Stron

niedziela, 2 czerwca 2024

WALKA Z KOMUNISTAMI W PRZEDWOJENNEJ POLSCE - Cz. XIII

CZYLI GDZIE CHOWAŁY SIĘ "SZCZURY"





KOMUNISTYCZNA PARTIA POLSKI
(CZYLI DZIAŁALNOŚĆ SOWIECKIEJ EKSPOZYTURY W POLSCE)
Cz. XIII





 Ostatnio przypomniałem sobie wszystkie te okoliczności, które doprowadziły do wybuchu I Wojny Światowej i tak się zastanowiłem nad samym tym procesem. Jak pewne zjawiska raz wprawione w ruch, nie mogą być zatrzymane nawet przez ludzi dobrej woli. Przecież w tamtym czasie tyle było związków wzajemnych w Europie, tyle zależności i to nie tylko pomiędzy monarchami, ale również pomiędzy politykami czy nawet zwykłymi ludźmi. Ot taki przypadek, gdy z końcem czerwca 1914 r. odbyły się w Kilonii coroczne regaty na Łabie, w których uczestniczył sam cesarz Wilhelm II na swym wyścigowym jachcie Meteor V, nikt jeszcze nie myślał o wojnie. Do Kilonii przypłynęła wówczas angielska eskadra czterech okrętów wojennych, które cumowały obok okrętów floty niemieckiej, a oficerowie i marynarze wzajemnie się odwiedzali i komplementowali. Gdy 28 czerwca odbyły się wyścigi jachtów i gdy Meteor V przepływał przez Zatokę Kilońską, na pokład rzucono wówczas w papierośnicy pewną depeszę. Było w niej zapisane iż arcyksiążę Franciszek Ferdynand (z którym cesarz Wilhelm spotkał się kilka dni wcześniej w Konopišté został zamordowany wraz z żoną w Sarajewie. Regaty odwołano, a dowódca brytyjskiej eskadry na pożegnanie sygnalizował niemieckiej flocie: "Przyjaciele w przeszłości i na zawsze". Wówczas też jeszcze niewielu zdawało sobie sprawę, że oto zostały otwarte wrota, przez które nie będzie już powrotu do starego świata, a ludzie wciąż zdawali się wierzyć że wszystko będzie dobrze. Wszystko jednak zmierzało ku katastrofie i 16 lipca w Londynie polityk socjalistyczny Norman Angel stwierdził: "Młode pokolenie coraz bardziej zdecydowanie nie chce stać się ofiarą tego bezgranicznego nonsensu". Jednak "stare pokolenie" już wydało wyrok, i tak 17 lipca zastępca szefa Sztabu Generalnego Armii Niemieckiej gen. Waldersee pisał z Berlina do sekretarza spraw zagranicznych von Jagowa: "Jestem gotów do skoku: tu, w Sztabie Generalnym jesteśmy całkowicie przygotowani". Winston Churchill zaś zaznaczył w liście do żony: "Zastanawiałem się, dlaczego ci wszyscy głupi królowie i cesarzowie nie spotkają się razem i, przywracając powagę majestatu królewskiego, nie uchronią narodów od piekła. Wszyscy jednak poruszamy się w jakimś tępym kataleptycznym transie. Tak jakbyśmy chodzili poruszani niewidocznymi sznurkami". 

29 lipca do Wilhelma II telegrafował car Mikołaj II pisząc po angielsku: "Aby uniknąć tragedii, jaką byłaby wojna europejska, proszę Cię w imię naszej starej przyjaźni, byś powstrzymał swych sojuszników przed zbyt daleko idącymi krokami". Kajzer odpisał: "Robię wszystko, co mogę, by skłonić Austriaków do rozważnych działań i do osiągnięcia z Tobą zadowalającego porozumienia". W rzeczywistości zaraz po zamachu w Sarajewie, Wilhelm II był zwolennikiem szybkiego ataku austriackiego na Serbię - nawet bez wypowiedzenia wojny i bez ogłoszenia mobilizacji, tak aby zyskać na czasie i zneutralizować ewentualną rosyjską odpowiedź (Serbia była bowiem - jako kraj słowiański - chroniona przez Rosję). Potem jednak nieco zmienił zdanie i uznał że zgoda Serbów na austriackie ultimatum (z pewnymi oczywiście zastrzeżeniami, które można by było rozwiązać na drodze koncyliacyjnej) stanowi wielkie moralne zwycięstwo Wiednia i w zasadzie wojna jest już niepotrzebna. Ale wszystko toczyło się w taki sposób, że ta wojna stawała się wręcz oczywistością. Sprawę zachowania pokoju w Europie zaangażował się też ambasador amerykański w Berlinie James W. Gerard, pisząc do kanclerza Bethmanna-Hollwega: "Ekscelencjo, czy rzeczywiście mój kraj nie może niczego zrobić, by powstrzymać tę straszliwą wojnę? Jestem pewien, że Prezydent poprze każde moje działanie na rzecz pokoju", odpowiedzi nie uzyskał. 1 sierpnia 1914 r. Niemcy wypowiedziały wojnę Rosji, a na Place de la Concorde wśród okrzyków: "Á Berlin" maszerowały półki kawalerii francuskiej (oficerowie szli w białych rękawiczkach które wkrótce potem utoną we krwi, podobnie jak granatowe mundury francuskiej piechoty - która stanowiła wprost wyśmienity cel dla niemieckich strzelców). Tego samego 1 sierpnia jedna z londyńskich gazet pisała: "300 milionów ludzi zasypia dziś w oparach strachu i bezradności. Czy nie ma nikogo, kto rozwiałby te opary, żadnego światełka nadziei na tej upiornej scenie?" Nie było, narody pragnęły wojny niczym w amoku garnęli się do "krótkiej, zwycięskiej wojenki", która miała być odpowiednikiem męskiej przygody, hartem ducha i wytrwałości. Ponad milion ofiar poniesionych przez samą Francję wśród żołnierzy (nie licząc oczywiście tych, którzy pozostali kalekami i którzy do końca życia nie byli w stanie normalnie funkcjonować, gdyż traumy wojenne wyrobiły w nich psychiczne opory. Widziałem na jednym z filmów wykonanych po wojnie, jak poruszali się ludzie poddani stresowi wojennemu, okropność, nie wspominając oczywiście o odrażających ranach i deformacjach ciała).




Ale ta wojna nie dla wszystkich była przekleństwem. Dla nas, Polaków była błogosławieństwem Bożym. Nie było bowiem innej możliwości odzyskania niepodległości, jak wzajemne wyniszczenie zaborczych mocarstw w wielkiej wojnie. Dlatego też tak wielu z taką nadzieją wyczekiwało tej europejskiej katastrofy, z której narodzić miała się wolna, niepodległa i odrodzona Rzeczpospolita. Z końcem lipca 1914 r. Józef Piłsudski zwrócił się do Ferdynanda Goetela, zaniepokojonego faktem że rosyjska mobilizacja może nie doprowadzić do wojny z Austro-Węgrami, rzekł: "Nie obawiajcie się, wojna będzie!". A 6 sierpnia 1914 r. z Krakowa wyruszyła Pierwsza Kompania Kadrowa, jakkolwiek by na to nie patrzeć to jednak był to zalążek przyszłej Armii Polskiej. Dziewięć lat później, w sierpniu 1923 r. Marszałek Józef Piłsudski wziął udział w II Zjeździe Związku Legionistów w Krakowie. Miesiąc później udzielił Marszałek wywiadu dziennikarzowi Władysławowi Baranowskiemu, w którym to żalił się iż w odrodzonym państwie ogromne pole do popisu ma nie tylko obca agentura, ale również rodzimi inwigilatorzy (żalił się bowiem na podsłuchy telefoniczne i na ciągłą obserwację Jego osoby), mówił: "Widzę tu, pętające się dookoła mego domu rozmaite indywidua i coraz to nowe twarze. (...) Znam się na tym. Robią to przy tym tak niezgrabnie, nowicjusze. Inwigilują Naczelnego Wodza. (...) Mam w tym względzie swój pogląd i na wszystko jestem przygotowany" a po cichu dodał: "Mordercy".

W dniach 19 września - 2 października 1923 r. w miejscowości Bolszewo pod Moskwą odbył się II Zjazd Komunistycznej Partii Robotniczej Polski. Był to jednocześnie ostatni zjazd, na którym delegaci zostali wybrani w miarę demokratycznie, każdy następny skład partii był już z góry narzucany przez Moskwę. Ostatecznie wybrano 49 delegatów, a atmosfera zjazdu upływała pod znakiem bliskiego wybuchu rewolucji komunistycznej w Niemczech. W obradach uczestniczył również przewodniczący Komitetu Wykonawczego Kominternum Grigorij Zinowiew, który zapowiadał: "Rewolucja niemiecka jest nieunikniona i w najkrótszym zapewne czasie rozegrają się tam wypadki rozstrzygające. Stanie się to za parę miesięcy, być może wcześniej, raczej wcześniej niż później". Zinowiew z takim przekonaniem głosił rozpoczęcie rewolucji niemieckiej, gdyż wiedział już doskonale że na Kremlu zapadła decyzja o wsparciu sotni (zenturien) Brandlera - przywódcy niemieckich komunistów - który miał rozpocząć rewolucję najpierw w Dreźnie i w Saksonii, następnie w Hamburgu, potem w Berlinie i ostatecznie w całych Niemczech. Zinowiew podczas swej przemowy wielokrotnie podkreślał konieczność takiej rewolucji, a jednocześnie stwierdzał że: "Rosyjska partia komunistyczna, nasza Republika sowiecka, nawet gdyby tego chciała, nie mogłaby, nie potrafiłaby oddzielić swych losów od losów rewolucji niemieckiej". Oczywiście na końcu deklamował że: "my jesteśmy za pokojem", czyli stara śpiewka komunistów nawołujących do rewolucji wszędzie gdzie tylko można, a jednocześnie podkreślających że oni to są gołąbkami pokoju (swoją drogą nie pamiętam już czy pisałem na temat gołębi, dlaczego to stały się symbolami pokoju. Gołębie bowiem są bardzo agresywnymi zwierzętami i raczej nie powinny być uważane za symbol pokoju). Komunistyczna Partia Robotnicza Polski jednocześnie na tym zjeździe deklarowała powrót do "haseł patriotycznych". Oczywiście uznawano polską niepodległość, ale deklarowano jednocześnie, że prawdziwa niepodległość będzie wtedy, gdy Polska opsze swą koncepcję na bratnim sojuszu z rewolucją niemiecką i rosyjską, na utworzeniu "Federacji Wolnych Republik Robotniczo-Chłopskich Europy" (czyli to co mamy dziś, tylko w wydaniu Unii Europejskiej). Oczywiście uznawano że wschodnia granica Rzeczpospolitej musi zostać zmieniona, gdyż Ukraińcy, Białorusini i Litwini pragną "połączenia z ich braćmi po drugiej stronie słupów granicznych". Natomiast wyciszono negację zachodniej granicy Polski. Do 16-osobowego składu Komitetu Centralnego wybrano: Adolfa Warszawskiego-Warskiego, Marię Koszucką, Maksymiliana Horowitz-Waleckiego, Saula Amsterdama-Henrykowskiego, Henryka Bitner-Bicza, Juliana Bruna, Aleksandra Danieluk-Stefańskiego, Franciszka Fiedlera, Franciszka Grzelszczaka, Romana Jabłonowskiego, Władysława Stein-Krajewskiego, Osipa Kriłyk-Wasilkiw, Stanisława Mertens-Skulskiego, Ludwika Szabatowskiego, Jerzego Sochacki-Czeszejko i Wacława Wróblewskiego. 

Sowieckie Politbiuro wyznaczyło datę wybuchu rewolucji w Niemczech na 9 listopada 1923 r. W tym celu do Niemiec przerzucono najróżniejszych agentów i współpracowników Razwiedupra (wywiadu wojskowego), INO (oddziału zagranicznego), GPU i Kominternu. Zakładano tam tajne bazy z bronią, formowano i szkolono oddziały bojowe Komunistycznej Partii Niemiec, a przede wszystkim przeznaczono na ten cel kwotę 300 milionów rubli w złocie, która była bez wątpienia astronomiczna, a jednocześnie pokazywała jak bardzo Sowietom zależało na wybuchu rewolucji w Niemczech i (po zwycięstwie) na połączeniu dwóch komunistycznych państw w celu dalszej ekspansji na Europę.

22 września w Bułgarii tamtejsi komuniści podjęli nieudaną próbę wszczęcia rewolucji komunistycznej. Bułgaria należała do państw, które znalazły się w obozie przegranych I Wojny Światowej. Przystąpiła do wojny 6 października 1915 r. po stronie Niemiec i Austro-Węgier (notabene wejście do wojny Bułgarii doprowadziło do załamania się obrony Serbów i zajęcia kraju przez wojska austro-węgierskie i bułgarskie). Gdy jednak wojna na Zachodzie dobiegała zwycięskiego dla aliantów końca, 29 września 1918 r. w Salonikach Bułgaria podpisała zawieszenie broni i wycofała się z wojny, 3 października abdykował dotychczasowy car Ferdynand I a jego miejsce zajął 24-letni syn Borys III. Kraj następnie został zajęty przez wojska francuskie, brytyjskie i włoskie, wprowadzono też stan wyjątkowy w całym kraju. Do tego dochodziły powojenne trudności gospodarcze, ogromna drożyzna i braki podstawowych towarów żywnościowych a także opałowych. Wszystko to stwarzało doskonałe podglebie dla wybuchu rewolucji komunistycznej. 27 lipca 1919 r. Bułgaria podpisała w Neuilly pod Paryżem układ pokojowy, na mocy którego traciła znaczne tereny na korzyść Królestwa Serbów Chorwatów i Słoweńców (czyli późniejszej Jugosławii), Rumunii i Grecji. W kraju nazwano to "Drugą katastrofą narodową" (pierwszą była klęska w wojnie z koalicją bałkańską i Turcją w roku 1913). W kolejnych latach trwała gospodarcza penetracja Bułgarii przez wielki międzynarodowy kapitał, to zaś doprowadziło iż już w 1921 r. wszystkie banki, cukrownie i prawie wszystkie kopalnie węgla oraz rud były w obcych rękach. W 1921 r. przyszło jeszcze załamanie gospodarcze, w wyniku którego wiele osób straciło pracę. Kryzys potęgował się i był to wymarzony czas dla Moskwy. Rządząca w kraju socjal-ludowa partia zemedelców Aleksandra Stambolijskiego wybitnie sobie nie radziła z tymi problemami. W kraju panowała też obawa przewrotu (czy to prawicowego czy lewicowego), tym bardziej że stacjonowały tu oddziały rosyjskiej, białogardyńskiej Armii gen. Wrangla, które przybyły tutaj na początku 1920 r. z Krymu. Ostatecznie rząd Stambolijskiego zmusił ich do złożenia broni i rozwiązania się, mimo to w kraju panowała atmosfera wrzenia. Domagano się aresztowania i surowego osądzenia sprawców klęsk z 1913 i 1918 roku (sprawcy wciągnięcia Bułgarii w wojnę w 1915 już wówczas zostali osądzeni i trafili do więzień), wręcz domagamy się krwi za narodowe krzywdy. W nocy z 8 na 9 czerwca 1923 r. z poparciem cara Borysa przeprowadzony został wojskowy zamach stanu przeciwko rządom zemedelców. Wojsko (i junkrowie Szkoły Wojskowej w Sofii) aresztowali wielu przedstawicieli tego stronnictwa, sam premier Stambolijski przybywał wówczas w swej rodzinnej wsi Sławowica, gdzie zorganizował opór chłopów, który załamał się już 11 czerwca. Aresztowany, został przewieziony do swej willi w Sławowicy, gdzie rozpoczęły się wielogodzinne tortury. Ostatecznie został tam też zamordowany. Nowym premierem 9 czerwca został Aleksander Cankow, organizator "Narodowego Porozumienia" (złożonego z partii demokratycznej, ludowej i radykalnej). By poprawić sytuację ekonomiczną kraju, nowy rząd zamierzał przede wszystkim zwiększyć liczbę godzin pracy, jednocześnie obniżając pensję robotnikom. 12 września aresztowano 2000 komunistów bułgarskich, gdyż spodziewano się przewrotu komunistycznego. Rzeczywiście doszło do niego w nocy z 22 na 23 września 1923 r. głównie w północno-zachodniej Bułgarii. Ostatecznie do 29 września (po krwawych walkach o kilka tamtejszych miast) rewolucja komunistyczna zakończyła się klęską, a sami rewolucjoniści z Georgij Dymitrowem na czele uciekli do Jugosławii.




10 października w Moskwie na Międzynarodowym Kongresie Chłopskim utworzono Międzynarodówkę Chłopską (Kriestintern) której to zastępcą sekretarza generalnego w latach 1923-1928 był działacz KPRP Tomasz Dąbal.

13 października 1923 r. miał miejsce bodajże największy zamach terrorystyczny w międzywojennej Polsce - eksplozja składu amunicji w warszawskiej Cytadeli. Początkowo nic nie zapowiadało tej katastrofy. Rankiem sześciu wchodzących do Cytadeli pracowników prochowni zostało tradycyjnie poddanych rutynowej kontroli (bardzo dokładnej, łącznie z kontrolą bielizny osobistej) w celu znalezienia jakichkolwiek niedopałków lub czegokolwiek, co mogłoby zaprószyć ogień w składach amunicji i prochu. Niczego nie znaleziono, jednak ok. godziny 9 rano szef kompanii piechurów 21 Pułku Piechoty porucznik Bakierski zauważył dym unoszący się nad obwałowaniem prochowni. Natychmiast krzyknął do żołnierzy: "Za szwalnię!", a chwilę potem zaś rozległ się potworny rozrywający huk. Był on tak wielki, że żołnierze piechoty ćwiczący wówczas nad Wisłą, widząc co się dzieje i sądząc że jest to atak gazowy, a nie mając przy sobie masek gazowy, ruszyli ku Wiśle żeby się ukryć w wodzie i tym samym uniknąć śmiertelnych oparów. O skali eksplozji niech świadczy fakt, że w jej wyniku zawaliły się dachy domów oficerskich na Żoliborzu, a na starym mieście wyleciały szyby z okien, huk zaś było słychać w Otwocku i Mińsku Mazowieckim. W wyniku eksplozji zniszczony został budynek X Pawilonu Cytadeli, a także stajnia, kuchnia, szwalnia i magazyn z mundurami i tylko dzięki temu, że prochownia była częściowo wkopana w ziemię i otaczał ją ziemny wał zawdzięczać należy że siła wybuchu nie była większa i że nie ucierpiał pobliski fort amunicyjny, załadowany pociskami artyleryjskimi. Na miejscu wybuchu zginęło jednak aż 28 osób (w tym wiele kobiet i dzieci, gdyż w forcie mieszkały przecież całe rodziny oficerskie) a 90 kolejnych odniosło poważne rany. O przeprowadzenie tej akcji zostali oskarżeni dwaj oficerowie Wojska Polskiego (których wymieniłem w poprzedniej części) Walery Bagiński i Antoni Wieczorkiewicz, którzy już od sierpnia 1923 r. przybywali w więzieniu więc nie mogli bezpośrednio podłożyć ładunków wybuchowych (jednak Wieczorkiewicz wcześniej przechwalał się że jest gotów wysadzić cytadelę w każdym momencie, a po wybuchu śpiewał wraz z Bagińskim pieśń rewolucyjną "Czerwony Sztandar"). Należeli oni jednak do kręgu Władimira Milutina - wysokiego przedstawiciela Kominternu, stojącego od 1923 r. na czele poselstwa sowieckiego w Warszawie. To on zarządzał nasileniem akcji terrorystycznych, akcji strajkowych i wszelkich demonstracji oraz zamieszek ulicznych, to właśnie z ambasady sowieckiej wyszły ładunki wybuchowe, która zostały podłożone w warszawskiej Cytadeli. W każdym 10 grudnia Bagiński i Wieczorkiewicz skazani zostali na karę śmierci, zamienioną następnie na długoletnie więzienie (ostatecznie mieli być wymienieni na Polaków uwięzionych na Łubiance, ale do tego nie doszło, gdyż 29 marca 1925 r. zastrzeleni zostali przez eskortującego ich przodownika policji Wincentego Muraszkę). Zamach w warszawskiej Cytadeli mocno przeraził opinią publiczną i wyrwał z przekonania o trwałym bezpieczeństwie. 






Natomiast Milutin nie próżnował. To z jego inicjatywy powstało Zakordonnyj Otdieł który koordynował zamachy przeprowadzane na wschodnich terenach Rzeczpospolitej. To za jego zgodą dokonywano zabójstw funkcjonariuszy policji i Wojska Polskiego, urzędników oraz kolonistów wojskowych na wschodnich rubieżach Polski. To on przekazywał środki i dyspozycje dla bojówek i oddziałów dywersyjnych, które miały wspomagać bunty Białorusinów i Ukraińców, oraz podważać zaufanie do władz Rzeczpospolitej na Wschodzie. W tamtym czasie - jeszcze przed utworzeniem Korpusu Ochrony Pogranicza - był to bardzo poważny problem dla młodej polskiej państwowości.

Również w październiku 1923 r. w Wilnie utworzono Komunistyczną Partię Zachodniej Białorusi, jako autonomiczną strukturę wchodzącą w skład Komunistycznej Partii Robotniczej Polski. Pomimo jednak tego wszystkiego odrodzony kraj z trudem bo z trudem, ale nieustannie rósł w siłę.


CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz