Stron

środa, 13 stycznia 2016

WOJNA Z SOWIETAMI 1945 - (1946?) - Cz. I

OPERACJA "SZYBKI SUKCES" 

 JAK MIAŁA PRZEBIEGAĆ I 

DLACZEGO DO NIEJ NIE DOSZŁO?


PLAN OPERACYJNY WOJSKA POLSKIEGO 
O KRYPTONIMIE: "WSCHÓD" NA WYPADEK WOJNY 
ZE ZWIĄZKIEM SOWIECKIM 





W tym temacie pragnę opisać brytyjskie plany (opracowane na polecenie Winstona Churchilla), wojny z sowiecką Rosją o
wyzwolenie Europy Środkowo-Wschodniej, spod komunistycznej okupacji. Plany te sporządzano w wielkiej tajemnicy, a pierwszym dniem wybuchu nowej wojny w Europie, miał być dzień 1 lipca 1945 r. (czyli niecałe dwa miesiące po kapitulacji III Rzeszy Niemieckiej). Dlaczego opracowano te plany (tak naprawdę były one tworzone nie w samym 1945 r. a już od 1939 r.). Dlaczego nie weszły w życie i co stanęło na przeszkodzie przyniesieniu wolności krajom Europy Środkowo-Wschodniej? Na te pytania postaram się odpowiedzieć w tej serii.



REFLEKSJE: CZYLI 

"STOJĘ PRZED JAKĄŚ DZIWNĄ TRĄBĄ"




W roku 1924, Marszałek Józef Piłsudski został poproszony przez jedną z firm gramofonowych z Warszawy, by wygłosił dwa nagrane przemówienia. Przedstawiciele firmy, spodziewali się że owo przemówienie będzie dotyczyło spraw polityki czy historii, tymczasem Marszałek mówił o czymś zupełnie innym, jak choćby o ... dzieciach, zabawie i śmiechu. Oto jego przemowa:

"Stoję przed jakąś dziwną trąbą i myślę, że głos mój ma się oddzielić ode mnie i pójść w świat beze mnie, jego właściciela. Zabawne pomysły mają ludzie! Doprawdy, trudno się nie śmiać z tej dziwnej sytuacji, w której nagle głos pana Piłsudskiego się znajdzie. Wyobrażam sobie tę zabawną chwilę, gdy jakiś ananas korbą nakręci, śrubkę naciśnie - i jakaś trąba zamiast mnie gadać zacznie. Ciekawe! Chciałbym widzieć wtedy zebrane dzieci, do których trąba ludzkim głosem gada. A gdy pomyślę, że wśród tych dzieci nagle znaleźć się mogą moje własne, które na pewno pomyślą, że tatuś z nimi gdzieś za trąbą w chowanego się bawi, pusty śmiech mnie bierze, że ten biedny mój głos, ode mnie oddzielony, przestał nagle być moją własnością, i należy już nie wiem do kogo, nie wiem do czego: do trąby, czy do jakiegoś akcyjnego towarzystwa. 

Najzabawniejsza jest jednak myśl, że kiedy mnie już nie będzie, głos pana Piłsudskiego sprzedawany będzie za trzy grosze gdzieś na jarmarkach, prawie na funty, jak pierniki, prawie na łuty, jak jakie cukierki.  Powiadają, że to jest uwiecznienie. Gdy więc moja pusta myśl łączy tę trąbę z wiecznością, chciałbym zastrzec, by głos ten jeden piękną prawdę krzyczał: prawdę o śmiechu. Żywiołem szczęścia jest śmiech. A im bardziej jest pustym i szczerym, im bardziej nazywamy go dziecinnym, tym więcej jest w nim nieba na ziemi.  Umiałem, jak dobry żołnierz, śmiać się wesoło, gdy życiu niebezpieczeństwo groziło. I gdy przed tą maszynką stoję, wciąż mnie jedna myśl prześladuje, bym mógł uwiecznić nie głos, lecz śmiech.  Śmiać się na zamówienie nie umiem, lecz powiem panom jedną uwagę o śmiechu. 

Witaliśmy Polskę odrodzoną nie dźwięcznym śmiechem odrodzenia, lecz jakimś kwasem śledzienników i jakąś zgryźliwością ludzi o chorych żołądkach. Więc głosem z trąby błagam: matki i ojcowie, gdy sami śmiać się nie możecie, w kąt rzućcie instrumenty pedagogiczne, gdy wesoły srebrny dzwonek roześmianych buziaków dziecinnych w waszych domach się rozlega. Niech się śmieją polskie dzieci śmiechem odrodzenia, gdy wy tego nie umiecie! A gdy wam teraz do śmiechu już usta się układają, śmiejcie się dowoli, gdy ja z tej trąby was żegnam pustym, dziecinnym, żołnierskim śmiechem i słowem: do widzenia!" 

Marszałek Józef Piłsudski zawsze z wielkim niepokojem i troską, myślał o przyszłości Polski. Mimo to (szczególnie po 1926 r.), był poddawany niewyobrażalnej fali, dziś byśmy to określili nienawistnego hejtu. Dostawał anonimy z pogróżkami, zarówno on sam, jak i jego żona Aleksandra. Zapowiadano w nich, że jeśli zrobi to lub tamto - to kula go nie ominie. Mimo to Piłsudski nigdy nie bał się śmierci i prawie do końca swoich dni, pozostał człowiekiem pogodnym i radosnym. Jak sam pisał: "Nieraz złość mnie bierze, że jestem gorszym niewolnikiem swego wojskowego otoczenia, niż każdy mój podwładny. Bo oni zależą ode mnie, a ja od wszystkiego co mnie otacza. I z zazdrością myślę o tych czasach, gdy swobodny jak ptak bujałem po kolejach i nieskrępowany mogłem być, choć chwilami nie panem komendantem, a zwyczajnym Ziukiem psotnikiem". Najlepiej czuł się w domu, wśród żony i dzieci, jak wspominała pani Aleksandra: "Mąż, gdy zrzucał z siebie na chwilę odpoczynku ciężar obowiązków i odpowiedzialności zmieniał się nie do poznania. Młodniał, był wesoły, pogodny".

Pod koniec lat 20-tych, z przysługującego wojskowym prawa do bezpłatnego nadziału ziemi (właśnie kierując się tym prawem, wielu weteranów wojny z bolszewikami 1920 r. otrzymało bezpłatne nadziały ziemi na zdobytych Kresach Wschodnich), otrzymał kawałek ziemi w Pikieliszkach pod Wilnem. Stał tam niewielki drewniany domek, w którym Piłsudski wraz z rodziną zawsze spędzał każdy swój urlop. Dla swych dzieci, zbudował tam dwie altanki w środku ogrodu owocowego. Tam też bawił się z córkami i wymyślał różne psoty, jak choćby taką, iż pewnego razu postanowił oznaczyć wszystkie kaczki z okolicznego jeziora, nim odlecą one na zimę, aby wiedzieć które "to są nasze, gdy przylecą tu ponownie". Córki Wanda i Jadwiga (która w czasie II Wojny Światowej, była pilotem w brytyjskim "Air Transport Auxiliary"), postanowiły że uszyją kaczuszkom czerwone kryzki, aby było je widać z oddali. Poproszono miejscowego chłopca, by złapał dwa ptaki. Włożono im kryzki i zamknięto razem na jeden dzień. Nazajutrz Marszałek wypuścił ptaki, lecz okazało się że ... reszta stada nie chciała ich przyjąć z powrotem, a one, pływając samotnie, zaczęły zdziobywać nałożone kryzki. Gdy wreszcie im się to udało, stado przyjęło ich znowu i tak próba "oznaczenia" miejscowych kaczek, spaliła na panewce. W każdym razie dni w Pikieliszkach upływały w radości i szczęściu, choć nie przysłaniało to Piłsudskiemu spraw naprawdę ważnych, dla bezpieczeństwa kraju.



"GDY WIDZĘ JEGO PORTRET, WYDAJE

MI SIĘ ŻE WIDZĘ ROZBÓJNIKA"




Marszałek  zdawał sobie doskonale sprawę, z nieuchronności zbliżającej się wojny. Dlatego też w ostatnich latach swego życia, postanowił uczynić wszystko, by to niebezpieczeństwo przynajmniej odsunąć w czasie, do chwili odpowiedniego dozbrojenia i przygotowania Wojska Polskiego. Mimo to, sen z powiek spędzała mu świadomość niezwykle ciężkiego, geopolitycznego położenia Polski - 35 milionowego kraju, ulokowanego pomiędzy 62 milionowymi Niemcami i 150 milionowym Związkiem Sowieckim. Dlatego też, choć zdawał sobie sprawę z nieuchronności wojny, pragnął aby Polska, weszła do niej jako ... jeden z ostatnich krajów. Chodziło o to, by nie być pierwszym krajem biorącym udział w wojnie, gdyż taki kraj najczęściej zawsze przegrywa (szczególnie biorąc po uwagę dysproporcje ludnościowe). Polska, według Marszałka Piłsudskiego, powinna wejść do wojny w momencie, w którym ta wojna będzie już praktycznie wygrana, przez jedną ze stron i swym zaangażowaniem, wymóc na zwycięskich mocarstwach, udział Polski w kształtowaniu powojennego ładu europejskiego. Niestety, stało się inaczej, mieliśmy być ostatnim krajem II Wojny Światowej, a staliśmy się pierwszą jej ofiarą. W każdym razie filozofia polityczna Marszałka Piłsudskiego, opierała się w dużej mierze  na trzech aspektach:

1) Ograniczyć swoje cele - czyli za najważniejsze uznawać bezpośrednie stosunki z sąsiadami.

2) Nigdy nie zniżać głowy - to znaczy przestrzegać godności w polityce i nie ulegać wpływom obcych mocarstw.

3) Przyszłość Polski jest na Wschodzie - to właśnie tam według Marszałka, Polska może stać się czynnikiem wpływowym i decydującym, przy czym nie należy się mieszać, ani też zbytnio oddziaływać na stosunki pomiędzy państwami zachodnimi.


Piłsudski zdawał sobie też sprawę, że wewnętrzna stabilizacja polityczna w Polsce, uniemożliwia obcym państwom (Niemcom, Sowietom, Francji lub Anglii), wtrącanie się do jej spraw wewnętrznych. Mimo to, 12 kwietnia 1934 r. wezwał do budynku Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych (na którego stał czele od sierpnia 1926 do maja 1935 r.), generałów: Sosnkowskiego, Rydza-Śmigłego, Kasprzyckiego, Osińskiego, Konarzewskiego, Fabrycego, Gąsiorowskiego, oraz pułkowników: Wartha, Wenda i Glabisza, a także ministra spraw zagranicznych pułkownika Józefa Becka i jego zastępcę Jana Szembeka (któremu to minister propagandy III Rzeszy - Joseph Goebbels, zaproponował na dowód wzajemnej poprawy stosunków, zmianę określeń i słownictwa, używanych w radiu i prasie w obu krajach. Stwierdził że w Niemczech jest w stanie jedną dyrektywą zmusić dziennikarzy do pozytywnego pisania o Polsce i Polakach i zaproponował by tak też stało się w polskiej prasie, która pisałaby o Niemczech. Szembek oczywiście podziękował za tą propozycję, lecz wyraził obawę czy w Polsce coś takiego dałoby się wymusić za pomocą odgórnego nakazu prasowego. Stwierdził wręcz, że w Polsce dziennikarze nie muszą słuchać odgórnych nakazów rządowych i ewentualnie można by było jedynie wprowadzać kary finansowe dla nazbyt antyniemieckich artykułów i to tylko w sytuacji, jeśli udowodnionoby że tekst jest oszczerczy i nieprawdziwy. Inaczej zarówno dziennikarz, jak i redakcja, mogłaby skierować sprawę na drogę sądową. Dlatego też Szembek odrzucił ów pomysł, gdyż w polskich warunkach byłby niemożliwy do wykonania).

Oficerom tym, Marszałek zadał jedno pytanie: "Który z wielkich sąsiadów Polski - Niemcy czy Związek Sowiecki, w najbliższych latach będzie stanowił największe zagrożenie dla naszego kraju?". Oczywiście nie musieli odpowiadać natychmiast, mieli to sobie dobrze przemyśleć i dopiero wówczas przekazać swą opinię. Odpowiedzi spływały więc do połowy maja 1934 r. Większość oficerów stwierdziła że co prawda Rosja jest bardzo niebezpieczna, ale szybkie zbrojenia Niemiec, powodują, że to właśnie ten kraj będzie w najbliższych latach stanowić największe zagrożenie dla Polski. Jedynie Beck stwierdził że to Sowiety stanowią i będą stanowiły największe niebezpieczeństwo. Podobnie twierdził Piłsudski. Wiedział on bowiem że Niemcy są zależne od Zachodu, zarówno pod względem finansowym (wielkie kredyty udzielone niemieckiej gospodarce, które Niemcy mieli zacząć spłacać od ... stycznia 1940 r. Hitler wiedział że tych pieniędzy nie ma, więc miał dwa wyjścia, nałożenie obciążeń podatkowych na Niemców, kolejne zadłużenia a tym samym wzrost inflacji, bezrobocia i ponowny upadek niemieckiej gospodarki, albo ... wywołanie wojny i napadnięcie na kraje którym Niemcy byli winni kasę. Hitler wiedział że zwycięzców nikt nie będzie rozliczał, ani tym bardziej zmuszał do oddawania jakichkolwiek pieniędzy), jak i politycznym. Natomiast Związek Sowiecki był całkowicie odizolowanym i w dużej mierze zdanym tylko na siebie kołchozem. Sowiety można było powstrzymać tylko za pomocą armii, z tego względu stawał się on nieobliczalny i bardziej niebezpieczny.

Jednak właśnie wówczas, na owym spotkaniu w sztabie GISZ-u, powołano do życia supertajną komórkę wywiadowczą, o kryptonimie: "Laboratorium". Do jego zadań należało zdobywanie informacji o kolejnych zbrojeniach Niemiec i Związku Sowieckiego, a następnie na ich podstawie analizowanie stopnia zagrożenia tych dwóch krajów dla Polski w danym momencie. Potem, już w czasie wojny, między innymi z tego gremium, wywodzili się tajni agenci, zakamuflowani w Niemczech, którzy prowadzili w tym kraju akcję o kryptonimie "N". Polegała ona na tworzeniu antyhitlerowskiej prasy i kolportowania jej wśród społeczeństwa i żołnierzy niemieckich na froncie, by wyrobić w nich przekonanie, że oto w Niemczech powstała wielka podziemna opozycja antyhitlerowska. Dlatego też w tych gazetach (wydawanych oczywiście po niemiecku), nawoływano żołnierzy do porzucania broni i walki przeciwko rządowi, który wiedzie ich ku zgubie (nie mylono się - Hitler i jego banda naprawdę wiodły Niemców ku katastrofie). Owi agenci, to byli ludzie (najczęściej polskiego pochodzenia), zamieszkali w Niemczech od lat i co do których nie było żadnych podejrzeń o jakąkolwiek działalność antypaństwową (piastowali np. wysokie stanowiska w samej partii nazistowskiej lub aparacie administracyjnym kraju). Gestapo i Abwehra oczywiście wiedziały że korzeni tej organizacji należy szukać w Polsce (a w czasie wojny w "polskim Londynie", gdzie przebywał polski rząd), jednak nie rozgłaszali tego, pozwalając rodakom myśleć że rzeczywiście zrodził się jakiś niemiecki ruch opozycyjny, gdyż ... głupio im było powiedzieć że to Polacy tak łatwo i tak długo, wprowadzają ich w błąd.

Poza tym, o czym Niemcy zapewne w ogóle nie wiedzą, w czasie II Wojny Światowej, byli skrupulatnie mordowani na własnej ziemi, we własnej ojczyźnie, a nawet ... we własnych domach, przez coś, o czym nie mieli w ogóle pojęcia. Tym "czymś", była trucizna. Polacy w samych Niemczech mordowali Niemców na niewyobrażalną skalę, za pomocą broni chemicznej (zajmowała się tym specjalna komórka Armii Krajowej ds. "chemiczno-techniczno-bakteriologicznych"). Oto co  na ten temat powiedział w wywiadzie z dr. Dariuszem Baliszewskim -  Stanisław Sosabowski "Stasinek" (syn gen. Stanisława Sosabowskiego, dowódcy 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej, o którym pisałem dwa posty wcześniej), który należał właśnie do owej komórki likwidacyjnej:

"Nie rozumiesz, bo nic o tym nie wiesz, nie rozumiesz, bo nie wiesz, że myśmy zabijali bakteriami, na ogromną masową skalę. Bez żadnych wyroków sądów specjalnych. Oni nas zabijali, bo byliśmy Polakami, a my ich, bo byli Niemcami. Dla nich nieważne było, czy zabijają kobiety czy dzieci, czy starców. Otóż dla nas też! Słyszałeś o takiej wojnie? Czy słyszałeś o wojnie, która toczyła się w przeważającej mierze na terenie Rzeszy? Zaczęła się już w 1940 r. i trwała całą wojnę. Nie toczyło jej żadne rycerskie, szlachetne Wojsko Polskie, żadne kamienie rzucane na szaniec, żaden Bóg, Honor i Ojczyzna, toczyli ją chłopcy i dziewczęta z dywersji, takie same dzieci jak „Zośka", „Rudy" czy „Alek", tyle że oni mieli inne rozkazy. Dzisiaj, gdy na spokojnie to analizuję, wiem, że był to najczystszy terroryzm i najprawdziwsze ludobójstwo

To się nazywało „materiały specjalne", przylatywały z Anglii z każdym cichociemnym. Specjalnie zabezpieczone ampułki z acetonem uranu. Miesiąc po "spożyciu" pojawiało się zapalenie nerek, na które nie było ratunku. Albo ampułki z iperytem, czyli gazem musztardowym w płynie. W zależności od stężenia, wcześniej lub później, dawał objawy tyfusu i nieuchronną śmierć. Antrax, czyli wąglik płucny, dodawało się do mięsa w niemieckich jednostkach żywienia zbiorowego. Jedne ampułki otrzymywali restauratorzy czy nasi zaprzysiężeni kelnerzy w lokalach "Nur Führ Deutsche", inne współpracujący z nami fryzjerzy w hotelach tylko dla Niemców, a podobno, jak słyszałem, czasem także nasze kosmetyczki w niemieckich salonach urody. Taka była ta nasza wojna. Nikomu nieznana, bezwzględna, okrutna, brudna i niesprawiedliwa. Czy wystarczy ci taka odpowiedź?"

Trzeba pamiętać bowiem, że przed wybuchem II Wojny Światowej, dwa kraje na świecie doprowadziły do perfekcji metody walki za pomocą gazu i trucizny. Te dwa kraje to ... Japonia i Polska (jak już wspominałem w poprzednich postach, Polska i Japonia współpracowały razem podczas wojny, zarówno przeciwko Związkowi Sowieckiemu jak i hitlerowskim Niemcom).

Na czele "Laboratorium" w czerwcu 1934 r. stanął gen. Kazimierz Fabrycy. Piłsudski zdawał sobie także sprawę z chwiejności Francji. Podczas wizyty w Warszawie ministra spraw zagranicznych Francji - Louis'a Barthou - 23 kwietnia 1934 r. Marszałek miał powiedzieć: "Francja zawsze ustępowała i ustąpi teraz" (chodziło o ustąpienie wobec niemieckich zbrojeń i agresywnej polityki Hitlera). Barthou próbował oponować, podkreślając zdecydowanie Republiki Francuskiej, na co Piłsudski tylko się roześmiał i poklepując ministra po ramieniu dodał: "Nie, nie, niech mi pan wierzy, ustąpicie, na pewno ustąpicie. Może pan nie będzie chciał ustąpić, ale w takim razie albo się poda do dymisji, albo się pan w parlamencie przewróci". Marszałek już wówczas stwierdził że pierwszym państwem, które w najbliższych latach zniknie z mapy Europy będzie ... Austria. Ma ona oczywiście zostać wchłonięta do Niemiec, przy zupełnym braku reakcji ze strony Francji. Jako druga miała zniknąć Czechosłowacja (Piłsudski wówczas skorygował swoje przemyślenia, gdyż jeszcze pod koniec lat 20-tych uważał że to właśnie Czechosłowacja padnie pierwsza). 

Marszałek zdawał sobie też sprawę, że w przypadku nadchodzącego "generalnego rozrachunku", większość mniejszych państw pomiędzy Niemcami a Rosją sowiecką zniknie. O Litwie i jej przyszłości wyraził się 1 czerwca 1934 r. (podczas rozmowy z Tadeuszem Katelbachem, korespondentem "Gazety Polskiej" w Kownie): "Litwa bez nas nie będzie nic znaczyła. Stresemann, mówiąc ze mną w Genewie, powiedział o Litwie: "Das ist nichts". To bardzo znamienne. Jeśli Litwini tego nie rozumieją, mogą kiedyś słono za to zapłacić. Tak, zbliża się chwila generalnego rozrachunku". W tym czasie, od października 1920 r. (czyli od zajęcia Wilna przez oddziały gen. Lucjana Żeligowskiego), Litwa nie utrzymywała z Polską ŻADNYCH relacji międzypaństwowych, począwszy od stosunków politycznych, na gospodarczych i kulturalnych, a nawet osobistych kończąc. Granica polsko-litewska, to był "dziki rejon" ciągle obserwowany (zmieni się to dopiero po śmierci Piłsudskiego ,w marcu 1938 r. po ultimatum, wystosowanym przez stronę polską,do rządu litewskiego, z żądaniem natychmiastowego nawiązania obustronnych stosunków dyplomatycznych, pomiędzy naszymi krajami. Litwini zaakceptowali ultimatum 19 marca, w dwa dni po jego wystosowaniu przez Polaków). Piłsudski nigdy nie pragnął wojny z Litwinami, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że antypolska działalność "rządu kowieńskiego" (jak oficjalnie nazywał rząd litewski, gdyż uważał się za "Starego Litwina", który przyszłość Wileńszczyzny i całej Litwy wiąże tylko w jedności z Polską), stoi na drodze wzajemnemu pojednaniu "Dwóch Bratnich Narodów".




Marszałek był w stanie dać Litwinom wszystko, poza ... Wilnem. Był w stanie zgodzić się na każde warunki Litwinów (lipiec 1934 r.), byle tylko pojednać ich z Polakami i stworzyć ponownie zjednoczoną unię pomiędzy naszymi krajami (choć wiadome było że Litwa nie będzie większym wzmocnieniem bojowym Polski, jako że ten kraj miał tylko pięć dywizji i to wszystkich rodzajów sił zbrojnych łącznie, poza tym nie dysponował ani flotą wojenną ani lotnictwem bojowym. Polska dysponowała wówczas 30 dywizjami piechoty, 11 brygadami kawalerii, 11 pułkami artylerii ciężkiej, 2 pułkami artylerii lekkiej, 1 brygadą pancerną, 6 pułkami lotniczymi, 6 brygadami i 5 półbrygadami Obrony Narodowej i wieloma mniejszymi pułkami i dywizjonami dodatkowymi). Litwinom zależało tylko na Wilnie i nie zamierzali godzić się na jakiekolwiek ustępstwa w tej kwestii. Porozumienia więc nie osiągnięto. Za to bardzo dobrze układały się stosunki polityczno-wojskowe z Łotwą, Estonią, Finlandią, Rumunią i Węgrami. 

Ale Marszałek coraz bardziej zapadał na zdrowiu. W dniu 11 listopada 1934 r. (w szesnastą rocznicę odzyskania przez Polskę Niepodległości i zakończenia I Wojny Światowej), Piłsudski był już bardzo blady i jedynie ostatnim wysiłkiem odbierał honory defilujących żołnierzy. Wreszcie oparł się z wycieńczenia o balustradę, nie mogąc ustać na własnych siłach. Widząc to pułkownik Adam Sokołowski, przyniósł krzesło i dalszą część uroczystości Marszałek oglądał siedząc. Była to ostatnia publiczna defilada i swoiste pożegnanie Marszałka z Wojskiem Polskim, którego był głównym twórcą. 

W końcu stycznia 1935 r. do Warszawy przyjechał premier Prus i minister lotnictwa Rzeszy - Hermann Göring. Podczas audiencji w Belwederze u Piłsudskiego, zaczął mu tłumaczyć o niechęci Niemców wobec Rosji i sugerował jakoby można by zawiązać wspólny niemiecko-polski antysowiecki sojusz polityczno-militarny. Piłsudski odpowiedział że Polska nie ma zamiaru prowokować Rosji sowieckiej do wojny i nie będzie wchodziła przeciw niej w żadne polityczne sojusze, jak dodał: "Nie można doprowadzać do takiego stanu, aby spać z karabinem w łóżku". W kwietniu zaś tego roku, do Warszawy przybył, wracający z podróży do Moskwy, brytyjski minister spraw zagranicznych - Anthony Eden. Także i podczas tego spotkania, Piłsudski dużo mówił o wcześniejszym poznaniu Rosji, nim zacznie się wobec niej wyciągać jakiekolwiek argumenty, oraz wyraził zdziwienie, dlaczego Anglia, mająca przecież swoje główne interesy w innych zakątkach globu, zajmuje się sprawami Europy Wschodniej. Eden miał zapytać z przekąsem: "Czy Pan Marszałek sądzi, że powinniśmy pozostawać na naszej małej wyspie?", po czym Eden zaczął opowiadać o spotkaniu z samym Stalinem w Moskwie i o bardzo pozytywnym wrażeniu, jakie  na nim zrobił przywódca Związku Sowieckiego. W tym momencie Marszałek przerwał mu i stwierdził: "Winszuję Panu. Lecz gdy ja widzę jego portret, zdaje mi się że widzę rozbójnika". Słowa te wywołały powszechny śmiech zgromadzonych w sali osób, wraz z ministrem Edenem, tylko Piłsudski zachował powagę, widocznie naprawdę nie było mu do śmiechu. 

Minister Eden wyjechał z Warszawy, zachwycony polską gościnnością i urzeczony urokiem jej salonów. Józef Piłsudski zakończył swe niezwykłe życie 12 maja 1935 r. o godzinie 20:45 w wieku 67 lat, po ciężkiej chorobie. Wówczas zaczynała się nowa rozgrywka o panowanie nad światem, która w konsekwencji doprowadzi do wybuchu kolejnej wielkiej wojny światowej. W tych ciężkich czasach, zaczęto jednak tworzyć także plany wojny z Sowietami, które opracowywano skrupulatnie w brytyjskich sztabach od co najmniej 1939 r. Plany te (częściowo zmienione i dostosowane do powojennej sytuacji politycznej), miały zostać wprowadzone w życie 1 lipca 1945 r. Tego dnia bowiem miała się rozpocząć w Europie III Wojna Światowa (a raczej przedłużenie drugiej), której celem było wypędzenie Sowietów z Europy Środkowo-Wschodniej i wyzwolenie wielu zdobytych przez Stalina podczas wojny krajów, w tym także oczywiście Polski


PLANY TE OPISZĘ W KOLEJNYM TEMACIE

 
CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz