Stron

niedziela, 6 grudnia 2015

UMIERAMY I CO DALEJ? - czyli co się z nami dzieje po śmierci? - Cz. XXXI

"DEKALOG ŚMIERCI"





"ŚMIERĆ JEST NAJCUDOWNIEJSZYM PRZEŻYCIEM W NASZYM ZIEMSKIM ISTNIENIU"


 Słowa te są autorstwem doktor medycyny Elisabeth Kubler-Ross, amerykańskiej tanatolog, zajmującej się właśnie kwestią śmierci, umierania ludzi i ich relacji z tym związanych. Co ciekawe, według opisów ludzi, którzy poddali się sesjom hipnoterapeutycznym, wychodzi iż najbardziej wstrząsającym okresem dla duszy, jest właśnie moment ... narodzin (pisałem już o tym w poprzednich tematach z tej serii). Po wielu latach kontaktu z umierającymi ludźmi i opisu ich doświadczeń, opracowała ona swoisty "Dekalog Śmierci", który jak sądzi jest niezmienny dla wszystkich ludzi.. 

OTO ON:


1) Każdy człowiek zna czas swej śmierci.

2) Jeżeli ktoś związany z nami uczuciowo oświadczy nam, że niebawem umrze, a my zlekceważymy sobie jego słowa, utracimy z tym człowiekiem nieodwołalnie wszelki kontakt duchowy.

3) Większość zmarłych, którzy już nas opuścili, nie pragnie powrotu na nasz świat.

4) Jeżeli ktoś już raz zmarł i później został przywrócony do życia poprzez zabiegi reanimacyjne, w przyszłości nie obawia się już śmierci.

5) Każdego, kto umrze, wita po tamtej stronie jakaś istota związana z umierającym uczuciowo; mogą to być członkowie rodziny, przyjaciele lub inne życzliwe zmarłemu osoby.

6) Okres umierania nie jest wydarzeniem obchodzącym tylko umierającego. Inne osoby bliskie jego sercu powinny być w to wydarzenie uczuciowo zaangażowane. 

7) Na podstawie wielotysięcznych obserwacji doszłam do wniosku, iż śmierć jest wydarzeniem kulminacyjnym, a zarazem najcudowniejszym przeżyciem w naszym ziemskim istnieniu.

8) Możemy być pewni i spokojni. Nikt z nas nie będzie umierał samotnie. Niewidzialne ręce życzliwych nam istot we właściwym momencie podadzą nam pomocne dłonie.

9) W świecie, do którego się przeniesiemy nie istnieją sądy, sędziowie ani żadne tego typu instytucje dochodzeniowe, jak chcą nam to wmówić wszelkie religie. Każdy będzie musiał za swe czyny odpowiadać przed samym sobą i wobec własnego sumienia.






 Czytają to, co napisała pani doktor Kubler-Ross o śmierci i momencie umierania, chciałbym teraz właśnie zaprezentować jedno z badań hipnoterapeutycznych, w którym kobieta, biorąca udział w owym badaniu, całe swoje młode życie doświadczała przeróżnych lęków, które ją trapiły. Nocami miewała koszmary, za dnia bała się wielu rzeczy, nie potrafiła otworzyć się na innych ludzi, nie potrafiła im zaufać, choć miała dobrą pracę i ciekawe zajęcia (pracowała jako modelka oraz jako technik laboratoryjny), nie potrafiła poskromić własnych stanów lękowych. Jej związek, też nie należał do udanych. Mężczyzna z którym się związała, był wobec niej dość szorstki i władczy, często ją poniżał i choć ona bardzo go kochała, jednocześnie bolał ją, ten jego stosunek wobec niej. Dodatkowo Anna (imię zmieniłem), bardzo bała się ... śmierci.

Nim przejdę do opisu postaci i doświadczeń tej młodej dziewczyny, chciałbym na moment zatrzymać się przy własnej osobie. Mianowicie ja sam nigdy nie należałem do osób jakoś wybitnie religijnych (oczywiście, wychowałem się w rodzinie katolickiej, chodziłem-chodzę do kościoła, gdy jest ku temu ... "okazja", ale jakoś specjalnie nie interesowałem się religijnymi dogmatami. Jeżeli już, to bardziej frapowały mnie biblijne opowieści z punktu widzenia ... historii, a nie religii. Zawsze starałem się umiejscowić w czasie, bliżej nieokreślone biblijne wydarzenia. Ale nie o tym pragnę pisać, tylko stwierdzić, że ja sam nigdy nie popełniłbym błędu, jakim jest odebranie sobie życia. 

Co innego poświęcić swe życie w obronie własnych ideałów, rodziny, dzieci, żony, ojczyzny, ale nigdy świadomie nie zakończyłbym własnego życia samobójstwem (tak samo jak nie potrafiłbym, należąc do jakiejś partii politycznej - podlizywać się szefostwu, by zajść w górę - nie umiem tego i uważam to za upokarzające, a wielu moich znajomych, tak właśnie zaszło w w górę. Kiedyś, raz w życiu zapisałem się do partii politycznej - raz. Podziękowali, wniosek włożyli do szuflady i ... długo się nie zgłaszali. Pewnej nocy otrzymałem telefon - jest zjazd partyjny i trzeba wspomóc władze obecnością, notabene była trzecia czy czwarta rano, a za oknami szalał wiatr i śnieżyca. Odpowiedziałem im że obecnie zjazd partyjny mnie nie ciekawi i ... poszedłem dalej spać - już więcej nikt nie zadzwonił - i dobrze. Swoją drogą, gdyby ogłoszono mobilizację, gdyby doszło do (tfu, tfu - należy wypluć to słowo), wojny, gdyby należało kopać okopy, lub stawić się do walki, to ani wczesna pora dnia, ani śnieżyca, nie powstrzymałaby mnie przed spełnieniem tego obowiązku, ale ... zjazd partyjny, no chyba żarty? Potem miałem jeszcze różne propozycje startu w wyborach (z list kilku partii), raz się zgodziłem i wystartowałem, to wlepili mi jedno z ostatnich miejsc i choć zająłem dość przyzwoity (przynajmniej dla mnie), wynik nie dostałem się do parlamentu. Potem już odmawiałem wszystkim, którzy znów chcieli mnie do tego namówić.

Wiem że należy przeprowadzić gruntowną sanację naszego kraju i to na wielu płaszczyznach i w kilku etapach (tak jak zostało to zrobione po 1926 r. gdy przeróżnej masy pseudopolitycy (właśnie tacy partyjniacy) i gienerałkowie, wygadywali rzeczy nie tylko obraźliwe w stosunku do Marszałka Piłsudskiego, ale wręcz niebezpieczne z punktu widzenia Niepodległości Polski, jak na przykład stwierdzenie gen. Tadeusza Rozwadowskiego: "Lepiej żeby zajęli nas bolszewicy, niż żeby Piłsudski miał rządzić", lub innej szui - gen. Włodzimierza Zagórskiego, który stwierdził: "Piłsudski wierzy w bzdurę o wolnej Polsce". Swoją drogą Zagórski to dla mnie postać totalnie skompromitowana i to nie tylko owym stwierdzeniem. Ma na sumieniu gorsze grzechy - bombardowanie Warszawy w maju 1926 r., udział w aferze finansowej firmy Francopol, był pośrednikiem tej firmy, biorącym wielkie prowizje za sprowadzanie z Francji samolotów wojskowych. W rzeczywistości były to "latające trumny" - samoloty Spad-61, (nazwa adekwatna), przestarzałe i zupełnie nieskuteczne, a do tego pełne usterek. Do roku 1926 r. zginęło na nich aż 31 polskich pilotów. A całości kompromitacji dopełniły jego meldunki, w których wydawał żołnierzy odmawiających złożyć przysięgi na wierność cesarzowi niemieckiemu w 1917 r., w czasie "kryzysu przysięgowego", głodził ich i zamykał w lochu, a nawet spluwał na ich widok. Swoją drogą szkoda że ... żołnierze nie potraktowali go tak, jak gen. Juliusza Tarnawę-Malczewskiego, który kazał bić i upokarzać, wziętych do niewoli żołnierzy polskich w czasie walk majowych 1926 r. Osobiście przychodził do szpitala, gdzie leżeli jeńcy i bił ich dłonią lub szpicrutą, po czym kazał "poprawić" - żołnierzom których ze sobą przyprowadził. Zdarzało się także że na nich spluwał. Po maju 1926 r. dostał za to porządny wpier...l, od żołnierzy ... w składziku drewna. 

Ale wracając do tematu, ja nigdy nie popełniłbym błędu, jakim byłoby samobójstwo. Teraz przejdę do opisu doświadczeń owej dziwczyny i sesji hipnoterapeutycznej, która cofnęła ją do źródeł je lękowych stanów. A była to dość dłuuuga podróż, a zaczęła się ponad 3 800 lat temu.



CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz