Stron

środa, 7 sierpnia 2024

ZAPRZAŃSTWO JAKICH MAŁO! - Cz. VIII

CZYLI HISTORYCZNA REFLEKSJA JAKO MEMENTO DLA WSPÓŁCZESNOŚCI





POWSTANIE i WOJNA
Cz. VIII



WŁADYSŁAW IV WAZA



 Po otrzymaniu zaproszenia do pałacu Nevers wysłanym przez księżniczkę Gonzagę, królewicz Jan Kazimierz przybył tam dnia następnego - incognito. Spotkanie trwało godzinę, po nim doszło jeszcze do czterech kolejnych już jawnych. Pojawiły się plotki o romansie tych dwojga (chociaż przybyli do Paryża wysłannicy króla Władysława pilnowali aby kochliwy królewicz nie uczynił niczego niestosownego i politycznie kompromitującego). 30 marca 1640 r. (w miesiąc to swym uwolnieniu z twierdzy Vincennes) Jan Kazimierz opuścił Paryż i powrócił do Polski, a Maria Gonzaga przeżyła kolejne rozczarowanie. W tym też czasie zaprzyjaźniła się w madame de Rambouillet, prowadzącą słynny błękitny salon w Paryżu (nazwa owego salonu wzięła się od obić ścian w głównej komnacie, w której owa dama przyjmowała odwiedzających, leżąc na łożu pod baldachimem w otoczeniu swoich służących - taki był wówczas zwyczaj, gości przyjmowano w sypialni, a pani domu kładła się wówczas do łóżka). Salon pani de Rambouillet słynął z wyrafinowanego języka i manier, przybywała tam nie tylko arystokracja, ale również elita umysłowa Francji, dyskutując na tematy literackie i preferując umiłowanie poezji (w prowadzeniu tego salonu pomagała jej córka Julia). Maria Gonzaga była częstą bywalczynią salonu madame de Rambouillet gdyż przyjaźniła się nie tylko z nią, ale również z jej córką i sama od 1640 r. (w Pałacu Nevers) prowadziła swój własny, znacznie skromniejszy salon poetycki. To właśnie w Pałacu pani de Rambouillet, podczas artystycznych wieczorów z panią de Sevigné, Maria Gonzaga poznała młodszego od siebie o 10 lat księcia Ludwika d'Enghien (zwanego później Wielkim Kondeuszem, sławnego wodza z czasów Ludwika XIV). Nie była to wcale przypadkowa znajomość, bowiem tych dwoje znało się praktycznie od dziecka, tym bardziej że matka Ludwika, księżna Condé opiekowała się Marią po śmierci jej matki i często przebywała ona na zamku Condé (zapewne aby odciążyć jej opieką Katarzynę de Longueville - ciotkę Marii Gonzagi). Para ta więc zapewne lubiła się i młody Ludwik często gościł zarówno w Pałacu Nevers, jak również sama Maria w rezydencji książąt Condé, a także spędzali razem wakacje w Trie - majątku siostry Ludwika - Anny Genowefy (żony syna pani de Longueville). Z tego też powodu szybko pojawiły się plotki o ich romansie.

Były to bowiem czasy, gdy arystokracja używała sobie na całego w swych majątkach, a pozycja króla (choć niezwykle silna już wówczas - dzięki zabiegom kardynała Richelieu a później kardynała Mazarin) nie była jeszcze tak potężna, że arystokracja godziła się porzucać swoje ogromne majątki na prowincji po to tylko, aby uzyskać skromny pokoik w Wersalu i służyć królowi podczas jego porannych i wieczornych ablucji (co uważano za ogromny honor, móc uczestniczyć w porannym wypróżnianiu się króla do nocnika i w jego ubieraniu się 😉). Maria, młoda i ładna dziedziczka Nevers była niezwykle popularna na paryskich solonach, ale równie popularna była jej młodsza siostra Anna, która zaprzyjaźniła się z księżną de Chévreuse i wraz ze swą kuzynką, księżną de Longueville (córką swej ciotki), stworzyły swoiste trio które odznaczało się nie tylko dosyć nieskrępowaną swobodą obyczajów, ale również pięknem, zalotnością, umiłowaniem poezji oraz wszelkich nauk. Anna była bodajże ładniejsza niż Maria, a na pewno przykładała nieco więcej uwagi do kwestii nauki, chodź raczej nie dbała o swoją opinię w kręgach paryskiej arystokracji (zakochała się bowiem w księciu de Guise, biskupie Reims i była to tak wielka miłość z jej strony, że dziewczyna gotowa była uczynić dla niego dosłownie wszystko). Ze swym kochankiem, księciem de Guise zawarli nawet potajemny ślub w 1639 r. (co ciekawe, pan młody jako biskup Reims sam sobie udzielił dyspensy 🤭). W roku 1640 książę de Guise wziął udział w spisku przeciwko kardynałowi Richelieu, i po jego wykryciu musiał uciekać z Francji do Flandrii. Anna była tym zrozpaczona, chciała natychmiast podążyć za ukochanym i pomimo rad siostry aby tego nie czyniła, wdziała męski strój, obcięła włosy i podążyła konno do Flandrii za swym mężem. Tam jednak dowiedziała się że de Guise... ponownie się ożenił, co złamało jej serce. Maria natomiast również wdała się w romans. Pierwszym jej kochankiem był nieznany kawaler, którego zwano monsieur X, drugim zaś był Henryk d'Effiat markiz Cinq-Mars. Henryk był znacznie młodszy od Marii, bardzo przystojny, niezwykle elegancki i gustowny (być może dlatego tak bardzo jej się spodobał). Można nawet powiedzieć że był modnisiem i bardzo też dbał o higienę (ubrania zmieniał cztery razy dziennie, co jest bardzo ważne dla tamtych czasów, gdyż ludzie z reguły wówczas nie brali kąpieli zbyt często, największe czyściochy może nawet raz w tygodniu - uwcześni lekarze zalecali bowiem aby kąpać się jak najrzadziej, gdyż kąpiele miały osłabiać organizm i tym samym wykańczać ciało przyspieszając śmierć, natomiast na potęgę stosowano puszczenie krwii to praktycznie na wszystkie dolegliwości, co tym bardziej osłabiało organizm - ale za to codziennie zmieniano - przynajmniej raz - ubrania na czyste, co powodowało że nawet jeśli pod pachami nieprzyjemnie pachniało, to jednak nowa koszula tłumiła ten odór. Swoją drogą teraz, jak wyjdzie projektowany właśnie "Niebieski ład", do czego otwarcie dąży już Unia Europejska, to my się cofniemy właśnie do tego okresu, gdyż wzięcie prysznica będzie nas kosztowało tak wiele, że kąpiel raz w tygodniu będzie marzeniem. Swoją drogą zobaczcie jak pięknie cofają nas w rozwoju: nie wolno nam się myć, nie wolno nam podróżować, latać samolotami to już w ogóle, własność jest zła 15-minutowe miasta, do tego niekontrolowana imigracja muzułmańska, zacieranie wszelkich korzeni (zarówno rodzinnych jak i narodowych) promowanie wynaturzeń seksualnych, wszystko po to, żeby trzymać nas w całkowitym poddaństwie i posłuszeństwie, bo jeśli będziesz posłuszny to może coś ci dadzą, i będziesz szczęśliwy... nie mając niczego 😬).

Romans Marii z Cinq-Marsem trwał jednocześnie z jej romansem z panem X, a ona nie potrafiła wybrać jednego z nich. Z czasem jednak, gdy Cinq-Mars zaproponował Marii małżeństwo (1641 r.) ta się zgodziła, ale powstał problem, gdyż on (królewski koniuszy i osobisty druh Ludwika XIII) nie mógł poślubić prowincjonalnej księżniczki (gdy poprosił o wsparcie kardynała Richelieu, ten go wyśmiał i wyrzucił ze swych komnat). Maria zauważyła jednak że małżeństwo z Henrykiem może bardzo jej się opłacać i sama zaczęła naciskać na kochanka aby postarał się uzyskać królewską zgodę. Król Ludwik XIII jednak również nie chciał o tym słyszeć, co spowodowało że Henryk Cinq-Mars popełnił zdradę stanu, zawierając tajną umowę z przedstawicielami króla Hiszpanii Filipa IV (który miał mu wypłacać wysoką pensję). Problem polegał jednak na tym, że Francja toczyła wówczas wojnę z Hiszpanią i gdy tylko Richelieu otrzymał dowód zdrady Cinq-Mars'a (dzięki sieci swych agentów) los markiza był już przesądzony. Król - pomimo iż darzył Henryka sympatią i nawet wcześniej nieustannie dopytywał się o jego zdrowie oraz zasięgał jego rad - teraz bez oporów skazał go na śmierć (wyrok wykonano 12 września 1642 r. przy czym odważna i szlachetna postawa Cinq-Mars'a w chwili śmierci stała się potem wręcz legendarna i była wielokrotnie przytaczana w twórczości literackiej. Swoją drogą to kolejny przykład upadku mężczyzny przez ambicje kobiety. Innym podobnym przykładem takiego właśnie nieco toksycznego związku, był związek Marka Antoniusza i Kleopatry, gdy ona w czasie bitwy pod Akcjum - prawdopodobnie przestraszyła się klęski i zawróciła za swą flotą - wówczas Antoniusz, już w trakcie bitwy, widząc odpływającą ukochaną, rzucił się za nią wpław do morza, poświęcając swoją armię, flotę, całą swoją przeszłość i przyszłość na tym jednym ołtarzu miłości 🥴). Gdy tylko Cinq-Mars został aresztowany, a następnie skazany i ścięty, Maria przeraziła się, obawiając iż może doń dołączyć. Roztrzęsiona i przerażona zjawiła się w Pałacu madame de Rambouillet, błagając ją o wsparcie u króla (La Rochefoucauld zanotował potem, iż pani de Rambouillet wyznała mu, że nigdy wcześniej nie widziała jej w takim stanie - tak bardzo przerażonej). Madame de Rambouillet zadziałała szybko, znając doskonale siostrzenicę kardynała Richelieu (która również należała do bywalczyń jej błękitnego salonu), poprosiła ją, aby kompromitujące Marię dokumenty przestały istnieć, i tak też się stało - dziewczyna wykradła swemu stryjowi wszelkie obciążające Marię papiery i je spaliła, co ocaliło Gonzagównie życie. Wyjechała ona teraz do swego majątku w Nevers, gdzie przeżywała śmierć ukochanego, nosząc czarne, żałobne suknie. 




Wkrótce potem - 4 grudnia 1642 r. zmarł wszechwładny kardynał de Richelieu, a jego miejsce (pierwszego ministra państwa) zajął kardynał Juliusz Mazarin. 14 maja 1643 r zmarł zaś Ludwik XIII, pozostawiając tron swemu synowi, zaledwie 5-letniemu dziecku - Ludwikowi XIV, nad którym regencję sprawowała matka, królowa Anna Austriaczka. Wówczas to Maria Gonzaga mogła powrócić do Paryża. Wcześniej jeszcze, przeżywając żałobę po Cinq-Mars'ie, Maria stała się niezwykle religijna co akurat w tamtym czasie nie odbiegało od normy (Francja w XVI a szczególnie w XVII wieku to kraj hiper-katolicki, księża, mnisi - a szczególnie mniszki - były naturalnym krajobrazem francuskich miast i prowincji. Kobiety wręcz dominowały w zakonach, stanowiły 60% wszystkich francuskich mnichów. Jednocześnie - co ciekawe właśnie wówczas, a nie w tym, jakże pogardzanym średniowieczu - mnożyły się też wszelkiego typu oskarżenia o praktykowanie czarów i konszachty z diabłem. W czasach o których piszę, najsławniejszym tego typu procesem był proces opętanych mniszek z Loudon i proboszcza Grandier, który według sędziów miał wydać je diabłu. Został za to spalony na stosie (1634 r.). Ogromną władzę religijną we Francji zaczęli (po swym powrocie do kraju w 1603 r. po krótkim wypędzeniu przez Henryka IV) pełnić jezuici, zakładając sieć szkół, szpitali i zyskując ogromne wpływy na dworze. Poza tym franciszkanie, kapucyni, a szczególnie zakony żeńskie: urszulanki, karmelitanki, szarytki, lazaryści zakładali sieć akcji charytatywnych, pomagając sierotom, bezdomnym i ubogim, chorym psychicznie a także świadcząc posługę duchową galernikom (to już męscy misjonarze). Francja XVII wieku w niczym nie przypominała tej obecnej, która otwarcie już pluje na swoje korzenie i tradycje, a przykład tego gówna, jakim było otwarcie igrzysk olimpijskich pokazuje dobitnie, że realnie Francji już nie ma (i powiem Wam kochani, że chociaż ja sam nie jestem człowiekiem zbytnio religijnym - jak już kiedyś pisałem, ja już nie potrzebuję religii, i choć może to zabrzmieć butnie, to ja już znam drogę do Boga, doświadczyłem pamięci poprzedniego życia, doświadczam bliskości Boga praktycznie codziennie więc zwykła wiara jest mi zupełnie niepotrzebna - ale ostatnio przeczytałem artykuł {już nie pamiętam gdzie dokładnie to było}, że w całej Francji organizowane są pielgrzymki do nowo odbudowanej Katedry Notre-Dame dame i wiecie co, dawno już nic tak nie ucieszyło mnie z wiadomości o Francji, jak właśnie to). Ale wróćmy do tematu. Pomimo tych wszystkich akcji dobroczynnych prowadzonych przez zakony, zaczęła pojawiać się również ich krytyka, jak i krytyka wszechwładzy papieży. Bowiem ksiądz który posiada taką moc iż podczas mszy przemienia chleb w ciało Boga, i biskup który dał mu tę władzę, stają się jakoby nadludźmi, znacznie wyższymi od reszty śmiertelników (niekiedy nawet wyższymi od samych królów). 

W tym właśnie czasie stał się popularny we Francji ksiądz Du Vergier de Hauranne, opat Saint-Cyran, który ostro wystąpił z krytyką hierarchii duchownej. Gdyby oczywiście na tym poprzestał (w końcu królowi również zależało na tym, aby promować kościół gallikański czyli narodowy, jednocześnie osłabiając władzę papieża we Francji) zyskałby przychylność, a być może nawet wsparcie dworu, ale Saint-Cyran na tym nie poprzestał. Uderzył przede wszystkim w samego kardynała Richelieu, ostro krytykując jego dwulicowość, czym zgotował sobie przykry los. W 1638 r. Richelieu nakazał go aresztować i wtrącić do lochu (gdzie przebywał przez kilka miesięcy, tracąc tam zdrowie, siedząc w wilgotnej i zimnej celi). Wypuścił go zaś stamtąd w chwili, gdy ten był już umierający i wkrótce potem zmarł. Ale wkrótce potem pojawił się inny duchowy buntownik, przyjaciel Saint-Cyrana, niejaki Jansenius - biskup Ypres. W 1640 r. opublikowany został (pośmiertnie, gdyż Jansenius zmarł dwa lata wcześniej) jego traktat pt.: "Augustianus", który był otwartą krytyką dotychczasowych poglądów wyznawanych przez Kościół rzymskokatolicki, szczególnie zaś Jansenius (a zanim jego zwolennicy janseniści) kładli nacisk na akt Łaski Bożej, jednocześnie uważali że najważniejszym sakramentem jest sakrament komunii, gdyż wszelkiego rodzaju niewdzięcznicy nie będą go godni. Uważali też że człowiek od urodzenia skazany jest raczej na zbawienie lub potępienie (co poniekąd oczywiście można tłumaczyć tym, niż przybywamy na ten świat z pewnymi rolami do odegrania, ale wszystkie religie jakie powstały na Ziemi nie biorą pod uwagę jednej rzeczy, która według mnie się wydaje się najważniejsza, a mianowicie że to, co my tutaj robimy, choćby były to największe zbrodnie {i wiem że teraz mogę sam sobie strzelić nie tylko w kolano, ale wręcz w podbrzusze}, nie jest na tamtym świecie traktowane jako coś, za co musimy zostać ukarani. To wydaje się być herezją, gdyż wiadomo że za zło się każe, a za dobro nagradza i jeżeli te wartości zostaną pomieszane, nastąpi powszechna anarchia. To prawda, tak bowiem powinniśmy działać i postrzegać rzeczywistość jako ludzie żyjąc tutaj. Ale - że tak kolokwialnie powiem, używając słów Plutarcha - bogowie na to tak nie patrzą. Tu też ciekawa jest kwestia Świadków Jehowy, których to ruch (ja nazywam go z "Zakonem") jest typową sektą. Swoją drogą jest to sekta która wmawia swoim wyznawcom że ich zbawienie nastąpi wówczas, kiedy Bóg w Armagedonie wymorduje całą resztę ludzkości, czyli innymi słowy celem świadków Jehowy jest oczekiwanie powszechnego mordu, jaki ma zgotować tutaj Jehowa, Jahwe (TJehooba? 🧐). Ale na zdrowy rozum, powiedzcie mi Kochani po co Bóg miałby to robić (gdyby w ogóle Jehowa był Bogiem, ale załóżmy że tak jest) po co miałby wymordować miliardy ludzi (dla garstki wyznawców o wcześniej odpowiednio wypranych mózgach) przecież to jest totalnie oderwane od wszelkiej logiki i jakiegokolwiek zdrowego rozsądku. I  odpowiadając na to pytanie, należałoby wcześniej wręczyć Świadkom Jehowy dzieło Plutarcha "O odwlekaniu kary przez bogów" (w ogóle uważam że Świadkowie Jehowy powinni przeczytać dzieło Plutarcha, bo ono jest kwintesencją tego, co ja pragnę przekazać w nieco innych słowach, ale tamte słowa, archaiczne i w sposób niezwykle prosty wypowiedziane - zresztą tak jak wówczas ludzie rozumieli świat - jest dokładnym streszczeniem tego, kim my jesteśmy na tym świecie). 


ARMAGEDON WEDŁUG ŚWIADKÓW JEHOWY 
(TO NAPRAWDĘ JEST JAKIEŚ CHORE)



W najprostszych słowach, można sprowadzić to wszystko do stwierdzenia: po jasną cholerę Bóg miałby zabijać choćby największych grzeszników na tej Ziemi, skoro ci grzesznicy wcześniej czy później i tak do niego wrócą (😙). Ktoś więc kto wymyślił Armagedon musiał być niezłym zjebem (mam tutaj oczywiście na myśli powszechne zniszczenie sprowokowane przez Boga i tylko do tego teraz się odnoszę). A potem dzieci w rodzinach Świadków Jehowy żyją z tą traumą, że jeżeli Jehowa się na ciebie obrazi, to ty już jesteś skazany na śmierć w Armagedonie, a może się obrazić za wszystko, chociażby za to że namalowałeś choinkę podczas lekcji plastyki w szkole. Najgorzej też mają ci, którzy odchodzą od tej sekty, gdyż dla całej reszty są oni już umarli, i takie dziecko musi nagle zerwać kontakty czy to z matką, czy z ojcem, czy nawet z babcią bo ta odeszła z "Zakonu". Nie ma znaczenia czy kochasz rodzica czy nie kochasz ono już jest skazane na śmierć w armagedonie bo się Jehowa obraził (😅) Hardkor totalny. Ale nie przedłużając - na zdrowy ludzki rozum, gdybym ja był Bogiem to nie robiłbym nic żeby przeszkodzić tym ludziom którzy popełniają zbrodnie, gdyż po pierwsze oni mają Wolną Wolę (czyli swobodę wyboru własnej drogi życiowej - nawet jeśli ta droga jest wcześniej wyreżyserowana, bo tak jest!), a oni w żaden sposób by przede mną nie umknęli, bo nie mieliby gdzie i wcześniej czy później by do mnie przyszli. Ale pomijając już ten nieco komiczny aspekt, uważam że (szczególnie) grzesznicy mają czas na to, żeby naprawić swoje winy i pisał o tym właśnie Plutarch, że bogowie pozostawiają im długie życie właśnie po to, aby odmienili się, i aby zadośćuczynić za to co wcześniej uczynili. Bowiem poprzestańmy też postrzegać naszą obecność tutaj, jako coś w rodzaju kary - choć bezwzględnie wszystko wskazuje na to że żyjemy w piekle. To nie jest żadna kara, to jest swoista zabawa, my tutaj przybywamy żeby poznać coś, czego nie jesteśmy w stanie doświadczyć Tam, czyli zła, cierpienia, bólu i odrzucenia. A myk w tym wszystkim polega na tym, że aby wyrwać się z tego materialnego piekiełka, to trzeba tym wszystkim którzy nam wyrządzili jakąś krzywdę lub uczynili wielkie zło, po prostu... przebaczyć. Przebaczyć i postarać się ujrzeć w nich to, czym wszyscy jesteśmy - Boga. Bożą Jedność i Miłość i to jest wszystko, nie trzeba do tego religii, nie trzeba kanonów, przykazań i tym podobnych. Droga wyjścia i powrotu do "DOMU" jest jasno wytyczona, pytanie tylko czy możliwa dla nas do spełnienia już w tym życiu?

Ale się rozpisałem nie na temat, w każdym razie wracając do Janseniusa, trzy lata po wydaniu "Augustinusa", francuski teolog Antoni Arnauld (ojciec Arnauld), wydał swój własny traktat, zatytułowany: "De la fréquente communion" ("O częstej komunii"). Po co w ogóle o tym piszę? Otóż dlatego, że po śmierci Cinq-Mars'a Maria Gonzaga zbliżyła się właśnie do kręgu jansenistów, rekolekcje odbywała w opactwie Port-Royal (słynnym aż do początku XVIII wieku, głównym ośrodku jancenizmu. Został on oficjalnie zamknięty i zburzony na rozkaz Ludwika XIV w 1709 r.). Nawiązała też przyjaźń z przeoryszą klasztoru Port-Royal, matką Angeliką (jednak nie została jansenistką, potem bowiem, już w Polsce okazywała znaczną życzliwość przeciwnikom jansenizmu - jezuitom). W każdym razie żyła takim życiem przez pewien czas, aż w marcu 1644 r. w dalekim Wilnie zmarła królowa Cecylia Renata Habsburżanka, małżonka króla Rzeczpospolitej - Władysława IV. Ten teraz ponownie rozglądał się za nową małżonką i kardynał Mazarin obawiając się aby Polska ponownie nie wpadła w krąg habsburski, wysłał do Warszawy (latem 1644 r.) wicehrabiego de Brégy (oficjalnie z kondolencjami, a realnie w celu zawarcia sojuszu polsko-francuskiego przypieczętowanego małżeństwem z jedną z francuskich księżniczek). Dowiedziawszy się o tym, Maria Gonzaga postanowiła że tym razem uczyni wszystko, aby to właśnie ona była najważniejszą kandydatką na przyszłą żonę Władysława IV (tym samym spełniłaby swoje marzenie z dzieciństwa zostania królową). Wspierała ją w tym życzliwa aczkolwiek już sędziwa księżna Condé, która uruchomiła bardzo wiele wpływów i to zarówno na dworze francuskim, jak i w Wiedniu, a nawet w Warszawie. Nawiązała przyjacielskie stosunki z wysłannikiem Władysława IV w Paryżu, Włochem Roncallim. Zapraszała go do siebie na przyjęcia, spełniała jego zachcianki i oferowała znaczne sumy pieniędzy, on zaś w listach do króla pisał, że Maria jest wyjątkowo piękna, a do tego majętna. Gdy zaś latem 1645 r. de Brégy ponownie przybył do Warszawy, wiózł ze sobą propozycję małżeństwa odnośnie trzech francuskich księżniczek: Gonzagi, de Guise i de Longueville, przy czym zalecał aby król wybrał tę pierwszą, która jest bez wątpienia najpiękniejsza. Przywiózł też portret Marii (mocno wyretuszowany jak to byśmy dzisiaj nazwali, ukrywający wszelkie jej defekty, szczególnie to, że w ciągu kilku lat Maria nieco nabrała ciała - oczywiście nie była gruba, ale również nie tak szczupła jak na obrazie). W Warszawie bardzo przypadła ona do gustu zarówno królowi jak i jego dworakom. Jednym z powodów wyboru księżniczki mantuańskiej było również jej pochodzenie od linii ostatnich cesarzy bizantyjskich, a to niezwykle ważna kwestia w projektowanej przez Władysława IV wielkiej wojnie z Imperium Osmańskim (w celu odzyskania Konstantynopola). Tak więc decyzja zapadła, Maria miała stać się nową polską królową.




Teraz przystąpiono do uzgodnień detali (a jak wiadomo diabeł tkwi w szczegółach 😀), czyli ustalania wysokości posagu. Maria nie była tak bogata jak twierdził że Brégy i jak życzono by sobie tego w Warszawie. Poza tym wkrótce na dwór Władysława IV dotarły plotki o romansie Marii z Cinq-Mars'em, de Brégy miał więc wiele pracy, musząc odpowiednio przekupić wielu senatorów (w tym kanclerza Ossolińskiego, Kazanowskiego nawet wojewodę Denhoffa) a także osobistego królewskiego astrologa, który ułożył odpowiednio dobrany horoskop. Nie dość na tym, de Brégy musiał też zadeklarować dodatkowy posag zapłacony przez Ludwika XIV. 13 lipca 1645 r. po zgodzie Senatu, polski poseł zakomunikował Marii: "Dzięki Najwyższemu ziściła się nadzieja, Wasza Książęca Mość jest mianowana Polską Królową". Teraz Gonzagówna oczekiwała już tylko przybycia oficjalnego poselstwa z Warszawy, które miało ją zabrać do Polski.


KANCLERZ OSSOLIŃSKI Z SYNAMI




PS: To co ostatnio odstawił Krzysztof Stanowski ze swoją prowokacją wymierzoną w Zbigniewa Stonogę (na co zresztą złapało się mnóstwo polskich pato-dziennikarzy, niczym jak na rzuconą w wodę wędkę, na którą po kolei łapie się wianuszek ryb) to prawdziwe mistrzostwo świata. Oczywiście Stanowski niczego by nie osiągnął, gdybyśmy nie mieli prawdziwych kretynów udających dziennikarzy, kretynów udających polityków i całą masę tych patocelebrytów. Zobaczcie, nikomu nie chciało się sprawdzić źródła. Ja osobiście przyznam się szczerze nie śledzę na bieżąco Kanału Zero Stanowskiego, ale i mnie od razu zaczęło się coś tutaj nie kleić i gdy tylko realnie zależało mi na tym, żeby wykorzystać taki materiał, to natychmiast bym sprawdził to, o czym oni mówią natychmiast sprawdziłbym fakty, bo jeżeli bym tego nie zrobił i puścił to dalej w eter, to przede wszystkim sam wystawiłbym o sobie świadectwo i sam zrobił z siebie kretyna. Ale z drugiej strony patrząc jak oni mieli sprawdzić źródło? Przecież to, co im podrzucił Stanowski, to było dokładnie to, jakby wygłodniałym zombiakom rzucić kawał mięsa. Oni w swoim własnym kółku wzajemnej adoracji od dawna się utwierdzali w przekonaniu że Stanowski to pisior, bo brał pieniądze do PiS-u, od Ziobry itd. (zapewne brał, jak większość dziennikarzy, którzy już totalnie zanurzali ten zawód w łajnie, ale robienie z niego "pisiora" jest zwykłym debilizmem, Stanowski po prostu jest konformistą, ale zarówno wcześniej - jeszcze w Kanale Sportowym - jak i teraz w Kanale Zero, dostał silny atak ze strony michnikowszczyzny i to go nieco ustawiło na pewnych pozycjach, na których zapewne nie chciałby się sam umieścić (tym bardziej że jego przyjaźń ze Zbigniewem Bońkiem, który obecnie już jest takim totalnym platformianym błaznem, pokazuje że ten człowiek nie jest żadnym pisiorem i nigdy nim nie był). Ale ośmielił się podważyć pewien kanon, mówiący o tym że ci, którzy mogą robić dobre i popularne media, to są ci, których wytypuje salon, a salon tworzy Adam Michnik i jego akolici. Otóż okazało się że to nieprawda, że dobry i popularny internetowy (bo przecież internet to przyszłość) kanał medialny można stworzyć bez wsparcia tak zwanego salonu, nowej po okrągłostołowej szlachty. I to wzbudziło nienawiść michnikowszczyzny oraz polityków wspierających opcję obecnie rządzącą, do tego żeby umiejscowić Stanowskiego po stronie "pisiorstwa". 

A tym jednym aktem Stanowski pokazał jak łatwo można z nich wszystkich zakpić i jakimi są durniami. Stonoga był gotów zapłacić każde pieniądze za taki kompromat (a jeszcze dopytywał się czy oni mają tego więcej, to też jest totalna kpina. Stanowski odpowiedział mu bardzo inteligentnie:"Panie Zbigniewie, my mamy tego ile pan zechce, naprodukujemy panu filmów na mnie ile pan tylko chce i pan się nie wypłaci do końca życia" 😄🤣 Ale to jest właśnie to o czym ja wyżej pisałem, ci ludzie są chorzy z nienawiści, dla nich cały świat może upaść byleby tylko dobić pisiora. Nic się nie liczy CPK, Port Kontenerowy, rozwój Polski, nic kurwa się nie liczy, tylko walka z PiS-em. Dlatego też pięknie i koncertowo Stanowski załatwił tych wszystkich patałachów polityczno-medialnych, tych wszystkich zdobywców grand presa i innych nagród, pokazując że to banda zwykłych Dyzmów (w najlepszym przypadku) albo ludzi którym po prostu już się odechciało i lecą na micie który wcześniej zdobyli, czyli w zasadzie na oparach. A Stanowski prostym ruchem sprowadził ich do parteru, inscenizując zebranie dziennikarzy Kanału Zero, na którym stwierdził że PiS-u nie atakujemy i Ziobry nie atakujemy, co było tym przysłowiowym "mięskiem" dla zombiaków w stylu Stonogi, Lisa, Pińskiego, Wiejskiego i wielu wielu innych. A sam Zbyszek obiecał ponoć temu kto znajdzie jakiś kompromitujący materiał na Stanowskiego niebieskie Lamborghini, więc Stanowski sam mu dostarczył kompromat na siebie. Jak to się pięknie składa prawda. (😂).




CDN.

1 komentarz:

  1. Ta przydługa wstawka o Świadkach Jehowy przypomniała mi o pewnym blogu, kierowanym przez Polaka mieszkającego w Australii, który wiele lat należał do tej organizacji. O jego drodze duchowej niech świadczy ten wpis:
    https://www.zbawienie.com/sj.htm
    Generalnie ciekawy blog, nie ze wszystkim można się zgodzić, ale dla mnie, która nie za bardzo ogarnia angielski, zawiera dużo wiadomości, do których bym nie dotarła.
    Pozdrawiam Wszystkich, Justyna

    OdpowiedzUsuń