Stron

sobota, 13 kwietnia 2024

NIEWOLNICY DO ZADAŃ SPECJALNYCH - Cz. XXII

CZYLI JAKIE BYŁY NAJWIĘKSZE
OŚRODKI HANDLU NIEWOLNIKAMI W
STAROŻYTNOŚCI I ŚREDNIOWIECZU,
ORAZ SKĄD I Z JAKICH
WARSTW SPOŁECZNYCH NAJCZĘŚCIEJ
POCHODZILI KANDYDACI
NA NIEWOLNIKÓW





II

STAROŻYTNY RZYM

(II wiek p.n.e. - V wiek)

Cz. XIII







SPRZEDAŻ, DZIEDZICZENIE I WYZWOLENIE NIEWOLNIKÓW
(NA PODSTAWIE ZACHOWANYCH LISTÓW I DOKUMENTÓW STAROŻYTNOŚCI)
(XIX wiek p.n.e. - I wieku naszej ery)
Cz. X






XXII
SOSTUS
DELFY
(144 r. p.n.e.)
Cz. V



 Rok 151 p.n.e. był w Rzymie i Italii rokiem wojny w Hiszpanii, oraz narastającego problemu związanego z Kartaginą. Wojna hiszpańska nie szła dobrze (ale ponieważ rzecz odnosi się do Grecji i Rzymu, nie będziemy się zbytnio nad tym pochylać), dlatego też gdy konsulowie (Lucjusz Licyniusz Lukullus i Aulus Postumiusz Albinus) zarządzili pobór, znaleźli się oczywiście i tacy, którzy zamierzali wykupić się od tej przykrej konieczności. Konsulowie jednak byli nieugięci i nie pozwolili nikomu - bez względu na oferowane kwoty - wykupić się od obowiązku służby wojskowej. Wielu więc (szczególnie Rzymian z klasy średniej - czyli ekwitów) poskarżyło się trybunom ludowym. Ci, starali się wyjednać zwolnienia głównie dla swych przyjaciół, ale i to nie pomogło, w takim wypadku trybuni ludowi polecili... wtrącić konsulów do więzienia. Dopiero gdy Publiusz Korneliusz Scypion Emilianus (rodzony syn pogromcy Perseusza Macedońskiego - Lucjusza Emiliusza Paulusa), zgłosił się na ochotnika do udziału w tej wojnie, dopiero wówczas inni poszli za jego przykładem (na wojnie też się wsławił, jako pierwszy wspinając się na mury obleganego celtyberyjskiego miasta Interkatii i zabijając w walce Hiszpana broniącego murów). Wojna hiszpańska dobiegła końca jeszcze w tymże 151 r. p.n.e. gdy konsul Lucjusz Lukullus spacyfikował celtyberyjskie plemiona w Wakcejów i Kantabrów.

Problem jednak stanowiła Kartagina, gdyż w przekonaniu Rzymian zbyt szybko i zbyt intensywnie się rozwijała gospodarczo, co też stwarzało realne zagrożenie na przyszłość. Oczywiście nie wszyscy byli zdania że rozwój Kartaginy jest niekorzystny dla Rzymu. Jednym z tych, którzy twierdzili że ten południowy sąsiad jest jak najbardziej potrzebny i jego likwidacja (tak jak żądał Katon Starszy) nie ma sensu (choćby dlatego, że jeśli Rzymianie utracą Kartaginę, czyli realną obawę o swoje bezpieczeństwo, to popadną w marazm i zniewieściałość. Staną się ludem pozbawionym cnoty, honoru i męstwa, natomiast skupią się na wszelkich przyjemnościach życia), był Publiusz Korneliusz Scypion Nazika (której już po raz kolejny pojawia się jako nasz bohater, po raz pierwszy napisałem o nim, gdy w 159 r. p.n.e. postawił w Rzymie pierwszy zegar wodny). Teraz (151 r. p.n.e.) do Kartaginy wysłana zostaje kolejna rzymska delegacja, na której czele staje właśnie Nazika (notabene przeciwnik polityczny Katona Starszego). Jak już wspomniałem, Nazika był zwolennikiem pokoju z Kartaginą i utrzymania tego państwa w charakterze swoistej rzymskiej satelity na południu Morza Śródziemnego. Oczywiście nie kierowały nim żadne sympatie dla grodu bogini Tanit i boga Melkarta, tylko obawa o rozprzężenie rzymskiej moralności (notabene miał rację. Rzeczywiście, niedługi czas po upadku Kartaginy, Rzymianie wolni od tego zagrożenia, coraz częściej zaczęli praktykować dosyć hedonistyczny sposób życia. Doszło do tego, że na początku II wieku naszej ery historycy Juwenalis i Marcjalis odwoływali się do dawnych rzymskich cnót, gdy Kwiryci {była to obywatelska nazwa Rzymian} stali pod bronią, a ich żony w Rzymie przędły wełnę. Panowała więc powszechna harmonia i porządek, a nie jak ich czasach, rozdmuchany feminizm - bo tak należy nazwać ogromny wzrost pozycji rzymskiej kobiety, szczególnie w I wieku naszej ery i co za tym idzie zniewieściałość mężczyzn).




Co prawda kartagińscy geronci nie zamierzali wzniecać nowej wojny z Rzymem, bo dobrze wiedzieli że ich państwo (które teraz stało się małą republiką, ograniczoną zaledwie do ziem dzisiejszej północnej i środkowej Tunezji), nie ma najmniejszych szans w konfrontacji z supermocarstwem, jakim po pokonaniu Macedonii (oraz syryjskiego króla Antiocha III Wielkiego) stał się Rzym. Pasowała im też sytuacja w której mogli się bogacić, będąc jednocześnie pod polityczną i militarną "opieką" rzymskiej Republiki. Tym bardziej że chrapkę na ich ziemie miał stary już (bo 90-letni) władca Numidii Masynissa. Lepiej było więc trzymać się Rzymu, niż wzniecać jakiekolwiek z nim konflikty, mając jednocześnie z tyłu równie silnego wroga. Tylko że Rzymianie nie rozumowali w ten sam sposób. Co prawda Katon pokazywał w Senacie kartagińską figę i powtarzał że "Kartaginę należy zniszczyć", ale tak naprawdę nie miał większej możliwości przełożenia swoich słów na czyny, gdyż ani italscy rolnicy (jako konkurenci tych z Kartaginy) nie mieli realnego wpływu na postanowienia Senatu, ani też ani też nie opłacało się Rzymianom (na razie) wzniecać wojnę z państwem, który przynosił dochód. Po pokonaniu Hannibala w bitwie pod Zamą (202 r. p.n.e.) i po kapitulacji Kartaginy (201 r. p.n.e.) na gród Dydony został nałożony coroczny haracz w wysokości 10 000 talentów eubejskich (trzykrotnie większa kwota, niż ta, którą Kartagińczycy musieli zapłacić po klęsce w I Wojnie Punickiej) płatne w ciągu 50 lat. Ostatnia rata przypadała więc na rok 151 p.n.e i rzeczywiście, teraz dopiero Rzymianie nie mieli już żadnych korzyści z utrzymywania Kartaginy jako swojej satelity. Po prostu naród chłopów (jakim wciąż byli Rzymianie) wychodził z dość racjonalnych wniosków, że skoro krowa już więcej nie da mleka, to należy ją zarżnąć na mięso, i tak właśnie miało się stać z grodem bogini Tanit.




A tymczasem nieświadoma damoklesowego miecza ciążącego nad nimi (co znalazło wyraz w zmieniających się nastrojach Rzymian) Kartagina rozwijała się w niesamowitym tempie. Miasto piękniało i rozbudowywało się już nie z dekady na dekadę, ale z roku na rok. Pozbawiona konieczności utrzymywania floty wojennej oraz armii zaciężnej Kartagina, przeznaczyła fundusze zdobyte na handlu, na rozwój miasta i pomnażaniu bogactwa jego mieszkańców (podobnie jak po II Wojnie Światowej czyniły Niemcy i Japonia pod amerykańskim parasolem ochronnym). W odnalezionej w 1966 r. kartagińskiej inskrypcji, wykutej na pięknym czarnym wapieniu (która opowiada o podejmowanych już pod koniec istnienia państwa kartagińskiego pracach budowlanych) i można tam wyczytać: "Lud Kartaginy otworzył i zbudował tę ulicę w kierunku placu Nowej Bramy, która znajduje się w południowym murze, w roku sufetów Szafata i Adonibaala, w czasie urzędniczej kadencji Adonibaala, syna Eszmunhillesa (...). Robotami kierowali Abdelmelkart (...) konstruktor budowlany, Bodmelkart (...) budowniczy dróg, Jehewielon, brat Bodmelkarta kamieniarz. I wszyscy wzięli w tym udział - handlarze, tragarze, pakowacze, ci, którzy żyją w Dolnym Mieście, ci, którzy ważą monety, ci, którzy nie mają ani srebra ani złota, i ci, którzy je posiadają, złotnicy, garncarze, robotnicy przy piecach i sandalarze, wszyscy pospołu".




Jak już wspomniałem w poprzednich częściach, w tamtym czasie w Kartaginie istniały trzy stronnictwa polityczne. Od roku 201 p.n.e. (a szczególnie po 193 r. p.n.e. i ucieczce Hannibala z Kartaginy na Wschód) dominowała "partia" pro-rzymska, której przywódcą (od ok 175 r. p.n.e.) był niejaki Hannon III Wielki. Było to stronnictwo bogatych kupców kartagińskich, którzy głosili tezę, iż lepiej prowadzić politykę spełniania rzymskich życzeń i podporządkowania się Rzymowi, w zamian za bezpieczeństwo i bogacenie się. Drugim stronnictwem była "partia" kierowana przez Hannibala Szpaka, która opowiadała się za zawarciem porozumienia a nawet sojuszu z Masynissą, widząc w tym jedyne wyjście na przetrwanie państwa (tym bardziej że król Numidii jak tylko mógł podgryzał i kąsał Kartagińczyków, wydzierając im zachodnie ziemie, począwszy od 174 r. po.n.e. kiedy to po raz pierwszy złamał traktat zawarty w 201 r p.n.e.). Hannibal Szpak uznał bowiem, że jeśli nie dojdzie do zawarcia jakiegoś układu z Masynissą (lub ewentualnie z jednym z jego synów) to Numidyjczycy nie zaprzestaną swych ataków, a Rzymianie mogą wykorzystać je przeciwko Kartaginie. Trzecim zaś stronnictwem w Radzie Starszych, była formacja kierowana przez Kartalona i Hamilkara Samnitę i była to "partia" arystokratyczna, która głosiła potrzebę odrodzenia dawnej potęgi Kartaginy (stronnictwo to zyskało przewagę w roku 165 p.n.e., ale już 161 r.p.n.e. górą był Hannibal Szpak i jego zwolennicy. Kartalon i Hamilkar ponownie wrócili do władzy w 157 r. p.n.e. ale na bardzo krótko, gdyż wkrótce potem władzę znów przyjęli zwolennicy całkowitego sojuszu z Rzymem). Gdy w 153 r.p.n.e podczas nieobecności Masynissy w kraju (gdy udał się z wojskiem wspomóc swoich rzymskich sojuszników do Hiszpanii), pełniący urząd boetarchy (dowódcy wojskowego) Kartalon zaatakował obóz Numidyjczyków znajdujący się na spornym terytorium i ich rozgromił. Gdy jednak Masynissa wrócił do kraju, wyprawił się zbrojnie przeciwko Kartaginie, a w tym samym czasie Rzymianie przyznali mu prawo do przejęcia ogromnych terenów kartagińskich, zwanych Wielkimi Polami, z pięćdziesięcioma mniejszymi miejscowościami skupionymi wokół dużego miasta Thugga. Kartagińczycy poczuli się upokorzeni takim obrotem sprawy i w roku 152 p.n.e. ponownie stronnictwo ludowe Kartalona i Hamilkara zyskało większość w Radzie Starszych. 

Ponieważ sytuacja była na tyle niebezpieczna że zagrażała istnieniu państwa kartagińskiego, Kartalon rozpoczął prawdziwe czystki; a mając zdecydowane poparcie społeczne, zdołał przekonać swych współobywateli na Zgromadzeniu Ludowym aby wygnano z miasta Hannibala Szpaka i jego 39 zwolenników, odbierając im obywatelstwo i zabraniając wracać pod karą śmierci. Banici, nie mając gdzie się podziać, oczywiście poszli do tego, którego wcześniej wspierali, czyli do Masynissy, starając się go namówić do rozpoczęcia wojny ze swoją ojczyzną. Masynissa obawiał się nieco reakcji Rzymu, ale postanowił wysłać do Kartaginy w poselstwie dwóch ze swoich licznych synów - Gulussę i Micypsę (jednym z jego nieślubnych synów był późniejszy król Numidii - Jugurta, który wsławił się w wojnie z Rzymem przy końcu II wieku p.n.e.). Przybyli oni do Kartaginy, lecz nie zostali dopuszczeni przed Radę Starszych, a mimo to w butnym tonie (wręcz ultimatywnym) zażądali odwołania banicji i przyjęcia wygnańców z powrotem do miasta. Mowa ta była prawdziwym policzkiem wymierzonym Kartagińczykom. Owszem, pogodzili się oni już z tym, że rozkazują im Rzymianie, ale Masynissa? A kimże on był, jak nie zwykłym władcą nomadyjskiego królestwa, politycznym zawadiaką, który urósł tylko i wyłącznie wysługując się Rzymianom. Natychmiast wygnano ich z miasta, a w drodze powrotnej na ich orszak napadł Hamilkar Samnita i zabił wielu spośród ludzi księcia Galussy. Było to więc jawne wypowiedzenie wojny i jeszcze w tymże 152 r. p.n.e. Masynissa wkroczył na ziemię kartagińską i opanował tam kilka miejscowości. W Kartaginie teraz rozpoczęto wielkie przygotowania i ogłoszono mobilizację, zbierając 25 000 piechoty i 4000 jeźdźców, którymi dowodzić miał, pełniący funkcję sufeta (był to urząd cywilny a nie wojskowy, odpowiadający jednak pozycji rzymskiego konsula) Hazdrubal Samnita.




Kartagińczycy ruszyli do ofensywy z początkiem 151 r. p.n.e., jednocześnie uczynili to bez wcześniejszego porozumienia z Rzymem (do czego zobowiązywał ich traktat pokojowy, zawarty pięćdziesiąt lat wcześniej, na mocy którego nie mogli oni prowadzić żadnych wojen bez zgody Rzymu). Hazdrubalowi udało się odnieść kilka sukcesów, a nawet na jego stronę przyszła część jazdy numidyjskiej w liczbie 6000 (co znacznie podbudowało kartagińskie morale). Masynissa był jednak starym i doświadczonym lisem, który zęby zjadł (dosłownie, miał już bowiem 88 lat) na taktyce podjazdowej i wciąganiu wroga w zasadzki. Udało mu się więc wciągnąć Hazdrubala w do bitwy na własnej ziemi, gdzie był dobrze przygotowany do walki (Appian twierdzi, że w bitwie tej każda ze stron liczyła po 110 000 żołnierzy, co wydaje się nieprawdopodobne i jest niemożliwe. Siły te były co najmniej o połowę mniejsze, a w przypadku Kartagińczyków być może nawet o ⅓. Pomimo zasadzki w której Numidyjczycy atakowali z trzech stron jednocześnie, Hazdrubalowi udało się nie tylko wytrzymać pierwszy atak, ale przeszedł również do ofensywy i o mały włos bitwa ta nie zakończyłaby się zwycięstwem Kartaginy, gdyby nie pewna informacja która nagle pojawiła się na placu boju. Oto bowiem ktoś doniósł Hazdrubalowi, że w obozie Masynissy są Rzymianie. Plotka ta była oczywiście fałszywa i zapewne została specjalnie rozgłoszona, w każdym razie poskutkowała, bowiem Hazdrubal natychmiast zaprzestał walki i wycofał się ze swoim wojskiem. Ponieważ to Masynissa pozostał na placu boju, uznał się więc za zwycięzcę, chociaż to on poniósł większe straty i realnie bitwę mógł przegrać gdyby Hazdrubal się nie wycofał. Wkrótce potem wódz Kartagińczyków wysłał do króla Numidyjczyków poselstwo, w którym proponował pokój i aby doszedł on do skutku, oferował Masynissie południowe wybrzeże Wielkiej Syrty z kupieckimi miastami Oea, Sabrata i Leptis Magna, a także zaproponował mu od razu wypłatę 400 talentów za rozpoczęcie wojny i dalszych 800 talentów w ratach. Dlaczego Hasdrubal choć nie został pokonany, zgodził się na tak upokarzające warunki pokojowe? Wydaje się oczywiste, że wojna którą Kartagina rozpoczęła nie powiadamiając o niej Rzymian (stało się to nie dlatego, że starano się tutaj coś zataić, tylko uczyniono to z powodu pośpiechu) mogła stać się pretekstem do rzymskiej interwencji w Afryce, czego osłabiona Kartagina nie była w stanie przetrwać. Pokój z Masynissą był więc jedyną szansą ocalenia miasta i państwa.

Masynissa jednak odrzucił kartagińskie warunki pokojowe. Zażądał bowiem przekazania mu - zbiegłych wcześniej do kartagińskiego obozu - wodzów i żołnierzy numidyjskiej jazdy, na co Hazdrubal nie mógł się zgodzić, jeśli nie chciał stracić twarzy, a co za tym idzie utracić honor, który w tamtym czasie był niezwykle ważny dla każdego wodza (swoją drogą przypomina mi się tutaj to, co zrobili alianci po zakończeniu II Wojny Światowej, gdy Stalin zażądał od Amerykanów i Brytyjczyków aby przekazali mu walczące wcześniej po stronie Niemców - ale tylko ze Związkiem Sowieckim - formacje kozaków dońskich, które uzyskały zapewnienie od aliantów że nie spotka ich nic złego, jeśli złożą broń. Tak też się stało, a potem ci sami ludzie, którzy dali im słowo honoru że ich nie wydadzą, brutalnie ich zdradzili. Dochodziło do dantejskich scen, gdy Kozacy odbierali sobie życie, woląc zginąć jako wolni ludzie, niż zostać wydanym Sowietom). W tym też czasie przybyła z Rzymu delegacja pod przewodnictwem Scypiona Nazyki, a wiadomość o tym została przez Hazdurbala przyjęta z radością (liczył on bowiem na to, że dzięki rzymskiej mediacji uda się wreszcie uzgodnić ostateczny pokój w Masynissą). Jak już wspomniałem wyżej Nazyka był przychylnie nastawiony do Kartaginy, ale przed wyjazdem z Rzymu otrzymał jasne instrukcje Senatu, mówiące, że pokój może zostać zawarty tylko wówczas, gdy to Masynissa będzie tym pokonanym, w każdym innym wypadku Rzymianie mieli namawiać władcę Numidyjczyków do kontynuowania walki. Rzymianie przybyli więc do obozu Masynissy i nie odwiedzili obozu Hazdurbala, dając tym samym do zrozumienia, że nie są zainteresowani spotkaniem z nim. Kartagińczycy czekali jednak długo, aż w ich obozie zaczęło brakować prowiantu i wody, dopiero wówczas zgodzili się na warunki Masynissy wydania numidyjskich jeźdźców, zapłacenie w ciągu 50 kolejnych lat 5 000 talentów oraz złożenie broni. Numidyjczycy nie dotrzymali jednak warunków traktatu. Książę Gulussa wysłał bowiem na wracających do Kartaginy, bezbronnych wojowników swoją jazdę, otoczył ich i w większości pozabijał (tylko nielicznym udało się wydostać z tego kotła). Wiadomość o kapitulacji i klęsce Hazdrubala wywołała w Kartaginie popłoch. Nie wiedziano bowiem jak zareagują Rzymianie i obawiano się najgorszego. 

I rzeczywiście, jeszcze w tym samym 151 r. p.n.e. wraz z powracającą delegacją rzymską do Rzymu udał się numidyjski książę Gulussa, aby przed Senatem zdać raport z ostatnich wydarzeń. Oczywiście odmalował Kartagińczyków w jak najgorszym świetle, zrzucając na nich całą winę za wojnę, co było bardzo na rękę Rzymianom. Było oczywiste że Rzymianie chcą się już pozbyć tego północno-afrykańskiego państwa, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu realnie groziło zagładą ich panowaniu w Italii, a nawet samemu Rzymowi, zaś słowa "Hannibal ante portas" ("Hannibal u bram"), jeszcze długo po śmierci tego ostatniego budziły grozę w sercach Rzymian (ponoć Rzymianki tymi słowami straszyły swoje dzieci).




Wróćmy jednak do Grecji i spraw helleńskich, gdyż w tymże 151 r. p.n.e. okazało się wreszcie, że Senat (po 16 latach) zgodził się na powrót greckich jeńców wziętych przez Paulusa w 167 r. p.n.e. i którym długo nie pozwalano wrócić do ojczyzny. Dlaczego teraz zmieniono zdanie i jakie argumenty zaważyły na tym, żeby ci ludzie wreszcie powrócili w swe rodzinne strony? O tym opowiem w  kolejnej części.




CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz