CZYLI JAK TO KRÓL
RZECZPOSPOLITEJ WŁADYSŁAW IV
PLANOWAŁ ODBUDOWAĆ DAWNE
CHRZEŚCIJAŃSKIE PAŃSTWO
W KONSTANTYNOPOLU
1645-(48)
RZECZPOSPOLITA
Cz. XII
BANKIETY W KORSUNIU I KRES "ZAMOJSZCZYKÓW"
Nowy Rok 1648 został powitany na królewskim dworze w Warszawie nader smutno. Powodów do tego nastręczała obawa o życie króla, który już od października cierpiał na bardzo silny nawrót choroby podagrycznej. W początkach grudnia pojawiła się jeszcze krwawa dyzenteria (depesza nuncjusza papieskiego z 11 grudnia 1647 r. informująca o tym wydarzeniu) i lekarze obawiali się że dni monarchy były już policzone. Królowi udało się przeżyć, ale bóle pęcherza i wielkie trudności z oddawaniem moczu, trapiły go aż do lutego. Tymczasem na Podolu, w twierdzy Bar, gdzie przebywał hetman wielki koronny Mikołaj Potocki, Nowy Rok obchodzono bardzo uroczyście. Nie obyło się bez bankietu i sztucznych ogni. Jednak już z początkiem stycznia 1648 r. hetman zebrał będące pod jego rozkazami wojsko, zawezwał innych panów ukrainnych i wraz z nimi obsadził zbrojnie cały tatarski tzw.: "Czarny Szlak" (jeden z wielu, którymi Tatarzy dokonywali swych łupieżczych napadów na ziemie Rzeczypospolitej) od Winnicy do Białej Cerkwi. Potocki był dobrze poinformowany o "wąchaniu się" (jak to zapisał w liście do króla) Chmielnickiego z chanem tatarskim i zamierzał powstrzymać spodziewany atak skierowany na Podole. Atak jednak w styczniu nie nadszedł - ponoć sułtan zakazał Tatarom atakować Rzeczpospolitej i nawet ich wyprawa z początku lutego (szlakiem murawskim, wiodącym od granic Krymu do Zaporoża), która doszła do Połtawy, napotkawszy tam siły starosty sokalskiego, natychmiast zawróciła bez podjęcia walki. Natomiast hetman Potocki, nie doczekawszy się konfrontacji na Szlaku Czarnym, w drugiej połowie lutego rozpuścił część wojska i wyjechał do Korsunia.
A tymczasem styczeń 1648 r. to nawrót kolejnych boleści podagrycznych króla Władysława. Król częściowo stracił słuch w prawym uchu (co miało związek z tą chorobą), a ataki były tak bolesne, że Władysław całymi dniami i nocami krzyczał tak, jakby go obdzierano ze skóry, nie mogąc swobodnie oddać moczu. Tak minął na królewskim dworze cały styczeń. Z początkiem lutego jednak nastąpiła znaczna poprawa, boleści ustąpiły i król był w stanie nawet wstać z łoża i (podtrzymywany z boku przez dworzan, bo nogi zaczęły odmawiać mu posłuszeństwa), zacząć powoli chodzić po komnacie. Król chciał jak najszybciej odbyć podróż na Litwę, stąd starał się odzyskać sprawność w nogach, co nie było takie proste. Lekarze zalecali Władysławowi co najmniej trzy miesiące odpoczynku, na co ten odpowiadał iż nie ma na to czasu, przepisano więc królowi jako terapię udanie się na Węgry, do tamtejszych gorących źródeł. Nie pomagały prośby i perswazje, zarówno samej królowej Ludwiki Marii, jak i jego brata - biskupa Karola Ferdynanda, bowiem król wciąż mówił o wyjeździe na Litwę (do brata miał nawet powiedzieć że pojedzie, choćby mieli go tam zawieść na marach). Według relacji nuncjusza papieskiego, gdy tylko król odzyskiwał zdrowie, nie przestawał mówić o... wojnie z Osmanami i Tatarami, tak jakby chciał by było ono dopełnieniem jego żywota. Wreszcie dopiął swego i 11 lutego (wbrew zakazom lekarzy), wyjechał na Litwę (choć wciąż nie był w stanie samodzielnie utrzymać się na nogach). Doszły go bowiem wiadomości o spodziewanym ataku tatarskim, co bardzo go pobudziło i dało nadzieję urzeczywistnienia wojennych planów.
Jednak gdy 17 lutego przybył do Grodna, przekazano mu informację że Tatarzy wycofali się na Krym, bez podjęcia walki. Mimo wszystko w Grodnie król odzyskuje zdrowie i według pamiętników Radziwiłła: "Przez cały czas bytności w Grodnie był król łaskawym, pogodnym, rozmownym, tak że wedle powszechnego głosu mógł długo pozostać przy życiu". A tymczasem sytuacja na Ukrainie zaczęła się zmieniać. Od stycznia 1648 r. w Bucku na Dnieprze działał Bohdan Zenobii Chmielnicki, który podburzał okolicznych chłopów ukrainnych do buntu przeciw "dukom, panom i wsylkim lachom". Jednocześnie wysyłał listy do atamana koszowego Iwana Barabasza, komisarza ukrainnego Szemberga, hetmana wielkiego Potockiego i chorążego Koniecpolskiego, w których twierdził że w wyniku nagromadzenia się niesprawiedliwości na Ukrainie i braku takowej w sądach: "przeto uradziło wojsko zaporoskie wyprawić posłów do Najjaśniejszego Majestatu królewskiego (...) Senatorów koronnych i wszystkiej Rzeczpospolitej polskiej z przekornemi prośbami, aby (...) zbytki i uciążenie (...) groźnym nakazem były powściągnione i wykorzenione, a dawne prawa i wolności kozackie i małoruskie podług dawnych przywilejów nowymi Najjaśniejszego Majestatu królewskiego (...) przywilejami (...) były zatwierdzone i umocnione przy zachowaniu w nienaruszonej całości wiary naszej prawosławnej". Do wysłania poselstwa kozackiego do króla jednak nie doszło. Tymczasem w Korsuniu (gdzie przebywał hetman Potocki), poświęcano czas na niekończące się bankiety i zabawy. Do Potockiego dołączył hetman polny koronny Marcin Kalinowski i podczas tamtejszego ich pobytu, nie było dnia gdy obu widziano trzeźwymi. Hetman Potocki też miał problemy z podagrą, na tyle poważne że nie był w stanie dosiąść konia, tylko musiał być wieziony w karecie i stąd też dowodził wojskiem.
Obaj hetmani nie mogli nawet w połowie równać się dawnym, znakomitym hetmanom których umownie nazywano "zamojszczykami" (Zamojski-Chodkiewicz-Żółkiewski-Koniecpolski). Był to bowiem okres gdy czasy świetności Rzeczpospolitej "Złotego Wieku" minęły wraz z ostatnimi wielkimi hetmanami, a nowi wielcy hetmani "Srebrnego Wieku" (Czarnecki, Lubomirski, Sobieski) mieli się dopiero objawić w ogniu krwawych walk z Kozakami, Tatarami, Turkami, Szwedami i Moskwą. Natomiast przebywający w Grodnie król Władysław IV, na wieści o buntującym się na Ukrainie kozactwie, miał doradzać hetmanowi Potockiemu, aby "puścił" Kozaków na morze (czyli dał im "zielone światło" do wyprawy czarnomorskiej przeciw Turkom i Tatarom), licząc że tym sposobem uda się bunt zdławić w zarodku. Poza tym powołał: "komisyje na uznanie krzywd kozackich i na dosyćuczynienie, w tem, coby się było ukazało uciążenia", czyli komisję do zbadania skarg, zgłaszanych przez Kozaków. Problem jednak polegał na tym, że członkowie tej komisji nie palili się zbytnio do podróży na Ukrainę i dotarli tam dopiero z początkiem kwietnia, już praktycznie po rozpoczęciu działań wojennych, więc realnie pozostała ona martwą. A tymczasem już 25 lutego Kozacy dopuścili się swego pierwszego gwałtownego czynu, atakując i zmuszając pułk czechryński do ucieczki z Zaporoża. Wieści o tym dotarły do Korsunia dopiero ok. 8 marca, i spowodowały iż hetman Potocki postanowił zadziałać, lecz głównie by ("nie dobywszy broni, strachem samym wojnę skończył") nastraszyć Kozaków niż z nimi walczyć. Posuwał się wolno, tak że cały marzec zszedł mu jedynie na rewizji siedzib kozackich, zbierania dział z okolicznych zameczków i rozbrajania grupek pałętających się maruderów.
A tymczasem król 6 marca 1648 r. opuszcza Grodno i udaje się w drogę do Wilna, gdzie dociera dopiero 19 marca i tu również zajmuje się głównie lokalnymi sprawami (sprawami sądowymi, skargami poddanych, a także urządzeniami przedstawień teatralnych). Jego stan zdrowia nieco się pogarsza po wyjeździe z Grodna, ale w Wilnie znów odzyskuje siły. Hetman Potocki śle zaś listy do Chmielnickiego, obiecując mu "miłosierdzie" i zapewniając że włos mu z głowy nie spadnie jeśli się podda i zakończy bunt. I na takich zapewnieniach zleciał cały marzec i połowa kwietnia. Uzyskawszy jednak w połowie marca zapewnienia pomocy tatarskiej, Chmielnicki przedsięwziął zdecydowane kroki wojenne. Wiadomości o tym, jak bardzo zaangażowane były to prace, dotarły do króla dopiero na Wielkanoc (list z 12 kwietnia 1648 r.) i dopiero wówczas król ostatecznie stracił nadzieję na możliwość pokojowego ułagodzenia tego sporu, tak, aby nie przerodził się on w wojnę domową. Natychmiast wysłał list do hetmana Potockiego, aby cofnął swe siły z Zaporoża i nie podejmował walki. List ten dotarł do rąk hetmana dopiero z końcem kwietnia, gdy zdążył on już wyprawić swego syna - Stefana Potockiego z częścią wojska (ok. 3 000 żołnierzy, poza tym drogą morską na czajkach ruszyli Kozacy rejestrowi pod wodzą atamana Topichy w liczbie ok. 4 000). Było już za późno by teraz cokolwiek zmienić. 4 maja Kozacy rejestrowi przyłączyli się do sił Chmielnickiego (hetman Potocki zalegał im bowiem z żołdem za... pięć ostatnich lat), co spowodowało że siły kozackie wzrosły z 8 000 do prawie 12 000 ludzi. Idący lądem, niedoświadczony młody Stefan Potocki, wdał się pod Żółtymi Wodami (gdzie Tasmin do Dniepru wpada) w walkę z Kozakami o tabor i w dniach od 1 do 10 maja po kilkudniowej bitwie, pozostało przy nim niecałe 1 000 żołnierzy, cała reszta poległa w walce (a część dworskich Kozaków przyłączyła się do Chmielnickiego). Wdał się więc w rozmowy i obiecał oddać dwanaście działek polowych, w zamian za swobodne przejście z pozostałą mu garstką żołnierzy. Kozacy nie dotrzymali jednak umowy i już 11 maja uderzyli na niego, a do Kozaków dołączyli Tatarzy. Stefan się bronił, próbując wydostać się z okrążenia, aż wreszcie 19 maja został zabity z większością swego wojska.
W bitwie pod Żółtymi Wodami zginął też ataman koszowy Iwan Barabasz, który walczył po polskiej stronie. Do niewoli dostał się zaś późniejszy hetman wielki Stefan Czarniecki, zaś komisarzowi Szenbergowi po bitwie Kozacy obcięli ręce i nogi. Po tym sukcesie bardzo szybko powstała cała Ukraina, a Chmielnicki czym prędzej ruszył na Korsuń, (nim nadeszłaby tam wiadomość o klęsce i śmierci hetmańskiego syna). Hetman dowiedział się o śmierci syna już ok. 23 maja w Borowicy, skąd cofnął się pod Korsuń, gdzie oczekiwał posiłków od księcia Jeremiego Wiśniowieckiego. Teraz posypały się same nieszczęścia, bowiem obaj hetmani zupełnie nie nadawali się do podjęcia bitwy. Potocki nie mógł chodzić, cierpiał bóle podagryczne i w zasadzie cały czas przebywał w karecie (poza tym był prawie ciągle pijany, gdyż alkoholem łagodził swoje bóle). Hetman polny Kalinowski zaś... był prawie ślepy, a poza tym obaj sprzeczali się o sposób rozegrania tej bitwy. Mając do dyspozycji jedynie 6 000 żołnierzy, hetman Potocki nakazał kopanie okopów pod Korsuniem, ale gdy na horyzoncie zaczęły ukazywać się pojedyncze oddziały Kozaków i Tatarów przyodzianych w kożuchy, postanowiono cofnąć się dalej taborem. 26 maja 1648 r. jakąś milę od Korsunia Kozacy przygotowali jednak zasadzkę. Usypano głębokie rowy, przez które nie mogły przejść wozy, przez co tabor się rozformował. W powstałą lukę wdarli się Kozacy i Tatarzy (w liczbie 18 000). Bitwa zamieniła się w rzeź, poległo ponad 5 000 żołnierzy, a obaj hetmani zostali wzięci na Krym do niewoli. Nieszczęścia przed którym stanęła wówczas Rzeczpospolita, dopełniła śmierć króla Władysława. Swoje ostatnie spokojne dni, spędził on w Wilnie (16 kwietnia odbyło się nawet wielkie przyjęcie teatralne) i dopiero 29 kwietnia opuścił to miasto, kierując się w drogę powrotną do Warszawy (skąd zamierzał udać się na Ukrainę). 3 maja zatrzymał się w Mereczu, gdzie w nocy z 4 na 5 maja odnowiła się choroba, a król prawie został sparaliżowany w łożu.
Zakończył życie dnia 20 maja, po przyjęciu i dopełnieniu sakramentów. Ponoć niczego przed śmiercią nie żałował, nic nie zalecał, nie odnosił się też do polityki. Być może wracał pamięcią do lat swej młodości, gdy jako 15-letni chłopak otrzymał koronę carów moskiewskich (po zdobyciu Moskwy przez hetmana Stanisława Żółkiewskiego). Dziesięć lat później (1621 r.) szedł pod Chocim z hetmanem Janem Karolem Chodkiewiczem (którego lubił denerwować, a ponieważ tamten łatwo wpadał w gniew, nie było to wcale trudne, zaś księciu sprawiało wówczas mnóstwo frajdy - jak choćby klepanie hetmana po plecach jadąc konno, co powodowało że pewnego razu Chodkiewicz w furii puścił się w pogoń za królewiczem po takim "powitaniu"). Potem podjął on podróż po Europie (pod przybranym nazwiskiem - Snopkowski) i odwiedził dwór cesarski w Wiedniu, Niderlandy - gdzie wziął udział w zdobyciu Bredy (1625 r.) przez Hiszpanów oraz pozował Rubensowi do portretu. Potem udał się do Włoch (gdzie m.in. odwiedził papieża) i gdzie wykupił z niewoli kilkudziesięciu ukraińskich chłopów, służących jako galernicy na okręcie. Lata wojaczki i podróży, umilał sobie czas wieloma romansami, a swoją najsławniejszą kochankę (i prawdopodobnie wielką miłość) - Jadwisię Łuszkowską, poznał we Lwowie, przybywając tam po zwycięskiej wojnie z Moskwą w 1634 r. Łuszkowska pozostała kochanką króla, nawet wówczas gdy się już ożenił. Doszło też do ciekawej sytuacji, gdy królowa otrzymała komnaty w Pałacu Królewskim pod oknami kochanki. Upokorzona i zła na męża Cecylia Renata, zmusiła go by oddalił kochankę z dworu, deklarując że jeśli jej nie odprawi, to ona wyjeżdża do Wiednia - więc ten wydał Jadwigę za mąż i przeniósł na Litwę, gdzie często wracał - ponoć w Mereczu miał umrzeć właśnie w ramionach Jadwisi Łuszkowskiej, choć nie ma co do tego pewności. Tak odchodził król, który za modu przypominał greckiego Adonisa, przystojny, o zawadiackim wąsie i kapeluszu, miał iście południową urodę i pozował na Hiszpana. W chwili śmierci był otyłym, ledwie powłóczącym nogami i cierpiącym ogromne bóle z powodu problemów z oddawaniem moczu - człowiekiem. I choć umierając nie był aż tak stary - miał przecież zaledwie 52 lata, to jednak jego życie, górne i chmurne, pełne przygód, miłostek, walk i zmartwień (choćby tych, które sprowadzały się do wywołania wojny z Turkami i Tatarami - co stało się celem ostatnich lat jego życia), odcisnęło na nim swe piętno.
Jego panowanie to też ostateczny koniec Złotego Wieku XVI-wiecznej Rzeczpospolitej, której potęga i sława przetrwała do połowy wieku XVII. Zaczynał się krwawy okres "Srebrnego Wieku", pełnego walk z sąsiadami i postępującej anarchizacji politycznej kraju - chociażby poprzez wprowadzenie zasady liberum veto (po raz pierwszy zastosowanej w marcu 1652 r.), które to ostatecznie było jednym z przejawów upadku polskiej państwowości w XVIII wieku. Blask Rzeczpospolitej powoli, ale nieubłaganie przygasał, dawna wielkość, sława i potęga odchodziły w niepamięć. Ostatecznie tamta Rzeczpospolita zniknęła z mapy świata w 1795 r. i odrodziła się dopiero po123 latach. Był to już jednak zupełnie inny czas i zupełnie inni ludzie, którzy rodzili się, rośli i umierali w świecie, w którym Polski nie było i nauczono się z tym żyć. A gdy się zaczęła odradzać, nikt już nie pamiętał dawnej potęgi, więc traktowano zarówno Ją, jak i ten polski Naród na równi z innymi "małymi państwami Europy Środkowo-Wschodniej", niepomni iż w naszym genotypie został zakodowany gen wolności i gen wielkości dawnej Rzeczpospolitej i wraz z Białorusinami, Litwinami, Ukraińcami, a nawet Łotyszami - tworzymy wspólną przestrzeń kulturową dawnego wielkiego państwa. Jesteśmy Rzeczpospolitanami - czy nam się to podoba, czy nie - i w naszych żyłach płynie "krew wielkiego kraju" - nigdy o tym nie zapominajmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz