CZYLI CZTERY HISTORIE
WSPÓŁCZESNYCH KOBIET
KTÓRE STAŁY SIĘ PRAWDZIWYMI
NIEWOLNICAMI
HISTORIA PIERWSZA
LAUREN
AMERYKAŃSKA NIEWOLNICA SZEJKA BRUNEI
Cz. X
Czułam się jak nowo narodzona i zdeterminowana, póki nie zasiadłam do zrobienia nowego makijażu i nie spojrzałam w lustro, co przywołało mnie do rzeczywistości. Żołądek dał o sobie znać głośnym burczeniem. Mimo szczytnych zamiarów nie zagłodzę się, żeby być piękną. I mogę przeczytać wszystkie poradniki sukcesu dostępne w bibliotece, a i tak nie zrobię olśniewającej kariery. Niezbyt urocza, niezbyt bystra, niezbyt popularna, niezbyt utalentowana, niezbyt oryginalna. Byłam zwykłą dziwką, która od czasu do czasu potrafiła przebić się tam, gdzie chciała. Patrzyłam w lustro i w nowych cieniach na powiekach czułam do siebie takie samo obrzydzenie jak przedtem. Westchnęłam, ale wzięłam do ręki nowy pędzelek do makijażu i zabrałam się do pracy.
Wieczorem podszedł do nas Eddie, usiadł na kanapie między mną i Sereną i jak zawsze nerwowo i lubieżnie wybałuszał oczy. Mężczyźni zajmowali zwykle kanapy, a nie przepastne niskie fotele, prawdopodobnie dlatego, że przy żadnym stoliku nie zagrzewali długo miejsca. Dziewczyny natomiast parkowały w fotelach przez całą noc, stopniowo zapadając się w nie jak zapomniane marionetki, póki nie wszedł książę, a wtedy każda prostowała szyję, jakby za pociągnięciem sznurka przymocowanego do głowy. Eddie zwrócił się najpierw do Sereny.
- Czy zaśpiewasz dzisiaj?
No tak, oczywiście ona. Nie stanowiłam zagrożenia dla tej zimnej i rasowej blondyny. Nie pomyliła się, gdy we wstępnych rachubach nisko mnie oszacowała. Jednego zawsze można być pewnym: to sopran zdobywa serce mężczyzny. Potem Eddie odwrócił się do mnie, a ja czułam, że na swoim fotelu z każdą minutą coraz głębiej zapadam się w niebyt.
- Też zaśpiewasz?
Czaszka Sereny zatrzeszczała od rozsadzającej ją irytacji.
- Zaśpiewasz teraz.
Idąc do mikrofonu, drżałam cała pod wpływem silnej dawki adrenaliny, która zaczęła krążyć w moim krwiobiegu. Byłam nieprzygotowana. Wprawdzie trzy doby temu udało mi się w cudowny sposób odnieść sukces z "Kasih", ale byłam pewna, że bogowie nie staną po mojej stronie po raz drugi. Okazało się, że się myliłam jak w wielu innych sprawach. Znowu śpiewałam "Kasih" świetnie, widziałam aprobujące uśmiechy ma twarzach gości i samego księcia.
Serena wykonała piosenkę "Someone to Watch Over Me". Żenująco bezbarwnie. Słuchałam z prawdziwą satysfakcją. Sandy z "Grease" to ona mogła być tylko w swoich fantazjach. Przy refrenie Fiona dała mi znak, żebym podeszła do niej i Robina. Stanęłam przed trzema krzesłami ustawionymi pod ścianą, czyli przed centrum władzy.
- Siądź tutaj - odezwał się Robin, wskazując fotel z lewej strony. Fiona zawsze siedziała z prawej.
To był fotel marzeń, przeznaczony dla drugiej w kolejności faworyty. Siedziałam na nim przez resztę nocy, nie zapominając o savoir-vivrze: kolana razem, nie odzywać się bez pytania. W bliskości Robina czułam się spięta i miałam się na baczności. Rozmawiał głównie z Fioną, ale czasami odwracał się do mnie i zadawał nieoczekiwane pytania.
- Czy lubisz konie?
- Kocham konie. Słyszałam, że ty, książę, grasz w polo.
Bynajmniej koni nie kocham, okay, lubię je, ale jestem raczej psiarą/kociarą. Wolę zwierzęta, które na kanapie oglądają z tobą telewizję. A gry w polo nigdy w życiu nie oglądałam.
- Tak, gram.
- Polo jest niebezpieczne - nie tyle wiedziałam, co zgadywałam. - Musisz być bardzo odważny. Chętnie zobaczyłabym, jak grasz, książę.
- Myślę, że zobaczysz. Jak ci się podoba nasz kraj?
Tak mniej więcej przebiegała nasza rozmowa. Kiedy zaczęła się dyskoteka, obserwowaliśmy dziewczęta tańczące do przebojów "Things That Make You Go" Hmmm ... i "Like a Prayer". Wszyscy na parkiecie podchwytywali najbardziej wpadające w ucho fragmenty i śpiewali, niekoniecznie rozumiejąc słowa. Kiedy dziewczyny się upiły, znikały różnice między tymi ze Wschodu i tymi z Zachodu, bo wszystkie zaczynały szaleć - w rytmie longa wirowały w kółko, zadzierały spódnice, kręciły biodrami. To była reakcja na nudę. Nudę, która macerowała mózgi. Tym razem nie byłam znudzona. Na przyjęciach księcia jego ministrowie i jego kochanki na równi walczyli o miejsce w rankingu, a moje notowania właśnie poszły w górę. Przesunięcia dokonywały się z nocy na noc i były subtelne. Przeszłam pierwszy test: udało mi się adekwatnie odpowiedzieć na ignorowanie mnie. Byłam zła, ale nie do przesady, zazdrosna też nie do przesady. W konsekwencji miałam stać się bardzo nielubiana.
- Myślę, że naprawdę spodoba się mojemu bratu.
Fiona przytaknęła. Co to, do jasnej cholery, miało znaczyć?
Kiedy rano rozległo się pukanie do drzwi, byłam pewna, że znowu zostanę zamknięta w pornolodówce, a tymczasem przywieziono mnie do portu. Żałowałam, że nie miałam bikini, kapelusza z szerokim rondem i długich polakierowanych na czerwono paznokci, które by pięknie harmonizowały z kieliszkiem szampana. Bo jak dziewczyna powinna się ubrać na jacht księcia? Ale czy dobrze ubrana, nieważne, miałam przed sobą wielce satysfakcjonującą perspektywę interesującego rejsu z dwunastoosobową obsługą do mojej dyspozycji. Byłam niereformowalna. Jachty i szampan. Femme fatale o międzynarodowej sławie kołyszącym krokiem wchodząca po trapie. Kiedy jednak znalazłam się na pokładzie i stanęłam twarzą w twarz z załogą w nieskazitelnych uniformach, zobaczyłam ich skonfundowane miny. Rozbiegane gałki oczne, każdy patrzy to na osobę z prawej, to z lewej, widać niezdecydowanie, kto ma się odezwać pierwszy. Wreszcie kapitan, młody opalony Australijczyk, powitał mnie i natychmiast przekazał w ręce dwóch energicznych dziewczyn, a reszta załogi rozeszła się do swoich zajęć.
Odezwała się ta wyższa, z szerokimi zębami, brunetka.
- Czy pływasz na innych rodzinnych jachtach? - Nie.
- Zostaniesz z nami? Nie zajmie nam więcej niż minutę przygotowanie dla ciebie koi po Allison. Allison odeszła z jachtu trzy tygodnie temu i myślałyśmy, że popłyniemy w rejs z jedną osobą mniej.
Otworzyły szafę zapełnioną mundurkami takimi, w jakie same były ubrane. Wszystkie wisiały okryte folią w idealnie równych od siebie odstępach. Kilka, wciąż na wieszakach i w folii, przyłożyły do mnie, sprawdzając rozmiar, wybrały pasujący. Podejrzewałam zawsze, że ludzie, którzy porządnie rozwieszają w szafach ubranie, są lepsi ode mnie, mają czystsze dusze.
- Czy to Leslie cię zatrudniła?
- Nie ...
- Jak to? Ktoś inny się tym teraz zajmuje?
- Nigdy nam nic nie mówią - dodała blondynka.
Czekały na jakieś wyjaśnienie. Nie doczekały się, liczyłam, że to ja czegoś dowiem się od nich. Te australijskie dziewczyny były tak czyściutkie i zdrowe, że aż poczułam ukłucie w sercu, patrząc na nie.
- Czy długo byłaś stewardesą?
- Nie jestem stewardesą.
- Co? - Były skonsternowane, popatrzyły na siebie, potem znowu na mnie.
- Nie chcę być niegrzeczna, ale co tutaj robisz? - odezwała się blondynka.
Z pobytu w Brunei wyniosłam bardzo przydatną umiejętność, a mianowicie nie udzielać zbyt wielu informacji. Nauczyłam się czekać, póki się nie zorientuję, o co chodzi. Nie być tą osobą, która pierwsza wszystko zdradza.
- Co wam powiedzieli? - zapytałam.
- Nic - odpowiedziała brunetka. - Kazano nam wyjść na pokład powitać nową stewardesę. Więc skoro nie jesteś stewardesą ... Rozumiesz, dlaczego jesteśmy zdezorientowane.
- Powiedzmy, że nią jestem.
To im wystarczyło. Wybrany mundurek pasował na mnie. Wykrochmalone spodnie ciągnęły się trochę w miejscu, gdzie tyłek styka się z udami, ale taki problem zawsze miałam ze spodniami.
Gdy już byłam ubrana tak samo jak one, rozmowa stała się bardziej przyjacielska. Uchwaliłyśmy, że będę po prostu robiła to co one. Poddały mnie krótkiemu, acz intensywnemu kursowi, ponieważ już za godzinę przybywał na jednodniowy rejs sułtan z rodziną. Dokładniej miały mnie podszkolić później. Byłam pewna, że to nie będzie potrzebne, ale wyraziłam wdzięczność. Zaczynało docierać do mnie, że książę uwielbia stawiać ludzi w dziwacznych sytuacjach i sprawdzać, jak się zachowają. Byłyśmy jego szczurami laboratoryjnymi. Zastanawiałam się, co takiego w nim tkwi: czy chodzi o nutę sadyzmu? A może to tylko problem zbyt dużych pieniędzy i zbyt dużej władzy. Dziewczyny otworzyły trzy puszki dietetycznej coli, popijałyśmy z nich i szkolenie szło dalej. Były profesjonalnymi stewardesami i zostały wynajęte na jacht wraz z całą załogą, z którą wcześniej pływały. Praca na jachcie sułtana była najlżejsza z dotychczas przez nie wykonywanych. Zatrudnione były tu od sześciu miesięcy i spodziewały się wypłynąć w jeszcze dłuższy rejs.
Praca stewardesy na jachcie wydała mi się z ich relacji całkiem niezła. Noce na kołyszącej się koi i szum fal rozbijających się o burtę. W ciągu dnia kursowałabym po pokładzie z tacą pełną drinków. W wolne od dyżuru noce sączyłabym merlota i flirtowała z kapitanem. Zastanowiłam się nad taką perspektywą. Może udałoby się zostać na jachcie i nikt by się nawet nie zorientował, że nie powinnam tu być. Wyzwoliłabym się spod uroku i kontroli księcia, zanim mnie unieszczęśliwi jak Serenę i Leanne. Australijki opisywały dalej, na czym polega nasza praca. Przyjmujemy zamówienia na drinki i jedzenie. Zbieramy kieliszki i talerze, pilnując, żeby żadne puste szkło ani przez moment nie było na widoku. Stoimy w drzwiach sali gotowe spełnić każde życzenie. Mamy być widoczne i niewidoczne zarazem. Podajemy przystawki. Sprzątamy każde pomieszczenie natychmiast po wyjściu użytkownika, tak by po powrocie zastał je w stanie nieskazitelnym.
Zabrały mnie do łazienki, żeby zademonstrować najważniejszy trik: fantazyjne zawijanie końca papieru toaletowego po czyjejś wizycie w ubikacji.
- To lubią najbardziej. Daje im poczucie, że cały czas ktoś jest blisko i czuwa.
Po namyśle doszłam do wniosku, że praca stewardesy na jachcie nie jest dobrym pomysłem na życie. Pozwoliłam sobie na przerwę w nauce zawijania papieru toaletowego i wyszłam na pokład, gdzie słońce grzało mi plecy przez sztywną białą bluzkę koszulową. Powietrze pachniało solą morską i z powodu odpływu lekką wonią zgnilizny. Było znośniejsze niż tropikalna duchota na lądzie. Przypomniało mi się Jersey Shore. Każdego lata wyjeżdżaliśmy całą rodziną do Beach Haven na Long Beach Island. Johnny i ja zaprzyjaźniliśmy się z gangiem miejscowych dzieciaków. Nasza rozhukana banda biegała od oceanu do basenu przy Engleside Motel i z powrotem. Rzucaliśmy się na spienione fale, nurkowaliśmy, potem znów pędziliśmy po białym piasku, by skoczyć do basenu "na bombę". Tam i z powrotem, przez okrągły dzień, z krótkimi przerwami na lody kupowane z samochodu lodziarni. Pod koniec dnia, spieczeni słońcem i z piaskiem we włosach, szliśmy z rodzicami nad zatokę do restauracji Morrison's na kanapki ze smażonymi małżami. Po obiedzie zaś na molo popatrzeć na jachty wracające do portu. To zapach odpływu unoszący się nad portem w Brunei obudził wspomnienie z dzieciństwa, bo tak samo pachniały noce w Beach Haven.
Z miejsca, gdzie stałam, obserwowałam podjeżdżającą kawalkadę wszechobecnych tu czarnych mercedesów. Tajniacy i umundurowani wyskoczyli z aut, wbiegli na pokład i rozproszyli się we wszystkich kierunkach, żeby skontrolować jacht. Wycofałam się na dół do kabiny. Służba bezpieczeństwa działała dyskretnie. Po wejściu na pokład stali się prawie niewidoczni. Mało spostrzegawcze oko mogło nie zauważyć, że sułtan i jego rodzina są pilnie strzeżeni, a my bacznie obserwowani. W Brunei wszystko było tak zorganizowane, żeby stworzyć iluzję, iż sułtan, jego bracia i ich rodziny prowadzą zwyczajne życie, a w istocie jego mdłą, cieplarnianą wersję, gdzie każda ich potrzeba i pragnienie jest zaspokajane, zanim zdążą sobie uświadomić, że je mają. Prawdopodobnie myśleli, że papier toaletowy sam się magicznie skręca w artystyczny zawijas za każdym razem, gdy już wytarli nim dupę. Żadnych problemów. Nic dziwnego, że książę nic tylko chciał się pieprzyć i pieprzyć.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz