Stron

sobota, 7 kwietnia 2018

SARMACKIE OPOWIEŚCI - Cz. II

NIEZWYKŁE

(CHOĆ CZĘSTO ZAPOMNIANE)

PRZYGODY I EUROPEJSKIE WOJAŻE

POLAKÓW od XVI do XIX wieku




1633 r.

BAJECZNY WJAZD PODSKARBIEGO

NADWORNEGO KORONNEGO 

JERZEGO OSSOLIŃSKIEGO DO RZYMU

 



 "ZATEM DOBRANOC KORONNI SYNOWIE,
ZACNYCH PRADZIADÓW ZACNI POTOMKOWIE,
A SŁUGI SWEGO NIE ZAPOMINAJCIE 
I DO RZYMU MI TO ŚWIADECTWO DAJCIE
 
 "O JEDNEJ KORTEZANCE PADEWSKIEJ, CO JĄ ZWANO SIGNORA DIAMANTE
JAN KOCHANOWSKI


 Wjazdy polskich magnatów i szlachciców do europejskich stolic zawsze były dość niezwykłe. Każda bowiem taka wyprawa stanowiła o splendorze króla i Rzeczypospolitej, zatem musiała być wyjątkowa. W latach 1605-1607 sporządzona została instrukcja poselska (rozbita na 27 rozdziałów) "Sposób odprawiania poselstw", która zalecała w jaki sposób należy się zachowywać na obcych dworach, udzielała rad  i wskazówek (instrukcja była tak naprawdę zbiorem wcześniejszych polskich poselstw m.in.: Erazma Ciołka, Jana Ocieskiego, Stanisława Mińskiego czy Piotra Dunina Wolskiego). Mówiła również o tym, że w poselstwach do papieża należy przewodnictwo oddawać osobie świeckiej, a nie duchownej, gdyż ta ostatnia "mniej waży w antykamerze papieskiej". W Rzymie bowiem, duchowny z innego kraju: "jeśli nie jest asystent, siedzi gorzej niż u nas pleban". Radzono tam również aby w poselstwie uczestniczyli też obcokrajowcy naprzemiennie (np. majordom Polak, kapelan Włoch, ale medyk Polak), oraz jaką trasę należy obrać, aby jak najszybciej dotrzeć do celu. Instrukcja była jedynie uzupełnieniem tego, co praktykowano u nas od bardzo dawna, jeśli chodzi o misje dyplomatyczne, a mianowicie człowiek wysyłany w taką misję, musiał być odpowiednio zaznajomiony zarówno z krajem do którego przybywał w poselstwie, jak i (mniej więcej) z relacjami panującymi wśród króla i jego otoczenia (często przydatne w tej mierze bywały znajomości, zawierane podczas studiów na uniwersytetach). 

Polscy posłowie byli uważani w całej Europie za dobrze wykształconych, władających kilkoma językami, obytych w świecie i niezwykle uprzejmych oraz pełnych smaku i elegancji (w 1573 r. francuski poeta Jean Dorat był pod wielkim wrażeniem polskiego poselstwa, które w tymże roku odwiedziło Paryż, czego wyrazem były jego słowa, zawarte relacji z owego spotkania, które brzmiały: "My, Gallowie, dziwimy się, Polacy, waszym postaciom, waszej ogładzie, jakby półbogom") i nie zmieniło tego wizerunku nawet niefortunne poselstwo Pawła Działyńskiego do królowej Anglii - Elżbiety I w 1597 r. (o którym już wielokrotnie pisałem). Jednak poselstwo podskarbiego nadwornego koronnego - Jerzego Ossolińskiego, jakie wyruszyło z Krakowa (15 września 1633 r.) w podróż poselską do Rzymu, przyćmiło wszystkie poprzednie tego typu poselstwa. Wjazd do Rzymu (20 listopada) był bowiem doprawdy bajeczny i ukazywał ówczesną potęgę Rzeczypospolitej polsko-litewskiej (poseł wenecki pisał w roku 1646 iż: "Polacy byliby strasznymi światu, gdyby się nauczyli porządku i posłuszeństwa", po czym wyliczał zasługi Polaków w walkach w Europie Zachodniej, w tym m.in.: "Kosztowne zaciągi obróciła Francyja na swój pożytek, dwa tysiące czterysta samej piechoty polskiej, uzbrojonej w kosy, dopomogło w następnym roku do wzięcia Dunkierki"). Wjazd Ossolińskiego do Rzymu porównywano wówczas do... drugiej inwazji Hannibala, a to z tej przyczyny, iż w jego orszaku było aż 10 wielbłądów, które musiały przejść Alpy. Do tego przepiękne karoce, konie podkute złotymi podkowami (które specjalnie gubiły na ulicach Rzymu) i w ogóle niezwykłe bogactwo całego orszaku (nawet 30 służących Ossolińskiego jechało na koniach o turkusowych rzędach, a przyozdobieni byli w piękne szaty w atłasowych, błękitnych frezjach, do tego siodła na których jechali były wysadzane drogimi kamieniami). 

Cały orszak liczył 300 ludzi i koni, 10 wielbłądów, mnóstwo karoc i wozów obładowanych bogactwem, do tego wzięci w niewolę Turcy i Tatarzy w turbanach (którzy prowadzili owe wielbłądy), mający stanowić swoistą atrakcję dla papieża i ludu Rzymu, dlatego też wszystko to razem wzięte przypominało prawdziwą inwazję Hannibala na Rzym. Orszak wyjechawszy z Krakowa w dniu 15 września, kierował się powoli w kierunku cesarskiego Wiednia. Następnie skierowano się do Leoben, potem St. Veit i Villach). W początkach października przekroczono rzekę Gall, po czym wjechano do Tarvisio. Cała droga nie była łatwą, bowiem musiano pokonywać góry i przełęcze, a także drogi zarzucone odłamkami skalnymi (co było niezwykle trudne dla dużych i ociężałych karoc, a szczególnie wozów obładowanych najróżniejszymi kosztownościami), szczególnie pod Camporosso i Pontebba a także pod Venzone. Często dochodziło też do sytuacji, że z braku mostów na rzekach, musiano pokonywać je wpław (nad Piawą o mal nie doszło z tego powodu do tragedii, gdy jedna z karoc została zniesiona przez fale rzeczną i jedynie dzięki szybkiej reakcji hajduka Michała nie doszło do tragedii i uratowano siedzące w niej osoby). Pewien problem nastręczały postoje, choć starano się obozować głównie w klasztorach (przede wszystkim sam Ossoliński i niektórzy z panów szlachty jego orszaku), a reszta po prostu rozbijała obóz pod danym miastem lub szukała sobie kwater. 


JERZY OSSOLIŃSKI




W Trewiso po raz pierwszy powitano orszak Ossolińskiego fanfarami, mowami powitalnymi i oficjalnymi przyjęciami w pałacach wielmożów (podczas jednego z takich przyjęć, Ossoliński zainteresował się kształtem jednej z willi, którą kazał dokładnie zmierzyć). Dalsza podróż przebiegała pod znakiem przyjęć i zwiedzania poszczególnych miast włoskich (Padwa, Rovigo, gdzie odbyło się przyjęcie w pałacu Roncalli, Polesella i gościna u signora Grimani, Ferrara i wreszcie Bolonia).  W Ferrarze władze miasta przywitały Polaków jeszcze nim ci ujrzeli bramy tego włoskiego miasta. Osobiście wyprawił się na ich przywitanie signor Domenico Danino, siostrzeniec kardynała Ferrary - Magalottiego. Po mieście oprowadzał ich książę Torquato. W Bolonii zaś powitał ich gubernator miasta signor Sant Mario, który oprowadził przybyszów po mieście (odegrano również komedię w palazzo Sforza. Potem zatrzymano się w Forli i Cesenie (w tym ostatnim mieście zorganizowano dla Polaków taką ucztę, że rano wszyscy biesiadnicy ledwie mogli ustać na nogach, mając tak potwornego kaca). W Rimini, w palazzo d'Arengo urządzono bal, połączony z tańcami (po raz pierwszy w swej podróży członkowie orszaku ujrzeli piękne włoskie damy, z którymi tańczono i konwersowano, choć ze względu na obecność mężów tych panien na sali, jakiekolwiek inne relacje, w tym dłuższe rozmowy były niemożliwe). Kolejne postoje to niekończące się przyjęcia, połączone (głównie z piciem ogromnych ilości wina) i zwiedzanie lokalnych miast. W Senigalli Ossoliński nocował w willi Włocha, który dumny był z tego, że lat temu kilka (1624 r.) widział przejazd polskiego królewicza Władysława (wówczas już króla Rzeczypospolitej), przez Senigallię do Rzymu.

Następnie odwiedzono Ankonę (gdzie podziwiano występ chóru mniszek z klasztoru brygidek), Loreto, Maceratę, Belforte, Muccię, Seravelle, Foligno i gdy opuszczano już Civita Castellana kolejnym etapem podróży był już bezpośrednio sam Rzym. Nim jednak orszak poselski Ossolińskiego wjechał do miasta, powitało go na jego rogatkach ok. stu karet, będących własnością poszczególnych posłów z najróżniejszych krajów, którzy witali go oficjalnie w imieniu swych monarchów i rządów. Ossoliński odpowiadał wszystkim w językach włoskim, hiszpańskim, francuskim, niemieckim, angielskim i jeszcze kilku innych. Pamiętny bajeczny wjazd polskiego orszaku do Rzymu, miał miejsce w kilka dni później. Tak oto ów wjazd widział anonimowy naoczny świadek, włoski pisarz który pozostawił własną relację z tego wydarzenia: "Z taką pompą prowadzono Jego Mości do pałacu, pod górę della Trinita dei Monti (...) Wszystkie drogi i ulice, przez które ta jazda poszła, były zagęszczone karetami i bardzo wielką ciżbą ludzi, że trudno się było przecisnąć, a sama sława narodu polskiego i posła takowego była nader wielka, przy takim porządku i dostatku, gdyż w strojach było widzieć okazałość wielką, w siedzeniu na koniach prawie żołnierską postać, w postępkach poważność i skromność, a we wszystkich innych obyczajach animusze prawie pańskie i wspaniałe we wszystkim, a na dostatek prawie nieporównaną ludzkość i grzeczność, przez co prawie zniewolili sobie wszystkich w tym mieście, które przyzywa jednym głosem, że pamiętnika nie masz, który by widział taką pompę. Gdy wjeżdżał Jego Mość pan poseł w swój pałac, ex castro S. Angeli wypuszczono wszystkie strzelbę na przywitanie Jego Mości i na oświadczenie wielkiej radości wszystkiego Rzymu z przyjazdu pana tak wielkiego".

Wjazd był doprawdy bajeczny i wyżej wymieniona relacja Rzymianina, który ją oglądał nie oddaje w pełni jej piękna i bogactwa. W naszej pamięci przetrwała jedynie opowieść, jak to konie z orszaku Ossolińskiego specjalnie gubiły złote podkowy, które potem ochoczo zbierali mieszkańcy Rzymu, ale był to jedynie fragment dziejących się wydarzeń (choć bez wątpienia najbardziej imponujący). Niesamowite wrażenie musieli budzić również przybrani za husarzy i przyozdobieni w piękne stroje z aksamitu i atłasu, ze sterczącymi za ich plecami (na husarski sposób) piórami (z tą jednak różnicą iż były to... pióra pawie) służący Jerzego Ossolińskiego. Końskie uzdy i siodła były przetykane złotem, srebrem i drogimi kamieniami, ale równie wielką ciekawość budzili Turcy i Tatarzy w turbanach, którzy jechali na wielbłądach. Cały orszak wyglądał niczym wyjęty z jakiegoś innego świata, ale oni stanowili dodatkowy element orientalizmu. Ossoliński wiózł również papieżowi Urbanowi VIII bogate dary, załadowane na wozach, wygłosił też na jego cześć sławną mowę pochwalną. Długo jeszcze w Rzymie wspominano tę polską ambasadę (Ossoliński jechał do Rzymu, aby objąć urząd polskiego posła przy Stolicy Apostolskiej), a papież dzięki uzyskanym darom, mógł sprawić mieszkańcom Rzymu nie lada przyjemność, doprowadzając by jednego dnia z miejskich fontann zamiast wody, płynęło wino.




Podobnie widok wziętych w niewolę (choć równie bogato przybranych) muzułmanów musiał przypominać mieszkańcom Rzymu i innych włoskich miast, że to właśnie Rzeczpospolita polsko-litewska stanowi największą i najpewniejszą zaporę przeciwko rozlewaniu się islamu na Europę i że to "Polska jest najsilniejszą fortecą całej Europy przeciwko ludom barbarzyńskim" ("Poloniae totus Europae adversus barbarorum nationum" - taki napis znalazł się na łuku triumfalnym w Paryżu w roku 1573). Pięćdziesiąt lat po owym świetnym poselstwie Jerzego Ossolińskiego do Rzymu, ponownie przekona się o tym cały świat, gdy husaria Rzeczypospolitej dosłownie zmiecie 300 000 tureckich i tatarskich wojsk, które obległy Wiedeń i już czuły się jego panami.         







GERMAN DEATH CAMPS

NEVER POLISH



CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz