Stron

czwartek, 12 października 2023

BOHATEROWIE WRZEŚNIA - Cz. IV

 POGROMCA GUDERIANA 





KLEEBERG i

SAMODZIELNA GRUPA OPERACYJNA

"POLESIE" 

Cz. III




16 WRZEŚNIA 1939 R
STAN WOJNY SPRZED INWAZJI SOWIECKIEJ, POŁOWA POLSKI WCIĄŻ BYŁA WOLNA OD NIEMCÓW, TAM FORMOWAŁA SIĘ SILNA OBRONA I TAM PRZYGOTOWYWANO KONTROFENSYWY. WOJNA ZAŚ ZAMIENIAŁA SIĘ W WOJNĘ POZYCYJNĄ. W TEN SPOSÓB MOŻNA BYŁO MIESIĄCAMI BRONIĆ SIĘ, DO CZASU ROZPOCZĘCIA OFENSYWY FRANCUSKO-BRYTYJSKIEJ NA ZACHODZIE. OCZYWIŚCIE JAK WIEMY TAK SIĘ NIE STAŁO



 W drodze na zachód w kierunku Warszawy, żołnierze generała Kleeberga natknęli się w rejonie Milanowa na sowiecką 32 Brygadę Pancerną. Bitwa która tam się rozpoczęła (26 września) zakończyła się totalnym rozgromieniem Sowietów i wzięciem do niewoli wielu jeńców. Sytuacja ta powtórzyła się pod Puchową Górą (28-29 września). Tym razem przeciwko żołnierzom Samodzielnej Grupy Operacyjnej Polesie, stanęli bojcy 29 Brygady Pancernej, którzy 22 września przejęli z niemieckich rąk wcześniej zdobyty przez Niemców Brześć nad Bugiem. W bitwie pod Puchową Górą - pomimo ewidentnej przewagi liczebnej jaką dysponowali Sowieci, bitwa ta zakończyła się ich całkowitą klęską, Polacy wzięli też wielu sowieckich jeńców. Szybko zaczęło stanowić to duży problem, ponieważ nie wiedziano co właściwie z nimi zrobić. Front się załamał z chwilą ataku Sowietów z dnia 17 września 1939 r. dlatego też nie można było jeńców przekazać dalej, i odciążyć tym samym wojska liniowe. Ostatecznie gen. Kleeberg i inni oficerowie jego sztabu, postanowili... puścić ich wolno, aby mogli wrócić do swojej ojczyzny, ale wówczas stało się coś niezwykłego. Oto bowiem ci sami wzięci do niewoli żołnierze sowieccy zaczęli ich błagać, aby ich nie odsyłali. Było to niezwykle dziwne i zdumiewające podejście dla żołnierzy Kleeberga, ale sowieccy bojcy zaczęli się zwierzać, opowiadając o stosunkach panujących zarówno w Armii Czerwonej jak i w samym Związku Sowieckim. Opowiadali jak źle byli traktowani i karmieni w wojsku i jak ciężko żyło im się w ojczyźnie. Dopiero po wejściu do Polski zobaczyli, jak żyją inni ludzie i mówili: "U was są sami Amerykanie, każdy ma chałupę, ziemię, nawet dachy na domach są całe". Ostatecznie postanowiono im zaufać i... wcielono ich w szeregi Wojska Polskiego. Bili się dzielnie aż do ostatniej bitwy, jaką stoczyły oddziały gen. Kleeberga.

Teraz celem Franciszka Kleeberga było dotarcie do Dęblina w celu uzupełnienia w tamtejszych magazynach wojskowych broni i amunicji, której po stoczonych walkach zaczęło już brakować. Jednak na początku października, w okolicach Kocka zwiad SGO Polesie natknął się na awangardę niemieckiej 13 Dywizji Zmotoryzowanej. Dotarcie do Dęblina i jednoczesne ominięcie  niemieckiej dywizji okazało się niemożliwe, należało więc przyjąć bitwę i tak też się stało. Bitwa rozpoczęła się 2 października, a Niemcy całkowicie zignorowali Polaków, sądząc że łatwo pokonają oddziały gen. Kleeberga - srodze się zawiedli. Przez pierwsze trzy dni trwał totalny pogrom niemieckiej dywizji, a prym w tym ataku wiodło Zgrupowanie "Brzoza" dowodzone przez pułkownika Ottokara Brzozę-Brzezinę. Do niewoli wzięto kilkuset jeńców, a straty Niemców były ciężkie (i to pomimo faktu, że Niemcy dysponowali ogromną przewagą ogniową i sprzętową). Polacy zniszczyli ok. 100 niemieckich czołgów i pojazdów opancerzonych, a sytuacja Niemców zaczęła przybierać katastrofalny obrót. Grupa Operacyjna Polesie zdobyła znaczny obszar i 4 października przystąpiła do obrony już zajętego terenu i nie ustąpiła pomimo silnego ognia Wehrmachtu. Jednak w nocy z 4 na 5 października do sztabu gen. Kleeberga przyszła wiadomość, że od północy zbliża się do Kocka kolejna niemiecka dywizja zmotoryzowana. Aby uniknąć walki na dwa fronty, gen. Kleeberg podjął decyzję o całkowitej eliminacji bojowej 13 Dywizji Zmotoryzowanej, jej kapitulacji lub rozbicia.


ŻOŁNIERZE POLSCY W CZASIE BITWY POD KOCKIEM



Najcięższe walki z mocno osłabioną już 13 Dywizją Zmotoryzowaną, rozegrały się 5 października w Woli Gułowskiej i jej okolicach. Oto relacja bezpośredniego uczestnika tamtych walk, pisarza i reportażysty - Mariana Brandysa: "Poczęliśmy biec szeroką tyralierą oficerską - jak naganiacze w myśliwskiej nagonce - potrząsając pistoletami i obłędnie wrzeszcząc. Przestaliśmy się kryć przed kulami. Przestaliśmy w ogóle myśleć. Ogarnięci smokiem bitwy, ogłuszeni hukiem wystrzałów i własnym wrzaskiem - przez pot zalewający oczy widzieliśmy już tylko biały kościół, który mieliśmy zdobyć. (...) Pierwsza salwa artyleryjska wyzwoliła całą utajoną orkiestrę. Rozryczały się działa, rozterkotały karabiny maszynowe, zaniosły się jazgotem miotaczem min. Niebo nad nami pękało. Walił się świat. Biegliśmy i padaliśmy. Mózgi nasze przeniosły się do nóg. Kolana same zginęły się, prostowały. Biegliśmy i potykaliśmy się o trupy. Strzelano do nas z trzech stron - z niemieckiej i z dwóch skrzydeł polskich. Ryliśmy palcami ziemię, wcieraliśmy się w nią brzuchami, żeby nie było nas widać". Ten szturm okazał się zwycięski, a stało się tak dzięki piechocie, która zaszła Niemców z flanki, od strony lasu. Tak opisywał to ułan - Marian Dominiak: "Widzę ich tak, jakby to było wczoraj, jak wyskoczyli z lasu, długo biegnąc i krzycząc: hura! hura! Ginęli jak muchy w nawale ognia moździerzy i karabinów maszynowych, parli jednak do przodu obok ułanów, aż do zwycięstwa. Niemcy w popłochu wycofali się daleko za klasztor, pozostawiając wielu zabitych i rannych". Triumf był całkowity, Niemcy tego jednego dnia 5 października, wyparci zostali z czterech miejscowości: Charlejowa, Adamowa, Helenowa i Czarnej. Mimo tego że Niemcy dysponowali przewagą liczebną i sprzętową, nie mogli się równać z genialną - jak widać - taktyką Polaków i z ich bojowym duchem. Los 13 Dywizji Zmotoryzowanej Wehrmachtu był już przesądzony i Kleeberg wiedział, że następnego dnia oddziały te skapitulują albo zostaną całkowicie rozbite. Niestety, tego samego dnia zaraz po bitwie otrzymał też gen. Kleeberg meldunek o całkowitym wyczerpaniu się zapasów amunicji.

W tej sytuacji podjęcie dalszej walki było niemożliwe i po długich naradach oraz wahaniach co robić, zdecydował Kleeberg dnia 6 października o kapitulacji Samodzielnej Grupy Operacyjnej Polesie przed... pokonanymi przez siebie Niemcami. Wyszedł przed kordon żołnierzy i przemówił do nich tymi oto słowy: "Przywilejem dowódcy jest brać odpowiedzialność na siebie. Dziś biorę ją w tej najcięższej chwili - każąc zaprzestać dalszej bezcelowej walki, by nie przelewać krwi żołnierskiej nadaremnie. Dziękuję Wam za Wasze męstwo i Waszą karność - wiem, że staniecie, gdy będzie trzeba. Jeszcze Polska nie zginęła. I nie zginie!". 17 000 żołnierzy i oficerów Samodzielnej Grupy Operacyjnej Polesie, poddało się pokonanej przez siebie niemieckiej 13 Dywizji Zmotoryzowanej na warunkach honorowych. Wszystkim oficerom pozwolono zachować kabury z pistoletami. Niemcy byli pod wielkim wrażeniem siły i determinacji Polaków, a raczej armii, która przez gen. Kleeberga została sformowana naprędce i wręcz w chaosie wojennym, a mimo to odniosła tak wielkie sukcesy, pokonując silniejsze od siebie dywizje niemieckie i sowieckie. Armia która nie posiadała czołgów, samolotów i zaledwie szczątkową artylerię, dokonała tak niesamowitych czynów, że realnie doprowadziła do rozbicia 4 dywizje wroga (dwie niemieckie i dwie sowieckie). A co by było, gdyby obszar którym dowodził przed wybuchem wojny gen. Kleeberg był jeszcze lepiej przygotowany pod względem sprzętowym i ludzkim? Jakich niesamowitych czynów mogłaby dokonać owa armia? Oczywiście zwyciężyć w sytuacji totalnej inwazji dwóch ówczesnych potęg militarnych świata nie było możliwe, ale wojska Kleeberga mogły kierować się w kierunku granicy z Węgrami i potem szukać możliwości przedarcia się całej Samodzielnej Grupy Operacyjnej Polesie do Francji w celu podjęcia dalszej walki, bo wojna dopiero się rozpoczynała, choć Polska niestety już się na niej wykrwawiła jako pierwsza i realnie ostatecznie tę wojnę przegrała - pomimo tego że oficjalnie znaleźliśmy się po stronie zwycięzców.




Co się zaś tyczy samego generała Kleeberga, to zmarł on 5 kwietnia 1941 r w Dreźnie, w tamtejszym szpitalu, na zawał serca - nie doczekawszy końca wojny. Może i lepiej, bo to, co przyszło wraz z końcem wojny wcale nie było lepsze od tego, czego Polska doświadczała podczas okupacji. Po prostu jedną niewolę - niemiecką (czy też raczej niemiecko-sowiecką) zastąpiła teraz totalna dominacja Sowietów a rządy w poszczególnych krajach Europy Środkowej objęli przedstawiciele Moskwy, będący marionetkami Kremla. Ale to już była zupełnie inna historia.




CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz