Stron

czwartek, 30 czerwca 2016

PRZEDMECZOWY HUMOR

NOWA DYSCYPLINA SPORTOWA?


ZAMIAST BIEGAĆ ZA PIŁKĄ, POWINNO SIĘ WPROWADZIĆ KOLEJNĄ DYSCYPLINĘ SPORTOWĄ - BIEGI ZA ... UCIEKAJĄCYM SĘDZIĄ, KTÓRA DRUŻYNA ZŁAPIE, TA - WYGRYWA!


 BOKI ZRYWAĆ - SAMI ZOBACZCIE


SĘDZIA TEŻ SOBIE CHCIAŁ POGRAĆ




A TUTAJ TO JUŻ SĘDZIEGO PRAWIE MIELI, ALE ... WYSZEDŁ IM NA AUT




A TO JEST CHYBA NAJCIEKAWSZE - LIBAŃSKA LIGA (MUZUŁMAŃSKA), CHOCIAŻ PONOĆ ALLAH SIĘ GNIEWA, GDY MĘŻCZYŹNI W KRÓTKICH SPODENKACH GANIAJĄ ZA PIŁKĄ (JAK TWIERDZI ABU BAKR AL-BAGHDADI - OFICJALNY PRZYWÓDCA PAŃSTWA ISLAMSKIEGO), TO NIC JEDNAK NIE MÓWI NA TEMAT ... POGONI ZA SĘDZIOM - NA TO JUŻ CHYBA ALLAH PRZYZWALA?




SWOJĄ DROGĄ CIEKAWA MYŚL - NALEŻAŁOBY NAJPIERW ŚRUBOWAĆ WPROWADZIĆ TĘ NOWĄ DYSCYPLINĘ SPORTOWĄ W ŻYCIE I SPRAWDZIĆ JAK SIĘ PRZYJMIE. JA SĄDZĘ ŻE BYŁABY RÓWNIE DUŻA FREKWENCJA CO PRZY TRADYCYJNEJ FUTBOLÓWCE, Z TĄ JEDYNIE RÓŻNICĄ ŻE CAŁY "MECZ" TRWAŁBY WÓWCZAS ZNACZNIE KRÓCEJ, GÓRA 10 MINUT, AŻ SĘDZIA BY NIE UCIEKŁ NA TRYBUNY, LUB DO SZATNI, ALBO TEŻ KTÓRAŚ Z DRUŻYN BY GO PIERWSZA NIE "DORWAŁA".

A PONIEWAŻ MAMY RÓWNOUPRAWNIENIE, TO RÓWNIEŻ I KOBIETY MOGŁYBY WÓWCZAS "SĘDZIOWAĆ" TAKIE SPOTKANIA. SZCZEGÓLNIE CIEKAWIE WYGLĄDAŁYBY LIGII ARABSKIE, GDZIE "SĘDZINA" W CZADORZE UCIEKA PRZED GONIĄCYMI JĄ "LEKARZAMI" Z OPUCHNIĘTYMI JĄDRAMI.


 TO TYLKO TAKIE MOJE PRZEDMECZOWE ŻARCIKI


wtorek, 28 czerwca 2016

WIELKIE RZYMSKIE WAKACJE - Cz. III

CZYLI DAWNE SPOSOBY SPĘDZANIA

WOLNEGO CZASU


CEZAR I KLEOPATRA

DWA MIESIĄCE ZABAW I FIGLI NAD NILEM

 Cz. II


 MAREK TULLIUSZ CYCERON




CO MA "PIERNIK DO WIATRAKA"
CZYLI RUBIKON A EGIPT





"PRZYSIĘGAM, ŻE OCALIŁEM OJCZYZNĘ"


Były to słowa ustępującego z końcem 63 r. p.n.e. z piastowanego przez rok urzędu konsula (najważniejszego urzędu politycznego Republiki Rzymskiej), Marka Tulliusza Cycerona. Wypowiedziane zostały one na wyraźne żądanie Cecyliusza Metellusa Neposa, który zażądał, by ustępujący ze stanowiska Cyceron przysiągł, że w czasie swego konsulatu rządził zgodnie z prawem. Było to przewrotne żądanie gdyż powszechnie było wiadomo że Cyceron otwarcie złamał prawo w czasie swych rządów, oczywiście wszystko po to, aby zdławić bunt Lucjusza Sergiusza Katyliny i wspierających go, niezadowolonych z zaistniałej rzeczywistości, często zbankrutowanych arystokratów, oraz sporej grupy dawnych kolonistów Lucjusza Korneliusza Sulli, zwanych teraz "katylińczykami" (o którym to piszę w innym temacie). Cyceron otwarcie złamał prawo dnia 5 grudnia 63 r. p.n.e. nakazując uśmiercić uwięzionych dwa dni wcześniej stronników Katyliny, którzy mieli przygotować zamach stanu w stolicy (podczas gdy sam Katylina tworzył armię w Etrurii), jednak mieli za długie języki i wypaplali o swym zamiarze, przebywającym wówczas w Rzymie emisariuszom galijskiego plemienia - Allobrogów, którzy o wszystkim poinformowali konsula Cycerona, a ten cały senat. 


CYCERON POTĘPIAJĄCY KATYLINĘ PRZED SENATEM



A gdzie Cyceron złamał rzymskie prawo? 21 października tego roku w Rzymie ogłoszono (na wniosek Cycerona), stan wyjątkowy, ze względu na spodziewaną próbę opanowania miasta przez katylińczyków. Specjalna rezolucja senatu w tej sprawie, nie dawała jednak konsulowi prawa do skazania na śmierć obywateli rzymskich, bez odpowiedniego procesu sądowego (a tak właśnie się stało). Tym bardziej, że zatrzymani spiskowcy, nie posiadali przy sobie broni, co mogło świadczyć o ich niewinności i powinno się (zgodnie z prawem), postawić ich przed sądem, celem udowodnienia im iż brali udział w spisku i dążyli do siłowego przejęcia miasta. Takiej szansy jednak nie otrzymali, Cyceron bowiem (po wygłoszeniu odpowiedniej mowy przed senatem), przekonał senatorów do zagłosowania nad karą śmierci. To było jawne złamanie prawa, stąd właśnie przewrotne żądanie nowo wybranego (na rok 62 p.n.e.) trybuna Cecyliusza Metellusa Neposa: "Przysięgnij, że rządziłeś zgodnie z prawem". Cyceron odpowiedział właśnie w sposób, jaki zamieściłem na początku tego posta. Katylina i jego zwolennicy ostatecznie zostali rozbici w bitwie pod Pistorią (62 r. p.n.e.), w której to Katylina stracił życie.

Cofnąłem się o ponad dziesięć lat wcześniej co do wydarzeń egipskich, ponieważ trudno byłoby pojąć to co działo się w Rzymie w roku 51 p.n.e. bez cofnięcia się do czasów upadku Katyliny. Tak więc po stłumieniu w zarodku rzymskiego powstania katylińczyków, oraz po ostatecznej klęsce i upadku Katyliny, Cyceron stał się ... najpopularniejszym politykiem w Rzymie. W 62 r. p.n.e. wystąpił z powszechnym hasłem zgody wszystkich Rzymian: "Concordia Ordinum" ("Wzajemna zgoda" lub "Wzajemna harmonia"). Tym bardziej że sprawa była poważna. Samo w sobie bowiem pytanie (czy raczej żądanie) Neposa (pochodzącego ze starej optymackiej rodziny Cecyliuszów), nie stanowiło większego niebezpieczeństwa (dla Cycerona), problem polegał jedynie na tym ,że że młody i ambitny Metellus Nepos, żądny kariery i sławy, musiał podczepić się pod któregoś ze sławniejszych polityków, którzy umożliwiliby mu dalszą ścieżkę kariery politycznej. Pech chciał, że Nepos był akurat człowiekiem ... Pompejusza. A dlaczego "pech"? Ano dlatego, że zarówno Cyceron jak i Pompejusz byli dotąd sojusznikami, a sam Cyceron wielokrotnie występował przed senatem w roli obrońcy interesów Pompejusza. Teraz jednak najwidoczniej ich sojusz dobiegł końca, skoro Cyceron otrzymał tak jawny atak ze strony człowieka wspieranego przez Pompejusza. Czyżby ich sojusz definitywnie przestał istnieć? Aby jednak odpowiedzieć sobie na to pytanie należy się cofnąć o kolejne trzy lata (do 65 r. p.n.e.) .


ZNALEZIENIE CIAŁA KATYLINY PO BITWIE POD PISTORIĄ
     




CDN.
 

poniedziałek, 27 czerwca 2016

EURO 2016 - FANTASTYCZNA SPRAWA!

ORAZ POMECZOWY ANTYPOLONIZM






Zastanawialiście się kiedyś jak wspaniałą sprawą są takie mistrzostwa Europy w piłce kopanej, jak Euro? (a szczególnie to obecne Euro 2016). I nie chodzi mi tutaj tylko o sam fakt oglądania umiejętności meczowych poszczególnych drużyn narodowych, czy indywidualnych piłkarskich osobliwości, ja mam na myśli zupełnie inny aspekt całej sprawy. Chodzi mi o ... jedność narodową całego społeczeństwa, o ten niezwykły czas, gdy wszelkie spory i narodowe frustracje znikają a objawia się nam coś wspaniałego - Jedność i Zgoda. Kodowiec wpada w ramiona pisowca, peowiec całuje w głowę korwinistę, a nowoczesny idzie wspólnie na piwo z kukizowcem - piękne? Dla mnie coś wspaniałego, gdyż te krótkie chwile sportowej rywalizacji (a szczególnie, lub raczej przede wszystkim, niesamowitych zwycięstw polskiego teamu, który już udowodnił że może zdziałać bardzo wiele i że samo wyjście z grupy to dla nas za mało - my chcemy zwycięstw, łakniemy ich jak kania dżdżu i idziemy po po finał, pewni siebie, niczym rozpędzona husaria), w sposób wręcz niesamowity jednoczą ludzi, których raczej nic innego nigdy by ze sobą nie połączyło. Na przekór ruskim, brukselskim, niemieckim czy amerykańskim szpionom i agentom wpływu - Naród się jednoczy i kibicuje "Naszym", Polakom, myśli nie po rusku, niemiecku czy amerykańsku, tylko po POLSKU - i to jest właśnie piękne, ta rozbudzona narodowa jedność.

Nasi piłkarze w tym turnieju udowodnili już że są niesamowici i że myślą o zdobyciu ostatecznego trofeum - czyli pucharu Henri Delaunaya. Narodowe emocje sięgają zenitu i dziś Polacy już nie zadowolą się jakimikolwiek erzacami - pragną zwycięstw i sądzę że ten apetyt z każdym kolejnym rokiem będzie rosnąć. Być może dożyję jeszcze czasów (a że ostatecznie one nastąpią to nie mam najmniejszych wątpliwości), iż zaczniemy "na poważnie" krytykować naszą reprezentację, Polskę i samych Polaków. Tak, krytykować, np. w taki oto sposób: "Znów pokonaliśmy Niemców tylko 3:0, toż to upadek polskiej piłki", albo: "W tym roku tylko cztery noble dla polskiej nauki - to skandal", albo: "Natychmiast zdymisjonować ministra obrony, siła ognia polskiej armii nie gwarantuje obrony naszego terytorium przez połączone uderzenie Niemiec, Rosji i USA". Tak, marzę o takiej krytyce i mam cichą nadzieję że ujrzę nareszcie odbudowę potencjału Europy Środkowo-Wschodniej (o której, zauważcie - w mediach zachodnich się nie wspomina, pisze się tylko o "Europie Wschodniej"), pod polskim przewodem. A tylko silna i potężna Polska jest w stanie doprowadzić do zapewnienia stałego i długoletniego pokoju w Europie (oraz stabilności poszczególnych państw naszego kontynentu). Wiedział o tym Napoleon Bonaparte, wiedział o tym Józef Piłsudski, wiedzieli także i inni.




Rozbudzonych nastrojów Polaków nie da się już powstrzymać. Mam takie nieodparte wrażenie, że dziś dzieje się u nas coś, na wzór Francji w ostatnich latach przed Rewolucją Francuską, gdy państwo było słabe i skorumpowane a jedynie dwór królewski pławił się w luksusach. Już w kilka lat później Francuzi pokazali że potrafią "przenosić góry", a gdy władzę objął genialny Napoleon Wielki, Francuzi podporządkowali sobie prawie całą Europę. Sądzę że ten model się powtórzy teraz z udziałem Polski, z tą tylko różnicą, że nasza dominacja w Europie (spokojnie kochani, nawet jeśli dziś się ironicznie uśmiechacie, to wiedzcie że na tym świecie także nie ma rzeczy niemożliwych. Jeśli coś jest niemożliwe do wykonania, to trzeba znaleźć kogoś kto o tym nie wie, przyjdzie i to zrobi - i historia udowodniła nam już wielokrotnie że rzeczy niemożliwe na początku, stawały się realne już w zaledwie kilku następnych lat, bądź ... kilku miesięcy), będzie dominacją pokojową. Polacy bowiem nie są narodem w którego genach jest chęć podboju i niszczenia innych krajów. Wręcz przeciwnie - jesteśmy takimi tolkienowskimi Hobbitami, którzy kochają ten swój Shire, ale kiedy trzeba, potrafimy zamienić się w groźnych jeźdźców z Rohanu i przyp...ić w nieprzyjaciół z taką siłą, że żyć im się odechce.

Polacy nie stanowią zagrożenia dla nikogo w Europie, czego dowodem są słowa brytyjskiego filozofa i pisarza - Rogera Scrutona, który w rozmowie o "polskim nacjonalizmie", stwierdził: "Czy świat kiedykolwiek był zagrożony przez polski nacjonalizm? Albo przez nacjonalizm czeski? Szkocki? To jest zwykły nonsens! A niemiecki nacjonalizm dwukrotnie zagroził światu, za każdym razem doprowadzając go niemal do zniszczenia. Niemcy nie potrafią przyznać, że problemem nie jest zjawisko nacjonalizmu, tylko jego niemiecka odmiana (...) A jeśli chodzi o niemiecką krytykę, powiem jasno: w kwestii nacjonalizmu Niemcy są głęboko pokręceni. Postrzegają nacjonalizm jako zagrożenie dla świata. A prawda jest taka, że to niemiecki nacjonalizm jest zagrożeniem dla tegoż świata". No właśnie, stąd się wziął też m.in.: Brexit Wlk. Brytanii z Unii Europejskiej, po prostu Brytyjczycy nie mieli już ochoty żyć w dążącej ku samozagładzie, (oczywiście jak zwykle w takim przypadku), pod niemiecką dominacją - neomarksistowskim Eurokołchozie. 


    

Czym było sprowadzenie do Europy imigrantów z krajów muzułmańskich, którzy jedyne co potrafią to integrować się w sposób ... bombowy. Czym było zamienienie wielu zachodnioeuropejskich (i niemieckich), miast, w wyludnione przez mieszkańców w godzinach wieczorno-nocnych, miasta widma, po których jedynymi żywymi jeszcze postaciami, jakie się tam wówczas pokazują, są brodaci mężczyźni z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej ("brodaci, kto wam płaci?" - jak zapytuje Witold Gadowski). Czym było zamienienie Europy w Afrykę i Azję razem wzięte, z ich problemami i ... chorobami? Czym jest samobójcza lewacka polityka multi-kulti, wprasowywana w mózgi Europejczyków z Zachodu, już od dziesięcioleci (wiecie dlaczego pierwszymi ofiarami szuszfoli z opuchniętymi jądrami, będą homoseksualiści, transwestyci i wszelkie to "postępowe" lewactwo? Dlatego, że oni nie potrafią nawet nazwać rzeczy po imieniu, i to w sytuacji gdy sami są tarczą strzelniczą, jak podczas ostatniej masakry w klubie dla gejów w Orlando na Florydzie. Nie potrafią powiedzieć: "Tak, to był islam, religia nienawiści i śmierci", nie ma radykalnego i nieradykalnego islamu - nieradykalny islam to jest obelga dla muzułmanina. Dlatego właśnie przedstawiciele mniejszości seksualnych i światopoglądowych, będą ginąć jako pierwsi w nowej islamskiej Europie Zachodniej - bo są na tyle głupi, że przed śmiercią jeszcze liżą buty islamistom, przepraszając ich że mogliby pomyśleć że islam ma cokolwiek wspólnego z ich mordem - przykre i śmieszne jest to wszystko).

Tymczasem ostatnimi czasy wszelka nienawiść zaczęła skupiać się na bogu ducha winnych ... Polakach. Miało to miejsce jeszcze przed 10 czerwca i rozpoczęciem Europ, gdy prezydent Francji Francois Hollande miał stwierdzić że polscy kibice są bardziej niebezpieczni od terrorystów i dlatego zostaną podczas Euro objęci specjalnym nadzorem policji. Czyżby, panie prezydencie? Czy naprawdę lewacka ideologia wyprała panu mózg do tego stopnia, czy tylko jest pan jednym z trybików presji i ataków na nasz kraj? Czy naprawdę trzeba być tak ograniczonym umysłowo człowiekiem, aby pleść takie androny? Bo oczywiście wszyscy powszechnie wiedzą że to Polacy podłożyli bomby w Paryżu i Brukseli, to to Polacy noszą długie brody i obłapują Niemki w niemieckich miastach, otaczając je, zdzierając bieliznę a nierzadko też gwałcąc? Wszyscy też zapewne powszechnie wiedzą, że to Polacy urządzają piątkowe modły przed meczetami w Londynie czy Paryżu, blokując tym samym ruch na głównych ulicach na kilka godzin? To Polacy także zapewne pragną zaprowadzić w Europie prawo szariatu i wymordować wszystkich niewiernych (poczynając od homoseksualistów i transwestytów), prawda, panie prezydencie Hollande? 

To oczywiście także Polacy zapewne są winni tego, że Francuzom nie chciało się (wraz z Polską), obalić w 1933 r. Hitlera, a francuscy sportowcy wchodzili na stadion olimpijski w Berlinie w 1936 r. z uniesioną do góry dłonią w hitlerowskim pozdrowieniu? To pewnie również Polacy winni są tego, że Francja (a szczególnie Paryż i inne duże miasta), zmieniła się po klęsce w 1940 r. w jeden wielki niemiecki burdel? No oczywiście że Polacy są temu winni, przecież mogli nie walczyć za Francję w maju 1940 r. (1 Dywizja Grenadierów, 2 Dywizja Strzelców Pieszych, Samodzielna Brygada Strzelców Podhalańskich, Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich, 10 Brygada Kawalerii Pancernej, 3 i 4 Dywizje Piechoty). Mogli zostawić Francję samopas, skoro Francuzom tak się spieszyło, by dać dupy nadchodzącym "chłopcom z Wehrmachtu" (tak jak obecnie nadstawiają swoje tyłki dla brodatych chłopców z opuchniętymi jądrami z Bliskiego Wschodu). 

Ale zejdźmy z Francuzów. Kolejny przykład jawnego antypolonizmu pokazali Anglicy. którzy podeptali i podpalili ... polską flagę, a potem jeszcze krzyczeli: "Poland on fire" ("Polska w ogniu"). Należałoby się naprawdę zapytać - drodzy Anglicy, gdzie wy kurwa zgubiliście mózgi?


  

Doprawdy, nie rozumiem tego? Nie wiem, czy owi angielscy kibole naprawdę byli aż tak głupi, że nie wiedzieli przeciwko komu (w grupie) gra ich drużyna narodowa? Czy też tym samym chcieli się zemścić za poważny wpierdol, jaki otrzymali od ok. 200 rosyjskich kibiców, którzy pobili i rozbili kilka tysięcy Anglików (prawdopodobnie za to samo, czyli także za znieważenie rosyjskiej flagi). Kurwa (przepraszam za te wulgaryzmy, ale niekiedy ciężko jest utrzymać nerwy na wodzy, gdy widzi się jak grupa buraków depcze flagę państwa, które kiedyś broniło im tyłki). Czy Polacy was obrazili? Czy podeptali brytyjską flagę, czy znieważyli królową lub premiera Camerona? No ludzie, ku...a, pomyślcie trochę zanim znów zrobicie coś równie głupiego. Tym bardziej że jeśli chodzi o Polaków, to akurat gdyby nie my (a raczej nasi przodkowie), dziś Brytania byłaby niemiecką kolonią, małą rozbitą wysepką, wydrenowaną przez potężny niemiecki przemysł. To Polacy byli najdzielniejszymi obrońcami brytyjskiego nieba, w czasie "Bitwy o Anglię" (lipiec-październik 1940 r.). Jeśli nie wierzycie, to spytajcie się swoich dziadków i babć, oni jeszcze powinni to pamiętać. To poświęcenie polskich pilotów, którzy mieli zawsze najwięcej trafień niemieckich maszyn, gdyż podchodzili na o wiele bliższą odległość, niż Brytyjczycy. Spytajcie się jak Anglicy aby poderwać dziewczyny, uczyli się mówić po polsku, by wypaść na Polaków, bowiem tylko Polacy mieli w tym okresie, ogromne powodzenie u Angielek. Spytajcie się swoich dziadków jak było, może wtedy nabierzecie szacunku, a przynajmniej przestaniecie robić z siebie idiotów. 


  


Dziś zaś krzyczycie: "Polacy wypierdalać z Anglii". Otóż powiem wam że nie tylko przelana krew w obronie Wlk. Brytanii pozwala nam mieszkać, pracować i bogacić się na terytorium Zjednoczonego Królestwa, ale również nasza pracowitość i twórczy zmysł. Polacy bowiem nie jadą do Anglii brać zasiłki i siedzieć na dupie (oczywiście zawsze będą jakieś wyjątki od reguły, ale nie na nie należy patrzeć, a na całokształt polskiej emigracji), tylko ciężko pracować i pomnażać bogactwo Wielkiej Brytanii, czyli również i wasze. Jakoś nie wybraliście sobie Polaka na burmistrza Londynu, a obdarzyliście tą godnością pewnego muzułmanina, który już teraz rozpoczyna wdrażanie swej rasistowskiej polityki, eliminując białych (czytaj Anglików), z miejsc w których ... jest ich za dużo i sprowadzając tam innych (kolorowych, szuszfoli etc. byle nie białych - dla mnie ewidentny rasizm, ale czy ktoś o tym wspomniał? Czy media o tym choćby napomknęły?). Róbcie jak chcecie, wasza sprawa, ale potem nie płaczcie że 200 ruskich spuściło łomot kilku tysiącom waszych , bo to nie jest nawet śmieszne - to jest żałosne. 

No i teraz przechodzę do meritum. Mianowicie do ostatniego meczu Polska - Szwajcaria, który to wygraliśmy po rzutach karnych 5:4. 



 Otóż po meczu doszło do małego incydentu. Mianowicie oburzeni wynikiem szwajcarscy kibice, zaczęli rzucać w polskich piłkarzy kubkami z piwem. Wówczas Wojciech Szczęsny postanowił utrzeć Szwajcarskim kibicom nosa, podszedł sobie do jednego z tych kubków, podniósł go i napił się, po czym pokazał w stronę szwajcarskich trybun podniesiony w górę kciuk. Na zasadzie: "Dzięki, bardzo dobre". No i wtedy stało się coś, co według mnie trudno wytłumaczyć, mianowicie szwajcarscy piłkarze wpadli w szał i ... rzucili się w stronę Szczęsnego aby go pobić. Zostali co prawda odciągnięci, ale to ich nie uspokoiło. Następnie zaczęli domagać się wyjaśnień od kapitana naszej reprezentacji - Roberta Lewandowskiego. Pytanie tylko, co Lewandowski miał im wyjaśnić? Że ich kibice to zwykłe buractwo stadionowe, które nie potrafi przegrywać, a sami piłkarze szwajcarscy są im podobni. Bo przecież na logikę, każdy NORMALNY człowiek, na takie zachowanie własnych kibiców, powinien zareagować następująco - podejść do Polaków i powiedzieć: "Hej, nie przejmujcie się nimi, piłka jest jedna a bramki są dwie, dziś wygraliście, przyjmijcie więc nasze gratulacje" itd. itp. Ale rzucanie się na piłkarza, tylko za to że ten pokazał Szwajcarom pozytywny znak (kciuk podniesiony w górę), nikogo nie obraził, tylko napił się z rzuconego kubka z piwem, dziękując jakoby za to że (no właśnie, Szwajcarzy chcieli obrzucić Polaków piwem, dlatego że przegrała ich drużyna, natomiast Szczęsny podszedł i pokazał im że ma klasę i nie przejmuje się stadionowym buractwem. 

Swoją drogą ciekawe czasy - do Europy ściągają setki tysięcy brodatych lekarzy i kobiet z dziećmi, gotowych urządzić Europejczykom "wybuchowe imprezy" (a co za tym idzie, wyludnione miasta o zmroku i powszechny strach o kobiety i dzieci), a Europa największego wroga widzi w swych największych (i bodajże obecnie jedynych) obrońcach - Polakach. No cóż, jak to się mówi jeśli Bóg chce komuś odebrać rozum, to czyni go ... politycznie (nie)poprawnym lewakiem.



PS: Wiecie co, ja się już teraz zupełnie nie dziwię, dlaczego coraz więcej Polaków uważa że na tym Zachodzie to wcale nie jest tak fajnie, jak nam mówiono w czasach komuny, u nas jest znacznie lepiej. A przede wszystkim - NORMALNIEJ. Do Polski przyjeżdża się jak do Europy, a nie kraju trzeciego świata, pełnego brodatych mężczyzn "o ciemnej karnacji". Trzymajmy się tego, bo ta normalność niedługo pozostanie już tylko w Europie Środkowo-Wschodniej, a cała reszta to wkrótce będzie druga Afryka.









POZDRAWIAM 

(SZCZEGÓLNIE FRANCUZÓW, ANGLIKÓW I ... SZWAJCARÓW)

 

WIELKIE RZYMSKIE WAKACJE - Cz. II

CZYLI DAWNE SPOSOBY SPĘDZANIA

WOLNEGO CZASU


CEZAR I KLEOPATRA

DWA MIESIĄCE ZABAW I FIGLI NAD NILEM 

Cz. I



KLEOPATRA VII




CO MA "PIERNIK DO WIATRAKA"
CZYLI RUBIKON A EGIPT


Pod koniec maja 51 r. p.n.e.w Aleksandrii , najpiękniejszym wówczas (i najczystszym), miastem ówczesnego świata, zapanowała żałoba. Oto bowiem żywot swój zakończył król Ptolemeusz XII "Neos Dionizos" ("Nowy Dionizos"), "Bóg Kochający Ojca, Bóg Kochający Siostrę" - umiera po prawie trzydziestu latach panowania, w wieku ok. 66 lat. W swym życiu przeszedł różne koleje losu, od wyniesienia do władzy, po obalenie i wygnanie (58 r. p.n.e.) przez ... swą córkę - Kleopatrę VI (nie była to TA Kleopatra, o której będę pisał w tym temacie), która przejęła władzę na okres trzech lat. Potem powrót i surowe ukaranie córeczki (została ścięta). Sam fakt, córka (czy żona), panującego faraona mogła pozbawić go władzy i samemu zasiąść na tronie, wiele mówi o pozycji kobiet w społeczeństwie egipskim, nawet takim, które rządzone było przez tzw.: "greckie papirusy" (czyli dynastię założoną przez grecko-macedońskich wodzów Aleksandra Wielkiego). To co było dostępne dla kobiet nad Nilem, było jednocześnie nie do pomyślenia gdziekolwiek indziej, a już szczególnie w Grecji właściwej lub w Rzymie. Nic dziwnego że w jednej z inskrypcji nagrobnych z tego okresu pewnej egipskiej damy, jest zapisane: "Zachód to kraj smutku i głębokiej ciemności, jego mieszkańcy spoczywają we śnie (...) ich serca zapomniały o żonach i dzieciach".  

Tak więc teraz "Żyjący Bóg" leżał bez życia na marach, a kapłani dopełniali ostatnich rytuałów oczyszczenia, przed podróżą króla w Zaświaty. Któż teraz miał jednak po nim dziedziczyć władzę nad "Dwoma Krajami"? Testament był już sporządzony ... w dwóch niezależnych kopiach. Jeden z egzemplarzy znajdował się w królewskiej kancelarii w Aleksandrii, a drugi, przezorny król Ptolemeusz XII, na wszelki wypadek wysłał do Rzymu, do Gnejusza Pompejusza Magnusa ("Wielkiego"), prosząc go, by w razie potrzeby po jego śmierci ujawnił ów testament, umieszczając go następnie w rzymskim archiwum państwowym. W owym testamencie król oficjalnie powierzał swój kraj opiece i protekcji Rzymu, rezygnując z samodzielności politycznej swego kraju, dla jego przyszłych następców. Choć wydawać by się mogło, że tym samym podporządkował Egipt wpływom Rzymu, być może jednak działanie Ptolemeusza nie było aż takie bezmyślne. Przecież podporządkowując politycznie swój kraj rosnącemu wówczas w siłę Imperium, jednocześnie pozbawiał argumentów tych wszystkich rzymskich polityków, którzy chcieli widzieć Egipt jako część składową rzymskiego państwa, jako jedną z prowincji Imperium.

Jako swych następców, wyznaczył Ptolemeusz swego syna - dziesięcioletniego Ptolemeusza XIII, oraz swą najstarszą córkę - prawie osiemnastoletnią Kleopatrę VII (czyli właśnie bohaterkę tego posta). Mieli oni odtąd panować wspólnie jako ... mąż i żona (małżeństwa kazirodcze były dość powszechne w polityce dynastycznej Starożytnego Egiptu). Ptolemeusz nie zapisał się dobrze w pamięci swego ludu. Po początkowej euforii, związanej z jego intronizacją i koronacją (w święto "Dnia Narodzin Słońca"), gdy był jeszcze 37-letnim, obiecującym mężczyzną, lud tłumnie i radośnie wyrażał swe zadowolenie z nowego króla. Tym bardziej że dzień jego koronacji (w 76 r. p.n.e. w cztery lata po swej intronizacji i objęciu władzy), podczas którego monarcha przypłynął łodzią do Memfis (dawnej, religijnej stolicy Egiptu i świętego miasta boga Ra), po czym w towarzystwie swej żony Kleopatry V, swych nałożnic i dzieci, wziął udział w przygotowanej z niezwykłą pompą, uroczystości w świątyni boga Ptaha. Dziś, po prawie trzydziestu latach, już nikt tego nie pamiętał, dla poddanych zmarły Ptolemeusz XII został zapamiętany jako dzieciobójca (skazał na ścięcie własną córkę - Kleopatrę VI), tyran gnębiący ich wciąż nowymi podatkami (które szły na dworskie kaprysy, świątynie i pomnażanie bogactwa kleru, oraz ... na łapówki dla swych rzymskich popleczników w senacie), a także rzymska marionetka na tronie. Tak właśnie został zapamiętany przez swych poddanych. To właśnie dlatego (i ze względu na umiłowanie króla do gry na flecie), lud przezywał go pogardliwie: "Auletes" co znaczy "Fletnista".





Nie o nim pragnę tutaj jednak pisać, a o jego dzieciach i następcach, a szczególnie o księżniczce która stała się królową - Kleopatrze VII. Prawdopodobnie nie doszło do jej ślubu z młodszym bratem - Ptolemeuszem XIII, co prawda żyli ze sobą (oficjalnie oczywiście, gdyż zapewne razem nie sypiali, zresztą nie darzyli się zbytnią miłością. Prawdę powiedziawszy to w ogóle się nie znosili), jednak tylko oficjalnie, podczas publicznych uroczystości i świąt. Kleopatra zresztą była oczkiem w głowie swego ojca i zapewne pomagała mu w rządach jeszcze przed owym 51 r. p.n.e. Była jednocześnie szalenie ambitna i nie chciała pogodzić się z podziałem części władzy pomiędzy brata. Ptolemeusz XIII też pragnął niepodzielnej władzy. Był w tym celu utwierdzany przez swoich ministrów, królewskiego eunucha - Pothejnosa, retora - Theodotosa (będącego nauczycielem młodego monarchy), oraz dowódcy armii egipskiej - Achillasa. Kleopatra bardzo im przeszkadzała, ponieważ sami chcieli rządzić państwem, a energiczna i ambitna dziewczyna, nie dawała im jakichkolwiek nadziei że tak może się stać jeśli staną u jej boku. Dlatego też poparli młodego i ulegającego wpływom Ptolemeusza XIII.

Kleopatra tymczasem rozpoczęła walkę o jedynowładztwo, jeszcze za życia swego ojca. W marcu 51 r. p.n.e. ta prawie osiemnastoletnia dziewczyna, rozpoczęła wielką podróż inspekcyjną na południe kraju, wzdłuż Nilu. Odwiedzała kolejne miasta i siedząc na tronie, niczym królowa przyjmowała hołdy od lokalnych władz i poddanych (stąd przypuszczenie że mogła władać już w ostatnich miesiącach życia swego ojca, jako współwładczyni, a ponieważ była ukochanym dzieckiem i prawdziwą "córeczką tatusia", ten na bardzo wiele jej pozwalał). Ponoć jej wjazd do Teb (dawnej stolicy Egiptu z czasów jego świetności, czyli z czasów panowania XVIII dynastii - od ok. 1550 r. p.n.e. gdy Egipt był mocarstwem politycznym, militarnym, gospodarczym i kulturalnym na całym ówczesnym Wschodzie Morza Śródziemnego), był olśniewający. Był zresztą wyczekiwany od dawna. Tutejsi kapłani wielokrotnie prosili Ptolemeusza XII, by raczył przybyć do Teb i poratować miasto i jego świątynie, jako że ... chyliło się ono ku upadkowi. Jedynym okazałym przybytkiem w ówczesnych Tebach, była (mocno już zniszczona), świątynia boga Amona-Re, wokół której rozbudowały się teraz mizerne domki mieszkańców. Dawne lata chwały i bogactwa miasto miało już za sobą, w czasie przybycia doń Kleopatry, nie mogło poszczycić się nawet jednym okazałym pałacem, w którym mogłaby zatrzymać się królowa. Lud był tu biedny, a nawet biedni byli tutejsi kapłani (czego dowodem jest fakt iż świątynia Amona nie była remontowana). 

Dlatego też przybycie młodej następczyni tronu, spowodowało tłumne przybycie do Teb nawet  mieszkańców okolicznych wiosek. Nie wiadomo jakie obietnice złożyła Kleopatra mieszkańcom miasta, ale wiadomo że odwiedzający Teby (w prawie trzydzieści lat po Kleopatrze), grecki historyk i podróżnik - Strabon, odnotował że miasto posiada już tylko osiedla na wzór wiejskich. Czyli należy wywnioskować, że niewiele Kleopatra dopomogła mieszkańcom i kapłanom z tego miasta, a wykorzystała swą podróż do tej dawnej egipskiej stolicy, jak rasowy polityk - w celach wizerunkowych (aby uzyskać poparcie Teb w walce o władzę ze swym bratem). Wzięła więc udział w uroczystości religijnej (prawdopodobnie w świątyni Amona-Re), i ... pojechała sobie dalej. Kolejnym miastem na trasie jej podróży, było Hermontis. Miasto to było o wiele mniejsze od Teb, ale za to nie przeżywało jego problemów. Tutejsi mieszkańcy byli raczej zadowoleni, Hermontis bowiem było dość znanym ośrodkiem kultowym w Egipcie, sięgającym czasów dawnych faraonów. Bóstwem opiekuńczym miasta był bóg Mont, który przedstawiany był jako mężczyzna o głowie sokoła. W czasach Kleopatry, Mont został połączony w swoistą trójcę - Mont - Amon - Re, a jej uosobieniem był święty byk - Buchis.




Buchis był nieśmiertelny. Oczywiście w przekonaniu tutejszych kapłanów, którzy po śmierci każdego kolejnego byka, wybierali jego inkarnację, czyli młodego byka, który już do końca swego żywota wiódł życie w świątynnych luksusach, zaś krowa, która go zrodziła, była zwana: "Wielką krową która urodziła boga Re" i też wiodła dostatnie życie do śmierci. W święto boga Buchisa, pielgrzymowano z nim i jego wizerunkami w dół Nilu, do Teb, gdzie odbywało się święto (w dawnych czasach, gdyż w latach życia Kleopatry już tego nie praktykowano - Teby były za biedne aby gościć u siebie byczego boga). Kleopatra także uczestniczyła w owym święcie Buchisa, dnia 22 marca 51 r. p.n.e. Tak zakończyła się wielka inspekcja południowych krain Egiptu, jaką przeprowadziła następczyni tronu, księżniczka Kleopatra VII. A tymczasem w Rzymie ... 



CDN.

HENRYK VIII I JEGO (CZTERY OSTATNIE) ŻONY - Cz. XIX

POCZĄWSZY OD EGZEKUCJI

ANNY BOLEYN

 
Postanowiłem powrócić do tematu Tudorów, a konkretnie Henryka VIII i jego czasów. Tym razem jednak zamierzam zaprezentować losy ostatnich czterech żony Henryka VIII (Jane Seymour, Anny Kliwijskiej, Katarzyny Howard i Katarzyny Parr). Temat ten rozpocząłem już pod innym tytułem, gdzie opisałem panowanie Henryka VIII, od jego wstąpienia na tron i małżeństwa z Katarzyną Aragońską, poprzez miłość do Anny Boleyn, zmagania związane z rozwodem i uzyskaniem papieskiej zgody na poślubienie Anny, poprzez jej wyniesienie, koronację i małżeństwo z Henrykiem, aż do upadku Anny, który (należy to przyznać), spowodował w dużej mierze, dość beztroski i swobodny charakter samej Anny. W tym temacie zaprezentuję więc dalsze losy króla Henryka, od chwili egzekucji Anny Boleyn i małżeństwa z Jane Seymour


 KATARZYNA PARR

Cz. V







"Proszę wybaczyć toporny styl, jakim do Pani piszę, Najjaśniejsza Królowo i Umiłowana Matko, i przyjąć me serdeczne podziękowania za kochającą czułość dla mnie i mej siostry. Aliści, Najdroższa Matko, jedyne prawdziwe pocieszenie pochodzi z Niebios, zaś jedyna rzeczywista miłość jest miłością Bożą. Zachowaj przeto, błagam, mą najdroższą siostrę Marię od podstępnych sztuczek i złych uroków szatana i przekonaj ją, by nie oddawała się więcej cudzoziemskim tańcom i zabawom, nie przystoi to bowiem chrześcijańskiej księżniczce"

Oto list napisany 2 maja 1546 r. przez zaledwie ... dziewięcioletniego księcia Edwarda, syna i następcy Henryka VIII, do królowej Katarzyny Parr, w którym ... jawnie strofował swą siostrę, starszą od niego o 21 lat, księżniczkę Marię. Zresztą często również i publicznie wypominał swej siostrze jej złe, według niego zachowania i nakazywał by się zmieniła i podporządkowała jego woli. Książę Edward z biegiem lat stawał się coraz bardziej pedanteryjny i apodyktyczny, choć ... wciąż jeszcze był dzieckiem, mimo to pozwalał sobie również na oficjalne pouczanie samej Katarzyny Parr, jeśli uznał że uczyniła coś, co nie przypadło mu do gustu. Mimo to królewicz był bardzo bystrym dzieckiem, już w wieku ośmiu lat płynnie mówił i pisał zarówno po łacinie jak i po francusku, bardzo też lubił czytać książki i zgłębiać wiedzę, był też bardzo aktywny, lubił grę w tenisa i polowania, zupełnie jak w młodości jego ojciec. Nie wiadomo też czy w tym czasie trwała cicha konfrontacja pomiędzy księżniczką Marią (która była jego matką chrzestną) a Edwardem, ale Edward był oczkiem w głowie Henryka VIII, który nakazał by wszyscy wokoło spełniali jego wszelkie oczekiwania. Zaś pewnego dnia Henryk VIII miał się się wyrazić, że do tronu Anglii księżniczce Marii zastawia drogę tylko ... jeden chłopiec.


Po zdobyciu stolicy Szkocji - Edynburga i splądrowaniu Zamku Królewskiego i pałacu Holyrood, Anglicy nie posunęli się dalej na północ, zajmując się raczej plądrowaniem i puszczaniem z dymem okolicznych szkockich wiosek. 7 lipca 1544 r. królowa Katarzyna Parr została ogłoszona regentką Królestwa Anglii, na czas pobytu króla we Francji (wcześniej - 22 czerwca, na mocy wspólnego układu hiszpańsko-angielskiego z kwietnia tego roku, ratyfikowanego przez Parlament angielski w maju, Anglia i Hiszpania wspólnie zawezwały ambasadorów Francji, przekazując im akt wypowiedzenia wojny). Henryk miał teraz pełne zaufanie do swej małżonki, jako że jeszcze w kwietniu 1544 r. ... całkowicie ją "spacyfikował". Jest to określenie może trochę na wyrost, ale należy pamiętać że nowa królowa Katarzyna, z chwilą małżeństwa z Henrykiem VIII, była dokładnie lustrowana przez dworskie koterie, które tylko czekały na jakiś jej błąd, by można potem było to wykorzystać na ich korzyść (np. zmuszając królową by była pośredniczką ich interesów). Tak więc od samego początku krążyły plotki o tym że Katarzyna pozostała ukrytą zwolenniczką katolicyzmu. Plotki te jeszcze bardziej spotężniały z chwilą gdy Katarzyna Parr uprosiła na Henryku by przywrócił swym córkom (Marii i Elżbiecie), prawo do tronu Anglii (luty 1544 r.), oczywiście panować miały dopiero po śmierci księcia Edwarda i jego ewentualnych męskich (i żeńskich) następców. Było to mocno podejrzane. 

Jeszcze bardziej podejrzaną stała się dyskusja teologiczna, którą królowa Katarzyna odbyła ze swym królewskim małżonkiem ok. marca 1544 r. Król już wcześniej otrzymywał nieoficjalne informacje, jakoby Katarzyna była ukrytą katoliczką, nie dawał jednak temu wiary, do czasu owej teologicznej dyskusji ze swą małżonką. Wówczas wpadł w gniew, który bardzo przeraził Katarzynę. Król, poirytowany napomnieniami Katarzyny, co też powinien zmienić w swej doktrynie religijnej, odrzekł: "Piękny to widok, kiedy kobiety są, tak uczone i wielka to dla mnie uciecha, że na stare lata własna żona daje mi lekcje". Katarzyna w mig pojęła ów sarkazm i natychmiast dodała że jej uwagi miały na celu jedynie podtrzymanie rozmowy i nigdy nie przyszłoby jej do głowy, aby "pouczać własnego króla", czy mieć "poglądy inne niż Najjaśniejszy Pan". Stwierdziła że to król jest głową kościoła w Anglii a ona jedyne czego pragnie, to uczyć się od niego, gdyż jako jego poddana i kobieta, jest tylko "słabym stworzeniem". 

Henryka nie ułagodziły te słowa, choć je przyjął i już więcej tego dnia nie wracał do tematu. Postanowił jednak ukarać Katarzynę za jej butę i dnia następnego zorganizował spektakl. Gdy para królewska odpoczywała w przy-zamkowych ogrodach, nagle pojawił się wraz ze strażą, lord kanclerz Wriothesley, który oznajmił zdziwionej i coraz bardziej przerażonej królowej, że otrzymał rozkaz eskortowania ją wraz z dwórkami do twierdzy Tower. Katarzyna zaczęła płakać, a wówczas ze swego fotela podniósł się (co i tak było szczytem jego umiejętności fizycznych w tym czasie), król Henryk i zwymyślał kanclerza Wriothesley'a, od głupców, łotrów i nikczemników i kazał mu się wynosić. Katarzyna wiedziała że było to ostrzeżenie i już nigdy nie podniosła w swych rozmowach tematów religijnych i politycznych, a skupiła się jedynie na byciu dobrą żoną i ... opiekunką Henryka VIII (któremu np. opatrywała bolącą i ropiejącą nogę). 




Gdy więc została regentką, towarzyszyła swemu małżonkowi w podróży do Dover, gdzie się pożegnali. Mimo to królowa przez cały czas pobytu Henryka VIII we Francji, słała mu list za listem, deklarując w nich swe gorące oddanie i miłość i modląc się do Boga o szybki powrót króla: "Chociaż nie upłynęło dużo czasu od chwili, gdy zabrakło Waszej Wysokości, tęsknię dotkliwie i nie odnajduję ani spokoju, ani szczęścia, zanim nie nadejdą wieści od Waszej Wysokości (...) Miłość ma, każe mi przedkładać wolę i życzenie tego, którego miłuję, ponad własne wygody i przyjemności (...) słowa te nie są li tylko pustą literą, lecz płyną z głębi mego serca" - oto fragment jednego z takich listów do Henryka, wysłanych w końcu lipca 1544 r. W innym zaś liście, z 9 sierpnia Katarzyna pisze, iż hrabia Lennox również "prosi łaski Waszej Wysokości", któremu "sprzyja Bóg". Hrabia Lennox miał nadzieję, poprzez podporządkowanie się Henrykowi VIII i małżeństwo z Margaret Douglas, uzyskać tytuł gubernatora zdobytej przez Anglików Szkocji. 

Królowa Katarzyna była też zwolenniczką kontynuowania wojny w Szkocji, czego wyrazem są słowa podzięki, jakie wygłosiła pod koniec lipca, tym "którzy wzięli udział w wyprawie", tym samym nie przywiązując wagi na spływane wieści o potwornych okrucieństwach, jakimi wykazywali się Anglicy w Szkocji. Konflikt ten, otrzymał wówczas nazwę: "Niewybrednych zalotów" i był ciągiem aktów gwałtu i przemocy. Urządzała też publiczne modlitwy na dworze, za pomyślność armii królewskiej we Francji, które brzmiały tak: "Jako że zmuszeni jesteśmy teraz sprawiedliwości dochodzić na wojnie i w bitwie, najpokorniej błagamy Cię, Panie, Boże Nasz, byś do zgody skłonił serca naszych wrogów, tak aby nie polała się krew chrześcijańska, Ciebie, Boże, prosimy, byś sprawił, że bez rozlewu krwi i niewinnych ofiar odniesiemy zwycięstwo ku chwale Twojej". Zarządzanie państwem podczas nieobecności króla w kraju, zostało skrupulatnie określone. Regentką została królowa Katarzyna Parr, która miała przy sobie radę, złożoną z "arcybiskupa Canterbury, lorda kanclerza Wriothesley'a, hrabiego Hertforda, biskupa Westminsteru i sir Williama Petre, sekretarza stanu". Dodatkowo komisarze wszystkich hrabstw: "Raz na miesiąc powinni donosić królowej i radzie (...) o stanie hrabstwa, własnych poczynaniach i ważnych wydarzeniach".

Ten okres, dwóch miesięcy, podczas których Katarzyna miała w swym ręku prawdziwą (choć oczywiście mocno ograniczoną), władzę polityczną, bardzo jej się spodobał. Jednocześnie wykazała wysokie kompetencje administracyjne i ... militarne (związane z wojną w Szkocji). Wkrótce po opuszczeniu przez Henryka VIII angielskiej ziemi (13 lipca 1544 r.), królowa stanęła przed pierwszym problemem politycznym. Hrabia Shrewsbury - Francis Talbot, napisał do niej list, w którym prosił królową o pomoc w rozwiązaniu kwestii szkockich jeńców na angielskiej ziemi. Pisał mianowicie: "wygląda na to, że ze szkockimi więźniami, których jest co najmniej 100, oraz innymi skazańcami więzienia będą tak przeludnione, iż ludzie muszą poumierać z głodu, o ile nie zwolni się ich na rozkaz króla (...) ponieważ więzienia są tak przepełnione, iż wielu umiera z braku jadła, zaś przy tak znacznym zwiększeniu się ich liczby nędza i głód muszą jeszcze wzrosnąć", chodziło o to, aby królowa podjęła decyzję co dalej należy czynić z tymi Szkotami, których nikt nie wykupił i którzy nie mieli pieniędzy by się wykupić samemu, czy odesłać ich do Szkocji, czy też dalej żywić ich z państwowej kasy. Talbot informował także królową Katarzynę, że miasta Durham, Newcastle, Alnwick, Morpeth i Darneton, zostały: "zakażone bardzo zaraźliwą chorobą, na którą co dnia umiera dwóch lub trzech ludzi, przeto piszący te słowa nie mogą przebywać tu dłużej ze względu na zagrożenie" i zapytywał czy mogą wycofać się o 30 kilometrów na południe od Banrard’s Castle?




Odpowiedź królowej przyszła po dwóch dniach i brzmiała: "Ci jeńcy biedniejszej kondycji, którzy są tędzy, rzutcy lub z jakiegoś powodu byliby groźni na wolności, mają trafić do kilku zakładów więziennych, natomiast pozostali, jeśli zajdzie ostateczna konieczność, mają być żywieni na koszt króla. Resztę należy zwolnić za kaucją za dobre sprawowanie", list podpisano "Katarzyna, królowa regentka". 25 lipca, królowa wysłała do męża list, w którym informowała go że poczyniła przygotowania, mające dopomóc mu w działaniach wojennych i przygotowała 4000 mężczyzn, zdolnych do walki, mających zasilić jego armię. Dodatkowo wysyła mu 40 000 funtów, oraz przystępuje do przygotowań przerzutu tych sił i środków do Francji. List zakończyła stwierdzeniem: "Książę i pozostałe dzieci mają się dobrze". Sprawowana władza bez wątpienia bardzo "podnieciła" Katarzynę. W oficjalnych angielskich dokumentach z tego okresu, wyczuwa się niesamowity zapał i energię, z jaką królowa przystąpiła do wypełniania swych nowych obowiązków.

Kolejnym problemem, przed którym stanęła królowa-regentka, było przechwycenie przez rybaków z Rye w Sussex, szkockiego statku, którym płynęli (jak opisała to w liście do Henryka z 31 lipca): "pewni Francuzi i Szkoci z glejtami i listami do francuskiego króla i innych". Katarzyna była wyraźnie zadowolona z tego faktu i okazała to słowami, pisząc w tym samym liście: "zrządzeniem Boga, który zapragnął okryć wstydem chytre knowania i sztuczki tego (szkockiego) narodu". 6 sierpnia zaś zdementowała królowi plotki, jakoby "Francuzi mieli wylądować w Gloucester", oraz nakazała sędziom pokoju w regionie, by uspokoili nastroje i dowiedzieli się: "jaki nikczemnik rozpuszcza tę plotkę". 9 września zaś wydała z Westminsteru dekret o: "sprawdzaniu osób, które wracają z królewskiej armii we Francji, i karaniu tych, którzy nie przedstawią odpowiednich dokumentów", chodziło o zatrzymanie coraz bardziej powszechnej plagi dezercji z armii angielskiej. 

Wciąż też pisała list za listem do Henryka, informując go o każdej swojej decyzji: "Odpowiadam przed Waszą Wysokością tak jak przed Bogiem za korzyści i dary, którymi co dzień mnie obsypuje (...) Lecz pokładam wielkie zaufanie w łaskawości Najjaśniejszego Pana, wiedząc, że nigdy nie wypełniłam obowiązków, jak tego wymaga osoba tak szlachetnego Księcia, z którego rąk otrzymałam tak wiele miłości i dobrodziejstw, że nie potrafię wyrazić tego słowami. Aby nie obciążać zbytnio Waszej Wysokości, kończę ten skreślony niezdarnie list, życząc Najjaśniejszemu Panu, aby Bóg w swej łasce obdarzył Was długim życiem i szczęsną radością na ziemi, zaś po tym życiu, aby cieszył się Najjaśniejszy Pan królestwem Bożym", list zaś podpisała: "Najjaśniejszego Pana pokorna, posłuszna kochająca żona i służka. Katarzyna Królowa. K.P. "






CDN.    

niedziela, 26 czerwca 2016

WIELKIE RZYMSKIE WAKACJE - Cz. I

CZYLI DAWNE SPOSOBY SPĘDZANIA

WOLNEGO CZASU



 

WSTĘP


Wielkimi krokami idzie lato, a wraz z nim piękna pogoda i ... upalne słońce. Temperatury przekraczające 30 stopni Celsjusza, są bez wątpienia niebezpieczne dla wielu osób (szczególnie dzieci i osób starszych), ale jednocześnie taka pogoda, to wymarzona sprawa dla wszelkiego typu urlopowiczów. Ja też w tym roku zamierzam wyskoczyć na krótki wypad nad (nasze) morze, szczególnie że w okolicach Gdyni (gdzie mam również domek), jest takie ciekawe, odludne miejsce, które należy do moich ulubionych miejsc kąpielowo-wypoczynkowych. Trzeba wreszcie się trochę oderwać od natłoku codziennych spraw zawodowych (tym bardziej że na urlopie nie byłem od jakichś trzech lat (lekko licząc). W każdym razie zaczyna się sezon urlopowy i wiele osób zaludni plaże, kurorty (jak chociażby w Sharm-el-Szejk gdzie spokojnie można do obsługi mówić po polsku lub po rosyjsku, a szczególnie wtedy gdy da się sowity napiwek. Zresztą tam się wszystko załatwi za odpowiedni "napiwek"), lub chociażby miejskie baseny, aby załapać choć trochę wody. 

Ja uwielbiam morze, głównie nasze - bałtyckie morze, choć udało mi się skoczyć służbowo do hiszpańskiej Galicji, gdzie naprawdę jest co podziwiać, szczególnie jak się jedzie górską autostradą, a po drugiej stronie rozciąga się przepiękny widok na ... Ocean Atlantycki. Innym razem "złapałem trochę fal" Morza Śródziemnego, gdy musiałem wyciągnąć (nie sam oczywiście) - swój pojazd, który przez przypadek wpadł do pobliskiego rowu w rejonie  - kierowca bowiem nie zauważył dziury w ziemi i w nią wjechał. Nikomu co prawda nic się nie stało, ale pojazd trzeba było wyciągnąć i odprowadzić do Polski - chcąc nie chcąc musiałem też pojechać tam osobiście), ale głównie "złapałem" zimny prysznic w pobliskim domu koło Mediolanu, gdzie (za pieniądze oczywiście), udało się mnie i innym kierowcom (których zabrałem), wykąpać - ale z drugiej strony prysznic z zimnej wody ponoć hartuje skórę (to było ładnych kilka lat temu). Raz jeszcze byłem z moją Panią w owym egipskim kurorcie nad Morzem Czerwonym, a tak to tylko udaję się (gdy oczywiście mogę się tam udać, gdyż nie zawsze jest taka możliwość) w "znajome" strony - czyli nad Bałtyk (w końcu jestem spod znaku Ryb, a wiadomo że: "rybka lubi pływać").

Wracając jednak do meritum, postanowiłem w tej serii zaprezentować metody spędzania wolnego (przede wszystkim wakacyjnego), czasu przez znane osoby z przeszłości. Głównie (niestety), będą to osoby z czasów starożytnych, a jeszcze konkretniej to w większości prawie sami Rzymianie (gdyż o nich mam najwięcej informacji źródłowych). Jako pierwszą parę zaprezentuję ... Cezara i Kleopatrę i ich dwumiesięczne figle nad Nilem.






CDN.
 

NIEWOLNICE - Cz.IX

CZYLI CZTERY HISTORIE

WSPÓŁCZESNYCH KOBIET

KTÓRE STAŁY SIĘ PRAWDZIWYMI 

NIEWOLNICAMI



HISTORIA PIERWSZA

LAUREN

AMERYKAŃSKA NIEWOLNICA SZEJKA BRUNEI

Cz. IX






Robin miał na szyi rodzaj talizmanu, który wyglądał jak mezuza. Pamiętam z dzieciństwa, że ojciec nosił coś takiego. Przez srebrny ażurek przyglądałam się małemu zwitkowi pergaminu, który był w środku. Nie powtórzę dokładnie zapisanych na nim słów, ale tekst brzmiał mniej więcej tak: "Weźcie słowa, które wam dziś przekazuję do serc waszych. Powtarzajcie je wiernie dzieciom waszym". Wciąż mile brzmią mi w uszach słowa tej modlitwy, chociaż wierzę w znaki zodiaku, duchy i duszki, i muzy greckie, i może w anioły, ale nie w Boga. Jeśli chodzi o stan mojego umysłu, to było jak zawsze przy numerku z bywalcami klubu, klientami agencji i, szczerze mówiąc, z chłopakami także. Mój mózg się wtedy wyłączał. Ulatywał w górę i znikał, tak iż w połowie przypadków nie pamiętałam po kontakcie seksualnym, jak on przebiegał. I tak się stało. Wyłączyłam się i znalazłam w Queens. Oprzytomniałam bowiem dopiero, gdy Robin posuwał mnie bez kondomu, a ja nie mogłam wydobyć z siebie głosu, żeby go powstrzymać. To były czasy szczytowej fali epidemii AIDS i moi przyjaciele z teatru umierali w domach jak w średniowieczu. Ogarnęła mnie panika, ale natychmiast odepchnęłam złe myśli. Kolana ślizgały mi się po futrze, ręce przyciskałam do chłodnego jedwabiu wezgłowia.

Napisał coś potem na moich plecach krawędzią swojego talizmanu. Przypomniała mi się gra z obozów letnich. Zamykałaś oczy, a któraś z dziewczynek siadała obok ciebie. Na twoim ramieniu wypisywała paznokciem jakieś słowo i musiałaś je odgadnąć. Zmysł dotyku praktycznie w ogóle nie był pomocny. To był raczej test na to, jak dobrze znasz koleżankę, czy na tyle, żeby się domyślić, jaki wyraz wybrała dla ciebie. W podobną grę bawiłam się później z kochankami, gdy leżeliśmy nago w łóżku. Paznokciem rysowałam im na plecach moje imię, udając, że ich łaskoczę. Na plecach Seana wypisywałam: "Kocham cię", na długo przed wyznaniem mu tego. Nie wiem, co napisał Robin.
Leżałam potem na brzuchu, Robin obok, ale nie minęły trzy sekundy, kiedy klepnął mnie w pośladek, pocałował w policzek i wyrzuciło go z łóżka, jakby wcisnął przycisk katapulty.

- Było bardzo przyjemnie. Jestem spóźniony na spotkanie. 
Wiedziałam, że nie powinnam go zatrzymywać i prosić: "Daj mi jeszcze jedną szansę, a będziesz chciał zostać". Wiedziałam tym bardziej, że nie powinnam czuć się zraniona, a jednak byłam. To do mnie niepodobne. Czy naprawdę zadurzyłam się w księciu, w najmniej osiągalnym mężczyźnie na tej planecie, a zarazem najprawdopodobniej seksoholiku, który rżnie dziewczyny między jednym a drugim biznesowym spotkaniem? A może po prostu nie chciałam znowu zostać sama? Robin brał prysznic i się ubierał, a ja układałam malowniczo włosy na poduszce, patrząc w lustro na suficie. Chciałam wryć mu się w pamięć, żeby przypomniał sobie o mnie znienacka w trakcie spotkania lub jazdy samochodem. Kiedy wychodził, wyglądał równie reprezentacyjnie i wytwornie, jak wchodząc.  Trudno byłoby zliczyć kobiety podobne do mnie, które kładły się do królewskiego łoża i nikt o nich nie słyszał, bo kto zaprzątałby sobie tym głowę? Nabrawszy pewności, że Robin nie wróci, poszłam do łazienki pod prysznic. Lustrzane ściany i marmurowa posadzka kabiny nie obciekły jeszcze z wody po wyjściu Robina spod natrysku. Minęły trzy godziny, zanim w mojej głowie zrodziło się podejrzenie, że o mnie zapomnieli. Znowu wpadłam w panikę. 
- Halo! Pomocy! Niech mnie ktoś wypuści. 
Bębniłam w drzwi i wrzeszczałam przez dobre piętnaście minut, nim ktoś przyszedł i przekręcił klucz w zamku. 

Dopiero późnym popołudniem weszłam do naszego pawilonu. Miałam nadzieję, że dziewczyny będą na basenie, lecz niestety oglądały w salonie na górze film "Henry i June", tworząc na kanapie dziwną plątaninę rąk i nóg. Serena podniosła wzrok i uśmiechnęła się. Oparłszy rękę na udzie Leanne, sięgnęła po truskawkę do wazy stojącej na środku stolika do kawy. 
- Martwiłyśmy się o ciebie - skłamała bezczelnie. Z uśmiechem spojrzałam jej prosto w twarz. 
- Niepotrzebnie. Oto jestem. 
- Wszystko w porządku? - spytała, nadgryzając truskawkę i marszcząc brwi dla zademonstrowania troski. Serena prawie nie jadła. W wyrazie jej oczu pod fałszywą słodyczą wcale nie kryło się okrucieństwo, co dostrzegłam po raz pierwszy. To był głód. Rzecz do wykorzystania. Na moment zamarło mi serce, ale niczego nie dałam po sobie poznać. Nie zamierzałam pierwsza odkrywać kart tylko dlatego, że obydwie cierpiałyśmy z tego samego powodu.

- Film się podoba? 
- Jestem fanką Henry'ego Millera. 
- Naprawdę? Którą jego książkę lubisz najbardziej? 
- Henry i June. Na niej oparty jest film. 
- Muszę to przeczytać. Mogłabyś mi ją pożyczyć? 
Wyznanie Sereny, że czytała nieistniejącą powieść Millera, wzbudziło we mnie współczucie dla tej idiotki. Idąc do swojego pokoju, przeszłam przed nią lekkim, niemal skocznym krokiem. Postanowiłam, że przestanę się irytować, cokolwiek ona jeszcze powie. Gdy przekręcałam gałkę od drzwi, usłyszałam za plecami jej głos. 
- Nie martw się. Prawdopodobnie już cię nie wezwie. Nie ma takiego zwyczaju. 
Moje postanowienie nie wytrzymało próby trzynastu sekund. Tamtej nocy zakręciłam włosy i uprasowałam ostatnią sukienkę, ciuch z lat pięćdziesiątych, w kolorze szmaragdowym, z głębokim dekoltem i dzwonowatą spódnicą. Wywoływała marzenia o butach w tym samym kolorze i randce z kimś, kto potrafi zaszaleć na parkiecie.

Na nocnym stoliku z mojej strony dzielonego z Destiny łóżka stało zdjęcie mojej babki jako młodej kobiety. Gotowa do wyjścia na wieczór, miała na sobie podobną sukienkę i białe rękawiczki zapinane na perłowe guziki. Zanim wyszła za mąż i osiadła w Newark, jeździła po świecie. Studiowała w Wiedniu razem ze słynnym psychologiem Alfredem Adlerem, wynajmując od zbankrutowanej hrabiny pałacyk jak z bajki. Babka także była niespokojną duszą. Gdyby żyła, mogłabym jej powiedzieć prawdę o Brunei. Za mną Destiny wsunęła brązowe stopy, opalone na kolor rękawicy bejsbolowej, w platformy Lucite. Na jej stoliku nocnym również stało jedno zdjęcie. Córki. Skąpanej słońcem, roześmianej, na tle oceanu. Nie bacząc na dodatkowy ciężar, zabieramy w podróż oprawione w ramki fotografie bliskich osób, tych, co do których mamy pewność, że będą nas kochać bez względu na to, co zrobimy. 

Tej nocy Yoya i Liii popisały się porywającym występem karaoke. Śpiewały "Paradise by the Dashboard Light". Najwyraźniej poprzedziły to próbami, gdyż były elementy choreografii, głównie efektowne shimmy ramion przy frazie "zaledwie siedemnaście lat", choć całość to genialny przebój i wzruszył nas, gdyż każda mogła odnieść słowa tekstu do siebie. Pomyślałam to samo co zawsze, gdy słucham tej piosenki. Jest wiele tekstów o uroku siedemnastu lat. Siedziałam wyprostowana i udawałam rozbawioną, nie żałując sobie szampana, którym kelnerzy napełniali przepastne kieliszki. Drzwi miałam za plecami, ale wyczułam go, gdy wchodził, i moje ciało zareagowało stanem napięcia, jakbym duszkiem wypiła trzy mocne kawy. Nerwowo wygładziłam sukienkę; odgarnęłam z oka niesforny lok. Kilka minut później, kiedy Robin znalazł się w zasięgu mojego wzroku, obojętnie się ze mną przywitał, patrząc ponad moją głową. Nie zamienił ze mną słowa do końca wieczoru. Wyciągnął za to rękę do Leanne i poprowadził ją do baru, porozmawiali chwilę, zanim spoczął na zwykłym miejscu obok Fiony.

Leanne wróciła do nas, usiadła obok Sereny i zaczęły demonstracyjnie i z ożywieniem plotkować o mnie. Stłumiłam odruch wymiotny. Miałam ochotę przeczołgać się przez stół, szarpnąć za ten cholerny kok i przycisnąć jej szelmowatą buźkę do szklanego blatu. Zamiast tego włączyłam się do rozmowy o relacjach między znakami zodiaku. 
- Robin - poinformowała nas Leanne - jest Skorpionem, stąd jego charyzma, pewność siebie, siła i wybujały erotyzm. 
Serena była spod znaku Byka, Leanne Ryby. Destiny powiedziała im, że jest chrześcijanką, na tym koniec, i mogą się wypchać. 
- Skorpion to znak wodny - mówiła Leanne.
Jak Ryby. Więc ja i Robin płyniemy razem, ale czasem na fali zbyt silnych emocji. Obydwoje. Trudno mi było wyobrazić sobie Robina podlegającego zbyt silnym emocjom. 
- Jaki jest twój znak? - zapytała mnie. 
- Lew. 
- Znak ognia - rzekła z nutą triumfu w głosie. 




Każdego wieczoru Robin znikał na przynajmniej pół godziny, zwykle około północy. Rozglądałyśmy się wtedy, próbując ustalić, która dziewczyna wyparowała z sali. Tamtej nocy było puste krzesło Leanne dokładnie naprzeciwko mojego po drugiej stronie stołu. Upiłabym się - urżnęła w trupa - gdyby nie to, że Robin zakończył wcześniej przyjęcie, wychodząc z Fioną u boku. Byłam na siebie wściekła za uleganie zawiści. Kiedy poszłam do łazienki, żeby podmalować usta, w lustrze zobaczyłam na swojej twarzy taki sam nieszczery uśmiech, jaki widziałam u Sereny i Leanne. Dziewczęta przy innych stołach, Azjatki, wydawały się mało przejmować tym, gdzie jest Robin i z kim wyszedł. Fiona i Leanne też były Azjatkami, jednak z uwagi na status osób publicznych i znajomość angielskiego uniknęły zdegradowania do gości niższej rangi siedzących przy gorszych stolikach. My, najwyżej stojące w hierarchii, siedziałyśmy pod nieobecność Robina podirytowane, z ciasno skrzyżowanymi rękami, podczas gdy dziewczyny z innych stolików szły mimo wszystko chętnie na parkiet. Te, którym sprzyjało szczęście, tańczyły pod koniec nocy z głowami opartymi na ramionach swoich Romeów, jak bywa przed zakończeniem balu. Dziewczynom, które przybyły z Zachodu, nie uchodziło szukać kochanków w otoczeniu księcia. Więc rywalizowałyśmy ze sobą o jego względy. 

Kolejna noc minęła w ten sam sposób. Przestałam zmuszać się do uśmiechu, kiedy patrzyłam na obcasy jego butów znikające w górze schodów. Któregoś ranka Serena obudziła nas, oznajmiając, że uzyskała pozwolenie (od kogo, nie zdradziła) na naszą wyprawę do centrum handlowego Yaohan. Trzymała w garści plik brunejskich banknotów. Po raz pierwszy od przyjazdu do Brunei zobaczyłam pieniądze. Przez blisko dwa tygodnie żyłam wolna od myślenia o nich. Powiedzmy, że do pewnego stopnia. Patrzyłam na banknoty, które rozdzielała między nas, jakby rozdawała karty. Znowu zobaczyłam sułtana: z brodą, dostojnego. Migał na banknotach pomarańczowych, zielonych i niebieskich. 
- Jaki jest kurs wymiany? 
- Nie wiem. To nieważne. Mamy kupę pieniędzy. Schowajcie włosy. Nie jesteś blondynką, więc nie ma problemu, ale zakryj głowę.  

Władowałyśmy się do czekającego mercedesa, Serena usiadła z przodu, wdała się w rozmowę z kierowcą. Ona przeniknęła do tego świata, ja nie. Zobaczyłam niewiele, jeszcze mniej zrozumiałam, za trzy dni miałam wyjechać do domu, nadgryziona jak pralinka z pomarańczowym nadzieniem wyjęta z bombonierki, gdzie zostawały inne smakowe atrakcje. Co ze mną było nie tak? Dlaczego wciąż zbliżałam się do czegoś, czego chciałam, by w ostatniej chwili zostać od tego odcięta? Zwykle brałam to na siebie i rezygnowałam, nim mnie odrzucono. Lecz tym razem nie miałam takiej możliwości. Dziewczyna w rozpaczy rzuca się na zakupy. Wpadłyśmy do Yaohan w różowych okularach na oczach jak typowe turystki. Nie sposób się było oprzeć żadnemu drobiazgowi, gdyż kusił egzotyką, a skoro pieniądze się nie liczyły, więc niejako brałyśmy udział w grze wideo z brzękliwą azjatycką pop muzyką w tle i uśmiechniętymi ekspedientkami o szerokich buziach. Świergotały do nas melodyjnie i chichotały zadziwione cudzoziemkami.

Kobiety w Brunei, jak zauważyłam, niekoniecznie zakrywają włosy, jak to jest w zwyczaju w innych krajach muzułmańskich, ale ubierają się skromnie. Daleko im do wyglądu przyciągających oko, nadążających za modą kobiet, które podpatrywałam podczas krótkiego pobytu w Singapurze. Chodziłam w parze z Leanne i rywalizacja z poprzedniego wieczoru zupełnie poszła w niepamięć, gdy zaciągnęła mnie do stoiska z kosmetykami. Dziewczęta z obsługi służyły radą, porozumiewając się z nami na migi. Leanne posadziła mnie na stołku przy ladzie i w odruchu miłosierdzia uczyła tajników makijażu oczu, żebym nie wyglądała, jak osoba wybierająca się na casting do filmu "Mężczyźni wolą blondynki".
- Piękna cera - powiedziała Leanne, rozprowadzając mi róż na policzkach. - Jak Królewna Śnieżka. Skąd jesteś? 
- Z New Jersey. 
- Nie o to pytam, raczej kim jesteś?   
To pytanie zawsze wydawało mi się dziwaczne. Kim jesteś? Jesteś dobrą czarownicą czy złą czarownicą? Jestem po prostu Dorotką Gail z Kansas. 
- Rosjanka. Polka. 
- A nie wyglądasz.
- Zostałam adoptowana. 
Przerwała zabiegi wokół mojej twarzy i spojrzała na mnie z mieszaniną zainteresowania i współczucia. 
- Znasz prawdziwych rodziców? 
- Matka adopcyjna i ojciec adopcyjny są moimi prawdziwymi rodzicami. 
Na to pytanie adoptowane dziecko jest przygotowane, słyszy je milion razy. Prawdę mówiąc, słyszy je tak często, że puszcza je mimo uszu. 

Nie ciągnęłam dalej tej rozmowy. Z nią nie miałam ochoty o tym mówić. Broniłam rodziny i żebym mogła wyjść poza to, musiałabym wiedzieć, że rozmawiam z kimś, kto pojmie złożoność sprawy. Prawda była taka, że Leanne miała rację. Prawda była taka, że dręczyły mnie pytania. Moja rodzina to prawdziwa rodzina, ale jednak ... Wciąż zastanawiałam się przecież, czy gdzieś w moim DNA nie znalazłabym wyjaśnienia tego wewnętrznego niepokoju i czy nie jest tak, że biologiczne pochodzenie przesądza o kierunku, w którym powinnam zmierzać. Leanne pozwoliła mi wreszcie spojrzeć w lustro. Makijaż był subtelny, doskonały. Kupiłam niezbędne kosmetyki. Pierwszy w moim posiadaniu zestaw, którego nie wynosiłam z drogerii Rite Aid, i także pierwsza porada kosmetyczna, która nie pochodziła od transwestyty czy striptizerki. Każda z nas wychodziła z torbą pełną pudełeczek, słoiczków i flakoników. Ja kupiłam jeszcze dietetyczną herbatę i dres, przyrzekając sobie, że następnego dnia rano pójdę ćwiczyć. Po raz kolejny w życiu postanowiłam zamieszkać w szczuplejszym i atrakcyjniejszym ciele. Do diabła z biologią. Zamierzałam dopracować się takiego image'u, jakiego tylko zapragnę. Doceniłam wolność, jaką się ma, nie wiedząc, po kim się dziedziczy kolor oczu. I miałam dość Audrey Hepburn. Nawet jeżeli Piękny Książę mną wzgardził, to znajdzie się następny i tego nie zrobi. Miałam zamiar o to zadbać. 






CDN.

piątek, 24 czerwca 2016

ZMIANY NA BLOGU!

KILKA KRÓTKICH INFORMACJI






Krótko i na temat, żeby się nie rozpisywać. Na prośbę pani Justyny, która poprosiła mnie o dodanie odnośnika "Ostatnich Komentarzy", umieściłem takowy na tym blogu. Dodatkowo postanowiłem dodać gadżet o nazwie "Najpopularniejszy Blog". 

Pierwszy z nich dodałem osobiście, według własnego wyboru, ale od lipca, jeśli tylko szanowni czytelnicy tego bloga (którego zacząłem pisać jedynie dla zabicia czasu i tylko dla siebie - tak było przez pierwsze miesiące od listopada 2014 r. do mniej więcej maja roku 2015), sobie zażyczą (i będą chcieli poświęcić swój cenny czas), umieszczę również ankietę, w której będzie można głosować, nad wyborem najpopularniejszego posta na dany miesiąc. 

Powtarzam, jeśli tylko będziecie chcieli, umieszczę również takową ankietę, no chyba że chcecie polegać na ... moim osobistym wyborze?



 POZDRAWIAM 
 

środa, 22 czerwca 2016

SUPERMANI II WOJNY ŚWIATOWEJ - Cz. IV

POLAK, NIEMIEC i  AMERYKANIN

Cz. II


W tym temacie, chciałbym opisać największych bohaterów (Supermanów) II Wojny Światowej, którzy dokonywali rzeczy wprost niesłychanych, a dziś są już praktycznie zapomniani. Według mojej skromnej opinii, będzie to (na początek) - Polak i Niemiec (potem dojdą jeszcze Amerykanin i Rosjanin, oraz inni, gdyż te proporcje mogą ulec zmianie). Oczywiście nie uważam że lista bohaterów kończy się tylko na tych, wyżej wymienionych - takich ludzi było zapewne dużo więcej, nie o wszystkich jednak wiemy i nie każdego z nich historię potrafimy odtworzyć. Postaram się jednak opisać tych - o których już wiem, by odkopać ich z mroków historycznej niepamięci naszych czasów.


 PRAWDZIWA HISTORIA RAMBO


III

SUPERMAN:

  AUDIE MURPHY


aa+murphy+best.jpg


Któż by w ogóle pomyślał, że ten młody (na zdjęciu ma zaledwie ... 22-lata), nieporadny, wątły chłopaczek, "oblepiony" najróżniejszymi medalami, których nie powstydziłby się stary weteran o kilkudziesięcioletniej służbie - był ... prawdziwym Johnem Rambo, jednym z najlepszych i najskuteczniejszych wojowników, jakich kiedykolwiek posiadała amerykańska armia. Poważnie! - choć raz jeszcze powtarzam, wielu zapewne wciąż trudno będzie w to uwierzyć. Ale jeszcze trudniej będzie Wam zrozumieć ów paradoks, że gdy ów przyszły "Rambo" zaciągnął się do armii, był tak chudy, iż bano się go powołać, a podczas pierwszych ćwiczeń z bronią palną, na widok pistoletu ... zemdlał. POWAŻNIE!). Armia postanowiła czym prędzej pozbyć się go ze swoich szeregów i gdyby to uczyniono ... popełniono by niepowetowany błąd, gdyż ten nieporadny chłopaczek był prawdziwą amerykańską bombą atomową. Jego ataki pozwalały ocalić od śmierci setki, a nawet (mówię całkiem poważnie) tysiące ludzi. Był naprawdę niesamowity a oto jego historia:


 


MURPHY ZNACZY NIEPOKONANY


aa+to+hell+best.jpg


Audie Murphy urodził się 20 czerwca 1925 r. w Hunt County w Teksasie, jako siódmy z dwanaściorga dzieci Emmeta Berry'ego Murphy i Josie Bell Kilian. Jego rodzice byli dość ubogimi dzierżawcami ziemi irlandzkiego pochodzenia (dziadek Audie'go - George Washington Murphy, zmarł sześć miesięcy przed jego narodzinami). Od małego Audie stronił od ludzi, wybierając samotne spacery po ranczu swych rodziców, lub udawał się nad pobliską rzekę (to ciekawe - zupełnie jak ja sam, w swej wizji z poprzedniego wcielenia, którą już na tym forum kiedyś opowiadałem). Do szkoły podstawowej dojeżdżał bryczką do pobliskiego Celeste, już wtedy uwidocznił się jego dość wybuchowy temperament. Gdy był w piątej klasie, ojciec ostatecznie porzucił rodzinę (już wcześniej zdarzało mu się romansować z innymi kobietami i opuszczać żonę, potem jednak zawsze wracał). Młody Audie musiał więc przerwać naukę i podjąć pracę, aby zapewnić byt sobie i swojej matce. Zatrudnił się więc przy zbieraniu bawełny (za 1 dolara dziennie), a zaś by oszczędzać zarobione pieniądze - nauczył się polować w celu zdobycia pożywienia. W 1941 r. (23 maja), na zapalenie płuc, zmarła jego matka Jose (na pięć dni przed swymi 50-mi urodzinami). Audie teraz został sam. Nim ostatecznie postanowił wstąpić w szeregi US Army, pracował jeszcze w sklepie elektronicznym, gdzie naprawiał radia, pracował również na stacji benzynowej, oraz jako mechanik samochodowy.

Po śmierci matki, jego najmłodsze rodzeństwo - dwie siostry (Veda Nadene i Beatrice), oraz brat (Joe), zostali umieszczeni w domu dziecka. Audie mocno przeżył śmierć matki, po latach pisał: "Umarła gdy miałem szesnaście lat. Miała najpiękniejsze włosy, jakie kiedykolwiek widziałem. Sięgały prawie do podłogi. Rzadko się odzywała i wydawało się że czegoś szuka. Co to było, tego nie wiem (...) Lecz kiedy Ona odeszła, zabrała ze sobą część mnie. Teraz ja szukam tego samego, co Ona wówczas po dziś dzień". Audie nie potrafił się odnaleźć po śmierci matki, nic nie sprawiało mu radości, nie potrafił nigdzie na dłużej zagrzać miejsca, wciąż czegoś poszukiwał i wówczas właśnie przyszło dla niego wybawienie. Był nim japoński atak na amerykańską bazę marynarki wojennej w Pearl Harbor - 7 grudnia 1941 r. Wówczas to Audi postanowił wstąpić do armii. Od razu poszedł do komisji poborowej z odręcznie napisaną prośbą o przyjęcie do piechoty morskiej (Marine) na ochotnika. Oczywiście został odrzucony, gdyż był zarówno zbyt młody (16 lat), jak i zbyt chudy na żołnierza. W kilka miesięcy potem, spróbował raz jeszcze, składając podanie z prośbą o przyjęcie w trzech miejscach jednocześnie - do Marines, Korpusu Spadochroniarzy (Paratroopers Corps) i US Navy (Marynarki Wojennej) - wszystkie podania ... ponownie zostały odrzucone.

Z pomocą swej starszej (o 15 lat) siostry Elżbiety (zwanej Corrine), która sfałszowała mu metrykę, postarzając go o rok. Dzięki tej małej manipulacji, 30 czerwca 1942 r. Audie Murphy został przyjęty do Armii Stanów Zjednoczonych. Podczas badania na komisji poborowej, ważył zaledwie 50 kg. Nikt z lekarzy nie dawał mu wówczas szans, na ukończenie szkolenia, nie mówiąc już o skierowaniu do działań bojowych. Podobne zdanie o młodym Murphym miał dowódca kompanii z Centrum Wyszkolenia Piechoty w Forcie Wolters w Teksasie, gdzie został skierowany Audie. Jego obawy potwierdziły się, gdy podczas ćwiczeń z użyciem broni palnej, młody Murphy ... nagle zemdlał. Audie stał się wówczas pośmiewiskiem całej kompanii, a jej dowódca postanowił przenieść go do pracy w kuchni, gdzie jego przeciwnikami miały zostać: "Nieobrane kartofle". Murphy uprosił go by tego nie robił i choć dowódca kompanii postanowił dać Audiemu jeszcze jedną szansę, zapewne w duchu myślał że właśnie popełnia błąd. Ale czyż mógł przewidzieć, że ten nieporadny, chudy i słabowity chłopaczek stanie się jednym z najlepszych żołnierzy II wojny światowej (mowa tu o wszystkich żołnierzach wszystkich armii razem wziętych, a nie tylko Armii Stanów Zjednoczonych). Czy mógł przewidzieć że Murphy zdobędzie w sumie aż 33 najróżniejsze nagrody i odznaczenia wojskowe (nie tylko amerykańskie, ale i francuskie i belgijskie). No chyba tego przewidzieć nie był w stanie.


AM02.jpg


7 lipca 1942 r. Audie wstąpił więc do 4 plutonu, kompani "D", 59 batalionu szkoleniowego, gdzie ukończył 13-tygodniowe szkolenie podstawowe (13 października 1942 r.), a potem wszyscy nowi żołnierze otrzymali 10-dniowy urlop, by wrócić do rodziny. Następnie 23 października, Audie stawił się w Forcie Meade w Maryland, na dalsze szkolenie. Otrzymał przydział do 385 pułku piechoty z 76 Dywizji. To szkolenie ukończył po kolejnych trzech miesiącach - 18 stycznia 1943 r. i skierowany został do obozu wojskowego Klimer w New Jersey, gdzie miał oczekiwać powołania do służby czynnej. 20 lutego otrzymał przydział mobilizacyjny do 1 batalionu 15 pułku 3 Dywizji Piechoty, pod dowództwem pułkownika Lucjana Truscotta, który był wychowankiem i uczniem ... gen. George'a Pattona. To od razu dało się zauważyć, szczególnie po wylądowaniu 3 Dywizji w Porcie Lyautey w Maroku - 7 marca 1943 r. Truscott, był niezwykle skuteczny w swych działaniach, wzorem Pattona (i wierny Jego naukom, które narzucał innym żołnierzom i oficerom), pokonywał w ciągu 8-godzinnych marszy prawie 50 kilometrów dziennie. To nie były jeszcze działania bojowe, Truscott chciał bowiem najpierw doszkolić żołnierzy i sprawdzić ich rzeczywiste umiejętności bojowe. Tutaj jeszcze Murphy nie mógł się zbytnio wybić, choć już 7 maja otrzymał pierwsze wyróżnienie od samego pułkownika Truscotta. Nie brali jednak na razie udziału w bezpośrednich walkach, a ich rola ograniczała się (szczególnie po kapitulacji 13 maja 1943 r. Africa Korps w Tunisie), do zadań wartowniczych i ubezpieczających. 15 maja Audie wrócił do Algierii na dalsze szkolenie.

Przez kolejne dwa miesiące, nie miał młody Murphy żadnej bojowej możliwości kontaktu z wrogiem, do czasu gdy 7 lipca 1943 r. 1 batalion 15 pułku 3 Dywizji Piechoty (w którym służył Audy), wchodzący w skład 7 Armii Stanów Zjednoczonych, pod dowództwem gen. George'a Pattona, nie wylądował na Sycylii. Dopiero tam, Murphy odniósł swe pierwsze, jakże spektakularne zwycięstwa.



 Jego akcje bojowe, przewyższały nawet niekiedy działania filmowego RAMBO, gdyż potrafił ranny i wyczerpany, przez kilka godzin (aż do przybycia odsieczy), samodzielnie wytrzymać niemiecki ostrzał, jednocześnie siejąc postrach w szeregach wroga, na tyle duży, że Niemcy bali się go atakować - mimo iż tylko On sam odpierał atak - doprawdy, wprost niebywałe


audie-murphy-2-1.jpg?w=640&h=385

 



CDN.