Stron

poniedziałek, 5 sierpnia 2019

ATLECI I DŻENTELMENI

NIESAMOWITE POŁĄCZENIE 

SIŁY FIZYCZNEJ, INTELIGENCJI 

I DOBRYCH MANIER





"CZŁOWIEKU, GDYBYŚ WIEDZIAŁ JAKA TWOJA WŁADZA, KIEDY MYŚL W TWOJEJ GŁOWIE JAKO ISKRA W CHMURZE ZABŁYŚNIE NIEWIDZIALNA. GDYBYŚ WIEDZIAŁ ŻE LEDWIE JEDNĄ MYŚL ROZNIECISZ, JUŻ CZEKAJĄ W MILCZENIU JAK GROM ŻYWIOŁY – TAK CZEKAJĄ TWEJ MYŚLI SZATAN I ANIOŁY"


DZIADY
Cz. III


 Ostatnio zamyślałem sobie nad karierą aktorską Krzysztofa Majchrzaka (mam nieraz takie swoje intelektualne zboczenia), i doszedłem do wniosku że w zasadzie mało jest w polskim kinie (w światowym również), takich właśnie aktorów jak Majchrzak. To że podziwiam zarówno jego grę aktorską już od lat, to jedno, ale przede wszystkim podziwiam go jako człowieka. Tak, jako człowieka - co jest według mnie najważniejsze. Krzysztof Majchrzak to jedyny człowiek (być może jest ich więcej ale ja nic o innych nie wiem) który potrafił zachować się z godnością i który rzeczywiście (jako jeden z nielicznych) posiada jaja w polskim show-biznesie. Zauważcie Majchrzak nigdy się nie sprzedał, nigdy nie uczestniczył w żadnych akcjach (nawet bardzo dobrze płatnych), które podważałyby jego godność jako aktora. Oczywiście, ktoś może powiedzieć: "a jaką to godność ma aktor? Jest przecież od grania jak dupa od srania i ma zagrać to, co mu się każe" - oczywiście można tak powiedzieć, niektórzy mogą nawet dodać (sam tak myślę o wielu współczesnych aktorach) że to zwykli komedianci, błazny którzy mają nas bawić swymi wygłupami przed kamerą (jednocześnie mogą też i często są przekaźnikami wszelkich totalitarnych ideologii - dawniej komunistycznej czy nazistowskiej a dziś np. lgbt czy feminizmu). W Starożytności aktorzy byli jednymi z najbardziej pogardzanych zawodów, jako że dostarczali jedynie rozrywki dla możnych i plebsu. Jednak przykład Krzysztofa Majchrzaka (i wielu innych aktorów i aktorek) pokazuje że nie można tak ludzi szufladkować, gdyż to im po prostu ubliża, a od wielu z nich my sami moglibyśmy czerpać przykład do naśladowania. 

Krzysztof Majchrzak kilkanaście lat temu wyraził się publicznie że... nigdy nie weźmie udziału w żadnej reklamie, bez względu na to jak dobrze płatnej, gdyż to stoi poniżej jego godności jako artysty. Dziś pewnie wielu popukałoby się w czoło i powiedziało: "dureń!". Nie chce zarobić? Przecież reklama to niezwykle dochodowe źródło dla wielu aktorów, często znacznie bardziej niż gra w filmach czy serialach. Poza tym nie trzeba się wiele napracować, wystarczy powiedzieć kilka wyuczonych zdań i kasa na konto płynie. Ja powiem tak, nie potępiam w żadnym razie aktorów którzy biorą udział w reklamach (każdy bowiem chce żyć i nie można nikogo potępiać za to, że pragnie sobie w jakiś sposób poprawić swój materialny status - jeśli oczywiście nie propaguje przy tym żadnych totalitarnych i zbrodniczych ideologii), ale jeżeli uznajemy że aktorzy to nie są komedianci i błazny powołane dla radowania publiki, że ich praca jest swoistym powołaniem (tak jak księży, pastorów czy w ogóle kapłanów), jeżeli uznamy że to są artyści, którzy pokazują nam swoją sztukę, którzy ciężko pracują po to by doskonalić się w tej trudnej sztuce "naśladowania innych" - to musimy wyrazić szacunek wobec takich postaw, jakie właśnie reprezentuje Krzysztof Majchrzak. A przynajmniej ja, we własnym imieniu wyrażam dla niego swój ogromny podziw i szacunek. Zresztą Krzysztof Majchrzak jest też pianistą, więc jego źródło utrzymania nie musi ograniczać się tylko do gry w filmach (a wiadomo jakie jest środowisko filmowe - tam jak nie jesteś "po linii", nie mówisz i nie myślisz tego co reszta, to jesteś sekowany, odrzucany na dalszy plan, pozbawiany dobrych kontraktów i co za tym idzie dobrych ról - dlatego też od 2007 r. Krzysztof Majchrzak przez prawie dekadę nie zagrał w żadnym filmie).

Tak, mam ogromny szacunek do takich postaw i ludzi którzy się nimi kierują w życiu. A Majchrzak jest dla mnie jednym z najlepszych polskich aktorów (do tego grona oprócz niego mogę jeszcze doliczyć: nieżyjącego już Gustawa Holoubka, Piotra Fronczewskiego, nieżyjącego Romana Kłosowskiego, nieżyjącego Romana Wilhelmiego, Wiesława Gołasa, Bohdana Łazukę, Jana Kobuszewskiego, nieżyjącego Leona Niemczyka, nieżyjącego Jana Himilsbacha, Mariusza Bonaszewskiego, Janusza Gajosa, Marka Kondrata, Jarosława Jakimowicza, Bogusława Lindę, Cezarego Pazurę i może jeszcze kilku innych o których teraz nie pamiętam). Najbardziej podobały mi się jego role w "Konopielce" z 1981 r. gdzie zagrał niezwykle przejmującą rolę chłopa, na którym robi wrażenie przybyła do wsi nauczycielka, którą zagrała Joanna Sienkiewicz. W "Pornografii" z 2003 r., a takż ciekawa była (z artystycznego punktu widzenia) jego drugoplanowa rola chłopa w "Ziemi Obiecanej" z 1974 r., oraz niezwykle prawdziwie ujęta rola Ofoniusza Tygellina - zbrodniczego prefekta pretorianów z czasów Nerona, w ekranizacji powieści Henryka Sienkiewicza - "Quo Vadis" z 2001 r. Najmocniej jednak zaimponowała mi jego rola w filmie "Aria dla atlety" z 1979 r. - opowiadającym historię jednego z najlepszych zapaśników na świecie - Stanisława "Zbyszko" Cyganiewicza (w filmie występuje on pod nazwiskiem Władysława Góralewicza) i właśnie do tej postaci (i jemu podobnych) chciałbym się teraz pokrótce odnieść.



STANISŁAW "ZBYSZKO" CYGANIEWICZ










Stanisław Cyganiewicz urodził się w 1881 r. we wsi Jodłowa w Galicji (wówczas część polskich ziem zaboru austriackiego). Był synem leśniczego i większość swych młodych lat spędził w lesie, co wyrobiło w nim siłę i charakter (jak sam pisał w swej autobiografii: "Na ringach całego świata": "Z dnia na dzień wzbierała we mnie siła, że wyrastałem na, co się zowie, zdrowego chłopaka"). Nie będę tutaj się rozpisywał o jego historii, bo informację na ten temat można zdobyć choćby z Wikipedii, w każdym razie swą karierę zapaśniczą rozpoczął jeszcze jako chłopak po 1896 r. występując w cyrku Rosencwajga. W Stanisławowie pokonał swego pierwszego przeciwnika, atletę Spechta (w drugiej walce, w pierwszej wytrzymał z nim 10 minut). Jego kariera jako zapaśnika zaczęła się na poważnie dopiero w 1899 r. a szczególnie w 1901 r. gdy spotkał na swej drodze atletę o międzynarodowej sławie - Władysława Pytlasińskiego, który podjął się go szkolić i wziął go na sparing-partnera. Jednak nie wspominam o Cyganiewiczu (który rzeczywiście odnosił wielkie sukcesy na obu kontynentach: w Niemczech, Rosji, Francji, Wielkiej Brytanii, Brazylii i w Stanach Zjednoczonych. Zdobył trzykrotnie tytuł zapaśniczego mistrza świata w Paryżu w 1906 r. i w Nowym Jorku w 1921 i w 1922 r. oraz został mistrzem zapasów w wolnoamerykance w 1925 r., który sam pisał po latach o swych przeciwnikach: "Stawałem i kładłem ich wszystkich po kolei"), jedynie ze względu na jego siłę, ale dlatego że należał do niezwykle elitarnego grona wykształconych i hołdujących dobrym manierom atletów. Przydomek jaki sobie wybrał Cyganiewicz "Zbyszko" - był chłodem dla "Krzyżaków" Henryka Sienkiewicza, gdzie w roli głównej występuje właśnie Zbyszko z Bogdańca. Świadczy to o tym, że Cyganiewicz był człowiekiem wykształconym (rzeczywiście w 1901 r. zdał maturę), uwielbiał też arie operowe i sztukę, a w 1903 r. zapisał się na prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie (studiów tych jednak nie ukończył ze względu na częste wyjazdy i rozwój swej kariery zapaśniczej). Kładł wszystkich małych i dużych, tych którzy wyglądali na olbrzymów jak i tych którzy przerażali swym wyglądem: Tomaszewicza z Chorwacji, Antonicza z Serbii, Hitzlera z Niemiec, Saurera z Francji, Burgharda z Wielkiej Brytanii, de Bouillona z Belgii, Poddubnego z Rosji, Gamę z Indii i wielu, wielu innych. Stoczył łącznie ponad tysiąc zwycięskich walk (przegrał zaś tylko kilka podobnie jak i jedynie kilka zremisował). Zbił ogromny majątek a od 1924 r. zamieszkał na stałe w Stanach Zjednoczonych, gdzie stał się mistrzem zawodów w wolnoamerykance. Pozostał aktywny do 1935 r. po czym zakończył karierę zapaśniczą (w 1939 r. odbył jeszcze swoją ostatnią walkę). Zmarł w 1967 r. w Saint Joseph w Missouri i przeszedł do historii jako jeden z największych zapaśników wszech-czasów (a do tego nielicznych wykształconych atletów). 



WŁADYSŁAW "PYTLAS" PYTLASIŃSKI






Główny mój temat skupia się oczywiście na postaci Cyganiewicza (i grającego go Majchrzaka), ale warto tu również wymienić dwóch innych sławnych atletów i bokserów, których można określić mianem "wykształconych dżentelmenów". Jednym z nich był mentor Cyganiewicza - starszy od niego o prawie dwadzieścia lat - Władysław "Pytlas" Pytlasiński. Urodził się on w 1863 r. w Warszawie (czyli w trakcie Powstania Styczniowego na ziemiach polskich tzw.: Kongresówki, a jego ojciec brał udział w Powstaniu). W 1882 r. wyjechał najpierw do Austrii a następnie Szwajcarii i Francji. Pracował tam jako tokarz m.in.: przy budowie wieży Eiffla w 1887 r. W tym samym czasie rozpoczął swoją przygodę z zapasami a w 1888 r. odniósł swoje pierwsze zwycięstwo. Po powrocie do Warszawy (w 1890 r.) dalej występował jako atleta w cyrku Cinisellego. Jego kariera zaczęła się na poważnie dopiero w 1892 r. gdy zwyciężył "niepokonanego" Ponsa. Potem przyszły kolejne zwycięstwa i tak dwukrotnie zdobywał tytuł mistrza świata: w 1900 r. i 1904 r. (wówczas szkolił już Cyganiewicza). W 1906 r. odbył swoją ostatnią zawodową walkę (zajmując czwarte miejsce w walce o mistrzostwo świata) i wycofał się z dalszej kariery. Odtąd już tylko szkolił młodych zapaśników oraz (po 1920 r.) był instruktorem wychowania fizycznego w szkole policyjnej w Mostach Wielkich nieopodal Lwowa. W 1929 r. napisał książkę: "Tajniki walki zapaśniczej (francuskiej)". "Pytlas" był również wykształconym człowiekiem i wynalazcą (opatentował w 1930 r. przyrząd do wzmacniania mięśni), oraz miał opinię "atlety-dżentelmena". Był niezwykle szarmancki wobec kobiet, jednocześnie lubił się dobrze ubrać i dbał o swoje wąsy, które skrupulatnie rozczesywał i przycinał. Był prawdziwym elegantem, wytwornym mężczyzną lubiącym towarzystwo pięknych pań i całego tego przepychu "wielkiego świata". Władysław Pytlasiński zmarł w Warszawie w 1933 r. i nazwany został: "Ojcem polskich zapasów" (podobnie jak papa Stamm: "Ojcem polskiej szkoły boksu").



JIM "GENTLEMAN" CORBETT



Jeśli zaś chodzi o boks, to nie mogę sobie darować zaprezentowania jeszcze jednego siłacza-dżentelmena, którego szczególnie sobie upodobałem w czasach młodości (gdy jeszcze amatorsko trenowałem boks). Był to James "Gentleman" Corbett (którego przyjąłem sobie za wzór). Ten amerykański bokser urodził się w 1866 r. w San Francisco w rodzinie irlandzkich emigrantów. Nim rozpoczął swoją bokserską karierę (która doprowadziła go do galerii największych sław światowego boksu), wcześniej zdał maturę i nawet ukończył wyższe studia. Karierę bokserską rozpoczął w 1888 r. i bardzo szybko stał się sławny. W 1891 r. zremisował z czarnoskórym bokserem  - Peterem "Czarnym Księciem" Jacksonem, ale już w roku następnym pokonał dotychczasowego mistrza świata wagi ciężkiej - Johna Lawrence Sullivana i zdobył tytuł. Był znakomitym zawodnikiem, opracował własną metodę boksu (dlatego też nazywany jest "Ojcem nowoczesnego boksu"), był bardzo trudny do trafienia i po mistrzowsku operował techniką walki (notabene Cyganiewicz także opracował swój własny przepis na zwycięstwo, którego obawiali się jego przeciwnicy, nazwał go: "tylnym pasem"). To (m.in.) na jego osobie wzorował się Sylwester Stallone w swoim "Rockim" - jako "włoskim ogierze" (Corbett był co prawda Irlandczykiem ale też katolikiem. Niedawno pisałem że katolicy - Irlandczycy, Polscy i Włosi w ogromnej mierze zbudowali potęgę dzisiejszych Stanów Zjednoczonych, czego próbkę możemy odnaleźć choćby w filmie "Grand Torino" z 2008 r. z Clintem Eastwoodem), szczególnie gdy przygotowywał się do walk w ciężkich, spartańskich warunkach (podobnie jak Rocky przed swoją walką z Ivanem Drago). 







W sierpniu 1903 r. Corbett po raz ostatni stanął na ringu przeciwko swemu uczniowi (podobnie jak Rocky) Jimowi Jeffriesowi. Podczas tej walki został znokautowany i wycofał się z dalszej kariery bokserskiej. Potem występował w filmach (podobnie jak Pytlasiński) i wspominał dawną chwałę. Zmarł na raka w 1933 r. w Nowym Jorku - tyle. Należy tutaj jednak dodać, że Corbett otrzymał przydomek: "Dżentelmen", jako że był zarówno wykształconym człowiekiem (co rzadko było spotykane wśród sportowców), ale również dlatego że odznaczał się dużą kulturą osobistą i niezwykłą (nawet jak na tamte czasy) estymą wobec płci pięknej. Jim "Dżentelmen" miał nienaganną aparycję, zachowanie i posługiwał się czystą angielszczyzną (z tzw. kręgów arystokratycznych), bez wszelkich wulgarnych lub uwłaczających lub potocznych zwrotów. Może właśnie dlatego wybrałem go sobie jako wzór do naśladowania w czasach młodości. W każdym razie to tyle, warto by może jeszcze byłoby przytoczyć biografię innego zapaśnika-dżentelmena, rosyjskiego atlety Iwana Poddubnego - ale myślę że na razie to wystarczy (może w jakimś innym temacie jeszcze do tego powrócę). W każdym razie na tej historii zapaśników i boksera chciałem pokazać iż siła fizyczna wcale nie musi stać w kontrze do inteligencji, dobrego wykształcenia czy wykwintnych manier i wcale jedno drugiemu nie przeszkadza, wręcz przeciwnie może tylko służyć dobremu.

PS: Miałem gdzieś fajne zdjęcie Corbetta, ale mi się zapodziało niestety.








NA KONIEC ZAPRASZAM DO OBEJRZENIA FILMU FILIPA BAJONA pt.:


"ARIA DLA ATLETY"


OPOWIADAJĄCYM WŁAŚNIE (W SPOSÓB NIECO UPROSZCZONY) HISTORIĘ STANISŁAWA "ZBYSZKA" CYGANIEWICZA (W FILMIE WYSTĘPUJĄCEGO ON POD NAZWISKIEM WŁADYSŁAWA GÓRALEWICZA)

PS: POJAWIAJĄCY SIĘ TAM ZAPAŚNIK O IMIENIU CYKLOP ISTNIAŁ NAPRAWDĘ. NAZYWAŁ SIĘ FRANCISZEK BIEŃKOWSKI I POCHODZIŁ Z GDAŃSKA. W RĘKU ŁAMAŁ MONETY I RWAŁ ŁAŃCUCHY. PODCZAS JEDNEGO Z TAKICH POKAZÓW, NATĘŻYŁ SIĘ TAK BARDZO ŻE... STRACIŁ WZROK, STĄD PRZYDOMEK: "CYKLOP" 


PS: MOŻNA WŁĄCZYĆ ANGIELSKIE TŁUMACZENIE





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz