Stron

czwartek, 11 lipca 2019

WALKIRIA - CZYLI DLACZEGO HITLER ZDOBYŁ WŁADZĘ W NIEMCZECH? - Cz. I

CZYLI CO SPOWODOWAŁO 

ŻE REPUBLIKA WEIMARSKA 

ZMIENIŁA SIĘ W III RZESZĘ?




"NIE MARTWCIE SIĘ, WOJNA BĘDZIE!"




 
 Niemiecka Republika zwana również od miejsca swego powstania Weimarską, była od swych początków dzieckiem I Wojny Światowej i niemieckiej klęski wojennej. To było państwo zbudowane na zupełnie innych zasadach jak choćby kajzerowska, przedwojenna Rzesza, państwo z tak rozbuchanym partyjniactwem (które realnie powodowało niemoc prawną) i tak z liberalnym przekazem społecznym (który powodował że Republika Weimarska zamieniała się w jeden wielki... burdel), iż można by ten kraj określić trzema zwrotami, jakie zostały użyte przez Marszałka Piłsudskiego na określenie systemu parlamentarnego (i konstytucji) odrodzonej Polski w pierwszych Jej latach niepodległego bytu - "Pierdel, Serdel, Burdel". Oczywiście Niemcy Weimarskie wykuwały się w zupełnie innych konfiguracjach politycznych i inne siły je determinowały. O ile bowiem Polska walczyła zbrojnie w pierwszych latach swej Niepodległości, przeciw aż... pięciu wrogim krajom (a może nawet i sześciu, jeśli do państw zaliczyć można również i Białą Rosję, reprezentowaną przez carskich generałów - Denikina, Kołczaka, Judenicza czy Wrangla): bolszewicką Rosję, Niemcy, Litwę, Czechosłowację i odradzającą się Ukrainę (a raczej Zachodnio-Ukraińską Republikę Ludową, bo istniały wówczas dwa państwa ukraińskie) - o tyle Niemcy głównie toczyły walki wewnętrzne z widmem komunistycznej rewolucji w kraju. Niemcy Weimarskie powstały więc na bazie krwawych walk z komunistami (Związek Spartakusa) i tłumieniem wszelkich rewolucyjnych buntów (notabene spowodowanych tragiczną sytuacją gospodarczą państwa, które nie dość że straciło ponad 2 miliony żołnierzy na frontach i kolejne 500 tysięcy cywilnych mieszkańców w wyniku chorób i epidemii, to jeszcze tę wojnę przegrało i musiało zdać się na łaskę zwycięskich mocarstw). Poza tym właśnie dorastało nowe pokolenie (zwane potem "straconym" lub "niepotrzebnym" pokoleniem), które nie miało pracy ani też perspektyw na lepsze życie. 

Dawno już w niemieckim społeczeństwie przeminęła euforia, z jaką żołnierze szli na front w sierpniu roku 1914 r. Ach, jakże piękny był to rok. Ci, którzy przeżyli piekło I Wojny Światowej, wracali potem w swych wspomnieniach do cudownego okresu przedwojennej sielanki. Arystokraci z rozrzewnieniem wspominali te bale, przyjęcia, pikniki, herbatki pod gołym niebem, wiklinowe stoliki rozstawione pod drzewem, piękne panie przystrojone w wykwintne suknie i panów we frakach oraz zakrzywionych rogach kołnierzy koszul. Zwykli, niemajętni zaś ludzie, tęsknili po prostu do swych domów, do matek, żon, dzieci - do normalnego życia - o ile jeszcze mogło ono być normalnym dla ludzi, którzy co chwilę na froncie obcowali ze śmiercią. Powojenna trauma była bowiem ogromna, ludzie po powrocie do domów często nie potrafili się tam odnaleźć, wielu traciło zmysły, płakali lub krzyczeli całymi nocami, nie mogąc się uspokoić. Jakże odmiennie w ich umyśle musiały się wówczas kształtować kontrasty świata przedwojennego. Na przykład Francję postrzegano przed wojną jako kraj wielkiej rozwiązłości seksualnej - zaczytując się w dziełach Guya de Maupassanta czy Oktawiusza Mirabeau - do Paryża ściągali amanci nie tylko po to aby obejrzeć Wieżę Eiffla czy obrazy Moneta, Degasa, czy Renoir'a, ale również aby odwiedzić dzielnice czerwonych latarni. Myliłby się jednak ten, kto by sądził że Francuzki były sprzedajne i łatwo można było je poderwać. Nie, Francuzki były znacznie bardziej purytańskie od np. Niemek, Rosjanek, czy nawet Angielek (zresztą były dobrze pilnowane przez swych mężów i ojców). Ten piękny świat (oczywiście nie dla wszystkich, bowiem biedacy i nędzarze nie wspominali go raczej dobrze, a dla wielu to też były ciężkie czasy, zaś wybuch wojny światowej ratował im niejednokrotnie życie, jak choćby niejakiemu bezrobotnemu malarzowi z Austrii, szukającemu szczęścia w Monachium - Adolfowi Hitlerowi, który wręcz dziękował Bogu za wybuch wojny gdyż przymierał wówczas głodem), ten świat został zniszczony wraz z pierwszymi wojennymi wystrzałami I Wojny Światowej.




George Orwell wspominał po latach swoje dzieciństwo, pisząc: "Nigdy w historii świata zwykły wulgarny przepych (...) nie był tak natrętny jak w latach poprzedzających rok 1914. Szaleni milionerzy w falistych cylindrach i kamizelkach koloru lawendy wydawali przyjęcia z szampanem na rokokowych barkach na Tamizie. Był to okres gry w diabolo i wąskich spódnic hobble, strojnych szarych meloników, żakietów, "Wesołej wdówki", powieści Sakiego, "Piotrusia Pana" i "Gdzie kończy się tęcza", gdy piło się "kawkę", paliło "cygarety", mówiło "uroczy", "kapitalny", i "boski", jeździło na rozkoszne weekendy do Brighton i na szałowe fajfy do Troca. Z całego tego dziesięciolecia przed rokiem 1914 zdaje się emanować (...) jakby atmosfera wiecznego jedzenia truskawkowych lodów na zielonym trawniku przy dźwięku hymnu zawodów wioślarskich w Eton. Co ciekawe, wszyscy byli przekonani, że to przelewające się, nadęte bogactwo angielskich wyższych i średnich klas będzie trwało wiecznie, gdyż należy do porządku rzeczy (...) Dobrodziejstwo fortuny było równie niepodważalne jak dobrodziejstwo zdrowia lub urody; błyszczący samochód, tytuł i liczna służba były w świadomości ludzi związane z poczuciem moralnej wartości". Nic dziwnego że do dziś czar tamtego świata jest tak silny, o czym świadczy choćby popularność takich seriali jak: "Downton Abbey". Ale należy też pamiętać, że obok tego bogactwa, była prawdziwa nędza, bród, smród i ubóstwo. W Filadelfii podczas wystawy światowej 1876 r. obok pięknie wybudowanych, majestatycznych pawilonów, mających ukazywać zarówno potęgę Stanów Zjednoczonych (po zakończeniu Wojny Secesyjnej), jak i geniusz ludzkiego umysłu (tam m.in. Alexander Graham Bell zaprezentował swój nowy wynalazek do przesyłania ludzkiej mowy na odległość, który dziś nazywamy telefonem), stały blaszane i często rozpadające się domostwa biedoty, której nie stać było na kilka centów za bilet wstępu na wystawę, gdy za te pieniądze trzeba było nakarmić rodzinę. 

Ten świat na długo przed pierwszym armatnim wystrzałem, był przez niektórych postrzegany jako skazany na upadek. Henry James po śmierci królowej Wiktorii w 1901 r. pisał tak: "Odczuwam żałobę po tej wiekowej, matczynej królowej klasy średniej, darzącej naród ciepłem i bezpieczeństwem (...) Odczułem jej śmierć mocniej niż się spodziewałem. Stanowiła dla nas trwały symbol, teraz zaś żeglujemy po wzburzonych wodach". Zaś jeden z rosyjskich arystokratów miał się w przypływie melancholii po suto zaprawionej kolacji, spacerując po swym majątku w towarzystwie pewnego dyplomaty wyrazić: "Pięknie tu, prawda? Szkoda że za parę lat to wszystko zostanie utopione we krwi!" Nie był on bynajmniej jasnowidzem, po prostu widział co się dzieje w Rosji (i innych krajach Europy), jakie są nastroje ludu i jak bardzo nie przystają one do wyobrażeń elit. Wybuch wojny został więc w prawie całej Europie powitany z... radością. Tak, ludzie się cieszyli, radowali, całowali że wybuchła wojna i że mogą w niej uczestniczyć. Wojna przynosiła bowiem wielką zmianę i choć nie wiedziano jeszcze jaki kierunek ta zmiana obierze, to jednak radowano się że wreszcie nastąpiła (człowiek to dziwna istota- prawda?). Tomasz Mann (niemiecki pisarz i poeta - uważany za następcę Goethego) sławił Niemcy jako najdoskonalszy naród i "najwyższą rasę przynoszącą światu kulturę" oraz uważał że wojna stanowi swoiste "oczyszczenie" narodu od "pacyfistycznych czynników (...) które wpływają na korupcję obywateli". Żołnierze szli na front żegnani przez swoje dziewczyny z kwiatami w rekach i uśmiechem na twarzy. Cały niemiecki naród miał się odtąd włączyć w wir wojny, począwszy od posłów ("Odtąd nie ma już partii politycznych, odtąd jest jeden naród niemiecki" - jak miał się w swej mowie w Reichstagu wyrazić kajzer Wilhelm II), wykładowców akademickich ("My, wykładowcy niemieckich uniwersytetów i wyższych instytutów naukowych (...) Wierzymy, że ocalenie samej kultury Europy zależy od zwycięstwa owego niemieckiego "militaryzmu": męskich cnót, wierności i woli poświęcenia, które stanowią cechy zjednoczonych, wolnych Niemców" - deklaracja 3 100 niemieckich profesorów z lipca 1914 r.), po zwykłych obywateli Cesarstwa.

Należy jednak pamiętać, że te "męskie cnoty wierności i woli poświęcenia" w prusko-niemieckim wydaniu miały przerażające oblicza. Podbudową ich była choćby przemowa cesarza Wilhelma II do rekrutów gwardii z listopada 1891 r. Powiedział on wówczas takie oto słowa: "Rekruci mojej gwardii! Przysięgaliście mi teraz wierność przed uświęconym sługą bożym i przed tym ołtarzem. Jesteście jeszcze za młodzi, żeby zrozumieć prawdziwe znaczenie wypowiedzianych właśnie słów (...) Przysięgliście mi wierność, a to - dzieci mojej gwardii - oznacza że jesteście teraz moimi żołnierzami, że oddaliście mi się duszą i ciałem. Macie tylko jednego wroga - to znaczy mojego wroga (...) może się zdarzyć, że rozkażę wam zastrzelić waszych własnych krewnych, braci, a nawet rodziców - czego niech Bóg broni - ale w takim wypadku musicie bez szemrania spełnić moje rozkazy!" Radość z wybuchu wojny panowała jednak wszędzie, nie tylko w Niemczech, również w Austro-Węgrzech wojna była witana jako... wybawienie i ratunek dla dynastii Habsburgów. Już w 1909 r. w "Danzer's Armee-Zeitung" piśmie sił zbrojnych, wyłożono dokładnie całą filozofię austro-węgierskich elit i przekonanie dużej część społeczeństwa, brzmiała ona następująco: "Pełna bitewnego zapału armia oczekuje zadań, do których została powołana. Idziemy w bój ze świadomością, że to od nas zależy przyszłość cesarstwa (...) Krew pulsuje nam w żyłach, rwiemy się ze smyczy. Miłościwy Panie! Daj nam sygnał!" Swoją drogą, w tętniącym rozbuchanymi sprzecznościami i wzrastającymi poszczególnymi nacjonalizmami narodów, z których składała się wieloetniczna Monarchia Austro-Węgier, myśl iż wojna mogłaby te ruchy odśrodkowe zatrzymać była idiotyzmem! Nawet zwycięska wojna niewiele by dała i odroczyła agonię o kilka, może kilkanaście lat. Jedynym wyjściem dla Austro-Węgier było utrzymanie pokoju ZA WSZELKĄ CENĘ! Arcyksiążę Franciszek Ferdynand (następca tronu Austro-Węgier), stwierdził więc niezwykle przytomnie około roku 1908, iż: "Nigdy nie będę prowadził wojny przeciw Rosji. Uczynię wszelkie ofiary, aby do niej nie dopuścić, bo wojna miedzy Austrią i Rosją zakończyłaby się obaleniem Romanowych lub obaleniem Habsburgów czy nawet obaleniem obu dynastii". Taka deklaracja polityczna następcy tronu stanowiła credo jego polityki i stała się... oczywistym wyrokiem śmierci, gdyż siły które do wojny parły, nie mogły pozwolić aby coś stanęło jej na drodze. 28 czerwca 1914 r. został on zastrzelony w Sarajewie przez młodego zamachowca - Gawrilo Principa.


"AUSTRIACY WYSTĄP!"

"OKAZUJE SIĘ ŻE W NASZEJ KOMPANII W OGÓLE NIE MA AUSTRIAKÓW"

"POZWOLĘ SOBIE ZAMELDOWAĆ ŻE WSZYSCY JESTEŚMY AUSTRIAKAMI"

"WSZYSCY? TO DLACZEGO WSZYSCY NIE WYSTĄPILI"

"PAN OBERLEJTNANT KAZAŁ USTAWIĆ WEDLE NARODOWOŚCI, OD PRAWEJ SĄ CZESI, SŁOWACY, SŁOWEŃCY, BOŚNIACY, CHORWACI, POLACY"

"JEDNYM SŁOWEM CAŁA TRZODA SŁOWIAŃSKICH BYDLĄT NIEZDOLNYCH DO SAMODZIELNEGO ŻYCIA. A GDZIE SĄ NIEMCY?"

"NIEMCY I WĘGRZY SĄ NA LEWYM SKRZYDLE"

"WIĘC JEDNAK SĄ, MUSIMY TO UCZCIĆ. ROZKAŻCIE ODŚPIEWAĆ HYMN! (...) KASTRAT? TO I KASTRATA MAMY W TYM BURDELU?"

 

Jakie jednak siły mogły chcieć tej wojny i kto mógł być zamieszany w to morderstwo. Cóż, aby się zbytnio nie wysilać, pozwolę sobie zaprezentować opinię Leszka Moczulskiego na tę kwestię: "W maju 1914 r. pułkownik (Dragutin Dmitrijević "Apis"), w tajemnicy przed własnym rządem, przedstawił pomysł zamachu na arcyksięcia rosyjskiemu attaché płk. Artamonowowi. Rosjanin sam nie był w stanie decydować; porozumiał się z przyjaciółmi ze sztabu generalnego w Petersburgu i po kilku dniach przekazał akceptację: "Działajcie, jeśli was zaatakują, nie zostawimy was samych". Czyżby więc to Rosjanie stali za zamachem na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda? Ale po co, w jakim celu? Cel był jeden - ekspansja. Rosja miała zamkniętą drogę ekspansji w Azji po klęsce w wojnie z Japonią (1904-1905). Konflikt z Wielką Brytanią w Indiach i Persji nie wchodził w grę, pozostawała więc już tylko ekspansja na Bałkanach. A tam rosyjska polityka wchodziła w bezpośredni konflikt z Austro-Węgrami (wspieranymi przez Berlin). Oczywiście fakt iż to strona rosyjska (poprzez swego ambasadora w Belgradzie - Nikolaia Hartwiga) sterowała zarówno "Czarną Ręką" Dragutina "Apisa" (mafijno-terrorystyczną organizacją w łonie serbskiego wywiadu wojskowego, była swoistym przestępczym państwem w państwie), jest bezsporny, ale do wojny parło bardzo wiele różnych sił (często ze sobą skonfliktowanych). Niemiecki sztab generalny pragnął wojny czym prędzej - szef sztabu generalnego - Helmuth von Moltke stwierdził na radzie wojennej w grudniu 1912 r. w towarzystwie kajzera Wilhelma II: "Wojna jest nieunikniona i nim wcześniej nastąpi, tym lepiej dla Niemiec". To samo było w Rosji, Stawka (rosyjski sztab generalny)  zdecydowanie opowiedziała się za wojną, gen. Władimir Suchomlinow żądał natychmiastowej mobilizacji i zdecydowanej kontrakcji w obronie zagrożonej przez Austro-Węgry Serbii. Minister spraw zagranicznych Cesarstwa Rosyjskiego - Siergiej Sazonow zwrócił się do cara 30 lipca 1914 r. tymi słowy: "Nie bójmy się, że przez nasze przygotowania rzucimy wyzwanie do wojny". Sazonow miał też zakomunikować kajzerowi Wilhelmowi II że: "Jeśli Austria wchłonie Serbię, wypowiemy jej wojnę", na co cesarz niemiecki odparł: "Cóż, wypowiadajcie!"

W Austro-Węgrzech też panowało istne wojenne szaleństwo. Niemiecki ambasador w Wiedniu baron Heinrich von Tschirschky raportował do Berlina z 10 lipca 1914 r.: "Berchtold (minister spraw zagranicznych Austro-Węgier) ciągle rozważał, jakie żądania postawić Serbom, żeby uznali je za całkowicie niemożliwe do przyjęcia". Rząd Monarchii zaś 7 lipca 1914 r. wydał protokół który brzmiał: "Wszyscy obecni z wyjątkiem premiera królestwa Węgier (hrabiego Istvana Tiszy) wyrazili przekonanie, że czysto dyplomatyczny sukces, nawet gdyby zakończył się rażącym upokorzeniem Serbii, będzie bezwartościowy, wobec tego należy wystosować pod adresem Serbii takie kategoryczne żądania, jakie pociągną za sobą niemal pewną odmowę, to bowiem powinno otworzyć drogę do radykalnego rozwiązania środkami militarnymi". Do wojny parli też i Francuzi i Brytyjczycy. Po stronie francuskiej było dwóch kluczowych "jastrzębi wojny". Pierwszym z nich był "Tygrys" (taki nosił przydomek) - Georges Clemenceau. Wielki francuski patriota (którego notabene dalecy przodkowie byli Tatarami), w 1914 miał już 73 lata, ale był doprawdy niezwykle żywotnym staruszkiem o sumiastych, siwych wąsach. Ten radykalny republikanin, był niezwykle skutecznym politykiem i autorem aż dziesięciu rozbitych rządów które chciały się jakoś "dogadać" z Niemcami w kwestii granic (np. my rezygnujemy z Alzacji i Lotaryngii, ale mamy za to zielone światło Berlina dla francuskiej ekspansji kolonialnej w Afryce i Azji). Clemenceau był przeciwnikiem takiego myślenia i jak zawsze powtarzał: "Honor Francji zostanie ocalony, gdy ponownie pobijemy Szwabów i odzyskamy nasze ziemie". Choć sam był zdeklarowanym republikaninem i przeciwnikiem monarchii, to jednak powracał do historii walk Cesarza Napoleona z Prusakami i powtarzał że sprawiedliwość dziejowa zapanuje dopiero wtedy, gdy zdobyczne niemieckie sztandary zostaną złożone u podnóża Łuku Triumfalnego a następnie spoczną w Pałacu Inwalidów.




W 1886 r. o mało nie doprowadził do linczu na premierze Karolu de Freycinet, gdy zmobilizował ulicę do obalenia jego rządu (który pragnął porozumieć się z Berlinem), mówiąc: "To nie jest ława ministrów, na którą teraz patrzę, lecz ława oskarżonych (...) Nie chcemy z wami dyskutować o wielkich problemach Ojczyzny (...) Precz!" Freycinet i jego ministrowie z obawy przed gniewem ludu chyłkiem uciekali z Pałacu Burbońskiego (siedziby rządu Republiki Francuskiej). Clemenceau był też bardzo opryskliwym człowiekiem i często łajał ludzi za byle co, ale był doskonałym mówcą i nie można mu było odmówić wielkiego politycznego talentu i krasomówstwa. Niektórym jednak działał na nerwy i częstokroć był... wyzywany na pojedynki. Potem wielu tego żałowało, gdy okazywało się że Clemenceau jest zarówno doskonałym strzelcem, jak i po mistrzowsku włada szpadą. Swój temperament udowodnił podczas I Wojny Światowej, gdy jako premier wizytował w 1918 r. okopy (ku zdumieniu żołnierzy, którzy nie mogli się nadziwić, co ten dobiegający osiemdziesiątki staruszek tu robi, zamiast siedzieć w ciepłych pieleszach swego urzędu). W pewnym momencie wychylił się on zza okopów i wtedy niemiecki snajper oddał strzał blisko jego głowy. Clemenceau nie namyślając się długo, wyciągnął z poły swego płaszcza pistolet i wspiął się ku górze rzucając się z furią w kierunku okopów nieprzyjaciela. W porę go jednak powstrzymano, chwytając za płaszcz i ściągając na ziemię, ale sam fakt iż nawet w wieku starczym posiadał żywy temperament, był iście dobitny. Znane są też anegdoty z jego udziałem, jak choćby ta na przyjęciu u monsieur Sarrien'a, który pokazując mu różne rodzaje alkoholów zapytał: "Co pan bierze?", on zaś odparł: "Sprawy wewnętrzne". Clemenceau był też bardzo lakoniczny i powtarzał że dobra przemowa powinna był przede wszystkim... krótka.


GEORGES CLEMENCEAU



Drugim francuskim "jastrzębiem wojny" był zaś prezydent Raymond Poincaré. Jego niechęć do Niemców przekraczała nawet sławne powiedzonka Clemenceau o tym iż: "należy Szwabom porządnie skopać tyłki" i można stwierdzić że była to wręcz prawdziwa nienawiść. Gdy był jeszcze dzieckiem, widział klęskę Francji w 1870 r. na własne oczy. Pamiętał też ucieczkę z rodzinnego domu w Bar-le-Duc przed zbliżającymi się Niemcami i późniejszą okupację po powrocie. W jego  domu (jak i w wielu innych w Lotaryngii) ulokowali się niemieccy żołnierze, a on (jako młody chłopak) pisał: "Dom pełen wstrętnych żołdaków. Jeden rysuje na naszym kredensie czaszkę i skrzyżowane piszczele, drugi pluje nam, niczym Kozak, do garnka z duszonym mięsem. W każdej chwili czujemy się obserwowani. Wiemy, że rozważają nasze słowa, śledzą gesty". Po zakończeniu okupacji i opuszczeniu Francji przez niemieckie wojsko (1873 r.) Poincaré pisze: "Jaki cudowny był dzień, kiedy wszystkie dzwony odezwały się na znak, że ostatni żołnierz opuścił miasto, kiedy wszystkie radosne domy rozkwitły powiewającymi flagami". Do końca życia pozostał wrogiem Niemiec i stał na stanowisku że z Berlinem nie wolno się układać a utracone w wojnie (1870-1871) ziemie należy odzyskać za wszelką cenę. Czuł się osobiście mocno dotknięty hańbą Francji i jej "okaleczeniem" poprzez odebranie Alzacji i Lotaryngii. No cóż, gdyby Poincaré przyszedł na świat w Marsylii albo w Nicei, może jego stosunek do Niemców byłyby inny - może!


RAYMOND PIONCARÉ
 



Warto też wspomnieć o Brytyjczykach. Zwolennikiem wojny światowej był za Kanałem La Manche lord marszałek Horatio Kitchener (ten zwolennik analnego rozdziewiczania pokojówek, które ze strachu zamykały się przed nim na klucz. Notabene Kitchener pozwalał sobie nawet na takie zabawy wśród pokojówek swych znajomych, np. podczas balów lub oficjalnych rautów, potrafił gonić półnagie dziewczyny po całym domu). To właśnie jego twarz widniała na plakacie rekrutacyjnym, skierowanym do brytyjskich mężczyzn z sierpnia 1914 r. z wielkim napisem "Chcę ciebie. Dołącz do armii swego kraju. Boże ocal króla". Innym sławnym i wpływowym Brytyjczykiem, który opowiadał się za włączeniem Wielkiej Brytanii w wojnę z Niemcami i Austro-Węgrami, był Irlandczyk z pochodzenia sir Henry Wilson. Ten przystojny, czarujący mężczyzna, który potrafił wokół siebie zebrać tabuny kobiet (zarówno młodych panien jak i starszych matron), opowiadając im np. o Francji a nawet obiecując zabrać którąś na letni wypoczynek do Paryża (lubił  też przejażdżki rowerowe po północno-zachodniej Francji) - jako kierownik departamentu operacji wojskowych, opracował (w 1911 r.) ciekawy plan wojenny. Przede wszystkim przewidział prawie bezbłędnie przyszłą mobilizację Niemiec, liczbę dywizji i kierunki ataku. Stwierdził że Niemcy uderzą na Belgię i stamtąd wyprowadzą swój atak na północną Francję. Uznał że Wielka Brytania powinna przerzucić przez Kanał ok. 100 000 żołnierzy (co najmniej 5 dywizji). Plan został przyjęty, ale w roku, w którym Wilson go opracował doszło do konfliktu z Lewisem Harcourtem (ministrem do spraw kolonii) i jego ugodową frakcją w rządzie (który pieklił się że go nie zaproszono na naradę), oraz aferą z przygotowaniem floty wojennej do działań zbrojnych (admiralicja uznała że nie jest w stanie w tempie założonym przez Wilsona, przerzucić Brytyjski Korpus Ekspedycyjny do północnej Francji). Ale w te szczegóły nie będę się już wgłębiał.


HORATIO KITCHENER



Powiedzmy też o kilku głosach przeciwnych wojnie. Pierwszą osobą, która jawnie opowiedziała się przeciwko zbliżającej się masakrze, był... Rasputin. Ten najbardziej zagadkowy i wpływowy rosyjski mnich i doradca carskiej rodziny, przestrzegał cara Mikołaja przed pochopnymi krokami zmierzającymi ku wojnie. Rasputin - człowiek o długiej brodzie i hipnotyzującym spojrzeniu, który uważał się za świętego starca ("starieca") i otaczał się tabunami kobiet, z którymi potem uprawiał seks (on sam, będąc synem chłopa, wybierał do swego łoża arystokratyczne damy, które prosiły go o błogosławieństwo, całowały jego dłonie, stopy i... co tylko zechciał. To dla niego stroiły się w przepiękne suknie i z radością dla niego rozchylały swe uda), przestrzegał cara Mikołaja II ("Nikiego"- jak go wówczas nazywano), pisząc: "Drogi Przyjacielu! Powtarzam raz jeszcze, straszliwa burza grozi Rosji. To nieszczęście. Niewypowiedzianie wiele cierpienia (...) Całe morze łez. A ile krwi? (...) Wiem, że wszyscy żądają od ciebie wojny, nawet ci, którzy są wiernie oddani, oni nie rozumieją, że śpieszą do zguby (...) Ciężka będzie kara od Boga. Wszystko utonie w morzu krwi". W innym liście do cara pisał zaś: "Jesteś carem, ojcem narodu. Nie pozwól, by szaleńcy zatriumfowali i siebie samych oraz lud pchnęli do zguby! Może i Niemcy zostaną pokonane. Ale co będzie wtedy z Rosją? Jeśli się zastanowić, nigdy nie było tak wielkiego męczeństwa. Rosja tonie we krwi. Wielkie jest nieszczęście, bezgraniczna żałość".


GRIGORIJ RASPUTIN



Również cesarz Wilhelm II wykazywał oznaki niechęci do tej wojny (zresztą podobnie jak car Mikołaj II czy cesarz Franciszek Józef I). 26 lipca 1914 r. po otrzymaniu depeszy od swojego ambasadora w Petersburgu, hrabiego Pourtalesa (w którym przedstawiał on spotkanie ministra Siergieja Sazonowa i ambasadora Austro-Węgier hrabiego Szaparyego, jako spotkanie dwóch panów, którzy przy lampce wina rozmawiali jak starzy przyjaciele i wyjaśnili sobie wszelkie drażliwe kwestie), niemiecki kajzer miał rzec: "Kapitalne osiągnięcie, w ciągu zaledwie czterdziestu ośmiu godzin! (...) Wspaniałe moralne zwycięstwo Wiednia; ale przez to wszystkie powody do wojny znikły (...) Po czymś takim w ogóle nie powinienem był wydawać rozkazu mobilizacji". Potem, gdy okazało się że jednak groźba wojny nie została rozwiana, Wilhelm II pisał do cara Mikołaja II: "Cały ciężar decyzji spoczywa teraz wyłącznie na Twoich barkach i to Ty będziesz musiał ponieść odpowiedzialność za pokój czy wojnę". Car miał też (być może pod wpływem presji) rzecz do członków swego sztabu: "Nie wezmę odpowiedzialności za tę potworną rzeź", ale cała Stawka była za wojną, a gen. Suchomlinow stwierdził że rozkaz mobilizacji raz wprawiony w ruch, nie może już zostać odwołany. I nie został. Tak rozpoczęła się krwawa masakra z której popiołów powstanie wiele nowych państw Europy w tym Republika Niemiecka, zwana Weimarską, którą to zajmę się już bezpośrednio w następnej części. 


PS: O nadchodzącej wojnie pisał także Włodzimierz Lenin w swym liście do Maksyma Gorkiego z 1913 r.: "Wojna między Austrią a Rosją bardzo by się przydała rewolucji. lecz mało prawdopodobne, by Franciszek Józef i Nicky wyświadczyli nam tę przyjemność". Mówił o niej również papież Pius X. W 1912 r. po wybuchu I Wojny Bałkańskiej na pytanie swego sekretarza: "To pewnie zaczyna się już ta wojna, o której wielokrotnie mówiłeś?". Papież na to odparł: "Nie. Ona zacznie się dopiero w 1914 r.", zaś w maju 1914 r. żegnając ambasadora Brazylii w Rzymie, papież powiedział: "Jakież ma pan szczęście, że nie zobaczy strasznej wojny, która wybuchnie wkrótce w Europie". Skąd papież wiedział o wybuchu I Wojny, na długo nawet przed nastaniem okoliczności, które do tej wojny doprowadziły? Przecież nawet po zamachu sarajewskim z 28 czerwca 1914 r. na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, wciąż nie było pewności co do wybuchu wojny, a szef sztabu Serbii... pojechał sobie na urlop wypoczynkowy do Austro-Węgier (gdyby już wówczas istniał stan pogotowia wojennego, taki urlop nie byłby możliwy). Odpowiedź na to pytanie jest bardzo trudna, ale można zaryzykować stwierdzenie że papież Pius X był jednym z "wtajemniczonych" "prometejczyków", takich jak choćby hrabia Bogdan Hutten-Czapski (polski arystokrata, poddany i przyjaciel cesarza Wilhelma II, który był autorem planu przewiezienia przez Niemcy Lenina do Rosji), Alexander Parvus (autor planów rozbicia Rosji, według starej koncepcji z końca XVIII wieku, autorstwa adiutanta Napoleona Wielkiego - brygadiera Józefa Sułkowskiego), Feliks Dzierżyński ("wspaniałym kumplem był dla nas Felek" i póki żył, Polska nie musiała się obawiać sabotażu ze strony Sowietów - doprawdy słowa te nie są wcale przesadzone, choć mogą budzić zdziwienie lub nawet zgorszenie). 


PAPIEŻ PIUS X




FELIKS DZIERŻYŃSKI






I oczywiście Józef Piłsudski, który bez wątpienia także należał do grona "wtajemniczonych". Ferdynand Goetel tak pisał po latach: "Pewnego dnia pojawił się nadzwyczajny dodatek z wiadomością o wymianie not między Austrią i Rosją i mobilizacji kilku okręgów rosyjskich. Ktoś z dowództwa strzeleckiego pchnął mnie z tym dodatkiem do Komendanta. Mieszkał wówczas Piłsudski na Starej Polanie, w biednej i podrzędnej dzielnicy Zakopanego. Mieszkanko zajmował małe. Wchodziło się do niego przez kuchnię. Tam w izbie niedużej, zadymionej, oświetlonej lampą naftową zastałem wodza szumnie nazwanej "siły zbrojnej polskiej" z książką w ręku i przy szklance herbaty (...) Przybycie moje nie zrobiło na Piłsudskim wrażenia. Przeczytał wiadomość, rozłożył na stole mapę Rosji i wodząc po niej palcem, rzekł: - To nie wskazuje na wojnę. Spójrzcie, które gubernie mobilizują. Żadna na pograniczu Austrii. Pogróżka i tyle. W twarzy mej musiał dostrzec rozczarowanie, gdyż poklepał mnie po ramieniu i dodał: - Nie martwcie się. Wojna będzie!" Nie był to oczywiście jedyny taki przykład, wystarczy porównać sobie to co Piłsudski mówił jeszcze w lutym 1914 r. w Paryżu o przyszłej wojnie ("Zwycięstwo w tej wojnie będzie szło z Zachodu na Wschód. Najpierw Niemcy i Austro-Węgry pobiją Rosję, a potem Francja i Wielka Brytania, lub Francja, Wielka Brytania i Stany Zjednoczone pokonają Niemcy i Austro-Węgry") - czyż się nie sprawdziło? W całej okazałości. Poza tym jeszcze w 1915 r. do swoich legionowych towarzyszy broni miał Komendant rzecz dość dziwne słowa, które brzmiał tak: "Rewolucja w Rosji mi się spóźnia" - tak, jakby to wszystko to była przez kogoś z góry zaplanowana gra taktyczną, która w konsekwencji miała doprowadzić do rozbicia Rosji, Austrii i klęski Niemiec, oraz powstania nowych państw w Europie (w tym odrodzenia się Niepodległej Polski). Tak właśnie działała prometejska konspiracja. 


 JÓZEF "ZIUK" PIŁSUDSKI



Niestety, potem siły, które doprowadziły do wywołania I Wojny Światowej i odrodzenia się dzięki temu wielu nowych państw w Europie, doprowadzą również i do wywołania II Wojny Światowej (choćby w celu likwidacji brytyjskiego, francuskiego czy holenderskiego imperium kolonialnego), wzmacniając w tym celu tym samym hitlerowski Niemcy i stalinowski Związek Sowiecki. Naszym nieszczęściem był fakt, że... akurat znaleźliśmy się w strefie zgnioty tych dwóch wzmocnionych mocarstw. Piłsudski wiedział (lub zdawał sobie doskonale sprawę) jak to się dalej potoczy i całe życie dążył do zbudowania systemu, który moglibyśmy nazwać Międzymorzem. Gdy to się nie udało, pozostało albo uderzyć na Niemcy (wojna prewencyjna roku 1933 r.), albo "uciec do przodu" i kupić sobie kilka lat pokoju, jednocześnie zbrojąc się i wciągając do wojny największe europejskie mocarstwa Francję i Wielką Brytanię. To się udało, więcej w tej sytuacji geopolitycznej w jakiej się Polska znalazła, nie można było nic więcej osiągnąć - i nie uczyniłby żaden geniusz geopolityki. Dlatego też jak słyszę słowa tej kobieciny, która udaje posłankę - Joanny  (Szlezwik-Holsztyn) Scheuring-Wielgus, która ostatnio wydobyła z siebie takie oto słowa: "Westerplatte i Wrzesień 39 jest symbolem męstwa i poświęcenia żołnierzy. Ale również jest symbolem nieudolności ówczesnych polityków i wojskowych, którzy nie zdołali zbudować wtedy ani skutecznych sojuszów politycznych, ani skutecznej armii". To ja się zastanawiam dlaczego kandydaci na posłów nie przechodzą obligatoryjnego badania lekarskiego, mającego stwierdzić ich psychiczną poczytalność? Nie wiem jakie sojusze pani Scheuring-Wielgus jeszcze chciała zbudować, może z Berlinem albo z Moskwą? Albo może z Burkina Faso? Przeraża mnie poziom debilizmu współczesnych polityków - naprawdę mnie przeraża.             





 CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz