Stron

sobota, 8 grudnia 2018

WINO, KOBIETY I... TRON WE KRWI - CZYLI PONURY CIEŃ BIZANCJUM - Cz. II

NIM JESZCZE

NAD KONSTANTYNOPOLEM

ZAŁOPOTAŁ ZIELONY 

SZTANDAR MAHOMETA


"WIĘC DZIŚ PIĆ TRZEBA, DZISIAJ WOLNĄ NOGĄ UDERZAĆ ZIEMIĘ Z TANECZNYM ZESPOŁEM, DZIŚ LAĆ OFIARY NA OŁTARZE BOGOM I SALARYJSKIE PRZYOZDABIAĆ STOŁY. PRZEDTEM ZDOBYWAĆ Z PIWNICY CEKUBA NIE BYŁO GODNYM, TAŃCZYĆ I UCZTOWAĆ, KAPITOLOWI, GDY GROZIŁA ZGUBA, I GDY OJCZYŹNIE GROZIŁA KRÓLOWA. GDY WIODĄC Z SOBĄ OHYDNE RZEZAŃCE, CHCIAŁA NA GRUZACH - GDZIE JEST RZYM? - ZAPYTAĆ I ZDOBYĆ ZIEMIE, AŻ PO ŚWIATA KRAŃCE, SŁAWĄ I SZAŁEM POWODZEŃ UPITA"

HORACY
"ODA DO KLEOPATRY"




I

JAK AZJATKA Z AFRYKANEREM

(CZYLI PIERWSZA "BIZANTYJKA"

NA RZYMSKIM PALATYNIE)


 



Nie! Nie o królowej Kleopatrze będzie dzisiejszy temat. Ani o niej, ani o innych kobietach z tzw.: rzymskiego wschodu, które odcisnęły swe piętno na losach rzymskiego państwa. Kleopatra bowiem, jak również Berenika czy chociażby dostojna augusta Pompeja Plotyna (miłośniczka orientalizmu i języka greckiego, który potem stanie się urzędowym w Cesarstwie Bizantyjskim), mimo wielu jej prób, nie zdołała zapanować nad Rzymem. Mężczyźni, których wspierała nie zdobyli władzy dyktatorskiej, takiej, która jej właśnie by odpowiadała. Podobnie Berenika, żydowska księżniczka i kochanka Tytusa, który miłował ją tak długo, póki nie objął władzy po śmierci swego ojca. Gdy już przywdział purpurę, jego związek z Bereniką jakoś automatycznie również dobiega końca. Co zaś się tyczy Plotyny, owszem ma ona spore zasługi w kwestii krzewienia greki na Wschodzie Imperium Rzymskiego, ale mimo wszystko nie była to kobieta, która wywodziłaby się z terenów Wschodu (pochodziła z galijskiego miasta Nemausus, dzisiejszego francuskiego Nimes). Dlatego też pomimo wszystkich zalet tamtych kobiet, nie można ich uznać za pierwszych wschodnich władczyń (czy też współmałżonek władców) w dziejach Imperium. Bez wątpienia więc tytuł "pierwszej Azjatki" przysługuje więc innej niewieście - Julii Domny, która przeniosła na Zachód wiele elementów wschodniego orientalizmu, łącznie z pewnymi wzorcami matriarchatu, który nigdy wcześniej nie zaistniał w Rzymie w takiej skali. Oczywiście, nie należy też przesadzać w drugą stronę, ale ów fakt jest znamienny, gdyż łączy się też w pewien sposób ze swoistą "feminizacją Rzymian", czyli odchodzeniem od surowych wzorców republikańskich i dążeniem ku przesyconemu erotyzmem, a także i despotyzmem - orientalizmowi Wschodu.

"Dwa są tylko narody w Europie" - jak mawiał cesarz Napoleon - "Dwa tylko - Wschodni i Zachodni", i tak też należy rozumieć dzieje Rzymu, który tworzył się na połączeniu (i wymieszaniu) obu tych pierwiastków. Rzymianie, wyrośli na tradycji republikańskiej, na tradycji pasterzy owiec znad palatyńskich wzgórz, których kobiety - dzielne "góralki", choć posłuszne i oddane swym mężom, znały swoje miejsce w całej tej społecznej hierarchii - nie akceptowali wielu wschodnich naleciałości, które łączyły w sobie nie tylko rozbuchany erotyzm, ale i właśnie zamiłowanie do przemocy, do sadyzmu. Rzymianie to byli prości ludzie, zabijali by ukraść innym ziemię, zdobyć złoto lub niewolników - by ci na nich harowali, ale, jeśli nie zachodziła ku temu konieczność - nie znęcali się nad pokonanymi ani też nad swoimi niewolnikami. Kultura Wschodu znała zaś takie zwyczaje jak choćby... palenie dziećmi w piecach ku czci własnych bogów, co było nie do przyjęcia dla człowieka wyrosłego w kręgu kultury chociażby nad-tybrzańskich wzgórz, czy otoczonych górami niezależnych polis. Oczywiście ci ludzie też mieli swoje własne zwyczaje, które z punktu widzenia współczesności uznalibyśmy za co najmniej barbarzyńskie, ale sposób rozumowania mieszkańców Wschodu i Zachodu diametralnie się różnił. Na Wschodzie bowiem istniały dawne kultury, w których władza najpierw despotycznych kapłanów, a następnie królów nie znających litości nad poddanymi, była czymś naturalnym - naturalnym zjawiskiem nadanym przez potężnych bogów. Dlatego też każdy poddany (bez względu na pozycję czy stan materialny) musiał przed władcą upaść na ziemię, z głową skierowaną tak nisko, że wręcz dotykała ziemi. Władca też miał pełne prawo dysponować wszystkim co jego poddany posiadał, nie tylko majątkiem, ale również żoną, dziećmi czy wszelkim dobytkiem żywym. Mógł do woli uśmiercić każdego, kogo zapragnął, bez żadnej konsekwencji z tego wynikającej. Władza wschodniego monarchy bowiem nie podlegała żadnym ograniczeniom, no może prócz tych, które były interpretowane jako "przykazania bogów".


 


Oczywiście człowiek Zachodu nie był ani mniej religijny ani dewotyczny od tych ze Wschodu (dziś już powszechnie wiadomo, choć jeszcze kilka lat temu archeolodzy spierali się na ten temat, że pierwszą i jedyną formą lepiszcza, który spajał daną zbiorowość we wspólnym celu, nie była ani potrzeba ochrony przed wrogiem zewnętrznym, ani też bogacenie się w handlu z innymi plemionami, ale... wiara, świątynia. Żadna po-potopowa ludzka zbiorowość nie zjednoczyłaby się we wspólny plemię, gdyby nie spajała ją wiara, a pierwszą budowlą, jaką stawiało nowe plemię na swojej ziemi - była świątynia. Nie ma, i nigdy nie istniały oraz nie zaistnieją cywilizacje ateistyczne co oznacza że w człowieku tkwi bardzo silna potrzeba uzewnętrzniania swoich niematerialnych pragnień, ponad to, co otacza nas dokoła). To niekiedy tworzyło bardzo niebezpieczne sytuacje, które szczególnie silnie zaobserwować można na Wschodzie (co oczywiście nie oznacza że na Zachodzie ich nie było, tylko w mniej widocznej formie). Jednym z bardzo "niefajnych" kultów, jest chociażby asyryjski kult boga Assura - żądnego krwi, jak również żydowski kult boga Jahwe i wszystkich jego poprzedników. Zauważmy bowiem, że przed nastaniem epoki Jezusa z Nazaretu, Biblia, którą pozostawia nam w spadku tradycja judaistyczna, wręcz... ocieka krwią. Żydowski Jahwe wciąż domaga się kolejnych morderstw od swego "ludu wybranego", mają mordować, zabijać, niszczyć, palić, wycinać, tak aby nie pozostawić przy życiu nawet jednej kobiety z wrogiego plemienia, nawet jednego dziecka. I co ciekawe, to wszystko w ramach nazistowskiej teorii "rasy panów", bo jak inaczej można przetłumaczyć misję "ludu wybranego", powołanego przez boga do panowania nad innymi podludźmi. Wygląda na to, że w tradycji judaistycznej zakiełkowało zło, które potem po prostu przejął dla swojej teorii "rasy panów" Hitler. Wystarczy poczytać Stary Testament by przynajmniej zastanowić się czy bóg, który przemawiał do "ludu wybranego" był tym samym, o którym mówił Jezus Chrystus, podczas swej ziemskiej wędrówki?





Nie będę teraz się nad tym rozwodził, powstaje jednak pytanie, czy bóg (jakikolwiek bóg), który pragnie wymordowania innych ludzi, w imię jakiejś nazistowskiej idei "rasy panów"... jest bogiem. A może to jakiś złośliwy demon, jakaś istota, która podawała się za boga Jahwe, aby przejąć kontrolę nad Izraelitami? Dziś te pytania pozostają już jednak w formie przypuszczeń i domysłów, a nie ślepej wiary, jako że Chrześcijanie otrzymali zupełnie coś nowego - Nowy Testament, który całkowicie wyzerował ten pierwszy, czyniąc z niego jedynie formę pewnego historycznego przekazu. W Nowym Testamencie Jezus Chrystus objawia nam Boga, tego, o którym często zapominamy - Boga Stwórcę. Nawet sobie nie wyobrażamy, nie mając skali porównawczej okresów o których mówimy, jak rewolucyjną zmianą była nauka Jezusa z Nazaretu dla wszystkich pokoleń ludzi, żyjących na Ziemi. Co nie znaczy że Chrześcijaństwo należy w 100 % uznać za naukę Chrystusa, ono też przez wieki zostało skutecznie wykoślawione i zdegenerowane. Ale czy sam fakt niegodziwości, zbrodni i dewiacji wielu papieży na przestrzeni wieków, może być wykładnią dla słów Jezusa: "Ty jesteś Piotr, czyli Skała, a na tej skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą". Warto się nad tym zastanowić. Wschód czerpał więc całymi garściami z despotycznych kultów, gdzie miażdżenie głów pokonanym wrogom, było naturalnym przejawem panowania. Faraonowie egipscy depczą po czaszkach swoich wrogów, Asyryjczycy mordują jeńców ku chwale swego boga Assura, Babilończycy oddają cześć Mardukowi, który również posiada wiele negatywnych aspektów. Nie oznacza to oczywiście że wszyscy bogowie Wschodu są postaciami negatywnymi (w dużym uogólnieniu, gdyż jak można jedynie określić boga "postacią negatywną", gdy ten wciąż domaga się od swoich wyznawców daniny krwi), zaś bogowie Zachodu byli tylko "pozytywni".

Mimo to kulty zachodnie są jakoś bardziej związane z naturą (która jednak nie zawsze bywa "pozytywna"). Zarówno Grecy, Rzymianie jak i ludy słowiańsko-celtyckie z dalekiej Północy, nie posiadają w swoim panteonie bogów aż tak wynaturzonych, którzy albo domagaliby się od nich ciągłych ofiar z ludzi, albo uważali swój lud z "wybrańców", którym wszyscy inni muszą służyć, a jeśli nie, to można ich bezkarnie zabić (wręcz jest to nakazane), łącznie z żonami i dziećmi (Holokaust jak się patrzy). Nie zamierzam jednak tutaj opisywać czy przybliżać tych religii, pragnę jednak aby uświadomić sobie pewną różnicę mentalną kultów Wschodu i Zachodu. Dlatego też na młodym Oktawianie Cezarze (późniejszym Auguście), wielkie, choć negatywne wrażenie zrobiło, ukorzenie się przed nim (padając na twarz) całej dworskiej elity pokonanej królowej Kleopatry, którzy uznali go za nowego władcę Egiptu. Oktawian był Rzymianinem wyrosłym na tradycji republikańskiej, człowiekiem (pomimo młodego wieku) starej daty. Dlatego też takie przejawy upokorzonego służalstwa nie radowały go, a co najwyżej dziwiły. To samo zastał przecież w komnacie królowej, która, gdy wszedł, upadła przed nim na ziemię, oddając mu pokłon jako nowemu władcy i swemu protektorowi (czyniła wówczas wszystko aby ocalić życie swego syna - Cezariona, zrodzonego z romansu z Cezarem, który jako syn "Boskiego Cezara" był zagrożeniem dla pozycji Oktawiana - syna adoptowanego). Ale wróćmy do tematu i do owej Julii Domny, pierwszej Azjatki w purpurze, pierwszej wschodniej cesarzowej Rzymu, i pierwszej kobiety, która (kierując się orientalnymi zwyczajami Wschodu) zapoczątkowała w Rzymie okres "rządów kobiet", czy też: "rzymskiego matriarchatu".

Julia Domna przyszła na świat ok. 165 r. w syryjskim mieście Emesa (dziś Homs) nad Orontesem. Wbrew temu, co pisano na jej temat potem (próbując jej przypisać pochodzenie z ludu), wywodziła się z możnego syryjskiego rodu spokrewnionego z dawnymi władcami Emesy. Ród ten w czasach Julii był już nie tylko zhellenizowany, ale i zromanizowany (posiadali bowiem obywatelstwo rzymskie). Ojcem Julii Domny był kapłan lokalnego bóstwa Emesy, boga Elegabala (który realnie był... meteorytem, niegdyś spadłym na ziemię, posiadającym kształt stożka i czarny odcień) o imieniu Gajusz Juliusz Basjanus. Do końca trudno ocenić jakiej urodą odznaczała się młoda Syryjska, bowiem wszystkie monety ukazujące jej postać z czasów późniejszych (gdy była już mater castrorum et senatus et patriae - "matką obozów legionowych, senatu i ojczyzny"), zawsze ukazują ją z profilu (podobnie zresztą jak i wszystkie rzymskie cesarzowe). Istnieją w zasadzie dwa portrety Julii Domny, ukazujące jej twarz frontalnie. Pierwszy to drewniane malowidło z Egiptu (z czasów gdy Domna ze swym mężem zwiedzała zabytki kraju nad Nilem). Na portrecie tym cesarzowa wypada dość ładnie, aby nie powiedzieć iż jest doprawdy urocza. Drugi portret został wykuty w marmurze i znajduje się w Rzymie. Jest to tzw.: "Brama Srebrników" (Arcus Argentariorum) z 204 r., na którym znów Julia Domna wraz z rodziną została ukazana w sposób zarówno ładny jak i dostojny (jak przystało na rzymską matronę). Ale nie ma żadnych innych wiadomości na temat jej urody. Jej ojciec, jako potomek dawnych władców miasta, był też dziedzicznym kapłanem Elegabala (czarnego kamienia), co oznaczało iż nosił bogato zdobioną koronę i przetykane złotem szaty. Julia Domna miała też starszą siostrę o imieniu Julia Meza (urodzoną ok. 160 r.).




Przydomki Domna i Meza są pochodzenia semickiego (co oczywiście nie znaczy że żydowskiego). Domna wywodzi się z arabskiego słowa "dumayna" (czyli "czarna" - prawdopodobnie chodzi o kolor jej włosów), zaś Meza z arabskiego słowa "masa" ("chodząca powabnym krokiem"). Cognomen Domny tłumaczono również a języka aramejskiego na łacinę jako "Marta" ("Pani"). Emesa, w której się urodziła i wychowała była ładnym miastem, leżącym w niezwykle urodzajnej dolinie (stanowiła ośrodek handlowy na trasie ze Wschodu na Zachód). To właśnie w Emesie młoda dziewczyna po raz pierwszy spotkała swego przyszłego męża, choć jeszcze wówczas nie sądziła że zostanie jego żoną. Lucjusz Septymiusz Sewerus - bo o nim to mowa, był co najmniej dwadzieścia lat od niej starszy. Był co prawda mężczyzną postawnym i przystojnym, ale po pierwsze miał już żonę - Pakkę Marcjanę (i ponoć dwie córki, które zapewne zmarły w dzieciństwie, jako że nic o nich potem nie wiadomo), a poza tym, w roku, w którym po raz pierwszy się spotkali - 180, ona miała zaledwie piętnaście lat, on zaś był już 35-letnim politykiem i żołnierzem. Nie wiadomo jak układała się ta pierwsza ich relacja, ale fakt iż po śmierci żony Sewerus wrócił do Syrii by poślubić Domnę, miast postarać się o jakąś lepszą partię z Italii czy Afryki, musi dawać do myślenia. Swoją drogą ich stosunek w tym czasie musiał przypominać ten z filmu "Lolita". Sewerus też nie był rdzennym Rzymianinem, urodził się bowiem w prowincji Afryka, w mieście Leptis Magna, z rodziny która miała punickie korzenie. Jego ojciec - Publiusz Septymiusz Geta, poślubił Rzymiankę Fulwię Pię. Był dobrze wykształcony zarówno w grece jak i w łacinie, oraz rozpoczął studia prawnicze. Po skończeniu osiemnastu lat wstąpił do wojska, gdzie dosłużył się stopnia trybuna. W 169 r. oficjalnie rozpoczął swoją karierę polityczną, otrzymując kwesturę i wchodząc do senatu. W latach 170-171 przebywał w Hiszpanii (gdzie też sprawował kwesturę), następnie w 171 r. powrócił na krótko do Afryki, aby zająć się kwestiami spadkowymi po śmierci swego ojca, a ok. 172 r. wysłany został na Sardynię i w 173 r. znów do powrócił do Afryki (tym razem już jako legat u boku namiestnika). 

W 174 r. wyjechał do Rzymu, objąć godność trybuna ludowego. W tym też czasie (ok. 175 r.) ożenił się z Pakką Marcjaną - którą zapewne szczerze kochał, jako że jeszcze długo po jej śmierci i już po ślubie z Julią Domną, fundował jej miejsca pamięci w Afryce. Dała mu ona dwie córki (nic o nich nie wiadomo, zapewne zmarły jeszcze w dzieciństwie). Potem wyjeżdża ponownie do Hiszpanii, gdzie obejmuje urząd legata. Stamtąd w 180 r. zostaje skierowany do Syrii, jako dowódca IV legionu syryjskiego, gdzie przebywa ok. dwóch lat. W 182 r. jego kariera spowalnia, a on sam jakby zaczął wycofywać się z życia politycznego. Zapewne było to związane z wielką polityczną aferą, jaka wówczas wybuchła w Rzymie, w kręgu dworu i senatu. Mianowicie w tymże roku (182) doszło do zamachu na młodego cesarza - Kommodusa (Lucjusza Eliusza Aureliusza Kommodusa) syna zmarłego przed dwoma laty cesarza-filozofa Marka Aureliusza. Kommodus, w chwili objęcia władzy nie miał nawet 19 lat. Od początku postępował bardzo nierozważnie. Gdy w swym namiocie konał Marek Aureliusz, on już ogłosił że nie zamierza dalej walczyć o poszerzenie granic Rzymu za Dunaj i rozkazał wycofanie się legionom na tę rzekę. Oznaczało to oddanie bez walki ogromnych terenów, wywalczonych w ciężkich bojach przez jego ojca, co spotkało się z oburzeniem i niechęcią tak wojskowych jak i dostojników cywilnych. Szczególnie mocno zaprotestował Klaudiusz Pompejanus, wódz i przyjaciel Marka Aureliusza, żonaty z jego córką a starszą siostrą Kommodusa - Lucyllą. Powiedział że Rzym jest tam, gdzie przebywa cesarz i że obowiązkiem władcy jest dokończenie podboju ziem naddunajskich w Środkowej Europie (doszli do terenów dzisiejszych Czech). Cesarz jednak się uparł i Rzym oddał bez walki ogromne tereny, które wcześniej zdobył - był to już ostatni tak wielki wysiłek militarny Imperium na Północy, od tej chwili Rzym będzie się już tylko bronił przed atakami tamtejszych ludów.

Nie zapomniał jednak Pompejanusowi jego słów (Pompejanus jest pierwowzorem Maximusa Decimusa Meridusa z filmu "Gladiator" Ridleya Scotta z 2000 r., którego zagrał tam Russel Crowe). Pierwsze dwa lata upłynęły spokojnie i pomyślnie dla państwa (udało się np. uporządkować sytuację agrarną w Afryce, gdzie dzierżawcy narzucili tak wyśrubowane normy podwykonawcom, iż ci realnie zostali sprowadzeni do darmowej, niewolniczej siły roboczej. Ustawa z 182 r. przyznawała im znaczne pod tym względem swobody i uwalniała spod całkowitej władzy dzierżawców), a to głównie dlatego, że wciąż rządzili starzy politycy z czasów Marka Aureliusza, zaś Kommodus zupełnie do władzy się nie wtrącał. Wystarczyło mu iż mógł poświęcać się orgiom, obżarstwu (był bodajże pierwszym, który do Europy wprowadził zwyczaj zjadania pokarmu z nagich kobiecych ciał), walkom gladiatorów, które uwielbiał (lubił też prywatne pokazy walczących kobiet, takich gladiatorek, które podczas jego panowania osiągnęły swoje apogeum. Ostatecznie walki kobiet na arenie zostaną zakazane przez cesarza Septymiusza Sewera w 200 r. pod wpływem skarg, płynących od obywateli, niezadowolonych z tego typu rozrywki. Po roku 200 kobiet na arenach aż do całkowitego zakazania walk gladiatorów w 404 r. - już nie było). Lubił też wyścigi rydwanów i sam powoził (jak również występował na arenie jako odrodzony Herkules, popisując się ciosami w walce z gladiatorami, którzy przecież nie mogli go nawet zranić). Mimo to, cesarz mianował uczynił swymi zausznikami dwóch ludzi. Pierwszym z nich był nowy prefekt pretorianów - Sekstus Tygidiusz Perennis - człowiek bez skrupułów zdolny wykonać każdy rozkaz swego władcy (choć gwoli sprawiedliwości należy również stwierdzić że był również nieprzekupny i dobrze wykształcony), oraz niejaki Saoteros, pokojowiec cesarza, który był też organizatorem jego erotycznych zabaw.




Ci dwaj dzierżyli teraz realną władzę w państwie, mimo iż senatorom wydawało się że przez wygłupy i zabawy Kommodusa, to oni rządzą państwem. Ani Perennis ani Saoteros nie wtrącali się jednak do uchwalanych ustaw, jeśli nie mieli ku temu rozkazu cesarza. A ten wolał się bawić niż zajmować nudną polityką. Saoteros sprowadzał mu kobiety, które przebierano za boginie, a Kommodus następnie odbywał z nimi stosunek (wraz ze swym pokojowcem i całą resztą zaproszonych gości), a następnie kazał publicznie rozgłaszać że właśnie "wyruchał Artemidę" itd. Większości polityków w Rzymie to odpowiadało, uważali bowiem że lepiej jest by ów młokos deflorował panienki lub zabawiał się powożeniem rydwanem, niż zajmował realną polityką, w której mógłby doprowadzić do poważnych konsekwencji (takich, jak chociażby oddanie nabytków terytorialnych swego ojca). Jedyną osobą, która z niepokojem i trwogą spoglądała na poczynania Kommodusa, była jego starsza siostra - Lucylla. Nie chodziło tylko o gorszące zachowanie się cesarza, ale również o kwestie prestiżowe, jak choćby prawo do używania tytułu augusty i związane z tym honorowe przywileje. Lucylla, jako córka zmarłego cesarza Marka Antoniusza i siostra panującego władcy - Kommodusa, uważała że ma prawo do tego tytułu. Ale w 178 r. Marek Aureliusz ożenił Kommodusa z pewną dziewczyną (mniej więcej była jego rówieśnicą) - Bruttią Kryspiną, wywodzącą się z majętnego i szlachetnego rodu Bruttiów. Stary cesarz chciał aby jego dzieci powiązać z najlepszymi i najbardziej godnymi partiami Imperium, stąd ożenek Kommodusa z Kryspiną (której ojciec członek bractwa kapłańskiego Boskiego Hadriana, był przyjacielem Marka Aureliusza), i Lucylli z Klaudiuszem Pompejanusem, dobrym żołnierzem, wodzem i druhem. Chciał żeby jego dzieci były szczęśliwe i aby żyły dostojnie i godnie - na tym polu jednak poniósł porażkę. 

Lucylla nie znosiła młodszej od siebie o ok. dziesięć lat Kryspiny, która, jako żona cesarza uważała iż to ona ma prawo do tytułu augusty i związanych z nim dostojeństw. Kryspina w 182 r. miała zaledwie dwadzieścia lat, była więc młoda, a wszystkie noce spędzała samotnie, jako że jej maż w ogóle nie chciał jej oglądać, poza publicznymi, oficjalnymi uroczystościami. Dlatego też spór z Lucyllą traktowała jako zadośćuczynienie swojego położenia, zdradzana notorycznie przez męża, który nie zaszczycił jej jeszcze w alkowie. Kommodus, choć starał się unikać żony, przystał jednak na jej prośbę i to właśnie jej powierzył tytuł augusty, co też oburzyło Lucyllę. Oburzyło ją to do tego stopnia, że postanowiła zorganizować zamach stanu i zamordować swego brata. Uknuła spisek, w który wciągnęła wielu polityków (w tym dalekich krewnych swego ojca - Ummidiusza Kwadratusa i Kwintianusa). Kwintianus był tutaj kluczowy, jako że brał on udział w orgiach Kommodusa i należał do grona jego przyjaciół. Miał on rzucić się ze sztyletem w ręku na cesarza w wąskim, ciemnym przejściu pod amfiteatrem, gdy ten będzie udawał się na kolejne munera (walki gladiatorów). Tak też się stało, tylko że miast od razu zadać cios, Kwintianus zabawił się w aktora. Podniósł dłoń ze sztyletem w górę i powiedział: "Oto, co posyła ci senat". To był błąd, poważny błąd. Tych kilka chwil zwłoki wystarczyło aby został obezwładniony i pojmany. Następnie poddano go straszliwym torturom, podczas których osobiście ponoć uczestniczył Kommodus. Gdy połamano mu ręce i nogi i obcięto genitalia, wydał wszystkich, którzy byli zaangażowani w spisek. W kolejnych dniach aresztowano i skazano na śmierć wszystkich uczestników spisku, łącznie z Lucyllą, którą jednak Kommodus kazał wywieźć na wyspę Capri i dopiero tam zabić. 

Cesarz teraz mścił się i srożył, bowiem sytuacja była naprawdę niebezpieczna. Spisek Lucylli był powiązany o wpływowe osobistości z grona senatu. Poza tym okazało się też, że Lucylla planowała morderstwo nie tylko swego brata, ale także... swego męża Pompejanusa, którego nie znosiła. Chciała go zabić, a następnie poślubić Kwintianusa, cesarzem ogłosić Ummidiusza Kwadratusa. Przegrała jednak i musiała sama zapłacić najwyższą karę, ku uciesze swej konkurentki - Kryspiny (która notabene w sześć lat później, gdy totalnie znudzi się już cesarzowi, zostanie wysłana na tę samą wyspę - Capri i tam zamordowana w 191 r.). A cesarz się mścił, mścił się na każdym, na kim choćby padł cień podejrzenia o udział w zamachu. Przejmował też całe majątki skazanych na śmierć, łącznie ze wszystkimi nieruchomościami i niewolnikami. W jednym z takich majątków, należącym do Ummidiusza Kwadratusa, spotkał kobietę, która od razu przypadła mu do gustu i z którą związał się do końca życia. Była to niejaka Marcia - wyzwolenica i kochanka Kwadratusa, która teraz po prostu przypadła cesarzowi (co prawda była wolna, ale jak wiadomo wyzwoleńcy rzadko porzucali domy swoich właścicieli, jako że nie mając środków do życia, woleli dalej pełnić dotychczasowe zadania, tylko już teraz np. za pieniądze, niż szukać niepewnego szczęścia gdzieś indziej). Szybko też została kochanką cesarza i w przeciągu krótkiego czasu zbiła ogromny majątek. Miała też ogromne wpływ, znacznie większe niż Perennis i Saoteros razem wzięci. Jako jedyna mogła wchodzić do komnat cesarza bez wezwania. To ona organizowała dla niego teraz orgie (podczas których była główną bohaterką), jej majątek był tak wielki, że choć była wyzwolenicą, tytułowano ją "dostojną panią" i własnym kosztem, odnowiła łaźnie w rodzinnym mieście swego ojca, w Anagni, w której rada miejska ufundowała tablicę na jej cześć: "Dostojnej Pani Marcji Aurelii Cejonii Demetrias, która swoim kosztem przywróciła dawnemu stanowi łaźnie".




Marcja jednak była nieostrożna. Wdała się bowiem w tajny romans z niejakim Elektusem, również byłym niewolnikiem Kwadratusa, w którym zapewne się zakochała (po śmierci Kommodusa pobiorą się). Musiała jednak dobrze się pilnować że ów romans nie wyszedł na jaw, gdyż gdyby wyszedł, cesarz pewnie wpadłby w paranoję. Już teraz podejrzewał wszystkich senatorów o knucie spisków na jego życie (dlatego też czasem w ich stronę kazał rzucać... żywe, choć pozbawione jadu węże i do sali biesiadnej, w której spożywał posiłek z zaproszonymi dostojnikami wpuszczał... lwy i tygrysy (choć pozbawione kłów i pazurów). Cóż dopiero by uczynił, gdyby dowiedział się że jedyna osoba której jeszcze ufa, zdradza go z niewolnikiem? W każdym razie rok 182 był niebezpieczny dla kontynuowania kariery politycznej i Septymiusz Sewer wówczas właśnie wycofał się na jakiś czas z życia politycznego (podobnie jak wcześniej uczynił to ów Pompejanus, na którego Lucylla również szykowała zamach, który to ostatecznie udał się do swych posiadłości rezygnując z polityki. Ridley Scott nieco zmienił jego postać w "Gladiatorze", ale Maximus jako żołnierz wzoruje się właśnie na osobie Pompejanusa).     







ACT 447 IS NOT APPLICABLE 

AND NEVER WILL APPLY TO POLAND



CDN.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz