Stron

środa, 6 marca 2019

RZECZYWISTOŚĆ!

CZYLI GDZIE I W CZYM ŻYJEMY?




  Dziś, z okazji Środy Popielcowej i rozpoczynającego się Wielkiego Postu, pragnę odnieść się do tematu, który po części już przedstawiałem, ale sądzę że nie było to ani wyczerpujące, ani całościowe ujęcie tej kwestii (zresztą podobnie jak i dziś nie będzie to ostatnie słowo w tym temacie). Na początek chciałbym coś wyznać, jako że będzie to kluczowe do dalszych rozważań nad problemem tzw.: "rzeczywistości" w której żyjemy. Otóż muszę stwierdzić że nie jestem osobą zbyt religijną, można wręcz powiedzieć że wręcz bardzo mało religijną. Do kościoła praktycznie nie chodzę (nie pamiętam kiedy ostatnio tam byłem), księdza po kolędzie nie widziałem od lat (poważnie, jakoś tak zawsze omija mój dom - i nie wiem dlaczego, bo nigdy nie dałem ku temu żadnego powodu - natomiast raz widziałem że do mojego sąsiada próbował przejść... przez bramę 😁), do spowiedzi nie uczęszczam (przecież nie grzeszę prawda? 😇), a przynajmniej nie pamiętam kiedy byłem ostatni raz. Natomiast muszę od razu dodać, że zawsze miałem przeczucie przechodzące w pewną świadomość, że Bóg jest przy mnie cały czas. Być może nie jest to Bóg sensu stricte, prawdopodobnie jest to istota (lub istoty) które nazywamy Aniołami Stróżami (lub Przewodnikami) i nigdy nawet nie pomyślałbym że Boga nie ma, czy że cały ten świat który nas otacza dokoła powstał "w sposób naturalny". Nigdy nic nie dzieje się bowiem przypadkiem bo i przypadków nie ma. Wszystko jest obliczone, sprawdzone i stworzone w tak doskonały sposób, by zapewnić byt tym, którzy tutaj mają rodzić się i żyć. Mówienie o przypadkowości czy o jakimś naturalnym procesie ewolucyjnym, jest po prostu głupie. Można to porównać do prostego przykładu (który ostatnio usłyszałem), otóż wystarczy wziąć pojemnik i wsypać doń parę klocków. Następnie zamknąć wieko i tak długo potrząsać tym pojemnikiem, aż coś w środku nam się z tych klocków zbuduje. Ciekawe doświadczenie - prawda? Można bowiem potrząsać tym pojemnikiem tak długo, aż w końcu rozbolą nas ręce, w efekt będzie taki sam jak na początku - klocki nadal będą rozrzucone.

I teraz można się zastanowić nad tym co mówią piewcy "naturalizmu" i ci, którzy twierdzą że wszystko powstaje "od tak sobie" i nikt (a już z pewnością żadna siła wyższa) nad tym nie panuje. Gdyby świat powstał w taki sam sposób, w jaki chcieliśmy zbudować coś z niczego w sposób przypadkowy - to jedyne co by zaistniało to wszechobecny chaos. A tymczasem świat nasz jest wprost genialnie stworzony. Wszystko tu do siebie w zasadzie idealnie pasuje - i zwierzęta - cały ich rozwój, i rośliny, i otaczająca nas natura - czy to wszystko byłoby tak idealne, gdyby ktoś nad tym nie czuwał? Świat który nas otacza, jest światem wprost doskonałym - jest piękny, majestatyczny, jest naszym domem. A mimo to (jak już wielokrotnie wcześniej pisałem) jest to świat pełen zła, przemocy, nienawiści, niechęci i ogólnej wzgardy - świat gdzie mimo wszystko nie możemy czuć się dobrze. I teraz powstaje pytanie - czy my rzeczywiście żyjemy? Czy ten świat, który nas otacza nie jest pewnego rodzaju halucynacją, swoistą grą, a może nawet czymś na wzór snu? Może nas tutaj w ogóle nie ma, a istnieje tylko nasza świadomość tego że tu jesteśmy? Może jesteśmy tylko częścią pewnej większej całości nas samych, całości duchowej, która ten proces kontroluje. Może jesteśmy tylko figurkami (jak w swoistej grze komputerowej) obdarzonymi jaźnią nas samych, przeglądanymi przez nasze prawdziwe "Ja" w celu uzyskania pewnych doświadczeń, które są nam niezbędne? Dowodem tego niech będzie fakt, iż dla nas coś takiego jak śmierć jest swoistym kresem wszystkiego, kresem naszego życia, kresem naszych wspomnień i tego co wcześniej przeżyliśmy. Śmierć jest postrzegana jako coś negatywnego, coś, co odbiera nam możliwość dalszego trwania, dalszego istnienia w tej naszej rzeczywistości, którą znamy i w której się narodziliśmy. 

A co, jeżeli śmierć nie jest niczym szczególnym, wręcz przeciwnie - naturalnym procesem uzyskiwania kolejnych doświadczeń? Zastanówmy się, oblekając rzecz w dość proste skojarzenia - gdy umieramy, nasz ludzik w grze komputerowej zwanej naszym życiem - przestaje istnieć. Ale czy przez to My, jako My umieramy? Skoro możemy obserwować śmierć naszej postaci, ukazanej na ekranie (komputera, laptopa, smartfona etc.etc.), gdzie jego śmierć, (co oczywiste) nie oznacza naszej śmierci, ale to, co już przeszła ta postać w grze, My widzieliśmy i zapamiętaliśmy. Zdobyliśmy więc pewne doświadczenie, które pomoże nam w kolejnej grze przejść zagrożenia, przez które w "tej grze" straciliśmy życie (mówiąc oczywiście w bardzo uproszczony sposób). Czy może więc być tak, że to nie my naprawdę żyjemy na tym doskonale wymyślonym i stworzonym materialnym świecie, tylko część naszej jaźni tu funkcjonuje (którą żyjąc uważamy za nas samych), a która jest tylko niewielką częścią większej całości Nas samych - którzy to zaś jesteśmy jedynie swoistymi kropelkami w Oceanie Miłości - nazywanym przez nas potocznie Bogiem? Jeśli tak, to nasza jaźń, jest niewielką, minimalistyczną jaźnią Nas samych, istniejących w formie zaledwie kropli w przestrzeni Oceanu zwanego Bogiem. Ciekawe prawda? Pamiętam jak kiedyś czytałem relację z opisu doświadczenia śmierci klinicznej pewnej kobiety, która miała poważny wypadek samochodowy. Otóż kobieta ta (Polka), mieszkała zdaje się w Wiedniu (nie pamiętam już dokładnie), w każdym razie dostała informację że jej ojciec jest ciężko chory, wręcz umierający i żeby szybko do niego przyjechała. Jechała więc cała roztrzęsiona, myśląc o ojcu, gdy nagle z pewnej przyporządkowanej ulicy wjechała w nią ciężarówka, która praktycznie zgniotła jej auto. Kobieta została bardzo poważnie ranna, straciła przytomność a po przewiezieniu do szpitala zapadła w tzw.: "śmierć kliniczną". I teraz zaczęła się cała relacja z tego co tam widziała.

Otóż, kobieta trafiła w pewne miejsce (nie pamiętam dokładnie jej opisu), w którym ujrzała zbliżającą się do niej postać mężczyzny. Był to bardzo przystojny, młody, dobrze zbudowany mężczyzna, który szedł ku niej. Kobieta nie wiedziała kim jest i czego chce, więc zadała mu pytanie: "Kim jesteś?", mężczyzna nie odpowiedział od razu, więc dodała: "Czy jesteś Jezusem?". Gdy zbliżył się do niej odparł po prostu: "Jestem... Tobą". Miał jej też powiedzieć że to jeszcze nie jest koniec jej życia i że musi powrócić do tamtego świata. Ale dodał że przyjdzie taki czas, gdy się ponownie spotkają i ponownie zjednoczą. Dał więc jej jasno do zrozumienia że ma jeszcze do odegrania pewną swoistą misję, ma jakiś cel, którego powinna doświadczyć i który on sam będzie nadzorował. A potem powróci i stanie się z nią jednością. Ciekawe, czyżby więc nasze życie tu, na Ziemi, było jedynie swoistą grą, w której musimy zebrać potrzebne Nam doświadczenia, ale jesteśmy tylko niewielką częścią jaźni Nas samych, z którą następnie się zjednoczymy? Oznaczałoby to że My, będąc Istotami Bożymi, możemy delegować część naszej jaźni w celu zdobycia doświadczeń nam potrzebnych i że te jaźnie nie muszą wcale dotyczyć tylko jednego życia. Kiedyś pisałem już, że po śmierci nie ma dla nas żadnych barier, że możemy pojawiać się jednocześnie w kilku miejscach i że te wizyty wcale nie narzucają się na siebie, a widzimy je tak, jakby były jedynymi i wyjątkowymi. Jeśli my, będąc zaledwie częścią jaźni Nas samych, jesteśmy w stanie tak dzielić naszą energię, że widzimy coś będąc jednocześnie gdzie indziej, to naturalnym musi być, iż My sami możemy delegować po kilka (może więcej) jaźni jednocześnie. Przy czym śmierć postaci w jednym życiu, nie oznacza automatycznie śmierci postaci obdarzonych tą samą jaźnią w innych żywotach. Brzmi to może nico zagmatwanie, a może nawet ktoś mógłby stwierdzić że takie myślenie oddala nas od Boga i zbliża do... diabła, do szatana. Cóż, pozwolę sobie ten temat rozwinąć.




Otóż fakt, iż istnieje coś takiego jak szatan i otaczające go demony jest bezsporny (pisałem o tym już wielokrotnie, szczególnie w pierwszych tematach z cyklu: "Umieramy i co dalej"). Jest to swoisty "rozgrywający" gry naszego życia, ten, którego działania mają nam przeszkadzać (lub uniemożliwić) osiągnięcie celu. Jest potrzebny - oczywiście, bo bez niego cała ta gra zwana Wszechświatem nie miałaby najmniejszego sensu. Lecz często potrafi on tak zamieszać, że wielu traci poczucie rzeczywistości. Trudno się temu dziwić, skoro myślimy że "my, to My" (a przynajmniej że my to tylko My). I tutaj jako przykład chciałbym się odnieść do niedawnego wyznania, jaki poczyniła gwiazdka muzyki pop, niejaka Miley Cyrus (znana wcześniej nastolatkom z serialu: "Hanna Montana"). Otóż podczas jednego z programów "The Voice" (czy jak to tam się nazywa - nie wiem, bo nie oglądam tego typu programów), na pytanie sześcioletniej dziewczynki - co zrobić, aby być tak sławną i bogatą jak ona, odrzekła zupełnie poważnie (choć wielu uznało jej słowa za żart): "Pytasz się mnie co zrobić by być sławną i bogatą? Odpowiem - to nie mnie się pytaj, zapytaj o to... szatana, od niego bowiem dostaniesz wszystko co zechcesz". I tutaj przyznam się szczerze, brak mi słów. To znaczy nie dlatego że nie potrafię tego skomentować, tylko dlatego że w tym momencie owa Miley robi dziecku wodę z mózgu. Ponoć potem ta sześcioletnia dziewczynka (jak wypowiadała się jej mama), pytała ją: "w jaki sposób możemy zadowolić szatana?". Swoją drogą, co taka matka ma odpowiedzieć dziewczynce na tak postawione pytanie? Ma powiedzieć że w ogóle nie chcemy go zadowalać? Ale przecież on daje prezenty - jak Święty Mikołaj, taki z niego dobry dziadzio - przychodzi i wszystkim rozdaje prezenty. A czy nasze życie polega na tym abyśmy dostawali tylko prezenty (które notabene są zwykłym zniewoleniem i zapętleniem się w ten materialistyczny krąg naszej gry zwanej życiem). Czy życie ma być tylko miłe i piękne? Oczywiście, większość ludzi by tak chciała, ale tak nie jest i nie będzie, bez względu na to czy poprosimy o to szatana czy nie. Bo nie jesteśmy tutaj dla przyjemności, mamy pewne zadanie do wykonania - musimy w tym świecie, pełnym zła i przemocy, odnaleźć Bożą Miłość i żyć tak, aby (jak zapisał to na ścianie w swojej celi śmierci rotmistrz Witold Pilecki): "w godzinie śmierci móc się bardziej radować niż lękać".

Szatan czyli rozgrywający tej gry, to nie jest Święty Mikołaj, który będzie nam dawał prezenty za darmo, to nie jest cel ani naszego (ani też jego) życia tutaj. Jeśli zaś zwracamy się do tej istoty, to wiedzmy że jedyne co osiągniemy to zapętlenie. Wiem że pisanie o czymś, co wydaje nam się z gruntu abstrakcyjne i nie do wyobrażenia jest niezwykle trudne - ale świat w którym żyjemy nie jest i nigdy nie był naszym domem. To jest miejsce w którym rozgrywając pewne etapy (swoistej życiowej misji - jak w grze komputerowej), idziemy do przodu, chcemy coś osiągnąć, chcemy zwyciężyć i zakończyć grę. Jaki cel jest w tym, abyśmy tutaj trwali (i oczywiście nie mam na myśli tylko jednego naszego żywota). Co tym chcemy osiągnąć? Nawet sobie nie wyobrażamy, jak wielką robimy sobie samym krzywdę. Są to co prawda stwierdzenia abstrakcyjne, bo ciężko odnieść się do czegoś do czego w naszym pojęciu odnieść się nie sposób. Zapętlenie jest właśnie czymś takim, jako że realnie (bądźmy szczerzy) piekło, choć istnieje to... jest puste (to znaczy nasza jaźń, czy też My jako My, nie możemy wejść tam, gdzie z definicji nie ma Boga. Zdążyć się jednak może, że dusza trafia po śmierci do takiego miejsca z dala od Boga, ale nie jest to ani miejsce stale - na wieczność - Nam przypisane, ani miejsce którego nie sposób opuścić.To wszystko związane jest właśnie z pewnymi naszymi wyborami za życia, które potem skutkują psychicznym bólem, traumą i pewną potrzebą bycia samym z sobą, bycia "z dala od Boga". Nie wiem na czym to polega, natomiast wiem że ponoć i tak się zdarza po śmierci - choć należy też pamiętać że nawet wtedy nie jesteśmy sami. ZAWSZE bowiem możemy stamtąd wrócić, musimy tylko uzmysłowić sobie pewne wartości, poukładać znaczenia, przemyśleć postępowanie. Bez tego nie pojmiemy że nasze istnienie z dala od Boga, nie ma najmniejszego sensu. Jesteśmy częścią Jego Samego - podobnie jak i szatan, choć akurat on ma swoje zadanie jako "rozgrywający gry" i się z tego zadania w pełni wywiązuje). 

Pragniemy trwać w zapętleniu umysłu, zarówno za życia jak i po śmierci? A właśnie takim zapętleniem umysłu jest przekonanie że można się modlić do szatana, bo on nam coś daje - za darmo nam daje. Tylko trzeba go zadowolić. Czyż wiele religii nie powstało właśnie z myślą o tym by "zadowalać" takich szatanów (których przedstawiano jako bogów), składając im np. krwawe ofiary? Może wyda się to dla niektórych osób dziwne, ale ja wręcz jestem przekonany że przed epoką Jezusa z Nazaretu, świat opanowany był właśnie przez owego "rozgrywającego gry" i człowiek żył, ale żył w pewnym zapętleniu, z którego sposobność wyrwania się była możliwa jedynie dla nielicznych (będących już na bardzo wysokim poziomie swoistego duchowego doświadczenia). Jezus wskazał nam wszystkim drogę, jaką właśnie powinniśmy podążać - by ta rzeczywistość, która wydaje nam się jedyną realną, nie stała się dla nas swoistym domem wariatów, gdzie żyć nie sposób. Wielokrotnie pisałem już, że jedyną realną siłą, która może zmienić coś w naszym życiu, jest ta pochodząca od samego Boga. Ja sam nie jestem święty, jest we mnie cząstka swoistej "ciemnej strony", która niekiedy potrafi dać o sobie znać. Ale zawsze wiedziałem, zawsze czułem że jestem cześcią nieopisanego słowami Źródła Miłości (którą też w sobie posiadam, ale która często bywa pomijana lub oddalana). I wiem też, że zawsze w trudnych chwilach mogę się bezpośrednio połączyć z Bogiem (kto te rozmowy w międzyczasie dodatkowo "podsłuchuje", czy ów "rozgrywający" czy też My sami, czyli nasza rzeczywista "Jaźń" do już nie ma znaczenia) i tylko od Niego i tylko z Nim mogę zyskać. A naprawdę wiedzie mi się dobrze (nie mogę narzekać - bo doprawdy bym zgrzeszył gdybym zaczął), nie brak oczywiście problemów, ale to naturalne że być muszą. Naszym celem jest nauczyć się je albo omijać albo rozwiązywać, a jeśli sami nie czujemy się na siłach by tego dokonać, połączmy się w naszym sercu z Bogiem - a rozwiązanie się znajdzie. I wiecie co - Bóg nie żąda od nas niczego w zamian, tylko musimy wiedzieć że jest taka możliwość i nie opowiadać małym dzieciom bzdur o "zadowalaniu szatana", bo to jest nie tylko głupie - to jest wręcz niebezpieczne. 



Na koniec Adam Mickiewicz: "Dziady":   

  
"TY BOŻE, TY NATURO! DAJCIE POSŁUCHANIE (...)
MILION TONÓW PŁYNIE, W TONÓW MILIONIE
KAŻDY TON JA DOBYŁEM, WIEM O KAŻDYM TONIE (...)
TAK!- CZUŁY JESTEM, SILNY JESTEM I ROZUMNY (...)
DZIŚ POZNAM, CZYM NAJWYŻSZY, CZYLIM TYLKO DUMNY (...)
DZIŚ JEST CHWILA PRZEZNACZONA (...)
TO JEST CHWILA SAMSONA (...)
WYLECĘ Z PLANET I GWIAZD KOŁOWROTU,
TAM DOJDĘ, GDZIE GRANICZĄ STWÓRCA I NATURA (...)
LECZ JESTEM CZŁOWIEK, I TAM, NA ZIEMI ME CIAŁO,
KOCHAŁEM TAM, W OJCZYŹNIE, SERCE ME ZOSTAŁO (...)
JAM SIĘ TWÓRCĄ URODZIŁ,
STĄD PRZYSZŁY SIŁY MOJE,
SKĄD DO CIEBIE PRZYSZŁY TWOJE? (...)
CHCĘ CZUCIEM RZĄDZIĆ, KTÓRE JEST WE MNIE,
RZĄDZIĆ JAK TY WSZYSTKIMI ZAWSZE I TAJEMNIE (...)
BO JESTEM NIEŚMIERTELNY! I W STWORZENIA KOLE
SĄ INNI NIEŚMIERTELNI - WSZYSTKICH NIE SPOTKAŁEM.
NAJWYŻSZY NA NIEBIOSACH! - CIEBIE TU SZUKAŁEM (...)
NIE SPOTKAŁEM CIĘ DOTĄD - ŻEŚ TY JEST, ZGADUJĘ (...)
LUDZIE MYŚLĄ NIE SERCEM, TWYCH DRÓG SIĘ DOWIEDZĄ (...)
MYŚLOM ODDAŁEŚ ŚWIATA UCZUCIE,
SERCA ZOSTAWIASZ NA WIECZNEJ POKUCIE,
DAŁEŚ MNIE NAJKRÓTSZE ŻYCIE
I NAJMOCNIEJSZE UCZUCIE"

"CZYM JEST ME CZUCIE?
ACH, ISKRĄ TYLKO!
CZYM JEST ME ŻYCIE?
ACH, JEDNĄ CHWILKĄ (...)
CZYM JEST WIEKÓW CIĄG CAŁY, MNIE Z DZIEJÓW WIADOMY?
JEDNĄ CHWILKĄ.
Z CZEGO WYCHODZI CAŁY CZŁOWIEK, MAŁY ŚWIATEK?
Z ISKRY TYLKO. 
CZYM JEST ŚMIERĆ, CO ROZPRÓSZY MYŚLI MYCH DOSTATEK?
JEDNĄ CHWILKĄ.
CZYM BYŁ ON, PÓKI ŚWIATY TRZYMAŁ W SWOIM ŁONIE?
ISKRĄ TYLKO.
CZYM BĘDZIE WIECZNOŚĆ ŚWIATA, GDY ON GO POCHŁONIE?
JEDNĄ CHWILKĄ"





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz