Stron

środa, 31 stycznia 2024

WALKA Z KOMUNISTAMI W PRZEDWOJENNEJ POLSCE - Cz. III

 CZYLI GDZIE CHOWAŁY SIĘ "SZCZURY"





KOMUNISTYCZNA PARTIA POLSKI
(CZYLI DZIAŁALNOŚĆ SOWIECKIEJ EKSPOZYTURY W POLSCE)
Cz. III





 Klęska bolszewików w wojnie z Polską spowodowana była głównie faktem, że nie docenili oni determinacji i patriotyzmu polskiego ludu. Ich hasła propagandowe kierowane do Polaków były tak tępe, a jednocześnie tak źle przygotowane i napisane, że w wielu przypadkach nie dało się nawet tego sensownie rozczytać, nie mówiąc już o zrozumieniu. Poza tym bolszewicy popełnili błąd w stosunku do chłopstwa (tutaj również uwidoczniła się ich ideologiczna niechęć do chłopów), gdyż nie wyszli z zapowiedzią oddania ziemi chłopom (tak jak to zrobili chociażby w Rosji na początku rewolucji październikowej, by potem oczywiście tym chłopom którzy sądzili że otrzymali teraz ziemię na własność - tę ziemię odebrać w imię typowo komunistycznej idei "Nie będziesz miał niczego i będziesz szczęśliwy" - chyba skądś to dziś znamy, nieprawdaż?!). Mówił o tym w 1923 r. podczas II Zjazdu Komunistycznej Partii Robotniczej Polski przewodniczący Kominternu - Grigorij Zinowiew, którego referat został odczytany podczas tego zjazdu, i w którym stwierdzał on m.in.: "Nie kryję przed Wami, towarzysze, że w czasie wojny rosyjsko-polskiej - według oceny naszego Komitetu Centralnego, według oceny tow. Lenina i Egzekutywy Kominternu - popełniliśmy błąd polityczny w stosunku do chłopów. Nie umieliśmy skorzystać z krótkiego okresu po to, aby kwestię konfiskaty dóbr obszarniczych postawić w sposób rewolucyjny. Złożyliśmy wówczas hojną daninę doktrynerstwu marksistowskiemu. Kłopotaliśmy się o to, aby wielkie majątki nie zostały rozgrabione, nie rozumiejąc, że zadanie chwili polegało na tym, aby rozpalić nienawiść klasową, wojnę chłopską przeciwko obszarnikom". Wojna była już jednak skończona, 18 października 1920 r. weszło w życie zawieszenie broni podpisane 12 października, a w stolicy Łotwy - Rydze trwały polsko-sowieckie rozmowy, mające doprowadzić do podpisania traktatu pokojowego pomiędzy oboma krajami. Wojsko Polskie wygrało tę wojnę dzięki dwóm wielkim, zwycięskim bitwom. Niestety, zabrakło trzeciej wielkiej bitwy o Ukrainę, aby stworzyć na wschodzie państwo ukraińskie będące dla nas swoistym buforem, oddzielającym nas od czerwonej teraz Moskowii. Naczelnik Państwa - Józef Piłsudski dążył do tego właśnie celu, w którym powstanie niepodległych państw Ukrainy i Białorusi (sprzymierzonych militarnie i politycznie z Polską) miało być właśnie takim gwarantem bezpieczeństwa ze Wschodu, tak jak w czasach Wielkiej Rzeczypospolitej polscy hetmani traktowali ukraińskie stepy jako pole oddzielające zastępy tatarskie, tureckie czy moskiewskie od ziem koronnych i litewskich. Tego dokonać się już nie udało, co potem zaowocowało we wrześniu 1939 r. katastrofą militarną, gdy Polska wzięta została w dwa ognie.




7 listopada 1920 r połączyły się na Górnym Śląsku odłamy byłej Polskiej Partii Socjalistycznej zaboru pruskiego i Socialdemokratycznej Partii Niemiec tworząc Komunistyczną Partię Górnego Śląska, która od początków swych miała w programie zwalczanie dążeń do przyłączenia Śląska do Polski. 12 grudnia odbył się I Zjazd tej nowej partii, który postanowił o bojkocie mającego się odbyć plebiscytu w sprawie przynależności tych ziem do Polski, w zamian za to opowiadał się za stworzeniem Górnośląskiej Republiki Rad. Na Górnym Śląsku 16 sierpnia 1919 r. wybuchło I Powstanie Śląskie ludności polskiej, która nie godziła się na pozostawanie w granicach państwa niemieckiego. Powstanie to trwało do 24 sierpnia i zakończyło się porażką, gdyż słabo uzbrojone (niewystarczająca liczba broni i amunicji) śląskie oddziały Polskiej Organizacji Wojskowej pod dowództwem porucznika Alfonsa Zgrzebnioka, nie były w stanie uporać się z XXXII Brygadą Reichswehry, wspieraną przez inne niemieckie oddziały. Po zakończeniu tego Powstania na Śląsku wybuchła fala antypolskich represji, w wyniku której 22 tys. Ślązaków musiało schronić się do Polski. II  Powstanie Śląskie wybuchło w nocy z 19 na 20 sierpnia 1920 r. (wówczas gdy nad Wisłą toczyły się najkrwawsze boje z Armią Czerwoną). Powstanie sprowokowali Niemcy, do których dotarły informacje o zdobyciu przez bolszewików Warszawy i chcieli terrorem zmusić ludność polską na Śląsku do ucieczki z ziem objętych plebiscytem. Walki trwały do 25 sierpnia i zakończyły się (można powiedzieć) remisem, w wyniku którego na Śląsku miała powstać wspólna polsko-niemiecka policja plebiscytowa. Teraz obie strony przygotowywały się do wyznaczonego na 20 marca 1921 r. plebiscytu, który miał zadecydować o przyszłości ziem Górnego Śląska. Oczywiście zarówno Komunistyczna Partia Górnego Śląska jak i Komunistyczna Partia Robotnicza Polski opowiadały się od początku swego istnienia za pozostawieniem tej ziemi w granicach Niemiec i walką z "polskim imperializmem".

Mimo porażki Armii Czerwonej i klęski bolszewickiej Rosji w wojnie z Polską, rozwój KPRP postępował, znacznie bowiem zwiększyła ona swą liczebność a to głównie dlatego, że przyłączali się do niej członkowie innych formacji socjalistycznych, głównie zaś wstępowało tam mnóstwo Żydów. W lutym 1921 r. w Warszawie odbyła się druga Konferencja Komunistycznej Partii Robotniczej Polski, na której przyjęto 21 warunków członkostwa w Kominternie, oraz zobowiązano się do całkowitego wypełnienia uchwał Kominternu. Do Komitetu Centralnego Partii wybrano Adolfa Warskiego-Warszawskiego, Franciszka Grzelszczaka, Franciszka Fiedlera, Henryka Lauera, Stefana Królikowskiego, Szczepana Rybackiego i Adama Landy. Mimo jednak zwiększenia składu liczebnego tej partii, począwszy od sierpnia 1920 r., komuniści (szczególnie w Europie) ponosili nieustannie porażki. W marcu 1921 r. Niemiecka Partia Komunistyczna wezwała robotników do puczu przeciwko Republice Weimarskiej. Pucz ten okazał się totalną klapą, gdy na wezwanie komunistów do buntu stanęło niespełna 5% robotników i to tylko w niektórych regionach Niemiec (Turyngia, Mansfeld). W latach 1919-1920 w wielu krajach Europy (w Niemczech, we Włoszech, we Francji, w Czechosłowacji, w Szwecji, w Norwegii) widać było masowy odpływ socjalistów do partii komunistycznych, ale ruch ten został zahamowany ok. roku 1921 i i od 1924 przyjął odwrotny kierunek. Wielu dotychczasowych polityków socjalistycznych, potem komunistycznych, ponownie wracała do partii socjalistycznych, a niektórzy (jak Adolf Hoffman w Niemczech) stali się nazistami (zresztą sam Goebbels twierdził, że on woli zasilać szeregi partii nazistowskiej byłymi komunistami i socjalistami, niż konserwatystami czy demokratami, gdyż z tymi pierwszymi znacznie łatwiej idzie mu się dogadać, bo rozumowują na tych samych falach i posługują się podobnymi pojęciami, tylko wektory mają zwrócone w przeciwnym kierunku - ale wektory zawsze można odwrócić).

Również w Rosji sowieckiej komunizm przeżywał trudne chwile. W dniach 8-16 marca 1921 r. W Moskwie odbył się X Zjazd Rosyjskiej Komunistycznej Partii (bolszewików), na którym Lenin w sytuacji totalnej katastrofy ekonomicznej państwa związanej zarówno z I Wojną Światową jak i rewolucją bolszewicką (w niektórych regionach Rosji bieda była tak wielka, że dochodziło tam do przypadków kanibalizmu), sformułował projekt tzw. Nowej Ekonomicznej Polityki (NEP), która dopuszczała w systemie komunistycznym jaki zapanował w Rosji, istnienie prywatnej własności i prywatnych środków produkcji, oraz oraz umożliwienia handlu kapitałowego (kontrolowanego co prawda przez państwo) ale na prywatnych (kapitalistycznych) zasadach. Ten "neokapitalizm państwowy" (jak nazywał go Lenin) doprowadził do polepszenia się sytuacji ekonomicznej kraju i jego mieszkańców i był swoistą życiodajną kroplówką ratującą ówczesną Rosję. Wielu jednak szeregowych członków partii bolszewickiej było przeciwnych NEP-owi, twierdząc, że jest to powrót do zasad gospodarki kapitalistycznej, czyli wywrócenie wszystkiego, o co walczyli bolszewicy przez te wszystkie lata. W prasie sowieckiej ukazywały się karykatury nowych kapitalistów, czyli "nepmanów" (jakich pogardliwie nazywano), pokazując ich w sposób karykaturalny lub śmieszny, a jednocześnie ukazując jakiego majątku dorobili się na krzywdzie robotników (ale już nie chłopów - co bardzo ważne, bo chłopi to w większości też byli wyzyskiwacze nepmani - szczególnie gdy podbijali ceny sprzedawanych przez siebie towarów). Pokazywano jak operują złotem i dolarami lub frankami, jak stroją swoje żony w futra i jak ubierają się w garnitury, niczym zachodni kapitaliści. Nowa Ekonomiczna Polityka w Rosji funkcjonowała do końca 1929 r. i skutkowała znacznym wzrostem życia, w tym zniszczonym przez rewolucję kraju (oczywiście nie wszyscy na tym zyskiwali po równo, stąd tak silna była niechęć do nepmanów), gdy Stalin wprowadził swoją kolektywną gospodarkę (skutkującą m.in. Wielkim Głodem na Ukrainie w latach 1932-1933). Ale NEP spowodował również, że w latach 20-tych komunizm był w miarę znośny (O ile w ogóle taki system mógł być dobry do życia). Nie walczono tak silnie z religią (szczególnie w latach 1924-1928 dało się zauważyć pewne złagodzenie w stosunku do Cerkwi). Nie prześladowano też ludzi, którzy mogli odbudować gospodarkę kraju (czyli naukowców, inżynierów, nauczycieli), tak jak to było w czasie rewolucji i w czasach "komunizmu wojennego" z lat 1918-1921 (gdzie CZEKA pod wodzą Feliksa Dzierżyńskiego, mordowała przede wszystkim ludzi uczonych, a nie tylko tych, którzy coś posiadali. Straty wśród Rosjan mających jakąkolwiek wiedzę o gospodarce technice, nauce etc. etc., były kolosalne, a w Rydze Dzierżyński chwalił się swemu przyjacielowi z lat szkolnych - który był w składzie polskiej delegacji pokojowej - Leonowi Wasilewskiemu - bliskim współpracownikiem Józefa Piłsudskiego: "Ja nie zabijam ludzi, ja zabijam ruskich!". Należy też pamiętać że w czasach szkolnych, młody Feliks Dzierżyński wymierzył policzek swemu rosyjskiemu nauczycielowi, który kazał mu mówić po rosyjsku).


"KRWAWY FELEK" w 1901 r.



Trzeba też powiedzieć o jednej ważnej rzeczy która nastąpiła wówczas w Rosji sowieckiej, a mianowicie o swoistym rozpasaniu seksualnym. Seks był bowiem wszędzie, również (a może przede wszystkim) seks homoseksualny. Organizowano nagie marsze, w czasie których golasy (mężczyźni i kobiety) wchodzili np. do tramwajów, czy chodzili ulicami i traktowano to jako formę "wyzwalania się z burżuazyjnych więzów kulturowych" (czyli to, co dzisiaj mamy - szczególnie na Zachodzie, to jest nic innego jak powrót do tamtego bolszewickiego komunizmu, bo przecież już Marks pisał o wyzwalaniu się człowieka z jego wiązów tradycji, kultury, religii itd.). Oczywiście dochodziło do tego, że ludzie zamiast pracować i budować dobrobyt kraju i swój własny, woleli zajmować się seksem, woleli paradować nago po ulicach, albo uprawiać seks homoseksualny, twierdząc, że wyzwalają się tym samym z więzów (patriarchalnego) kapitalistycznego, burżuazyjnego społeczeństwa. Dopiero gdy rosyjski przemysł siadł na łeb na szyję, a Stalin budując Imperium potrzebował przede wszystkim niewolników do pracy, a nie "wyzwolonych" homo czy heteroseksualistów, myślących głównie o dupie maryniej - i gdy całe to towarzystwo wziął w karby, część mordując, część wysyłając do obozów na wschodzie, gdzie jedyne o czym mogli myśleć, to jak przeżyć kolejny dzień o kromce chleba, cały czas pracując ponad własne siły i umierając albo w błocie albo głęboko pod ziemią, to skończył się "komunizm seksualny" i zaczął ten tradycyjny komunizm jaki znamy z historii. Teraz już nie było ważne z iloma partnerami spałeś i w jakich konfiguracjach, ale jakie normy wyrobiłeś. Robotnicy i chłopi zaczęli teraz ze sobą rywalizować o wyrobienie odpowiednich norm, jakie musieli dostarczyć państwu (oczywiście wszystko to było kosztem zdrowia i życia tych ludzi, zresztą większość była do tego przymuszana, bo powiedzmy sobie szczerze. W Związku Sowieckim za Stalina robotnik czy chłop nie był nikim innym, jak tylko zwykłym niewolnikiem państwowym, nawet nie słabo zarabiającym pracownikiem pracownikiem jak w czasach carskich, a zwykłym rabem, bez prawa głosu i prawa do życia (jeśli się oczywiście zbuntował, czy choćby zaprotestował). To tylko gwoli takiej ciekawostki.

18 marca 1921 r. w Rydze podpisany został traktat pokojowy pomiędzy Polską a sowiecką Rosją. Dziś mówimy że wojna z bolszewikami została wygrana, ale mnie osobiście pozostaje takie przekonanie, że jednak nie do końca. Zabrakło bowiem jeszcze tej jednej, kluczowej bitwy o Ukrainę. Oczywiście było pewne, że jeżeli do niej by doszło, to doszłoby właśnie w roku 1921 - zapewne na wiosnę - i nawet jeśli założymy że Wojsko Polskie do tego czasu by się jeszcze bardziej rozbudowało, a siła ukraińskiej armii Semena Petlury też by wzrosła, to przecież trzeba by jednocześnie założyć, że bolszewicy zorganizowaliby w Rosji akcję walki przeciwko "polskim zachwatczykom" i zapewne zmobilizowaliby też pokaźne siły, bo Ukrainy by nie odpuścili i nie mogliby z niej zrezygnować (tak jak nie mógł z niej zrezygnować car Aleksander I w 1812 r. i tylko upór Napoleona Wielkiego dalszego marszu na Moskwę spowodował, że w tymże roku Rosja nie poniosła ostatecznej klęski, a to Napoleon musiał się stamtąd wycofać. Bo gdyby - idąc za radą księcia Józefa Poniatowskiego - "odciąć" Ukrainę od Rosji i czekać na przyjście tutaj Moskali - którzy przecież nie mogli tej ziemi odpuścić i z pewnością by uderzyli, bo Rosja bez Ukrainy nie jest już mocarstwem, nie jest Imperium - to wówczas potężne odbudowane Wojsko Polskie (zasilone poborem z ziem ukrainnych, czyli dawnych ziem Rzeczypospolitej) oraz wielka Armia Francuska z pewnością rozbiłaby w proch wojsko carskie i wojna byłaby wygrana bez potrzeby zajmowania Moskwy, która do niczego nie była wówczas Francuzom potrzebna. No cóż ale jak to mówił sam Napoleon "To coś gorszego niż klęska, to błąd!"). Społeczeństwo polskie było już jednak zbyt zmęczone przedłużającą się Wojną (i wcześniejszą jeszcze I Wojną Światową) w wyniku którego zostało mocno zubożone, a ziemie polskie zostały rozgrabione do maksimum przez okupujące je armie, przemierzające te tereny od 1914 r. Nic więc dziwnego że wypatrowano pokoju niczym tlenu potrzebnego do życia, ale to, co udało się osiągnąć w wyniku wojny z bolszewikami w roku 1920 to było za mało żeby przetrwać i starczyło tylko na 20 lat wolności. Ten jeszcze jeden ogromny, ale jakże potrzebny wysiłek, dałby nam trwanie na dekady, gdyż należy pamiętać że Hitler bez wsparcia Stalina nigdy nie uderzyłby na Polskę i to też trzeba sobie uświadomić).




Rozmowy w Rydze rozpoczęły się 21 września 1920 r. (czyli jeszcze przed Bitwą Niemeńską). Polska strona miała przy sobie bardzo silne karty negocjacyjne, podbudowane zwycięstwami na froncie, jednak wśród jej reprezentantów (głównie z opcji narodowej, socjalistycznej i ludowej), nie było wielu zwolenników koncepcji federacyjnej Marszałka Józefa Piłsudskiego, czyli istnienie państwa ukraińskiego i białoruskiego jako buforów oddzielających nas od Moskowii, było dla nich nieistotne, a granice powinny być jedynie tak daleko postawione na Wschodzie, żeby obejmowały żywioł polski i ukraiński lub białoruski zdolny do polonizacji. Totalna głupota a wręcz sabotaż. Jakim bowiem prawem mielibyśmy odmawiać czy to Ukraińcom czy Białorusinom czy Litwinom mówić w ich własnym języku jeśli tego zapragną? jakim prawem mielibyśmy ich polonizować na siłę? Tego nigdy nie było w historii Rzeczpospolitej, bo jeżeli dochodziło do polonizacji (a dochodziło), to była to zawsze polonizacja dobrowolna, wolny wybór mieszkających na tych terenach Ludów, (często napływowych, jak np. Niemcy w Krakowie, czy Poznaniu, który bardzo szybko się polonizowali, przyjmując polskie nazwiska i jedyne co trzymało ich jeszcze z tradycją niemiecką, to była religia - najczęściej kalwinizm lub luteranizm. Zresztą my mieliśmy swoje negatywne doświadczenia z germanizacją i rusyfikacją w czasie zaborów, kiedy zabraniano nam mówić po polsku nie tylko w urzędzie czy w szkole, ale również na ulicy. I co, teraz grupka zidiociałych politykierów, którzy mieli swoje chore wizje polonizacji, chciałaby tamte ludy zmusić do przyjęcia polskiej tradycji i polskiego języka na siłę? Ale tak właśnie było i wyznaczając granicę opierali się oni głównie na możliwościach spolonizowania tamtych Ludów, dlatego też zbyt rozległe polskie granice na Wschodzie były dla nich nie do przyjęcia, ponieważ obawiali się, że wówczas tamtego żywiołu nie uda się okiełznać, a stworzenie niepodległych państw Ukrainy i Białorusi w ogóle nie wchodziło w ich przypadku w rachubę (podobnie jak dzisiaj różnym politykerom z partii rządzącej wydaje się, że takie inwestycje jak Centralny Port Komunikacyjny, czy rozbudowa Portu Kontenerowego w Świnoujściu jest nam niepotrzebna. Zróbmy tam sobie może park krajobrazowy i śpiewamy kumbaya, w nieświadomości i głupocie oczekując kolejnego września 1939). Tak więc, gdy stojąca pod ścianą delegacja sowiecka była gotowa w zamian za Ukrainę oddać nam praktycznie całą Białoruś aż do bramy smoleńskiej, to delegacja pod przewodnictwem pana Stanisława Grabskiego odmówiła, godząc się na znacznie mniejsze granice Polski na Wschodzie. Marszałek powiedział potem, że za cały ten traktat komuś w Polsce należałoby rozbić głupi łeb i że w tych granicach Polska nie przetrwa nawet jednego pokolenia. Bez komentarza.






17 marca 1921 roku sejm Rzeczypospolitej uchwalił Konstytucję nowo odrodzonego państwa. Polska w jej zapisach miała być Rzeczpospolitą, a władza zwierzchnia należała do narodu. Prezydent -  reprezentujący władzę wykonawczą - wybierany był przez Zgromadzenie Narodowe (czyli połączone izby Sejmu i Senatu) na 7-letnią kadencję. Mianował rząd - który politycznie odpowiedzialny był przed Sejmem i był zwierzchnikiem Sił Zbrojnych, oraz posiadał inicjatywę ustawodawczą. Parlament - w wyniku którego tworzył się rząd - wybierany był w pięcioprzymiotnikowych wyborach na pięcioletnią kadencję i posiadał kontrolę nad władzą wykonawczą. Prezydent mianował również sędziów, którzy w pełnieniu swej funkcji byli w pełni niezależni i podlegali jedynie ustawom tworzonym w Parlamencie. Konstytucja ta pozostawiała wiele do życzenia. W tamtym jednak czasie była spełnieniem marzeń milionów Polaków, wyczekujących Niepodległości, Wolności i Sprawiedliwości w nowej Polsce od pokoleń cierpiących w niewoli zaborów. Teraz wszystko miało być inne, lepsze, sprawiedliwsze, czystsze... Tak, marzenia swoje, a życie swoje i zawsze takie będą Rzeczypospolite, jakie my sami będziemy umieli je stworzyć. Ale Polska była wolna, wreszcie Wolna i Niepodległa, zdolna samodzielnie decydować o swoim losie. To było niesamowite że wreszcie po tylu dekadach, po 123 latach niewoli i 150 latach od czasu pierwszego rozbioru udało się odrodzić tę umęczoną i rozdartą kajdanami Ojczyznę, pokiereszowaną, poprzecinaną ale wreszcie niczym Feniks Zmartwychwstałą. I to było bogactwo na którym można było budować, to była czysta karta którą można było zapisać i tak się właśnie działo. Ale wielu - w tym oczywiście przede wszystkim komunistom polskim - to państwo się nie podobało. Oni pragnęli państwa sowieckiego, państwa podległego Moskwie i całkowicie od niej zależnego (nawet jeśli osobiście komuniści polscy wierzyli że uda im się zachować jakąś tam niezależność to wcześniejsze zależności były przez nich całkowicie akceptowane). Czyli powrót do tego co było pod zaborami, z tym tylko że teraz pozwolonoby polskim rabom na łudę niezależności. Dlatego też w moim przekonaniu były to szczury, które bezwzględnie należało zwalczyć, gdyż godziły one w bezpieczeństwo odrodzonego kraju i w marzenia milionów Polaków którzy żyli zarówno w tamtym czasie jak i tych którzy nie doczekali Niepodległości. Tak więc działaniach zarówno Policji jak i Wojska przeciwko tej ekspozyturze Moskwy w Polsce opowiem w kolejnych częściach.




CDN.

niedziela, 28 stycznia 2024

PIERWSZE" ODKRYCIE AMERYKI - Cz. II

CZYLI JAK WŁADCY MUCHOMORZA DOTARLI DO NOWEGO ŚWIATA





HALFDAN JASNOWŁOSY
Cz. I





 Wnukiem Halfdana Białonogiego (z rodu Ynglingów) był Zygfryd - pierwszy historycznie potwierdzony i najpotężniejszy norweski jarl. Żył on i panował w drugiej połowie VIII wieku. Były to jeszcze czasy, gdzie nie dokonywano dalekich wypraw morskich (np. do Brytanii, Islandii, Grenlandii czy na ziemie wschodnich Słowian, czyli "Rusów" - Ilmeńskich, Krywiczów, Radymiczów). Bez wątpienia jednak już wówczas musiała istnieć nazwa "Wikingowie", chociaż nie odnosi się ona do danego ludu, czy rasy, a jest po prostu określeniem wyprawy łupieżczej ("viking"). Norwegię (czyli krainę "Wikingów") zasiedlały ludy scytyjskie (przybyłe niegdyś z Południa a wcześniej ze Wschodu). Zwano ich Normanami (czyli "Ludźmi Północy" - od słowa Nor-man. Nazwa ta jednak wywodzi się z legend, związanych właśnie z Odynem - którego imię jest bezwzględnie słowiańskiej genezy, wywodząc się od słowa "adin", czyli "jeden", bo tak właśnie zwano Odyna -  Jedynym. Tak więc w Asgardzie - królestwie Odyna - istniało święte miasto Norse, które z czasem zaczęto kojarzyć z nazwą Norwegii, a potem od słowa "nor" zaczęto utożsamiać północ - stąd późniejsze określenia "nord" czy "north"). Oczywiście istnieje również wytłumaczenie dla nazw: Waregowie, Duńczycy, Szwedzi, Islandczycy, ale nie ma sensu teraz tym się zajmować. W każdym razie w tym okresie, o którym teraz będę pisał, najpotężniejszym jarlem Normanów był bez wątpienia Zygfryd - pochodzący z rodu Ynglingów. Jego włości zaczynały się na południu dzisiejszej Norwegii, w okolicach Oslo, nad cieśniną Skagerrak, a kończyły gdzieś w okolicach dzisiejszego miasta Stiklestag (środkowa Norwegia). Prawdopodobnie też władał cieśninami duńskimi (być może również Zelandią choć nie ma co do tego żadnych odniesień w "Sadze o królach Norwegii" Snorre Sturlasson - jego dzieło doprowadzone zostało do roku 1177, choć sam Sturlasson urodził się 2 lata później, a zmarł w 1241 r.). W każdym razie w roku 777 gościł on u siebie zbiegłego z kraju Sasów, tamtejszego wodza Widukinda, który zamierzał dalej walczyć o wolność swego ludu z tyranią Franków, rządzonych przez wielkiego władcę średniowiecza - Karola.

Należy też według mnie słów parę powiedzieć o samym plemieniu Sasów, pierwotna nazwa tego ludu bez wątpienia miała słowiańskie korzenie i brzmiała Sarnowie (w poprzedniej części napisałem że był to lud Siekierów, mój błąd, Siekierowie to było zupełnie inne plemię). Ich pierwotne siedziby znajdowały się nad Wisłą, ale w czasach Wędrówki Ludów w V wieku, dotarli oni na ziemie pomiędzy Łabą i Renem i tam założyli swe grody. Zapewne nazwa Sarnowie wywodzi się z faktu, iż na ziemiach na których żyli pierwotnie, znajdowała się duża obfitość saren i jeleni -  na które zapewne polowali. Zmiana owej nazwy na Sasi być może dokonała się wraz z migracją, bowiem Sasi to nic innego jak lud "z Asi" - czyli z kraju (Ra)Asów, plemienia do którego należał i któremu przewodził sam Odyn. Społeczeństwo Sasów dzieliło się na trzy kategorie: arystokrację - która posiadała zamki i mury obronne miast (najczęściej wówczas drewnianych), wolny lud i tych, którzy znajdowali się w stanie pośrednim pomiędzy ludźmi wolnymi a niewolnikami. Do najważniejszych grodów ludu Sasów należały: Brzemię (dziś Brema), Bohbor (dziś Hamburg) i Marklo - gdzie odbywały się wiece całego plemienia. Niedaleko Wezery, w pobliżu twierdzy Heresburga (Harzburga) należącej do Franków, rosło sobie święte drzewo Sasów zwane - Irminsul. Było ono poświęcone bogu Wotanowi (którego nazwa była saskim odpowiednikiem słowa Odyn). Sasi byli słabszym plemieniem od Franków, przeto tamci z reguły dominowali, szczególnie starając się utrzymać swoje dawne siedziby za Renem, natomiast gdzieś tak od VII wieku Sasi nieustannie dążyli do opanowania tej rzeki, co powodowało że Frankowie podejmowali wyprawy odwetowe na ziemie saskie w celu ochrony Austrazji i Hesji. Walki te toczyły się przez dłuższy czas bez większego sukcesu jednej czy drugiej strony i choć ojciec Karola Wielkiego - Pepin Krótki zamierzał podbić kraj Sasów, to jednak nigdy tego zamierzenia nie zrealizował.


BITWA POD POITIERS
732 r.



Dopiero po śmierci Pepina Krótkiego w październiku 768 r. i uporaniu się ze swoim młodszym bratem Karlomanem i po jego śmierci włączeniem jego dzielnicy (głównie Burgundia i wschodnia część Akwitanii) do swego królestwa (grudzień 771 r.), mógł Karol dopiero teraz skierować swą uwagę przeciwko Sasom. Co prawda Karol Wielki nie odniósł nigdy wielkiego zwycięstwa w jednej głównej bitwie (takiej, jaką stoczył jego dziad - Karol Młot pod Poitiers w 732 r. zatrzymując inwazję Arabów idących z Hiszpanii), to jednak jego długie, bo aż 46-letnie panowanie wprost przepełnione było najróżniejszymi wyprawami wojennymi, bitwami i starciami, dzięki któremu Królestwo Franków znacznie poszerzyło obszar kontroli. Karol zaś dla późniejszych pokoleń uchodził za przykład prawdziwego średniowiecznego władcy, zwycięskiego zarówno w polu jak i w łożu (pięciokrotnie się żenił, co było aberracją jak na tamte czasy, gdyż już papież Grzegorz Wielki twierdził że: "Pierwsze małżeństwo jest prawem, drugie jest dopuszczalne, trzecie występne, a kto liczbę tę przekracza jest oczywiście zwierzęciem"). Pierwszą jego żoną była Szwabka Himiltruda, drugą pochodząca z kraju Longobardów Dezyderata (którą zalecała mu poślubić matka - Bertrada, dążąca do sojuszu z Logobardami). Ostatecznie oddalił ją, gdy zakochał się w trzynastoletniej Hildegardzie (była to bodajże jedyna żona którą naprawdę kochał, pewnego zaś razu podczas polowania, gdy mocno pokiereszował go tur i był pokrwawiony, krzyknął "Takim właśnie musi ujrzeć mnie Hildegarda"). Oczywiście żony były tylko oficjalnym ukoronowaniem jego władzy, poza nimi miał bowiem mnóstwo jawnych i mniej jawnych kochanek. Po śmierci hildegardy w 783 r (właśnie podczas wyprawy przeciwko Sasom), poślubił wschodniofrankijską Fastradę, a następnie Szwabkę Luitgardę. Po jej śmierci w 800 r planował i szóste małżeństwo, tym razem stricte polityczne mające umocnić jego cesarską władzę, jako że papież Leon III w grudniu 800 r. koronował Karola w Rzymie na pierwszego od 476 r. cesarza Zachodu. 




Ten tytuł jednak nie miał większego znaczenia bez uznania go również przez władców Wschodu, czyli Cesarstwa Bizantyjskiego, dlatego też w latem 802 r. Karol wysłał poselstwo do Konstantynopola, z propozycją poślubienia cesarzowej bizantyjskiej Ireny (mającej już wówczas około 50 lat, Karol zaś miał lat 55, jako że urodził się w roku 747, chodź w źródłach pojawia się i data 742 - jest ona błędna, ale teraz nie będę tego wyjaśniał, być może kiedyś przyjdzie jeszcze na to pora). Cesarzowa Irena z Aten, małżonka Leona IV (panował w latach 775-780), po śmierci męża objęła regencję nad swoim 9-letnim synem Konstantynem VI. Zaczęła też wprowadzać reformy według własnego uznania, a ponieważ była zdecydowaną zwolenniczką kultu ikon, co było zakazane od 730 r. przez dziada Leona IV - Leona III Izauryjczyka, który wywodził się rodem z Germanikei, miasta na wschodnich rubieżach Imperium, a będąc dzieckiem miał również styczność z islamem, gdyż Germanikea leżała na styku Cesarstwa Bizantyjskiego i arabskiego Imperium Umajjadów, a ponieważ w islamie przedstawianie Mahometa gdziekolwiek - na rysunku czy też pod postacią popiersia - było kategorycznie zabronione, on sam wychowany był również i w tym duchu, że wizerunki Chrystusa i świętych są niepotrzebne, a wręcz są bluźnierstwem wobec Boga i Jego Syna. Dlatego gdy w wyniku zamachu stanu zdobył władzę w 717 r. Długo nie mógł zaakceptować dotychczasowej tradycji modlenia się i celebracji ikon i tego co wyprawiało się w Konstantynopolu, oraz w zachodnich temach Imperium - gdzie kult ikon był bardzo popularny. Po raz pierwszy postanowił coś z tym zrobić już w 726 r. każąc usunąć wizerunek Chrystusa, widniejący nad bramą wjazdową do Pałacu Cesarskiego. Nie docenił jednak przywiązania ludzi do tradycji, a taki czyn uznawano wręcz za bluźnierstwo i zgromadzeni przed pałacem mieszkańcy miasta, dokonali samosądu, zabijając robotników którzy mieli usunąć ów obraz. Dopiero w 730 r. wprowadził bezwzględne prawo zabraniające kultu ikon i nakazujące wszystkie je zniszczyć i usunąć ze świątyń, dopuszczano jedynie prosty znak krzyża. Tą politykę kontynuował również jego syn - a ojciec Leona IV - Konstantyn V, który w 754 r. zwołał nawet sobór do miasta Hieria, gdzie miał potwierdzić założenia ikonoklastów - sobór ten uznano potem za nie ekumeniczny, ponieważ zabrakło na nim któregokolwiek z biskupów najważniejszych diecezji. Ostatecznie panujący od 775 r. Leon IV również kontynuował politykę religijną swoich przodków. Pewnego razu nawet nakrył swą małżonkę Irenę, gdy pod poduszką trzymała ikonę. Zabronił jej wówczas wstępu do swego łoża i srogo ukarał tych, którzy ową ikonę do Pałacu przynieśli. Gdy zaś we wrześniu 780 r. po krótkim panowaniu Leon IV zakończył swój żywot, władzę regencyjną w imieniu Konstantyna VI objęła właśnie Irena i zaczęła od razu wprowadzać swoje rządy.

A co prawda rządy - nawet regencyjne - kobiety nie spodobały się wielu możnym, w tym również żołnierzom wywodzącym się ze wschodnich prowincji (szczególnie z temu Armeniakon), którzy wierni byli dynastii i izauryjskiej i jej dotychczasowej polityce religijnej. Postanowiono posadzić na tronie brata Leona IV - Nicefora (780 r.). Ale Irena szybko stłumiła ów bunt, zmuszając Nicefora do przyjęcia święceń kapłańskich (i do tonsury głowy). Potem zaczęła wymieniać swe najbliższe otoczenie, usuwając z dworu wszystkich ikonoklastów. Swoje rządy oparła głównie na dwóch eunuchach: Staurakiosa i Aecjusza. Syna zaś trzymała z dala od władzy i jedynie w sytuacji gdy był bezwzględnie konieczny jako cesarz, tolerowała jego obecność. Z końcem sierpnia 784 r. udało jej się nakłonić patriarchę Konstantynopola Pawła (mianowanego jeszcze za czasów jej małżonka) aby zrezygnował ze swojej godności i nowym patriarchom mianowała zwolennika kultu ikon - Tarasjosa (w tym celu w Pałacu Magnaura zebrała mieszkańców miasta, aby wyrobić wrażenie, że to sam lud dokonał owego wyboru). Kolejnym krokiem było cofnięcie postanowień soboru z Hierii i w sierpniu 786 r. w Kościele Świętych Apostołów w Konstantynopolu, zebrali się biskupi, aby przywrócić kult ikon. Wydawało się że Irena i tutaj postawi na swoim, ale nie doceniła ona przywiązania wojska do ikonoklazmu. Oddziały gwardii cesarskiej wpadły bowiem do kościoła i rozpędziły biskupów, grożąc im bronią. Cesarzowa regentka zdała sobie bowiem sprawę, że niczego nie osiągnie, jeśli nie pozbędzie się żołnierzy z wschodnich temów ze stolicy. Tak więc wysłała je nad granicę, do północnej Syrii, a do Konstantynopola sprowadziła ikonofilski korpus z Tracji. We wrześniu 787 r. patriarcha Tarasjosa zwołał po raz drugi sobór, tym razem do Nikei. Sobór ten oficjalnie przewrócił kult ikon, jednocześnie nikogo nie potępiając ani też nie mszcząc się. Biskupi wydali bowiem oświadczenie, że: "Wielu urodziło się, wzrosło i wychowało się w tej herezji", tak więc nikogo nie będą za to karać i wystarczyło tylko oficjalne potępienie ikonoklazmu.


IKONOKLAZM - NISZCZENIE IKON



Ale ikonoklaści nie zniknęli, zeszli tylko do podziemia i ponownie dali o sobie znać, gdy zaiskrzyło na linii matka-syn, gdyż Konstantyn VI osiągnął pełnoletność, a Irena w dalszym ciągu odmawiała mu pełnej władzy i nie chciała zrzec się regencji. Matka tak naprawdę decydowała o wszystkim, nawet wybrała żonę dla swego syna, choć oczywiście wcześniej urządzono pokaz panien, na który sprowadzono najpiękniejszy dziewczęta ze stolicy (i zapewne z okolicznych miejscowości). Matka jednak postanowiła że żoną Konstantyna VI zostanie Maria z Paflagonii (będąca rówieśniczką jej syna). Dziewczyna ta odznaczała się urodą i była uległa, tak więc Irena nie widziała w niej żadnego zagrożenia dla swej władzy. Do ślubu doszło w 788 r. (gdy Karol Wielki zajmował Bawarię). Konstantynowi jednak jego nowa małżonka nie przypadła do gustu i spędzał z nią bardzo mało czasu. Młodzieniec miał już dosyć kontroli jego poczynań i tego, że matka mówiła mu co ma zrobić. Pewnego razu w złości spoliczkował nawet eunucha Staurakiosa - prawą rękę jej matki (który napominał go, aby nie zaniedbywał swojej nowej małżonki). Przy boku młodego cesarza skupili się teraz zwolennicy ikonoklazmu, którzy postanowili usunąć ambitną cesarzową-regentkę. Na wiosnę 790 r zawiązał się spisek któremu przewodził Michał Lachanodrakon (wierny poddany i jednocześnie przyjaciel Leona IV, służył zresztą jeszcze jego ojca Konstantyna V). Wydawało się że Irena zostanie szybko obalona, ale ta ambitna kobieta potrafiła o siebie zadbać. Zabezpieczyła się, otaczając się żołnierzami z zachodnich temów (głównie z Tracji), tak więc pałacowy przewrót się nie udał, a zaangażowani weń ludzie zostali przez cesarzową ukarani. Sądząc że teraz to ona będzie rozdawała karty i że jej pozycja wzrosła tak, jak nigdy dotąd, postanowiła otwarcie wystąpić przed żołnierzami i ludem i nakazała im złożyć sobie przysięgę, uznającą ją najważniejszą cesarzową, a jej syna zaledwie współpanującym (choć bez żadnej realnej władzy). Korpusy wojsk z zachodnich prowincji, oraz żołnierze najemni z Europy Zachodniej i z plemion słowiańskich złożyły taką przysięgę bez oporów. Problem się zaczął, gdy przysięgę taką złożyć miały również oddziały wschodnie. Żołnierze zaczęli twardo protestować, doszło do rozruchów, polała się krew i choć Irenie udało się zaprowadzić spokój w mieście to niepokoje rozlały się teraz po Azji Mniejszej. Wreszcie w październiku 790 r. oddziały wschodnie weszły do Konstantynopola i obaliły Irenę, ogłaszając jedynym cesarzem jej syna - Konstantyna VI.

Była już cesarzowa regentka musiała opuścić Pałac Cesarski i udać się do wyznaczonego jej przez syna miejsca, gdzieś na prowincję. Konstantyn VI objął zaś niepodzielną władzę, ale ponieważ był młody (nie miał jeszcze nawet dwudziestu lat), to i niedoświadczony i lekkomyślny i można powiedzieć wręcz... głupi. Uległ bowiem namową zwolenników Ireny, którzy prosili go, aby pozwolił matce powrócić do Konstantynopola. Wreszcie się zgodził, a w styczniu 792 r. ponownie mianował ją cesarzową regentką (czyli powrócił układ sprzed 790 r.). Tym samym niedoświadczony cesarz wbił szpilę swoim zwolennikom i bardzo ich tym rozczarował, a nawet zniesmaczył. Poza tym na arenie zewnętrznej ponosił klęski. Dwukrotnie, (najpierw 791 a potem w 792 r.) w bitwie z Bułgarami pod twierdzą Merkellai, doznał upokarzającej klęski, i to tak dłużej, że większość dowódców jego armii znalazła się w bułgarskiej niewoli, a on sam musiał zgodzić się na upokarzający traktat, w wyniku którego musiał zapłacić haracz chanowi Kardamowi (poza tym uciekł z pola bitwy, co tym bardziej źle o nim świadczyło jako władcy). Zwolennicy dynastii izauryjskiej coraz bardziej dochodzili do przekonania, że młody Konstantyn w niczym nie przypomina swych zwycięskich przodków, swego ojca i dziada, którzy potrafili bić zarówno Arabów jak i Bułgarów. Tak więc z końcem 792 r. zawiązał się kolejny spisek, tym razem mający na celu usunięcie zarówno Konstantyna jak i jego matki i posadzenie na tronie (żyjącego już od 12 lat jako mnich) Nicefora - brata Leona IV i stryja Konstantyna VI. Młody cesarz jednak okazał się w tym przypadku bardziej zdecydowanym i stłumił ów  spisek w zarodku, okrutnie każąc jego prowodyrów. Swego stryja Nicefora kazał oślepić, a czterem pozostałym braciom ojca obciąć języki (co wykluczało ich z ewentualnej kandydatury do tronu). Kazał również oślepić Aleksego - stratega temu Armeniakon, który w 790 r. doprowadził do obalenia Ireny i wyniesienia na tron Konstantyna. Teraz Konstantyn w taki oto sposób mu się odpłacił, co ewidentnie zraziło do niego dotychczasowych zwolenników. Gdy zaś na wiosnę 793 r. wybuchło powstanie w Armeniakonie, młody cesarz kazał je utopić we krwi (żołnierze sprowadzeni z prowincji bałkańskich, wykazywali się nieprawdopodobnym okrucieństwem, mordując zarówno kobiety jak i dzieci, a nawet noworodki). Żeby było śmieszniej to w temie Armeniakon miał Konstantyn do tej pory najbardziej oddanych mu zwolenników.


CHAN BUŁGARÓW - KARDAM



Młody cesarz w sposób wręcz debilny palił wszystkie możliwe mosty, karał a nawet mordował własnych zwolenników, jednocześnie wywyższał ludzi, którzy byli mu wrodzy i wspierali jego matkę. Ale Konstantyn zdawał się tego nie dostrzegać, tym bardziej że stracił już jakiekolwiek uznanie do swojej dotychczasowej małżonki Marii, rozwiódł się z nią i kazał opuścić stolicę (795 r.). Poślubił zaś kobietę w której się zakochał - Teodote, która do tej pory była dwórką jego matki. Nadał jej tytuł augusty, i zorganizował wspaniałe, huczne wesele, nie szczędząc przy tym grosza. Ostro zaprotestował przeciwko temu przeor klasztoru Sakudion - Platon (i jego syn Teodor) który należał do tak zwanych zelotów, radykalnych mnichów którzy trzymali się dogmatów Pisma Świętego. Platon zjawił się na audiencji u cesarza i wręcz zażądał od niego, aby porzucił Teodotę i wrócił do swojej prawowitej małżonki Marii. To wzbudziło w cesarzu taki gniew, że wyciągnął miecz i gotów był zabić mnicha na miejscu, ale ostatecznie skazał go - i jego syna - tylko na wygnanie). Tym samym spalił kolejny most, wśród dotychczasowych stronników jakich miał w zgromadzeniu zalotów. Teraz Konstantyna VI nie popierał już nikt, dosłownie nikt, nawet matka, która uznała że oto nadarza się okazja przeprowadzić do końca to zamierzenie, które nie powiodło jej się w 790 r. I tak w sierpniu 797  stanęła na czele spisku przeciwko swemu synowi, obaliła go, kazała oślepić, a sama zasiadła na tronie jako jedyny cesarz (jako cesarz, nie cesarzowa, gdyż tytułowała się jako  "basileus" a nie "basilissa"). Od tej pory zaczęły się bezwzględne rządy pierwszej kobiety cesarza w historii Imperium Rzymskiego (począwszy od Augusta, a skończywszy na władcach Bizancjum). Oczywiście Irena zdawała sobie doskonale sprawę, że ze względu na swoją płeć nie może dowodzić armią i może nie być uznawana za władcę, dlatego też kazała się tytułować w taki sposób jak mężczyzna, a po drugie starała się przekupić tych, których mogła przekupić.




Wprowadzała więc ulgi podatkowe, zwalniając z podatków przede wszystkim klasztory, ale również ludność Konstantynopola (jako że od poparcia mieszkańców miasta zależało również jej panowanie). Straty jakie z tego tytułu ponosił skarb państwa, były olbrzymie i to do tego stopnia, że realnie skarbiec zaczął świecić pustkami. Irena kazała m.in. zwolnić mieszkańców stolicy z podatku miejskiego (który rzeczywiście za jej poprzedników był dość wysoki i niezwykle uciążliwy), opłaty celne za wywóz i wwóz towarów w portach Abydos i Hieros (które do tej pory były jednym z kluczowych dochodów państwa) zostały poważnie obniżone. To był jeden problem stojący przed Ireną jako cesarzem, drugim był fakt, że zarówno dla papieża Leona III, jak i dla Karola - władcy Franków, kobieta na tronie bizantyjskim oznaczała, że tak naprawdę na tym tronie nie było żadnego władcy. A skoro nie było cesarza, to można było odnowić dawno zapomniane już cesarstwo na Zachodzie, i tak się właśnie stało 25 grudnia 800 r. w Rzymie, gdy Leon III włożył cesarską koronę na skronie Karola Wielkiego. Jeszcze inną kwestią było podejście nowego zachodniego cesarza do kwestii kultu ikon, które wspierała Irena. Już w swym "Libri Carolini" z 787 r. Karol daje wyraz swemu stanowisku w tej sprawie. A jego stanowisko było proste - nie potępia on kultu ikon, ale jednocześnie nie uważa za stosowne aby się do nich modlić. Takie też stanowisko przyjął zebrany przez Karola w 794 r. we Frankfurcie sobór. Bowiem w mentalności ludzi Zachodu nie istniało coś takiego jak wyznawanie wiary do ikon. Coś takiego było wręcz nieznane, a na pewno nie zrozumiałe. Natomiast dla mentalności ludzi Wschodu (jakimi byli Bizantyjczycy) kult ikon był o tyle ważny, że zapewniał wręcz zbawienie duszy. Zresztą takich różnic mentalnych było dosyć dużo i trudno było się pogodzić nie tylko w kwestii tradycji czy obyczajów, ale również w kwestii wiary. W każdym razie Karol (jako cesarz Zachodu) musiał mimo wszystko zdobyć potwierdzenie swego tytułu, poprzez uznanie go w Konstantynopolu i dlatego też w drugiej połowie 802 r. wysłał tam swoich posłów z niesamowitą wręcz propozycją. Mianowicie mieli oni zaproponować cesarzowej Irenie małżeństwo z Karolem, tak aby władca Zachodu i władca Wschodu połączyli się zarówno przed Bogiem, jak i w łożu. Nie wiadomo co na ten temat myślała Irena, bowiem dokładnie w tym samym czasie gdy wysłannicy Karola przybyli do Konstantynopola z ową propozycją cesarzowa została obalona (31 października), a wojsko nowym władcą obrało dotychczasowego logotetę (ministra finansów) Nicefora. Tak oto dwa Cesarstwa zaczęły oficjalnie istnieć obok siebie, choć i wbrew sobie.




Ale wróćmy do Sasów (i ostatecznie do Wikingów,aby przejść do tematu ich eksploracji Nowego Świata...).


CDN.

piątek, 26 stycznia 2024

AMERICAN STORY - Cz. VII

DZIEJE STANÓW ZJEDNOCZONYCH AMERYKI OPOWIEDZIANE PRZEZ PRYZMAT KOLEJNYCH POKOLEŃ AMERYKANÓW





 Ponownie wracam do tej, nieco już zapomnianej serii tematycznej, aby ponownie tchnąć w nią nieco więcej życia. Ostatnim tematem jaki omawiałem, to było założenie fortu Jamestown w 1607 r. (przy wydatnej pomocy kolonistów z Polski sprowadzonych tam w roku następnym, o czym wydaje mi się Amerykanie zapomnieli, albo też nie chcą pamiętać), oraz przybycie pielgrzymów na statku Mayflower w 1620 r. Na ten temat mam dosyć dużo informacji (łącznie z dziennikiem pokładowym, prowadzonym od 15 lipca 1620 do 6 maja 1621 r.). Mimo to postanowiłem dzisiaj nieco zmienić charakter tematyczny i po tak długiej przerwie wprowadzić nieco ciekawostek z ziem, na których w przyszłości powstaną Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Do tematu anglo-amerykańskich kolonii wrócę niebawem, a tymczasem zapraszam na wydaje mi się krótką serię amerykańskich ciekawostek.



CIEKAWOSTKI Z LAT WOJNY O NIEPODLEGŁOŚĆ
(1775-1783)



PONIŻSZE ZDJĘCIE PRZEDSTAWIA SCENĘ Z WOJNY SECESYJNEJ, A NIE Z WOJNY O NIEPODLEGŁOŚĆ, ALE POMIMO TEGO TRZYMA SIĘ KLIMATU DZISIEJSZEGO TEMATU DLATEGO GO TUTAJ UMIEŚCIŁEM)




I
DZIENNIK PANI MARGARET HILL MORRIS


 Gdy mówimy o amerykańskiej Wojnie o Niepodległość, najczęściej pojawiają nam się przed oczyma bohaterscy amerykańscy patrioci, walczących o wolność dla siebie, swych potomków i niepodległość swej ziemi, która pragnie być wolna od jakiejkolwiek tyranii (choćby nawet ów tyran nosił koronę królewską). Pięknie ten motyw utrwalił nam chociażby film "Patriota" z Melem Gibsonem z 2000 roku, w którym pokazane jest jak (początkowo) garstka idealistycznych zapaleńców, pragnie wyzwolić swoją ziemię spod tyranii okrutnych Brytyjczyków. Ale jak wiemy życie nie pisze tak czarno-białych scenariuszy i każda wojna przynosi ze sobą okropne morze cierpienia, szczególnie dla cywili (choć oczywiście w tamtych wojnach głównie jednak ginęli żołnierze). Wojna amerykańsko-brytyjska z lat 1775-1781(83) jest tutaj wyjątkowym przykładem, ponieważ idealistyczna wizja amerykańskich pięknoduchów walczących za Ojczyznę i brytyjskich morderców nie jest (do końca) prawdziwa. Tak naprawdę nie można powiedzieć że jedna strona była "tą dobrą" a druga "tą złą", ponieważ obie strony w tej wojnie dopuszczały się nieprawdopodobnych wręcz okrucieństw i zbrodni. Spalenie kościoła z zamkniętymi w środku ludźmi (z filmu "Patriota") jest tego dobitnym przykładem, ale tak postępowali również Amerykanie - czyli ci, którzy walczyli o niepodległość własnej ziemi. Jedna i druga strona dopuszczała się potwornych okrucieństw i trudno ten konflikt porównać z jakimkolwiek innym, nawet z późniejszą Wojną Secesyjną z lat 1861-1865 (która również była niezwykle okrutna). Dlatego mówienie o pięknoduchostwie tamtych Amerykanów, służy tylko i wyłącznie umacnianiu ducha patriotyzmu w narodzie (jeśli w ogóle możemy jeszcze dzisiaj tak określić mieszkańców Stanów Zjednoczonych). Inną sprawą jest fakt, że wcale nie wszyscy Amerykanie tak chętnie podjęli walkę o niepodległość. Było wśród nich wielu niezdecydowanych i równie wielu zdeklarowanych zwolenników Korony, którzy ów bunt i wszczętą w jego wyniku wojnę, uznali za zdradę wobec króla i ojczyzny. Oczywiście, zwolenników Niepodległości było więcej, ale to wcale nie oznacza że ta druga strona nie była równie zdeterminowana i gotowa do wsparcia dla wojsk Jego Królewskiej Mości, króla Jerzego III.

Kwestia Niepodległości była bardzo żywym tematem w tamtym czasie i dosłownie dzieliła między siebie rodziny do tego stopnia, że syn stawał przeciwko ojcu, brat przeciw bratu, rozpadały się małżeństwa, ojcowie wychodzili w pole by walczyć o Niepodległość, a synowie przyłączali się do zwolenników Korony - albo na odwrót. Najbardziej intensywne walki pomiędzy tymi dwoma przedstawicielami ówczesnego amerykańskiego społeczeństwa, miały miejsce w New Jersey, gdzie walka między wigami (w większości zwolennikami Niepodległości) i torysami (w większości zwolennikami Korony) wydawała się najbardziej zacięta i spektakularna. W tym właśnie regionie (z chwilą gdy Armia Brytyjska zdobyła Nowy Jork - koniec sierpnia 1776 r. z tym że Armia Kontynentalna pod dowództwem Jerzego Waszyngtona utrzymała się na Bronksie do połowy października), miasto to stało się głównym centrum zrzeszającym lokalnych zwolenników Korony. Wielu lojalistów wyjechało więc tam, gdzie uczucia patriotyczne nie były tak silne jak na prowincji (choćby we Freehold, miasteczku, gdzie patrioci powiesili kilku prominentnych torysów - swoich sąsiadów - a większość z nich wtrącili do więzienia). To właśnie w Nowym Jorku założono kompanię wojskową pod nazwą "Stowarzyszenie Lojalistów" którą dowodził William Temple Franklin (syn Benjamina Franklina - tego który wynalazł piorunochron i który już w 1754 r. czyli na 20 lat przed wybuchem Amerykańskiej Rewolucji - która tak naprawdę rewolucją nie była, ale nie o tym teraz - w "Pensylvannia Gazette" umieścił karykaturę podzielonego na 13 części węża z podpisem "zjednoczenie albo śmierć"), a który został mianowany przez króla gubernatorem New Jersey (to był właśnie jeden z przytoczonych przeze mnie wyżej przykładów dzielących rodziny, tym bardziej że konflikt pomiędzy starszym a młodszym Franklinem był dosyć ostry). Lojaliści co prawda byli w mniejszości, ale należy pamiętać że zwolennicy Niepodległości z 4 lipca 1776 r. Nie gwarantowali owej równości o którą pisali, wszystkim ludziom, a wręcz przeciwnie - w dużej mierze "Amerykańska Rewolucja" była rewolucją bogatych, chociaż oczywiście krew w bitwach najczęściej przelewali najbiedniejsi (wśród których pojawiały się też i takie głosy że ci z "Filadelfii nas sprzedali"). Zresztą pierwotnie Kongres Kontynentalny nie chciał wcale uchwalenia Niepodległości i jeszcze w 1775 r. wzdragał się przed taką myślą, deklarując jednocześnie swoją wierność Koronie. Potem oczywiście to się zmieniło ze względu na nieustępliwość króla, ale lojalistów mimo to było bardzo wielu i o jednej z takich osób pragnę opowiedzieć.




Pani Margaret Hill Morris mieszkała w Burlington i była kwakierką (owo  zgromadzenie religijne wyrzekało się m.in. przemocy - co oczywiście nie oznaczało że kwakrzy nie uczestniczyli w tej wojnie). Była też gorącą zwolenniczką Korony czyli lojalistką. W swych pamiętnikach opisuje pewne wydarzenie, które miało miejsce w styczniu 1777 r. a w którym ona osobiście uczestniczyła, ukrywając jednego ze ściganych lojalistów w swoim domu. Pani Morris była majętną wdową mieszkającą (wraz z dwoma synami) w dzielnicy Green Bank, jednej z najpiękniejszych części Burlington z widokiem na rzekę. W jej domu przebywał nawet gubernator Franklin, z czego była bardzo dumna. Prawdopodobnie też jej zmarły małżonek zbudował w tym domu pewne ukryte pomieszczenie, do którego wchodziło się przez szafę na bieliznę (chociaż było ono przestronne i wygodne). Aby się do niego dostać, należało zdjąć pościel z półek, wyciągnąć półki i otworzyć małe drzwiczki z tyłu szafy, tak, że do tego ciemnego pokoju można było wejść tylko mocno się schylając. Człowiek który uzyskał schronienie w jej domu (i ukrywany był tym właśnie pomieszczeniu) nazywał się Jonathan Odell i był rektorem Kościoła Mariackiego w Burlington. Był on zarówno pastorem, lekarzem jak i torysem - czyli lojalistycznym zwolennikiem Korony. Gdy do Burlington wcześniej wkroczyły najemnę oddziały niemieckie (służące w Armii Brytyjskiej) z Hesji-Darmstadt, to właśnie dzięki jego autorytetowi miasto nie zostało przez nich splądrowane, czym niezwykle wsławił się wśród mieszkańców. Gdy zaś do miasta wkroczyli "patrioci", Odell musiał się ukryć (bo inaczej zapewne zostałby powieszony), a ową kryjówkę znalazł właśnie w domu pani Margaret Hill Morris. Ona to prowadziła pamiętnik w którym opisała całe to zdarzenie (dziś przytoczę kilka fragmentów z tego pamiętnika, przy czym takie określenia jak "wróg" czy "gondole" odnoszą się zarówno do zwolenników Niepodległości, jak i do amerykańskich kanonierek). Pani Morris zapisała:

"Od 13 do 16 stycznia otrzymaliśmy różne doniesienia o zbliżaniu się i wycofywaniu wroga; grupy uzbrojonych ludzi brutalnie wkroczyły do miasta i przeprowadzono pilne poszukiwania torysów. Część szlachty gondolowej włamała się i splądrowała dom Reda Smitha około południa tego dnia. 

Bardzo straszna relacja o tysiącach przybywających do miasta, a teraz faktycznie widzianych na Gallows Hill: mój nieostrożny syn chwycił lunetę i pobiegł w stronę młyna, żeby im się przyjrzeć".




Syn pani Morris szukał najpierw dobrego miejsca skąd mógłby obserwować zbliżających się do miasta żołnierzy Armii Kontynentalnej, ale nie udało mu się takowego znaleźć i poszedł nad rzekę, skąd obserwował płynące gondole. Tam został jednak dostrzeżony i ruszono za nim w pogoń, a on uciekał w stronę domu. Grupka mężczyzn pobiegła w tym kierunku i zaczęła głośno pukać do drzwi domu pani Morris (gdzie też schował się jej syn). Ta, będąc śmiertelnie przerażoną, otworzyła drzwi i spytała czego od niej chcą, a gdy powiedzieli jej, że widzieli szpiega, który ich obserwował i że zapewne schronił się w tym domu. Wtedy stwierdziła, że to był tylko jej syn, który jako chłopiec był ciekawy tego, co się dzieje, zabrał lunetę z domu i chciał zobaczyć żołnierzy. Nie jest on jednak ich wrogiem i nie wspiera torysów ani tym bardziej Brytyjczyków. Żołnierze powiedzieli że mimo to szukają pewnego ukrywającego się tutaj w okolicy "uchodźcy" (tak zwolennicy Niepodległości nazywali lojalistów), a w tym czasie już Jonathan Odell przebywał w jej domu w owym ukrytym pokoju. Widząc że żołnierze mają ochotę wejść i przeszukać jej posiadłość, zapytała:

- "Mam nadzieję że nie jesteście Hesjanami?" (niemieccy najemnicy słynęli z tego, że byli dosyć brutalni. Zresztą trudno się dziwić, skoro byli najemnikami i zależało im tylko na tym, co można zdobyć - skoro wojna była tylko biznesem).

- "Czy wyglądamy na Hesjan?" - zapytał żołnierz.

- "Tego nie wiem?" odpowiedziała kobieta.

- "Czy widziałaś kiedyś Hesjanina?"

- "Nie, nigdy w życiu. Ale z tego co wiem, to oni są ludźmi i wy jesteście ludźmi i możecie być Hesjanami. Ale pójdę z wami do domu pułkownika Koxa, chociaż tam w młynie to rzeczywiście był mój syn, który nic złego nie robił i chciał tylko zobaczyć żołnierzy".

Ponieważ dom pułkownika Coxa był pusty a klucz znajdował się u pani Morris, zaprowadziła ona ich tych żołnierzy właśnie tam, gdyż tego chcieli, a pod dokonaniu rewizji przeszukali jeszcze dwa sąsiednie domy i niczego nie znalazłszy odpuścili sobie przeszukiwanie domu pani Morris, zdając sobie sprawę że zapewne i tam niczego nie znajdą. Dzięki temu ukryty tam Jonathan Odell mógł ujść bezpiecznie, ale i tak jeszcze tej samej nocy w obawie że żołnierze powrócą, pani Morris zaprowadziła pastora Odell'a do miasta, gdzie jego ochroną zajęli się inni ludzie. Potem udało mu się przedostać do Nowego Jorku będącego w rękach Brytyjczyków. Dalej jednak w swym pamiętniku pani Morris daje upust refleksjom moralnym na temat tej toczącej się wojny.

"14 stycznia. Słyszałam, że gen. Howe wysłał prośbę do Waszyngtona, prosząc o trzydniowe zaprzestanie walki w celu opieki nad rannymi i pogrzebania zmarłych, czego mu jednak odmówiono: jakąż żałosną tendencją jest wojna, która zatwardza ludzkie serce przeciwko delikatności ludzkich uczuć. Cóż, można to nazwać okropną sztuką zmieniania natury człowieka. Myślałam, że nawet narody barbarzyńskie żywią pewien rodzaj religijnego szacunku dla swoich zmarłych".




Gdy jakiś czas potem generał Putnam przybył do Burlington aby sądzić tutaj kilku schwytanych torysów, przywiózł też ze sobą (płynąc na gondolach) znaczną ilość chorych i słabych żołnierzy, którymi opiekowały się ich żony (zapewne zabrane tam charakterze kucharek i pielęgniarek). Ponieważ liczyli że w Burlington znajdą zawodowych lekarzy, mocno się zdziwili, gdy okazało się że żadnych lekarzy nie ma w mieście, bowiem ci, którzy wspierali patriotów, poszli do Armii Kontynentalnej, a reszta dołączyła do wojsk brytyjskich. Opieką medyczną musiały więc zajmować się lokalne kobiety, które leczyły za pomocą herbat ziołowych, domowych plastrów i mikstur. Oczywiście pani Morris była jedną z najbardziej zaangażowanych w pomoc medyczną kobiet z miasta Burlington. Wszyscy sobie chwalili jej życzliwość i pomoc oraz to że realnie pełniła tam rolę lekarza. Właśnie wówczas (z gen. Putnamem) przybyli miasta żołnierze chorzy na malarię, wśród których lady Morris poznała dwóch z tych, którzy wcześniej chcieli ukarać jej syna za podglądanie ich nad brzegiem rzeki. Pani Morris tak to opisała:

"Myślałam, że otrzymałam całą moją zapłatę, kiedy z wdzięcznością przyjęli całą moją dobroć, ale wkrótce potem do drzwi podszedł bardzo szorstki, źle wyglądający mężczyzna i zapytał o mnie. Kiedy do niego podeszłam, on odciągnął mnie na bok i zapytał, czy mam jakichś przyjaciół w Filadelfii. Pytanie to mnie zaniepokoiło, sądząc, że szykuje się jakaś krzywda temu biednemu miastu, ale spokojnie odpowiedziałam: 

- Mam starego teścia, kilka sióstr i innych bliskich przyjaciół. 

- No cóż - powiedział mężczyzna, - Czy chcesz ich wysłuchać lub wysłać im coś w ramach pokrzepienia? Jeśli tak, zajmę się tym i przyniosę ci wszystko, o co poślesz.  

Byłam oczywiście bardzo zaskoczona i myślałam, że chcę tylko zaopatrzyć się w prowiant na gondole, kiedy powiedział mi, że jego żonie dałam lekarstwa i że tylko w ten sposób mógł mi zapłacić za moją dobroć. Serce podskoczyło z radości i zabrałam się za przygotowanie czegoś dla moich drogich, nieobecnych przyjaciół. Wkrótce przyniesiono ćwiartkę wołowiny, trochę cielęciny, drobiu i mąki, a około północy przyszedł człowiek i zabrał je na swoją łódź".

Dwie noce później rozległo się intensywne pukanie do jej drzwi, tak to opisała:

"Otwierając okno usłyszeliśmy męski głos mówiący: 

- Zejdź cicho i otwórz drzwi, ale nie wnoś światła. 

Było coś tajemniczego w takim wezwaniu, więc postanowiliśmy zejść na dół i zapalić świecę w kuchni. Kiedy dotarliśmy do drzwi wejściowych, zapytaliśmy: 

- Kim jesteś? 

Mężczyzna odpowiedział: „

- Przyjaciel, otwórzcie szybko.

Więc drzwi się otworzyły, a kto to powinien być, jeśli nie nasz uczciwy gondolista z listem, korcem soli, dzbankiem melasy, torbą ryżu, trochę herbaty, kawy i cukru i trochę szmatek na płaszcz dla moich biednych chłopców - wszystko przysłane przez moje dobre siostry. Jak nasze serca i oczy przepełniły się miłością do nich i wdzięcznością naszemu Ojcu Niebieskiemu za tak szczodre zapasy. Obyśmy nigdy o tym nie zapomnieli. Będąc teraz tak bogaci, uznaliśmy za swój obowiązek rozdać trochę biednym wokół nas, którzy opłakiwali brak soli, więc podzieliliśmy buszel i daliśmy po kuflu każdemu biednemu, który po niego przyszedł".

Pani Margaret Hill Morris przeżyła tę wojnę i dopiero po jej zakończeniu (czyli po upadku Yorktown w 1781 r.) mogła bezpiecznie odwiedzić swoich bliskich w Filadelfii. Teraz byli oni już obywatelami nowego kraju (chociaż jeszcze oficjalnie nie był on zjednoczony, ale zwycięska Wojna o Niepodległość dała ku temu asumpt) czyli Stanów Zjednoczonych Ameryki, uznanego przez Koronę brytyjską dopiero w 1783 r.





PS: W ręce wpadłem dosyć ciekawa rzecz, a mianowicie amerykańska książka kucharska z 1921 r. i choć osobiście rzadko gotuję, to od czasu do czasu lubię poeksperymentować w kuchni i postaram się w najbliższym czasie kilka przepisów z tej książki również zaprezentować.




CDN.

środa, 24 stycznia 2024

POWYBORCZY HUMOR - Cz. IV

CZYLI POLITYCZNE MEMY



🤭




A, POŚMIESZKUJMY SOBIE JESZCZE Z NASZEJ JAKŻE ŻAŁOSNEJ (CHOĆ SKŁANIAM SIĘ CORAZ BARDZIEJ DO STWIERDZENIA ŻE I RÓWNIE NIEBEZPIECZNEJ DLA INTERESÓW NASZEGO KRAJU) WAAADZY (I CZĘŚCIOWO RÓWNIEŻ OPOZYCJI)



CODZIENNE MODŁY
(ZAWSZE O GODZINIE 19:00)




BOŻEK PRZEMÓWIŁ!




TO PEWNIE TA UŚMIECHNIĘTA POLSKA... (W RUINIE)




DONALD TUSK: "PROF. ADAM BODNAR JEST NIEZALEŻNY W SWYCH DZIAŁANIACH"
ADAM BODNAR: ARESZTOWANIE WĄSIKA I KAMIŃSKIEGO, TO BYŁO POLECENIE PREMIERA TUSKA" 🤭😂




PO CO POLSKA MA SIĘ ROZWIJAĆ? PO CO MA MIEĆ CENTRALNY PORT KOMUNIKACYJNY, DUŻY PORT W ŚWINOUJŚCIU, UDROŻNIONĄ RZEKĘ ODRĘ NA ZACHODZIE, PO CO NAM ATOM? PRZECIEŻ MOŻEMY KUPOWAĆ WIATRAKI OD NIEMCÓW. A TAK W OGÓLE TO W NOWEJ GENERALNEJ GUBERNI POTRZEBNY NAM JEST JAKIKOLWIEK ROZWÓJ?






NASZ CZŁOWIEK W WARSZAWIE!




 ...ALBO FANATYKIEM




TEŻ TEGO NIE ROZUMIEM, SZCZEGÓLNIE ŻE "TRZECIA NOGA" OKAZAŁA SIĘ ZWYKŁĄ PRZYSTAWKĄ, OSZUKUJĄC SWOICH WYBORCÓW



KU PAMIĘCI...




A TAK W OGÓLE TO NIE MA ZNACZENIA CZY RZĄDZI TA, CZY INNA OPCJA, POD JEDNYM WSZAKŻE WARUNKIEM, ŻE ICH RZĄDY SŁUŻĄ INTERESOM PAŃSTWA I NARODU POLSKIEGO. NIESTETY, OBECNE RZĄDY - I TO MUSZĘ STWIERDZIĆ Z PRZYKROŚCIĄ - ZA TAKOWE UZNAĆ NIE MOGĘ!




TO JEST MOJA PARTIA!






wtorek, 23 stycznia 2024

MÓJ OJCIEC "KRÓL POLSKI" - Cz. II

CZYLI HISTORIA NAZISTOWSKIEGO ZBRODNIARZA, OPOWIEDZIANA PRZEZ JEGO SYNA



TYSIĄC LAT WINY
HANS FRANK - GENERALNY GUBERNATOR POLSKI, I JEGO SYNOWIE NIKLAS I NORMAN






DALSZA CZĘŚĆ HISTORII NAZISTOWSKIEGO ZBRODNIARZA HANSA FRANKA - GENERALNEGO GUBERNATORA ZIEM POLSKICH, OPOWIEDZIANA USTAMI JEGO SYNÓW - NIKLASA I NORMANA, Z KSIĄŻKI GERALDA POSNERA "DZIECI HITLERA. JAK ŻYĆ Z PIĘTNEM OJCA NAZISTY". (KOLOREM NIEBIESKIM BĘDĘ ZAMIESZCZAŁ WŁASNE UWAGI).



W czasie niemal sześcioletnich rządów Hans Frank zniszczył doszczętnie państwowość Polski, wykorzystywał jej obywateli i zrujnował ją materialnie. Ogłosił niemiecki językiem urzędowym, przywłaszczył sobie liczne dzieła sztuki
uznawane za narodowe skarby i postarał się, by do jego domu w Schliersee
wysyłano ogromne ilości jedzenia, w tym prawdziwych przysmaków,
podczas gdy niemal cała Europa głodowała. Polskich robotników
przymusowo wywożono statkami do Niemiec, by zaangażowali się w pracę
na rzecz działań zbrojnych. Ogromną część zbiorów naziści też wysłali do
siebie, podczas gdy przeciętnemu Polakowi musiało wystarczyć sześćset
kalorii dziennie. Frank usiłował zmienić Kościół katolicki w nazistowski
organ. Twierdził, że "księża będą głosić, cokolwiek sobie zażyczymy,
a z każdym księdzem, który postąpi inaczej, prędko się rozprawimy.
Zadaniem księży jest sprawić, by Polacy siedzieli cicho i pozostali głupi
i nierozgarnięci". Aresztowano wówczas tysiące polskich księży, a ośmiuset
piętnastu zginęło w Dachau. (Nie mówiąc już o tym, ilu zginęło w Auschwitz).

Bezduszny ton Franka trafiał do największych sadystów w SS i policji.
Gubernator oświadczył pewnego razu: "Jeżeli o mnie chodzi, po wojnie
możecie zrobić z Polaków, Ukraińców i wszystkich, którzy się tu jeszcze
kręcą, mielonkę". Chwalił się berlińskiemu dziennikarzowi: "Gdybym chciał wydrukować plakat o zamiarze rozstrzelania każdej siódemki Polaków,
w Polsce nie wystarczyłoby drzew na wyprodukowanie papieru".
Szczególnie brutalnie wprowadzał w życie hitlerowską politykę wobec Żydów. Na wiosnę 1940 roku na spotkaniu dowódców oddziałów oznajmił, że "nasi generałowie nie mogą dłużej znosić mieszkania w domach, gdzie jedynymi lokatorami poza nimi są ludzkie szkodniki, czyli Żydzi". Obiecał oczyścić Kraków z Żydów, zdezynfekować getto i zbudować dla Niemców lokale mieszkalne, w których będzie można oddychać "dobrym, niemieckim powietrzem". W ciągu kilku następnych lat zawsze pilnował, by wobec
Żydów stosowano wszystkie najsurowsze nazistowskie metody.

W pierwszą rocznicę przejęcia władzy w Polsce (Niemcy wkroczyli do Krakowa 6 września 1939 r. po wycofaniu się na wschód oddziałów Armii Kraków, do miasta wkroczyły niemieckie jednostki 14 Armii. 23 września rozpoczął urzędowanie niemiecki komisarz miasta - Ernst Zörner. 12 października Hitler podpisał dekret o utworzeniu Generalnego Gubernatorstwa dla zajętych terenów Polski ze stolicą w Krakowie i z Hansem Frankiem jako Generalnym Gubernatorem. 26 października 1939 r. dekret wszedł w życie i tego dnia władze w Krakowie przyjęła niemiecka administracja cywilna, a Hans Frank objął urzędowanie. Dwa dni później zajął Wawel który od tej pory kazał nazywać "Krakauer Burg") przekonywał swoich
oficerów, że ich rodziny w Niemczech nie powinny się o nich niepokoić.
Warunki bardzo się poprawiły, odkąd tak wiele "wszy i Żydów" zostało zlikwidowanych. To doniosłe oświadczenie padło podczas posiedzenia rządu na Wawelu. W zagrzewającej do walki przemowie Frank mówił: "A co do
Żydów, to mówię zupełnie otwarcie, że trzeba z nimi skończyć, w taki czy
inny sposób. Jeśli więc chodzi o Żydów, będę się od tej pory kierował jedną
tylko wytyczną: założeniem, że muszą zniknąć (...). Musimy unicestwiać
Żydów, gdziekolwiek ich znajdziemy i gdzie jest to możliwe (...). Nie
możemy zastrzelić trzech i pół miliona Żydów, nie możemy ich otruć, ale
możemy poczynić konieczne kroki, które w ten czy inny sposób doprowadzą do ich całkowitej eksterminacji". Do grudnia 1942 roku osiemdziesiąt pięć
procent polskich Żydów zostało przetransportowanych do obozów
koncentracyjnych, z których większość podlegała pod jurysdykcję Franka.




Niklasowi najtrudniej żyje się właśnie z tymi wypowiedziami ojca. "Nie
sądzę nawet, żeby był antysemitą"- mówi Niklas. - Tego po nim oczekiwano, więc natychmiast się nim stał. W tym czasie był oportunistą, człowiekiem bardzo słabym. Chciał grać wielkiego twardziela przed Hitlerem i resztą. Trudno mi czytać te oświadczenia, bo czuję wtedy złość i gorzki wstyd, a jednak wciąż do nich wracam. To niewiarygodne, że osoba, która kochała Chopina, Beethovena, była przyjacielem Richarda Straussa, miała
łzy w oczach przy czytaniu bożonarodzeniowych opowieści, mogła
wypowiedzieć te słowa. Dla mnie te stwierdzenia są równie złe jak
morderstwa popełnione przez SS".
Norman nie może się pozbyć wrażenia, że te przemowy musiał wygłosić
ktoś inny. "Nigdy nie mówił tak przy rodzinie. Nie wychowywałem się
w atmosferze antysemityzmu, nie chcieli tego ani rodzice, ani nikt inny.
W domu nie rozmawialiśmy o Żydach, ale w oficjalnych mediach bardzo
dużo się o tym mówiło. W młodym wieku człowiek nie interesuje się takimi
rzeczami. Te antysemickie uprzedzenia i wyidealizowana wizja eksterminacji
Żydów, o której ojciec niejednokrotnie opowiadał, ale zawsze tylko przed
dużą publiką, nie pochodziły z jego wnętrza. Były raczej wynikiem jego
zaangażowania w oficjalną politykę, dzięki temu mógł być postrzegany jako
narodowy socjalista. Nienawiść do Żydów stała się substytutem programu politycznego. Kiedy po wojnie przeczytałem słowa ojca, byłem po prostu
zawstydzony. Tego nie mógł powiedzieć człowiek, którego kochałem. Był
pełen sprzeczności, nie umiem tego zrozumieć. Jak mógł być taki kulturalny
i dobry dla mnie, a potem mówić tak głupie i pełne nienawiści rzeczy?". Norman potrząsał głową, bliski łez, gdy to wspominał.

Niektórzy z kolegów Hansa Franka próbowali go później bronić,
obwiniając o zbrodnie, które popełnił, Heinricha Himmlera i SS. Twierdzili,
że Frank wygłaszał "twarde" mowy tylko wtedy, gdy wśród słuchaczy
znajdowali się esesmani, żeby nie wydać się za miękkim w kwestii polityki
eksterminacyjnej. Argumentowali, że nie miał bezpośredniej kontroli nad
obozami koncentracyjnymi, które podlegały pod jurysdykcję SS. Chętnie
wskazywali na fakt, że największy obóz, Auschwitz, leżał poza granicami
Generalnego Gubernatorstwa. Nie ma raczej wątpliwości co do tego, że
Frank nie lubił Himmlera i jego pełnomocnika w Polsce Friedricha Krügera. Często próbował przeciwstawiać się rozkazom SS i krytykował arbitralne
i "bezprawne" aresztowania dokonywane przez tę organizację. Jednakże
konflikt Franka z SS wynikał w dużej mierze nie z jego moralnych obiekcji,
ale był raczej sporem o kontrolowanie Generalnej Guberni. Podgrzewały go
także próby zdyskredytowania przez Franka i jego żonę prowadzonego przez
SS śledztwa w sprawie korupcji.
SS prowadziła dochodzenie w ich sprawie w związku z kupowaniem rzeczy od Żydów w getcie. Ci byli zmuszeni do sprzedawania swojego
majątku po bardzo niskich cenach lub wręcz oddawania jako "prezentów".
"Matka mawiała, że Żydzi w getcie robią najpiękniejsze podkoszulki" -
wspominał Niklas. Frankowie zabierali więźniom jedzenie, dzieła sztuki,
ikony, rosyjską biżuterię, futra, złoto, marmur, antyki i rzadkie dywany.
Część z tych dóbr lądowała w ich bawarskim domu w Schliersee. Frank
zatrudniał tego samego marszanda ("specjalistę od kradzieży sztuki", uściślił
Niklas) co nienasycony Göring. Gdy dowiedział się o dochodzeniu SS,
sfałszował faktury, by zatrzeć za sobą ślady, ale SS doszła ostatecznie do
wniosku, że cała administracja w Krakowie jest przeżarta korupcją.
Jednak śledztwo w sprawie korupcji osiągnęło punkt kulminacyjny dopiero w 1942 roku. Do tego czasu Franka pochłaniało niełatwe zadanie
zarządzania największą strefą spośród wszystkich okupowanych przez
nazistowskie Niemcy. 




Na początku był sam, rodzina wciąż przebywała w Niemczech. Kiedy wyjechał do Polski w 1939 roku, Norman wrócił do
Bawarii. W latach 1939-1940 widywali się tylko sporadycznie, choć w czasie świąt ojciec przyjeżdżał do domu. "Podczas pobytu w Bawarii poznałem moją przyszłą żonę, tyle że ożeniłem się z nią dopiero po dwudziestu latach" - opowiadał Norman. W marcu 1940 roku Normana wysłano do szkoły z internatem. Jako introwertyk miał w nowej szkole trudności z nawiązywaniem przyjaźni.
"Siostra przebywała teraz z dala ode mnie. Chociaż nas rozdzielono, nie
byłem przez to bardziej samotny. Przy niej też tak się czułem". Podczas gdy jego ojciec wydawał dekrety mające przekształcić Polskę w kraj niewolniczo poddany Niemcom, Norman uczył się o wojnie w szkole. "Mówili nam o wojnie, zwłaszcza o niemieckich zwycięstwach. Pamiętam, że upadek Francji był wielkim wydarzeniem. Ale mnie nigdy nie
interesowały sprawy militarne. Wielu kolegów ze szkoły marzyło o wstąpieniu do armii, ale nie ja. Nie uczestniczyłem w ich zabawach. Dla mnie dużo bardziej ekscytująca była ładna bramka w hokeju albo jedna z moich książek. Zamiast iść na wojnę, wolałbym popłynąć w dół rzeki
Missisipi z Huckleberrym Finnem".
W marcu 1941 roku naziści ukończyli budowę szkoły w Krakowie i Hans
Frank mógł sprowadzić swojego trzynastoletniego syna do siebie (6 marca 1941 r. pojawił się komunikat o utworzeniu getta w Krakowie. 20 marca zakończono przesiedlać tam ludność żydowską i od tej pory getto rozpoczęło działalność). "Wolałbym zostać w Bawarii, ale przynajmniej mogłem znowu przebywać z ojcem. Dla mnie to, że był generalnym gubernatorem, było tylko kolejną rangą wojskową". 

Ale Kraków okazał się inny, niż Norman się spodziewał. "Było dużo cieplej, niż sobie wyobrażałem. Myślałem, że w Polsce ludzie nigdy nie rozstają się z futrami. Mimo moich obaw dobrze się tam czułem. Kraków to bardzo ładne miasto, ale życie w zamku okazało się nudne i bezbarwne z powodu wojny. Berlin, który pamiętałem z czasów pokoju, był według mnie dużo bardziej ekscytujący. Zamek okazał się świetny, ale
wolałbym mieszkać w Berlinie".
Choć Polska zaskoczyła Normana, największą niespodzianką okazał się
dla niego sam ojciec. "Minęło sześć miesięcy, odkąd go ostatni raz
widziałem, to było najdłuższe jak dotąd rozstanie. Kiedy go zobaczyłem,
wiedziałem, że żyje pod ogromną presją. Zdrowie mu dopisywało, ale był
dużo poważniejszy, dużo mniej skłonny do żartów. Dla mojego ojca wszystko się zmieniło. Był martwy, tyle że jeszcze tego nie wiedział". Chociaż Brigitte odwiedzała ich czasem z Niklasem i pozostałymi
dziećmi, przez większość pobytu w Krakowie Norman był z ojcem sam.
"Ponieważ matka niezbyt lubiła podróżować z małymi dziećmi, nie
przyjeżdżała zbyt często. Byliśmy więc tylko ojciec i ja, i służba, ale tych
ludzi nigdy nie widywaliśmy. Ojciec pragnął mojej obecności, by na nowo
poczuć, że ma rodzinę. Moja starsza siostra też czasem się zjawiała, ale
ciągle wychodziła z jakimiś chłopakami i prawie jej nie widywaliśmy".

Norman uczęszczał do liceum dla Niemców i volksdeutschów (Polaków,
w których żyłach płynęła niemiecka krew). Miał tu znacznie gorsze oceny,
szybko przeistoczył się z dobrego ucznia w "ucznia fatalnego". "Tylko sport
się dla mnie liczył" - opowiadał. Każdego dnia jeździł do szkoły na rowerze.
"Bardzo dobrze znałem miasto, pokazano mi też getto. Dla mnie była to jeszcze jedna dzielnica. Nie pamiętam żadnych murów czy płotów, jak wokół tego w Warszawie. Nie sądziłem, że to coś nadzwyczajnego, bo powiedziano
mi, że getto było tam, zanim zjawił się mój ojciec, i że Polacy chcieli, żeby
tak się stało (😝). Nie zawieszono żadnej tablicy z napisem "getto" czy
czegokolwiek takiego". Norman miał też okazję zobaczyć getto warszawskie. Zapamiętał, że "że wszyscy się przepychali i potrącali nawzajem. Żydzi będący nadzorcami nosili mundury. Istniały dwie, wyraźnie od siebie oddzielone klasy. Jedna
wciąż coś miała, podczas gdy druga żyła już w nędzy".

Niklas, jedenaście lat młodszy od Normana, również miał dwa wyraźne,
gnębiące go wspomnienia z wycieczek do getta. "Siedziałem z tyłu w mercedesie, towarzysząc matce w jednej z jej kupieckich wypraw. W samochodzie był też jej sekretarz, kierowca i moja niania. Tkwiłem z nosem przy szybie, nie mogąc oderwać wzroku. Pamiętam, że wszyscy
dorośli wyglądali na przestraszonych, a dzieci gapiły się na nasz wóz. Spytałem matkę, dlaczego są tacy wściekli i dlaczego mają gwiazdy na ubraniach, a także kim są mężczyźni z biczami. - "Och, nieważne, i tak byś nie zrozumiał. Ciesz się przejażdżką" - tak mi powiedziała. A kiedy samochód się zatrzymał, wyjrzałem przez okno, a za nim stał starszy ode
mnie chłopiec i gapił się na mnie. Musiał mieć dziesięć lat albo więcej, bo na
prawym ramieniu nosił gwiazdę, a potem dowiedziałem się, że wszystkie
dzieci powyżej dziesiątego roku życia musiały ją zakładać. Zacząłem robić
do niego miny, ale on wydawał się bardzo smutny i w końcu uciekł. Pamiętam, że poczułem się tak, jakbym pokonał tego starszego i większego ode mnie chłopca. Dopiero później zdałem sobie sprawę, w jak kiepskiej był sytuacji i że prawdopodobnie nie przeżył. Wtedy poczułem wstyd. Innym razem byłem tam ze swoją nianią. Pamiętam dom, słabo
oświetlony korytarz i to, że jeden z mężczyzn, którzy byli z nami, podniósł
mnie, żebym mógł zajrzeć przez judasza. Przy ścianie stała młoda kobieta i wbijała wzrok w podłogę. - "Spójrz na tę wstrętną czarownicę" - powiedział mężczyzna, a ja zacząłem płakać. "Nie zrobi ci krzywdy" - zapewnił i dodał: "I tak wkrótce będzie martwa". Wiele lat później odkryłem, że była sławną członkinią ruchu oporu, która uciekła z obozu koncentracyjnego. Została zabita. To są obrazy, które w sobie noszę".




Normana również dręczyły mrożące krew w żyłach wspomnienia. Doskonale pamiętał to, co wydarzyło się krótko po jego przyjeździe do Krakowa. Grał w piłkę nożną, gdy nagle usłyszał mężczyzn głośno
śpiewających zakazany polski hymn narodowy, a potem niedaleki odgłos
strzałów. Zapytał opiekuna, co się dzieje. "Rozstrzeliwują Polaków" - oznajmił mi". Później Norman spytał o to ojca, ale Hans Frank wpadł w furię i od razu uciął rozmowę. "Powiedział, że trwa wojna i nie powinienem się tym zajmować" - wspominał ze smutkiem Norman.
Nie wszystkie wspomnienia są dla braci tak przygnębiające. W Krakowie,
tak samo jak w Berlinie, Hans Frank podejmował najznaczniejszych oficjeli
Trzeciej Rzeszy i obaj jego synowie pamiętają przyjęcia na zamku. Wśród
gości znaleźli się minister propagandy Joseph Goebbels i partyjny ideolog
Alfred Rosenberg. "Były także gwiazdy filmowe, muzycy, śpiewacy operowi
i różnoracy artyści z Niemiec, Norwegii, Szwecji, mnóstwo ludzi z różnych
krajów" - wspominał Norman. "W Krakowie nie toczyły się żadne walki
i tam było bezpieczniej występować. Dla mojego ojca, który kochał kulturę,
było to ważne. Ja też się z tego cieszyłem".
Norman podróżował także z ojcem po Polsce. Ich prywatny sedan często mijał jeden z obozów koncentracyjnych, którymi usiany był wiejski krajobraz. "Wracając z Wiednia, zawsze przejeżdżaliśmy obok Auschwitz" -
zapamiętał. "Wtedy tego nie wiedziałem, ale później zdałem sobie z tego sprawę, bo z Krakowa jechało się tam godzinę, a obóz był bardzo wielki. Nie zastanawiałem się nad tym, jak jest w obozach, w ogóle nie rejestrowałem ich istnienia. Sądziłem, że to normalne w czasie wojny. Wiedziałem, że to KZ (Konzentrationslager - Obóz Koncentracyjny), z drutem kolczastym
i całą resztą, ale myślałem, że to obozy jenieckie. Dopiero po wojnie odkryłem, co się tam działo". Raz tylko pojawiła się myśl, że może jednak jest inaczej. W szkole kolega narysował obrazek, na którym Żyd wchodził do fabryki, a z drugiej strony wyjeżdżały kostki mydła (robienie abażurów z ludzkiej skóry i mydła z ludzkiego tłuszczu Niemcy w czasie Wojny opracowali do perfekcji, jak prawdziwi barbarzyńcy i zbrodniarze) Nauczyciel uznał rysunek za tak dobry, że
puścił go po klasie (😯)Ponieważ ojciec już wcześniej zganił Normana za próbę wypytywania o rozstrzeliwanie Polaków, chłopiec nie wspomniał mu o tym rysunku. "Ale czułem, że dzieje się coś strasznego" -przyznał. Niklas zapamiętał jedną jedyną wyprawę na ogrodzony drutem kolczastym teren będący, jak się po latach zorientował, obwodem obozu koncentracyjnego. "Chudych mężczyzn zmuszano tam, by wdrapywali się na grzbiet osła, który za każdym razem ich zrzucał. Uważałem, że to przezabawne. Umundurowany mężczyzna był dla mnie miły, dał mi gorącej czekolady. To wszystko, co mi zostało w pamięci".

Ale Hans Frank nie zawsze zabierał dzieci, nawet Normana, gdy wyjeżdżał z Krakowa. Oficjalne dane pokazują, że w dwunastomiesięcznym okresie (od połowy 1942 do połowy 1943 roku) gubernator spędził w rozjazdach sto siedemdziesiąt dni. "Często zostawałem w zamku sam, jedynie ze służbą. Tak samo jak w Berlinie czułem się tam samotny, choć wtedy byłem już dorosły (miał piętnaście lat). Trzymałem się na uboczu.
Wszystko mnie zawstydzało, nigdy się nie wypowiadałem, zawsze byłem bardzo cichy". Norman nie wiedział, że jego ojciec kobieciarz znów zaczął się
w Niemczech spotykać ze swoją sympatią z dzieciństwa. Korzystał z każdej
okazji, by odwiedzić swoją "ukochaną Lilly". Syn miał świadomość, że
stosunki między rodzicami "się ochłodziły". Nie zdawał sobie jednak sprawy, że ojciec chciał zakończyć małżeństwo. W 1942 roku Hans Frank napisał do Brigitte list, w którym napomknął o "krwi i górach trupów". Był to jego sposób na wyznanie, że wie o eksterminacji Żydów. Aby oszczędzić jej
wynikających z tego przykrości, proponował "największe poświęcenie, na
jakie może się zdobyć mąż - rozwód". Brigitte jednak przejrzała jego zamiary i odmówiła. Żadne z dzieci nie miało pojęcia, że rodzice toczą zażartą bitwę w sądzie. Brigitte twierdziła, że jej mąż jest "schizofrenikiem" cierpiącym na "psychozę, rezultat jego seksualnych przygód". Pisała listy do osób z otoczenia Hitlera, w których skarżyła się na Hansa i sugerowała, że dyskredytuje on Himmlera. Z kolei Frank rozsiewał plotki o tym, że żona wraz ze swoim kochankiem, bliskim przyjacielem Franków, gubernatorem dystryktu radomskiego doktorem Karlem Laschem, są wplątani w przemyt futer. Dawał również do zrozumienia, że Niklas jest tak naprawdę synem Lascha. Niklas potwierdził, że jego matka faktycznie zgromadziła mnóstwo futer, że Lasch był jej kochankiem i że często zastanawiał się, czy jest jego dzieckiem. Choć rozwodowa batalia bawiła wrogów Franka, Brigitte w końcu zwróciła się bezpośrednio do Hitlera i ten nakazał zakończyć sprawę. Małżeństwo wciąż trwało, mimo że Hans i Brigitte niemal całkowicie zerwali kontakty. Norman, gdy się nad tym zastanawiał,
postrzegał ojca jako ofiarę. "Miał kilka kobiet, ale one nie były dla niego zbyt
miłe" - twierdził. "Tylko jego matka zawsze dobrze go traktowała. Nawet ta
dziewczyna, z którą spotykał się w czasie wojny, nie była dla niego dobra".

Dzieckiem, które najdotkliwiej odczuwało napięcie w małżeństwie Franków, był Niklas, który miał zaledwie pięć lat. Zapamiętał podróż pociągiem do Polski, salonką ojca. "Do zamku zabierał nas samochód, widzę siebie siedzącego w środku. Pamiętam, jak pewnego razu w Kressendorfie (Krzeszowice pod Krakowem), ojciec stał u szczytu schodów i czekał, aż wejdziemy z matką do zamku. Stał tam jak jakiś król i czułem, że matka jest wściekła, że nie zszedł na dół, żeby się z nią przywitać. W tamtej chwili bałem się ojca". Na zamku w Krakowie Niklas i jego brat Michael bawili się w chowanego "pomiędzy grobami królów Polski. To dla mnie bardzo miłe wspomnienie. Choć teraz wydaje mi się niewiarygodne, że nam na to pozwolono, i czuję wstyd". Inną zabawą, której się tam oddawał, było
jeżdżenie autem na pedały i wpadanie na polskich służących. "Czekałem za
rogiem, a kiedy słyszałem, że idą, odpychałem się tak mocno i tak szybko jak umiałem, i waliłem ich w nogi. Chociaż byli wściekli, uśmiechali się do
mnie, bo byłem synem generalnego gubernatora. Stałem się bardzo agresywny. Dziś powiedziałbym, że zachowywałem się tak w reakcji na
atmosferę wynikającą z małżeńskich kłopotów rodziców. Nie pamiętam, żeby
się kłócili, ale wiedziałem, że coś jest nie tak. Nie potrafię dokładnie tego opisać, ale nigdy nie czułem się szczęśliwy czy coś w tym stylu. Próbowałem przywołać wspomnienia z tamtego czasu, wszystkie moje odczucia. Nie przychodzi mi do głowy żadna konkretna sytuacja, ale wiem, że nie było dobrze". Gdy Niklas pozbywał się frustracji wynikłej z rodzinnych kłopotów w agresywnych zabawach, Norman stawał się coraz bardziej introwertyczny. "Nigdy nie bawiliśmy się z Normanem" - wspominał Niklas. "Dla nas był już zupełnie dorosły. Pamiętam, jak mniej więcej w tamtym okresie udawał starca: chodził z laską, garbił się i poruszał jak bardzo stary człowiek. Lubił wychodzić zupełnie sam, nie było go całymi godzinami. Myślę, że robił to zarówno w czasie wojny, jak i po niej. To była jego rozrywka".

Niklas nie przypominał sobie, by ojciec okazywał jemu lub reszcie rodziny uczucia. "Nie pamiętam nic takiego z tamtego okresu" - twierdził. "Żadnych uścisków, żadnego "kocham cię". Przypomniał sobie za to, jak pewnego razu ojciec się z nim droczył: "Mówił: "Kim jesteś, mały nieznajomy? Co tu robisz?". Jeden z nielicznych zapamiętanych przez Niklasa wybuchów złości miał miejsce, gdy przypadkiem zepsuł okulary ojca. Wtedy nawet lekko go spoliczkował. Norman przeciwnie, uważał, że ojciec co prawda nigdy nie okazywał uczuć demonstracyjnie, ale był osobą bardzo ciepłą. Nie pamiętał żadnych kar cielesnych. "Czuł się winny, że na tak długi czas mnie zostawia, więc kiedy przebywał w zamku, próbował mi
to wynagrodzić. Nigdy mnie nie uderzył, nawet nie umiał się na mnie mocno
gniewać. Po 1942 roku w ogóle przestały go zajmować rodzinne sprawy,
przejmował się tylko swoją pracą. Stał się zamknięty w sobie i wycofany".
Rok 1942 był ważnym rokiem dla rodziny Franków. Norman miał prawie czternaście lat i musiał wstąpić do Hitlerjugend. "Na szczęście mieszkałem to w Krakowie, to w Berlinie, to w Schliersee, więc dowódcy nigdy nie wiedzieli, gdzie jestem, i nie dostawałem żadnych rozkazów" - opowiadał. - "Musiałem tylko nosić mundur, to wystarczyło. Nie miałem porównania, więc myślałem, że to normalne podczas wojny".




Ale niedogodności związane
z byciem członkiem Hitlerjugend były niczym w porównaniu z problemami,
którym stawiał czoła jego ojciec. 5 marca 1942 roku Hans Frank został wezwany do prywatnego wagonu kolejowego Himmlera, który przyjechał do
Polski specjalnie po to, by z nim porozmawiać. Przybyli z nim również
znienawidzony przez Franka Obergruppenführer Hans
Lammers i sekretarz Hitlera Martin Bormann. Podczas spotkania Himmler
robił notatki. Trzej nazistowscy dygnitarze przedstawili Frankowi dowody na korupcję w jego administracji. W zamian za przerwanie śledztwa Frank oddał SS kontrolę nad policją, zapewniając im swobodę działania w Generalnej Guberni. W ten sposób przekazał dużą część swojej władzy w Polsce Himmlerowi. Norman widział, że ojciec szuka ucieczki od politycznych problemów w muzyce i literaturze. "Znów zaczął komponować, grał na fortepianie
prawie każdej nocy, nieraz godzinami. Ja siedziałem i patrzyłem na niego. Byliśmy tylko my dwaj".



PROPAGANDOWY MATERIAŁ NIEMIECKI WYŚWIETLANY W KINACH GENERALNEJ GUBERNI Z 1941, O TYM JAK TO ŻYDZI PRZENOSZĄ ZARAZKI I CHOROBY, BO GENETYCZNIE NIE SĄ ZDOLNI DO UTRZYMANIA CZYSTOŚCI
(SWOJĄ DROGĄ WYJĄTKOWE GÓWNO, ALE WARTE DO OBEJRZENIA ZE WZGLĘDÓW EDUKACYJNYCH - CHODŹ UWAGA RÓWNIEŻ NA DRASTYCZNE SCENY)



CDN.