Mali chłopcy zawsze chcą być żołnierzami,Indianami,
policjantami, strażakami albo prezydentami - rosną, starzeją się, bywają żołnierzami, Indianami, strażakami, policjantami, prezydentami. Miewają już swoje komże, psy i okręty - a jednak tak naprawdę chcą jedynie być kimś innym i zadręczają się tym do śmierci.
Nieszczęśliwy kto nie jest takim małym chłopcem, dorosłym małym chłopcem, który gdzieś w zakamarku duszy hołubi wielkie marzenie, tęsknotę za czymś innym, odległym, lepszym...
"TO JEST TAKIE PĄCZKOWANIE - GŁOWA PSUJE SIĘ OD GÓRY"
"DZIEWCZYNA I ... CHŁOPAK DO GINEKOLOGA"
"DOŚĆ DYKTATURY KOBIET"
"SZEŚCIU KRÓLI"
"DAWID KAMERUN"
"WNIOSEK FORMALNY DO ... PRZERWY"
"IMPERIA PADAJĄ ZWYKLE ... W SZCZYCIE SWEJ CHWAŁY"
I WIELE INNYCH ...
BRONEK KOMOROWSKI
"CHODŻ SZOGUNIE"
"JAN PAWEŁ TRZECI"
"STEFAN KAROL WYSZYŃSKI"
"WISŁAWA CZYMBORSKA"
I INNE ...
No i to chyba wszystko jeśli chodzi o głupie (ale niezwykle zabawne) wypowiedzi polskich polityków (nie chce mi się już bowiem wracać do dawnych opinii Kopacz czy Bieńkowskiej). Szukałem też podobnych w tonie, głupkowatych wypowiedzi polityków strony rządzącej (m.in.: Antoniego Macierewicza), ale ... nie mogłem takowych odnaleźć.
Dla równowagi więc prezentuję ostatniego "jajcarza" polskiego internetu - Zbysia Stonogę, który równo jedzie po PiS-ie. Najlepsze jednak są przeróbki jego własnych wypowiedzi - boki zrywać.
PS: A NA KONIEC RELACJA AMERYKANINA, KTÓRY ZAMIESZKAŁ W POLSCE, I TO POMIMO CAŁEGO KOMIZMU NIEKTÓRYCH NASZYCH POLITYKÓW, CHYBA JEST COŚ W NASZYM KRAJU, SKORO NIE TYLKO AMERYKANIE I NIEMCY, ALE RÓWNIEŻ FRANCUZI, SZWEDZI, NORWEGOWIE I BRYTYJCZYCY CORAZ CZĘŚCIEJ DECYDUJĄ SIĘ PRZESIEDLIĆ DO POLSKI.
W tym temacie pragnę zaprezentować i opisać dzieje korony brytyjskiej, oraz poszczególnych władców, panujących nad Anglią, Walią, Szkocją a nawet Irlandią, od najdawniejszych (znanych nam) czasów, po dzień dzisiejszy. Takich serii będę przedstawiał kilka (a nawet kilkanaście), choć nie będą one ułożone w sposób chronologiczny. Po prostu jako pierwsze będę prezentował dzieje monarchii i monarchów tych, na których temat mam wystarczająco dużo informacji, z tym że chronologia zostanie zachowana co do dynastii, lub okresu historycznego, co oznacza że jeśli będę pisał np. o Windsorach, to w kolejnych tematach nie zaprezentuję władców z innej dynastii, póki nie skończę opowiadać o tej pierwszej. Tak samo jeśli idzie o okres historyczny w dziejach Brytanii, np. czasy rzymskie. Niewielu wie że podczas rzymskiego podboju, kilkukrotnie w Brytanii ujawniali się jacyś rzymscy uzurpatorzy, którzy władali samą Wyspą, całkowicie (lub prawie całkowicie), odseparowując ją od reszty rzymskiego imperium. Są to dość ciekawe postaci, na pewno warte przedstawienia, a ponieważ sami ogłaszali się cezarami, władając jednocześnie samą Brytanią, można i ich uznać za "rzymskich władców" tego kraju.
Przechodząc zaś już do konkretu, w pierwszym temacie przedstawię władców z dynastii Lancasterów i Yorków, którzy złożyli podwaliny, pod władzę kolejnych władców z innych dynastii. Zacznijmy więc od dynastii Lancasterów i jej założyciela na brytyjskim tronie - Henryka IV
LANCASTEROWIE i YORKOWIE
1399 - 1485
HENRYK IV LANCASTER
(1367-1413) (1399-1413)
Przyszły król Henryk IV Lancaster, urodził się dnia 3 kwietnia 1367 r. na zamku Bolingbroke w hrabstwie
Lincolnshire w północnej Anglii. Henryk był po ojcu - księciu Janie,
wnukiem króla Edwarda III (który panował w latach 1327-1377), jednego z największych
władców w historii Anglii. Książę Jan był jednak młodszym synem króla
Edwarda i nie miał praw do tronu. Pierwszym dziedzicem był jego starszy
brat (siostry bowiem nie mogły dziedziczyć tronu), Edward książę Walii (zwany
także "Czarnym Księciem", od koloru jego zbroi), jeden z najlepszych rycerzy swoich czasów (swoją drogą Edward "Czarny Książę", jak również polski rycerz - Zawisza Czarny z Garbowa, żyjący prawie w tym samym okresie - Zawisza był młodszy od Edwarda o 40 lat - przeszli do rycerskich legend średniowiecza). Książę Edward był pierworodnym dzieckiem pary królewskiej Edwarda III i
jego małżonki Filippy z Hainaut. Lecz Książę Jan nie był wcale kolejnym
pretendentem do korony zaraz po swym bracie, był bowiem dopiero trzecim
synem króla. Przed nim był jeszcze jego starszy brat - Lionel książę
Clarence (ten jednak zmarł w wieku 20-tu lat, jeszcze przed śmiercią
Edwarda III). Czarny Książę był wspaniałym wodzem, żołnierzem i przywódcą
(jak twierdzą ówczesne źródła), prawdziwym władcą z którym wiązano
wielkie nadzieje. Był dobrym obserwatorem i szybko się uczył, już w
wieku 9-ciu lat (w 1339 r.), mianowany został przez ojca regentem Anglii,
na czas nieobecności króla w kraju w czasie zmagań wojny stuletniej
(1337-1453).
W tym czasie książę Edward mimo młodego wieku brał udział w
posiedzeniach Tajnej Rady królewskiej. On też jako już nastolatek
prowadził osobiste (listowne), negocjacje z papieżami Klemensem VI i
Innocentym VI. Potem posypały się kolejne zaszczyty i tytuły: hrabiego
Chester 1333 r. księcia Kornwalii 1337 r. i wreszcie księcia Walii w
1343 r. Edward był także ponoć (jak twierdzą niektóre źródła), niezwykle
przystojnym mężczyzną, dlatego też w jego alkowie przewijały się tabuny
dziewcząt, niektóre z nich porodziły mu męskich bękartów. "Czarny
Książę" najlepiej jednak sprawdzał się na polu walki. Już w wieku 15-tu lat, w 1345 r. książę Edward wziął udział w pierwszych
walkach we Francji (początkowo jeszcze u boku ojca, następnie już
samodzielnie. Zresztą król Edward III szczególnie miłował i cenił swego
najstarszego syna spośród wszystkich swych dzieci, pokładał w nim bowiem
wielkie nadzieje. Zresztą nie tylko on - wszyscy poddani, zarówno
szlachta jak i gmin widzieli w nim ideał średniowiecznego
władcy-rycerza). Pierwsze swe wielkie zwycięstwo odniósł książę Edward w
bitwie pod Crecy w 1346 (jeszcze jako nastolatek). Było to dopiero
preludium do szeregu zwycięskich bitew i kampanii tego "młodego lwa", jak zwali go rycerze służący pod jego rozkazami.
Największą wiktorią księcia Edwarda, było zaś zwycięstwo pod Poitiers z
1356 r. Większą część swego życia książę przeżył w siodle, nie przegrał
też nigdy żadnej bitwy. Dochodziło nawet do dziwnego zjawiska, gdy
książę nie brał udziału w walce, wówczas Anglicy prawie zawsze
przegrywali z Francuzami, gdy zaś tylko pojawiał się na polu bitwy,
sytuacja odmieniała się całkowicie. Książę był wszechstronnym wodzem,
niczym Gajusz Juliusz Cezar (i inni sławni wodzowie z przeszłości),
potrafił dowodzić zarówno na lądzie jak i na morzu (bitwa morska pod
Winchelsea - 1350 r.). Nie dane mu jednak było zasiąść na tronie Anglii.
Książę zmarł 8 czerwca 1376 r. najprawdopodobniej na raka, na tydzień
przed swymi 46 urodzinami i dokładnie na rok przed śmiercią swego ojca -
króla Edwarda III. Po śmierci umiłowanego królewskiego syna, tronu nie dziedziczył jednak
jego młodszy brat - książę Jan, lecz najstarszy syn
zmarłego "Czarnego Księcia" - książę Ryszard, który objął tron po swym
dziadku w 1377 r. jako Ryszard II.
Obejmując władzę Ryszard miał
zaledwie 10 lat i nie mógł samodzielnie panować. I tutaj otworzyła się
wielka szansa przed księciem Janem, który zdobył duży wpływ na młodego
króla (choć też często działał na niekorzyść swego bratanka, lecz nigdy
nie posunął się do zdrady). Był marnym dowódcą i kiepskim rycerzem, ale
był człowiekiem niezwykle lojalnym i uczciwym, choć konsekwentnie
wspierał swą rodzinę i swych potomków, dlatego też wygnanie z dworu jego
najstarszego syna - Henryka, przez króla Ryszarda II w 1398 r. było dla
niego wielkim psychicznym ciosem. Niedługo potem książę rozchorował się
i zmarł 3 lutego 1399 r. Teraz nadzieja na przejęcie władzy stanęła
przed jego wygnanym synem Henrykiem, który w pół roku po śmierci ojca -
obalił swego kuzyna Ryszarda II i sam koronował się na króla Anglii jako
Henryk IV.
CZERWONA RÓŻA LANCASTERÓW
Po obaleniu Ryszarda II - 30 września 1399 r. Henryk z
Bolingbroke, przekonał parlament że to właśnie on ma największe prawo do
korony Anglii. Nie musiał się zresztą wcale wysilać, był bowiem
najstarszym męskim przedstawicielem dynastii Plantagenetów (nie licząc
oczywiście obalonego Ryszarda II). Miał co prawda starsze siostry i
kuzynki, lecz kobiety w owym czasie nie miały prawa dziedziczenia
angielskiego tronu. Był więc Henryk pierwszym kandydatem do angielskiej
korony. Parlament musiał uznać więc Henryka królem, lecz w dokumencie
potwierdzającym prawa Henryka do tronu zapisano iż nie dziedziczy on
"tytułem krwi", lecz "tytułem wyboru". Henryk jednak zdawał sobie dobrze sprawę, że jego pozycja jest bardzo słaba,
dlatego też podjął pierwsze kroki na drodze ku jej umocnieniu. Jego
koronacja odbyła się już w niecałe dwa tygodnie po wyborze - 13
października 1399 r. Była to również pierwsza koronacja w
historii Anglii, gdy monarcha złożył przysięgę nie w tradycyjnej
łacinie, lecz w języku angielskim. Wybór nowego władcy nie ułagodził
wielmożów, już w grudniu wybuchł pierwszy bunt przeciw władzy Henryka
IV, buntownicy zamierzali ponownie przywrócić tron Ryszardowi II. Powstanie szlachty jednak szybko zostało stłumione, już w styczniu
roku następnego - przywódcy rebelii Tomasz Holland książę Surrey, jego
wuj Jan Holland książę Exeter, Jan Montacute hrabia Salisbury i baron
Gloucester Tomasz le Despenser - położyli głowy pod katowskim toporem.
Stłumienie rebelii nie oznaczało jednak końca kłopotów nowego monarchy. W
lipcu 1400 r. Henryk IV rozpoczął kampanię zbrojną przeciwko Szkocji,
która zakończyła się fiaskiem. Spowodowało to wybuch wielkiego powstania
w Walii i próby uniezależnienia się jej od korony angielskiej. Dnia 16
września, pochodzący ze starej i szlachetnej walijskiej rodziny
(Glyndyvrdów po mieczu i Sycharthów po kądzieli), niejaki Owen Glendower
(dokładnie Owain ab Gruffydd, pan Glyndvrdwy - jak brzmiało pełne
brzmienie jego nazwiska), został ogłoszony księciem Walii, zrywając
jednocześnie wszystkie związki z Anglią. Powstanie rozlało się na całą
Walię i gdy król Henryk powrócił we wrześniu ze Szkocji, stanął przed
kolejnym wyzwaniem - jak szybko i skutecznie stłumić bunt, który rósł z
każdym dniem. W grudniu 1400 r. miała też miejsce niezwykła wizyta. Wówczas to bowiem
przybył do Anglii (jako pierwszy w historii i jedyny zarazem), cesarz
bizantyjski Manuel II Paleolog. Jego wizyta wiązała się z próbą
przekonania europejskich monarchów (wcześniej odwiedził dwór cesarski w
Wiedniu, Francję i Aragonię), do udzielenia coraz słabszemu Bizancjum
pomocy militarnej przeciw Turkom Osmańskim. Henryk przywitał dostojnego
gościa z należytym szacunkiem, zorganizowano na jego cześć uczty i
zabawy, połączone z turniejami rycerskimi i festynem. Król Anglii
obiecał również pokaźne wsparcie finansowe na zakup broni i wynajęcie
najemników, jednak odmówił wysłania do Konstantynopola angielskich
wojsk. Z początkiem stycznia 1401r. Manuel opuścił Wyspy.
W maju 1401 r. Owen Glendower opanował całą Walię, usuwając stamtąd
angielskie garnizony. Urósł w siłę tak bardzo że opracował plan
bezpośredniego najazdu na Anglię. Dokonał nawet prewencyjnego wypadu na
angielskie pogranicze, lecz do większego ataku jednak nie doszło.
Prawdopodobnie Owen, zdawał sobie sprawę że jego wojsko na obcej,
nieznanej ziemi, może ulec przewadze liczebnej przeciwnika, dlatego też
postanowił czekać na angielski najazd na Walię. Doszło do niego w
połowie września 1401 r. Walijczycy wpuścili wrogie siły wgłąb swego
terytorium a następnie (stosując metodę walki szarpanej), zmusili
Anglików do wycofania się (straty angielskie były dość duże, tym
bardziej że Walijczycy atakowali z zaskoczenia, skupiając się głównie na
mniejszych oddziałach, oddzielonych od głównych sił). Anglicy musieli
ponownie uciekać z Walii.
Wcześniej bowiem 1 kwietnia 1401 r. niejaki William Rees ap Tudor
(angielski banita walczący po walijskiej stronie z bocznej linii
Tudorów), opanował zamek Conway, którego obrona i utrzymanie leżało w
gestii angielskiego wielmoży Henryka Percy'ego zwanego "Raptusem" z
racji wybuchowego charakteru (był to pra-pra-pra dziadek Henryka Percy'ego,
pierwszego "chłopaka" Anny Boleyn, z którym spotykała się po swym
powrocie z Francji w 1522 r.). Ten ruszył natychmiast i ze swymi
żołnierzami spacyfikował całą okolicę, a już z końcem kwietnia odzyskał
zamek Conway. Wysłał też zaraz wiadomość do króla, prosząc jednocześnie o
przysłanie wojsku (i jemu osobiście), zaległego wynagrodzenia, a
ponieważ znany był ze swego ostrego języka i wybuchowego charakteru,
zagroził w owym liście monarsze zaprzestaniem dalszej walki, w przypadku
królewskiej odmowy wysłania pieniędzy. Taki ton listu musiał zapewne
wpłynąć na królewską decyzję, bowiem Henryk IV nie tylko odmówił wypłaty
wynagrodzenia, lecz także oskarżył Henryka "Raptusa" o niedopełnienie
swych obowiązków, jako że miał pilnować zamków i twierdz nadgranicznych w
tym również twierdzy Conway (którą wcześniej król oddał Henrykowi Raptusowi w
ramach podarunku. Zresztą nie tylko ten zamek otrzymał, również Chester,
Flint, Denbigh i Carnarvon, oraz stałą pensję 3000 funtów rocznie w
czasie pokoju i 12 000 w czasie wojny. Jak na owe czasy była to ogromna
suma).
HENRYK PERCY "RAPTUS"
ZE SWĄ MAŁŻONKĄ
ELŻBIETĄ MORTIMER
Percy przełknął jeszcze wówczas "gorzką pigułkę" i nie nalegał więcej,
tym bardziej że we wrześniu 1402 r. Anglię najechała armia szkocka pod
wodzą hrabiego Douglasa i Murdocha Stewarta, syna księcia Albany. Henryk
Percy znów okazał się więc potrzebny monarsze i powołany został wraz z hrabią Northumberlandem (czyli Henrykiem Percym, swoim ojcem), na dowódcę armii angielskiej, mającej
zatrzymać szkocki pochód. Henryk Percy - "Raptus", wraz z hrabią Northumberlandem i księciem Jerzym hrabią Dunbar,
zastąpili drogę Szkotom pod miejscowością Humbleton Hill, niedaleko
miasteczka Millfield dnia 14 września 1402 r. Dzięki wcześniejszemu
rekonesansowi terenu, Raptus zajął dogodne pozycje, które wystawiały
szkockie oddziały pod ostrzał angielskich łuczników. Bitwa pod Humbleton
Hill zakończyła się całkowitą klęską szkockich najeźdźców. Do
angielskiej niewoli dostało się wielu szkockich arystokratów z
Archibaldem Douglasem (dowódcą szkockich wojsk), na czele.
Henryk Percy zamierzał zażądać wymiany jeńców od księcia Walii Owena
Glendowera (u którego niewoli znajdował się jego szwagier sir Edmund
Mortimer, zaś Douglas był sprzymierzeńcem Owena w wojnie z Anglią).
Okazało się jednak że król Henryk IV ma zupełnie inne plany tyczące
Douglasa i resztę szkockich więźniów. Król uważał że tacy rycerze jak
Douglas, nie powinni zostać zwolnieni, nawet za cenę okupu, ponieważ mogliby podjąć dalszą walkę przeciw Anglii. Henryk Percy nie zamierzał
jednak odpuszczać, a ponieważ znany był z wybuchowego charakteru i
ciętego języka, doprowadził nawet do sprzeczki i wymiany ostrych słów z
monarchą. Ten urażony do głębi butą Henryka Raptusa, uderzył go w twarz i
nazwał zdrajcą. Stało się to w otoczeniu innych angielskich wielmożów i
samego hrabiego Northumberlanda, ojca Raptusa. Percy wówczas butnie
odpowiedział że król otrzyma jego odpowiedź na tę zniewagę "nie tutaj a w polu".
Owa kłótnia króla z Henrykiem Raptusem miała miejsce w grudniu 1402 r.
Henryk Percy od razu też rozpoczął przygotowania do buntu przeciw
Henrykowi IV. Jeszcze 13 grudnia Raptus wydał odezwę w Cheshire, która
mówiła iż Henryk IV zdobył władzę w wyniku oszustwa i nie ma on praw do
korony bowiem żyje prawowity następca tronu - sir Edmund Mortimer, wnuk
drugiego syna króla Edwarda III - Lionela z Antwerpii, starszego brata
Jana z Gandawy - ojca Henryka IV. Wzywał więc wszystkich mieszkańców do
zaciągania się pod jego sztandary, by walczyć z "uzurpatorem" i
przywrócić na tron prawowitego władcę. Jednocześnie Henryk Percy uwolnił
z niewoli Archibalda Douglasa i porozumiał się z Owenem Glendowerem w
celu wspólnej walki z królem Henrykiem IV. Glendower zaraz też uwolnił
szwagra Percy'ego sir Edmunda Mortimera.
Do Henryka Raptusa zaczęli się przyłączać lokalni szlachcice wraz z
rycerstwem, niezadowoleni z rządów Henryka IV. Dołączył do niego również
jego stryj Tomasz Percy hrabia Worcester, jednak stanowisko ojca
Raptusa - księcia Northumberland było początkowo dość niejednoznaczne, w końcu
jednak opowiedział się po stronie syna. Trzeba też tutaj od razu
stwierdzić, że choć Edmunt Mortimer był wnukiem Lionela z Antwerpii i
teoretycznie miał prawo do korony, to jednak był jeden szczegół który
mógł odebrać mu pierwszeństwo następstwa tronu i przekazać je Henrykowi
IV. Jaki to był szczegół? Co prawda niewielki lecz
niezwykle istotny w tamtych czasach - sir Edmunt Mortimer był synem
Filippy hrabiny Ulsteru, jedynej córki Lionela z Antwerpii. Był to więc
potomek z bocznej linii po kądzieli a nie po mieczu, dlatego też prawa
Mortimera do tronu Anglii nie były jednoznacznie pewne.
Celem Henryka Raptusa było połączenie dwóch powstań - tego walijskiego pod
wodzą Owena Glendowera i antykrólewskiego buntu szlachty pod jego
osobistym przywództwem. 6 lipca 1403 r. Henryk Percy, książę Northumberland, na czele swej
armii wyruszył ku twierdzy Shrewsbury, gdzie też miał oczekiwać na
przybycie oddziałów walijskich. Raptus wyszedł z Cheshire z niewielkimi
siłami liczącymi zaledwie 160 rycerzy, wśród których było jeszcze 20
szkockich rycerzy wraz z Archibaldem Douglasem, oraz kilkuset
lekkozbrojnej piechoty. 9 lipca wkroczył do Chester, gdzie dołączył do
niego Tomasz Percy hrabia Worcester - jego stryj, prowadząc dość pokaźne
siły. Opanowanie (bez walki), Chester było sporym sukcesem buntowników,
jako że twierdza ta była strategicznym punktem, łączącym północną Walię
z resztą Anglii. Jej opanowanie umożliwiłoby połączenie sił armii
Henryka Raptusa z oddziałami walijskimi Owena Glendowera. Niestety Owen
nie zdążył na czas przybyć pod Chester, zajęty był w tym czasie
oblężeniem angielskiej twierdzy Carmarthen, którą zdobył w połowie
lipca.
Henryk Raptus zaraz też wysłał część swych oddziałów pod dowództwem księcia Northumberland w kierunku Yorku, celem opanowania
największego angielskiego miasta na północy. Sam pozostał z niewielkimi
siłami, liczącymi zaledwie 4000 żołnierzy. W tym też czasie wystosował
odezwę do żołnierzy, w której oskarżał Henryka IV o największe zbrodnie.
Zarzucał mu złamanie wszystkich obietnic danych ludowi i żołnierzom
(chodziło o niedotrzymanie przez Henryka IV obiecanego żołdu dla wojska i
wstrzymanie "pensji" dla Henryka Raptusa, po upadku zamku
Conway w kwietniu 1401 r. Dalej zarzucał królowi zamordowanie Ryszarda II
w lutym 1400 r. (Ryszard II rzeczywiście zginął prawdopodobnie
zagłodzony na śmierć na rozkaz Henryka IV - 14 lutego 1400 r. na zamku
Pontefract. Był bowiem dużym zagrożeniem dla nowego króla i nie można
było pozwolić mu żyć. Jednak z drugiej strony nowy król nie mógł też
oficjalnie skazać Ryszarda II na śmierć, bowiem pochodził on z królewskiego rodu i
był jego kuzynem. Przelanie królewskiej krwi było bowiem
świętokradztwem, jako że król był bożym pomazańcem i reprezentantem woli
Boga na Ziemi. Skazanie go na śmierć było więc wystąpieniem przeciwko
Bogu, co spowodowałoby niechybny upadek rządów Henryka IV. Dlatego też
musiał znaleźć inny sposób pozbycia się niebezpiecznego kuzyna -
zagłodził go więc na śmierć, a ludowi ogłosił iż umarł w wyniku powikłań
zdrowotnych).
Gdy tylko do Chester przybyły posiłki pod wodzą barona Tomasza Bardolfa,
Henryk Raptus nakazał wymarsz w kierunku miasta Shrewsbury, stojącego
na drodze do Londynu. Wcześniej jednak Raptus podszedł pod
dobrze ufortyfikowaną twierdzę Shropshire i rozpoczął jej oblężenie. Henryk IV dowiedziawszy się o kierunku marszu oddziałów Henryka
Percy'ego, nakazał 12 lipca wymarsz swej armii w kierunku Shrewsbury.
Armia królewska stanęła pod murami miasta już 20 lipca, a król
postanowił nie wchodzić do twierdzy, tylko poczekać z armią na przybycie
sił Raptusa. Rozbito też dwa obozy, na północ i na południe od miasta. Henryk Percy przerwał oblężenie Shropshire i czym prędzej ruszył w
kierunku Shrewsbury, przybył tam już o świcie 21 lipca 1403 r. i rozłożył
się obozem naprzeciwko miasta. Król Henryk IV widząc to, nakazał zwinąć
północny obóz i przekroczyć rzekę Severn (nad którą leży Shrewsbury), z
zamiarem przecięcia odwrotu armii Raptusa. Nie powiodła się owa próba,
gdyż Henryk Raptus umocnił się na kierunku północno-zachodnim, a
oddziały królewskie były zbyt słabe, by próbować zepchnąć stamtąd główne
siły Percy'ego. Przed bitwą, król postanowił wszakże dać Raptusowi
możliwość honorowego złożenia broni i uzyskania królewskiego
przebaczenia. Henryk Percy musiał jednak zgodzić się nie tylko na
oficjalne uznanie Henryka IV za prawowitego władcę Anglii, lecz także
wyrazić zgodę na pewne "symboliczne kary umowne". Oczywiście
Raptus królewską propozycję odrzucił, używając przy tym dość mocnych i
obelżywych słów w stosunku do królewskiego majestatu. Bitwa stała się
nieuniknioną koniecznością.
Lubię wracać do dawno czytanych klasyków literatury światowej. Obecnie co prawda czynię to już coraz rzadziej, gdyż po prostu brakuje mi na wszystko czasu, ale dawniej lubiłem to robić. Lubię sobie na przykład od czasu do czasu wrócić do lektury "Białego Kła" - Jacka Londona, czy "Komu bije dzwon" - Ernesta Hemingwaya (mimo że ci pisarze odczuwali jakąś taką niezrozumiałą dla mnie sympatię do marksizmu). W tym temacie jednak pragnę zaprezentować wybrane fragmenty z dzieła jednego z moich ulubionych, amerykańskich pisarzy - Marka Twaina ("Książę i żebrak", "Jankes na dworze króla Artura" czy "Przygody Tomka Sawyera") pt.: "Pamiętniki Adama i Ewy". Jest to ciekawe spektrum psychologiczno-społecznych relacji damsko-męskich, pokazanych w satyrycznej i niezwykle łatwej do przyjęcia formie. Poniżej pragnę zaprezentować wybrane fragmenty z tej książki, które według mnie dobitnie pokazują różnice w mentalności kobiety i mężczyzny, ich codziennych rozterek, przemyśleń i kłopotów z jakimi muszą się zmagać na co dzień główni bohaterowie, którzy pełnią tutaj rolę archetypicznych odpowiedników przedstawicieli własnej płci. Poza tym niektóre fragmenty wydają się niezwykle komiczne.
A OTO KILKA FRAGMENTÓW Z
"PAMIĘTNIKÓW ADAMA I EWY"
MARKA TWAINA
PONIEDZIAŁEK
To nowe stworzenie o długich włosach
ciągle staje mi na drodze. Czatuje wciąż w pobliżu i podąża moimi
śladami. Nie lubię tego, nie przywykłem do towarzystwa. Wolałbym, aby
przebywało wśród innych zwierząt.
WTOREK
Obserwowałem wielki wodospad i sądzę,
że to najwspanialsza rzecz w tej okolicy. Nowe stworzenie nazywa go
wodospadem Niagara, nie mam pojęcia dlaczego. Mówi, że wygląda jak
wodospad Niagara. Nie jest to wystarczający powód, raczej tylko kaprys i
głupota. Sam nie mam okazji aby czemukolwiek nadać nazwę. Nowe
stworzenie wymyśla nazwy dla każdej istoty, która się pojawia, zanim
zdołam się sprzeciwić. I zawsze używa tej samej wymówki: że dana rzecz
tak właśnie wygląda. Weźmy na przykład dodo. Utrzymuje, że skoro ktoś
nań spojrzy, od razu wie, że wygląda jak dodo. Bez wątpienia będzie
musiało być tak nazwane. Nuży mnie zawracanie sobie tym głowy. Dodo? Nie
wygląda bardziej na dodo niż ja sam.
ŚRODA
Wybudowałem sobie szałas dla ochrony
przed deszczem, lecz nie mogłem cieszyć się nim w spokoju. Nowe
stworzenie już tam wtargnęło, a gdy próbowałem je wypchnąć, zaczęło
wylewać wodę z otworów, którymi patrzy. Ocierało je wierzchem łap,
wydając przy tym takie odgłosy jak niektóre zwierzęta, kiedy cierpią.
Chciałbym, żeby przestało tyle mówić, bo gada bez przerwy. Brzmi to jak
zaczepka lub niesprawiedliwy przytyk w stosunku do tego biednego
stworzenia, nie miałem jednak tego na myśli. Nigdy dotąd nie słyszałem
ludzkiego głosu, a więc każdy nowy i obcy dźwięk wdzierający się tutaj, w
uroczyste milczenie tej sennej samotności, razi moje ucho jak fałszywa
nuta. A ten nowy dźwięk rozlega się tak blisko mnie, tuż przy mym
ramieniu, tuż przy mym uchu, najpierw z jednej, potem z drugiej strony,
ja zaś przyzwyczaiłem się do odgłosów dobiegających z pewnego oddalenia.
PIĄTEK
Wymyślanie nazw postępuje nadal
beztrosko pomimo mych sprzeciwów. Znalazłem bardzo stosowną nazwę dla
tej okolicy, melodyjną i ładną: "Ogród Rajski". Prywatnie, lecz nie
oficjalnie, w dalszym ciągu używam tej nazwy. Nowe stworzenie utrzymuje,
że te lasy, skały i cały krajobraz w niczym nie przypominają ogrodu,
lecz wyglądają jak park, jak nic innego, tylko właśnie park. Nie
zasięgając więcej mej rady, na nowo nazwało ogród - "Parkiem Niagara".
Wydaje mi się to zbyt samowolne. Pojawiła się tez tabliczka: "Nie deptać
trawy". Moje życie nie jest już tak szczęśliwe jak przedtem.
SOBOTA
Nowe stworzenie zjada tak dużo
owoców, że przypuszczalnie wkrótce nam ich zabraknie. Znów "nam" - to
słowo tego stworzenia, a przyswoiłem je sobie, odkąd tak często je
słyszę. Dziś rano zaległa gęsta mgła. Nie wychodzę podczas mgły,
natomiast nowe stworzenie spaceruje przy każdej pogodzie. Wychodzi do
ogrodu, sztywno stąpając na obłoconych nogach. Mówi bez przerwy. A
dawniej bywało tu tak cicho i przyjemnie.
NIEDZIELA
Jakoś wytrzymałem, choć ten dzień
staje się coraz bardziej męczący. Zeszłego roku w listopadzie
ustanowiono go dniem odpoczynku. Przedtem miałem sześć takich dni w
tygodniu. Dziś rano spotkałem nowe stworzenie, gdy próbowało strącić
jabłko z drzewa zakazanego.
PONIEDZIAŁEK
Nowe stworzenie twierdzi, że nazywa
się Ewa. W porządku. Nic nie mam przeciw temu. Mówi, że tak powinienem
na nie wołać, jeśli chcę, aby przyszło. Powiedziałem, że to zbyteczne.
Użycie tego wyrażenia podniosło w jej oczach moje znaczenie: istotnie,
to mocne i celne słowo, którego można używać. Utrzymuje, że nie jest
"Ono", lecz "Ona". Jest to mało prawdopodobne, lecz wszystko mi jedno;
nic mnie nie obchodzi, kim jest, byle tylko sobie poszła i przestała
tyle mówić.
WTOREK
Zaśmieciła cała okolicę wstrętnymi
nazwami i drażniącymi napisami: "Do wiru wodnego", "Do koziej wyspy",
"Do jaskini wiatrów". Utrzymuje, ze park stałby się przytulnym
letniskiem, gdyby panował taki zwyczaj. Letnisko to jeden z jej wymysłów
- po prostu słowo bez żadnego znaczenia. Co oznacza "letnisko"? Ale ona
ma taką manię wyjaśniania wszystkiego, że lepiej jej nie pytać.
PIĄTEK
Zaczęła błagać mnie, bym nie przepływał tego wodospadu. Cóż to jej
szkodzi? Dziwię się, dlaczego przejmuje ją to dreszczem grozy. Zawsze to
robiłem - zawsze lubiłem zanurzać się w wodzie odczuwając przy tym
podniecenie i chłód. Sadzę, że wodospad po to właśnie istnieje, skoro
nie ma z niego innego pożytku, a przecież musiał być na coś stworzony.
Jej zaś wydaje się, że wodospad stworzono dla jego malowniczości - jak
nosorożca lub mastodonta.
Nie podobało jej się, gdy przepłynąłem wodospad w beczce. Była również
niezadowolona, gdy pływałem w balii. Przepłynąłem Wir Wodny i Katarakty w
ubraniu z listka figowego, które całkiem się zniszczyło. Stąd nudne
utyskiwania nad moją ekstrawagancją. Czuję się tu za bardzo skrępowany.
Potrzebuję zmiany krajobrazu.
SOBOTA
W ubiegły wtorek w nocy uciekłem i
wędrowałem przez dwa dni. Zbudowałem sobie nowy szałas w miejscu
odosobnionym i w miarę możności zatarłem za sobą ślady, lecz ona
wytropiła mnie przy pomocy oswojonego zwierzęcia, które nazywa wilkiem,
zbliżyła się, wydając żałosne odgłosy i lejąc wodę z miejsc, którymi
patrzy. Musiałem z nią wrócić, lecz mam zamiar zaraz odejść, gdy tylko
nadarzy się okazja. Ona zajmuje się rożnymi głupstwami, miedzy innymi
próbuje zbadać, dlaczego zwierzęta zwane lwami i tygrysami żywią się
trawą i kwiatami, chociaż jej zdaniem rodzaj ich uzębienia wskazuje na
to, ze powinny pożerać się nawzajem. Głupstwo, bo gdyby tak miało być,
to pozabijałyby się, a to sprowadziłoby, o ile dobrze rozumiem, tak
zwaną ,"śmierć", która, jak mi mówiono, nie wtargnęła jeszcze do Parku. Z
pewnych względów szkoda, że tak się nie stało.
NIEDZIELA
Jakoś wytrzymałem.
PONIEDZIAŁEK
Ona znów się wspinała na to drzewo.
Przepłoszyłem ją stamtąd. Powiedziała, że nikt nie patrzył. Uważa, że to
wystarczająco usprawiedliwia wszelkie ryzyko. Użyłem takiego wyrażenia.
Słowo "usprawiedliwia" wzbudziło jej podziw - a także zazdrość. Sądzę,
ze to trafne słowo.
CZWARTEK
Oznajmiła mi, że powstała z żebra
wyjętego z mego boku. Jest to chyba mało prawdopodobne, gdyż nie brakuje
mi ani jednego żebra. Bardzo martwi się o sępa i przypuszcza, że trawa
mu nie służy. Obawia się, że nie będzie mogła go dłużej hodować, i
sądzi, iż powinien żywić się padliną. Sep musi sobie radzić z tym, co
dostaje. Nie możemy zmienić całego świata dla wygody sępa.
SOBOTA
Wczoraj wpadła do jeziora, gdy jak
zwykle przeglądała się w jego tafli. Omal się nie udusiła i powiedziała, że było to bardzo nieprzyjemne. Dlatego, żal jej się zrobiło stworzeń
żyjących w jeziorze, które nazywa rybami, gdyż w dalszym ciągu nadaje
nazwy zwierzętom, choć tego nie potrzebują i nie zbliżają się, gdy na
nie woła. Ale ponieważ jest tępa, więc nie ma to dla niej większego
znaczenia, zeszłej nocy wydobyła mnóstwo ryb z wody i położyła mi na
posłanie, bym je ogrzał. Obserwowałem je przez cały dzień i nie
zauważyłem, aby były szczęśliwsze niż poprzednio, chyba tylko
spokojniejsze. Gdy zapadnie noc, wyrzucę je z domu. Nie będę już spać
razem z nimi. Zauważyłem, że są wilgotne i zimne, i bardzo nieprzyjemnie
jest tak leżeć pośród nich nago.
NIEDZIELA
Jakoś wytrzymałem.
WTOREK
Ostatnio zajęła się wężem. Inne
zwierzęta są zadowolone, gdyż dotąd na nich przeprowadzała swe
doświadczenia i zakłócała im spokój. Ja jestem również zadowolony, gdyż
wąż mówi i dzięki temu mam chwile wytchnienia.
PIĄTEK
Oznajmiła mi, że waż radzi jej, aby
spróbowała owocu z tego drzewa, gdyż wówczas posiądzie ogromną,
wyjątkową i wspaniałą wiedzę. Powiedziałem jej, że to pociągnie za sobą
również przeciwny skutek - sprowadzi śmierć na ziemię. Popełniłem błąd -
lepiej było zachować tę uwagę dla siebie, podsunęło jej to myśl, że
mogłaby ocalić chorego sępa, a osowiałym lwom i tygrysom dostarczyć
świeżego mięsa. Radziłem jej trzymać się z dala od tego drzewa.
Odpowiedziała, że wcale nie ma tego zamiaru. Obawiam się, że będą
kłopoty. Chciałbym odejść.
ŚRODA
Miałem urozmaicone przeżycia.
Uciekłem tej samej nocy i jechałem konno przez całą noc tak szybko, jak
tylko mogłem, miałem nadzieję, że wydobędę się z Parku i ukryję w
jakiejś innej okolicy, zanim zaczną się kłopoty, lecz nie udało mi się.
Mniej więcej na godzinę przed wschodem słońca, gdy przejeżdżałem przez
kwietną równinę, na której pasło się, spało albo igrało tysiące
zwierząt, zerwał się nagle - niczym huragan - przerażający zgiełk, i w
jednej chwili równinę ogarnął szalony tumult, każde zwierzę zaatakowało
swego sąsiada. Domyśliłem się, co to znaczy - Ewa zjadła owoc i śmierć
zstąpiła na świat.
Tygrysy pożarły mego konia, ignorując zupełnie mój zakaz - i zjadłyby
nawet mnie samego, gdybym w porę nie uciekł ile sił w nogach. Znalazłem pewne miejsce poza Parkiem, gdzie przez parę dni czułem się
bezpiecznie, lecz ona mnie odnalazła. Odnalazła mnie i nazwała to
miejsce Tonawanda - tłumacząc mi, że wygląda jak Tonawanda. Tak naprawdę
to wcale nie zmartwiłem się, gdy przyszła ponieważ tutaj znajdują się
tylko nędzne resztki, a ona przyniosła trochę tamtych jabłek. Musiałem
je zjeść, gdyż byłem bardzo głodny. Postąpiłem wbrew swoim zasadom, lecz
uważam, że zasady nie mają istotnej mocy, jeżeli jest się głodnym.
Przyszła osłonięta gałęźmi i pękami listowia, a gdy spytałem ją, co
oznacza to bezsensowne przebranie, drżąc i rumieniąc się zerwała je i
rzuciła na ziemię. Nigdy dotąd nie widziałem, aby ktoś tak drżał i
rumienił się, więc wydało mi się to niestosowne i głupie. Powiedziała,
że wkrótce sam to zrozumiem. Miała rację. Choć byłem bardzo głodny,
odłożyłem na pół zjedzone jabłko - chyba najlepsze, jakie kiedykolwiek
widziałem o tak późnej porze roku - i okryłem się odrzuconymi przez nią
gałęźmi; po czym przemówiłem do niej z pewną surowością domagając się,
by poszła i przyniosła, więcej gałęzi i nie robiła z siebie widowiska.
Gdy to uczyniła, przyczołgaliśmy się na miejsce, gdzie odbyła się walka
zwierząt, zebraliśmy ich skóry, a ja poprosiłem Ewę, aby uszyła parę
ubrań stosownych do publicznych wystąpień. Są niewygodne, to prawda, ale
za to stylowe, a to najważniejsze, jeśli chodzi o stroje.
Dochodzę do wniosku, że ona jest całkiem dobrą towarzyszką. Zdaję sobie
sprawę, że bez niej czułbym się samotny i przygnębiony, zwłaszcza teraz,
gdy straciłem swoją posiadłość. Jeszcze jedno: powiedziała, że zgodnie z
rozkazem będziemy odtąd zarabiać na życie. Ona zajmie się pracą, a ja
będę nadzorował.
Pozwolę sobie w tym temacie podjąć temat feminizmu. Nie zamierzam jednak wgłębiać się w to środowisko bardziej, ani też analizować jego marksistowskich korzeni, tylko skupić się na kwestii feminizmu, jako ... no właśnie, jako czego? Czy feminizm w dzisiejszych czasach jest jeszcze nam do czegokolwiek potrzebny? Kilka lat temu (2 lata), napisałem na ten temat swoją prywatną opinię, pozwolę więc ją tutaj ponownie zaprezentować (dokonałem w tym tekście kilku drobnych, "kosmetycznych" zmian), a następnie zastanowić się czym jest współczesny feminizm i dlaczego ... tak łatwo mamić nim kobiety.
PRZEJDŹMY WIĘC DO TEKSTU:
Tak jakoś się złożyło, że "zaglądnąłem" przez przypadek na jeden z
feministycznych portali i od razu zdałem sobie sprawę że mamy poważny
problem. O co mi chodzi? Znalazłem tam artykuł napisany przez pewną
Amerykankę (Amerykanie wiadomo - większość z nich to totalne przygłupy -
pamiętam jak czytałem wspomnienia pewnego oficera SS, który podczas II
wojny światowej przeprowadzał "rozmowy" z wziętymi do niewoli
amerykańskimi jeńcami, którzy pytali go np. czy Niemcy mają dostęp do
morza, lub czy ... leżą w Europie), tak więc owa Amerykanka (niejaka
Patricia Valoy), prezentuje mity związane z kobiecością (przedrukowane
na owym feministycznym portalu). Owa pani ("ciotka" - byłoby chyba dość łagodnym określeniem całej tej
feministycznej trzódki), twierdzi na przykład że fakt oczywisty, iż
kobietom brakuje siły fizycznej, potrzebnej do pracy na budowie i w
innych zawodach, wymagających sporej siły fizycznej to (uwaga, uwaga) ... MIT.
Najbardziej "rozwaliło" mnie stwierdzenie: "Siła fizyczna jest konstruktem społecznym, nie faktem biologicznym", albo to (najlepsze podkreślam): "Siła fizyczna, ogólnie rzecz biorąc, nie jest faktem biologicznym. Wychowujemy
chłopców tak, aby uczyli się, że muszą być aktywni fizycznie i sprawni,
podczas gdy dziewczynki zachęca się do tego, by były delikatne i kruche.
Nie zawsze tak jest, ponieważ wiele dziewczynek uprawia sport i
wykonuje inne aktywne zajęcia, ale to błędne przekonanie występuje
powszechnie".
Przyznam
się szczerze że czytając to "coś", nie sposób się nawet "otrzeć" o
choćby cień logiki. Zresztą logika i feminizm to dwie samo-wykluczające
się sprzeczności i odczułem to na własnej "skórze". Kiedyś na jednym z
forów feministycznych (całe szczęście nie ma ich wiele w polskim
internecie - co świadczy że Polacy jeszcze nie do końca zgłupieli),
próbowałem wytłumaczyć paniom feministkom, jak mogłyby swój feminizm
"sprzedać" mężczyznom, uczynić go powszechnie dostępnym, a
nawet szanowanym przez mężczyzn. Zresztą mężczyźni nie widzą problemu i
są skłonni "posunąć" się u władzy, nie są bowiem samolubami
(przynajmniej większość nie jest). Chodzi tylko o to, by "ciotki" przestały o
wszystko co złe oskarżać mężczyzn, gdyż nie ma tak by jedna płeć
ponosiła odpowiedzialność za niedorozwój drugiej.
Aby przekonać mężczyzn
do feminizmu, należy włączyć ich aktywnie w ten proces, zacząć ich
chwalić za to co już uczynili w kwestii praw kobiet (sądzicie że gdyby
faceci się nie zgodzili, to owe "ciotki" cokolwiek by wywalczyły -
choćby nawet w kwestii prawa do głosowania).
Wszystko co kobiety dotąd wywalczyły, powstało za zgodą i jawnym
przyzwoleniem mężczyzn, którzy jako z natury szlachetni (gdyby byli
mętami, za jakie uważają ich feministki - szybko spacyfikowaliby te "feminizmy") i niechętni wszelkim niesprawiedliwościom -
uczynili spory gest względem płci przeciwnej. Tego już "ciotki" nie
dostrzegają. Tak samo nie potrafiły ich dostrzec feministki z owego
forum, na którym byłem - dodatkowo spuściły na mnie wiadro wszelkich
pomyj, wrzeszcząc że "one przecież niczego nie muszą, one chcą,
wymagają". Jak dzieci, zachowują się one zupełnie jak dzieci. A
skoro tak się zachowują, to należałoby je potraktować właśnie jak dzieci
- przełożyć taką przez kolano, ściągnąć majtki i wymierzyć solidne
lanie na gołą pupę by zapamiętały lekcję, może to wróci im rozsądek.
FRANCUSKA FEMINISTKA PRAGNIE
DORÓWNAĆ MĘŻCZYZNOM
Ale wróćmy do wychowywania dzieci na "dziewczynki" i "chłopców", jak w
swym przydługawym wywodzie, sugeruje pani feministka. O co chodzi, czy
rzeczywiście rodzice, państwo, kultura narzucają tym dzieciom określone
metody zachowania i każą im bawić się takimi a nie innymi zabawkami?
Według "ciotek" dzieci należałoby wychowywać tak samo, nie czyniąc
różnicy ze względu na płeć. W 1998 r. na jednym ze "zlotów czarownic"
(znaczy się seminariów feministycznych udzielanych amerykańskim
nauczycielom), padła propozycja, jak należy widzieć owo "równościowe"
wychowanie chłopców i dziewczynek. Feministki zaproponowały nauczycielom
by ci przekonywali chłopców do ... strojenia się w damskie spódnice i
pantofelki, argumentując iż nie ma nic dziwnego w tym że młody chłopiec
chce przymierzyć spódnicę. "To takie naturalne" - jak twierdziły.
Zupełnie tak samo naturalne jak brak logiki we wszystkich działaniach i
wypowiedziach feministek.
Przeprowadzono więc pewien eksperyment (również genderowy, ale tym razem
w Izraelu). W ramach eksperymentu, zebrano kilkuletnich chłopców i
kilkuletnie dziewczynki i wywieziono ich na Pustynię Negew, gdzie przez
jakiś czas miały w samotności spisywać swoje doświadczenia w danych im
zeszytach (chodziło o badanie poziomu czujności płci - oraz odnalezienie
swego prawdziwego "JA"). Po przybyciu na miejsce dzieciom rozdano
zeszyty i przybory do pisania, a następnie kazano im się rozejść i
pozostać w samotności do ponownego przyjazdu owej ekipy (doświadczenie
miało trwać cały dzień, co oznacza że również noc dzieci musiały
przetrwać w samotności). Rozdano im również świeczki i zapałki, by mogły
pisać także w nocy.
Nazajutrz gdy ekipa "naukowców" znów zjawiła się w umówionym wcześniej
miejscu, okazało się że z zadaniem, które im zlecono najlepiej poradziły
sobie ... dziewczynki. One to bowiem, gdy tylko pozostały same, najpierw
się rozeszły w różnych kierunkach, potem rozpłakały, a następnie
wyciągnęły zeszyty i opisywały własne odczucia. A co zrobili chłopcy?
Najpierw (jak dziewczęta), rozbiegli się po pustyni, potem jednak szybko
zebrali się do kupy, znaleźli jakieś liście, łodygi traw i konary,
potem powyrywali kartki ze swoich zeszytów - rozpalili ognisko
i ... zaczęli się bawić. Początkowo gdy dziewczynki chciały się ogrzać
przy ognisku, przeganiali je, lecz z nastaniem nocy wszyscy usiedli
razem. Dziewczynki zaczęły czytać to, co zapisały w zeszytach - a
chłopcy nie mogli powstrzymać się od śmiechu. Jak myślicie, która z
grup poradziłaby sobie lepiej na takim pustkowiu? Jednak "genderystom", którzy wysłali dzieci w to miejsce, wyniki
testu wcale się nie spodobały. Byli wręcz przerażeni, eksperyment
potwierdził bowiem ich najgorsze obawy - chłopcy od najwcześniejszych lat swego
życia, wykazują tendencje zarówno wspólnotowe jak i agresywne,
przebojowe i odkrywcze. Dziewczynki zaś są bierne, uległe, ciche
i (niestety) ... bezradne. Wniosek - należy z tym walczyć, gdyż jest gorzej niż
myślano - tak to uzasadnili.
I zaczęli walczyć, nie tylko w Izraelu, również w USA, Europie
Zachodniej i (teraz) również u Nas w Europie Środkowej i Wschodniej. Są
szkoły i przedszkola w USA, gdzie całkowicie zabrania się chłopcom bawić
żołnierzykami, lub grać w baseball, rugby i inne gry kontaktowe (ten
genderowy eksperyment trwał jakieś dziesięć lat), efekt jaki uzyskano
był mizerny, wręcz żaden i to pomimo tego ze się starali - Bóg im
świadkiem - starali się na całego. Chłopcy i tak przejawiali swe
skłonności do zdobywania, odkrywania, konfrontacji, zajmowania itd.
(choć niektórym z nich udało się genderystom trochę poprzestawiać
psychikę, co negatywnie wpłynęło na ich zdrowie psychiczne - innymi słowy
"wyhodowali" przyszłe ewentualnie niebezpieczne dla otoczenia -
"świry").
"JAK ZOSTAŁEM MĘŻCZYZNĄ"
SPRZED KILKU LAT, ALE WARTO POSŁUCHAĆ "CHMIELA"
Chłopcy i mężczyźni rozwijają bowiem cechy, które nie tylko pozwalają im
zdobywać i niszczyć, lecz również i takie które tworzą z nich obrońców i
przyjaciół. Przyjaźń bowiem (szczególnie ta, zrodzona na polu walki),
jest niezwykle silna i rzadko co może ja zniszczyć. Po prostu faceci tak już mają - póki jest miło, fajnie,
spokojnie - póty niewieścieją, nie chce im się, zaczynają marudzić,
skarżyć się na najdrobniejsze bóle (tu ich boli, tam ich strzyka),
kobiety zastanawiają się - co z nich za mężczyźni. Ale wystarczy by
pojawiła się adrenalina by testosteron uderzył facetom do głów.
Niegdysiejsi ciapowaci mężulkowie w pidżamkach i kapcioszkach, nagle
(jak przy dotknięciu czarodziejskiej różdżki), zmieniają się w
prawdziwych wojowników, zdobywców i obrońców (lub gwałcicieli i
morderców - to zależy od charakteru - lecz w jednym i drugim przypadku
do głów uderza testosteron).
Ale "genderyści" nie ustają w realizacji swych majaków (podobnie jak
komuniści, którzy chcieli na siłę wprowadzić nowy wspaniały świat dla wszystkich
ludzi, by każdy miał po równo, by było fajnie, ładnie, sprawiedliwie i
dobrze - efekt setki milionów zamordowanych w ramach tylko jednego
ustroju, mającego wprowadzić powszechną równość i powszechne szczęście
dla ludzkości). W Baltimore, w jednej z tamtejszych szkół podstawowych,
dyrektorka (feministka) i nauczycielki, próbowały namówić chłopców do
zabawy lalkami. Efekt przeszedł ich oczekiwania - chłopcy odpowiedzieli
jeszcze większą agresją i krzykiem. Dlaczego tak się stało? Dlatego, że
już nawet mali chłopcy odczuwają (genetycznie) że zabawa lalkami, czy
chodzenie w sukienkach - to ... cofnięcie się w rozwoju. Od silnego i
dynamicznego zdobywcy, po biernego, snującego się łazęgi. Zauważcie że
dziewczynki nie mają problemu z "chłopackimi" zabawkami i zdarza im się
nimi bawić (choć bardzo rzadko. W mojej rodzinie - moja siostra i
kuzynki szybko się nudziły, gdy proponowałem im zabawę żołnierzykami,
gdy budowałem sztaby, gdy rozkładałem mapy sytuując oddziały i
poruszając nimi w ramach określonych planów bitewnych np. Austerlitz
1805 r. - ich to nudziło).
Dziewczynki nie mają też żadnych oporów przed przyjmowaniem męskich
ubrań, czy męskiego sposobu życia - wręcz przeciwnie, dla nich to
wyznacznik lepszej pozycji społecznej i większego znaczenia. Przykład -
gdy w danej społeczności zaczyna brakować mężczyzn, zawsze znajdzie się
jakaś kobieta (silniejsza od innych), która zacznie pełnić "w stadzie"
męskie role. Dla niej oznacza to przywództwo i władzę. Strój również
jest tego wyznacznikiem - gdy kobiety zaczęły pracować w wielkich
korporacjach na stanowiskach menedżerów i kierowników - zmienił się
również ich strój. Sukienki zostały zastąpione przez spodnie i garsonki
(przypominające męskie garnitury), co było niczym innym jak wzrostem
pozycji danej "samicy" - upodobnieniem jej (przynajmniej na tyle, na ile
to możliwe) do mężczyzny. U facetów działa dokładnie ten sam proces. Gdy w danej męskiej
społeczności zaczyna brakować kobiet - wówczas najsłabsi i najmłodsi
mężczyźni, zostają zmuszeni do przyjęcia roli "kobiety" (np. w
więzieniach). Już zresztą Arystoteles powiedział: "Jeśli żołnierze nie mają kobiet, wykorzystują mężczyzn". Dla tamtych oznacza to degradację (przynajmniej tak właśnie są odbierani przez wszystkich dokoła facetów).
Ktoś jednak powie - hola, hola, ale przecież istnieją kultury, gdzie
mężczyźni chodzą w spódniczkach i się tego nie wstydzą, a nawet jest to
wyznacznik ich dumy narodowej i godności osobistej (np. Szkoci).
OCZYWIŚCIE, że są takie kultury, ale zapominany o jednej, niezwykle
ważnej rzeczy, która stanowi sens, tego o czym tutaj piszę. Mianowicie, w
kulturach w których mężczyźni noszą spódniczki - owe spódniczki ... nie
są traktowane jako część kobiecej garderoby, tylko właśnie męskiej. Żaden
szanujący się Szkot nie włoży damskiej sukienki - gdyż byłaby to dla
niego degradacja połączona z upokorzeniem. Ale włoży kilt (który
niewiele różni się od zwykłej spódniczki), gdyż jest to część męskiego
stroju. Podobnie starożytni Grecy i Rzymianie którzy nosili krótkie i
luźne tuniki, częstokroć ledwie zasłaniające przyrodzenie - mieli w
pogardzie takich Persów czy Galów, którzy chodzili w spodniach. Dla nich
spodnie były elementem "kobiecego" stroju. Żaden z nich nie traktował
tych tunik jako "element kobiecy" i żaden z nich nigdy nie ubrałby
kobiecej sukni (gdy po klęsce Marka Licyniusza Krassusa - jednego z
triumwirów wraz z Cezarem i Pompejuszem - w 53 r. p.n.e. w bitwie pod Karrami,
zwycięzcy Partowie, wybrali z szeregu wziętych do niewoli rzymskich
żołnierzy, jednego najbardziej podobnego do poległego Krassusa,
przebrali go w kobiecą suknię i obnosili wśród drwin żołnierskich - by
pokazać jego upadek - a nie było nic gorszego dla mężczyzny niż stać się
"babą").
Zresztą wiele feministek, które odrzuciły propagandę genderową, zaczyna
dostrzegać, że to nie kultura kształtuje nasze relacje i zwyczaje,
lecz biologia, nie mityczny "gender" lecz "sex" - płeć, to kim
jesteśmy. Są feministki, które też to zauważają, np. kobieta,
która przed 2001 r. była zagorzałą feministką, pisze na jednym z blogów,
że gdy chodziła na studia, wraz z koleżką, bardzo pomstowała na
patriarchat i zniewolenie kobiet przez mężczyzn, wymyślała różne
feministyczne akcje i brała w nich udział. Do 2001 r. czyli do ataków na
World Trade Center. Wówczas ogarnął ją strach, poczuła się sama, jej
"siostry" były równie bezradne jak ona. Potem powiedziała: "Byłam
dumna gdy widziałam pracę, jaką wykonywali ci dzielni strażacy i
policjanci - głównie byli to mężczyźni. A gdy spojrzałam w niebo czułam
dumę widząc amerykańskie myśliwce nad moją głową i w nich naszych
dzielnych chłopców". Oto przykład że bycie feministką, wcale nie
oznacza całkowitej utraty zdrowego rozsądku, gdyż gdyby nie mężczyźni
strażacy, którzy z narażeniem życia ratowali rannych pod gruzami WTC,
gdyby nie żołnierze (gównie faceci), amerykańscy Marines, lotnicy,
marynarze - czyż feministki mogłyby dalej głosić swe oderwane od
rzeczywistości tezy? Ktoś musi chronić tych, którzy sami nie potrafią
się obronić - tak jakoś się składa (tak to wymyśliła natura), że zawsze
tym "kimś" są mężczyźni. Podobny strach jak w 2001 r. ogarnął Amerykę w
1941 r. po ataku Japończyków (sprowokowanym przez Amerykanów, co należy
dodać), na bazę marynarki w Pearl Harbor.
Inna radykalna feministka Christine Sommers, głosząca kiedyś równie
oderwane od rzeczywistości tezy - po urodzeniu synka, nagle zmieniła
swe poglądy. Tak oto opisuje różnice między płciami (które wcześniej
wydawały jej się kulturowo narzucone przez męski patriarchat): "Naturalne
różnice pomiędzy mężczyznami i kobietami nigdy nie pozwolą nam na
równość we wszystkich dziedzinach - o wiele więcej mężczyzn niż kobiet
wybierze zawód mechanika, inżyniera czy żołnierza. A elementarna
edukacja, medycyna rodzinna i praca socjalna pozostaną w przeważającej
mierze domeną kobiet. Chłopcy zawsze będą woleli ognisko od pisania
pamiętników (...) Męska dążność do rywalizacji, ryzyka i dużo mniejsza
uczuciowość (...) wyjaśniają dlaczego mężczyźni osiągają większe sukcesy
i ponoszą większe klęski niż kobiety - większy procent mężczyzn trafia
do zarządów korporacji i większy - do więzień". A inna feministka Camille Paglia pisze otwarcie: "Z feminizmem
dzieje się coś niedobrego (...) Feminizm zdradził kobiety, stworzył
barierę obcości między płciami, zastąpił dialog polityczną poprawnością
(...) Całkowicie odrzucam feministyczne pragnienie przekształcenia
mężczyzn w taki sposób, by byli nieśmiali i wrażliwi (...) Dla kobiet
może byłoby to wygodne. Ale nie sądzę, by odpowiadało to interesom
gatunku ludzkiego". Potem dodaje: "Kiedy kobiety odchodzą od
mężczyzn, co było masowym zjawiskiem w przypadku lesbijskiego feminizmu,
dochodzi do ogromnej kulturowej katastrofy". Ale to co najważniejsze, to co stanowi sens wszystkiego o czym dotąd
napisałem - Camille Paglia wyjaśnia na końcu zadając prowokacyjne
pytanie: "Dlaczego nigdy nie zaistniała w świecie Kobieta-Mozart?" i odpowiada: "Z tych samych powodów, dla których nigdy nie pojawiła się Kobieta-Kuba Rozpruwacz".
Otóż to! Natura tak to wszystko wymyśliła, że to właśnie samica/kobieta
nosi płód. W świecie zwierząt samiec zapładnia samicę i ... odchodzi siną
dal, nie interesując się (w większości gatunków), losem samicy i jej
potomstwa. A brzemienna samica stanowi łatwy łup dla innych
drapieżników. Gdy zaś wyda już na świat potomstwo, musi je potem wykarmić,
czyli polować - wówczas to jej małe stanowią łatwy łup dla innych
drapieżników. Wśród ludzi są dokładnie te same relacje, lecz "Natura"
wyposażyła człowieka w zupełnie inny umysł. Gdy samica człowieka -
czyli kobieta jest brzemienna, potrzebuje zwiększonej opieki, a przynajmniej
braku większego wysiłku fizycznego. Ktoś jednak musi do "legowiska"
przynosić papu dla żonki i przyszłego potomstwa. Zastanówmy się kogo do
tej roli przeznaczyła "Natura"? Kto nie musi nosić płodu i jest "wolny"?
Oczywiście samiec. To właśnie na jego barki "Natura" nałożyła obowiązek
zapewnienia bezpieczeństwa kobiecie i potomstwu - to on ma bronić
rodziny przed zewnętrznym agresorem. "Natura" wyposażyła mężczyzn we
wszystkie możliwe środki temu służące - siłę fizyczną (z reguły siła
kobiecego bicepsa stanowi ok. 50 % męskiego), szybkość (statystyczny
mężczyzna jest znacznie szybszy od statystycznej kobiety)
i inteligencję (IQ przeciętnego mężczyzny jest znacznie wyższe od IQ
przeciętnej kobiety). Umiejętność odnalezienia się w terenie,
umiejętność czytania mapy, umiejętność znalezienia schronienia itd. itp.
Innymi słowy (i to również miała na myśli Camille Paglia, pisząc o braku
kobiety-Mozarta i Kobiety-Kuby Rozpruwacza), to właśnie mężczyźni
ciągną tę naszą cywilizację do przodu. Bez nich ludzkość nie
przetrwałaby (dlatego też Paglia pisze że próby sfeminizowania mężczyzn,
byłyby wbrew interesom gatunku ludzkiego). To mężczyźni byli
największymi podróżnikami, odkrywcami (czy słyszeliście o kobiecie
Krzysztofie Kolumbie?), największymi zdobywcami, wodzami, żołnierzami,
pionierami, naukowcami, lekarzami, kucharzami itd. Wszystko co istnieje
do dziś, zostało albo wymyślone, albo stworzone przez mężczyzn
(Korwin-Krull twierdzi że nawet OB wymyślił mężczyzna). Cała ludzka
cywilizacja, gdzie by nie spojrzeć, czego by nie dotknąć - oparta jest
na sile i inteligencji mężczyzn. Gdyby nie faceci - ludzkość przypominałyby
strachliwych Elojów z powieści George'a Herberta Wellsa - "Wehikuł Czasu",
którzy nie byliby zdolni nie tylko zorganizować się w jakieś większe
grupy, lecz nawet do tego by skutecznie bronić się przed atakami wrogów
zewnętrznych. Takie "feministyczne" grupy to śmierć dla społeczności (PS: zresztą wystarczy zobaczyć co owi sfeminizowani mężczyźni z Francji, Niemiec czy Belgii robili po muzułmańskich atakach wszelkiego typu i rodzaju "lekarzy" z Bliskiego Wschodu? Malowali sobie jakieś anty-przemocowe hasła i ... rysowali drzewka, ptaszki i chmurki).
Dlatego też, ów PATRIARCHAT - nie jest żadną narzuconą nam przez dawnych "neandertalczyków" - formą męskiej dominacji nad uciemiężonymi kobietami i
zapędzenia je "do garów" lecz naturalną i JEDYNĄ formą cywilizacyjnego
rozwoju ludzkości. Upadek wypracowanego przez mężczyzn świata, odbiłby
się przede wszystkim na samych kobietach - bezbronnych i zdanych na
łaskę grabiących i palących "męskich band" - niezdolnych nawet do
własnej obrony. I znów kobiety potrzebowały by żołnierzy, wodzów,
przewodników, liderów, obrońców - którzy pociągnęliby ich społeczność do
przodu. Tak właśnie narodziła się nasza cywilizacja.
"Wstyd mi, gdy patrzę na głupotę kobiet - bój wszczynających
(...) lub pragnących rządzić, przewodzić, pysznić się, chełpić, sądzić -
gdy winny kochać (...) Jest słabością nasza marna siła, która nam tylko
nieszczęść przyczyniła. Czemu tak miękkie, kruche i słabe są nasze
ciała - niezdolne do trudów. Ta miękkość sercom też by się przydała, by
upodobnić je do reszty ciała.
Pychę odrzućcie i wasz zysk ubogi,
a mężów waszych ujmijcie pod nogi"
Końcowy monolog KATARZYNY MINOLI,
z szekspirowskiej komedii: "Poskromienie Złośnicy"
Po uznaniu się przez księcia moskiewskiego - Wasyla II, lennikiem Wielkiego Księstwa Litewskiego w 1427 r., Moskwa pozostawała formalnie w stanie podwójnej zależności, od Złotej Ordy tatarskiej i od Litwy wielkiego księcia Witolda. Stan taki przetrwał aż do śmierci Witolda w 1430 r. Następnie wybuchł konflikt polsko-litewski i rozgorzały wojny domowe zarówno na Litwie, jak i w Moskwie, które samoczynnie "wygasiły" moskiewską zależność wobec Wilna (tym bardziej że kolejni władcy Litwy Świdrygiełło i Zygmunt Kiejstutowicz, nie dopominali się dalszego utrzymywania owego stanu zależności). Tymczasem do walki o tron moskiewski stanął Jerzy Dymitrowicz, który w 1433 r. zdobył Moskwę i wygnał stamtąd swego bratanka - Wasyla II. Nie udało mu się jednak zdobyć tatarskiego jarłyku (potwierdzenia swej władzy w państwie), więc szybko, bo już w pięć miesięcy później (we wrześniu 1433 r.) został obalony, a do władzy ponownie wrócił książę Wasyl. Jerzy nie pogodził się z przegraną, ponownie zgromadził swych zwolenników i w marcu 1434 r. znów zdobył Moskwę (trzymając rodzinę zbiegłego Wasyla jako zakładników). Ponownie nie panował jednak długo, gdyż w początkach czerwca tego roku, w dziwnych okolicznościach - zmarł. Tron objął na krótko (zaledwie miesiąc), jego najstarszy syn - Wasyl Kosooki, który szybko został pokonany przez Wasyla II i uznał jego władzę (choć w 1436 r. raz jeszcze się zbuntował).
Okres zamętu wewnętrznego w państwie moskiewskim, był również czasem, gdy do Tatarów przestała płynąć danina z tych ziem. Zresztą Wasyl II coraz intensywniej dążył do uniezależnienia się od tatarskiego protektoratu, co w 1439 r. spowodowało wielką wyprawę zbrojną chana (który notabene również tytułował się ... ruskim carem), Kuchuk Muhammada - na Moskwę. Miasto nie zostało co prawda zdobyte, ale tatarskie zagony pustoszyły kraj aż do 1445 r. W tymże roku Wasyl II postanowił wreszcie zakończyć tatarskie podjazdy i wydać chanowi jedną, decydującą bitwę, która zadecyduje o przyszłości jego księstwa. Do tego starcia doszło pod Suzdalem, a w jego wyniku armia moskiewska została doszczętnie rozbita, zaś książę Wasyl dostał się do tatarskiej niewoli i w zamian za swe uwolnienie, musiał zapłacić ogromny okup, będący jednocześnie zadośćuczynieniem za poprzednie lata, gdy daniny te nie płynęły do Ordy.Tymczasem w Moskwie na krótko (lipiec-październik 1445 r.), władzę przejął młodszy syn Jerzego Dymitrowicza - Dymitr Szemiaka, który po powrocie księcia Wasyla, został szybko obalony i musiał ratować się ucieczką z miasta. Tym samym Wasyl ugruntował swą władzę, ale wciąż nie udało mu się zrzucić tatarskiej zwierzchności.
Tymczasem na Litwie, po śmierci wielkiego księcia Witolda, władzę objął młodszy brat króla Polski - Władysława II Jagiełły, Świdrygiełło (27 października 1430 r.). Ponieważ większość panów polskich była przeciwna tej kandydaturze, Świdrygiełło zawarł sojusz z Zakonem Krzyżackim (czerwiec 1431 r.) i rozpoczął się zbrojny konflikt polsko-litewski (drugi na taką skalę od zawarcia Unii w Krewie z 14 sierpnia 1385 r. - pierwszy bowiem miał miejsce w latach 1389-1392 - co ciekawe w tej wojnie po stronie Krzyżaków - na których czele stał wielki mistrz Konrad Wallenrod - i wspierającego ich wówczas Witolda, uczestniczył m.in.: angielski następca tronu, przyszły król Anglii Henryk IV Lancaster. W wyniku zawartej w 1392 r. ugody, książę Witold został - z nadania Jagiełły - nowym wielkim księciem Litwy. Jego w dużej mierze niezależna od Polski władza, została dodatkowo potwierdzona w 1401 r. w unii wileńsko-radomskiej). Do pierwszego dużego konfliktu od tamtego czasu, doszło już w 1429 r. gdy książę Witold zapragnął zdobyć koronę królewską (co było równoznaczne z zerwaniem unii polsko-litewskiej), i choć jego śmierć w 1430 r. położyła kres tym zamiarom, to jednak objęcie władzy przez Świdrygiełłę (który także dążył do zerwania unii), było kolejną odsłoną tego sporu.
W połowie lipca 1431 r. Władysław Jagiełło wkroczył zbrojnie na Litwę,a już 21 lipca pod miejscowością Uściługa pobił i zmusił do odwrotu przeważające sił litewsko-rusko-tatarskie. Następnie Polacy ruszyli na Łuck (opanowując bez walki poszczególne miasta i twierdze na drodze przemarszu). Swidrygiełło zagrodził drogę Jagielle pod Kobiałkami, gdzie ponownie poniósł klęskę (12 sierpnia), a jego armia poszła w totalną rozsypkę. W tym samym czasie, druga armia polska pod wodzą Piotra Szafrańca, rozbiła pod Tywaniami, ruskie oddziały, idące na pomoc Świdrygielle. Poprosił on więc Jagiełłę o zawieszenie broni. Rozejm został podpisany w Czartorysku 1 września 1431 r. i miał trwać dwa lata. Jednak dokładnie w rok później - 1 września 1432 r. Świdrygiełło został obalony przez Zygmunta Kiejstutowicza i musiał ratować się ucieczką, zaś Zygmunt (rodzony brat Witolda, tak jak Świdrygiełło był rodzonym bratem Jagiełły), potwierdził w Grodnie (15 października 1432 r.) unię polsko-litewską (choć Władysław Jagiełło uznał władzę Zygmunta nad Litwą, dopiero w styczniu 1434 r. na prawie pięć miesięcy przed swą śmiercią, a Zygmunt władał Litwą do swej śmierci w marcu 1440 r. gdy na litewski stolec został powołany młodszy syn Władysława Jagiełły - Kazimierz Jagiellończyk (król Polski w latach 1447-1492). Tak oto władza zarówno w Polsce jak i na Litwie, ponownie została zjednoczona w ręku jednego człowieka. Potem panowali nad tymi dwoma krajami synowie i wnukowie Kazimierza IV Jagiellończyka.
Tymczasem Wasyl II konsekwentnie dążył do oderwania zależności Moskwy od Tatarów. Pierwszy ku temu krok (choć nie bezpośrednio skierowany przeciwko Złotej a po przemianowaniu w 1435 r. - Wielkiej Ordzie),został wykonany w 1448 r. gdy nowym metropolitą moskiewskim, wybranym na synodzie, został biskup Jonasz. Nie byłoby w tym wyborze nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Jonasz nie uzyskał zatwierdzenia ze strony biskupa w Konstantynopolu (który oficjalnie był zwierzchnikiem całego kościoła prawosławnego). Spowodowało to pierwszą w historii Rosji autokefalię, czyli uniezależnienie się lokalnego kościoła, od innej zwierzchniej władzy patriarchalnej. Litwa, w tym religijnym sporze, opowiedziała się po stronie Konstantynopola (który notabene w 1453 r. został zdobyty przez Turków Osmańskich i państwo bizantyjskie definitywnie przestało istnieć). W tym momencie Moskwa uznała się za "Trzeci Rzym", a swą wiarę za jedynie prawdziwą. Prawosławni Rusini i Litwini nie zaakceptowali tego stanu rzeczy i w 1458 r. powstało niezależne od Moskwy prawosławne arcybiskupstwo litewskie w Kijowie. Litwa (wraz z Polską), rozpoczęła też zdecydowaną ofensywę polityczną, mającą zdyskredytować Moskwę jako jedyne prawosławne państwo po upadku Konstantynopola i podważyć ich dążenia do "zjednoczenia ziem ruskich" pod wspólną wiarą.
W 1461 r. miała miejsce rzecz, której ani książę Wasyl II, ani też następca Jonasza (który zmarł w marcu 1461 r.) - metropolita Teodozjusz, się nie spodziewali. We wrześniu tego roku bowiem, chan tatarski - Hadżi Girej wydał sławny jarłyk, w którym przekazywał całą władzę nad wszystkimi południowymi i wschodnimi ziemiami ruskimi, którymi kiedykolwiek wcześniej władali Tatarzy ... królowi polskiemu Kazimierzowi IV Jagiellończykowi. Oznaczało to nic innego jak formalne przekazanie władzy suwerennej nad ruskimi księstwami (w tym oczywiście nad Księstwem Moskiewskim), w ręce polsko-litewskie. Formalnie więc Moskwa ponownie stawała się lennem, tym razem jednak Polski (ponieważ jednak Kazimierz panował zarówno w Krakowie jak i w Wilnie - również i Litwy). To było nie do pomyślenia dla moskiewskich książąt, którzy starali się uniezależnić od władzy tatarskiej, teraz zaś przechodzili pod władzę polsko-litewską, która była im równie niemiła. Następca Wasyla II, jego syn Iwan III (panujący w latach 1462-1505), podjął szeroką akcję dyplomatyczną, mającą unieważnić tatarski jarłyk. W 1463 r. wykonał pierwszy krok, zmieniając herb Księstwa Moskiewskiego ze św. Andrzeja zabijającego smoka, na dwugłowego czarnego orła, jednocześnie wprowadzając na dwór moskiewski bizantyjski ceremoniał.
W 1468 r. następca Hadżi Gireja, jego syn - Mengli I Girej, wydał kolejny jarłyk, w którym nie tylko potwierdzał nadania swego ojca, ale również przekazywał Litwie wiele ziem moskiewskich, które wcześniej do niej nie należały. To już musiało spowodować zbrojną kontrakcję Iwana III. Od 1456 r. Nowogród Wielki był już uzależniony od Moskwy, a nie od Litwy. W 1464 r. również Republika Pskowska, Wielkie Księstwo Riazańskie i Księstwo Jarosławlskie, dostały się w strefę wpływów moskiewskich. W 1470 r. Nowogród Wielki, czując coraz bardziej wzrastającą kontrolę moskiewską (pomimo faktu że ta republika wciąż jeszcze pozostawała niepodległa, a Moskwa bardzo dbała o zachowanie owych pozorów), poprosił o pomoc Kazimierza Jagiellończyka, sytuacja dla Moskwy stała się groźna.Dlatego też książę Iwan III postanowił w tymże 1470 r. uderzyć zbrojnie na Litwę. Wgłąb państwa litewskiego ruszyły dwie armie: jedna moskiewska, a druga z zależnego od Moskwy Księstwa Riazańskiego. Moskwicyni zaszli daleko, bardzo daleko. Zdobyli Wiaźmę, Borysów, Mińsk, Mołodeczno i stanęli pod Miednikami, a ich najdalsze zagony dotarły na przedpola Wilna (choć nie podjęły się ani oblegania, ani też zdobywania tego miasta). Natomiast armia Riazańska też dotarła aż pod Mińsk. Była to pierwsza, tak daleka wyprawa moskiewska i jednocześnie pierwsza, która dotarła na rogatki Wilna.
Kampania litewska 1470 r. niewiele jednak przyniosła. Pomimo sukcesów Moskale szybko się wycofali, nie obsadzając nawet już dobytych twierdz. Zaś w tym samym roku Litwa wysłała swego przedstawiciela (Michała Olelkowicza) jako namiestnika do Nowogrodu Wielkiego. Spowodowało to kolejny atak moskiewski, tym razem skierowany na Nowogród. W lecie 1471 r. książę Iwan III wyruszył ze swą armią na kampanię karną przeciw Nowogrodowi. 14 lipca nad rzeką Szełonią rozbił siły nowogrodzkie (ani Litwa ani Polska nie udzieliły wówczas Nowogrodowi żadnej pomocy militarnej), a samo miasto musiało skapitulować. Iwan III przyjął tytuł "Pana Nowogrodu" i odebrał Nowogrodzianom część uprawnień handlowych, które dotąd posiadali, jednak pozostawił wciąż formalnie niezależną Republikę Nowogrodzką i nie obsadził samego miasta swymi wojskami. Wiedział że wywołałoby to polsko-litewską kontrakcję zbrojną, bowiem układ z 1449 r. zabraniał Moskwie (jak również Polsce i Litwie) pozostawiania swej załogi w Nowogrodzie. Czyli więc choć realnie uzależnił od siebie Nowogród (i większość innych ruskich księstw), to formalnie nadal pozostawały one niepodległymi państwami, król Kazimierz Jagiellończyk nie miał więc żadnego pretekstu do interwencji militarnej.
Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że w 1472 r. Iwan III poślubił Zofię Paleolog, bratanicę ostatniego cesarza Bizancjum - Konstantyna XI Dragazesa, tym samym oficjalnie podkreślając ciągłość bizantyjskiej tradycji w ziemi moskiewskiej, a samej Moskwy jako "Trzeciego Rzymu", stolicy całego prawosławnego świata. W 1478 r. dodatkowo przyjął jeszcze tytuł "gosudara" czyli suwerena swego państwa (wciąż jednak obawiał się oficjalnie koronować jako car, gdyż tytuł ten wciąż posiadali tatarscy władcy Wielkiej Ordy). Notabene w tym samym roku, Iwan III ponownie obległ Nowogród (gdy miasto odmówiło tytułowania go carem, mimo że wcześniej posłowie nowogrodzcy użyli wobec niego takiego tytułu). W styczniu 1478 r. zdobył miasto przeprowadzając rzeż jego mieszkańców, po czym skasował wiec, rozwiązał republikę, wywiózł do Moskwy dzwon, zwołujący ludność na obrady, i włączył ziemię nowogrodzką i samo miasto w granice Księstwa Moskiewskiego. W 1480 r. zaś Iwan III ogłosił się niepodzielnym i niezależnym od Wielkiej Ordy tatarskiej - księciem moskiewskim, co wywołało tatarską inwazję na Moskwę, która (choć nie doszło do żadnej większej bitwy), zakończyła się jedynie złupieniem kraju przez Tatarów i ich odwrotem (część sił tatarskich została rozbita już podczas odwrotu nad gdzieś w dorzeczu Wołgi), tym samym utrzymano w mocy akt uniezależnienia się Moskwy od Tatarów, jednak realnym aktem uniezależnienia się Iwana III spod władzy Wielkiej Ordy, był jej ostateczny rozpad w 1502 r. Teraz władca moskiewski mógł już oficjalnie ogłosić się carem, choć stało się to dopiero w 1547 r.
DRUGA WYPRAWA ROSYJSKA
NA WILNO
1518 r.
LITWA/POLSKA - ROSJA
4:2
W 1512 r. wybuchła kolejna już wojna litewsko-moskiewska. Była to też już druga wojna, w którą zaangażowana została Polska (po raz pierwszy w latach 1507-1508). W 1509 r. Psków poddał się Moskwie, a w roku następnym został bezpośrednio włączony do Księstwa Moskiewskiego i tym samym przestała istnieć Republika Pskowska. Deportowano największe i najbogatsze rodziny z tego miasta, a na ich miejsce przysłano Moskwicynów (była to więc prawdziwa moskwizacja Rusi). Władcą moskiewskim był w owym czasie syn Iwana III - Wasyl III (panował w latach 1505-1533), który uwolniwszy się od więzów tatarskich, oraz podporządkowawszy sobie (opanowany jeszcze przez jego ojca) Nowogród i Psków, postanowił zawalczyć o dalsze ziemie ruskie. Jego celem teraz był Smoleńsk. W tym samym czasie król Polski i wielki książę litewski, młodszy syn Kazimierza IV Jagiellończyka - Zygmunt I (panował w latach 1506-1548), zawarł sojusz z chanem tatarskim (z Chanatu Krymskiego) - Mengli I Girejem, który wyprawił się w lecie 1512 r. na Moskwę, łupiąc po drodze okrutnie cały kraj. Do Moskwy jednak nie doszedł, gdyż łupy jakie zdobył po drodze, uznał za wystarczające i zawrócił w kierunku Kijowa, gdzie zgodnie z umową, przekazał Polakom i Litwinom 1/3 zagrabionych na Moskwie łupów.
W tej sytuacji w grudniu 1512 r. na Litwę ruszył Wasyl III, oblegając Smoleńsk, Witebsk, Połock, oraz podchodząc pod Mińsk i Kijów. W styczniu roku następnego, ofensywa wojewody kijowskiego - Jerzego Radziwiłła, zmusiła księcia Wasyla, do pośpiesznego złożenia oblężenia Smoleńska i wycofania się do Moskwy. Podobnie było pod Witebskiem, tylko że tutaj siły moskiewskie nie uszły na samą wieść o zbliżaniu się Litwinów (jak to miało miejsce w Smoleńsku czy Połocku), tylko przyjęły bitwę w wyniku której zostały całkowicie rozbite. Pod Kijowem było podobnie, i w wyniku odniesionego tam zwycięstwa, oddziały litewskie weszły wgłąb państwa moskiewskiego, dochodząc prawie pod Nowogród Siewierski. Ofensywa zaś hetmana wielkiego litewskiego - Konstantego Ostrogskiego, spowodowała wyparcie Moskali ze wszystkich północnych ziem Wielkiego Księstwa Litewskiego. W wyniku tej klęski, Wasyl III sprzymierzył się z cesarzem rzymskim - Maksymilianem I Habsburgiem (luty 1514 r.), oraz z Tatrami przeciwko Polsce i Litwie. Tatarzy uderzyli na ziemię kijowską, łupiąc ją bez litości, natomiast Wasyl III ponownie wyruszył na Smoleńsk, który (w wyniku braku odsieczy), musiał skapitulować (po miesięcznym oblężeniu) w lipcu 1514 r. (również dzięki przysłanym przez cesarza Maksymiliana, niemieckim inżynierom i puszkarzom).
Wasyl, w zdobytym Smoleńsku przeprowadził dokładnie taką samą akcję, jak wcześniej w Nowogrodzie Wielkim i Pskowie, wywożąc wgłąb państwa moskiewskiego dużą część ludności miasta, a na ich miejsce sprowadzając osiedleńców z Moskwy. Po tym zwycięstwie książę moskiewski opanował szereg miast, takich jak Mścisław, Krzyczew, Dubrowna oraz Druck. Upadek Smoleńska, odbił się ogromnym szokiem w całym polsko-litewskim państwie. Smoleńsk był bowiem dużym miastem i jednocześnie główną twierdzą, wiodącą zarówno w kierunku Moskwy, jak i Wilna. Tym samym wytrącano Polakom i Litwinom strategiczne pierwszeństwo w dokonywaniu najazdów na ziemie rosyjskie, a jednocześnie zyskiwał taką możliwość władca Moskwy. W 1862 r. Jan Matejko namalował swój słynny obraz - "Stańczyk", na którym to właśnie umieścił nadwornego błazna króla Zygmunta I - Stańczyka, siedzącego w smutku i zamyśleniu na wiadomość o utracie Smoleńska, gdy nieopodal trwa na Wawelu bal królewski. Smoleńsk i Stańczyk, zostali w tym przypadku użyci przez Matejkę, jako alegorie przyszłych losów Ojczyzny, która w czasach Jana Matejki była już od dziesięcioleci pod zaborami (notabene ten obraz - oczywiście kopię - powiesiłem sobie bezpośrednio nad łóżkiem). Po zdobyciu Smoleńska, armia moskiewska ruszył teraz wgłąb państwa litewskiego.
"STAŃCZYK"
JANA MATEJKI
Pod miejscowością Orsza 8 września 1514 r. drogę prawie 80 tys. Moskali pod wodzą Iwana Czeladnina, zastąpiły siły polsko-litewskie, pod dowództwem hetmana wielkiego litewskiego - Konstantego Ostrogskiego, wiodącego ze sobą 30 tys. armię. Bitwa zakończyła się totalnym pogromem wojsk moskiewskich, a ich straty były ogromne (zginęła prawie połowa armii, czyli ok. 40 tys. Moskwicinów, wielu też dostało się do niewoli), zdobyto też cały moskiewski obóz. Natomiast straty polsko-litewskie był niewielkie - ok. ... 2 tys. zabitych. Zwycięstwo to, odbiło się szerokim echem w całej ówczesnej Europie i spowodowało zerwanie sojuszu cesarsko-moskiewskiego. Zygmunt I, chcąc popisać się swoją potęgą, wysyłał zdobytych w tej bitwie jeńców, jako swoiste "podarki" do Wiednia, Wenecji, Bidy i Paryża, zaś poeci zaczęli układać o tej bitwie wiersze i piosenki. Niestety, pomimo tak wielkiego zwycięstwa, nie udało się Ostrogskiemu odbić Smoleńska (Polacy ponownie zdobędą to miasto dopiero w 1611 r.). Mimo to, wszystkie inne rosyjskie zdobycze odzyskano ponownie.a Moskale uciekali w takim tempie, że z niektórych, opanowanych wcześniej twierdz, nie udało im się wyprowadzić całości swych załóg, które też zostały następnie wzięte w niewolę.
W kolejnych latach (1515-1516), Moskale wciąż dokonywali akcji łupieżczych na pograniczu moskiewsko-litewskim. W 1515 r. Janusz Świerczowski (kasztelan wiślicki i jednocześnie ambasador polsko-litewski w Imperium Osmańskim), przedsięwziął wyprawę na Moskwę, w wyniku której doszedł pod Toropiec (zdobywając po drodze Wielkie Łuki), natomiast Eustachy Daszkiewicz, ruszył z Czerkas na siewierszczyznę, pustosząc cały rejon Nowogrodu Siewierskiego. W 1516 r. ponownie dochodziło do kolejnych oblężeń (Moskale oblegli Witebsk, a Litwini Homel). W roku następnym hetman Ostrogski przygotowywał wielką wyprawę na Psków, jednak w bitwie pod miejscowością Opoczka, wysłany z 4-tysięcznym oddziałem na zwiad Iwan Lacki, poniósł porażkę i dalsza wyprawa wgłąb państwa moskiewskiego została odwołana. Też w marcu 1517 r. został zawarty, wymierzony w Polskę i Litwę, sojusz moskiewsko-krzyżacki, jednocześnie król Zygmunt zażądał zwrotu wszystkich ziem, jakie do tej pory zostały opanowane przez Moskali, na co oczywiście Wasyl III zgodzić się nie mógł i nie chciał. Owe żądania spowodowały jednak kolejny, wielki atak moskiewski na Litwę.
Na wiosnę 1518 r. wgłąb Wielkiego Księstwa Litewskiego, ruszyły trzy moskiewskie armie: jedna spod Smoleńska, a druga (południowa) ze Staroduba i trzecia (północna) spod Wielkich Łuków. Celem był Mińsk, Połock i (ewentualnie) Wilno. Głównie zaś chodziło o opanowanie Mińska, gdzie armia "smoleńska" i część armii starodubskiej, miały się połączyć, oraz Połocka. Oblężenie Połocka zostało zniesione, w wyniku zwycięskiej dla Polaków i Litwinów bitwy pod miastem, w której siły Olbrachta Gasztołda, Jerzego Radziwiłła i Jana Boratyńskiego, ponownie doszczętnie rozbiły Moskali. Natomiast armie "smoleńska" i "starodubska" po dokonaniu rajdu na Litwę, zawróciły z powrotem, niczego nie zdobywając. Ponownie (armii "smoleńskiej") udało się zbliżyć do rogatek Wilna, jednak Moskale ponownie nie próbowali oblegać miasta i szybko zawrócili (natomiast armia południowa, dotarła jedynie pod Słuck). Wojna jednak wciąż trwała.
TRZECIA WYPRAWA ROSYJSKA
NA WILNO
1519 r.
LITWA/POLSKA - ROSJA
4:3
W roku następnym sytuacja się powtórzyła, znów były trzy armie inwazyjne, wychodzące z baz w Starej Russie, Smoleńska i Staroduba. Prawie dokładnie taki sam był również przebieg oraz zyski z tej wyprawy. Armia moskiewska, wyszła ze Starej Russy, poniosła kolejną klęskę na przedpolach Połocka, z rąk Olbrachta Gasztołda i Jana Boratyńskiego i znów musiała w pośpiechu uciekać. Witebsk (do którego dotarło część sił ze Smoleńska), skutecznie obronił się sam i zmusił Moskali do odwrotu, zaś armie "smoleńska" i "starodubska", po spustoszeniu okolic Mińska i Mołodeczna, oraz ponownym podejściu na rogatki miasta Wilna, zawrócili z powrotem do Moskwy, niczego nie zyskując. Pomimo tych niekorzystnych dla strony moskiewskiej kampanii, nie ulegało już wątpliwości, że po utracie Smoleńska to stroną ofensywną stawała się Moskwa, zaś Litwa zaczęła przechodzić do działań obronnych, do defensywy. W kolejnym 1520 r. Moskale znów podeszli pod Połock i Witebsk i znów musieli się stąd ewakuować. Rok następny jednak, przyniósł pierwszą od dziesięcioleci polską wyprawę na Moskwę.
EUSTACHY DASZKIEWICZ
EUSTACHEGO DASZKIEWICZA
WYPRAWA NA MOSKWĘ
1521 r.
POLSKA/LITWA - ROSJA
5:3
Starosta czerkawski - Eustachy Daszkiewicz, postanowił w lecie 1521 r. przedsięwziąć pierwszą od dziesięcioleci, polsko-litewską wyprawę na Moskwę. W tym celu zebrał armię (w tym Kozaków) i sprzymierzył się z chanem tatarskim - Mehmedem I Girejem. Jego atak na stolicę państwa moskiewskiego, był zarówno dla samego księcia Wasyla III, jak i jego poddanych, prawdziwym szokiem. Od dawna bowiem przyzwyczajono się, że wojny toczą się w rejonach nadgranicznych, zaś sama Moskwa z jej potężnymi murami, jest bezpieczna i może nie obawiać się żadnego najazdu (tym bardziej że do żadnego takiego nie doszło już od kilku dekad). Tymczasem Daszkiewicz, ruszył z Czerkas z armią polsko-litewsko-kozacko-tatarską i w bitwie nad rzeką Oką, doszczętnie rozbił siły moskiewskie, wysłane przeciwko niemu przez Wasyla III. Następnie podszedł pod Moskwę i przystąpił do jej oblegania. Wasyl jednak, nie dysponując dużymi siłami w stolicy, postanowił zapłacić Daszkiewiczowi za odejście spod miasta. Przystąpiono więc do negocjacji w wyniku których książę moskiewski musiał zapłacić na tyle duży okup, aby zadowolić wszystkie strony, biorące udział w oblężeniu Moskwy. Gdy dobito targów, Daszkiewicz zwinął oblężenie i wrócił na Litwę.
W wyniku jednak tego ciosu, jakim niewątpliwie było dla księcia Wasyla oblężenie jego stolicy, postanowił on zawrzeć pokój z państwem polsko-litewskim. Król Zygmunt (który nie godził się na zatrzymanie Smoleńska w moskiewskich rękach), postanowił przystać na tę propozycję i 14 września 1522 r. zawarto polsko-litewsko-moskiewski rozejm na 4 lata, w wyniku którego Smoleńsk co prawda nadal pozostawał w granicach Moskwy, ale książę Wasyl nie mógł używać tytułu księcia smoleńskiego. Poza tym granica (prócz Smoleńska), pozostawała taka sama, jak przed wybuchem wojny w 1512 r. W 1526 r. rozejm ten przedłużono o 6 lat, zaś w 1532 r. jeszcze o rok. Kolejna wojna Polski i Litwy z Moskwą, wybuchnie w 1534 r.
KOZACY PISZĄ LIST DO SUŁTANA TURECKIEGO
"Ty, sułtanie, diable turecki, przeklętego diabła bracie i
towarzyszu, samego Lucyfera sekretarzu. Jaki z ciebie do diabła rycerz,
jeśli nie umiesz gołą dupą jeża zabić. Twoje wojsko zjada czarcie
gówno (...) ty świński pastuchu Wielkiego i Małego Egiptu, świnio armeńska,
podolski złodziejaszku, kołczanie tatarski, kacie kamieniecki i błaźnie
dla wszystkiego co na ziemi i pod ziemią, szatańskiego węża potomku i
chuju zagięty. Świński ty ryju, kobyli zadzie, psie rzeźnika, niechrzczony łbie, kurwa twoja mać (...) Teraz kończymy, daty nie znamy, bo
kalendarza nie mamy, miesiąc na niebie, a rok w księgach zapisany, a
dzień u nas taki jak i u was, za co możecie w dupę pocałować nas!
Podpisali: Ataman Koszowy Iwan Sirko ze wszystkimi zaporożcami"