeusa) lub też przestało się w nich wierzyć (Kallimach w jednym ze swoich epigramów przytacza taki oto dialog poety, stojącego nad grobem swego przyjaciela Charidasa, i ten zapytuje: "Charidasie, co w dole? - Gęsty mrok - pada odpowiedź, - A wyjście? [Grecy wierzyli bowiem że istnieje możliwość wyjścia z Hadesu i powrotu do świata żywych, tylko należało przejść kilka pułapek, w tym drogę w pobliżu Tartaru gdzie przebywały demony, oraz przechytrzyć wielkiego psa o trzech głowach - Cerbera, który - jeśli to się nie powiodło - pożerał daną duszę i znikała ona na zawsze] - Kłamstwo - odpowiada Charidas, - A Hades? - Bajka, - Zginęliśmy zatem!"). Według Greków człowiek nie był tożsamy z bóstwem i dlatego to od woli bogów zależało, czy w ogóle zechcą wysłuchać jego modlitw, a zresztą los człowieka został już postanowiony przed jego narodzinami i determinuje je przeznaczenie (moira) lub los (aisa). Przeznaczenie czy Opatrzność (bogini Tyche) była uważana za jedną z największych bogiń, a na pewno za najpotężniejszą władczynię człowieczego losu (Menander pisał bowiem: "Przestańcie już rozmyślać! Nic bowiem nie znaczą wszelkie ludzkie zamysły wobec woli Tyche. Czy jest to boskie tchnienie, czy świadomy rozum - ona tu wszystkim rządzi, kieruje, rozstrzyga. Ludzka roztropność - czczy dym i próżne gadanie").

Pierwszą zatem powinnością człowieka - jeśli pragnie zasłużyć na uznanie bogów (głównie Zeusa i Tyche) jest więc poczucie sprawiedliwości (którym Zeus obdarzył człowieka, aby odróżnić go od zwierząt) i oddawanie czci bogom (głównie przez składanie im ofiar, jako że - jak już wspomniałem - modlitwy bez ofiar nie miały żadnego znaczenia w oczach bogów). Zeus ( i inni bogowie) jest więc sprawiedliwy i nie karze nikogo bez powodu, a jeśli nawet czyni rzeczy niegodne bogów, to i tak nie zmienia to jego boskiej natury (choć już Bellerofont odważył się napisać, że "Jeśli bogowie czynią to, co brzydkie i niskie, to nie są już bogami" - była to więc klasyczna zemsta śmiertelnika nad bogami, i jeśli ci mogli ukarać człowieka - lub po śmierci posłać go do Tartaru - gdy ten nie wypełniał ich woli, to również w oczach człowieka bóg postępujący niegodziwie przestawał być bogiem). Ideałem człowieka jest więc dążenie ku doskonałości (zarówno tu, na ziemi, jak i w oczach bogów) i wystrzeganie się pychy i zuchwałości, która jest nieodłączną towarzyszką duchowego rozwoju człowieka. Aby wstąpić po śmierci do Elizjum (na Pola Elizejskie), człowiek musi kierować się w życiu żarliwą wiarą w bogów, sprawiedliwością, oraz mądrością (aby uniknąć pokus pychy, które go z tej drogi sprowadzą). Ideałem jest życie pełnią życia (korzystanie z młodości, zdrowia, przyjemności, jakie daje życie) - tu i teraz (czyli w teraźniejszości) - ale w sposób szlachetny. Modlitwy są ważne, ale modlitwy bez ofiar nic nie znaczą, bowiem bogowie również muszą coś od człowieka dostać, aby cokolwiek zechcieć mu dać. Warto jednak się modlić i składać ofiary (bez żadnej gwarancji na to, że owe modlitwy zostaną wysłuchane), szczególnie do Zeusa, który posiada moc zmiany ludzkiego przeznaczenia (choć rzadko włącza się w kompetencje bogini Tyche). Radość życia w teraźniejszości ma jednak również być poddana prawom bogów i uzewnętrzniać się w szczęśliwości istnienia, które człowiek otrzymał od bogów. I tylko taka osoba, która spełnia wszystkie te kryteria, może po śmierci wejść do Elizjum - miejsca wiecznej radości, szczęścia i spełnienia - królestwa boga Kronosa (ojca Zeusa, Posejdona i Hadesa). Pewną drogę do Elizjum mieli tylko ludzie wtajemniczeni w kulty misteryjne (eleuzyńskie, orfickie, dionizyjskie), o których kiedyś już nieco pisałem. Znajdowała się tam - skąpana w cienistych topolach - Sadzawka Pamięci z której pili ci wszyscy "błogosławieni" i dzięki temu pamiętali nie tylko swoje poprzednie życie, ale i... to wcześniejsze. Tak, bowiem w religii greckiej dopuszczano istnienie reinkarnacji, lecz mogli jej doświadczyć tylko ci, którzy trafili do Elizjum. Błąkający się po jałowych Polach Asfodeli (nie wspominając już o cierpiących w Tartarze) zapominali bowiem o swoim życiu - pijąc z Sadzawki Zapomnienia (stojącej wokół spowitych w półmroku cyprysów) i tylko ofiary i modlitwy żyjących, były w stanie wyjednać u bogów (głównie zaś u Hadesa i Persefony) łaskę dla nich i umożliwienie im przejścia ku Elizjum (ale można to było uzyskać w skomplikowanym procesie religijnym, tylko poprzez łaskę okazaną przez Hedesa z Erebu - gdzie znajdował się jego pałac). Te dusze, które trzykrotnie po śmierci trafiły do Elizjum (co też świadczy o tym, jak silne było przekonanie w dewolucyjny charakter człowieka, który mógł spaść z wyżyn Elizjum nawet ku czeluściom Tartaru poprzez swoją pychę i zbytnią wiarę we własną doskonałość) mogły udać się na Wyspy Błogosławionych - a było to miejsce  "o tysiąc razy wspanialsze" od Elizjum, gdzie ludzie praktycznie obcowali bezpośrednio z bogami jak równi sobie.




Prawo pogrzebowe, wprowadzone jeszcze przez Solona w Atenach (potem wiele innych polis je kopiowało), mówiło, iż nieboszczyka należy pogrzebać co najwyżej w trzech białych tkaninach, których cena nie może przewyższać 100 drachm. Do grobu nie można było wziąć więcej, niż tylko trzy chousy wina i jeden chous oliwy, a naczynia należało zabrać następnie do domu. Pogrzeby zawsze odbywały się nocą, aby imieniem śmierci nie skalać promieni słonecznych (w Rzymie było podobnie, ale tylko w czasach najdawniejszych, potem już z tego zrezygnowano). Zwłoki prowadzono przy dźwiękach żałobnych pieśni do znaku grobowego, wzniesionego za miastem (najczęściej gdzieś przy drodze, choć w zależności od zamożności rodziny, stawiano tam albo zwykłe kamienne pionowe płyty rzeźbione palmetą - motyw dekoracyjny w formie stylizowanego liścia - albo wznoszono kamienne sarkofagi ozdobione reliefami, albo też budowano sobie małe świątynie przyozdobione stelami zmarłych osób), tu chowano zmarłego, składając przy tym krwawą ofiarę z przepiórki, królika lub jagnięcia (w Atenach tego akurat nie praktykowano). W pogrzebie zmarłego mogli uczestniczyć nie tylko jego najbliżsi krewni, ale również przyjaciele i znajomi, ale tylko i wyłącznie mężczyźni. Kobiety uczestniczyły tylko jako najbliższa rodzina i nie mogły uczestniczyć w pogrzebach osób ze sobą nie spokrewnionych (chyba, że skończyły już lat 60). Trumnę wynosili od domu do grobu męscy krewni zmarłego (Solon - aby ograniczyć publicznie okazywany zbytek przez Ateńczyków - zabronił wożenia trumny na wozie). Najczęstszym sposobem było chowanie ciała w całości, ale praktykowano też i kremację, a wówczas to zanoszono do grobu specjalne popielnice z prochami zmarłego. Ozdabianiem grobu zmarłego zajmowały się najczęściej kobiety z jego rodziny (bogaci ludzie, mieli prawo grzebać bliskich w pobliżu swoich domostw, poza cmentarzami). Po pogrzebie męscy krewni zmarłego musieli się specjalnie oczyścić i obmyć przed powrotem do domu (kobiety nie musiały - zapewne Grecy, jako wybitni mizogini, wychodzili z założenia, że i tak są "naturalnie" nieczyste i nic im już nie pomoże, zresztą pierwsze musiały opuścić cmentarz). Przy grobie nie można było zostawić żadnego naczynia, a szczególnie kubka (co oznacza, że pijano tam wino ku czci zmarłego), nie wolno było też wylewać wody ani zanosić śmieci do znaku grobowego, a po powrocie do domu, należało oczyścić wszystkie miejsca po zmarłym, zaś dopiero następnego dnia składano na domowym ołtarzu krwawą ofiarę bogom. Solon zabronił też 30-dniowej żałoby po zmarłym i dopuszczalne były tylko nabożeństwa żałobne w dniu trzecim, dziewiątym i po upływie roku od śmierci.


Tak oto wyglądał Dzień Zmarłych w Antycznej Grecji, a w następnej części przejdę do pogrzebowych praktyk rzymskich, celtyckich i słowiańskich (notabene, taki Juliusz Cezar, o którym antyk pozostawił raczej pozytywną a nawet pochwalną opinię - był przecież... jednym z największych ludobójców w dziejach świata i wymordował - zgodnie ze swoimi własnymi obliczeniami, zawartymi w "Commentarii de Bello Gallico", jakieś... milion dwieście tysięcy ludzi w czasie siedmiu lat toczenia wojny w Galii. 1 200 000 to jest dopiero wynik, prawda? Taki Hitler i Stalin razem wzięci, mogliby Cezarowi buty pucować, bo przy założeniu że w ówczesnej Galii mieszkało jakieś 3 (może 4) miliony ludzi, to wynik 1 200 000 zabitych jest nad wyraz imponujący, a do tego należy doliczyć jeszcze wziętych do niewoli i oczywiście rozkradziony i spustoszony cały kraj (dlaczego bowiem Rzymianie ponieśli kompromitującą klęskę w bitwie pod Gergowią w 52 r. p.n.e., bo część oddziałów ruszyła rabować łupy, nie zwracając uwagi na niebezpieczeństwo. Zresztą Galia - jak i inne podbite przez Rzym kraje - była dla legionistów jedynie polem łatwego i szybkiego wzbogacenia się, jak i dla Rzymu wszelkie podboje, bowiem Rzym niczego innowacyjnego (poza może systemem prawnym) nigdy nie wprowadził - kulturowo był pustynią, gospodarczo wyjałowiony [nawet musiał sprowadzać zboże z Egiptu] i jedynym, czym górował nad resztą ludów, to była niezwykła agresja i chęć ciągłych podbojów, która realnie doprowadziła do upadku najpierw Republiki, a potem i Cesarstwa).      






CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz